• Nie Znaleziono Wyników

Zajmowała się bowiem prawie wszystkimi wielkimi problemami społecznymi: nierównościami, korupcją, transformacją, prywatyzacją, władzą polityczną

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Zajmowała się bowiem prawie wszystkimi wielkimi problemami społecznymi: nierównościami, korupcją, transformacją, prywatyzacją, władzą polityczną"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

RECENZJE

Jacek Raciborski

Uniwersytet Warszawski

STYGMATYZUJĄCA PRZESZŁOŚĆ:

O LUSTRACJI JAKO PROCESIE WYKLUCZANIA POLITYCZNEGO

MARIA JAROSZ (red.).Naznaczeni i napiętnowani. O wykluczeniu politycz- nym. Warszawa: Oficyna Naukowa, Instytut Studiów Politycznych, 2008, 310 s.

Kolejna książka wymyślona przez Marię Jarosz, co oznacza coś więcej niż re- dakcję naukową, ugruntowuje opinię o niej jako o badaczu pracowitym i zdumie- wająco wszechstronnym. Zajmowała się bowiem prawie wszystkimi wielkimi problemami społecznymi: nierównościami, korupcją, transformacją, prywatyzacją, władzą polityczną. Wracała też do wątków klasycznych, że wspomnę jej bardzo ważną pracę Samobójstwo. Po lekturze Wstępu do najnowszej książki pod jej re- dakcją, do podanych cech Marii Jarosz trzeba jeszcze dołączyć zaangażowanie.

Widząc w lustracji główne narzędzie wykluczenia politycznego, staje się jej zde- cydowanym krytykiem i nie szuka nawet obiektywizującego języka, który by prze- słaniał jej emocjonalność. W socjologii jest długa tradycja takiego zaangażowania od Karola Marksa, Maksa Webera przez C. Wrighta Millsa, Alvina Gouldnera do Immanuela Wallersteina, Ulricha Becka i Jürgena Habermasa. Steven Seid- man zaproponował, by taką zaangażowaną socjologię nazywać teorią społeczną

Instytut Socjologii UW, e-mail: raciborski@is.uw.edu.pl

(2)

i odróżniać ją od teorii socjologicznej. Przy tym upomina się o godne miejsce dla teorii społecznej:,,[...] hegemonia teorii socjologicznej w ramach socjologii przy- czyniła się do ograniczenia horyzontów socjologów teoretyków, a ich dzieła – teorie – uczyniła intelektualnie i społecznie trudnymi do zrozumienia oraz nie mającymi znaczenia praktycznie dla nikogo z wyjątkiem innych teoretyków. So- cjologowie teoretycy, porzucając teorię społeczną, przyczynili się do osłabienia publicznej debaty politycznej i moralnej” (Seidman 2006: 46). Marii Jarosz ten za- rzut nie dotyczy – uprawia teorię społeczną. Tradycja takiej socjologii jest bliska również recenzentowi. Ale pewien problem z tą socjologiczną namiętnością ist- nieje. Oznaczać ona może brak dystansu i stronniczość manifestującą się nie ty- le w odrzucaniu poglądów przeciwnych, np. argumentów na rzecz lustracji, ile ich ignorowanie. Jest też niebezpieczeństwo, iż perswazyjność dzieł zaangażo- wanych okupywana jest uproszczeniami i nieuchronnym uleganiem formule kon- fliktu politycznego. Staranie się o obiektywizujący język tekstu to niekoniecznie maskowanie własnych poglądów ideowych, to może być sposób samokontroli i uruchomiania dyskursywnego myślenia.

