• Nie Znaleziono Wyników

Krakowskie Przedmieście w Lublinie na tle powojennych przemian - Hanna Wyszkowska - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Krakowskie Przedmieście w Lublinie na tle powojennych przemian - Hanna Wyszkowska - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
3
0
0

Pełen tekst

(1)

HANNA WYSZKOWSKA

ur. 1930; Lublin

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, PRL

Słowa kluczowe Lublin, ulica Krakowskie Przedmieście, Polska Ludowa, okres powojenny, PRL, potańcówki, kawiarnia

Rutkowskiego, kaewiarnia Lublinianka, Sławinek, spacery po Lublinie, stalinizm, sklepy w PRL, Delikatesy, kolejki w sklepach, II wojna światowa, życie codzienne, moda w PRL, wózek dziecięcy, papier toaletowy, Lubelska Spółdzielnia Spożywców, sklep Magierskiego, sklepy na Krakowskim Przedmieściu

Krakowskie Przedmieście w Lublinie na tle powojennych przemian

Jak wyglądało Krakowskie Przedmieście. Nie raz chodziliśmy tamtędy. [Ten trakt] był nazywany też deptakiem. „Idziemy na deptak” znaczy idziemy na Krakowskie Przedmieście, żeby się spotkać z koleżankami. Ponieważ wtedy mieszkałam na Sławinku, do KUL-u to było czterdzieści pięć minut, trzeba było tylko piechotą chodzić. Mama zresztą zawsze po mnie wychodziła do rogatek, bo bała się, żebym sama nie wracała, nieraz wieczorem były wykłady także. Dużo czasu zajmowały mi studia i docieranie do domu.

Wtedy były organizowane takie potańcówki, właściwie dancingi, najczęściej w

„Lubliniance”, mówiło się „u Rutkowskiego”, gdzie teraz jest „Grand Hotel”. Tam były takie potańcówki, przy orkiestrze oczywiście. [Wcześniej w Gdańsku] myśmy chodzili [na potańcówki], tam przyjeżdżała orkiestra z „Batorego”, miesiąc grała, później wracała na „Batorego”. Były takie tańce, teraz już bardzo niemodne. Nauczyłam się zresztą na Wybrzeżu samby, rumby od jednego z lotników z Dywizjonu 305, to był wujek mojej przyjaciółki. Tańczyliśmy rzeczywiście. No, młodzi ludzie byli, wiadomo.

W Lublinie nie wolno było, ale urszulanki na Wybrzeżu organizowały z chłopcami zabawy. Były szalenie postępowe, jak byśmy to teraz powiedzieli. A [po powrocie w Lublinie] to chodziliśmy czasem, właśnie były spacery. W [19]50 roku to było fatalnie.

To był okres stalinizmu. Wszystkie te sklepy były właściwie upaństwowione. Nawet nie pamiętam, kto miał wtedy „Lubliniankę”, tak zwany Rutkowski przedwojenny. Ale za to wielkim osiągnięciem był rok [19]56, kiedy troszeczkę nastąpiło zelżenie tego nacisku.

Pamiętam, jak otworzono delikatesy i co to się działo. Boże, jakie tam frykasy [były].

[Delikatesy znajdowały się na rogu] ulicy Krótkiej i Krakowskiego Przedmieścia. To

(2)

było ogromne. Kolejki były straszne. Były długie, długie ogonki. No i wtedy [mówiono, że] przywieźli [lub] płyną pomarańcze albo banany czy coś. Były to wielkie frykasy.

Mój ojciec uwielbiał kawę. Pamiętam, że w czasie okupacji Niemcy błagali o słoninę, bo już pod koniec wysyłali do swoich słoninę, a ojcu na przykład dawali kilogram kawy za kilogram słoniny. A ojciec bardzo lubił, więc taką wymianę często robił. A tutaj te delikatesy to było wielkie osiągnięcie. W ogóle [19]56 rok odbieraliśmy [pozytywnie]. Nawet wrzeszczeliśmy „Gomułka!”, liczyliśmy tak bardzo, że troszkę to się zmieni, że będą jakieś zmiany poważniejsze. Okazało się, że na krótko.

Myśmy byli naprawdę pełni nadziei. Uważaliśmy, że to jest okres, który przyniesie zmiany, Stalin nie żyje, więc ucisk [zelżeje]. Wydaje mi się, [choć] trudno powiedzieć na ile, że jednak ucisk nieco zelżał, że było troszkę lepiej. Wtedy ojciec zaczął pracować w spółdzielni, bo już nie miał prywatnej firmy. Ja jeszcze wtedy nie pracowałam. Czytaliśmy prasę, wiedzieliśmy, że troszkę jednak się zmienia. Z tym że moja mama ciągle mówiła: „Wiesz, ja nie wierzę w to. Wcześniej czy później jednak nas przycisną. Nie tak, to inaczej”. Nie mieliśmy wielkiego zaufania, ale ja na przykład byłam w euforii, bo młoda dziewczyna, dwadzieścia sześć lat, to wtedy mogłam mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze, że będzie lepiej. Ważne było wychowanie dziecka, to, że mąż pracuje. [19]56 rok był euforią, ale krótkotrwałą.

