jeszcze pułkownikiem, lecz szesnastoletnim skautem-harcerzem, zastępowym zastępu Lisów w Rzeszowskiej drużynie.
Było to już jednak wtedy, gdy młody chłopak szukać za
czął uzupełnienia ćwiczeń skautowych rzeczami wojskowemi, gdy odczuwał już tęsknotę do prawdziwej broni, mogqcej kie
dyś, w potrzebie, być pomocq w wyzwalaniu Polski. Bawienie się w „wojsko“ wdomu,w szkole i na polach — nie wystarczało
To też, gdy zastępowy Lisów dowiedział się, że w Rzeszo
wie powstaje Zwiqzek Strzelecki z instruktorem speqalistq od ćwiczeń wojskowych na czele, nie mógł tej wiadomości znieść obojętnie. Jest dobrym uczniem, starczy mu więc czasu i na skauting i na strzelectwo.
Stanqł przed komendantem, zameldował chęć wstqpienia do Strzelca i został przyjęty.
— Nazwisko wasze? — pyta komendant, otwierajqc księ gę ewidencyjnq.
— Kula Leopold, ale w drużynie nazywajq mnie Lisem, bo jestem zastępowym Lisów.
— No, niech będzie Lis-Kula. Zgadzacie się, obywatelu?
Bo u nas pseudonimy z różnych względów sq bardzo pożądane.
Lis-Kula wśród Strzelców
Lis od pierwszego dnia wstqpienia do oddziału strzelec kiego zdobył sobie autorytet, choć był jednym z najmłodszych Strzelców. Skąd to przyszło, nie wiem. Może dlatego, że spro wadziłrazem zsobq kilku Lisków? Może dlatego, że jako bardzo wysoki, maszerował zawsze w pierwszej czwórce? A może ze względu na wyjqtkowe zdolności w służbie polowej, do której tak świetnie przygotował się w swoim zastępie skautowym?
Może! Każda z tych przyczyn prawdopodobnie wpłynęła na popularność. Istota rzeczy tkwiła w tern, że Lis wniósł ze sobą do oddziału kapitał ideologji skautowej i podstawy każdej wiel kiej pracy: charakter i zapał do dalszego kształcenia tego cha
rakteru.
Na każdq zbiórkę strzeleckq przychodził Lis ze skauto wym podręcznikiem Małkowskiego. A ponieważ Strzelcy rze
szowscy nie mieli prawie żadnej bibljoteczki, więc Lis stał się jakby źródłem mqdrości oddziału. Trzeba poznać mierzenie rzeki — Lis ma to w swojej skautowej ksigżce. Alfabet sema-foryczny, niezbędny do sygnalizacji wojskowej, też jest u Lisa.
Budowanie noszy, przenoszenie rannych, rozbijanie namio tów — ksiqżki Lisa sq tu encyklopedjq.
Ale właściwa sława Lisa wśród Strzelców rzeszowskich za
błysła dopiero na ćwiczeniach pod Jasłem. Tam to właśnie na błoniach jasielskich odbyły się manewry okręgu rzeszowskiego, które oceniał przybyły specjalnie Komendant Strzelców — Jó zef Piłsudski.
Lis wtedy dowodził plutonem. W czasie zaciętych walk Czerwonych z Białymi, plutonowy Kula, znakomicie wykorzystu-jqc teren, wykonał zwykły swój skautowy manewr, oparty na podchodzeniu i zaskoczeniu wroga natarciem od tyłu. Pomysł to był zwykły i strasznie prosty, cóż kiedy w zdenerwowaniu ćwiczebnem nie wpadł na ten pomysł żaden z dowódców! Jasny jest, zrozumiały i łatwy do wykonania, ale dopiero wtedy, gdy się walka skończy i wszyscy przysłuchuję się opowiadaniom o dokonanym manewrze.
Przed dwuszeregiem stojqcych na szosie, zmordowanych ćwiczeniami Strzelców, stanql w towarzystwie szefa i dowódcy
W obliczu Komendanta
okręgu rzeszowskiego — Komendant. Zwrócił się do jednego z oficerów, który zakomenderował:
— Obywatel Lis-Kula, wystgp! —
— To ja — zahuczało w głowie Lisa. — Niemożliwe!
Poco?
I dopiero szturchnięcie w bok przez sąsiada wprawiło w ruch długie nogi Kuli. Stanął wyciągnięty jak struna przed lek
ko zgarbionym Komendantem i pytający, niepewny wzrok utkwił w jego szarych oczach.
