- Czy istnieje coś takiego jak ślą
skie fatum?
- Każda zbiorowość żyjąca na po
graniczu przyjmuje razy z wielu stron.
Życiowe doświadczenia w takich miej
scach wyciskają trwałe piętno na psy
chice ludzi, na ich postawach i dąże
niach. Jak znam historię, myślę że do połowy 19. wieku, nie m ożna m ó
wić o jakimś szczególnym spotęgowa
niu nieszczęść na Śląsku, choć niewąt
pliwie nie omijały one ludzi stąd.
Ślązacy żyli w miarę spokojnie, godząc się z tym, że są poddanymi Korony Czeskiej, M ajestatu Wiedeńskiego, czy Królestwa Prus. Dopiero w Cesar
stwie Niemieckim, za kanclerza Bis
marcka, w okresie tzw. walki kultural
nej zrodziły się sprzeciw y wobec ograniczania swobód religijnych i przy
musowej nauki języka niemieckiego.
Choć tu należy podkreślić - na Śląsku zawsze panowało przekonanie - tak mówili starzy - że ,języ k niemiecki musisz znać, bo 011 ci otwiera drzwi do świata”. Ślązacy byli świadomi te
go, że są obywatelami liczącego się w świecie państwa, a język niemiec
ki pozw ala swobodnie porozum ie
wać się w prawie całej Europie. Tyl
ko szkolne osły i zapiekli Polacy tego języka nie chcieli się uczyć. Ostrzej
Z
A LO JZY M LYSKO,
śląskim pisarzem , publicystą, autorem tetralogii „D uchy w ojny” rozm aw ia G R ZEG O R Z SZTO LERsze konflikty zaczęły się dopiero wte
dy, kiedy pojawił się ruch narodowo- -polski napierający głównie z Wielko
polski. K orfanty, a w cześniej ci, których nazywamy „budzicielami pol
skości na Śląsku” - Lompa, Miarka, Stalmach, Damrot, początkowo nie mieli większego poparcia. Do spopu
laryzowania ich idei - jak to w histo
rii bywa - przyczyniły się sytuacje kryzysowe, które pojawiły się na prze
łomie wieków. Wówczas zdobyli szer
szy posłuch. Nasi ludzie mieli już dość kapitalistycznego wyzysku. Wy
buchały strajki na tle czasu pracy, ni
skich zarobków, licznych wypadków przy pracy w kopalniach i hutach. Po
tem rodziny śląskie dotknęła tragedia pierwszej wojny światowej. Śląscy chło pcy m usieli w alczyć i ginąć na wszystkich frontach, szczególnie na francuskim. Po tej wojnie przyszły choroby (m. in. hiszpanka), głód, in
flacja. W tedy nasi ludzie przybici ta
kim stanem niemieckiego państwa powiedzieli: „Niy, my już tego państwa nie chcemy, momy ju ż dość tych Niymców, lepi bydzie, jeśli Ślonsk by- dzie przedsia”. Do tej samodzielności wszystko zrazu zmierzało, bo przychyl
na temu była nawet konferencja wer
salska. I pod tym kątem Ślązacy przy
stępowali do kampanii plebiscytowej z nadzieją „usamodzielnienia Śląska”.
Stało się jednak inaczej. Część Śląska została urwana na rzecz Polski i „za- czła się ta nienawiść”.
- A w ię c fatum ...
- W tedy istotnie nad Ślązakami zaciążył jakiś dziejowy pech, fatum ...
Z inspiracji państw ościennych, w wy
niku walk bratobójczych między sa
mymi Ślązakami, Górny Śląsk wraz z zamieszkującymi go ludźmi, został brutalnie rozdarty. A co gorsze - po
lała się krew, poginęły tysiące ludzi, zapanow ała niezgoda zatruw ająca umysły i serca do dziś. N ie mniej nie
szczęść sprow adziła druga w ojna światowa. Dla Ślązaków była ona prawdziwym przekleństwem. Podam przykład z rodzinnego podwórka.
