• Nie Znaleziono Wyników

EDWARD CYGANIEWICZ

158 158 158

158

Sadzenie Drzewa Pamięci w Izraelu przez uratowane.

Überlebende pflanzen einen Baum in Israel.

The rescued are planting the Tree of Remembrance in Israel.

05 06

Sara Zyjbersztajn (Raiss) w środku i Edward Cyganiewicz (po prawej) w Izraelu pod Drzewem Pamięci rodziny Cygan.

Sara Zyjbersztajn (Raiss) (in der Mitte) und Edward Cyganiewicz (rechts) vor dem Baum, der an Familie Cygan erinnert.

Sara Zyjbersztajn (Raiss) in the middle and Edward Cyganiewicz on the right in Israel, under the Tree of Remembrance of the Cygan family.

159 159

E D W A R D C Y G A N I E W I C Z

Bohaterowie historii Franciszek i Janina Cygan z dziećmi: Heleną i Edwardem, Abramów 1937 rok.

Die Helden der Geschichte, Franciszek und Janina Cygan, mit ihren Kindern, Helena und Edward in Abramów, 1937.

The characters of the story, Franciszek and Janina Cygan with children:

Helena and Edward, Abramów 1937.

07 08

List gratulacyjny od Prezydenta Miasta Lublina.

Der Gratulationsbrief vom Lubliner Stadtpräsidenten.

The congratulatory letter from the President of Lublin.

160 160 160

160

rodziłam się w 1920 roku. Moje pierwsze wspomnienie wojenne to ucieczka z Lublina na wieś. Mnie za-brała ciocia na wychowanie. Miesz-kałam u cioci na Kunickiego.

W Polsce przed wojną, z tego co ja zapamię-tałam, wszyscy żyli wspólnie i zgodnie. My dzieci razem się bawiłyśmy, nie było żadne-go wytykania, że ten czy tamten to Żyd. Nie było żadnych różnic. W Lublinie mieszkało dużo Żydów, ale na mieście, a ja na obrze-żach się wychowywałam na Kunickiego i tak często w tamtej części się ich nie widywało.

Pewnego dnia przyszła do naszych sąsia-dów jakaś kobieta z dzieckiem. Nie wiem, ile ona tam u nich przebywała. Pewnego dnia poprosiła mnie, żebym z nią poszła na Majdanek. Ona [miała] tam jakieś interesy do załatwienia, ja w tym czasie przypilnuję jej córeczki, [a] ona mi za to da na cukierki.

Wzięła dziecko i mnie ze sobą. Bardzo się ucieszyłam, skoro dostanę na cukierki, to idę, czemu nie. W ogóle nie zdawałam sobie sprawy, nie wnikałam, czy to są Żydzi, czy nie, nie wiedziałam. Poszłam z nią. Ona mi

opowiedziała po drodze, że jechała z mężem z Zamościa do Lublina i tu chcieli gdzieś za-mieszkać, ale złapali jej męża i on jest teraz na Majdanku. Ale ma kogoś znajomego, więc go uratuje.

Weszła za bramę obozu i więcej już nie wróci-ła. Do wieczora przestałam z tym dzieckiem pod bramą. Przepłakałam parę godzin. Nie wiedziałam, co mam robić. Ona nie wróciła i już więcej jej nie zobaczyłam. A dziecko zostało. Wieczór się zrobił, bałam się. Po-szłam do cioci. A ciocia na mnie z krzykiem:

„Ty wiesz, coś zrobiła? Odprowadź ją, gdzie chcesz!”. Ciotka zgodziła się nas przenoco-wać, ale rano musiałyśmy wracać do mamy.

Ciotka dała nam parę groszy na bułkę i poszłyśmy 30 kilometrów na piechotę do domu. Od mamy też dostałam, bo nas było kilkoro dzieci bez środków do życia. [Mama]

powtórzyła to samo pytanie: „Ty wiesz, coś ty narobiła?”. Ja sobie z niczego sprawy nie zdawałam. Dzisiaj to więcej ta świadomość istnieje, są radia, telewizory, prasa, a wtedy, jak ktoś nie miał gdzieś ukrytego radia, to nie wiedział nic.

Dziecko u nas zostało. Miała bardzo żydow-ski wygląd, jeszcze jak była mała, to mniej to było widać, ale z czasem coraz bardziej można było poznać w niej typową Żydów-kę. Niestety nie było możliwości jej gdzie ukryć i to dziecko tak rosło z nami. Chodzi-ła nawet do szkoły. Nie [byChodzi-ła] ukrywana ani jednego dnia. Ludzie owszem gadali, ale żeby mama nie cieszyła się dobrą opi-nią u wszystkich, to by to dziecko sprząt-nęli nawet Polacy. Zrobiliby [to] za kilka groszy. Ale jakoś się udało. Pamiętam, jak mieliśmy czasem odrobinę mleka, a to nie zdarzało się często, to jej jako malutkiej za-wsze dawało się najpierw. Czasem my star-sze musiałyśmy obejść się smakiem. Mama nam tłumaczyła, że ona przecież najmłod-sza. Na początku w ogóle nie umiała jeść chleba, karmiona była butelką dotychczas i jak pierwszy raz jadła z nami, to strasznie pokaleczyła sobie język.

