• Nie Znaleziono Wyników

Z ojczystych stron w nieznane JANU SZEW SKA-JURKIEWICZJOANNA

W dokumencie Śląsk, 2012, R. 18, nr 1 (Stron 28-39)

Znacznej części mieszkańców ziem położonych między Odrą a Zbruczem i Dźwiną przetoczenie się frontu II wojny światowej, a potem zakończenie dzia­

łań wojennych nie przyniosło ani stabilizacji, ani wymarzonego powrotu do świa­

ta pamiętanego sprzed wojny. Porozumienie między aliantami w Teheranie i decyzje jałtańskie w sprawie przesunięcia na zachód granic Polski, polity­

ka faktów dokonanych, realizowana przez Józefa Stalina, dla milionów ludzi, głównie polskiej i niemieckiej narodowości, ale przecież także części Ukraiń­

ców, Białorusinów, Litwinów, oznaczały zagładę własnej „bliższej” ojczyzny i zmusiły do opuszczenia stron ojczystych.

c / n

tragicznych doświadczeniach mi-

± KJ nionej wojny wymuszone masowe migracje nie były czymś nowym: więk­

szość ludności tych ziem była świadkami lub ofiarami takich przesiedleń. W 1939 r. nastąpiła ewakuacja rodzin nauczycie­

li, urzędników i wojskowych z woje­

wództw zachodnich IIRP i ucieczka czę­

ści społeczności żydowskiej przed wkraczającą armią niemiecką, później wymiana ludności między ZSRR i III Rze­

szą, bezwzględnie przeprowadzone wysie­

dlenia polskich mieszkańców ziem wcie­

lonych do III Rzeszy, a następnie także mieszkańców wyznaczonych pod nie­

mieckie osadnictwo rejonów Generalne­

go Gubernatorstwa. Pod okupacją niemiec­

ką dokonano biutalnego przesiedlenia społeczności żydowskiej do gett, a następ­

nie ich likwidacji i transportu do obozów zagłady. Tysiące osób wywieziono na przy­

musowe roboty do Niemiec. Pod okupa­

cją sowiecką stałym czynnikiem kształtu­

jącym nastroje społeczne była pamięć o deportacjach „wrogów ustroju” na Sy­

berię i do Kazachstanu, i obawa przed ko­

lejnymi. Każdorazowe przesunięcia fron­

tu wywoływały też przemieszczenia uciekającej przed okrucieństwami wojny ludności cywilnej, przymusową ewakuację,

a w końcu dramatyczne „marsze śmierci”

więźniów obozów koncentracyjnych. Jed­

nak przesiedlenia powojenne były czymś trudnym do pojęcia i zaakceptowania, za­

równo z powodu ich rozmiaru i zasięgu, jak i założonej nieodwracalności - miały stać się bowiem gwarancją trwałości no­

wych, pokojowych granic.

Z bezw zględnej w oli Stalina

P

raktyka przymusowych wysiedleń milionów ludzi, realizowana w sys­

temach totalitarnych, wydawała się nie­

możliwa do zaakceptowania przez demo­

kratyczne państwa zachodnie. Mimo dążenia zachodnich aliantów do odłoże­

nia ostatecznych rozstrzygnięć na czas konferencji pokojowej, Stalin, jako przewodniczący Państwowego Komite­

tu Obrony (GKO) ZSRR podpisał 20 lu­

tego 1945 r. postanowienie, określające zasięg zachodniej granicy Polski wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej. Nieustępliwość Stalina doprowadziła też do zarzucenia

przez aliantów prób przeforsowania ko­

rzystnych dla Polski poprawek wrześnio­

wej linii Ribbentrop-Mołotow z 1939 r., jako powojennej granicy, na odcinku Lwowa i Borysławia. Zainstalowany w Polsce z woli Kremla prosowiecki ośrodek władzy, jakim był Polski Komi­