W 1919 roku w Bojszowach - i chy
ba nie tylko tu - urodziło się bardzo dużo dzieci (dwa razy więcej niż zwykle), przeważnie chłopców. Kie
dy ci chłopcy dorośli, musieli iść na kolejną wojnę. Jak ich dziadkowie na wojnę francuską i jak ich ojcowie na wojnę światową. Po wojnie nastą
piły bezlitosne prześladowania Śląza
ków. Ci, których oszczędzono, poszli do pracy na wyznaczone, często naj
gorsze stanowiska: do produkcji dy
nam itu, „do łopaty” w przodkach górniczych, ku gorącym piecom hut
niczym - tam gdzie nikt inny sprostać nie mógł. Zepchnięcie Ślązaków w ży
ciu publicznym do roli obywateli dru
giej kategorii nie było może jeszcze najgorsze, bo Ślązacy w trudnych sytuacjach potrafili odnaleźć swoją ludzką godność w rodzinach, które od wieków były tu praw dziw ym i tw ierdzam i swojskości. N ajgorsze było systematyczne, z perfidią zapla
nowane unicestwienie śląskiego dzie
dzictwa kulturowego, rzekomo nie
mieckiego, a przecież stworzonego rękami naszych ojców. W tym nisz
tycznych, że zapisał on najciemniej
sze i najboleśniejsze karty historii Górnego Śląska. I to mogło być owe fatum.
- K ażde dośw iadczenie h isto
ryczne zapisuje się w pamięci zbio
rowej danej n acji. J ak i zatem
by go artykułować. Nigdy nie ukiywa- łem, że m am swoje zdanie w tej spra
wie. N ie zawsze jest ono zgodne z oficjalnymi opiniami. My, Ślązacy jesteśm y ulepieni z innej gliny. Przez wieki rośliśmy na innej glebie, głębo
kimi korzeniami sięgając po inne so
ki. Trudno żeby przez parę lat, czy pa
rę dziesiątków lat wyrwać się z rodni i karmić się obcą strawą. Od za
mierzchłych czasów ludzie tu bytują
cy prowadzili osiadły tryb życia. Żyli w swoich sadybach i jeśli przybywali tu obcy, następowało mieszanie kul
tur, ale zawsze w okół rdzenia tu
ziemców, zawsze w obrębie prastarych gniazd. Stąd, i w wyniku kolejnych, podobnych doświadczeń historycz
nych ukształtował się dzisiejszy typ Ślązaków jako ludzi spolegliwych, do zgody z każdym, ludzi praktycz
nych, wytrwałych w pracy, ogromnie przywiązanych do swojej ziemi i war
tości uświęconych przez przeszłość, ale jednocześnie czujnych wobec za
miarów obcych, nieufnych i krytycz
nych wobec ich poczynań, zwłaszcza w sferze wszelkiej władzy, jednak bez rebelianckich reakcji. Rebelii Śląza
cy nigdy nie mieli w naturze. Jeśli więc zdarzały się sytuacje ekstremal
ne, jak wojny, powstania, okupacje, wtedy ta śląska spolegliwość, łagod
ność, posłuszeństwo mogły być po
traktowane przez obcych jako słabość.
Nic bardziej mylnego. Po przekrocze
niu jakiejś granicy wytrzym ałości społecznej, Ślązacy potrafili się zmo
bilizować i w swoim oporze byli nie
zw y kle sk uteczni. N a p rzy k ład na wszystkich wojnach, do których by
li zaciągani, uważani byli za bardzo dobrych żołnierzy. Wynikało to z ich kolejnych cech: nigdy nie byli brawu
rowi, w gorącej wodzie kąpani, zawsze przemyślni, roztropni, odpowiedzial
ni. Jak się czegoś podejmowali, potra
fili życie poświęcić, aby przyjęte za
danie wykonać. W robocie zaś mieli złote ręce.
- Czy „Duchy w ojny” - a czwar
ta, ostatnia część tej pana książki właśnie się ukazała - mają zapocząt
kować, czy też zamknąć jakieś roz
liczenia Ślązaków z przeszłością? drażliwy w śląskich dziejach wątek.
Kilkanaście lat temu, w 1999, opu
blikowana została przecież pionier
ska książka o Ślązakach z Bojszów poległych w służbie Wehrmachtu pt.
„To byli nasi ojcowie”. Nikt wcze
śniej nie podjął tego tematu tak wni
kliwie i odważnie, jak pan.