Wstępy do prac zbiorowych syntetyzujących projekty badawcze, a tak jest w omawianym przypadku, są ważne, gdyż zazwyczaj przynoszą przedstawienie metodologii badań oraz najważniejsze rozstrzygnięcia definicyjne. Główne meto- dologiczne podstawy projektu zostały we Wstępie przedstawione i sprecyzowane w poszczególnych rozdziałach. Nie znajduję natomiast poważniejszej próby zde- finiowania pojęcia wykluczenia politycznego. Jest za to definicja wykluczenia spo- łecznego:,,[...] oznacza życie poza nawiasem praw i przywilejów społeczeństwa i stratyfikacyjną cechę określonych zbiorowości, ukształtowaną przez miejsce w strukturze społecznej, przeszłe doświadczenia życiowe, oczekiwania – i polity- kę władzy” (s. 8). Pierwsza część definicji wprowadza dziwne rozróżnienie praw i przywilejów (przywilej dla jednych oznacza wyłączenie innych), w drugim czło- nie definicji „stratyfikacyjna cecha” jest wyjaśniana m.in. przez „miejsce w struk- turze społecznej”. I czy owa „polityka władzy” to warunek konieczny, by do wykluczenia społecznego dochodziło. Wydaje się, iż do wykluczenia często dochodzi, mimo afirmacyjnej wobec jakichś grup polityki władz, że przywołam standardowy przykład Murzynów w USA. Podana definicja jest więc raczej nie- udana. Być może łatwiej ocalić kategorię wykluczenia politycznego niż znacznie ogólniejszą kategorię wykluczenia społecznego, która oznaczając tak wiele nic do- brze nie oznacza. Rozstrzygnąć by trzeba przede wszystkim o normatywnej do- puszczalności wykluczania politycznego w demokracji. Łatwo się przecież godzimy na ograniczanie praw publicznych przestępców na mocy wyroków sądo- wych i co więcej, sądy tę karę stosują chyba zbyt rzadko. A może pojęcie wyklu- czenia rozumieć tylko jako niedopuszczalne (nie dające się uzasadnić na gruncie doktryny demokratycznego państwa prawnego) ograniczanie praw obywatelskich i praw człowieka (bo i cudzoziemców trzeba mieć na uwadze) jakiejś grupy ludzi.

(3)

A może pojęcie to stosować na określenie wszelkich zjawisk społecznych, których konsekwencją są drastycznie nierówne statusy obywatelskie (w sensie material- nym, a nie formalnym). Wtedy najbardziej wykluczającym ze wspólnoty politycz- nej zjawiskiem okaże się po prostu bieda. To jest gąszcz problemów, które we Wstępie nawet nie zostały zasygnalizowane. Mimo rozdziałów Leszka Gilejki i Ma- riusza Jędrzejki oraz Andrzeja Kojdera, o których niżej, podtytuł książki „O wy- kluczeniu politycznym” jest stanowczo na wyrost. Nie bardzo potrafię znaleźć takie rozumienie pojęcia wykluczenia politycznego, przy którym lustracja w Polsce by- łaby – jak chce Jarosz – najważniejszą jego formą.

Prace zbiorowe mają pewną wadę dla recenzenta. Ich rozdziały, nawet gdy są ze sobą powiązane, jak w omawianym przypadku, stanowią jednak odrębne cało- ści i traktują o bardzo różnych zjawiskach. Odnoszenie się do wszystkich nie- uchronnie zamienia recenzję w skrótowy protokół lektury. A któż lubi czytać protokoły. Odniosę się więc obszerniej do tekstów, które mnie jakoś zafrapowa- ły, a inne skomentuję skrótowo.

Jak władza dzieli społeczeństwo: ‘my” i ‘oni’. Tytuł rozdziału Leszka Gilej- ki i Mariusza Jędrzejki dopuszcza dwie interpretacje i obie są w tekście obec- ne. Oto podział „my – oni” jest generowany przez stosunek społeczeństwa do władzy politycznej. Rodzi się żywiołowo i oznacza sytuację, w której wła- dza postrzegana jest jako zewnętrzna, oderwana od społeczeństwa, wyalieno- wana czy nawet narzucona – „oni”. W pewnym sensie wykluczona jest tu raczej władza, a nie zintegrowane, moralne i „dobre” społeczeństwo – „my”, jak to było w dominującym dyskursie lat osiemdziesiątych XX wieku. Druga interpre- tacja odwraca sytuację: to władza świadomie wnosi ten podział i o takie działa- nie autorzy oskarżają PiS: „Jest to próba wykazania, że w rzeczywistości Polski po 2005 roku mamy do czynienia z podziałem na ‘uczciwą wladzę popieraną przez uczciwą część społeczeństwa” i nieuczciwą formację ‘onych’ ” (s. 34).

Dalej autorzy eksponują rolę języka jako narzędzia stygmatyzacji całych grup.

