• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : miesięcznik literacki R. VI (1938), Nr 3-4 (53-54)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : miesięcznik literacki R. VI (1938), Nr 3-4 (53-54)"

Copied!
46
0
0

Pełen tekst

(1)

CENA NINIEJSZEGO NUMERU 1 ZŁ.

MIESIĘCZNIK

1918 XX 1938

L I T E R A C K I

ROK VI

3-4

Z E S Z Y T POŚWIECONY L I T E R A T U R Z E LUBELSKIEJ

N R

(2)

K A M E N A

ROK VI

NR 3 - 4 (53 - 54)

M I E S I Ę C Z N I K L I T E R A C K I

LISTOPAD-GRUDZIEŃ 1938 R.

W k ł a d k i l i n o r y t o w e Z E N O N A WAŚNIEWSKIEGO: Stary Lublin Redaktor: Kazimierz A n d r z e j J a w o r s k i , Chełm Lub. Reformacka 43.

Przyjmuje w p o n i e d z i a ł k i od 15 do 16-ej.

W y d a w c a : Z e n o n W a ś n i e w s k i . Administracja: C h e ł m Lub., Reformacka 43 Redakcja i administracja w l i p c u i s i e r p n i u n i e c z y n n e . P r e n u m e r a t a roczna (10 n u m e r ó w ) 5 zł., półroczna (5 n u m e r ó w ) 2 zł. 50 gr.

N a l e ż n o ś ć uiszcza s i ę z w y k ł y m p r z e k a z e m l u b p r z e k a z e m rozrachunko- w y m . N u m e r o k a z o w y „ K a m e n y " w y s y ł a m y tylko po uprzed-

n i m n a d e s ł a n i u 60 gr. przekazem l u b w z n a c z k a c h p o c z t o w y c h . C E N A N U M E R U P O J E D Y N C Z E G O 60 gr.

T R E Ś Ć N U M E R U T R Z E C I E G O - C Z W A R 7 E G O

FRANCISZKA A R N S Z T A J N O W A

JÓZEF CZECHOWICZ T A D E U S Z BOCHEŃSKI JÓZEF ŁOBODOWSKI K O N R A D BIELSKI A D A M SZCZERBOWSKI ANTONI M A D E J

W Ł A D Y S Ł A W P O D S T A W K A KAZIMIERZ A N D R Z E J JAWORSKI HENRYK DOMIŃSKI

T A D E U S Z BOCHEŃSKI J E R Z Y PLEŚNIAROWICZ WIKTOR MATYSZCZUK W A C Ł A W MROZOWSKI W A C Ł A W I W A N I U K ZDZISŁAW POPOWSKI WIKTOR MATYSZCZUK I G N A C Y IGOŃ WITOLD K A S P E R S K I WILIAM B L A K E EDGAR A L L A N POE G E R A R D DE N E R V A L J E A N MOREAS

JOSE MARIA DE H E R E D I A

J O H A N N W O L F G A N G GOETHE RAINER MARIA RILKE K L A B U N D

LUCIANO FOLGORE EN RICO PEA

JÓZEF NIKODEM KŁOSOWSKI N I K O Ł A J JAZYKOW

MICHAIŁ LERMONTOW J E W G I E N I J B A R A T Y N S K I J FIEODOR SOŁOGUB NIKOŁAJ NIEKRASOW W A L E R Y BRIUSOW MARINA C W I E T A J E W A OTOKAR BRZEZINA

Trochę w a ż n i e j s z y c h dat — — N o t y — — — —

Bystrzyco, młodości rzeko!

Z dziennika — — P o e c i — — — Człowiek — — O rękach - - — Erotyk j e s i e n n y — Omar K h a y y a m

D z i e c i ń s t w o — — P r z e d ś p i e w — — N e l mezzo del camrnin — M o d l i t w a — —

O p o e c i e — — W o k ó ł Garłucha —

D y s o n a n s — — P r z y s p o s o b i e n i e p o e t y c k i e W i e r s z o śmierci —

P a m i ę ć — — Z . T r y p t y k u " — —

***

E l e g i a p r o w i n c j o n a l n a — Tragiczny rok — — Maria — — — N o c — — — P r z y ś n i e n i e w ś n i e — Czarna p l a m a — — El D e s d i c h a d o — —

* tf *

P o b i t w i e — — Ronsard — — Muszla — — P i e ś ń n o c n e g o w ę d r o w c a A d w e n t — —

D z w o n — — N a d j e z i o r e m L u g a n o — W ę d r ó w k a nocą — R o z b i e r a n i e s i ę — R o s a l b i n a — — Głodna z i e m i a — — P i e ś ń — — —

I ja lubiłem... — — B y ł y burze... — —

Miesiąc Pański... — G d y groźnie brzmi... — D o p o e t y — — O pustki oczu... — H y m n w s t ę p n y —

str. 33 , 34

r ' . 36 , 36 , 38 . 39 , 40 . 4d . 41 , 43 , 46

> 47 , 49 , 50

„ 50 , 51 , 5 i . 53 . 54 , 56 . 56

» 57

» 57 . 57

» 58

„ 58 , 58

» 59

» 59 , 59 , 59

» 59 . 60

„ 60

„ 61

» 67

„ 67

„ 6 8

„ 68

„ 69

„ 69

» 69 ,, 70 ,, 71

„ 72

(3)

K A M E N A

M I E S I Ę C Z N I K L I T E R A C K I

ROK VI LISTOPAD - GRUDZIEŃ NR 3-4 (53-54

B Y S T R Z Y C O , M Ł O D O Ś C I R Z E K O !

Księżyc na Wisły n a r t p o m o s t rzucił, głosem jak p i e ś ń rzeki szklanym s r e b r n i e , k u s z ą c o n u c i :

„Patrz, to nie Wisła jest, to Bystrzyca, czas wiąże, by nie uciekał,

ł ą k t w o i c h m ł o d y c h r z e k a " .

K r o k j e d e n — p o m o s t w srebrze k o w a n y , wstecz c h o d z i zegar księżyca,

chwila s p ę t a n a czeka.

Jak pocisk w szum się wdziera s z u w a r ó w ł ó d k a , p o w i e k d r g n i e n i e m parta,

ł ą k i o d w r a c a karty.

O , prędzej, prędzej! T a m za z a k r ę t e m jest j e d n o miejsce p a m i ę t n e ,

ławka pod wierzbą starą.

R u m a k szarpnięty nagle w ę d z i d ł e m , kajak zatrzymał się w biegu.

W i e r z b o ! o n ją porzucił....

Rzeko! Bystrzyco! Z w o d n i c z e sidła!

N o c s r e b r n a n a d Wisły brzegiem, księżyc pieśń szklaną n u c i .

F R A N C I S Z K A A R N S Z T A J N O W A

(4)

Z D Z I E N N I K A

I

N a d b y s t r y m , b u r z l i w y m p o t o k i e m zawiesiłeś z o b ł o k ó w w o b ł o k i m o s t m i s t e r n y w złocie k o w a n y . C i e n i u , c i e n i u z a d u m a n y , z a p a t r z o n y w d a l e k i e j u t r z n i e , c i e n i u c h w i e j n y z p u s t y m i d ł o ń m i , czy słyszysz, j a k szumią tonie?

P o t o k ś m i e j e się, łka, g r o ź b ą h u c z y , p r z ę s ł a d r g a j ą p o d pięścią fali.

C i e n i u , n a c h y l się, n a c h y l , n a c h y l ! II

M i e l e m ł y n n i e s t r u d z o n y b e z l i t o ś n i e z i a r n o . D o r o d n y m ci się z d a ł o , t a k i e k r z e p k i e , złote!

Sypią się m i a ł k i m p y ł e m myśli, złudy, wzloty, w i c h e r czasu je c h w y t a n i e p o r a d n e , k r u c h e . O , c h l e b i e z b i a ł e j m ą k i , o, r a z o w y , c z a r n y , k t ó r y ś k a r m i ć z g ł o d n i a ł e m i a ł ł a k n ą c e d u c h y !

I I I

Jak p i ł k ę r z u c a m y za s i e b i e l u d z i i czas,

na d n i a w c z o r a j s z e g o p o g r z e b i e świat n o w y r o d z i się w n a s . C o ś u k o c h a ł — l e g e n d a , o coś w a l c z y ł — n a stos, l u d z i e byli n i e b ę d ą , z i n n y m i zwiąże cię los.

B i a d a ci, jeśli z t ę s k n o t ą w s t e c z spojrzysz na w c z o - r a j - m i t , k a m i e n i e m , Ż o n o L o t a , u j r z y cię j u t r a świt.

F R A N C I S Z K A A R N S Z T A J N O W A

P O E C I

O x y m o r o n : z w y c i ę s t w o k l ę s k i . W a ż y się w s y s t k o w d ó ł i w g ó r ę . Z a c h w y t o n i e m i a n a s a r a z e m z ł o t o u s t y m i j e d n a k czyni.

P o t o ś m y tu skrzydlatą c h m u r ą , p o t o ś m y t u z p r o m i e n n y m s z n u r e m o d ź r e n i c d o s e z a m u s k r z y n i .

G d y się p o m y ś l i to, z a p a c h n i e z m a r s z c z o n a t w a r z z i e m s k i e g o g l o b u a f i r m a m e n t u ł u k się schyli (tak żeńcy gną n a d s i e r p e m c i a ł o ) — A c h , r y m e m pszczoły d r g a ć g o r ą c o ! A c h , p o e t y c k i c h s t e m s p o s o -

b ó w przez o k r u c h w y p o w i e d z i e ć całość!...

J Ó Z E F C Z E C H O W I C Z

(5)

C Z Ł O W I E K

W czarnym bursztynie nocy, ciężkim, k a m i e n n y m , żywe, b e z s e n n e j ą d r o

pracą proroczy m ą d r ą : mózg.

W czarnym bursztynie śmierci, nieważkim, s u c h y m jak o g i e ń ,

— bluzg, bluzg — sokiem b l u ź n i e r c z y m broczy i b u c h a żywotna m u c h a : serce.

T A D E U S Z B O C H E Ń S K I ( L u b l i n - Z a k o p a n e )

O R Ę K A C H * )

Ręce p r o s z ą c e , ręce k u s z ą c e , ręce węzłami groźby ściśnięte, ręce zgrubiałe, czarne i białe, ręce przeklęte i święte.

Ręce wysmukłe, ręce k r y j ą c e słodycz dojrzałą i biel dziewiczą, ręce bławaty r w ą c e na łące, ręce, co skamlą i krzyczą.