- Od lat słyszałem w sobie upor
czywe wołanie: „Nie pozwól, aby za
pom niano o nas!” Przez lata grom a
dziłem relacje osób, które przeżyły wojnę, fronty, tragiczne lata powojen
ne. Od tych ludzi uczyłem się najno
wszej historii Górnego Śląska, także z frontowych listów, które zbierałem przez w iele lat. Tak zdobytą wiedzę konfrontow ałem z opracowaniam i historyków indoktrynowanych przez kolejne ekipy rządzące - Bieruta, Go
mułki, Solidarności. Daleko im by
ło do śląskiej prawdy. Owocem m o
ich wieloletnich penetracji były m. in.
informacje o moim poległym na fron
cie wschodnim Ojcu. Narodził się za
m iar w ykorzystania ich w książce.
Bezpośrednim bodźcem do jej napi
sania było następujące zdarzenie:
my, sieroty po żołnierzach W ehr
m achtu po d jęliśm y starania, aby na bojszowskim cmentarzu zawiesić tablicę z nazw iskam i w szystkich osób, które utraciły życie podczas wojny (także tych, które poginęły w obozach). Niestety, nie było na to zgody. Postanowiłem więc, że wysta
wię im trwalszy pomnik - papierowy (!). Napiszę książkę. I tak w 1999 ro
ku powstała książka „To byli nasi oj
cow ie” . N ie m iałem wówczas poję
cia, że otw iera ona jakiś rozdział w historii Górnego Śląska. Za nią po
jaw iły się kolejne: „M artyrologium bojszow skie” (o pom ordow anych
w obozach koncentracyjnych i ła
grach sowieckich) nie opublikowana, oraz „Czyste oczy” - o losach rodzin dezerterów Wehrmachtu (ukazała się m iesiąc temu). W tej pierwszej, któ
ra poruszyła Górnoślązaków - bo w każdej rodzinie śląskiej losy ojców, synów, braci były podobne - każde
m u żołnierzow i pośw ięciłem mniej więcej tyle samo miejsca (bo przecież miało to być zbiorow e epitafium).
Także swemu Ojcu. Resztę niewyko
rzystanego materiału o Nim planowa
łem um ieścić w kolejnej książce, poświęconej tylko Jemu, zamysł na
pisania której nosiłem od dawna.
- 1 ta książka stała się kamieniem milowym rozpoczynając szeroką dyskusję i zainteresowanie tematem zaciągu Ślązaków do Wehrmachtu.
- Jak już powiedziałem, materiał, który miałem przygotowany do książ
ki „To byli nasi ojcowie”, został tam mocno skondensowany i mój Ojciec m a w niej tyle samo miejsca, co każ
dy inny bojszowiak. Za jakiś czas za
brałem się do pisania „Stu bojszow- slcich życiorysów” . W ówczas moja żona Łucja słusznie zwróciła mi uwa
gę: „Piszesz, chłopie o cudzych lu
dziach, a co my wiemy o twoim ro
dzie, o twoim ojcu? Weź to wszystko spisz, co nom niyroz prawisz”. I to m nie zmobilizowało, żeby zabrać się do pisania książki o rodzinnej tem a
tyce. Długo myślałem, jak zebrany
dzie, żeby to On, mój nieżyjący Ojciec do mnie przemówił, a ja piórem to tyl
ko spiszę. Uczynię tak, jak pewna zrozpaczona utratą jedynego syna francuska matka. W książce „Umarli m ówią do nas” opisała niezwykłą rozmowę z duchem swego syna, któ
ry opow iedział jej historię swego w miarę regularnie od 15. roku życia, z małymi przerw am i...
- M iędzy publikacją „To byli na
si ojcowie” a epopeją „Duchy woj
ny” minęło kilkanaście lat - tymcza
sem m iał pan w p ływ choćby na scenariusze wojennych filmów Józefa Kłyka, swoj ego przyj aciela, _____
że wspomnę „Czterech synów ojciec miał” z 2003 r. (gdzie odtwarzał pan jedną z głównych ról), czy „Nie wszystko mi wojna zabrała” z 2010 r. pokazujących poruszające
histo-<^2
rię Ślązaków, młodych chłopców z Bojszów, zaciągniętych do Wehr
machtu.
