- W ubiegłym roku obchodziła pani jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Pa
trząc na imponujący dorobek, trudno nie pomyśleć - pani urodziła się sceno
grafem ...
- Nic podobnego, to fakt, że od naj
młodszych lat lubiłam rysować, ale wszystkie dzieci to robią, moje wnuczki także, ale to jeszcze niczego nie zapowia
da. Zawsze natomiast marzyłam o pracy w teatrze. Pomysł na scenografię pojawił się znacznie później, kiedy zaczęliśmy ze Staszkiem (przyszłym mężem, Stanisła
wem Ptakiem - przyp. red.) snuć wspólne plany na przyszłość. To były inne czasy.
Kiedy poznaliśmy się w 1946 roku na obo
zie harcerskim w Sierakowie, on miał dzie
więtnaście a ja zaledwie piętnaście lat.
Oboje byliśmy dziećmi wojny, a jej za
kończenie było dla nas momentem całko
witego wyswobodzenia, nie tylko spod okupacji, ale także wyswobodzenia umy
słowego. Przepełniało nas - jak zresztą wszystkich — szczęście. Nikt niczego nie miał, żadnej pracy, zajęcia, pieniędzy...
To, co dziś nazywamy powojenną modą było zwyczajnym łataniem, przerabianiem, z dwóch ubrań robiło się jedno, ale wszyst
ko wówczas było świętością, tak nas wy
chowano i to już pozostało, podobnie jak pokora do życia i umiejętność cieszenia się nawet z drobnostek. Wymarzyliśmy so
bie wówczas, że ja będę projektować sce
nografię, a Staszek będzie śpiewał...
- Wielokrotnie udało się to marzenie spełnić, na przykład w chorzowskiej in
scenizacji „Skrzypka na dachu” - pan Stanisław kreował niezapomnianą rolę Tewiego Mleczarza, pani projektowała kostiumy. Mąż nie ingerował wówczas w pani pracę?
- Podczas przymiarek kostiumów stał zawsze cicho i spokojnie. Zdarzało się, że o ile podczas prób Staszek upierał się przy jakiejś swojej koncepcji, w kwestii interpretacji postaci, którą grał i pod tym względem był nieustępliwy, o tyle z moimi pomysłami nigdy nie dyskutował, nie tyl
ko zresztą z moimi, on niezwykle szanował pracę innych. Kostium był dla niego bardzo ważny, musiał tylko spełniać jeden waru
nek - nie przeszkadzać w grze, lubił mieć go wcześniej, ponieważ pozwalało mu to dobudowywać rolę.
- U kończyła pani trzy akademie:
w Krakowie, Katowicach, Warszawie, studiowała pani grafikę, malarstwo, sce
nografię ... jak na siermiężne lata powo
jenne, to nie był praktyczny wybór, co na to rodzice?
- Oboje byli wspaniali, szczególnie mama bardzo cieszyła się z moich studiów na Aka
demii w Krakowie, mimo że rzeczywiście wielu ludziom żywot artysty kojarzył się z biedą do końca życia. W naszym domu nie tylko szanowaliśmy się wzajemnie, ale tak
że nasze wybory, moje siostry również zde
cydowały się na mało praktyczne zawody, jedna została naukowcem geologiem, nieste
ty już nie żyje, druga biologiem. Moja cór
ka zwykła mówić: mama kiedy się urodzi
ła, od razu wiedziała, co ma robić. To prawda, dlatego nie mogę zrozumieć dzisiej
szych młodych ludzi, składają papiery do wielu uczelni, na zupełnie różne kierun
ki. Nie miałam takich dylematów, ale ja je
stem z innej epoki i chcę w niej pozostać.
- Ponad sto filmów, blisko 150 spekta
kli teatralnych, trudno wymienić nawet cząstkę pani prac. Cztery filmy uzyska
ły nominacje do Oscara: „Nóż w wo
dzie” R. Polańskiego (1961), „Faraon”
J. Kawalerowicza (1964), „Ziemia obie
cana” A. Wajdy (1974) i „Noce i dnie” J.
A ntczaka (1975). Trudno także nie wspomnieć o „Wielkiej miłości Balzaka”
W. Solarza (1973), „Królowej Bonie”
(1980) i „Epitafium dla Barbary Radzi
wiłłówny” J. Majewskiego, czy „Perle w koronie” (1971) i „Paciorkach jedne
go różańca” (1979) K. Kutza - to kanon
polskiej kinem atografii. Gigantyczne produkcje, olbrzymia praca ale i budże
ty tych filmów były pewnie ogromne?