Ręce, co zgubią, ręce, co znajdą i w y b u d u j ą lipową chatę, ręce s p o c o n e n a d chleba p a j d ą , o, ręce, ręce sękate.

Ręce, na k t ó r e cisza się kładzie, ręce, co biją, ręce, co proszą, o, ręce, k t ó r e na barykadzie czerwony s z t a n d a r p o d n o s z ą . Ręce lubieżne, żółte i śnieżne i te, co głoszą n a m pax y o b i s c u m , ręce c z u j ą c e , ręce d r a p i e ż n e , r ę c e walące p o pysku.

Ręce, na k t ó r y c h k r e w się szkarłatni, ręce w p i s a n i u d r ż ą c e poecie,

o, kiedyż, ręce, w uścisku b r a t n i m o g r o m n y glob opaszecie!

J Ó Z E F Ł O B O D O W S K I

*) P o n i e w a ż a u t o r n i e n a d e s ł a ł n a m n i c d o l u b e l s k i e g o z e s z y t u

„ K a m e n y " , p r z e d r u k o w u j e m y m a ł o z n a n y w i e r s z p o e t y z t o m u „O c z e r w o - n e j k r w i " 1931 r.

(6)

E R O T Y K J E S I E N N Y

W pasiece p s z c z o ł o d z w o n n e j , w l e s z c z y n i e - k r z e w i n i e U p o j o n y z a p a c h e m o r z e c h ó w i m i o d u

W y ś p i e w a ł e m te z w r o t k i o j a s n e j dziewczynie M i ł u j ą c e j w e s e l e m od w s c h o d u d o w s c h o d u .

D r ż a ł y białe k o ł p a k i na s r e b r n e j gałęzi, P o k ł o n i ł się ż y w o p ł o t o d p a j ę c z y n siwy, Rwały się d z i w n e słowa jak wiatry z uwięzi, Leciały przez o g r o d y o t r z ą s a j ą c śliwy.

I w p o s m a k u o w o c ó w d o j r z a ł y c h i białych, J ę d r n y c h j ą d e r o r z e c h ó w , zgryzionych z ę b a m i , C z u ł e m wilgoć c a ł u n k ó w jak n i e b o d o j r z a ł y c h , W o n i e j ą c y c h w e s e l e m p s z c z e l n y m i k w i a t a m i .

C z u ł e m w o n i e z a w r o t n e m i ł o s n y c h u n i e s i e ń I ręka ma od s ł o ń c a jak ś c i e r ń o g o r z a ł a Błogosławiła g e s t e m p o g a n i n a jesień, Która p o s i ą ś ć mi dała o w o c t w e g o ciała.

1 9 2 2 r.

K O N R A D B I E L S K I ( K r a s n y s t a w )

O M A R K H A Y Y A M

Garncarzam s k ł a d n a w i e d z i ł wczoraj n a b a z a r z e i p a t r z a ł e m , jak p r o c h e m z r ę c z n e d ł o n i e m a ż e .

W i d z ę — ci ja — c h o ć g ł u p i l u d z i e n i e w i d z ą — ż e t o o j c a n i e g o p r o c h y g n i o t ą g a r n c a r z e .

R u b a y a t

Kości ojca m o j e g o s p r ó c h n i a ł e

i w p r o c h Martę r ę k a w e m o l b r z y m a na w a r s z t a c i e g a r n c a r z a u j r z a ł e m . I pomyślcie: ja, O m a r , z a d r ż a ł e m i lęk serce mi śmiałe p o i m a i p r z e k l ą ł e m los i próżną c h w a ł ę

i c h ł ó d k o m n a t u k r y t y c h p r z e d spieką i k o c h a n k i p ł o m i e n n e u ś c i s k i

i świat cały skryty p o d p o w i e k ą .

— T a k to — s e r c u m ó w i ł e m — d a l e k o a t a k b l i s k o o d d z i e c k a k o ł y s k i

d o g r o b o w c a n a d szumiącą r z e k ą ?

(7)

O t o - m d o s z e d ł d o p r a w d w s z e l k i c h s e d n a i już w s z y s t k o p o j ą ł e m o d r a z u ,

o, m ą d r o ś c i j e d y n a i b i e d n a !

G r ó b z k o ł y s k ą , d z i e ń z n o c ą się j e d n a na p ł a s z c z y ź n i e s p ó l n e g o o b r a z u i p r z e p a ś c i o t w a r t e b e z e d n a .

O r o d z i c a p r o c h y w t a r t e w glinę!

W i a t r u w i a n i e m p r z e w i a ł e m przez życie a j a k fala t a k r y c h ł o p r z e p ł y n ę !

I w z a p r z e c z e ń ż a ł o b n ą g o d z i n ę k l ą t w y w n i e b o m i o t a ł e m o b f i c i e

o p r z y c z y n ę w i n i ą c — b e z p r z y c z y n ę .

— N a c o w c i e n i u m e c z e t ó w p o k ł o n y

i s z e p t m o d l i t w c i e k ą c y b e z m y ś l n i e i k a r k k o r n i e p r z e d p u s t k ą s c h y l o n y !

W o k ó ł p u s t y ń b e z m i a r n i e s k o ń c z o n y , g d z i e żywota w i e c z n e g o n i e t r y ś n i e s t r u m i e ń g a j e m z b a w i e n i a w i e ń c z o n y . Z b l a d ł y g w i a z d y na w i e c z o r n y m n i e b i e , k a r a w a n a zbliża sic d o c e l u .

N i c cię w c h ł o n i e i z a g a r n i e w s i e b i e , sęp z a k r a c z e , p i a s e k cię zagrzebie i już b ę d z i e b r a c i e - p r z y j a c i e l u , i już b ę d z i e p o t w o i m p o g r z e b i e . P o r z u ć p r ó ż n e z m ę d r c a m i d y s p u t y , k i e l i c h u j m i j d r ż ą c y m i r ę k o m a i pij b r a c i e - p r z y j a c i e l u p o t y , aż w n i e z d a r n e s k r ę c i cię p o d r z u t y o p ę t a n a p r a g n i e n i a o s k o m a

i ś m i e c h z w a r g t w y c h w y t r y ś n i e r o z z u t y z s z n u r o w a d ł a m ą d r o ś c i p r a w i d e ł i u l e c i w n i e b i e s k i e w i e r z e j e

na w z n i e s i e n i u r o z t ę c z o n y c h s k r z y d e ł ś m i e c h

ś m i e c h z t e g o , k t ó r y z nas się ś m i e j e !

A D A M S Z C Z E R B O W S K I ( Z a m o ś ć )

(8)

D Z I E C I Ń S T W O

( F r a g m e n t z p o e m a t u „ Z w y k ł a d r o g a "

Z a c z ę ł o s i ę t a k :

ż a ł o b n e c h o r ą g w i e strzępił wiatr, głos księdza d a r ł n i e p o k ó j jesieni, leciały k r u k i — c z a r n e zimy ptaki, p o t e m t r u m n a odeszła w n i e z n a n y trakt, zostały mi d o t ą d p o n i e j w o c z a c h cienie, nie było już m a t k i .

O , wieczory, jak d y m u d u s z ą c e smugi,

k i e d y z lasu z w i e z i o n e d r z e w o trzaska w o g n i u k u c h n i : szły d n i s z e r e g i e m d ł u g i m

s k ą p o i n i e u f n i e .

O d m r o z u skrzypiały gonty w d a c h a c h w c i e m n e , z i m o w e n o c e ,

b u d z i ł e m się i w y t ę ż a ł e m oczy, jeżył mi włosy strach.

N a j g ł o ś n i e j m ó w i ł a zima s r e b r n y m śniegu b l a s k i e m , n a j m o c n i e j wabiły olchy, s t o j ą c e n a d p o t o k i e m , ich d r o b n e szyszki na tle b i a ł y c h o b ł o k ó w m i g o t a ł y jak czarne gwiazdki.

D r o g i w t e d y się kładły m y ś l o m n i e u d o l n y m w świat, k t ó r y d o p i e r o stawał się p r a w d z i w y . P r z y g l ą d a ł e m się w z d u m i e n i u k w i a t o m p o l n y m , w i e r z b o m , g r u s z o m i i w o m .

T e chwile rozsypują się jak p ę k p r o m i e n i , ileż b a r w m a w i o s n a i lat,

ileż s z u m u i zieleni w s a d a c h przy c h a t a c h .

Sny kołyszą d ł u g o i o d w a ż n i e ,

p r z e c h o d z i się ś r o d k i e m m a r z e ń z p o d n i e s i o n ą g ł o w ą , k a ż d e s ł o w o

jest j e d n y m z c u d o w n y c h w y d a r z e ń .

K r w a w e głogi p r z y d r o ż n e p a c h n ą c i e r p k o ,

miąższ t a r e k rozpływa się na języku j e s i e n n y m s m a k i e m . W d o m u p u s t o i g ł o d n o ,

za d o m e m b l i s k o

(9)

p ó l szlaki — k a r t o f l i s k a —

r o z w ł ó c z a się po b r ó z d a c h wzrok,

s z u k a j ą c ż m u d n i e n i e w y z b i e r a n y c h z i e m n i a k ó w . J a k ż e p r z y j e m n i e , gdy o szyby siąpi deszcz, gdy w k o m i n i e wyje wiatr,

z i e m n i a k p i e c z o n y jeść

i s ł u c h a ć , jak t r ą b k a ż o ł n i e r s k a d z w o n i d a l e k i m m a r s z o m w t a k t .

Bo było t a k :

żołnierze uczyli się na t r ą b k a c h grać k o l o n a s na cegielni.

W t e d y m o g ł e m w o k n i e g o d z i n a m i stać, s z u m a m i d ź w i ę k ó w uszy mi w y p e ł n i a ł z e w n ę t r z n y świat.

D z i e c i ń s t w o t r w a ł o .

N a w s c h o d a c h i z a c h o d a c h ostrzyły się ócz s p o j r z e n i a . P r z e m a w i a ł a d o serca ziemia

u r o k ó w ' swoich c h w a ł ą .

A N T O N I M A D E J

P R Z E D Ś P I E W

T u n i e o d d e c h y w i a t r u . N i e b o r ó w granie, ani me czoło żar s ł o ń c a b i a ł e g o r o z p a l a . U s t a s p ę k a n e i m a r t w e . W k i e l i c h a c h m a l w p e ł n i e j , o b f i c i e j rosy!.. Lecz d o b i e g n i e z dala t r u d n y , c h r o p a w y m ó j ś p i e w — g o r z k i e wyzwanie d z i e c i ń s t w u , w i o ś n i e i m ę c e zwolna idących lat.