- Między książkami „To byli nasi oj
cowie” a „Duchami wojny” wydałem trzy inne książki: „B ojszow y w XX wieku”, „Nasze dziedzictwo”
i „Skarby historii”. Do 2003 roku da
lej redagowałem „Kalendarz Górniczy Kopalni Ziemowit (w sumie wyda
łem 20 roczników). Potem były dwa lata stracone dla pisarstwa (poselstwo do Sejmu), ale zyskane dla śląskiej kul
tury. Gdzie mogłem i ze wszystkich sił - jak tylko mogłem - wspierałem ludzi i instytucje kultury. Z tego powo
du nie miałem większego wpływu na scenariusze filmów Józefa Kłyka, a jeśli go inspirowałem - to mimowol
nie. Powiem szczerze, nawet przed Jó
zefem pewne ciekawsze wątki ukrywa
łem , bo zauw ażyłem , że J ó z e f natychmiast je wykorzystywał w swo
ich filmach i w swych niezwykłych, długachnych gawędach. Zadzwoniła do mnie kiedyś pewna pani z Klucz
borka, która przeczytała książkę „To byli nasi ojcowie” i opowiedziała mi historię wojenną swojego taty. Frapu
jąca opowieść spodobała mi się, za
dzwoniłem więc do Józefa i podzieli
łem się z nim nowiną. Za jakiś czas widzę, że Kłyk z tej historii uczynił le- itmotiv swego filmu „Nie wszystko mi wojna zabrała”. Nie mam mu tego za złe, broń Boże. Choć pewnych wątków z „Duchów wojny” do końca mu nie zdradzałem. Tak więc, jeśli mó
wić o inspiracji - była ona mimowol
na, ale w obu kierunkach - ja jego, on mnie inspirował. Bo my z Józefem na
dajemy na tych samych śląskich falach z tą różnicą, że Józef przewyższa mnie zdecydowanie swoją niepowta
rzalną swadą.
„ - W racając do sprawy służby Ślązaków w Wehrmachcie. Dużo do
brego zrobił znakom ity dokument M ariusza M alinowskiego „Dzieci W ehrmachtu” z 2009 r., który jest przecież zapisem pana podróży na Ukrainę i poszukiwań tam gro
bu p o ległego O jca. N a g ło śn ił i uświadomił wielu polskim odbior
com, że Ślązacy w mundurach We
hrmachtu znaleźli się wbrew w łas
nej w oli...
- Reżysera warszawskiego M ariu
sza Malinowskiego poznałem za spra
wą Piotra Lipińskiego z „Gazety Wy
borczej”. Kiedy mu opowiedziałem o książce, którą piszę, długo się nie na
myślał. Zdobył środki i zaproponował wyprawę na Ukrainę. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, na co się porywamy. Na
wet w najśmielszych oczekiwaniach nie sądziliśmy, że odnajdziemy grób mego Ojca. Jednak Bóg nad nami czu
wał. Odnalazłem ten grób na bezkre
snym , zim nym stepie ukraińskim w miejscowości Krupskoje na połu
dnie od Kirowogradu. To była nagro
da za moje wieloletnie i nieustanne
stu bojszowian, z wojny nie wróciło ponad stu. Ich prochy rozsiane są po całej Europie, w Azji i Afryce.
A mogiły odnalazło i odwiedziło za
ledwie kilku i to przeważnie na za
chodnim i włoskim froncie.
- Podkreślmy jedno. To ewene
ment na cały Śląsk, i pewno Euro
pę, że tu w Bojszowach powstają książki i filmy na tak ważny dla ca
łej śląskiej zbiorowości temat. N ig
dzie indziej tak nie jest, a przecież, w każdej śląskiej gminie, miejscowo
ści mogłyby takie książki i filmy po
wstać - ta trauma dotknęła nas w szy stk ich . D od ajm y, że to co w B ojszow ach się do tej zrobi
ło - dzięki pana książkom i filmom Józefa Kłyka - ma wymiar szerszy, bardziej uniwersalny - śląski. Tak było wszędzie na Górnym Śląsku, podobne ludzkie wybory, tragedie.
Dlatego „Duchy wojny” zaliczane już są do literackiego kanonu gór
nośląskiego. To nie tylko bojszowska opowieść, ale prawdziwie śląska epopeja wojenna, bo są tu chłopcy z różnych zakątków Górnego Śląs
ka. Spotykają się w okopach i giną za obcą sprawę.