- Nie było ograniczeń, to prawda. J a zresz- •___
tą nigdy podczas swoich realizacji nie mia- łam problemu z okrojonym z góiy budżetem.
Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Przy- — J stępując do pracy muszę mieć świadomość, że to co robię, nie pójdzie na marne. Moje projekty są efektem przemyśleń, są skoń- 95
czone i dlatego od nich nie odstępuję. Wszy
scy, którzy zapraszają mnie do współpracy wiedzą o tym i to akceptują. A praca? Opie
ram się na własnych metodach a one są nie
zmienne. Projektowanie zawsze poprzedza dogłębne poznanie epoki, którą mam zobra
zować. W praktyce oznacza to dziesiątki przeczytanych książek. Według mnie nie
możliwe jest podjęcie jakiejkolwiek pracy scenograficznej i kostiumowej bez wczucia się w klimat okresu, w którym toczy się ak
cja filmu, czy spektaklu. Przy każdej realiza
cji pochłaniam stosy literatury. Do „Królowej Bony” sięgałam do wszystkiego, co mogło mnie wprowadzić w epokę, musiałam dopro
wadzić się do takiego stanu, jakbym żyła w tamtych czasach, dopiero wtedy mogłam wziąć do ręki pędzel, bo widziałam kostium, w którym zasiadali do śniadania, do obiadu, w czym się kąpali, co zakładali na spotkanie z senatorami, królami... ważna jest każda pora dnia, każdy gość, każde wnętrze, w któ
rym poruszają się aktorzy. To musi być rze
telny obraz, oparty na rzetelnej wiedzy.
- Lubi pani wspominać „Ziemię obie
caną”, czy to pani ulubiony film?
- „Ziemia obiecana” była filmem, w któ
rym mogłam spełnić wszystkie swoje pla
styczne wyobrażenia, poza tym miałam cu
downego reżysera, który akceptował każdą moją myśl, Andrzej Wajda posiada niesamo
witą wyobraźnię, studiował przecież malar
stwo na Akademii Sztuk Pięknych w Krako
wie, myśmy się znakomicie rozumieli...
- To prawda, że nie lubi pani beżowe
go koloru?
- Nad „Nocami i dniami” pracowałam ponad cztery lata. Akcja filmu rozgrywa się na przestrzeni od 1875 do 1914 roku, a był to najbardziej płodny okres, pod wzglę
dem zmieniającej się mody. To było dwa
naście godzinnych odcinków, dwadzieścia cztery tak zwanych roboczych, zamknię
tych w czterostopniowej gradacji koloru, począwszy od bieli, poprzez wszystkie od
cienie brązu, z różnymi domieszkami, aż po czerń. . . i w tych ramach barw musiałam zaprojektować kilka tysięcy kostiumów, wszystkie w tonacji starych pocztówek, rzeczywiście nigdy już nie włożę nic beżo
wego. .. ale wiem, że ten film się nie starze
je, jest i zawsze będzie chętnie oglądany...
- Pośród tak rozlicznych zajęć znala
zła pani także czas, aby swoją wiedzą dzielić się ze studentami?
- Przez kilka lat wykładałam na Uniwer
sytetach: Śląskim i Poznańskim, starałam się korzystać z bardzo cennej wskazówki, której udzielił mi mój fantastyczny profesor malarstwa z warszawskiej Akademii, Woj
ciech Fangor. Zawsze miałam u niego piąt
ki i kiedy po wielu latach w katowickim BWA profesor miał swoją wystawę, pobie
głam, aby mu się przypomnieć, choć miałam świadomość, że wśród tylu studentów może mnie nie pamiętać, nie omieszkałam więc przypomnieć owe piątki. Profesor szeroko się uśmiechnął i powiedział: Wie pani, ja właściwie wszystkim studentom stawiam piątki, ponieważ zakładam, że każdy artysta może być potencjalnym wielkim twórcą a ja 0 tym nie wiem. Zapamiętałam to sobie 1 moim studentom także stawiałam piątki, może dlatego tak chętnie chodzili na moje _zajęcia. Rolą pedagoga jest zachęcać, lub
przynajmniej dawać nadzieję a nie pognę- biać, co niestety obecnie coraz częściej się zdarza. Do dzisiaj wspominam profesora Jó
zefa Mroszczaka, u którego broniłam dy
plom na Wydziale Grafiki Artystycznej w Warszawie, po „Ziemi obiecanej” profesor
odwiedził mnie w mojej pracowni w Warsza
wie, z naręczem kwiatów gratulował mi, mówiąc j ak bardzo j est dumny i j akie to fan
tastyczne zrobiłam kostiumy. Wcale nie mu
siał tego robić, a jednak takie wówczas pano
wały zwyczaje i co stale podkreślam, ludzie się wtedy niezwykle wzajemnie szanowali, bardzo mi tego dzisiaj brakuje.
