• Nie Znaleziono Wyników

toczony dwurzędem, starych, prastarych drzew, za wiłq plqtaninq konarów, pni i sęków, — sczerniały od wieku ko­ ściół, zdawał się być kqcinq, utulonq w świętym gaju.

Niezmiernie wysoki dach opadał stromo, łagodniał w pół biegu, zanim krawędziami nie wsparłsię mocno na rysiach, wy-biegajqcych daleko przed lice ścian. Ściany te były ułożonez po­ tężnych modrzewiowych bierwion. Z końca kalenicy dachu wy­

rastał okrqgły przystrzeszek, tak bliski duszy, jak rodzona chata.

Wielka czworokqtna wićża, zrośnięta w jedno z kościołem, wzniesiona była lekko, strzeliście.

Wnętrze kościoła pełne było starych, spłowiałych malowi­ deł i złgczonej woni kadzidła i żywicy. W zielonym cieniu (bo światło skqpo padało, przyćmione przez gęstwę drzew i drobne, w ołów oprawne, szybki) żółte, jarzqce płomyki świec płonęły, jak w gqszczu leśnym. Sczerniałe chorqgwie bractw drżały od przeciqgu.

Byłby ów kościół nie różnił się niczem od stu podobnych rozsianych po Ślqsku, tak samo starych, tak samo gontem obi­

tych, tak samo wieńcem prastarych drzew otoczonych, — gdyby nie zaszczyt czcigodny, dostojeństwo wyłgczne, które wyróżniały go z pomiędzy wszystkich kościołów, unosiły w pojęciu wysoko, czyniły przedsionkiem nieba.

Tym zaszczytem była żywa i cudowna obecność Jej, Pan­

ny Przenajświętszej. Nikt nie wiedział, kiedy tu przybyła i skqd?

Czy przywieziono skqdciś, z Rzymu lub Bizancjum, obraz dla ko­

Najświętsza Panienka z Piekar

ścioła? czy kościół wzniesiono dla znajdującego się już obrazu?

Czyj pędzel malował miłosierną twarz, oczy patrzące skroś człe­ ka? — Nie wiedział nikt. Dzieje to były stare, stare jak drzewa, które zrąbano przed pięciuset laty na podwaliny kościoła.

Ona, żywa Matka Boża, upodobała sobie Piekary nieza­ leżnie od Swej podobizny.

Gdy król polski, z wielkiem wojskiem ciągnący pod Wie­ deń, przysłał pana Karczewskiego, oboźnego, pytać, zali może uczcić Najświętszą Panienkę, — kazał ksiądz odrzec, że Naj­ świętsza Panna jest miłościwie w Piekarach i audjencji królowi udzieli.

Następnego dnia, dwudziestego sierpnia 1683 roku, otaczające kościół błonia i dziedziny zaroiły się, pokryły wojskiem. Zbrojne masy spadły niby stado wielkich ptaków, wstrzymanych w przelocie. Hufce ciągnące z męską mocą, z szu­ mem skrzydeł i proporców, chrzęstem zbroi, tętentem i szczę­

kiem, strojnie, buńczucznie, potężnie, prące wprzód nieustrasze­

nie, jak wezbrana rzeka, niezwyciężone chorągwie usarskie, pancerne — cały ów stalowy wał ludzi i koni, niepowstrzymany jak zalew, zatrzymał się w biegu przed progiem drewnianego niskiego kościółka, by zaczerpnąć w nim siły istotniejszej, niż orężna moc ramienia.

Ksiądz Przyborowski, jezuita, spowiednik króla Jana, cele­ browałsumę,i grzmot organów, potężnyśpiewrycerstwa wstrzą­ sały przepełnionym kościołem. Drewniane ściany drżały, odpo­ wiadając dźwięcznem echem, niby pudło skrzypiec. Błysk szabel przy ewangelji przeleciał olśniewającą błyskawicą i zgasł. Złota monstrancja lśniła, jak w obłoku. Powyżej, wśród płomyków świec, wśród korali, pereł i lasek kalecznych, niby zarazem po­ śród chwały nieba i nędzy świata,— spoglądała Ona, Pocieszy­ ciela strapionych, czyniąca ład i spokój na ziemi.