- Długo myślałem nad koncepcją książki. W końcu zdecydowałem się na żołnierski dziennik, lecz nie samo
tniczy. Nigdzie indziej kamractwo nie kwitnie tak bujnie, jak wśród żołnie
rzy (chyba jeszcze u górników). Świa
domie więc wykreowałem całą gale
rię kolegów frontowych. Kosztowało mnie to dużo wysiłku, bo w większo
ści są to postacie prawdziwe: z Cieszy
na, Pszczyny, spod Góry św. Anny, H ulczyna... W szystko po to, żeby pokazać, że nie jest to problem li tyl
ko bojszowski, lecz sprawa, z którą zmagają się wszyscy Górnoślązacy.
Tysiące G órnoślązaków ! Przecież do Wehrmachtu trafiło ponad ćwierć miliona naszych mężczyzn. To oczy
wiście szacunki, ale i tak te liczby szo
kują. Prawie sto tysięcy zginęło. Kil
kadziesiąt tysięcy przepadło bez wieści w sowieckich łagrach. A z blisko stu tysięcy, którzy stanowili trzon armii Andersa, wiele, wiele tysięcy spo
tkały po wojnie represje. Tę moją osobistą, rodzinną po części publika
cję, pragnąłem w jakiś większym stopniu zuniwersalizować. Myślę, że to się udało.
- „Duchy wojny” znalazły wier
nych czytelników wśród Ślązaków.
- Otóż, co ciekawe, nie tylko wśród Ślązaków. Interesowałem się geogra
fią czytelniczą, i muszę powiedzieć, że sporo książek „poszło w Polskę”, zw łaszcza przy kolejnych tomach.
Znaleźli się czytelnicy z W ielkopol
ski, Pomorza, zachodniej części Pol
ski, potomkowie „tych zakorzenio
nych”, których tem atyka wojenna interesuje.
- „D u ch y ...” - zaryzykuję - już stały się symbolem śląskiego losu, fa
tum, o którym rozm aw iam y... Ta
ki dziennik żołnierskiej niedoli moż
na stw orzyć każdem u z osobna Ślązakowi wcielanemu do Wehr
machtu.
- Rzeczywiście, ludzie dzwonią do mnie i piszą listy, najczęściej ze Śląska, i zaczynają swe spowiedzi
„mój ojciec, mój ujek, mój dziadek, też by ł...”. Podzielają przeżycia, które za
warłem w „D uchach...” Zresztą, już po wydaniu książki o bojszowianach poległych w służbie Wehrmachtu, zachęcałem wiele osób do podjęcia tej tematyki w swoich małych ojczy
znach. I spotkałem się z odzewem w kilku miejscach - na pszczyńskiej Woli tem at podjęła pani Bronisława Świergolik, a w Chełmie Śląskim pan Rafał Bula, który zresztą zwrócił się do mnie o pomoc. I jeszcze w Susz
cu, gdzie rzeczy podjął się były soł
tys tej miejscowości, pan Alojzy Kuś.
Powyższe opracowania są bardzo po
m ocne dla zawodowych historyków parających się okresem wojny.
- Jest jeszcze, jedyna jak dotąd, całościowa próba ujęcia zagadnie
nia, podjęta przez prof. Ryszarda Kaczm arka - jak przyznaje autor we wstępie wydanej w zeszłym ro
ku publikacji „Polacy w W ehr
m achcie” - z pana inspiracji...
- Wysoko oceniam wyniki nauko
wych penetracji profesora Kaczmarka, doceniam, że podjął się tematu wyma
gającego nie tylko przenikliwości ba
dawczej, wiedzy fachowej, ale i cywil
nej odwagi. To postawa godna historyka wiernego faktom i historycznej praw
dzie. Bo nie ma nic gorszego, jak prze
milczać fakty bądź przeinaczać je jed
nostronnie jakby na czyjeś zlecenie.
Wcześniej czy później taka „prawda”
wychodzi na jaw i kompromituje histo
ryka. Mieliśmy już takich historyków na Uniwersytecie Śląskim, a jeszcze ich więcej było w byłym Śląskim Instytu
cie Naukowym.
