rzez kamienistq pustynię szedł pociqg.Na widnokręgu bielały szczyty Kordyljerów i powoli odsuwały się w dalekość.
Czasem opodal toru ukazywał się szyb z gromadkę górni ków. Czasem kilku Indjan ciggnęło przez pustynię.
Pociqg z sapaniem wtoczył się przed stację. Naczelnik stacji podbiegł do jednego z wagonów, salutujqc.
Grupa Hiszpanów stała na peronie, przyglqdajqc się po- ciqgowi.
— Któż to jedzie? — zapytał jeden z nich przebiegajq- cego kolejarza, — czy prezydent? Wszak to jego wagon pa radny.
— To nasi ministrowie odwożq do portu pana Domejkę, — odparł zdyszany kolejarz — odjeżdża już do kraju.
— A, pana Domejkę — z szacunkiem ozwało się kilka głosów.
— Ajakiż jest jego kraj? Nie wie pan, Don Fernando? — zapytał ciekawie stary fazendeiro w wielkim kapeluszu sombrero.
— Polska — odparł zagadnięty.
Fazendeiro uchylił kapelusza.
— Cześć krajowi, który takich ludzi wydaje.
W oknie wagonu ukazał się starzec o twarzy łagodnej i poważnej.
Zasługi Domejki dla Chile
— Dość miał u nas wdzięczności, bogactwa, zaszczytów—
mówił don Fernando — a nie wygląda wesoły.
— Bo to syn narodu w niewoli, — ozwałsię ktoś zboku. — Pracowałem z nim razem przy zakładaniu kopalni. Opowiadał mi, jak się bił z zaborcami.
Obok Domejki stanął jeden z ministrów.
— Proszę spojrzeć — zawołał — oto jedna z kopalń sre bra, któremi pan kraj nasz wzbogacił.
Domejko wpatrzył się w czerniejący otwór kopalni.
— Tak, — rzekł w zamyśleniu, — to jedna z pierwszych
czął gorąco wyliczać rektor uniwersytetu w San Jago, następca Domejki — wodociąg w San Jago, pracownie, muzea... zorga
nizowane i ulepszone szkolnictwo...
— Pamiętajcie, panowie, — przerwał Domejko — że wzory do urządzenia waszego szkolnictwa czerpałem z mojego kraju. Stworzyła je w Wilnie gromada moich rodaków,wybitna nietylko uczonością i rozumem, lecz i wartością moralną.
— Czemuż daliście się zwyciężyć narodowi od was niż
szemu? — zapytał ze zdziwieniem minister wojny.
— Zwyciężyła nas przemoc — cicho odparł starzec — ale nie złamano naszego ducha. Będziemy się zrywali do walki po wielekroć, aż wkońcu zwyciężymy. Profesorowie Uniwersytetu Wileńskiego, organizacje młodzieży, zwane Filaretami i Filoma tami, dały nam moc ducha, której nic nie przełamie. Z miasta rodzinnego wyniosłem skarb na całe życie. Wałęsając się po obcych krajach, nie zmarnowałem go, nie straciłem.
W tej chwili pociąg ruszył. Obecni na peronie wznieśli okrzyk na cześć Domejki, powiewając kapeluszami o szerokich kresach.
Czerwonoskórzy w Valparaiso
Dostojnicy chilijscy otoczyli ciasnem kołem uczonego z Pol ski. Zdziwiono się, że rzuca otowszystkie zaszczyty i bogactwa, że odjeżdża z kraju zamożnego i szczęśliwego do swej cierpią- cej, zrujnowanej ojczyzny... Ostatni raz pytali go o rady.
Ostatni raz cieszyli się obecnością człowieka wyjątkowego, któ rego piękno duchowe i prawość tak silne wywierały na nich wrażenie.
Pociąg zwolnił biegu. Jeden z podróżnych zawołał:
— Oto już Valparaiso.
Przez okna zamajaczyła przestrzeń błękitna. Szafir zle
wał się na widnokręgu w jednolitą kotarę, przechodzącą w ko bierzec. Domejko powiedział w zamyśleniu:
— Ocean...
Powozy czekały już na stacji, by zawieźć wszystkich do portu. Jechali przez ulice wielkiego miasta międzynarodowego.
Było zbudowane, jak większość miast w Europie. Te same ko ścioły renesansowe i barokowe... Te same domy piętrowe... Te same kolumny i balkony...