Kategoria stygmatu jest tu poręczna, ale autorzy posługują się nią w mało zdy- scyplinowany i raczej ateoretyczny sposób. W psychologii i Goffmanowskiej socjologii nie ma „stygmatu pozytywnego”. Nie można więc napisać: „Stygma- ty polityczne mogą być traktowane jako podstawa do wyróżnienia, swoistej no- bilitacji bądź potępienia” (s. 43). W tym samym tomie kompetentnie o tym, czym jest stygmat i stygmatyzacja – odwołując się właśnie do Goffmana – na- pisała Zofia Kinowska.

Rozdział Andrzej Kojdera Dyskretne formy wykluczenia prawnego godzien jest uwagi szczególnej. Zawiera jasny wykład zasady równości obywateli wobec prawa, przy tym sygnalizuje teoretyczne i praktyczne kłopoty w jej stosowaniu.

Są to rozważania bardzo pouczające dla teoretyków socjologów, bowiem nie moż- na badać dyskryminacji, wykluczenia czy też szerzej nierówności społecznych bez przyjęcia jakiejś koncepcji równości. Równość wobec prawa jest zaś jednym

(4)

z najważniejszych aspektów problemu równości w ogóle. Tymczasem socjolo- gowie bardzo często problem dyskryminacji traktują nierefleksyjnie. Ulegają ide- ologicznie określanym oczywistościom lub wręcz tzw. poprawności politycznej.

Kojder nie ulega i pyta o uzasadnienie praw grupowych i o uzasadnienie częste- go w Polsce godzenia się na istnienie nierówności między adresatami prawa. Dość surowo ocenia w tym kontekście orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego uzna- jąc, iż Trybunał daje priorytet zasadzie sprawiedliwości, której arbitralność i nie- jednoznaczność jest nieporównanie większa niż zasady równości wobec prawa.

Wydaje mi się jednak, iż autor wykazał zbyt mało zrozumienia dla nieuchronno- ści konfliktów między fundamentalnymi zasadami, na których wspiera się współ- czesny konstytucjonalizm. Niektóre podane przykłady nierównego traktowania osób posiadających tę samą cechę istotną (z punktu widzenia przyznawania okre- ślonych praw) są rzeczywiście zdumiewające. Oto można objąć mandat poselski mając skończone 21 lat, ale aby zostać ławnikiem w sądzie trzeba przekroczyć wiek 25 lat. Niektóre inne przykłady nierówności wobec prawa podawane przez autora nie są jednak tak oczywiste. Nie wydaje mi się na przykład, aby bezzasad- ny był wymóg niekaralności wobec maklera giełdowego i brak takiego wymogu wobec nauczyciela akademickiego. Przykłady nie są jednak w tym tekście naj- ważniejsze. Istnieje w Polsce zjawisko wykluczenia prawnego rozumianego jako

„brak dostępu części adresatów prawa do uprawnień (dozwoleń, kompetencji itp.) deklaratywnie (na mocy prawa, ex lege) przysługującym wszystkim obywatelom”

(s. 58) i bywają one trudno widoczne dla niewprawnego oka, a przy tym bardzo społecznie szkodliwe. Dobrze więc, iż znany prawnik i socjolog podjął ten temat.

Jeden wszakże wątek rozdziału Kojdera jest zupełnie nieudany i oparty na błędnych informacjach co do stanu rzeczy. Idzie o dyskrecjonalne przywileje prawne elity władzy zawarte w ordynacjach proporcjonalnych (nie tylko w Pol- sce). Problem wykluczenia prawnego obywateli i jednocześnie uprzywilejowa- nia niektórych politycznych aktorów dotyczy wszystkich ordynacji, a nie tylko ordynacji proporcjonalnych, i to zarówno na poziomie normatywnym, jak i na po- ziomie praktyk wyborczych. Kanonem teorii wyboru społecznego jest twierdze- nie Kennetha Arrowa, które powiada mniej więcej tyle, iż nie istnieją reguły przekształcania indywidualnych preferencji w decyzję społeczną, które spełniały- by jednocześnie zestaw pewnych oczywistych postulatów demokratycznego wy- boru. (Na łamach „Studiów Socjologicznych” problematyka ta za sprawą Grzegorza Lissowskiego była wielokrotnie podejmowana). Ordynacje proporcjo- nalne szczególnie często naruszają wspomniane postulaty. Ale promowana przez autora ordynacja większościowa ze zwykłą większością i okręgami jednomanda- towymi (plurality rule) też ma istotne wady z punktu widzenia kwestii równości głosu i realnego wpływu obywatela na kreowanie parlamentu i rządu. Może na przykład prowadzić do sytuacji, iż więcej mandatów uzyskuje partia, która uzyskała mniej głosów niż inna partia, i to się w praktyce zdarzyło w świecie wie-