- Powróćmy jednak do naszego
„śląskiego fatum” i W ehrmachtu.
Podobno niektórzy Ślązacy trakto
wali służbę w W ehrmachcie nie jak dopust Boży, ale możliwość awansu cywilizacyjnego, kariery. Taki wnio
sek nasuwa się m. in. z lektury wspomnianej książki „Polacy w We
hrmachcie”. Jak to się ma do twier
dzenia o powszechnym przym uso
wym zaciągu wszystkich Ślązaków, i n iech ętn y m ich n asta w ien iu do służby w Wehrmachcie? Ponie
waż badał pan wnikliwie bojszow- ską społeczność, chyba trafiłem na właściwego adresata tego pyta
nia. Tym bardziej że brakuje szcze
gółowych badań nt. służby Ślązaków w Wehrmachcie i mam wrażenie, że ciągle poruszam y się we m gle...
Pytam zatem o proporcje, ilu boj- szow skich chłopców chciało iść do tego Wehrmachtu, a dla ilu by
ła to rzeczywiście tragedia, trudny wybór?
- Z rozmów, jakie przeprowadziłem ze starszymi mieszkańcami, wynika że w 1939 r., gdy N iem cy wkraczali do Bojszów, to wielu młodych chcia
ło iść do Wehrmachtu. „Jak my ujrze
li to wojsko, to wyposażenie, buty, broń - wszystko sie nom podobało”.
Nie wiem, czy powołania Ślązaków do służby w Wehrmachcie można na
zwać przymusem w pełnym tego sło
wa znaczeniu... Bojszowianie stali się obywatelami Rzeszy Niemieckiej.
Nie chcę tu już poruszać szerzej spra
wy volkslisty, o której tyle napisano...
Zależy kto, kim się cz u ł... Jeśli miał ducha polskiego, mógł mówić, że słu
żył pod przymusem. Natomiast wielu myślało tak: „jestżech obywatelem Rzeszy, odsłużą te dwa lata - bo się ga
dało, że na dwa lata pójdzie się do woj
ska - no i byda mioł spokój”. Kto mógł przewidzieć, że wojna tak się rozpali, że Hitlerowi trzeba będzie ciągle no
wych rekruckich zaciągów? Że na front pójdą na koniec nawet dzieci?! W Boj
szowach był tylko jeden przypadek ochotniczego zgłoszenia się do Weh
rmachtu. Ochotnik długo zresztą nie wojował. Zginął pod Stalingradem.
Do końca nie wiadomo, czy zginął, czy zaginął, czy nie umarł gdzieś na Sybe
rii. Reszta bojszowian szła do Wehr
machtu z powołania. Nie mieli wiele do gadania. Jaki był los rodzin dwóch dezerterów przedstawiłem w książce
„Czyste oczy”. Hitlerowskie prawo by
ło surowe i bezwzględne. Nie oszczę
dzało rodzin.
- Czy nie odnosi pan wrażenia, że p rob lem atyk a słu żb y Ś lązaków w W eh rm ach cie n adal czeka na swoich odkrywców?
- Oczywiście. Czas ucieka, a środo
wiska naukowe tego zagadnienia się nie podejmują. Powstają za to prace amatorów, miłośników historii Górne
go Śląska. Nie wyczerpie to jednak te
matu, który jest przecież olbrzymi i czeka na fachowe, naukowe opraco
wania. Dążenia te odważnie powinny
wesprzeć władze samorządowe. K o
nieczne jest powołanie Instytutu Ślą
skiego, ośrodka naukowego z prawdzi
wego zdarzenia, który zająłby się m.in. problemem służby Ślązaków w Wehrmachcie; Inicjatywa ta na pew
no zjednoczy Ślązaków wszystkich opcji, niezależnie od poglądów poli
tycznych. Lecz nie m oże być wciąż tylko inicjatywą. Czy to nie zastana
wiające, że sprawa Instytutu Śląskie
go z różnych powodów jest odwleka
na? W czyim to jest interesie?
- Ślązacy nabrali ostatnio odwa
gi w mówieniu o tym, co im w du
szy gra...
- Bo Śląsk trzeba wreszcie odkła
mać. Prawda nie może tu już dłużej
mać. Prawda nie może tu już dłużej