Tylko od czasu do czasu przechodzący Indjanie przypo
minali, że biali rozsiedli się na gruzach cudzego życia. Stali przed sklepami Indjanie Quichua, Guarani. Kroczyli z wdzię
kiem Inkasowie o jaśniejszej cerze, potomkowie rodów królew
skich, prastarych... Ponuro patrzyli na jadących potomkowie tak licznych ongi Mayów... Czasami mieli jeszcze na sobie pióra, skóry lub malownicze rysunki na ciele. Ale większość no
siła już łachmany europejskiej odzieży i kapelusze miejscowego wyrobu.
Nagle grupa Indjan o płaskich nakryciach głowy zwróciła uwagę Domejki. Prosił o zatrzymanie powozu, by jeszcze im się przypatrzyć. Podziwiał w tych postaciach miedziano - bron zowych, o orlich nosach i wydatnych wargach, niezatarte rysy dzikiej odwagi. Rozradował się świętą, wysoką radością.
— Oto pańscy Araukanie, — uśmiechnął się minister — ci Araukanie, którzy przez tyle lat wojowali z nami, nie dając się zwyciężyć, ani przejednać. Wtedy pan zwiedził Araukanję i napisał o niej książkę,zalecającłagodną, chrześcijańską pracę.
Domejko — dobroczyńca Araukanów
— Książka pana miała takież znaczenie, jak książka pani Beecher Stowe w Stanach Zjednoczonych — żywo dodał jeden z profesorów — p. Beecher Stowe nauczyła widzieć ludzi w mu rzynach, pan kazał nam postępować humanitarnie z Araukana- mi i innemi szczepami indjańskiemi. Zalecił pan zorganizować dla nich oświatę i warsztaty pracy...
— Tak — powiedział minister oświaty — teraz żyją spo kojnie. Nauczyli się rolnictwa, cywilizują się, budzą się ich pier wotne dusze, łagodnieją obyczaje...
— Panie ministrze — prosił Domejko wzruszony — proszę pamiętać, że jeszcze nie wszystkim Indjanom w Chile jest dobrze.
— Będę pamiętał —uśmiechnąłsię minister— książka pań
ska o Araukanach leży zawsze u mnie na biurku.
Powozy stanęły koło przystani. Szalupy przewiozły Do-mejkę i dostojników chilijskich na pokład żaglowca, który miał zawieźć strudzonego działacza na odpoczynek do kraju ro dzinnego.
Starzec żegnał się pokolei z otaczającymi. Młody Hisz
pan, były jego słuchacz na uniwersytecie, podał mu szkatułkę — dar pamiątkowy.
— Cóż tam może być? — zapytał Domejko z dobrocią, podnosząc nakrywkę.
— Panie rektorze, w szkatułce tej znajduje się wszystko, co w nauce jest nazwane imieniem pana. Oto skamielina mał
ża — Nautilius Domeycus, oto druga skamielina — Ammonites Domeycanus, oto gatunek fiołka — Viola Domeycana. A oto kawałek rudy żelaznej, znalezionej przez pana rektora i na
zwanej z tego powodu Domeykitem.
— Dziękuję ci, młody przyjacielu — serdecznie uścisnął jego dłoń sędziwy uczony.
Rozległ się sygnał kapitana. Odprowadzający musieli opuścić pokład.
— Nie zapomnimy o panu nigdy — rzekł ze wzruszeniem rektor San Jago — był pan u nas prawdziwym apostołem nauki.
— Był pan czemś więcej —sprostował minister — bo apo
stołem miłości, zwiastunem nowego, lepszego człowieczeństwa.
Wielki starzec wraca do ojczyzny
— Pomnikiem pańskim są nasze muzea i pracownie nau kowe — zawołał rektor.
— Pomnikiem pańskim — kwitnące osady uspokojonych Araukanów — rzekł minister.
Ozwał się sygnał ponowny. Dostojne grono obywateli chilijskich zeszło do szalupy. Wiatr wydął żagle okrętu. Ocie niły one, jak skrzydła, szlachetną głowę starca. Stał, powiewa
jąc chustką, aż port zniknął z oczu.
Wtedy z nieuciszoną tęsknotą zwrócił wzrok w stronę dale kiej ojczyzny. Wyciągnął ręce przed siebie. Płynął nakoniec.
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych...
Do tych pól, malowanych zbożem rozmaiłem...
Usta jego szeptały:
— Nie zmarnowałem nic z tego, co wyniosłem z domu...
W stolicy Chile dotąd stoi pomnik Ignacego Domejki, po
wstańca polskiego z 1831 roku, najserdeczniejszego przyjaciela Mickiewicza, Filomaty, jak i on, apostoła nauki w Chile, obrońcy nieszczęśliwych Indjan, ciemiężonych przez białych zdobywców.