(5)

lokrotnie. Autor chyba uległ propagandzie Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, bo gdyby samodzielnie nieco bliżej zapoznał się z zagad- nieniem, nie napisałby, iż [proporcjonalna ordynacja] „zniechęca do udziału w wy- borach”; „uprzywilejowuje partie polityczne i ich liderów” (s. 69). Średnia frekwencja w wyborach parlamentarnych w krajach z ordynacjami proporcjonal- nymi jest wyższa niż w tych z ordynacjami większościowymi, a trudno znaleźć przykład większego w praktyce uprzywilejowania partii i jej liderów w procesie wyborczym niż Wielka Brytania. Deficyt informacji najpełniej ujawnił się w tym oto fragmencie: [...] ordynacja większościowa (albo co najmniej mieszana) od lat jest stosowana wewszystkich [wyr. J. R.] wysoko rozwiniętych, demokratycz- nych państwach świata: w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Australii, Francji (od 1958 roku), Włoszech (od 1994), Japonii (od 1996 roku), w Niemczech” (s. 70). Tymczasem, tylko w 6 spośród 25 państw najwyżej uprze- mysłowionych stosowany jest system większościowy, podczas gdy proporcjonal- ny w 17 krajach. W Niemczech nie jest stosowany ani system większościowy, ani mieszany. W literaturze nazywa się on spersonalizowanym systemem proporcjo- nalnym, a w orzecznictwie niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego nazwano go „systemem proporcjonalnym z dołączonym systemem większościowym” (Noh- len 2004), Japonia to obecnie system segmentowy, a wcześniej szczególna postać systemu większościowego (SNTV), który owocował absolutnie patologicznymi skutkami (w szczególności korupcja, wykreowanie partii hegemonicznej), Włochy stale zmieniają system wyborczy, ale zawsze dominowała w nim zasada propor- cjonalności. Brytyjczycy są niezadowoleni ze swego systemu, o czym świadczą przygotowane reformy (póki co nie wdrożone) wprowadzające elementy propor- cjonalności (dorobek Komisji Jenkinsa).

Prawo wyborcze w ogóle nie jest najlepszym obszarem badania wykluczenia prawnego, gdyż podstawowe jego zasady w praktyce okazują się konfliktowe.

Pisałem o tym obszernie w innym miejscu (Raciborski 2001), a więc tu jeden tyl- ko przykład: zasada powszechności wyborów pozostaje w konflikcie z zasadą wolności obywateli. Powstrzymywanie się zaś części obywateli od uczestnic- twa narusza, i to w wielu wymiarach, zasadę równości głosu w sensie material- nym. A jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę imperatywy funkcjonalne, jak zdolność parlamentu do wyłaniania rządu, to kategorie z jednej strony wyklu- czenia, a z drugiej uprzywilejowania tracą jednoznaczność i rodzi się pytanie o ich użyteczność.

Nazbyt surowo ocenia też Kojder reguły finansowania wyborów w Polsce.

Wskazywane patologie nie są związane z systemem proporcjonalnym. Z punktu widzenia Europejczyka sposób finansowania amerykańskich wyborów to dopie- ro skandal. Obecnie obowiązujące prawo wyborcze w Polsce – w odróżnieniu od tego z lat dziewięćdziesiątych – jest dość restrykcyjne (skądinąd wielki wkład w jego zaostrzenie miał poseł i socjolog – Ludwik Dorn).

(6)

Inna sprawa to jego przestrzeganie i sposób kontroli wydatków na kampanię.

Tu pełna zgoda z postulatami autora. Ogólnie rozdział Kojdera wart jest przeczy- tania i dyskusji.

Zasadnicza część książki poświęcona jest policji politycznej z okresu PRL (UB/SB) i innym tajnym służbom, w szczególności Wojskowym Służbom Infor- macyjnym oraz ich dawnym i całkiem współczesnym ofiarom. Ofiar zresztą sta- le przybywa w miarę rozwoju procesu lustracji. Ten aspekt procesów wykluczania jest jednym z najważniejszych wątków pracy.