P e ł n e jest serce m o j e , żar w n i m i m o c g ł u c h a . U s t o m n a d ą ż y ć n i e s p o s ó b . — Burza nadciąga!..

D u d n i b ę b n e m w e s e l n y m p o d n i e b n y g r o m .

— C z a s u o n e g o p r z y s t a w a m , milczę i s ł u c h a m : trzeszczą b i e r w i o n a błyskawic w n i e b i e s k i c h sagach, c h w i e j e się, rzęzi d o m u z r ą b .

W t e d y muzyką w s p a n i a ł ą — g r o ź n i e i h u c z n i e w y c h o d ź , p o e t o — m i n s t r e l u prosty śpiewem!..

Świat t w ó j , ziemia jest t w o j a — p o s ł u s z n y czas.

— H u c z y s p i e n i o n y w i c h e r i pierzchają ucznie...

W p u s t c e — z piersią o d k r y t ą — t r a c i s z pieśni jak d r z e w o , j a k d ą b r o n i ą c y kwiaty w p u s t y n i e miast.

W Ł A D Y S Ł A W P O D S T A W K A

(10)

N E L M E Z Z O D E L C A M M I N

C ó ż z t e g o , że r o z u m i e m w p u s z c z y c h w i e j b ę d r z e w , że mą r a d o ś ć z a k l ą ł e m w g r a n i t o w e j g ó r z e

i że g w i a z d y zwierzają mi s w ó j d r ż ą c y ś p i e w : ż a d e n w i e r s z m ó j n i k o g o n i e u r z e k ł .

S m a g a m n i e k r z y w d y l u d z k i e j o k r w a w i o n y b a t i k a ż d y j ę k n a j c i c h s z y w c i s k a m i się w uszy, cóż z t e g o , że m n i e b o l i p r z y d e p t a n y k w i a t :

ż a d e n w i e r s z m ó j n i k o g o n i e w z r u s z y ł .

M ó j o j c i e c w y d a r ł ś m i e r c i t y l e l u d z k i c h żyć, ja n i c n i e u c z y n i ł e m , by c z ł o w i e k n i e k r w a w i ł , cóż z t e g o , że p o t r a f i ę r y m z r y m a m i zwić:

ż a d e n w i e r s z m ó j n i k o g o n i e z b a w i ł .

N a b i u r k u leży k a r t e k r o z r z u c o n y k r a m , a s e r c e w y s t u k u j e : s ł o w a , s ł o w a , s ł o w a . . . W p o ł o w i e d r o g i s t o j ą c cóż u c z y n i ć m a m ,

czyżby w s z y s t k o r o z p o c z ą ć o d n o w a ?

W i ę c da c a p o al fine... T y m i , M u z o , szczęść!

j a k t o z w y k ł o się mówić?... „Z tarczą l u b n a t a r c z y " . M ó w i s z , w i e r s z e t o mało?.. Z n a j d z i e się i p i e ś ć .

T y l k o jeśli m i sił już n i e starczy ?...

K A Z I M I E R Z A N D R Z E J J A W O R S K I ( C h e f m )

M O D L I T W A

J a k i e są t w o j e oczy, E m i l i o ? P o c h y l o n a n a d balią r z u c a s z na m n i e o d c z a s u d o c z a s u s z y b k i e s p o j r z e n i e i z n ó w c i e m n e ź r e n i c e t o p i s z w b i a ł y m o b ł o k u p i a n y . T e n k r ó t k i m o m e n t , gdy w z r o k nasz na d r ż ą c e j linii p r o m i e n i a l a m p y n a f t o w e j z n a j d u j e p u n k t styczny, w y s t a r c z a z u p e ł n i e , a b y m p o j ą ł o h y d ę swych g r z e c h ó w .

A c h ! E m i l i o , o d k ą d ty p a n u j e s z w t e j izbie p o d ł e j , przy- p o m i n a j ą c e j n i k c z e m n o ś ć n a s z e g o i s t n i e n i a , z a p o m n i a ł e m o B o g u .

T o d o c i e b i e p ł y n ą m o j e m o d l i t w y , n a t w o i c h s t a r c z y c h r ę k a c h w i e s z a m s ł o w a g o r ą c e . W t e j s a m e j c h w i l i ty r o z w i e - s z a j ą c b i e l i z n ę myślisz t k l i w i e : jakiż o n p o d ł y , t e n m ó j w n u k !

N i e z n a m t w o i c h o c z u , E m i l i o ! M i m o s w y c h lat s i e d e m - d z i e s i ę c i u w ź r e n i c a c h z a c h o w a ł a ś o g r o d y w i o s e n n e .

T r z e b a d ł u g o żyć, t r z e b a m i e ć w s e r c u w i e l e p o g a r d y dla

(11)

świata i s p o r o m i ł o ś c i dla ludzi, aby t a k i e światła z a c h o w a ć p o d c h m u r n ą b r w i ą .

E m i l i o , k t ó r a j e s t e ś zwykłą p r a c z k ą , k t ó r e j d ł o n i e żre m y d ł o , k t ó r a z w ą t p i ł a ś o g w i a z d a c h i z w i e r z ę t a c h , za tobą i d ę , za w y s o k i m s z u m e m t w e j k r w i b i e g n ę , aby o d n a l e ź ć w s o b i e przeszły i przyszły czas.

E m i l i o o t o c z o n a z i e l o n y m w a r z y w e m , E m i l i o n a p e ł n i o n a r o z m o w ą s t r a g a n ó w , E m i l i o s c h y l o n a ś p i e w e m n i e s z p o r n y m , E m i l i o z k o ś c i a n y m r ó ż a ń c e m w d ł o n i , d a j mi s r e b r n y liść m i - łości, o ś w i e ć m n i e jak l a t a r n i ą swą c i e m n ą ź r e n i c ą , o E m i l i o oczyść m n i e , o d k u p m n i e ż a r e m swych oczu, d o ś w i a d c z e n i e m p o k o l e ń , k t ó r e w t o b i e s w ó j p o c z ą t e k i k r e s z n a j d u j ą , k t ó r e przez c i e b i e płyną j a k n i e u j a r z m i o n a r z e k a .

E m i l i o m o j a n i e p o k o c h a n a , E m i l i o , z a k o n i e m o j e j wiary.

H E N R Y K D O M 1 Ń S K I

O P O E C I E

Ł a m a ł e m w ł a ś n i e w d r u k a r n i gazetę, k i e d y przybiegł c h ł o - piec:

— T e l e f o n d o p a n a . . .

— K t o mówi?

— T e n p a n n i e c h c e p o w i e d z i e ć s w e g o n a z w i s k a .

Z a i n t r y g o w a n y p o d s z e d ł e m d o t e l e f o n u . Była t o r o z m o w a rzeczywiście p e ł n a n i e p o k o j u . W s ł u c h a w c e u s ł y s z a ł e m głos n i s k i , m e l o d y j n y , jakby z l e k k a z a s m u c o n y .

— P a n D o m i ń s k i ? M ó w i B r o n i s ł a w M i c h a l s k i , ale cóż, ja p a n a n i e znam, p a n m n i e n i e zna...— P o t y c h s ł o w a c h n a s t ą p i ł a cisza. G d z i e ś w n i e z n a n y m p u n k c i e m i a s t a B r o n e k , u w i e s z o n y przy a p a r a c i e , raz i d r u g i c i ę ż k o w e s t c h n ą ł . M u s i e l i ś m y się j e d - n a k j a k o ś p o z n a ć . O p i s a ł mi s w ó j d o k ł a d n y w y g l ą d . Kiedy w k i l k a n a ś c i e m i n u t p ó ź n i e j s p o t k a l i ś m y się w m i e ś c i e , b y ł e m z lekka n i m o n i e ś m i e l o n y . B r o n e k , o k t ó r y m w L u b l i n i e c h o - dziły l e g e n d y , o k t ó r y m t o c z y l i ś m y n i e j e d n o k r o t n i e d ł u g i e roz- m o w y , B r o n e k o d d a w n a n a r y s o w a n y w m o j e j w y o b r a ź n i , o d b i - jał z u p e ł n i e j a s k r a w o o d B r o n k a żywego, r e a l n e g o , ś c i s k a j ą c e - go w t a m t e j chwili m o j ą d ł o ń . S p o d o k r ą g ł e g o k a p e l u s z a patrzyły na m n i e bez c i e n i a n i e p o k o j u p i w n e , w e s o ł e oczy.

N a twarzy j e g o grał lekki u ś m i e s z e k . T a m t e n p i e r w s z y s t r a c h

z p r z e s t r z e n i m i ę d z y t e l e f o n i c z n e j zginął b e z p o w r o t n i e . W pa-

rę g o d z i n p ó ź n i e j b y l i ś m y już zażytymi p r z y j a c i ó ł m i . B r o n e k

p r z y j e c h a ł d o W a r s z a w y . M i a ł s z e r o k i e p l a n y . Każdy k i e l i s z e k

o d s ł a n i a ł c o r a z szersze, c o r a z b a r d z i e j j a s n e h o r y z o n t y . W p e w -

n e j chwili złapał m n i e za r ę k ę :

(12)

— W i e s z , m u s z ę s p r o w a d z i ć d o W a r s z a w y S a m u e l k a . B ę d ę go u t r z y m y w a ł . I Kazia W ó j c i k a — d o d a ł p o c h w i l i — c o o n i b ę d ą r o b i l i w tym Lublinie?.. Rozpiją się tylko z n u d y .

P o d s z e d ł k e l n e r i wytrząsaliśmy z k i e s z e n i o s t a t n i e m o - nety r.a z a p ł a c e n i e r a c h u n k u . B r o n e k był w i e c z n y m f a n t a s t ą . W latach n a s t ę p n y c h , gdy zamieszkał z n a m i , p o z n a w a l i ś m y jego nagłe e m o c j e , o l ś n i e n i a , p o m y s ł y . Żył chwilą. Porywały go światy n i e r e a l n e , m a r z e n i a d a l e k i e . N i e s ł y c h a n a w r a ż l i w o ś ć p o d s u w a ł a m u ciągle n o w e pola w i d z e ń , o d s ł a n i a ł a przed n i m k o n c e p c j e n i e m o ż l i w e d o s p e ł n i e n i a , ale m a j ą c e jakiś czar magiczny. l e g o h u m o r , u j m u j ą c y s p o s ó b o b e j ś c i a , serdeczność sprawiały, że wszyscy go lubili, otaczali szczerą p r z y j a ź n i ą . M i a ł szczęście d o ludzi. W s o b i e tylko w i a d o m y s p o s ó b u- miał z j e d n y w a ć świat. A l e o b o k p o g o d y u ś m i e c h ó w , p r ó c z c y g a ń s k i e g o r o m a n t y z m u , t k l i w y c h i s e n t y m e n t a l n y c h n a s t r o - jów, k t ó r e wywoływał, były w n i m i n n e sprawy, g r o ź n e , t r a g i c z n e .