Mu-sieliśmy karmić ją kaszką lub grysikiem, tylko skąd to wziąć? Potem już się nauczy-ła [i] wyglądanauczy-ła jak pulpecik.

D A T A Z Ł O Z·

E N I A R E L A C J I : 2 0 0 3 R O K N A G R A Ł A : M A R Z E N A B A U M

URODZENIA

B Y S T R Z Y C A

WANDA

N O W A

B Y S T R Z Y C A N O W A

ROK 1920

MICHALEWSKA

161 161

161

Ona u nas pojawiła się zaraz na początku 1940 roku i była u nas przez całą wojnę i kil-ka lat potem, bo zdała już do czwartej klasy.

Chodziła do szkoły, w ogóle się nie ukrywa-ła, a miała do szkoły przeszło 3 kilometry, przez pola trzeba było chodzić. Bliżej nig-dzie nie było szkoły z pierwszymi klasami.

W czasie wojny była malutka, miała jakieś 3 i pół roczku. Myśmy, ja i moje rodzeństwo, mieli nakazane mówić, że to jest nasza sio-stra cioteczna po siostrze mojej matki, która była zza Buga. Ja wystarałam się dla niej o metryczkę, bo byłam bardzo sprytna, pod tym nazwiskiem była zameldowana i cho-dziła normalnie do szkoły.

I tak z nami biedowała całą wojnę. Bo my-śmy biedowali okropnie. Nie było z czego żyć.

Póki brat żył, to trochę pracował i mama też trochę dorabiała to tu to tam, po gospodar-stwach. Ale bieda była straszna.

Początkowo w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, że grozi mi śmierć za zatrzymanie tej dziewczynki. Dopiero później, z czasem, coraz bardziej to sobie uświadamiałam, gdy z każdym stukaniem do drzwi czuliśmy wszyscy wielki strach. Długi czas komplet-nie nikt nic komplet-nie wiedział. Mama była czar-nowłosa, ona też, więc jakieś podobieństwo istniało. Ona zawsze chodziła z nami na majówki pod figurkę Matki Boskiej, jak to na wsi, pięknie śpiewała, modliła się, więc nikt niczego nie podejrzewał. To była bar-dzo mądra i piękna dziewczynka. Sama doskonale wiedziała, że musi być ostrożna.

Raz przyszli do nas Niemcy. Brat za nią

zgi-nął, bo jacyś głupi ludzie donieśli. Szukali u nas Żyda i brata zabrali. A ona się razem z nami bawiła i w ogóle nie zwrócili na nią uwagi. To dziwne, ale ona przez cały ten czas, kiedy była u nas, nie zapytała ani razu o swoich rodziców. Była na tyle mądra, że o nic nie pytała i nigdy się nie przyznawała, że jest Żydówką.

Działałam w ruchu oporu. Ale oni też nic nie wiedzieli, że u nas się chowa dziecko żydow-skie. Później zaczęto mówić, że ukrywamy Żydówkę, ale wszyscy sprawdzali nasze malutkie mieszkanko i nikomu nie przyszło do głowy, że ona się nie ukrywa. Nikt nie myślał, że możemy być tak zuchwali i trzy-mać ją „na widoku”. A myśmy po prostu nie mieli jej gdzie ukryć, więc musiała miesz-kać z nami. To jeszcze było dobre, że jej nikt po kryjomu nie odwiedzał, nie utrzymywał z nią kontaktu, nie sprawdzał nocami, co u niej się dzieje.

W 1949 albo 1950 roku, jak był zbiór wszyst-kich dzieci, przyjechali po nią. Mama nie chciała jej oddać, a i ona nie chciała za nic w świecie od nas wyjeżdżać. Chciała się utopić, próbowała wskoczyć do studni, żeby jej nie zabierano, więc odjechali bez niej. Po jakimś czasie, może po trzech miesiącach, może trochę krócej przyjechała pani prze-brana, że to jest jej ciocia z Izraela, nazwi-sko miała takie samo. Dotąd walczyli, aż otrzymali pozwolenie i ją zabrali. Ona

napi-sała do nas wkrótce list, że ten stryjek ją zabrał. Była u niego tylko jeden miesiąc, bo mieli czterech albo trzech synów [i] ona tam u nich bardzo źle się czuła, i uciekła. Zabra-no ją do kibucu do ochronki.

W 1950 roku, kiedy zbierali wszystkie siero-ty żydowskie, trochę nas oszukali, ją oszu-kali i nas oszuoszu-kali, bo my byśmy nigdy jej nie oddali. Ale oni mówili, że jej tam będzie dobrze, że będzie u swego stryja, będzie cho-dzić do szkoły. Potem się okazało, że to był zaledwie kuzyn daleki jej ojca. I ona do nas napisała list, że musi uciekać od stryjenki, bo okropnie jej niedobrze u tych stryjów. Po dwóch pierwszych listach zupełnie przesta-ła się odzywać, przestaprzesta-ła używać polskie-go i polskie-go po prostu zapomniała. Już jak tam u niej byłam [po 20 latach], to znała tylko parę słów.