tet Wyzwolenia Narodowego już wcze­

śniej, 27 lipca 1944 r., pospieszył zaak­

ceptować tzw. linię Curzona, jako granicę między Polską a ZSRR. Jak pi­

sze Bogdan Musiał: „Przesunięcie Pol­

ski o 200 kilometrów na zachód przyno­

siło - z punktu widzenia Stalina - same korzyści, i to zarówno na krótką, jak i dłuższą metę. Znalazło się pod dostat­

kiem miejsca dla osiedlenia polskiej lud­

ności z ziem wschodnich, które Stalin po raz drugi wcielił do sowieckiego im­

perium. Ludność polska zamieszkująca wschodnie ziemie Rzeczypospolitej od­

znaczała się wyjątkowo wysokim stop­

niem narodowej świadomości oraz zde­

cydowanie antysowieckimi postawami.

Stanowiłaby ona zasadniczą przeszko­

dę na drodze ku szybkiej i całkowitej so- wietyzacji tych obszarów. Przesiedle­

nia/deportacje uchodziły natomiast od tysięcy lat za wyjątkowo skuteczny środek pacyfikowania opornych grup ludności. Sam Stalin od 1930 roku wprawiał się w sztuce masowych depor­

tacji, a po piętnastu latach miał w tej dziedzinie spore doświadczenia. Lecz również i wschodni Niemcy uchodzili za nacechowanych wyjątkowo moc­

nym niemieckim nacjonalizmem. Ich przesiedlenie osłabiało zatem również i niemiecki nacjonalizm. Wraz z przesu­

nięciem granic Polski o 200 kilometrów na zachód i związanymi z tym przesu­

nięciami ludności osłabił Stalin zajed- nym zamachem zarówno polski, jak i niemiecki nacjonalizm, dwóch najwięk­

szych wrogów światowej rewolucji, a tym samym również i Związku So­

wieckiego”. Płonne okazały się nadzie­

je Niemców na możliwość pozostania społeczności niemieckiej na dotych­

czasowych wschodnich obszarach pań­

stwa, a zarazem nie miały szans realiza- cji polskie m arzenia o powrocie na Kresy.

Rzeczywistość na Kresach ukazywa­

ła się w ponurych barwach. Doświadcze­

nia pierwszej okupacji sowieckiej na zie­

miach wschodnich stanowiły poważne ostrzeżenie - z lat 1939-1941 pamiętne były: eksterminacja elity społeczeń­

stwa, masowe aresztowania i wywózki, bezwzględna choć często prymityw­

na indoktrynacja komunistyczna. Wła­

dza sowiecka powróciła na wschodnie ziemie II Rzeczypospolitej ju ż la­

tem 1944 r., wraz z wyparciem wojsk niemieckich przez ofensywę Armii Czer­

wonej, a powrót ten przyniósł szerokie aresztowania oficerów AK i działaczy Polskiego Państwa Podziemnego, wpro­

wadzanie sowieckich zasad ustrojo­

wych, ideologizację wszelkich form życia zbiorowego. Nabierały ostrości konflikty etniczne: bardzo dramatycznie zarysował się na Wileńszczyźnie spór

polsko-litew ski, ale daleki był on od zbrodniczego charakteru i zasięgu czystek etnicznych na obszarze pol­

sko-ukraińskiego sąsiedztwa. Choć wła­

dze sowieckie nie ukrywały wrogości wobec narodowych aspiracji Ukraińców, na Wołyniu, Podolu, Galicji Wschodniej napady ukraińskich nacjonalistów na ludność polską pozostawały zazwy­

czaj bezkarne. Rosjanie wykorzystywali ich rezonans jako czynnik kształtujący psychozę Stochu i wpływający na decy­

zję wiejskiej społeczności polskiej, by opuścić swą ziemię, i w większych osa­

dach, pod ochroną oddziałów samoobro­

ny, lub w miastach szukać ratunku przed okrutną śmiercią z rąk bojówek UPA.

