• Nie Znaleziono Wyników

WIELKI KRÓL

<|D)

(JDy

vło to gdzieś koło roku 1582. Nad ogromng równiną,

połyskującą taflq jeziora, z czarnemi torfowiskami po jednej stro­ nie, a z uprawnemi polami po drugiej, świeciło pogodne słońce.

W promieniach jego widać było miasto, obwarowane murem, nad którem wznosiło się kilkadziesiąt baszt, najeżonych dzia­

łami i hakownicami. Jasno błyszczały złote kopuły cerkwi i mo- nasterów. Pod mostem, na gładkiej polanie poruszało się mro­

wie ludzkie. Wczoraj jeszcze twierdza pskowska drżała od huku armat i krwawiła łunami pożarów. Dziś walki ustały: po­ konany nieprzyjaciel wysyłał poselstwo do króla polskiego z bła­

ganiem o pokój.

Stefan Batory nie lubił przepychu. Podczas wojny sypiał na twardem wqskiem łożu, lub na posłaniu z drobnych gałęzi, posypanych listowiem. Żywił się prostą strawą żołnierską, cza­ sem wydobywał z torby kawał zwykłej wędzonki i dzielił się nią z otoczeniem. Ale ten książę siedmiogrodzki, wyniesiony na je­

den z najpierwszych tronów Europy, umiał w chwilach uroczy­

stych występować z wspaniałością godną wielkiego narodu.

Zasiadł więc na podwyższeniu pod bogatym namiotem, kapią­

cym od złota. Obok stanął wysłannik papieski, ksiądz Posse-vino oraz kanclerz Jan Zamoyski, prawa ręka królewska, wier­ ny towarzysz i zaufany przyjaciel. Za monarchą zajęli miejsca co najprzedniejsi dygnitarze w świetnych strojach, bijących w oczy barwnością i przepychem. Obszerną polanę zajęła ciżba żołnierzy i pospólstwa.

Posłowie moskiewscy proszq o pokój

I oto przed obliczem króla Stefana stanęli posłowie mo­ skiewscy w sukniach i kołpakach, gęsto perłami naszytych.Zdję­

li kołpaki i uderzyli czołem, wsparłszy się rękami o ziemię, po­

czerń, przeżegnawszy się trzykrotnie, ucałowali rękę królewską.

Snąć olśniła ich wspaniała postawa monarchy i przepych, jaki go otaczał, gdyż zmowy ich zniknęły akcenty buty i zuchwal stwa. Król słuchał ich uważnie; i on pragnął zgody po kilku­ letniej wojnie, to też dobrotliwy uśmiech wybiegł mu na usta.

Posłuchanie dobiegło końca. Tłum powoli rozchodził się, rozprawiając żywo o wydarzeniach, których był świadkiem.

Król z kanclerzem udali się w głąb namiotu.

— Mości kanclerzu — rzekł król —otóż mamy pokój, któ­ rego pragnął naród.

— Zasłużony to pokój — odrzekł Zamoyski.

— Nieprzyjaciel jest chytry i podstępny — dodał król.

Płaszczył się, ilekroć przegrywał, a zionął pychą, gdy czuł za sobą siłę lub zyskiwał nadzieję na pozyskanie sprzymierzeńca.

— Może jednaktrzy nasze wyprawy nauczyły go, że Pol­ ska jest mocarstwem, na które nie wolno porywać się bezkarnie.

To też tuszymy sobie, że Moskwa na długie lata zaniecha na­

paści na nasze ziemie.

— Oby słowa wasze, mości kanclerzu, stały się ciałem!

Wyznaczamy dla wojska trzydniowy spoczynek, aby wytchnęło po trudach wojennych.

— Tobie przedewszystkiem, najjaśniejszy Panie, należy się wytchnienie, boś dzielił wszystkie znoje żołnierzy, dźwigając zarazem brzemię odpowiedzialności za całe królestwo.

— Niemasz dla mnie lepszej uciechy po trudach nad my­ ślistwo. Jutro łowczy powiedzie nas do ostępu, w którym wo­ dzą się żubry i łosie. Prosimy was, byście przy naszym boku wzięli udział w łowach.

Kanclerz schylił głowę w milczeniu.

— Chcę mówić jeszcze z mym sekretarzem, imć Heiden- steinem — dorzucił władca.

W namiocie królewskiego dziejopisa

Zamoyski klasnął w dłonie i wydał polecenie pachołkowi.

Za chwilę zjawił się mężczyzna słusznego wzrostu z przystrzy­

żoną bródką, ubrany z niemiecka.

— Mości sekretarzu — rzekł król. Zapiszcie w księgach, na co dziś oczy wasze patrzyły. Przekażcie pokoleniom pa­ mięć dnia, w którym zawarty został pokój wieczysty z Moskwą.

Dziejopis skłonił się nisko.