Andrzej Friszke swój rozdział poświęcił tym, którzy w dominującym, narzu- conym przez Instytut Pamięci Narodowej, dyskursie lustracyjnym obłożeni są największą infamią i przeciwko którym skierowano ostrze ustaw lustracyjnych:

tajnym współpracownikom UB/SB. W krótkim, acz wielce pouczającym wprowa- dzeniu zarysował problem współpracy z policją polityczną od czasów Ochrany po hitlerowskie Gestapo. Nie mamy więc do czynienia z problemem nowym, ale zdaniem autora bezprecedensowa jest skala obecnej lustracji, możliwa za sprawą szerokiego otwarcia archiwów. Dodatkowo warto zauważyć, iż inny jest też ra- chunek krzywd. Współpraca z Gestapo przynosiła współobywatelom śmierć w masowej skali. Krwawe było też jej rozliczanie. Za kolaborację z Niemcami skazano po wojnie na śmierć kilkaset osób, a w czasie okupacji tych wyroków było nieporównanie więcej – nieincydentalnie niesłusznych, opartych na fałszy- wych oskarżeniach bądź motywowanych polityczną walką.

Na tym tle zdumiewa skala emocji, jaką budzi współczesna lustracja, ale i po- ziom zainteresowania elit tym procesem. Wszak niezależnie od działalności SB i jej rozbudowanej agentury dokonało się w Polsce udane przejście od reżimu au- torytarnego do demokracji i było ono pokojowe. Absolutyzowanie siły tajnych służb i jej agentury wiedzie do opacznych wniosków co do mechanizmów trans- formacji – zgodnych skądinąd z ludowymi mniemaniami. Friszke przeciwstawia się spiskowym koncepcjom dotyczącym Okrągłego Stołu czy działań opozycji, stwierdzając jednoznacznie, iż nie znaleziono żadnych dokumentów, które upa- dek peerelowskiego reżimu pozwalałyby ujmować jako świadomy akt oddania władzy przez PZPR przy wykorzystaniu agentury ulokowanej w Solidarności. To oczywiście nie znosi sensu aplikacji do wyjaśniania tego procesu koncepcji poro- zumienia elit, w wersji zaproponowanej przez Michaela Burtona i Johna Higleya (1987), czy też koncepcji czterech graczy Adama Przeworskiego (1992). Kon- cepcja porozumienia elit w akademickim dyskursie nie ma nic wspólnego z po- tocznymi „teoriami” spiskowymi. Esencją rozdziału Friszkego jest jednak inna kwestia. Idzie mu o zrozumienie zjawiska – tak jak to się zwykło czynić na gruncie socjologii humanistycznej. Pokazuje za pomocą kilkunastu świetnie dobranych i udokumentowanych przypadków TW (tajnych współpracowników) – czynnych w „rozpracowywaniu” środowisk opozycyjnych – rozmaitości kontek- stu współpracy, wielość jej form, a zwłaszcza motywacji agentów.

(7)

Autor stara się zrozumieć każdy przypadek odrębnie i korzysta nie tylko z te- czek UB/SB. Przestrzega przed moralizatorstwem i pochopnymi ocenami: „Nikt nie powinien być pewny, że w sytuacji aresztowania, strachu, izolacji, perspekty- wy więzienia zachowałby się nieskazitelnie, jeżeli nie doświadczył tego osobi- ście” (s. 103). Szczególnie wymowne są przypadki agentów pozyskiwanych w więzieniu jeszcze przez UB, często pod groźbą kary śmierci lub wieloletniego więzienia. Zdarzały się też głębokie motywacje ideowe. Oto TW „Woliński”

– historyk o uznanym dorobku, wieloletni więzień najcięższych łagrów stalinow- skich, konsekwentny komunista (ściślej, trockista), o zdecydowanej orientacji an- tystalinowskiej, aresztowany w latach sześćdziesiątych podejmuje współpracę z SB pisząc obszerne analizy zawierające też elementy środowiskowych dono- sów. Niechętny jest inteligenckiemu, liberalnemu nurtowi Solidarności, który ata- kuje nie tylko w tajnych ekspertyzach, ale i w sposób jawny. Interpretując jego motywy Friszke czyni charakterystyczną uwagę: „Znając drogę życiową i osobo- wość „Wolińskiego” (naturalnie nie z akt!) [...]”. I o to właśnie idzie, rzetelna wie- dza i zrozumienie ludzi, ale i zjawisk z minionego okresu wymaga wyzbycia się fiksacji na teczki. Równie ciekawy jest przypadek wybitnego, związanego z Ko- ściołem publicysty, TW „Michalski”, który chciał traktować swoje kontakty z re- sortem jako polityczne negocjacje. Różnie to mu się udawało, ewidentnie donosił na środowisko miesięcznika „Znak”, ale w ogólnym rozrachunku jego publicysty- ka, wspieranie Kościoła, przyczyniały się do poszerzania przestrzeni wolności.