N i e z a p o m n ę nigdy t e j sceny, jak raz przyszedł d o m n i e S t a s i o P i ę t a k p r o s z ą c , b y m m u p o m ó g ł B r o n k a z a p r o w a d z i ć d o d o m u . Siedział w jakiejś p o d r z ę d n e j k n a j p i e k o m p l e t n i e nie- p r z y t o m n y . Z r o b i ł na m n i e w ó w c z a s w s t r z ą s a j ą c e w r a ż e n i e . W t a m t e j chwili p o j ą ł e m , że przyczyny p i j a ń s t w B r o n k a wywodzą się z g ł ę b o k i c h u r a z ó w p s y c h i c z n y c h . T a twarz zazwyczaj m ł o - da, p i ę k n a , p o s t a r z a ł a nagle, w y k r z y w i o n a g r y m a s e m b ó l u . W o c z a c h czaiło się zwierzęce p r z e r a ż e n i e . R ę c e b e z w ł a d n i e o p u ś - cił na stół t a k i m g e s t e m , jakby spadł n a ń n i e s p o d z i e w a n y cios i z n i k ą d już nie m ó g ł o c z e k i w a ć r a t u n k u . W t y m s t a n i e o b n a - żenia w e w n ę t r z n e g o szło o d n i e g o wielkie c i e r p i e n i e . T o n i e był c z ł o w i e k p i j a n y .

Po raz pierwszy p o m y ś l a ł e m w t e d y o n i m i n a c z e j niż się myśli o miłym p r z y j a c i e l u .

P r z e d k i l k o m a d n i a m i , w D z i e ń Z a d u s z n y , z W a c ł a w e m I w a n i u k i e m p o j e c h a l i ś m y na c m e n t a r z o d w i e d z i ć mogiłę B r o n - ka. W d ł u g i m szeregu g r o b ó w t e n j e d e n wydał się n a m n a j - b a r d z i e j o p u s z c z o n y . Z k a m i e n n y c h płyt, z k o p c ó w ziemi, szły łuny świateł, w i e s z a j ą c się o b n a ż o n y c h gałęzi d r z e w , c z e r w i e - n i ą c szumiący jesienią na ś c i e ż k a c h liść. W s z ę d z i e było p e ł n o ludzi. T a b l i c ę n a g r o b i e z n a z w i s k i e m B r o n k a zmyły deszcze t r z e c h l a t . Znać na n i e j t y l k o n i e k t ó r e litery.

Jak za życia był s a m o t n y m i m o wszystko, t a k i n a

c m e n t a r z u czas p o c z ą ł zacierać ślady p o jego i s t n i e n i u . I właś-

nie z tym się n a j t r u d n i e j p o g o d z i ć . W ś r ó d n a s z e g o p o k o l e n i a

p o e t ó w m a ł o było i jest t a k i c h , którzy by j e m u mogli d o r ó w -

n a ć . Krytyka r e k l a m u j ą c a z n a d m i e r n y m h u k i e m u t w o r y w w i e l u

(13)

w y p a d k a c h b a r d z o m i e r n e , m i l c z e n i e m zasypała j e g o p o ś m i e r - tny t o m wierszy. U k a z a ł o się z a l e d w i e kilka r e c e n z y j i g a r s t k a w s p o m n i e ń o g ł o s z o n y c h w r o c z n i c ę j e g o z g o n u p o c z a s o p i s - m a c h przez n a j b l i ż s z y c h p r z y j a c i ó ł . A przecież M i c h a l s k i był dużą i n d y w i d u a l n o ś c i ą p o e t y c k ą . W i e r s z e B r o n k a n i e p o t r z e b u - ją n a s z e j k o l e ż e ń s k i e j l e g i t y m a c j i . I c h p i ę k n o d o c z u ł e g o czy- t e l n i k a m ó w i s a m o przez się w s p o s ó b u r z e k a j ą c y . S a m s i e b i e nazywał c z a r o d z i e j e m ciszy i s m u t k u , p i e w c ą k w i t n i e n i a i ś m i e r - ci. Ś m i e r ć w t y c h w i e r s z a c h , g o r z k a k o n i e c z n o ś ć p r z e m i j a n i a m a j ą m e t a f i z y c z n y w y m i a r . W s p o k o j n y c h , o p a n o w a n y c h r y g o r e m f o r m a l n y m s t r o f a c h t ę t n i straszliwy żywioł, k t ó r y l a t a m i c a ł y m i r o z d z i e r a ł j e g o życie, aż je s p r o w a d z i ł k u d o b r o w o l n e j zagła- dzie.

B r o n e k był t y p e m liryka p r e z e n t u j ą c e g o n a j c z y s t s z ą , a za- r a z e m n a j b a r d z i e j a u t e n t y c z n ą p o e z j ę . K a ż d e n i e m a l s ł o w o , k a ż d y s p a d e k zdania t k w i ł w g ł ę b o k i c h , n i e f a ł s z o w a n y c h ź r ó d - ł a c h przeżyć. Być m o ż e d l a t e g o , że p o e z j ę n i e r o z d z i e l n i e zwią- zał z życiem, s k o ń c z y ł t a k t r a g i c z n i e . Liryka była dla n i e g o p o w o ł a n i e m w i e l k i m i b e z i n t e r e s o w n y m . J e d y n ą , najwyższą w a r t o ś c i ą . W c z a s a c h d z i s i e j s z y c h p e ł n y c h c h a o s u , gdy w z a j e m - na n i e n a w i ś ć n a r o d ó w z b r o i s p o ł e c z e ń s t w a w h a s ł a w z y w a - jące d o w a l k i c z ł o w i e k a p r z e c i w c z ł o w i e k o w i , gdy s p r a w a s z t u k i p r z e n i e s i o n a została na d a l e k i p l a n , o n ze swoją n a t u r ą b l u s z c z o w a t ą , z t e m p e r a m e n t e m c y g a n a - a r t y s t y , m u s i a ł z g i n ą ć . M o ż e w n a s z e j r z e c z y w i s t o ś c i był c z ł o w i e k i e m zbyt s ł a b y m , aby z a p e w n i ć s o b i e e g z y s t e n c j ę . O t y m m y ś l a ł e m s t o j ą c n a d j e g o mogiłą w trzecią r o c z n i c ę ś m i e r c i .

A l e m y ś l e ć t a k n i e m o ż n a . Krytycy p o w i n n i wziąć d o r ę - ki t o m wierszy B r o n i s ł a w a M i c h a l s k i e g o „ S p o t k a n i e z b r z o z ą . "

Ich rzeczą j e s t p o z n a n i e M i c h a l s k i e g o , u p r z y s t ę p n i e n i e t e j p r z e j m u j ą c o p i ę k n e j p o e z j i c z y t e l n i k o w i .

Byłby t o j e d e n z c z y n ó w p r a w d z i w i e p o ż y t e c z n y c h i p o - zytywnych.

H E N R Y K D O M I Ń S K I

W O K Ó Ł G A R Ł U C H A

( f r a g m e n t „ D z i e n n i k a T a t r z a ń s k i e g o " )

9 .VIII.

W y c h o d z ę r a n o ze s c h r o n i s k a : w i a t r . S t r z ę p y w c z o r a j s z e j

c h m u r y k r ę c ą się n a d g ł o w ą . R ó w n i e w s ł o ń c u . Płaty świeże-

go b ł ę k i t u wiszą n a d W i e l i c k i m i G r a n a t a m i . Soczyście z i e l o n a

w o d a w s t a w i e . E f e k t o w n a siklawa szumi, z wyższego p ł y n ą c

p i ę t r a d o l i n y . P o d M o k r ą W a n t ę p o d c h o d z ę . C z a r n a jest, a

(14)

woda się z niej kroplami rzuca rzęsistymi, niby deszcz. Kępa fioletowawych dzwonków trzyma się skały, jak strzęp ciepłego sentymentu.

Dołem, niżej ścieżki, mnóstwo kwiatów żółtych i różo- wych.

Zakosy wznoszą mię na próg doliny. Siklawa znikła, a przed oczyma łąka wielka, Garłuchowi i Wielickim G r a n a t o m do stóp się ścieląca: Wielicki Kwietnik. Ławą stoją tojady;

tuż obok łan omiegów, rosłych, jaskrawo żółtych gwiazd. Są i białe, promieniste jastruny, których rasową wielkość niemal zmysłem dotyku odczuwam. Słońca tylko brak jeszcze w doli- nie: nie dopuszczają go tu ściany Wielickich Granatów. P o t o k zmienił się w stalowe, ociągliwe rozlewisko, jakby go te kwia- ty urzekły, jakby mu junacze serce nieporadną omotały mi- łością.

A chmura kipi, krąży wokół Garłucha, gęstnieje i rośnie.

W powietrzu chłód. Na piargach, które G a r ł u c h zapuszcza w dolinę, błysnęła smuga światła i zgasła. Napływa mgła. Ody- mia mię siwymi kłębami, kiedy skręcam pod Wielicką Próbę.

Zwie się tak pionowa, gładka ścianka, pierwsze b r o d ł o Garłucha. Podcięła stok i żlebik nad piarżyskiem. Przejście ułatwione klamrami i sążnistym łańcuchem.

Za Próbą zaczynają się żmudne zakosy. U czarnej pniesz się ściany, którą podmywa struga wodna, p o r e m głębokim cie- kąca. W skałach jednak tylko wtedy jest rozkosznie, gdy świe- ci słońce. Dziś tu chmury obłędny tańczą taniec, a wiatr im gwiżdże zimny, ostry, oddech człowiekowi tamujący.