- Czy była pani związana na stałe z ja
kąś wytwórnią, bądź teatrem?
- Nigdy nie pracowałam na żadnym eta
cie. Uważam to za swoje życiowe zwycię
stwo. Wszystkim to doradzam, choć widzę, że mało kto z tej rady korzysta. Etat zmu
sza do marnotrawienia czas, a jego brak da
je poczucie wolności. Dziś z satysfakcją mogę powiedzieć, że wykorzystałam wszystkie możliwości, spełniłam własne oczekiwania.
- Nie każdy może być jednak Barba
rą P tak...
- Przecież ja też kiedyś zaczynałam. Ile
kroć proponowano mi jakiś etat w filmie, odmawiałam bojąc się tego, jak ognia. Jak już powiedziałam, pochodzę z innej epoki, w której były chyba same wolne zawody.
Często zadają mi pytanie: jak to się stało, że zrobiłam tyle filmów i spektakli teatral
nych. Odpowiedź jest prosta: właśnie dla
tego, że sama decydowałam o każdym swoim kroku, każdym dniu i godzinie.
- Przy tylu realizacjach, pani kostiu
my są zawsze nowe, oryginalne i niepo
wtarzalne, nawet jeśli kontekst histo
ryczny jest podobny.
- Do każdego filmu, czy przedstawienia podchodzę inaczej, nigdy niczego nie po
wtarzam i nie korzystam z tego, co już kie
dyś zrobiłam, to są zamknięte rozdziały.
Nawet jeśli projektuję coś po raz drugi, to po jakiejś tam przerwie czytam ten tekst na nowo i postrzegam go w nowych re
aliach. To jest zupełnie nowe widzenie, w moich myślach powstają nowe kontek
sty, nowe skojarzenia.
- Związek dwojga artystów, to w pra
cy zawodowej pomoc, czy przeszkoda?
- Nasze małżeństwo było owszem arty
styczne, ale z różnych dziedzin. W domu pracowaliśmy zawsze w dwóch oddziel
nych pokojach, nawet nie dyskutowaliśmy o swoich pomysłach. Kiedy czasami poka
zywałam mężowi gotowe projekty i pyta
łam, co o nich sądzi, on je oglądał i powta
rzał niezmiennie - wiem, że zrobisz to dobrze. Ja także nie ingerowałam w jego role, wiedziałam, że każda z nich będzie znakomita. Chodziłam do teatru, ponieważ kocham teatr, a Staś zawsze był fenomenal
nym, cudownym aktorem. Chodziłam, że
by go oglądać i słuchać.
- Jest pani rodowitą chorzowianką, pan Stanisław pochodził z Wielkopolski, zanim państwo Ptakowie osiedli na do
bre w Katowicach, wielokrotnie zmie
niali adresy...
- Przeżyłam czternaście przeprowadzek.
Staszek pracował w wielu teatrach, od Gdyni po Gliwice, a kiedyś był taki do
bry obyczaj, że aktor wraz z angażem otrzymywał mieszkanie, tak więc wędro
waliśmy z maleńkim dzieckiem z miejsca na miejsce. Choć jak dziś przypomnę sobie nasz pobyt w Poznaniu, gdzie w jednym mieszkaniu żyliśmy w pięć rodzin, to my
ślę, że pozwoliła nam godzić się na takie marnoty tylko wielka i szalona miłość i ta odziedziczona po straszliwych wojennych doświadczeniach pokora. Tale jednak żyli wówczas prawie wszyscy. Kiedy wreszcie zamieszkaliśmy w Katowicach na Koper
nika, gdzie każdy miał swój pokój, swoją pracownię, Staszek nie chciał słyszeć o ja
kiejkolwiek przeprowadzce, choć mieli
śmy kilka kuszących propozycji, pokochał to miejsce, pokochał ten dom. Przeżyliśmy w nim trzydzieści trzy lata...