Kilka innych opisanych przypadków osób „zasłużonych” dla organów, to zara- zem ewidentne ofiary bezpieki. Friszke wyodrębnia, chociaż jedynie hasłowo ją ilustruje, kategorię tajnych współpracowników właściwie tylko z nazwy. Wielu lu- dzi zostało zarejestrowanych, ale współpracę zrywali, pozorowali, ujawniali lub też byli uznawani za nieużytecznych. Poruszający jest przypadek robotnicy „Bo- -ka”, która podpisała zobowiązanie, iż zawiadomi milicję, jeżeli w jej bloku po- jawi się poszukiwany działacz Solidarności. Podpisała formalnie rzecz biorąc zobowiązanie do współpracy, bo – jak sądzi autor – nie wiedziała, iż można „mi- licji” odmówić.

Lektura tekstu Friszkego prowadzi nie tylko do zakwestionowania sposobu i zasięgu lustracji – takiej intencji autor by się zapewne nie wypierał – ale też ka- że wątpić w ogóle w możliwość rozrachunkowej sprawiedliwości. O mirażu tego rodzaju pisał na tle doświadczeń państw pokomunistycznych Bruce Ackerman (1996), i to już na początku lat dziewięćdziesiątych.

Skąd się brali funkcjonariusze SB? Na to pytanie próbował odpowiedzieć Piotr Osęka w rozdziale Funkcjonariusze SB 1970 –1980 – drogi awansu i modele ka- riery. Podtytuł jest błędny, bo czym się różnią drogi awansu od modeli kariery.

Autorowi chodziło chyba o wzory rekrutacji i modele kariery. Baza empirycz- na tego tekstu jest skromna. Przebadano akta personalne zaledwie kilkunastu funk- cjonariuszy wyróżniających się w zwalczaniu opozycji demokratycznej. To

(8)

za mało, nawet przy ograniczeniu ambicji badacza do typologii. Ale jeden wynik analizy jest bardzo interesujący i warto by potwierdzić go na większej próbie.

Otóż Osęka stwierdza, iż większość funkcjonariuszy z przebadanej grupy wywo- dziła się z ubogich rodzin, a ich ojcowie byli robotnikami lub chłopami. Urodzi- li się na wsi lub w małych miasteczkach. Motywy wstąpienia do służby miały głównie materialny charakter. Wśród nich największe znaczenie miała możliwość szybkiego uzyskania mieszkania, dobra szczególnie deficytowego. Dlaczego nie nastąpiło zamknięcie się kategorii funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa?

Wszak mowa o latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, kiedy to synowie pierwszego pokolenia funkcjonariuszy tego aparatu podejmowali zawodową ak- tywność. Dzieci lekarzy bardzo często zostawały (i zostają) lekarzami, prawników prawnikami, wojskowych wojskowymi. Dlaczego nie reprodukowała się elita or- ganów bezpieczeństwa? Tego pytania wprost nie postawiono. Przedstawiony ma- teriał pozwala jednak domniemywać, że decydował o tym niski prestiż zawodu

„bezpieczniaka”. Oni się wręcz wstydzili miejsca pracy i często ukrywali przed otoczeniem fakt zatrudnienia w resorcie. Ślady takiej postawy autor doku- mentuje. Brak dziedziczenia zawodu, w istotnym zakresie, pośrednio potwierdza- ją także inne badania. Z rozległych badań nad elitami schyłku komunizmu wiemy, iż dzieci wysokich funkcjonariuszy partyjnych w Polsce rzadko wybierały drogę partyjnej kariery. Ich rodzice woleli, aby zostawały naukowcami, lekarzami, w ostateczności dyplomatami (Szelenyi, Traiman, Wnuk-Lipiński red. 1995). Sys- tem nie kształtował więc jakiejś wyodrębnionej grupy janczarów.