Król Jan Sobieski zsunął się ciężko z klęcznika, legł krzy­

żem, rozścielając na posadzce swe olbrzymieciało ze szczęsnem westchnieniem ulgi. Czuł się w promieniu łaskawości Bożej, wzmocniony i ukrzepiony, a po raz pierwszy od długich lat

spo-JuljuszKossakSobieskipodWiedniem

Król modli się przed bojem w obronie-chrześcijaństwa

kojny i szczęśliwy. Jako dawni rycerze krzyżowi, jechał swobod­

ny walczyć z poganami. Jechał po sławę lub śmierć. Zwycięży Turka, lub zginie. Śmierć równie jest bliska rycerzowi, jak sława.

Przenikajqcy myśli Bóg znał i widział, że nie idzie on pod Wie­ deń dla żadnej ziemskiej korzyści, dogodnego sojuszu, lub politycznej rachuby, jeno z czystej miłości dla wiary. Wspierając wielkie czoło o stopień ołtarza, ostatni krzyżowiec dziękował kornie Bogu za ten zaszczyt.

Msza dobiegała końca. Echo pod malowanym stropem ści-chło. Król wstał z trudem, uniesiony z obu stron przez dwóch to­

warzyszy, i wyszedł do zakrystji wspaniały, wielki, górujący nad wszystkimi lwią, łaskawą głową.

Mrużył oczy jakgdyby przed światem zewnętrznym, o któ­ rym na chwilę zapomniał. Za nim stąpała królowa, umiłowana Marysieńka, czarna, urodziwa, płomiennooka. Za nią dwie po­

dobnie przyodziane damy dworu i królewicz Jakób, drobny, śniady, ospowaty.

W zakrystji Ojciec Teodor, o łagodnej śląskiej twarzy, za­

bawiał dwóch malców w koronach i aksamitach: siedmioletniego królewicza Aleksandra i trzyletniego królewicza Konstantego, ofiarowując im maleńkie, na pergaminie malowane obrazki, przedstawiające Najświętszą Panienkę zPiekar. Na widokwcho­

dzącego króla wstał żywo, patrząc na niego z zachwytem.

— Pomodliliśmy się niezgorzej, jak na Jasnej Górze... — zwrócił się król do niego złaskawym uśmiechem...

— Boś ituw Polsce, Miłościwy Panie... — odparł z prostotą zakonnik.

Zginając wysoką postać w rzeźbionem obramieniu drzwi, król Jan wyszedł na cmentarz kościelny,zalany blaskiem słonecz­ nym. Rozejrzał się wkoło i zdumiał. Miejsce wojsk zajęły tłumy wieśniaczego ludu. Nadpłynęły nieprzebraną falą, przesłoniły, odsunęły zjeżone proporcami szeregi jazdy: zalały ciasnem, zbi­ łem mnóstwem cmentarz i wzgórze kościelne. Oczekujące, od­

świętne, szczęsne, niespokojne, — rozgorzałemi oczyma wyglą­

dały niecierpliwie jego wyjścia; parły w uniesieniu, z

podniesio-Lud ślcjski ciśnie się pod skrzydła Sobieskiego

nemi w górę dłońmi, odpychające na bok żołnierzy i konie, nie bacząc na nic, jak w godzinę cudu. Poznano króla w drzwiach zakrystji przy boku Ojca Bellmana, i huragan potężny okrzyków wstrząsnął powietrzem, jak grom. Toczył się, przewalał, cichnął, i znów rósł — gorączkowy, wniebowzięty, pełen miłości ioczeki­

wania.

Król poczuł się szczerze wzruszony.

— Boją się niebożęta Turków, co i nie dziwota — zauwa­

żył do stojącego za nim księdza, a wyszedłszy nieco naprzód, założył rękę za pas i huknął gromko:

— Nie bójta się, ludzie kochane! Nie przyjdą tutaj poga-ny! Zadzierżymy ich z pomocą i łaską Matki Najświętszej!

— Niech żyje król! Niech żyje! — zagrzmiało zewsząd stokrotnie.