- Od 21 listopada 2011 r. mieści się w nim Pracownia Teatralno-Filmowa Muzeum Historii Katowic, ze stałą eks
pozycją: Muzeum Barbary i Stanisława Ptaków.
- Zostawiłam tam prawie wszystko.
W moim nowym, o wiele mniejszym mieszkaniu, zmieściły się zaledwie dwa, może trzy ulubione mebelki, reszta - ba
warski inkrustowany sekretarzyk, rzeźbio
ne szafy, barokowa alabastrowa lampa z pałacu z Werony, sypialnia Ludwika XVI, stylowe komplety, pianino Stasia, secesyj
ny witraż - to wszystko pozostało na Ko
pernika, także nasze rodzinne pamiątki, fo
tografie, dokumentacje, nagrody, kostiumy, w których Staszek występował, moje pro
jekty. .. Starałam się zachować w tych po
mieszczeniach klimat naszego byłego do
mu i choć nie jest to już mieszkanie a muzeum, nadal lubię tam przebywać i jest mi dobrze pośród tych przedmiotów.
- To mieszkanie od lat owiane było le
gendą, bywać na „herbatce” u państwa Ptaków było nie tylko wielką przyjemno
ścią, ale i zaszczytem. Stworzenie w tym miejscu muzeum było więc świetnym po
mysłem.
- Cieszę się, bo wielu ludzi tak uważa.
Andrzej Wajda, kiedy tłumaczyłam mu, że nie możemy się spotkać, ponieważ mam bardzo dużo pracy w związku z urządza
niem w naszym mieszkaniu muzeum, na
tychmiast zareagował: Boże! Co to za cu
downy pomysł! Też tak sądzę i choć moje straty były niemożebne, patrząc w przy
szłość, one się nie liczą.
- Filmy pozostaną, ale sztuka teatral
na jest ulotna, po zdjęciu z afisza, kostiu
my, dekoracje trafiają do magazynów i rzadko już je opuszczają...
- Nie wiem co dzieje się z kostiumami.
Do dzisiaj nie wybudowano porządnej wy
twórni filmowej, nie ma też z prawdziwego zdarzenia magazynu kostiumów, przecho
wywane w nieładzie, po prostu niszczeją, wielomilionowy majątek jest roztrwaniany.
Kiedy zaledwie osiem lat po premierze „Zie
mi obiecanej”, Andrzej Wajda chciał urzą
dzić wystawę kostiumów, okazało się to nie
możliwe, niczego już nie można było znaleźć. Wielokrotnie próbowałam zaintere
sować kolejnych ministrów pomysłem stwo
rzenia okazałego magazynu polskich kostiu
mów - bezskutecznie. W końcu musiałam się poddać. Czesi, Francuzi, Włosi szanują dorobek swoich twórców i dbają o niego. To już nie chodzi tylko o zmarnowane pienią
dze, ale o przetrwanie cennych świadectw kultury minionych epok, to smutne...
Barbara Ptak jest laureatką wielu na
gród, m.in. Ministra Kultury i Sztuki, Trzech Złotych Masek Województwa Śląskiego, srebrnego medalu „Zasłużony Kulturze Polskiej Gloria Artis ", 12 grudnia dołą
czyła do kolekcji nagrodę marszałka woje
wództwa śląskiego za działalność na rzecz rozwoju i promocji kultuiy regionu śląskie
go za upowszechnianie dzieła scenicznego.
Tekst nie jest autoryzowany.
„Hello, Dolly”
projekt kostiumu dla primadonny G rażyny Brodzińskiej
kostiumy
^a/iba/iy ci Ptafc
Matka Ryszarda III - królowa - w tej roli wystąpiła A. Polony
Projekt kostiumu Kaliny Jędrusik
„Ziemia obiecana”
Kadr z filmu „Faraon" - reż. Jerzy Kaw alerowicz (1965), Jerzy Z elnik - Ram zes XIII
1973 - Film „Noce i dnie”, reż. J. Antczak scena zbiorowa - K. Strasburger, J. Barańska
Ś L Ą S K A
O K R Ę G O W A
I Z B A
I N Ż Y N I E R Ó W
Śląsk
n a jw ię k s z y m pla c e m b u d o w y w P olsce
w w w . s I k . p i i b . o r g . p l