Jestem uparty i wznoszę się ciągle w górę. Szare, jedno- stajne skałki, którymi gęsto stok spryszczony, zdają się nigdzie się nie kończyć. Wiatr wścieka się. C h m u r y kłębią się, jak opętane. Czasem turni skrawek niewielki zobaczę, czasem Kwietnik zamajaczeje w dolinie, lecz męty pary są niewyczer- pane. W powietrzu nie szaro już jest, ale gniado i całkiem beznadziejnie.

Nadwątlałym u p o r e m dźwigam się wyżej. Powietrze coraz wilgotniejsze, skała mokra i śliska. Osiągam w końcu Przełęcz nad Kotłem i doszczętnie tracę otuchę. Po stronie drugiej jeszcze ciemniej, jeszcze bezkształtniej, jeszcze beznadziejniej.

Zawrócę.

Lecz nagle b u n t ambicji:

— Nie dojdziesz?

— Nie dojdę — odpowiadam.

Bo i po co iść? T u nic nie widzę i ze szczytu nic nie

zobaczę, a siedzieć tam na szczycie, marznąć w lodowatym

(15)

w i c h r z e i c z e k a ć k o ń c a m r o k ó w n i e z d a j e mi się h o r o s k o p e m p o n ę t n y m . W r a c a m s t a n o w c z o .

I m niżej, t y m c i e p l e j i w i d n i e j . N a d K w i e t n i k i e m m a t o - w o , n a d siklawą jasno, k o ł o s c h r o n i s k a s ł o n e c z n i e .

N i e d a ł o się przez G a r ł u c h w D o l i n ę przejść B a t y ż o w i e c k ą : p ó j d ę i n a c z e j . O m i n ą w s z y s c h r o n i s k o , p u s z c z a m się jezdną drogą w e s t e r o w s k ą . Po k i l k u g o d z i n a c h o ć m y , w i c h r u i j a d o - w i t e g o c h ł o d u cieszę się s e r d e c z n i e s ł o ń c e m .

D r o g a jest jak d o b r z e w y c h o w a n e d z i e w c z ą t k o . N i e weź- m i e s z go w r a m i o n a , n i e u t u l i s z . Mile t y ł k o p o r o z m a w i a s z i k o n i e c . T a k i t u t a j : p i ę k n a k o s ó w k a , p i ę k n e d r z e w a , gładka, biała, w o l n o i o g l ę d n i e w d ó ł o p a d a j ą c a j e z d n i a . Lecz r o z s t a - jemy się n i e b a w e m : j e z d n i a d ą ż y w y t r w a i e k u r ó w n i n o m , a ja s o b i e r u d ą o d cetyny ścieżką z b a c z a m w strzelisty las.

N i e w i d a ć już r ó w n i n i d a l e k i c h , w s ł o ń c u z a n u r z o n y c h o s a d n a r ó w n i n a c h . C i s z a i c i e ń . Lecz w k r ó t c e z m i a n a : ścież- ka w y d o b y ł a się na ś w i a t ł o i n o s i ć się zaczyna p a ł ą k a m i p o r o z r o s ł y c h g a r b a c h g ó r s k i c h , k t ó r y m i k u p o ł u d n i u o p a d a j ą c h m u r n e w y n i o s ł o ś c i G a r ł u c h a . T r a w a , k o s ó w k a , w i e l k e głazy.

T r a w a jest b a r d z o b u j n a , a sypka, jak włosy p o s z a m p o n i e . N a ścieżkę spływa o b l i s t y m i k ę d z i o r a m i s z a r a w o s r e b r n e j ziele- ni. O b u w i e m czesana, t a k szeleści, jak gdybyś p i a s e k p r z e s y - pywał d r o b n y , suchy, o b f i t y . K o s ó w k i p r a w e o c e a n y . W o n i e j e w s ł o ń c u dziką w o n i ą , p o ł y s k u j e z u c h w a l e , niby m o s i ą d z . Piarżysk w i e l k i c h ozory leżą t u i t a m s z e r o k o , b i a ł e o d świat- ła, w g a r d l e s r o g i m G a r ł u c h a na w i e k i o s a d z o n e .

O n ciągle w g ę s t e j c h m u r z e . U p a r t y . A l e i r ó w n i n y za- czynają się c h m u r z y ć . O s i ą g n ą w s z y g r z b i e t S u c h e g o W i e r c h u , w i d z ę deszcz n a d S z c z y r b s k i m J e z i o r e m . M ę t n e , s z a r o g r a n a t o - w e w i d m o tańczy n a d k o l i s k i e m w o d y i c z e r w o n a d a c h ó w k a d o m ó w . S u n i e na w s c h ó d . Jak p r ę d k o ! G d z i e p r z e d c h w i l e c z - ką s ł o ń c e g r z a ł o i pola p i ę k n i e złociło, w ę d r u j e o t o z l e w a . N a s z c z u d ł a c h idzie, na s z c z u d ł a c h t a ń c z y , na s z c z u d ł a c h się zatacza.

Jeszcze j e d e n p a ł ą k d r o g i i o t w i e r a się p r z e d e m n ą g ó r n a s k a l n a część D o l i n y B a t y ż o w i e c k i e j .

Kocioł. I szczere n i e p o d o b i e ń s t w o . K o ń c z y s t a w c i ę ż k i e j c h m u r z e , g r o m y huczą i b u r z a się za c h w i l e r o z p ę t a straszliwa, lecz o t o skały g r a n a t o w e są i s p o k o j n e , a d r o b n e się z d a l e k a w y d a j ą , niby dzieci. Jakiż czar n i e b y w a ł y , j a k a m i e s z a n i n a g r o - zy p r z e r a ź l i w e j z c i e p ł ą , r o z k o s z n ą m e l a n c h o l i ą !

J e s t e m o s a c z o n y . Z n a d K o ń c z y s t e j b u r z a na m n i e jedzie

z p i o r u n a m i , od p o ł u d n i a u l e w a . W i d m o , k t ó r e p r z e d chwilą

o g l ą d a ł e m z o d d a l e n i a , jest już t u . 1 jest już c i a ł e m . S z u m

(16)

zbliża się. N i e b a w e m grube strugi wody lunęły mi na głowę.

W Batyżowiecką pod pioruny nie p ó j d ę . D o stawu i ko- liby jeszcze daleko. Raczej ku Wielickiej zawrócić i t a m t ę d y na W e s t e r ó w u c i e k a ć . G a r ł u c h sroży się także. Błyskawice szarpią powietrze. P i o r u n ó w coraz więcej. R u n ą ł grad.

Ścieżka, którą n i e d a w n o w górę szedłem, znikła p o d w o - d ą . N i e b o stacza na ziemię litą rzekę, nie deszcz. W b u t a c h jeziora. W i a t r ó w k a przemokła. Istna k ą p i e l w pełni u z b r o j e n i a turystycznego.

Zszedłem się znów z wesołą drogą w e s t e r o w s k ą . M o k r a . Ale że deszcz za chwilę ustanie, to też prawda. 1 rzeczywiś- cie: n i m d o m o s t u na Wielickiej W o d z i e d o t a r ł e m , ustał. Nie- b o trysło najczystszym błękitem, słońce o g n i e m . Zatrzymuję się u m o s t u , aby opróżnić z wody o b u w i e i u b r a n i e . T a k zresztą j e s t e m głodny, że muszę zajrzeć d o plecaka.

G o r ą c a h e r b a t a smak ma wyśmienity. O s t r y głód m o r d u - ję j e d n a k zasobami znacznie treściwszymi. Przesuszony, r u s z a m po godzinie na W e s t e r ó w .

Nadwieczorna, bladozłota p o g o d a . D r o g a biała, gładka i tak lekka, jak modrzewie, których las rośnie tuż na p r a w o . W e s o ł o biegnę na dół, jak gdyby mię za r ę k ę b ó s t w o przy- milne prowadziło.

T A D E U S Z B O C H E Ń S K I

D Y S O N A N S

l o k o m o t y w skręca się gwizd w bat strumyk tor to krwi to t o w a r o w e wagony strumyki dwa

drogą drogą kopyt grad o k n a otwiera zdziwione przestrzeni karta rozdarta na płocie cień sęk złoci tak tartak ciszę tarł tak a z ciszy tyle trocin

będzie deszcz deszcz będzie deszcz p a r n o jaskółki ciska nisko

niżej jeszcze w błysku odpryskach w o d o s p a d u okrzyk

chyba już wiesz

deszcz chwil wydarzeń wczoraj dziś jutro

słońce młotki kruszą kamieniarze

J E R Z Y P L E Ś N I A R O W I C Z

(17)

P R Z Y S P O S O B I E N I E P O E T Y C K I E

P r z e d d w o m a laty S t a n i s ł a w C z e r n i k w f e l i e t o n i e o „ p o - ezji k r a j o z n a w c z e j " n a p o m k n ą ł m a r g i n e s o w o , że w C h e ł m i e jest „ p o d c h o r ą ż ó w k a p o e t y c k a " . O b e c n i e już jej n i e ma, a ab- s o l w e n c i są w a p o l l i ń s k i e j b r y g a d z i e z różną lokatą i a w a n s e m . Czy ich f u n k c j e są w a ż n e l u b c h o ć b y coś w a r t e , n i e c h sąd wydają k o m p e t e n t n i . W p a r u w y p a d k a c h m o ż n a t u p o s t a w i ć w r ó ż e b n y znak zapytania, lecz p r z e p o w i e d n i e n i e są ż a d n y m z a p e w n i e n i e m i p r a w o m o c n ą k w a l i f i k a c j ą . M o ż n a za t o bez o m y ł k i i s k r u p u ł ó w z a o p i n i o w a ć szkołę, z k t ó r e j wyszli.

Ż a d e n r e s o r t k u l t u r y n i e ma t a k s a m o u c k o p r z y g o t o w a - n y c h p r a c o w n i k ó w jak l i t e r a t u r a . Z d a w i e n d a w n a wszystką za- sługę i o d p o w i e d z i a l n o ś ć za walory l i t e r a c k i e j m a j s t e r k i zapi- s y w a n o na r a c h u n e k iskry b o ż e j . T r a d y c j a i m o d a wymagały, by p o e t a był g o ś c i e m jeśli nie n i e b i o s , t o p r z y n a j m n i e j p o d - n i e b i a . D o p i e r o w naszych czasach w y r o b i o n o i r o z p r o p a g o w a - n o p o g l ą d i s t o s u n e k r o z u m n y , n a t u r a l n y i trzeźwy. A l e i dziś jeszcze b a r d z o często dla p r z e c i ę t n e g o i n t e l i g e n t a p o e z j a polska t o r o m a n t y c z n a t r ó j c a wieszczów, z n a n a z w y p i s ó w i ze... sły- szenia. Jeśli coś więcej, t o n i e w i e l e . N i e d z i w o t a , że tak, sko- r o w n a s z y c h z a k ł a d a c h n a u k o w y c h p o e z j a została s p o n i e w i e - r a n a w f u n k c j i u t y l i t a r n e g o d y d a k t y z m u , s k o r o liczni p e d o t r i - b o w i e zamiast a n a l i z o w a ć k o n s t r u k c j ę metafory, i k o l o r y t p o e - tyckiego o b r a z o w a n i a , wyszukiwali u m o r a l n i a j ą c e aforyzmy, d ł u - bali p a t r i o t y c z n y tynk „ r o z ś p i e w a n e j c h a ł u p y " p o l s k i e j i s w o j - skiej.