Z upływem kolejnych miesięcy coraz bardziej palący stawał się problem zmia­

ny granic i narastających nacisków władz sowieckich na rejestrowanie się Polaków do „repatriacji”. Początkowo używana nazwa „ewakuacja” została za­

stąpiona pojęciem „repatriacji”, przesła­

niającym rzeczywiste okoliczności wy­

jazdów i ich wymuszony charakter, ale zarazem wprowadzenie tego określenia zawierało dobitny przekaz, że ziemie in- korporowane do ZSRR nie będą już oj­

czyzną Polaków. Dla rzeszy mieszkań­

ców ziem wschodnich IIRP stanowisko przywódców antyhitlerowskiej koali­

cji zderzało się z zapisanym w społecz­

nej pamięci jeszcze w okresie rozbiorów narodowym nakazem, by za wszelką ce­

nę utrzymać ziemię w polskim ręku. Dla­

tego pierwsze wiadomości o perspekty­

wie „ew akuacji” ludności polskiej z Kresów przyjęto z niedowierzaniem, ale i determinacją, by - wbrew wszyst­

kiemu - trwać. Wobec niechętnego i w stosunku do ogólnej liczby ludności polskiej - niezbyt licznego rejestrowa­

nia się rodzin polskich na wyjazd z te­

renów republik litewskiej, białoruskiej i ukraińskiej, parokrotnie przedłuża­

no - wyznaczone początkowo na je ­ sień 1944 roku - terminy rejestracji.

D ylem aty w sytuacji bez w yboru

D

ziałacze Państwa Podziemnego przeświadczeni byli o potrzebie pozostania ludności polskiej w miejscu zamieszkania, wierząc, że podczas ocze­

kiwanej konferencji pokojowej będzie to ostatecznie najważniejszym argumentem za utrzymaniem tych ziem w grani­

cach państwa polskiego. Przedstawiciel Lwowskiej Delegatury Rządu na Kraj, kierujący strukturą podziemnej admini­

stracji w województwie tarnopolskim, Józef Opacki późną jesienią 1944 r. tak charakteryzował postawy Polaków:

„Niemal każdy wieśniak polski z upo­

rem stanowczo twierdzi, że ziemi nie opuści [...] i jeśli usuwa się ze wsi do miast, to tylko na skutek terroru ukra­

ińskiego”. Opacki był nauczycielem gimnazjalnym w Czortkowie, wybitnym działaczem harcerskim i krajoznawcą.

Rodzinnymi korzeniami i działalnością społeczną w okresie międzywojennym

związany był bardzo silnie z ziemią po­

dolską. Z niepokojem dostrzegał stop­

niowe zmiany w postawie społeczeństwa polskiego na skutek systematycznej ak­

cji terrorystycznej bojówek ukraińskich i oddziaływania propagandy sowiec­

kiej . Jako cios odebrał wiadomości o re­

zultatach konferencji jałtańskiej.

Na nastroje społeczeństwa wpłynęła też ogłoszona przez władze sowieckie mobilizacja do Armii Czerwonej i osła­

bienie działalności polskiego podziemia.

W tych warunkach pierwsze większe grupy ludności polskiej, zazwyczaj re­

krutujące się spośród wypędzonych z własnych gospodarstw na terenach in­

tensywnej antypolskiej działalności ukraińskich nacjonalistów, spośród oca­

lałych od śmierci uciekinierów, świad­

ków tragedii najbliższych sąsiadów, re­

jestrowały się na wyjazd „do Polski”.

Odnotowując te ważkie zjawiska Józef Opacki stał na stanowisku, że nadal pol­

ska racja stanu wymaga „wstrzymania pędu rejestracji na wyjazd”. Od 1944 r.