— Jestem z was zadowolony, obywatelu — rozległ się niski głos Komendanta, którego wąsy lekko drgnęły, odsłania
jącpółuśmiechnięte wargi. — Należywam się pochwała za przy
tomność umysłu, szybkie działanie i dobrą postawę całego wa szego plutonu.
Te właśnie ćwiczenia, pochwała Komendanta, a ponadto specjalny kurs oficerski, odbyty w czasie wakacyj w Zakopa nem, sprawiły, że Lis otrzymał szarżę oficera strzeleckiego i zo
stał zastępcą komendanta okręgu rzeszowskiego. Było to już bardzo poważne stanowisko, wymagające wielu wysiłków psy chicznych i zabierające tyle czasu, że nie starczyło go już na zajęcie się pobocznemi sprawami. Lis musiał wycofać się z dru żyny skautowej, gdzie miał daleko mniej odpowiedzialną pra
cę. Natomiast nie mógł wycofać się ze szkoły, gdzie jako uczeń szóstej klasy niczem nie zdradzał swej wysokiej szarży strzeleckiej. Strzelec był w owe czasy organizacją napół kon spiracyjną, dla uczni zaś konspiracja była zupełną, regulaminy bowiem szkolne zabraniały należenia do Strzelca. Siedział więc sobie Lisek jak trusia w ławce szkolnej, pisząc klasówkę o sonetach mickiewiczowskich, lub przy tablicy, objaśniając re guły postępu geometrycznego. I żaden z nauczycieli nie do
myślał się, że ten wysoki, szczupły, wybitnie inteligentny uczeń jest przełożonym setek poważnych obywateli Rzeszowa i oko licy. Skromny i zakonspirowany Lis niczem nie zdradzał, gdzie i jak spędza całe dni świąteczne.
Raz tylko. Raz jedynywylazło szydło z worka, ale bo też pokusa była zbyt silna.
Lis-Kula zdumiewa swego nauczyciela
Działo się to jednego z ciepłych wiosennych dni, kiedy starsze klasy gimnazjum pod dowództwem profesorów, oficerów rezerwy armji austrjackiej, wymaszerowały na ćwiczenia poło
wę. Młodzież, podzielona na dwa wrogie oddziały, spotkała się wpobliżu niewielkiego lasku i urządziła formalną bitwę. Od działy nacierały na siebie, pokrzykując zwycięsko dla dodania odwagi, a gdy zbliżyły się wzajem na odległość 200 kroków — przypadły w tyraljerze do ziemi i poczęły się zawzięcie ostrze liwać.
Mijały długie minuty, a walka pozycyjna trwała. Pan pro fesor Kralisz, przypomniawszy sobie oficerskie czasy, zachęcał uczniów do spokoju i dobrego celowania. „Zwycięży, kto wy
trwa“ — powtarzał szereg razy.
— Panie profesorze — wyrwał się wreszcie, zniecierpli
wiony i podniecony bezcelowem pukaniem, Lis. — Z tego nic nie będzie. Nie zwycięża ten, kto leży bez ruchu! Proszę mi dać połowę chłopców, a urządzę jakiś manewr.
— Leżeć spokojnie i nie zawracać głowy! — sucho odpo wiedział profesor. Ale, gdy Lis natarczywie prosił i objaśniał swój pomysł, nauczyciel pozwolił mu wreszcie zabrać paru ko legów dla wypróbowania owego wątpliwego „manewru“. Kie dy Lis z kolegami, ostrożnie pełzając rowem, zmierzał do lasu, oddział cały pukał po dawnemu.
Można sobie wyobrazić zdumienie całej szkoły, gdy po pewnym czasie, na tyłach przeciwnego oddziału wyskoczyła nagle, jak z pod ziemi mała gromadka Kuli i z głośnem „hurra“ rzuciła się do ataku na wroga. Oddział profesora Kralisza sa morzutnie skoczył również naprzód i nieprzyjaciel, wzięty w dwa ognie, musiał się poddać.
— No, no — mówił do Lisa zdumiony nauczyciel — nigdy nie myślałem, żeś ty taki zuch!
Pan profesor Kralisz mógł się pocieszyć, że żaden z jego kolegów nie domyślał się zupełnie, kim był ten mizerny, wysoki, o pałających oczach uczeń.