• Nie Znaleziono Wyników

z innej epoki

W dokumencie Śląsk, 2012, R. 18, nr 1 (Stron 101-104)

- W ubiegłym roku obchodziła pani jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Pa­

trząc na imponujący dorobek, trudno nie pomyśleć - pani urodziła się sceno­

grafem ...

- Nic podobnego, to fakt, że od naj­

młodszych lat lubiłam rysować, ale wszystkie dzieci to robią, moje wnuczki także, ale to jeszcze niczego nie zapowia­

da. Zawsze natomiast marzyłam o pracy w teatrze. Pomysł na scenografię pojawił się znacznie później, kiedy zaczęliśmy ze Staszkiem (przyszłym mężem, Stanisła­

wem Ptakiem - przyp. red.) snuć wspólne plany na przyszłość. To były inne czasy.

Kiedy poznaliśmy się w 1946 roku na obo­

zie harcerskim w Sierakowie, on miał dzie­

więtnaście a ja zaledwie piętnaście lat.

Oboje byliśmy dziećmi wojny, a jej za­

kończenie było dla nas momentem całko­

witego wyswobodzenia, nie tylko spod okupacji, ale także wyswobodzenia umy­

słowego. Przepełniało nas - jak zresztą wszystkich — szczęście. Nikt niczego nie miał, żadnej pracy, zajęcia, pieniędzy...

To, co dziś nazywamy powojenną modą było zwyczajnym łataniem, przerabianiem, z dwóch ubrań robiło się jedno, ale wszyst­

ko wówczas było świętością, tak nas wy­

chowano i to już pozostało, podobnie jak pokora do życia i umiejętność cieszenia się nawet z drobnostek. Wymarzyliśmy so­

bie wówczas, że ja będę projektować sce­

nografię, a Staszek będzie śpiewał...

- Wielokrotnie udało się to marzenie spełnić, na przykład w chorzowskiej in­

scenizacji „Skrzypka na dachu” - pan Stanisław kreował niezapomnianą rolę Tewiego Mleczarza, pani projektowała kostiumy. Mąż nie ingerował wówczas w pani pracę?

- Podczas przymiarek kostiumów stał zawsze cicho i spokojnie. Zdarzało się, że o ile podczas prób Staszek upierał się przy jakiejś swojej koncepcji, w kwestii interpretacji postaci, którą grał i pod tym względem był nieustępliwy, o tyle z moimi pomysłami nigdy nie dyskutował, nie tyl­

ko zresztą z moimi, on niezwykle szanował pracę innych. Kostium był dla niego bardzo ważny, musiał tylko spełniać jeden waru­

nek - nie przeszkadzać w grze, lubił mieć go wcześniej, ponieważ pozwalało mu to dobudowywać rolę.

- U kończyła pani trzy akademie:

w Krakowie, Katowicach, Warszawie, studiowała pani grafikę, malarstwo, sce­

nografię ... jak na siermiężne lata powo­

jenne, to nie był praktyczny wybór, co na to rodzice?

- Oboje byli wspaniali, szczególnie mama bardzo cieszyła się z moich studiów na Aka­

demii w Krakowie, mimo że rzeczywiście wielu ludziom żywot artysty kojarzył się z biedą do końca życia. W naszym domu nie tylko szanowaliśmy się wzajemnie, ale tak­

że nasze wybory, moje siostry również zde­

cydowały się na mało praktyczne zawody, jedna została naukowcem geologiem, nieste­

ty już nie żyje, druga biologiem. Moja cór­

ka zwykła mówić: mama kiedy się urodzi­

ła, od razu wiedziała, co ma robić. To prawda, dlatego nie mogę zrozumieć dzisiej­

szych młodych ludzi, składają papiery do wielu uczelni, na zupełnie różne kierun­

ki. Nie miałam takich dylematów, ale ja je­

stem z innej epoki i chcę w niej pozostać.

- Ponad sto filmów, blisko 150 spekta­

kli teatralnych, trudno wymienić nawet cząstkę pani prac. Cztery filmy uzyska­

ły nominacje do Oscara: „Nóż w wo­

dzie” R. Polańskiego (1961), „Faraon”

J. Kawalerowicza (1964), „Ziemia obie­

cana” A. Wajdy (1974) i „Noce i dnie” J.

A ntczaka (1975). Trudno także nie wspomnieć o „Wielkiej miłości Balzaka”

W. Solarza (1973), „Królowej Bonie”

(1980) i „Epitafium dla Barbary Radzi­

wiłłówny” J. Majewskiego, czy „Perle w koronie” (1971) i „Paciorkach jedne­

go różańca” (1979) K. Kutza - to kanon

polskiej kinem atografii. Gigantyczne produkcje, olbrzymia praca ale i budże­

ty tych filmów były pewnie ogromne?