Opacki wydawał czasopismo „Infor­

mator Podolski”, a w 1945 zaczął reda­

gować „Ekspress Podolski” z podtytu­

łem „Wolność Niepodległość Całość”

oraz „Strażnicę Kresową” z podtytułem

„Wolność i Niepodległość”. Dostrzegał pozytywną reakcję społeczeństwa na ten widoczny dowód przetrwania i aktyw­

ności polskiego podziemia. Jeszcze w czerwcu 1945 r. z optymizmem oce­

niał niezbyt wielki odsetek Polaków opuszczających Podole. Jednak w na­

stępnym miesiącu odnotował narastają­

ce w społeczeństwie rozgoryczenie i zwątpienie pod wpływem wieści o sta­

nowisku państw zachodnich i powoła­

niu w Polsce Rządu Jedności Narodowej, oraz wzmożenie akcji sowieckich władz bezpieczeństwa przeciw polskiemu pod­

ziemiu, co owocowało szerokimi aresz­

tami, zesłaniem albo koniecznością na­

tychm iastowej ucieczki i wyjazdu zagrożonych osób. Sam Opacki zdecy­

dował się ponownie na działalność w konspiracji. W sierpniu 1945 r pisał:

„Naokoło mnie wojsko, NKWD [...]. Je­

żeli będę opuszczał ten teren, to w każ­

dym razie jako jeden z ostatnich”. Z go­

ryczą jednak dodawał: „Jeśli tak będzie nadal i nic się [...] nie zmieni, będę zmu­

szony wyemigrować na ten nieszczęsny Zachód”. Wówczas po raz pierwszy Opackiego oprócz zagrożenia bliskim aresztowaniem, wpłynąć musiały decy­

zje podjęte przez dowództwo podziemia.

Komendant Obszaru Lwowskiego „Nie”

ppłk Jan Władyka ps. „Janina”, w sierp­

niu 1945 r. zadecydował o likwidacji struktur Obszaru, nakazując ewakuację ^ na ziemie zachodnie Polski.

Uderza podobieństwo postawy Opac- kiego i wywodzącego się z Górnego Ślą- z S y ska Ryszarda Gansińca, profesora lwow­

skiego Uniwersytetu Jana Kazimierza.

Filolog klasyczny Ryszard Gąnsiniec, urodzony w Siemianowicach Śląskich, absolwent uniwersytetów w Munster i Berlinie, od 1920 r. nieprzerwanie związany z UJK we Lwowie, walczył jako ochotnik w obronie Lwowa w 1939 r. i w mieście tym spędził lata okupacji. Od stycznia do maja 1945 r.

więziony był przez Rosjan, a w listopa­

dzie 1945 r. pisał do żony: „Tak jak przy demobilizacji ostatni byłem, któ­

ry złożył mundur [...] tak i ze Lwowa, jeśli ma być dla nas stracony, pójdę do­

piero w chwili, gdy to będzie oczywi­

ste. Ten obowiązek ma właściwie każ­

dy Polak [...] Że nasze osobiste sprawy wskutek tego cierpią, to pewne, ale Pol­

ska warta tych i jeszcze większych ofiar, f...] Mimo tęsknoty do was, czu­

ję, że inaczej postępować mi nie wypa­

da: noblesse oblige, trudno zdobyłem swą polskość, dlatego może tak ją ce­

nię”. Nadzieję na zmianę rozstrzygnięć wiązano z konfliktem w obozie aliantów.

Gąnsiniec pisał: „Wszyscy czekają na wojnę j ak na zbawienie [... ] Dawniej modlono się: »Od głodu, moru, woj­

ny - zachowaj nas Panie« - dziś się mo­

dli: »wojnę ześlij nam Panie, choć z głodem i pomorem!«. Ten Lwów, któ­

ry tu się jeszcze czepia swej ziemi, go­

tów jest do wszystkich ofiar, byle by uchować tę ziemię”.