A właśnie w p r o w i n c j o n a l n y m C h e ł m i e zaczęto inaczej.

W pierwszą r o c z n i c ę ś m i e r c i Ż e r o m s k i e g o u c z n i o w i e t u t e j s z e g o s e m i n a r i u m założyli k o ł o l i t e r a c k i e . Za p i e n i ą d z e r ó ż n y m prze- m y s ł e m z e b r a n e k u p i l i p o k a ź n y s t o s u n k o w o k s i ę g o z b i ó r . Rzeczy w s p ó ł c z e s n y c h p o e t ó w i pisarzy p o l s k i c h oraz o b c y c h . Czytali, d y s k u t o w a l i , recytowali s y s t e m a t y c z n i e i g r u n t o w n i e p o d kie- r u n k i e m , przy p o m o c y i radzie n a u c z y c i e l a . Jak w każ- d y m zespole młodzieży byli tacy, którzy łapali za w ł a s n e p i ó r o . W i n n y c h w a r u n k a c h p r a w d o p o d o b n i e pisaliby o n i a la L e n a r t o w i c z . T u j e d n a k s k a m a n d r y c i , kwadrygiści i a w a n g a r d y - ści byli d o b r y m i z n a j o m y m i . T a z n a j o m o ś ć o b o w i ą z y w a ł a .

Pierwszą liryczną jaskółką z t e g o g n i a z d a był J a n Szcza-

wiej. „ M i ł o ś ć t w o r z ą c a " i „ G a ł ą ź c z e r e m c h y " są k u n s z t o w n ą li-

ryką szczerze d o z n a n y c h przeżyć s f o t o g r a f o w a n y c h s u b t e l n i e

i p o p r a w n i e w s t a r a n n y c h wierszach o wsi i jej niedoli, o

przyrodzie i miłości. W r y t m i c z n y m k o ł y s a n i u i n t e l i g e n t n e j

zwrotki f a l u j e s p o k o j n y , p o g o d n y pejzaż psychiki wrażliwej na

(18)

świat okoliczny, a jeszcze bardziej chyba na aspekty swej t w ó r - czości. N a w e t w p r o m e t e i z m i e „ O chleb p o w s z e d n i " pilna dba- łość o f o r m ę n i e n a g a n n e j w y p o w i e d z i . W i ę k s z y m pożytkiem d o b r y wiersz, niż bezużyteczne zatargi z b ó s t w e m .

P o Szczawieju d e b i u t o w a ł W i t o l d Kasperski „ D ę b o w y m i p r o g a m i " i „Falami m o j e j r z e k i " . Ś w i a t o p o g l ą d zbiorków w k o l o r z e metafizycznych n i e p o k o j ó w . N a w e t sprawy s p o ł e c z n e rozważane na płaszczyźnie o b o w i ą z u j ą c y c h n o r m religijnych i etycznych, c h o ć ich r o d o w o d u należy szukać gdzie indziej, j e s t tu coś z c h ł o p s k i e g o instynktu, który szuka dla swej nie- doli sprawiedliwości w i n s t a n c j a c h wiecznych. T o t e ż zbiorki Kasperskiego m o ż n a zarejestrować d o k a t a l o g u poezji c h ł o p - skiej.

W a c ł a w M r o z o w s k i ogłosił d r u k i e m „ M o s t y n a d życiem",

„Rzeczywistość" i „ D o b r a n o c . . . d o b r a n o c " . . . T e trzy zbiorki to n o t a t k i p o e t y c k i e g o — w z d e w a l u o w a n y m znaczeniu wyrazu—myś- lenia, p o e t y z o w a n i a . Liryka w p o p u l a r n y m wydaniu do użytku szerszej publiczności. P o c z ą t k o w o b r a w u r a i prymitywizm, po- t e m eklektyzm tematyki i n a s t r o j u , szukanie swojego języka w s ł o w n i k u znanych p o e t ó w , którzy i s t o t n i e smakują k w a l i f i k o - w a n e m u czytelnikowi.

S t a r a n n i e j już wybrał się w o d w i e d z i n y d o p o e z j i Zdzis- ław P o p o w s k i z „ P i e ś n i a m i uroczystymi". C h w i l a m i m o ż e m n i e j uroczyście, a więcej patetycznie, ale rzetelnie i bez za- k ł a m a n i a sławiąc m ł o d y m i wierszami to, co sławić w a r t o . Szeroką perspektywę p o z a m i e j s k i e g o k r a j o b r a z u , gdzie „ m a - k ó w czerwony taniec na s m u t n e wzgórza się wdarł"; morze, na k t ó r e g o nocny szum „ e c h e m klęski o d p o w i e m i a s t o strzaska- nych fregat"; chwałę l e g e n d a r n y c h b o h a t e r ó w i zawsze aktual- n e j b e z o s o b o w e j sławy. T o są rzeczy, o k t ó r y c h pisałoby się d n i e m i n o c ą .

Pierwszeństwo w tej g r o m a d c e należy o d d a ć W a c ł a w o w i I w a n i u k o w i , k t ó r e g o „Pełnia c z e r w c a " jest szczelnie z m o n t o - waną konstrukcją przedestylowanych o b r a z ó w o p i ę k n y c h u j - m u j ą c o i u j m u j ą c o prawdziwych w y m i a r a c h . Przemyślana a tym samym t r a f n a m e t a f o r y k a . Przy czytaniu w n i e k t ó r y c h miejs- cach bierze o s k o m a przeczytać raz jeszcze. T e g o nie m o ż n a powiedzieć o wierszach wszystkich d e b i u t a n t ó w , którzy ostat- nio swoje zbiorki wydali.

A ileż to s p o ś r ó d tych z b i o r k ó w byłoby w i ę c e j coś war-

tych, gdyby ich autorzy mieli życzliwą radę, solidną n a u k ę ,

k t ó r a rozbrykaną e l o k w e n c j ę u j ę ł a b y w dyscyplinę p o s z a n o w a -

nia słowa pisanego i o d p o w i e d z i a l n o ś c i za n i e . A wtedy na

p e w n o nikt by nie wymiatał śmiecia na rynek księgarski, b o

(19)
(20)

widziałby jego b r z y d o t ę . A przy s p o s o b n o ś c i w y c h o w a ł o b y się r o z u m n e g o czytelnika, k t ó r e g o tak b a r d z o d o t k l i w i e b r a k . Bo trzeba p r a w d ę p o w i e d z i e ć , że dziś p o e z j e czytają jeśli n i e z u p e ł n i e , to przeważnie tylko p o e c i . J e s t p r z y s p o s o b i e n i e w o j - s k o w e i rolnicze, przydałoby się i k u l t u r a l n e . T a k ż e p o t r z e b n e .

W I K T O R M A T Y S Z C Z U K

W I E R S Z O Ś M I E R C I

Gasną igły s o s n o w e w b r z a s k u o g n i s t e rydwany d u d n i ą w ź r ó d l e w o d a

w y b u c h a g ł a d k o

pieszcząc się o g n i e m u s t u d n i — S z k o d a ,

że nie ma cię m a t k o .

K o n i o m tańczą k o p y t a o p r y s k a n e piaskiem,

gdy c h ł o p i e c c h ł o d n ą d ł o n i ą strzeliste grzywy głaszcze.

K o b i e c i e b i o d r a m i e d z i a n e kołyszą się jak d z w o n y gdy c h ł o p i e c stygnie w b ó l u ich o g n i e m u r z e c z o n y . Za kratą złote oczy. R ę c e jak liany się pną

a oczy patrzą, p a t r z ą — z a mgłą, za mgłą, za mgłą.

Pękają gdzieś p o d n i e b e m pociski p e ł n e l ę k u — i znów z gałązką m i r t u p o d c h o d z i s z d o m n i e w r ę k u — W o n n e o b ł o k i płyną i płyną p o n a d tęczą

a ręce, t w o j e ręce m e czoło m i r t e m w i e ń c z ą . J e s t t a k a n o c w i e ń c z o n a ,

jest s i e r p i e ń —-

w t a ń c z ą c y c h o g n i a c h k o n a źrebię s t o j ą c e u w r ó t — u źródła w o d ę staruszka czerpie i noc, ta n o c pełna złud, w i e ń c z o n a , w i e ń c z o n a , w i e ń c z o n a .

Przestały tańczyć k o n i e s t o j ą c e w p i a s k u d o k o l a n — z mgieł, z piany, z b r o n z u , — n a d b r z e g i e m k o b i e t a woła.

O d c h o d z ą k o l u m n a m i szeregi za szeregiem

z a k a p t u r z o n e c i e n i e — k r a w ę d z i ą , p o n a d ś n i e g i e m . — Z a p a d a dal w o d d a l ę , już p ó ł n o c , p ó ł n o c , p ó ł n o c o d b i j a z t a m t y c h b r z e g ó w p l u s k a n i e m wioseł c z ó ł n o i płyniesz, płynę, p ł y n i e m k u t e j b o l e s n e j ziemi m y — m i ł o w a n e w i d z i a d ł a — t o p i e l c y u r z e c z e n i .

W A C Ł A W M R O Z O W S K I

(21)

P A M I Ę Ć

L e d w i e zawoła i już w rozpaczy.—-

— C a ł u j ą c d r o g i i d y m y wzgórz

— i wioski, k t ó r e k ł ę b k i e m pierz?

— p o d w z g ó r z e m ziół, p o d p r o c h e m gwiazd

— letnią f u j a r k ą na w a r g a c h leżą

— w j e s i e n n y c h b l a s k a c h i p r ą d a c h zórz.