- Nie było ograniczeń, to prawda. J a zresz- •___

tą nigdy podczas swoich realizacji nie mia- łam problemu z okrojonym z góiy budżetem.

Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Przy- — J stępując do pracy muszę mieć świadomość, że to co robię, nie pójdzie na marne. Moje projekty są efektem przemyśleń, są skoń- 95

czone i dlatego od nich nie odstępuję. Wszy­

scy, którzy zapraszają mnie do współpracy wiedzą o tym i to akceptują. A praca? Opie­

ram się na własnych metodach a one są nie­

zmienne. Projektowanie zawsze poprzedza dogłębne poznanie epoki, którą mam zobra­

zować. W praktyce oznacza to dziesiątki przeczytanych książek. Według mnie nie­

możliwe jest podjęcie jakiejkolwiek pracy scenograficznej i kostiumowej bez wczucia się w klimat okresu, w którym toczy się ak­

cja filmu, czy spektaklu. Przy każdej realiza­

cji pochłaniam stosy literatury. Do „Królowej Bony” sięgałam do wszystkiego, co mogło mnie wprowadzić w epokę, musiałam dopro­

wadzić się do takiego stanu, jakbym żyła w tamtych czasach, dopiero wtedy mogłam wziąć do ręki pędzel, bo widziałam kostium, w którym zasiadali do śniadania, do obiadu, w czym się kąpali, co zakładali na spotkanie z senatorami, królami... ważna jest każda pora dnia, każdy gość, każde wnętrze, w któ­

rym poruszają się aktorzy. To musi być rze­

telny obraz, oparty na rzetelnej wiedzy.

- Lubi pani wspominać „Ziemię obie­

caną”, czy to pani ulubiony film?

- „Ziemia obiecana” była filmem, w któ­

rym mogłam spełnić wszystkie swoje pla­

styczne wyobrażenia, poza tym miałam cu­

downego reżysera, który akceptował każdą moją myśl, Andrzej Wajda posiada niesamo­

witą wyobraźnię, studiował przecież malar­

stwo na Akademii Sztuk Pięknych w Krako­

wie, myśmy się znakomicie rozumieli...

- To prawda, że nie lubi pani beżowe­

go koloru?

- Nad „Nocami i dniami” pracowałam ponad cztery lata. Akcja filmu rozgrywa się na przestrzeni od 1875 do 1914 roku, a był to najbardziej płodny okres, pod wzglę­

dem zmieniającej się mody. To było dwa­

naście godzinnych odcinków, dwadzieścia cztery tak zwanych roboczych, zamknię­

tych w czterostopniowej gradacji koloru, począwszy od bieli, poprzez wszystkie od­

cienie brązu, z różnymi domieszkami, aż po czerń. . . i w tych ramach barw musiałam zaprojektować kilka tysięcy kostiumów, wszystkie w tonacji starych pocztówek, rzeczywiście nigdy już nie włożę nic beżo­

wego. .. ale wiem, że ten film się nie starze­

je, jest i zawsze będzie chętnie oglądany...

- Pośród tak rozlicznych zajęć znala­

zła pani także czas, aby swoją wiedzą dzielić się ze studentami?

- Przez kilka lat wykładałam na Uniwer­

sytetach: Śląskim i Poznańskim, starałam się korzystać z bardzo cennej wskazówki, której udzielił mi mój fantastyczny profesor malarstwa z warszawskiej Akademii, Woj­

ciech Fangor. Zawsze miałam u niego piąt­

ki i kiedy po wielu latach w katowickim BWA profesor miał swoją wystawę, pobie­

głam, aby mu się przypomnieć, choć miałam świadomość, że wśród tylu studentów może mnie nie pamiętać, nie omieszkałam więc przypomnieć owe piątki. Profesor szeroko się uśmiechnął i powiedział: Wie pani, ja właściwie wszystkim studentom stawiam piątki, ponieważ zakładam, że każdy artysta może być potencjalnym wielkim twórcą a ja 0 tym nie wiem. Zapamiętałam to sobie 1 moim studentom także stawiałam piątki, może dlatego tak chętnie chodzili na moje _zajęcia. Rolą pedagoga jest zachęcać, lub

przynajmniej dawać nadzieję a nie pognę- biać, co niestety obecnie coraz częściej się zdarza. Do dzisiaj wspominam profesora Jó­

zefa Mroszczaka, u którego broniłam dy­

plom na Wydziale Grafiki Artystycznej w Warszawie, po „Ziemi obiecanej” profesor

odwiedził mnie w mojej pracowni w Warsza­

wie, z naręczem kwiatów gratulował mi, mówiąc j ak bardzo j est dumny i j akie to fan­

tastyczne zrobiłam kostiumy. Wcale nie mu­

siał tego robić, a jednak takie wówczas pano­

wały zwyczaje i co stale podkreślam, ludzie się wtedy niezwykle wzajemnie szanowali, bardzo mi tego dzisiaj brakuje.