Trwanie we Lwowie wymagało zma­

gania się z codziennymi uciążliwościa­

mi: niedostatkiem ciepłej wody, brakiem gazu, wyłączeniami prądu, stałymi ko­

lejkami po podstawowe artykuły. Profe­

sor Gąnsiniec notował: „z chlebem kiepsko - od 12 dni nie otrzymałem. Pie­

karnie bowiem używają gazu, a teraz te­

go gazu nie ma”. Postrachem byli pija­

ni żołnierze sowieccy i „ka leso n ia rze, tzn. ranni, wychodzący na miasto w ka­

lesonach [...] Oni wieczorem czyhają w parku lub odludnych punktach, aby zdobyć ubranie i oni najwięcej ludzi za­

bijają: to zaraz zdobycz zamieniają na wódkę”. Gdy i te trudności codzien­

nej egzystencji nie wymusiły decyzji opuszczenia miasta - władze sięgały po środki ostateczne: „Z Polaków, zwle­

kających z wyjazdem, 60 skazano admi­

nistracyjnie (przez milicję) na rąbanie drzewa w lasach, na razie na jeden miesiąc, i utratę mieszkania”. „Tu udrę­

ka idzie dalej: stała nagonka na Polaków, wyjętych po prostu z prawa [...] Otwar­

cie już grożą, że kto nie jedzie na Za­

chód, pojedzie na Wschód”.

Nie tylko na Kresach południowo-- wschodnich tak trudno było podjąć

decyzję wyjazdu. Józefa Hennelowa wspominała dramatyczne rozterki wil­

nian: „Miasto się podzieliło i to był głę­

boko emocjonalny spór. Ojciec się wa­

hał przez rok, ale wreszcie ustąpił, bo my obie chciałyśmy studiować, a było jasne, że Uniwersytet w Wilnie będzie sowiec­

ki. Nasz proboszcz należał do zaciętych przeciwników opuszczania Wilna i jak ojciec się zdecydował, to przestał się do ojca odzywać”.

P ożegnanie na zaw sze

P

odjęcie decyzji wyjazdu - czasem z nadzieją, że przecież nie będzie to wyjazd ostateczny, rozpoczynało nowy etap dramatu. Rozporządzenie zostawia­

nym mieniem, próba spieniężenia - naj­

częściej za bezcen - bowiem tych pozby­

wających się cennych a trudnych do przewiezienia rzeczy było zbyt wie­

lu, zdobycie bądź wykonanie skrzyń na przewożone rzeczy,'zapakowanie niezbędnych w drodze i na nowym miejscu sprzętów. Pożegnanie z gospo­

darstwem, krewnymi, sąsiadami, pozo­

stawianymi zwierzętami, domem, cza­

sem zam ieszkiwanym przez wiele pokoleń tej samej rodziny. Pożegnania bolesne i dla mieszkańców prowincji, i dla lwowian. Wyjazdy następowały w poczuciu niepewności dalszych losów.

„Na wiosnę 1946 roku przystępowałam do I komunii; w tym samym dniu po po­

łudniu było bierzmowanie (niezależnie od wieku), bo „nie wiadomo co te dzie­

ci czeka”„(Janina Konopacka-Soko- łowska). „Czarno patrzę na urządzenie się w Polszczę [sic!]. Naturalnie żadne­

go obrazu nie mam, bo z tych strzępów wiadomości, jakie dochodzą, niepo­

dobna sobie wyobrazić” (Ryszard Gan- siniec).

W dziecinnej pamięci pozostały ostat­

nie chwile lwowskie: „Po domu kręcili się obcy ludzie, zainteresowani kupnem naszych mebli i innego sprzętu. Po ich wyjściu Ojcu czasem trzęsły się ręce.

Pewnego dnia poszłam z Mamą na plac targowy, aby spieniężyć kilka naszych obrazów. Gdy wróciłyśm y, Mama stwierdziła, że niczego już nie będzie próbowała sprzedawać, bo to bardzo upokarzające. Nadeszła chwila wyjazdu.

Poszłam pożegnać się z brązowym pie­

cem kaflowym, na którym była pięk­

na sowa (trochę się jej bałam) i w kuch­

ni przytuliłam się do naszego wodociągu (...). I wtedy Mama rozpłakała się” (Ja­

nina Konopacka-Sokołowska).