Pracowałam w sklepie, w spółdzielni in-walidów. Tutaj u nas pracowali jeszcze Żydzi, którzy jeździli do Izraela. Kto jechał, zawsze dawałam adres z jej listów i prosi-łam, żeby za wszelką cenę [dowiedział się], czy ona tam mieszka. Nie chcieliśmy od niej nic, tylko chcieliśmy wiedzieć, czy ona żyje i czy jej w życiu dobrze się powiodło. Obie-całam matce, jak umierała, że przekonam się, czy jej dobrze w życiu. Szukałam jej przez 20 lat. Pewnego razu wyjeżdżała tu od nas wycieczka, a wśród nich mój znajomy Kuperman, [jechał] do Izraela na stałe. Da-łam mu adres. Odnalazł najpierw jej ciotkę, a później dostał adres do niej. I ja zaczęłam się starać, żeby mi przysłano zaproszenie do nich. Ale to załatwiła mi znajoma, której cioteczna siostra przechowywała całą woj-nę u siebie Żyda, potem wyszła za niego za mąż i z nim wyjechała do Izraela. To ona mi

Przykro mi czasem, że ona chyba nie ma do tej sprawy takiego stosunku jak my. Jak byłam u niej w Izraelu, to jej przyjaciele mieli mi za złe ten przyjazd. Pytali się, po co ja właściwie przyjechałam, chyba tylko, żeby rozkrwawić jej stare rany. I to było bardzo przykre. Ale i tak mam satysfakcję, że ludzkie życie zosta-ło uratowane. Nie zmarnowazosta-ło się.

przysłała zaproszenie. Poleciałam przez Ru-munię. Na swój koszt.

Medal otrzymałam bardzo szybko. Myśmy się nie starali w ogóle o niego. Dostaliśmy

po prostu zawiadomienie, że mamy przyje-chać do Warszawy na wręczenie odznacze-nia. Byłam w Izraelu, sadziłam osobiście drzewko.

Teraz już się prawie nie kontaktujemy [z nią]. Jej nie ma kto pisać po polsku. Do tej pory był tam pan, co jej tłumaczył moje listy, ale teraz już nie ma kto pisać i tłumaczyć.

M E D A L

D E U T S C H

anda Michalewska wurde 1920 in Lublin geboren. Sie hat ge-meinsam mit ihrer Mutter ein jüdisches Mädchen gerettet, das eine unbekannte Frau vor dem Tor zum La-ger Majdanek in ihre Obhut gab. Diese Frau kam aus dem Lager nicht mehr zurück. Das Mädchen lebte normal in der Familie.

Ob-wohl es ein jüdisches Aussehen hatte, wurde das Mädchen als die Tochter einer Cousine ausgegeben.

Ungefähr 1950 meldete sich eine jüdische Organisation, die das Mädchen später ab-holte und nach Israel schickte. Dort lebte sie zuerst bei ihren Verwandten und dann in einem Kibbuzwaisenhaus.

Nach vielen Jahren stellte Wanda Micha-lewska den Kontakt zu dem geretteten Mäd-chen wieder her. Sie blieben einige Zeit in Briefkontakt. Wanda Michalewska wurde die Medaille der „Gerechten unter den Völ-kern“ verliehen.

E N G L I S H

anda Michalewska was born in 1920 in Lublin.

Wanda with her mother saved a Jewish girl. An unknown woman asked Wanda to keep an eye on the girl by the gate to the concentration camp at Majdanek. The woman never returned from the camp. The girl, despite her Semitic

appearance, lived with Wanda’s family as Wanda’s sister’s daughter from beyond the Bug River. She survived the war, and around 1950, a Jewish organization asked for the girl. Though unwilling, the girl emi-grated to Israel where after a short stay at

her distant relatives’ home, she was sent to a kibbutz orphanage. After many years, Wanda, thanks to the help of her friends from Israel, found the grown-up woman she had saved. For some time,

they kept in touch by mail.

Mrs. Michalewska received the medal “The Righteous Among the Nations”.

R E L A C J E

163 163

163

W A N D A M I C H A L E W S K A

Tekla Dudziak, matka Wandy Michalewskiej i Władysławy Słotwińskiej (1939).

Tekla Dudziak, die Mutter von Wanda Michalewska und Władysława Słotwińska, 1939.

Tekla Dudziak, the mother of Wanda Michalewska and Władysława Słotwińska, 1939.

01 02

Wanda Michalewska w młodości.

Wanda Michalewska als junge Frau.

Wanda Michalewska in her youth.

164 164 164

164

Dyplom. The diploma.

03 03 03

Das Ehrendiplom.

165 165