Mariusz Jędrzejko i Wiesław Bożejewicz w obszernym rozdziale, opierają- cym się na wywiadach z byłymi funkcjonariuszami służb specjalnych (że też im się udało takie wywiady przeprowadzić) starali się przedstawić losy tych ludzi po odejściu ze służby i dociec, czy tworzą oni jakiś „układ” lub Zybertowiczow- skie antyrozwojowe grupy interesu. Sytuacja materialna większości ludzi z tego środowiska jest dobra, a nawet bardzo dobra, tak że nawet można ich uważać za beneficjentów transformacji. Przeważnie są jednak sfrustrowani i rozgorycze- ni z powodu społecznego piętna nadawanego im za sprawą lustracji przebiegają- cej w wielorakich formach. Tworzą raczej zamknięte środowisko z wyraźnym podziałem na funkcjonariuszy służb cywilnych i wojskowych. Autorzy bardzo nierówno rozłożyli swoje sympatie: wśród tych pierwszych skłonni są widzieć tendencje do tworzenia „antyrozwojowych grup interesu”, drudzy to wręcz pań- stwowcy. Trudno się odnosić do wyników tego rodzaju badania, bo brak materia- łu porównawczego. Ale ogólnie przedstawiony obraz tego środowiska nie jest zaskakujący.

Odrębny rozdział poświęcono zwykłym OZI (osobowe źródło informacji), też oparty na wywiadach przeprowadzonych z ponad 40 współpracownikami cywil- nych i wojskowych tajnych służb przez Mariusza Jędrzejkę – autora. Opisane przypadki ilustrują w zasadzie to, co już wiadomo z lustracyjnej publicystyki.

(9)

Z wyjątkiem tego – być może jest to jednak tylko wrażenie recenzenta – że kontr- wywiad wojskowy zajmował się sprawami mającymi niewiele wspólnego z jego oficjalną misją: w najlepszym razie kryminalnymi machlojkami w jednostkach wojskowych, a przede wszystkim zbieraniem haków na kadrę oficerską i bada- niem jej politycznych postaw.

Środowiskiem dotkniętym szczególnie przez proces lustracji, skądinąd zgod- nie z jej założeniami, są elity polityczne. Tu sporo było spektakularnych osobi- stych dramatów. Bywały i konsekwencje systemowe, jak chociażby upadek rządu Olszewskiego. Oskarżanych o agenturalność polityków wysłuchała Zofia Kinow- ska. Przedstawiła też w sposób syntetyczny historię lustracji w Polsce i uzasadni- ła tezę, iż spór o lustrację to spór o prawomocne reguły wykluczania. Bardzo dobry tekst. Empatia Autorki wobec zlustrowanych osób występuje w nim we właściwej proporcji z dystansem. Podobnie, słowa uznania mam dla tej Autorki i Adama Kęska za rozdział Lustracja w odbiorze społecznym. Zestawiono w nim, na pod- stawie badań CBOS, różnorodne wskaźniki stosunku społeczeństwa do lustracji przez ostatnie piętnaście lat. Nie ma w tym tekście wprawdzie jakichś odkryw- czych uogólnień, ale uwidacznia on, iż w opinii publicznej postulaty środowisk prolustracyjnych są dość powszechnie i trwale akceptowane. Ludzie w masowej skali są skłonni akceptować różnorodne represje wobec osób współpracujących kiedyś z organami bezpieczeństwa, ale raczej gdy dotyczą elit. Być może jednak te powszechne punitywne postawy są prowokowane typem pytań (tendencja do afirmacji), bo rozkład odpowiedzi na ogólne pytanie o znaczenie lustracji po- kazuje, iż pomiędzy pierwszą połową lat dziewięćdziesiątych a latami 2006/2007 dwukrotnie spadła liczba osób uznających lustrację za problem bardzo ważny dla kraju (do 19%).