Nastał czas ostatnich przygotowań do wyjazdu i wyborów - co zostawić, co zabrać, w co zapakować. „Nasze rzeczy pozabijane w paki i kosze stały parę dni w bramie i w klatce schodowej” (Jerzy Remisz). Wiele razy wracały potem w pamięci ulubione przedmioty: „Bab­

cia do dziś żałuje, że nie wzięła zegara szafkowego, który pięknie wybijał ku­

ranty, chyba melodię z ratusza we Wied­

niu (...). Zegar przegrał w konkurencji z... balią”. (Katarzyna Lisowska). „Re­

patrianci”, zgodnie z umowami mogli za­

N a p la c u operowym w B ytom iu p o ja w ił się kocioł z zupą dla wszystkich, je sie ń - 1945 roku.

brać z sobą sprzęty potrzebne do upra­

wiania zawodu, pościel, inwentarz wa­

żący do dwóch ton na rodzinę. Mebli za­

sadniczo wywozić nie pozwalano, jednak zrobiono wyjątek dla części transportów wiozących pracowników wyższych uczelni. Niektóre prywatne kolekcje dzieł sztuki przejechały granicę jako de­

koracje teatralne, mienie „repatriowa­

nych” bibliotek instytucji kościelnych i świeckich.

Podróż, organizowana oficjalnie jako

„powrót” z sojuszniczego kraju do ojczy­

zny, była przeżyciem traum atycz­

nym. - Opisuje ją żołnierz Armii Krajowej Otmar Strokosz, który - po­

chodząc ze Śląska Cieszyńskiego, z Trzyńca, i spędziwszy lata okupacji na Kresach południow o-w schod­

nich - rzeczywiście mógł powiedzieć, że w swoje strony ojczyste powraca: „...

0 samym świcie podstawiono na bocz­

nych torach stacji kolejowej Złoczów du­

ży zestaw wagonów towarowych. Pra­

wie że same wagony odkryte, tak zwane węglarki, było ich chyba ponad czter­

dzieści. [...] Na terenie kolejowej bocz­

nicy, czekało już dużo rodzin z dobyt­

kiem i zaraz po podstawieniu wagonów, zaczęto zajmować wagony - po uprzed­

nim sprawdzeniu dokumentów repa­

triacyjnych przez miejscowe organa kon­

trolne. W zależności od liczebności rodziny i posiadanego inwentarza żywe­

go rolników, do jednego wagonu loko­

wano od 2 do 4 rodzin. Rodziny rolni­

cze ładowano do wagonów wraz z inwentarzem [...] W kątach wagonów, względnie pod ścianą wagonu rolnicy układali worki z paszą i zbożem, na to układano pierzyny, poduszki i koce, a miejsca takie przeznaczano na spanie.

[...] W większości transportów repatria­

cyjnych w ostatniej chwili przed odjaz­

dem wpadała na kontrolę służba wete- tynaryjna i pod pretekstem stwierdzenia choroby zwierzęcej kazała z wagonów usuwać zwłaszcza dorodne krowy [...].

W tym wypadku żadne sprzeciwy nie odnosiły skutku, bo działo się to przed samym wyjazdem, a transportu nie można było zatrzymać. [...] Z chwilą kiedy pociąg ruszył, wszyscy uczestni­

cy transportu płakali i we łzach śpiewali różne pieśni religijne [...] Niejeden wypowiadał się, że gdyby nie te mordy, to upowskie bestialstwo, to za żadne skarby by nie wyjeżdżał w obce strony.

Wszyscy stwierdzali, że w tej sytuacji dla Polaka nie ma miejsca w tych terenach.

Jak nie zamordują Ukraińcy, to wywio­

zą Ruscy na Sybir”.

Warunki transportu różniły się, zależ­

nie od czasu i miejsca wyjazdu. Często zmieniała się opinia lokalnych władz do­

puszczalnej ilości zabieranych bagaży.