L e d w i e zawoła już ciszę g ł o g ó w o p l a t a w p r o c h u w i e c z ó r piaszczysty.

Lecz o d j e c h a ł e m i w r a c a ć nie c h c ę . Ż a ł u j ę tylko c i e n i s t y c h p r o g ó w , f u j a r e k lip, o g a r k ó w gwiazd, k t ó r y c h n i e w i d z ę w zenicie miast.

Lecz p o co w r a c a ć i z n ó w w o ł a n i e m zawracać czasy, zwoływać lata.

I t a k mi ciążą d a w n e r o z s t a n i a — O j c i e c w s p o m i n a ł , m a t k a w s p o m i n a i c z e k a ciągle s z u m i ą c e j p i e ś n i .

Lecz p i e ś ń z g u b i o n a wciąż nie n a d l a t a . I nie ma sławy i nie ma syna.

W A C Ł A W I W A N I U K

Z „ T R Y P T Y K U "

Ś P I E W T R Z E C I

Już m n i e n i e zmuszą ani p o r w ą , n i e u f a m p i e ś n i o m k o l o r o w y m . M ł o d o ś ć n i e płynie dziś k u p o r t o m , gdzie t ł u m p i j a n y i wesoły.

j u ż m i n i e wskażą l ś n i ą c y c h skrzydeł, by K o n r a d o w e uczcić m ę s t w o . P o d piersią n o s z ę m i e c z i d z i d ę i w s z u m i e c h w y t a m z b r o i chrzęsty.

W a m , białe d ł o n i e , szept liliowy i d r ż ą c e c i e n i e a b a ż u r u .

M n i e z n a g i c h piersi t w a r d e słowa

i d r o g a m l e c z n a p o n a d c h m u r ą .

(22)

T a k , t r w a m . N a s k r o n i świt b i e l e j e , p o d stopy spływa c i e ń n i e z n a c z n y . N i m k r o p l a nocy spłynie w dzieje, ja serca wasze ścigać zacznę.

D O P O W I E D Z E N I E T R Z E C I E

N a w o d z i e dzień, a ł o d z i e p e ł n e b l a s k u . Żywicę t c h n i e p ł o m i e n n y c h liści w o ń . K a m i e n n y las zatrzymał się na p i a s k u — s t r z ą s a j ą c s z u m i cienie w w o d n ą t o ń .

O g a r n ą ł czas wiatr burzy i strzępiasty z o p a d ł y c h mgieł c w a ł u j e kary k o ń . W s t a ł rycerz s n u i wskazał b l a d e m i a s t o , d o łodzi wszedł i wiosło u j ą ł w d ł o ń .

Z D Z I S Ł A W P O P O W S K I

* * *

W r a m c e wiszą t w o j e oczy s m u t n i e j s z e o d ciszy, c o d z i e ń z a c h ó d p o ścianie o p a d a — w las.

N o c na n i e b i e s r e b r n y m p i ó r e m pisze, n o c u k ł a d a t w o j e i m i ę —z gwiazd.

W i a t r r o z n o s i l e t n i e p o e m a t y , m o k r e światło l a m p y na rzęsach lśni.

Za chwilę p e w n i e zejdziesz z f o t o g r a f i i d o t k n ą ć m e g o czoła ł u k i e m jasnych b r w i .

Patrzysz w p o k ó j . Żyjesz gdzieś w ojczyźnie m o j e j . N i e starcza ci d ź w i ę k ulicy, gdy księżyc spada na b r u k . N i e t r u d n o jest p i ę k n o k o c h a ć , lecz t r u d n i e j p o j ą ć , gdy się p o c h m u r n y m c i e n i e m ściele u n ó g .

Ś w i a t ł o gaśnie. W r a m k a c h zostają w s p o m n i e n i a . N o c k o c h a n k a wypuszcza z d ą b r o w y . N a s d w o j e w p o k o j u . C z a s r o z d a r t y na m r o k i milczenie.

O j c z y z n a śpi s p o k o j n i e i ty w o j c z y ź n i e m o j e j .

Z D Z I S Ł A W P O P O W S K I

(23)

E L E G I A P R O W I N C J O N A L N A

Z d z i s ł a w o w i P o p o w s k i e m u

M i a s t o , k t ó r e jest b r u d n e i k t ó r e g o żal n a m , n a myśl s p a d a b o l e s n ą m a r t w o c i ę ż k i m g ł a z e m . Z w i n ą w s z y w c i e r p k i u ś m i e c h stypę p o ż e g n a l n ą p r z y j a c i ó ł , w r a c a m d o d o m u , spać z nią i d ę r a z e m .

Lecz s p a ć n i e m o g ę s p o k o j n i e . A w i ę c n o c o t w i e r a m n a p r z e ł a j n i e p o k o j u , c o w e w n ą t r z t k w i d y g o t e m . S t o j ę n a p r o g u c i e m n o ś c i . I n a w e t j e s t e m n i e r a d ś w i a t ł o m z o d i a k ó w , c h o c i a ż są s r e b r n e i złote.

S a m p o p a t r z . P r z e p ł y w a M l e c z n a D r o g a n i e b i e s k ą s ł o d y c z ą . T y nią b ł ą d z i s z s a m o t n y w k u r z a w i e p y ł ó w l ś n i ą c y c h . Z a p o m n i a w s z y o s o b i e rzeczy z i e m s k i c h p o t r ą c a s z

m i j a n ą m a ł o ś ć , k t ó r a j e s t o g r o m n a , a k t ó r e j ty n i e liczysz.

P o c i ą g u n o s i się w p r z y s z ł o ś ć . Los t w ó j jest n a t c h n i e n i e m dla g w i z d ó w p a r o w o z u . I ś p i e w szyn r o z c z u l a r ó w n i e b a r d z o jak m a j o w y bez,

k t ó r y s z t u b a c y k r a d n ą d l a k o c h a n y c h d z i e w c z y n .

M a j , bzy i d z i e w c z ę t a . M ł o d o ś ć r ę k o m a o b i e m a świeży s t o r c z y k w z r u s z e ń d o b u t o n i e r k i p r z y p i n a , byś się c i e s z y ł r a d o ś c i ą , k t ó r e j z b r a k ł o i n i e m a . Z a p a l w i ę c l a m p ę , schyl g ł o w ę i w s p o m i n a j .

W i o s n a kwili. D a w n ą w ł ó c z ę g ę b i e r z e s z p o d r a m i ę , s p o t k a n i e w m i e j s k i m o g r o d z i e n a z n a c z a c h w i l a s z c z ę ś l i w a . B i e g n ą c z p a p i e r o s e m w u s t a c h s e r d e c z n a p a m i ę ć

n a ulicy w i t a s t a r y c h z n a j o m y c h i głową i m k i w a .

P o t e m za m i a s t o , gdzie w r o z h u k a n e j z i e l e n i p a r a d a d r z e w s p ł a s z c z o n e c i e n i e o m i j a . T a m zgrzani c h ł o p c y , m a j e m p o uszy s p i e n i e n i , r ę c e d z i e w c z ą t o p ł ą t u j ą s o b i e n a s z y j a c h .

T a m g ł o w ę w i e c z o r n a p o g o d a p a j ę c z y n ą u w i k ł a . W y b r n ą ć n i e m o ż n a za nic z p ł ą t a w y s r e b r n y c h sieci.

T a m p t a c t w o ś w i e g o t e m t ł u m a c z y liryczny w y k ł a d . I w s z y s t k o jest j e d n a k o w e : p t a k i , m ł o d o ś ć , p o e c i .

W I K T O R M A T Y S Z C Z U K

(24)

T R A G I C Z N Y R O K

P a m i ę c i M a t k i

— „ W r a c a j zdrowy"... O b ł o k r ą k na w ł o s a c h , z twarzy spływał c i c h y m s t r ą k i e m u ś m i e c h — D o t e j drogi, g w i a z d o m e g o losu —

zwróć mię...

N i e u n i o s ę b r z e m i e n n e j rozpaczy, c o mi s t r z ę p e m o p a s u j e p i e r ś . N i e z r o z u m i e m , że kiedyś i n a c z e j m o g ł e m p i s a ć s w ó j tragiczny wiersz.

Szkoła zimą miała skrzydła białe — b i a ł o s k r z y d ł y p r z e l a t y w a ł czas, b a r w n y m p a w i e m zabaw k a r n a w a ł u trzęsło m i a s t o pył w i e c z o r n y c h gwiazd.

N i e w i e d z i a ł e m , że t y m s a m y m t r o p e m m o i c h ś l a d ó w k r o c z y c h o c h o ł ze s m y c z k i e m na s t r u n a c h ,

ale c z ę s t o n o c , s t e p e m s n ó w m i ę w i o d ą c , zapalała m i włosy n a d s t a w e m w i d z i a d e ł t r w o g i ł u n ą .

D o ś ć było p r z e s t r o g i ,

k i e d y w listach wiała p u s t k a słów, a ja n i o s ł e m w c z e s n e j d u m y o g i e ń —

— w y p i e r z o n y c h m a r z e ń złoty n ó w .

O , jak t r u d n o dziś w s e r c u p o m i e ś c i ć : białą ciszę w i e j s k i e g o r o z d r o ż a ,

głów o d k r y t y c h p o s t r z ę p i o n y t r e n .

O , jak t r u d n o z r o z u m i e ć : r z e k ę lat m ę s k i c h

zwichrzył n i e u g a s z o n y p o ż a r m o j e j r o s n ą c e j k l ę s k i . M o ż e w i ę c już d z i e ń b l i s k o ,

gdy głowa b ę d z i e c i c h n ą ć przykryta darnią

i k w i a t zmięty u s t m ł o d y c h o d d a ziemi p o c a ł u n k i — T y m i ę w t e d y p r z y g a r n i j

w s e n n e j ciszy w i e j s k i e g o c m e n t a r z a .