- Czy była pani związana na stałe z ja­

kąś wytwórnią, bądź teatrem?

- Nigdy nie pracowałam na żadnym eta­

cie. Uważam to za swoje życiowe zwycię­

stwo. Wszystkim to doradzam, choć widzę, że mało kto z tej rady korzysta. Etat zmu­

sza do marnotrawienia czas, a jego brak da­

je poczucie wolności. Dziś z satysfakcją mogę powiedzieć, że wykorzystałam wszystkie możliwości, spełniłam własne oczekiwania.

- Nie każdy może być jednak Barba­

rą P tak...

- Przecież ja też kiedyś zaczynałam. Ile­

kroć proponowano mi jakiś etat w filmie, odmawiałam bojąc się tego, jak ognia. Jak już powiedziałam, pochodzę z innej epoki, w której były chyba same wolne zawody.

Często zadają mi pytanie: jak to się stało, że zrobiłam tyle filmów i spektakli teatral­

nych. Odpowiedź jest prosta: właśnie dla­

tego, że sama decydowałam o każdym swoim kroku, każdym dniu i godzinie.

- Przy tylu realizacjach, pani kostiu­

my są zawsze nowe, oryginalne i niepo­

wtarzalne, nawet jeśli kontekst histo­

ryczny jest podobny.

- Do każdego filmu, czy przedstawienia podchodzę inaczej, nigdy niczego nie po­

wtarzam i nie korzystam z tego, co już kie­

dyś zrobiłam, to są zamknięte rozdziały.

Nawet jeśli projektuję coś po raz drugi, to po jakiejś tam przerwie czytam ten tekst na nowo i postrzegam go w nowych re­

aliach. To jest zupełnie nowe widzenie, w moich myślach powstają nowe kontek­

sty, nowe skojarzenia.

- Związek dwojga artystów, to w pra­

cy zawodowej pomoc, czy przeszkoda?

- Nasze małżeństwo było owszem arty­

styczne, ale z różnych dziedzin. W domu pracowaliśmy zawsze w dwóch oddziel­

nych pokojach, nawet nie dyskutowaliśmy o swoich pomysłach. Kiedy czasami poka­

zywałam mężowi gotowe projekty i pyta­

łam, co o nich sądzi, on je oglądał i powta­

rzał niezmiennie - wiem, że zrobisz to dobrze. Ja także nie ingerowałam w jego role, wiedziałam, że każda z nich będzie znakomita. Chodziłam do teatru, ponieważ kocham teatr, a Staś zawsze był fenomenal­

nym, cudownym aktorem. Chodziłam, że­

by go oglądać i słuchać.

- Jest pani rodowitą chorzowianką, pan Stanisław pochodził z Wielkopolski, zanim państwo Ptakowie osiedli na do­

bre w Katowicach, wielokrotnie zmie­

niali adresy...

- Przeżyłam czternaście przeprowadzek.

Staszek pracował w wielu teatrach, od Gdyni po Gliwice, a kiedyś był taki do­

bry obyczaj, że aktor wraz z angażem otrzymywał mieszkanie, tak więc wędro­

waliśmy z maleńkim dzieckiem z miejsca na miejsce. Choć jak dziś przypomnę sobie nasz pobyt w Poznaniu, gdzie w jednym mieszkaniu żyliśmy w pięć rodzin, to my­

ślę, że pozwoliła nam godzić się na takie marnoty tylko wielka i szalona miłość i ta odziedziczona po straszliwych wojennych doświadczeniach pokora. Tale jednak żyli wówczas prawie wszyscy. Kiedy wreszcie zamieszkaliśmy w Katowicach na Koper­

nika, gdzie każdy miał swój pokój, swoją pracownię, Staszek nie chciał słyszeć o ja­

kiejkolwiek przeprowadzce, choć mieli­

śmy kilka kuszących propozycji, pokochał to miejsce, pokochał ten dom. Przeżyliśmy w nim trzydzieści trzy lata...