— Baczcie jeno, dodał Zamoyski, by księgi wasze były wierne i jasne, gdyż na nich potomność uczyć się będzie miło­

ści kraju i jego dziejów.

Heidenstein zamyślony opuścił namiot. Było już południe, gdy znalazł się u siebie. Pod namiotem jego wrzała dziwna praca. Dwaj rzemieślnicy składali drewniane czcionki na ręcz­ nej polowej drukarni, która zawsze towarzyszyła monarsze w pochodach, a trzeci układał arkusze papieru. Obok na pro­ stym stole, wbitym w ziemię, leżały różne księgi, większe i mniej­ sze, oraz pergamin i pióra gęsie do pisania.

Uczony usiadł przy stole i zastanawiał się głęboko, w ja­

kie wyrazy ubrać nowe czyny monarchy. Machinalnie sięgnął ręką po księgę. Otworzyła się gdzieś na początku. Zaczął czytać pocichu:

Lwów 1576. Miasto przygotowuje się na przyjęcie nowe­ go elekta. Wjeżdżającego króla witają fanfary trąb i litaurów.

Ojcowie miasta w otoczeniu uzbrojonych mieszczan ruszają na przedmieście halickie, by wręczyć symboliczne klucze. Za pol- skiem mieszczaństwem postępują Ormianie, Grecy i Rusini, w odświętne szaty przybrani. Przedstawiciel szlachty wita mo­ narchę piękną oracją łacińską. Batory odpowiada krótko, po żołniersku, że postara się udowodnić, iż władca, wybrany wol- nemi głosami wolnego narodu, przewyższa monarchów, których ślepy traf lub urodzenie wyniosły na tron królewski.

Historykowi stanęły w myślach ciężkie chwile po śmierci ostatniego z Jagiellonów. Wydawało się niektórym, że z wy­

gaśnięciem wielkiego rodu królewskiego kończy się złoty okres historji Polski, zwłaszcza, że kandydat francuski do tronu nie

Rzqdy wielkiego króla

przybył do kraju. Batory jednak przezwyciężył wszystkie prze­

szkody, opanował zamęt i poprowadził naród szlakami chwa­

ły i wielkości.

Dziejopis przewrócił kilka kartek i czytał dalej:

Przeciwnicy króla nie chcieli zapomnieć o swej porażce, a stronnicy żqdali wciqż nowych łask. Lecz, gdy posłowie do­

magali się od niego sprawowania czynności, zawołał rozgnie­ wany: „Jestem waszym królem rzeczywistym, nie malowanym.

Chcę panować i rozkazywać i nie ścierpię, by kto nade mnq przewodził. Nie pozwolę, żebyście byli bakałarzami moimi i senatorów moich. Tak strzeżcie wolności, aby się w swawolę nie przerodziła...“

Znów zaszeleściły karty ksigżki. Czytał umowy o założe­

niu w Elblqgu portu zbożowego, przez który miała wędrować polska pszenica hen do Niderlandów, Anglji, czy nawet Hisz-panji, o poskromionym buncie gdańskim, o założeniu uniwersy­

tetu w Wilnie... Stanęła mu w oczach piękna scena wręczenia dyplomu na pięknym pergaminowym papierze władzom miej­ skim. Pomimo trudów wojennych król znalazł czas na lustrację uczelni. Uwagę gości zwrócił trafnemi odpowiedziami mały płowowłosy chłopiec o jasnych oczach. Batory zapytał go ła­ skawie, kim pragngłby zostać w przyszłości. „Hetmanem“ — odpowiedział uczeń bez namysłu. „Zostaniesz nim, jeśli tego naprawdę pragniesz. A jak się zowiesz, dziecię?“ — „Karol Chodkiewicz" — brzmiała odpowiedź chłopca, który miał w przyszłości wyrosnqc na jednego z największych wodzów swojej epoki.

Długo jeszcze siedział historyk nad ksiqżkq. Z każdej pra­

wie stronicy promieniowała siła woli i hart ducha monarchy, któ­ ry umiał utrzymać mocarstwowq potęgę, godność przybranej ojczyzny. Mimowoli przypominał się uczonemu wiersz sławne­

go wieszcza z Czarnolasu, który, zestawiajqc króla Stefana z innymi władcami Polski, zwrócił się doń z przepowiednię:

Serce niemylnie tuszy, że Cię z Bolesławy Równo Polska kłaść będzie.

Za czasów króla Stefana Botore- go żył wielki poeta polski, Jan Ko­

chanowski. Wysoko wykształcony hu­

manista, wielki patrjota, przyjaciel drugiego wielkiego człowieka tych czasów, kanclerza Jana Zamoyskiego, żył pogodnie w ukochanym swym ma­

jątku, Czarnolesie. Szczęście rodzinne zakłóciła śmierć małej córeczki, Ur- szulki, zdradzającej wybitne uzdolnie­

nie poetyckie. Ból swój ojcowski po­

eta zaklął w sławne, dziś jeszcze za­

chwycające Treny.