Usiłuję sobie przypomnieć, jak wyglądała ulica. Chyba dosyć biednie, bo właściwie te stroje to były tak trochę na zasadzie [kombinowania]. Szykowałyśmy się z moją przyjaciółką na jakiś bal sylwestrowy i kupiłam materiał na fartuchy, taki granatowy, bo w ogóle nie było przecież wtedy jakiejś dużej ilości tych materiałów, i uszyłam sobie z tego sukienkę. Sama szyłam. Szyłam sobie płaszcze, szyłam sobie [inne ubrania]. Więc z tego wynika, że naprawdę było ciężko. Moja córka do tej pory ma pretensje: „Mamo, miałam takie rajtuzy, które zwijały się w takie obwarzanki. Jak ty mogłaś mnie tak ubierać?”. Jakieś tam zdjęcie zostało. Ja mówię: „No niestety, nie było innych”. To nie był okres, gdzie można było coś tam kupić. Pamiętam, jak córce na przykład kupiłam wózek. Wtedy jak się urodziła, potrzebny był wózek. To był rok [19]53, bo ja w [19]52 wyszłam za mąż i za niecały rok urodziłam córkę. „Rzucili wózki!”. Jak rzucili – bo wtedy się tak mówiło – więc pędem na Krakowskie Przedmieście. Na rogu ulicy Kościuszki i Krakowskiego Przedmieścia, tu, gdzie jest budynek klasztoru kapucynów, był sklep z wózkami. Wchodzę, „Są wózki?”, „Jest ostatni”. No oczywiście chwyciłam, ciesząc się: „Mam wózek!”. Doszłam do ulicy Lipowej, odpadło kółko. To co, miałam wrócić, oddać? To nie będę miała wózka. I na tych trzech kółkach dojechałam do Sławinka. A teraz na przykład niektórzy mówią:

„A, za czasów PRL-u to było dobrze”. Pamiętam, jak myśmy z tymi „paciorkami”

papieru toaletowego chodzili, bo akuratnie rzucili, i nosiło się [go na szyi].

Było sporo sklepów różnego rodzaju, z tym że większość to nie były sklepy prywatne.

Była apteka, która [jest] do tej pory, jedna z najstarszych aptek, na rogu Świętoduskiej i Krakowskiego Przedmieścia. A tuż obok jest biżuteria, tam był przedwojenny sklep Kalickiego, z tym że to nie był już sklep Kalickiego, tylko

(3)

pracował tam syn właściciela, kolega męża pracował właśnie w tym sklepie.

Wszystkie sklepy były państwowe czy spółdzielcze, bo jeszcze Lubelska Spółdzielnia Spożywców też zajmowała [sklepy], po kolei likwidowano wszystkie prywatne.

Chodziliśmy do Magierskiego. Na rogu Staszica i Krakowskiego Przedmieścia był skład apteczny i właścicielem był Stanisław Magierski, który zresztą jest autorem piosenki „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”, a jego syn Jan Magierski jest znanym fotografikiem. Tam długie lata [był ten sklep], ale też zlikwidowano. Przez okres okupacji był, a w czasach PRL-u [zniknął].

Data i miejsce nagrania 2005-05-27, Lublin

Rozmawiał/a Wioletta Wejman

Transkrypcja Magdalena Kożuch

Redakcja Piotr Krotofil

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tam była kawiarnia z dancingiem, grali bardzo dobrzy muzycy, między innymi z filharmonii lubelskiej, zespół Müncha, doskonały taneczny zespół, można było

Do mojego domu przychodzili znajomi i teraz wiem o tym, że to były takie spotkania, na których była mowa o walce o wolność, o demokrację.. Pierwsze moje wspomnienia

Tutaj, gdzie teraz jest taki plac, gdzie jest ten dom towarowy, to przecież tego nie było, tu był duży budynek i na rogu tego budynku był duży sklep –

Słowa kluczowe PRL, Lublin, sklepy na Krakowskim Przedmieściu, ulica Krakowskie Przedmieście 21, klub Nora, ulica Krakowskie Przedmieście 32, życie towarzyskie, Klub MPiK, empik..

Po jednej stronie były ogromne łąki, gdzie dzieci mogły się bawić, a po drugiej stronie góra, nazywana górą brygidkowską, gdzie mieścił się klasztor brygidek, później

Po powrocie z Gdańska też jeszcze chodziłam do szkoły prawie dwa lata, i ciąża mi przerwała, śpiewałam, miałam sopran koloraturowy, nawet ostatni raz występowałam, jak już

I pewnego dnia dostaliśmy zawiadomienie, że wszyscy muszą opuścić mieszkania, ponieważ zaczynają budowę Domu Towarowego, a pod spodem w piwnicach znaleźli ogromne

Myśmy były w urszulańskich strojach, takich typowych, więc tam nas zawsze witano, pomimo że to były pochody pierwszomajowe, bo przecież 3 Maja nie wolno było nic