I G N A C Y 1GOŃ

(25)

M A R I A

f r a g m e n t z p o w i e ś c i p. t. „ N a u c z y c i e l "

M a r i a o d g a r n i a z czoła p ł o m i e ń . T e włosy były zawsze jej d u m ą i u t r a p i e n i e m . Jakże t r u d n o je u ł o ż y ć . B u n t u j ą się, w i c h r z ą . B u n t u j ą się. B u n t — d z i w n y t o wyraz. W ł a ś c i w i e całe życie l u d z k i e jest b u n t e m , tylko nie w i a d o m o przeciw k o m u i c z e m u . A l e b u n t t e n — c o d z i e n n y c h l e b , p ł y n i e w c z ł o w i e k u p o d z i e m n y m n u r t e m . N i e wystrzela r o z p a c z ą . A ludzie, ludzie z czasem zatracają swe t w a r z e , stają się z n o r m a l i z o w a n i , jak szyldy, jak zeszyty szkolne, jak k a r t k i z k a l e n d a r z a — d n i o d lat wciąż te s a m e . Z m i e n i a się t y l k o liczba: d z i e ń , m i e s i ą c , r o k . Ale czas jest zawsze j e d e n . T e n s a m leniwy, k u l e j ą c y s t u k o t zegara t n i e i mierzy c o d z i e n n ą , ludzką h i s t o r i ę . 1 n a nic się już n i e czeka. P r z e s t a j e się t ę s k n i ć i s p o d z i e w a ć . Stoi się właś- ciwie w m i e j s c u i trwa. N i e żyje się już, bo n i e jesteśmy z d o l n i t w o r z y ć . I nie m a nas: nie w k ł a d a m y siebie w nic, c o byśmy chcieli uczynić. S ł o ń c e wypełzło, w y b l a d ł o —nie świeci.

C ó ż z tego, że wiosna? Z n o w u w i o s n a . N i e niesie przecież o n a nic n o w e g o . Maria przecież wie, że w i e c z n i e , c h o ć jed- n a k o w y b u c h a j ą c e życie, że r o z r o s t i p o t ę g a p ł o d z e n i a i ro- k r o c z n e g o o d r a d z a n i a się świata dla n i e j nie istnieje. Miłość?!

Ach, t a k . Kiedyś k o c h a ł a . M o ż e n a w e t była k o c h a n a . N i e myś- leć o tym. D o dziś b o w i e m c h w i l a m i pali ją d r a p i e ż n y g ł ó d m i ł o ś c i . A l e pierś zakrzepła. N i e w y b u c h n i e z n i e j krzyk b o - lesny, krzyk c i e r p i ą c e j , ale szczęśliwej k o b i e t y , k t ó r a żyje, b o k o c h a , b o m a p r a w o rodzić. Mężczyzna? W a r g i u k ł a d a j ą się w grymas. Mężczyzna przychodzi, aby się nasycić i o d e j ś ć . S a m i e c . K o b i e c i e p o z o s t a j e z n o w u s a m o t n o ś ć .

Zresztą k o b i e t a m o ż e być s a m o t n a , byleby wierzyła, że jest k o m u ś p o t r z e b n a , że gdzieś k t o ś na nią czeka. Ktoś, k o m u ż a d n a i n n a n i e wystarczy i n i e n a k a r m i go swoją m i ł o ś c i ą . A tak? O b r z y d l i w e , p o u f a ł e pieszczoty są jak bilet o b i e g o w y bez pokrycia w złocie. N o c , p e ł n a p r z e s y t u e r o t y c z n e g o , w czasie k t ó r e j w d z i e r a się w c i e m n o ś ć p o k o j u z zaświatów krzyk n i e n a - r o d z o n e g o dziecka, d o p r o w a d z a d o rozpaczy. A p ó ź n i e j d ł u g o - trwały ból, aż przyjdzie n o w e z o b o j ę t n i e n i e . I n o w e , a t a k b a r d z o te s a m e dni. Słowa o szczęściu i m i ł o ś c i zmiata w i a t r . W i a t r zawsze w i e j ą c y w oczy. M a r i a zakrywa t w a r z . O tak, p r ó b o w a ł a , jak Siłaczka. N i e . Ż e r o m s k i nigdy nie był n a u c z y - cielką w T o m a s z ó w c e . G ł o d u m i ł o ś c i nie oszukasz w szkole.

T e dzieci nigdy nie będą t w y m i d z i e ć m i . Ż a d n e z n i c h za ce-

nę t w e g o życia nie w y p o w i e d o ciebie j e d y n e g o , n a j p i ę k n i e j -

szego we wszystkich językach świata wyrazu: M a m o ! T o są

przecież c u d z e d z i e c i . N a u c z y c i e l k a nie m a d o n i c h p r a w a

(26)

miłości. M i ł o ś ć d z i e c i ę c i a d o m a t k i jest n i e w i d o c z n y m ś l a d e m p ę p o w i n y : t o p r a w o krwi. O d p o c z ę c i a d o p o r o d u — k r e w . T a k r e w r o d z i m i ł o ś ć . N i e , n a u c z y c i e l k a w szkole, p o m i m o wszyst- k o — n i e jest m a t k ą . T r z e b a by m i e ć w ł a s n e d z i e c k o , m a l u t k i e , r ó ż o w e . M a r i a je n i e o m a l widzi — o t o u ś m i e c h , n a j p i ę k n i e j s z y z miliona...

T u r k o t w o z u w s i ą k a w s t r z e c h ę . Słychać głosy. M a r i a o d s u w a zeszyty, w s t a j e i n a s ł u c h u j e . Ktoś p u k a . Któż by o t e j porze? P o w o l i z d e j m u j e ciężką zasuwę ze d r z w i . C o f a się. D o m i e s z k a n i a w c h o d z i k o b i e t a zawinięta w c h u s t y . N a r ę k u n i e - sie d z i e c k o . T o m a t k a ,

— M a r y s i u ! — S z l o c h z a m i e n i a się w wycie.

— I r e n k o !

M a r i a c h w y t a d z i e c k o . O s t r o ż n i e wywija je z c h u s t y . N i e pyta o nic. W i e już wszystko. I r e n a u c z y n i ł a to, c o o n a w i n n a była u c z y n i ć d a w n o . ^ N i e dla siebie, n i e dla mężczyzny, ale dla s w e g o d z i e c k a , k t ó r e g o nigdy niesłyszany szloch n o s i w piersi.

N i e m o w l ę śpi. P o chwili światło i c i e p ł o b u d z i je. A m o - że i n s t y n k t e m o d g a d u j e , że to o b c e d ł o n i e , o b c e palce, k t ó r e nigdy n i e d o r ó w n a j ą p i e s z c z o c i e m a t c z y n y c h r u c h ó w , je r o z w i - jają. T w a r z y c z k a marszczy się. R o b i się stara i b r z y d k a . D z i e c - k o p ł a c z e . P ł a c z e coraz g ł o ś n i e j . Maria o d t r ą c o n a stoi o b o k ł ó ż k a b e z r a d n i e . S p o g l ą d a w o k n o . Przez z a m g l o n e szyby n i e

w i d a ć n i e b a . J u t r o b ę d z i e jak w c z o r a j , jak p r z e d r o k i e m . . . Płacz d z i e c k a p r z e c h o d z i w krzyk. I r e n a z d e j m u j e p a l t o , r o z p i n a b l u z k ę i n i e patrząc na s t o j ą c e g o u p r o g u m ę ż c z y z n ę , o b n a ż a p i e r ś . D z i e c k o c h w y t a u s t e c z k a m i p a c h n ą c y , m l e c z n y węzeł i ucisza się. N a j e g o twarz sypią się g o r ą c e , k r ą g ł e łzy m a t k i . W t u l o n e w ciepło, c h ł o n i e z n a j o m y z a p a c h m a t c z y n e - go ciała, syci się, u s y p i a .

M a r i a w p a t r u j e się teraz w m a t k ę i d z i e c k o . O b u r ą c z o d r z u c a z czoła p ł o m i e n n ą grzywę. W i e , że jej nigdy n i e bę- dzie d a n e m a c i e r z y ń s t w o . Przyciska d ł o n i e d o piersi: wyschną n i e t k n i ę t e u s t e c z k a m i n i e m o w l ę c i a . T a k . N i e d o z n a rozkoszy k a r m i e n i a . Jest n i e p o t r z e b n a . N i k t nie zapłacze za nią w c i e m - n o ś c i . N i c z y j e g o nic u k o i p ł a c z u . A l e teraz wie j e d n o : zaz- d r o ś c i I r e n i e wszystkiego. Jej rozpacz i p o n i ż e n i e są w k a ż d y m razie m n i e j w a r t e niż r o z k o s z p o s i a d a n i a w ł a s n e g o d z i e c k a . I r e n a jest m ł o d a . D o s t a n i e p r a c ę . N i e b ę d z i e już nigdy s a m a . M a r i a w p a t r u j e się w m a t k ę i d z i e c k o n i e o m a l z n i e n a w i ś c i ą . N a r a z s p o g l ą d a w s t r o n ę drzwi. Budzi się. — A c h to p a n , p a n i e K a w e c k i . I r e n a też p o d n o s i g ł o w ę : — - D z i ę k u j ę p a n u .

N a u c z y c i e l kłania się i w y c h o d z i . N i e s z u k a j ą c drogi, za- n u r z a się w c i e m n o ś ć . I n i e wie, czy śmiać się, czy p ł a k a ć .

W I T O L D K A S P E R S K I

Cytaty

Powiązane dokumenty

Złocista główka jej w tej chwili do mych się ramion ufnie chyli, wzrok jej w me oczy się wpatruje, wzrok jej me oczy wciąż całuje, szepcząc: miłować ciebie chcę.... Ach,

ROK III NR.. Słuszność tego rodzaju studjów nie ulega najmniejszej wątpliwości. Jednakże dzisiaj stać nas na to, by badać Żerom- skiego w skali szerszej. Jako żarliwy

Niewiele co chciał gadać, a tylko w okna spozierał, czy już bardzo późno, to znów na Franka, za- zębiając się wzrokiem w jego twarz uśmiechniętą, zadowoloną.. W tej

więc chociaż damasceńska szabla się rozbestwia, dumnej serca kolczugi nie ima się trwoga.. Gdzieś tam krwawi maleńka, niewidzialna rysa, Izyda zadumana ma

A z za kart zadrukowanych patrzy na nas oblicze tego, co je pisał. O d wieków już może nie żyje, ręka, co wiersze książki kreśliła, świeci gdzieś bielą kości lub z

O tern wciąż się gwarzy Wiatr już gwiazd nie strząśnie dłonią w nocy czas.. Mówią ci — nie wierzysz, łąka nie

Chora słuchała, lecz nie odpowiadała i nie otwierała oczu... A po- tem stracił przytomność... Tego wieczora Bratoj był nieobecny, poszedł do młyna. Niebo było jasne, ale

Dlaczego jednak Siedlecki za wzór nie wziął tu przekładu Jesieninowskiego „Lisa" pióra tegoż poe- ty, przekładu, w którym słowa „na gubach kak priełaja morkow"