Bardzo dobrze, iż w książce poświęconej przede wszystkim stygmatyzującym aspektom lustracji znalazł się rozdział poświęcony reakcji środowiska akademic- kiego na próbę objęcia go tą procedurą. Była to reakcja bardzo afektywna i skąd- inąd efektywna, gdyż można sądzić, iż to protest tego środowiska przesądził o upadku ustawy. Barbara Post dokonała krytycznej analizy dyskursu toczonego na łamach „Gazety Wyborczej” w związku z lustracją, dbając przy tym o rzetel- ne przedstawienie argumentów jego uczestników. Umiejętnie pokazała, jak kon- flikt o ustawę lustracyjną generalizował się i stawał się sporem między zwolennikami idei IV RP i jej przeciwnikami. Przy tej okazji zobaczyliśmy kolej- ny już raz, jak wielkie we współczesnych demokracjach jest znaczenie konfliktów symbolicznych. Ot, taki zdawałoby się przysłowiowy spór o pietruszkę wywraca rządy. Tezy o zmierzchu politycznej roli intelektualistów zdają się być przedwcze- sne.

Warto przeczytać książkę Wykluczeni i napiętnowani, zwłaszcza że jest napi- sana językiem komunikatywnym – dostrzegłem tylko jedną drastyczną pomyłkę językową: pojęcie ‘resentyment’ użyto w sensie ‘sentyment’ (s. 152) – starannie

(10)

wydana i odnosi się do zagadnień budzących społeczne emocje. Stanowi bardzo ważny wkład do analizy zjawiska nierównej dystrybucji obywatelstwa – podsta- wowej kwestii empirycznie ujmowanej teorii demokracji. Trzeba jeszcze wielu badań, abyśmy byli w stanie syntetycznie ująć wieloaspektowość tego zjawiska w pokomunistycznym społeczeństwie.

Literatura

Ackerman, Bruce. 1996. Przyszłość rewolucji liberalnej. Warszawa: Oficyna Na- ukowa.

Burton, Michael i John Higley. 1987. Elite Settlements. „American Sociological Review” vol. 52.

Nohlen, Dieter. 2004. Prawo wyborcze i system partyjny. O teorii systemów wy- borczych. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe Scholar.

Przeworski, Adam. 1992. Democracy and the Market. Political and Economic Reforms in Eastern Europe and Latin America. Cambridge: Cambridge Uni- versity Press.

Raciborski, Jacek. 2001. Antynomie konstytucyjnych wartości w polskim prawie wyborczym. „Studia Prawnicze” 1(147), s. 5–22.

Seidman, Steven. 2006. Koniec teorii socjologicznej i ponowoczesna nadzieja.

W: A. Jasińska-Kania, L. Nijakowski, J. Szacki i M. Ziółkowski (red.). Współ- czesne teorie socjologiczne. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe Scholar.

Szelenyi, Ivan, Don Treiman i Edmund Wnuk-Lipiński (red.). 1995. Elity w Pol- sce w Rosji i na Węgrzech. Wymiana czy reprodukcja. Warszawa: Instytut Stu- diów Politycznych.

Cytaty

Powiązane dokumenty

O ile wczesne wspomaganie rozwoju dziecka jest szeroko omawiane (stanowi przedmiot dociekań osób reprezentujących różne dyscypliny badawcze), o tyle problemy wieku podeszłego,

Jak się pracuje w rodzinie i cały czas się je obserwuje, to jest inne życie. Kiedy czasami się weźmie plastry z gniazda i się przykryje poduszką, to wszystkie od

Szczególnie, jak to jest środek sezonu, jak jest dużo pszczół, to wtedy jest matkę trudno znaleźć, ale właśnie znakuje się matki, chociaż nieznakowaną też w sumie

rodne formy kultury lokalnej, a kraje Trzeciego Świata stają się obiektem nowej formy imperializmu - ekspansji środków masowego przekazu (Giddens

Toteż autorka tak tłumaczy zawartość książki: „Twórczość tych niegdyś znanych autorek, a i dziś wciąż czytanych, nie doczekała się jeszcze scalonego opisu, dlatego

Oto lista podmiotów, u których legalnie można obstawiać zakłady bukmacherskie:.. Nazwa spółki

Mam tutaj przede wszystkim na myśli sposób, w jaki autor Die Traum- deutung ujmuje w swoich pracach związek między sensem i popędem w obrębie ludzkich zjawisk psychicznych. Na

Słowa kluczowe: księgarstwo polskie – Związek Księgarzy Polskich – misja księgarstwa polskiego – rynek książki w Polsce 1908-1945.. O dziejach Związku Księgarzy Polskich