Od stanu i wielkości taboru kolejowego zależała liczebność grup umieszcza­

nych w wagonie. O dodatkowych utrud­

nieniach decydowała pogoda, transpor­

ty bowiem jechały także późną jesienią 1 zimą, a większość wagonów pozbawio­

na była zadaszenia. Niejednokrotnie podróżowano w upale, w deszczu i chło­

dzie, a nawet przy ujemnych tempera­

turach. Podróż przeciągała się od tygo­

dnia do trzech. Przedłużające się posto­

je były sposobem wymuszania alkoholu i łapówek. Mawiano, że lokomotywy ja­

dą „na bimber”. Chorowali w tej długiej podróży ludzie i zwierzęta, dla których brakowało często paszy. Michał Fiał­

kowski, pochodzący spod Lwowa wspo­

minał: „Dwa tygodnie przed wyjazdem siedzieliśmy na stacji, bo już wcze­

śniej na nasze miejsce zamieszkania przyjechali Ukraińcy wysiedleni z dzi­

siejszej Polski [...] Miały miejsce po­

tworne sytuacje, bo do jednego wagonu ładowano 6-8 rodzin z całym dobytkiem.

Wewnątrz jechały kobiety, dzieci, a my mężczyźni i młodzież jechała na da­

chach. [...] Zezwolono wziąć konia, kro­

wę [...]. Zabieraliśmy najpotrzebniejsze, najdroższe rzeczy. Nie było wiadomo przecież, gdzie jedziemy, co tam dosta­

niemy. Zdarzało się, ze kradziono w no­

cy tę jedną krowę, którą można było za­

brać. Gdzie szukać? Przyszli nocą i zabrali. Zostawało wszystko: nie tyl­

ko domy, pola; także majątek osobisty”.

Janina Śchafer urodzona i wychowa­

na we Lwowie zapamiętała: „Podróż trwała długo (przeszło dwa tygodnie) W drodze żywiliśmy się tym, co kto miał w swoich zapasach. Podczas dłuższych postojów budowałam harcerskim sposo­

bem kuchenkę z polnych kamieni, na której gotowano taki posiłek. Po prze­

kroczeniu już ustalonej granicy, podczas postoju, szczególnie na stacjach, bocz­

nicach itp. etapach czasem panie z ko­

mitetów dobroczynnych dawały dzie­

ciom ciepłe mleko i kromki chleba”.

Szlaki na Śląsk

W

iększość transportów Polaków wypędzonych z Kresów kierowa­

no równoleżnikowo - ze wschodu na za­

chód. Dlatego na Górnym i Dolnym Ślą­

sku znaleźli się przede wszystkim mieszkańcy trzech województw połu­

dniowo-wschodnich II Rzeczypospoli­

tej: lwowskiego, stanisławowskiego i tarnopolskiego oraz Wołynia. Jechali oni jednym ze szlaków: Łuck - Kowel

— Chełm - Lublin - Kielce - Częstocho­

wa - Katowice; Lwów - Prze­

myśl - Rzeszów, - Kraków - Katowi­

ce - Opole. Pewną część transportów kierowano na Śląsk z Baranowicz lub Li- dy przez Wołkowysk, Siedlce, albo z Wilna lub Grodna przez Białystok.

W świetle najnowszych badań, w oparciu o dokumenty polskie i ukra­

ińskie, można stwierdzić, że do końca października 1945 r z terenów włączo­

nych do republiki ukraińskiej wyjecha­

ło prawie 535 tysięcy osób. Do 1 lip- ca 1946 r. na Ulcrainie zarejestrowano niemal 855 tys. osób deklarujących chęć wyjazdu do Polski, z czego wyje­

chało prawie 773 tys. (40% tej grupy sta­

nowiła ludność miejska, 60% - wiejska).

Niemal 38% ludności ekspatriowanej z terenu Ukrainy na obszar tzw. ziem od­

Niemal 38% ludności ekspatriowanej z terenu Ukrainy na obszar tzw. ziem od­

W dokumencie Śląsk, 2012, R. 18, nr 1 (Stron 28-39)

Powiązane dokumenty