- Od 21 listopada 2011 r. mieści się w nim Pracownia Teatralno-Filmowa Muzeum Historii Katowic, ze stałą eks­

pozycją: Muzeum Barbary i Stanisława Ptaków.

- Zostawiłam tam prawie wszystko.

W moim nowym, o wiele mniejszym mieszkaniu, zmieściły się zaledwie dwa, może trzy ulubione mebelki, reszta - ba­

warski inkrustowany sekretarzyk, rzeźbio­

ne szafy, barokowa alabastrowa lampa z pałacu z Werony, sypialnia Ludwika XVI, stylowe komplety, pianino Stasia, secesyj­

ny witraż - to wszystko pozostało na Ko­

pernika, także nasze rodzinne pamiątki, fo­

tografie, dokumentacje, nagrody, kostiumy, w których Staszek występował, moje pro­

jekty. .. Starałam się zachować w tych po­

mieszczeniach klimat naszego byłego do­

mu i choć nie jest to już mieszkanie a muzeum, nadal lubię tam przebywać i jest mi dobrze pośród tych przedmiotów.

- To mieszkanie od lat owiane było le­

gendą, bywać na „herbatce” u państwa Ptaków było nie tylko wielką przyjemno­

ścią, ale i zaszczytem. Stworzenie w tym miejscu muzeum było więc świetnym po­

mysłem.

- Cieszę się, bo wielu ludzi tak uważa.

Andrzej Wajda, kiedy tłumaczyłam mu, że nie możemy się spotkać, ponieważ mam bardzo dużo pracy w związku z urządza­

niem w naszym mieszkaniu muzeum, na­

tychmiast zareagował: Boże! Co to za cu­

downy pomysł! Też tak sądzę i choć moje straty były niemożebne, patrząc w przy­

szłość, one się nie liczą.

- Filmy pozostaną, ale sztuka teatral­

na jest ulotna, po zdjęciu z afisza, kostiu­

my, dekoracje trafiają do magazynów i rzadko już je opuszczają...

- Nie wiem co dzieje się z kostiumami.

Do dzisiaj nie wybudowano porządnej wy­

twórni filmowej, nie ma też z prawdziwego zdarzenia magazynu kostiumów, przecho­

wywane w nieładzie, po prostu niszczeją, wielomilionowy majątek jest roztrwaniany.

Kiedy zaledwie osiem lat po premierze „Zie­

mi obiecanej”, Andrzej Wajda chciał urzą­

dzić wystawę kostiumów, okazało się to nie­

możliwe, niczego już nie można było znaleźć. Wielokrotnie próbowałam zaintere­

sować kolejnych ministrów pomysłem stwo­

rzenia okazałego magazynu polskich kostiu­

mów - bezskutecznie. W końcu musiałam się poddać. Czesi, Francuzi, Włosi szanują dorobek swoich twórców i dbają o niego. To już nie chodzi tylko o zmarnowane pienią­

dze, ale o przetrwanie cennych świadectw kultury minionych epok, to smutne...

Barbara Ptak jest laureatką wielu na­

gród, m.in. Ministra Kultury i Sztuki, Trzech Złotych Masek Województwa Śląskiego, srebrnego medalu „Zasłużony Kulturze Polskiej Gloria Artis ", 12 grudnia dołą­

czyła do kolekcji nagrodę marszałka woje­

wództwa śląskiego za działalność na rzecz rozwoju i promocji kultuiy regionu śląskie­

go za upowszechnianie dzieła scenicznego.

Tekst nie jest autoryzowany.

„Hello, Dolly”

projekt kostiumu dla primadonny G rażyny Brodzińskiej

kostiumy

^a/iba/iy ci Ptafc

Matka Ryszarda III - królowa - w tej roli wystąpiła A. Polony

Projekt kostiumu Kaliny Jędrusik

„Ziemia obiecana”

Kadr z filmu „Faraon" - reż. Jerzy Kaw alerowicz (1965), Jerzy Z elnik - Ram zes XIII

1973 - Film „Noce i dnie”, reż. J. Antczak scena zbiorowa - K. Strasburger, J. Barańska

Ś L Ą S K A

O K R Ę G O W A

I Z B A

I N Ż Y N I E R Ó W

Śląsk

n a jw ię k s z y m pla c e m b u d o w y w P olsce

w w w . s I k . p i i b . o r g . p l

W dokumencie Śląsk, 2012, R. 18, nr 1 (Stron 101-104)

Powiązane dokumenty