• Nie Znaleziono Wyników

Z Y D Ó W K A

W Ł A D Y S Ł A W A S Ł O T W I N S K A

D A T A Z Ł O Z·

E N I A R E L A C J I : 2 0 0 7 R O K N A G R A Ł A : W I O L E T T A W E J M A N

URODZENIA

B Y S T R Z Y C A

WŁADYSŁAWA

N O W A

B Y S T R Z Y C A N O W A

ROK 1927

SŁOTWINSKA

170

170 170

170

li, że matka się wyrzekła, bo cośmy mieli powiedzieć. Taka była dobra, myśmy ją tak kochali. Ona ze mną tyle lat była, spała ze mną, nauczyła się modlitwy, śpiewała róż-ne religijróż-ne pieśni, jak majówka u nas była, to nie było dnia, w którym ona by nie była [na modlitwie]. „Idziesz?”. Jak nie idziesz, to już sama poszła. Nikt nie mógł uwierzyć, że to jest Żydóweczka. Była pojętna i prze-żyła dzięki Bogu.

Pamiętała swoją matkę. Nieraz opowiadała.

Mówiła: „Wiesz, jak mnie mama karmiła, to wymiotowałam, a mama mnie biła”.

Przyszła w 1942 albo 1943 roku. Miała chy-ba 5 lat. Jadzia myśmy ją, na imię miała.

Moja mamusia bardzo ją kochała. Bardzo ją lubiłam, a ona mnie. Gdzie tylko szłam, to ona za mną.

Była jednak do swojego ojca podobna, podob-na do Żydóweczki. Opodob-na take mowę miała po polsku, dlatego myśmy ją nawet pół godziny nie ukrywali. Myśmy do wszystkich ludzi mówili, że to rodzina. Ale ludzie niektórzy wraz mówili, że to jest Żydóweczka. Jak na wioskę przychodzili Niemcy, to zawsze [mój przyszły mąż, partyzant] dawał nam znać.

Przychodził i mówił, że będzie łapanka, że będą Niemcy. Mamusia krowy wydoiła, mle-ka nam w butelki ponalewała, jaki chleb, ko-cyk i my obie z Rózią poszliśmy. Cały dzień i wieczór czasami siedziałyśmy. Mamusia po nas wyszła, a jak nie, tośmy się skradali do domu, czy tam żyjo. Wracaliśmy dopiero [na] wieczór.

Baliśmy się, bo każden się bał. Myśmy wie-dzieli, co nas czeka, przecież by zabili, spa-lili.

Ubieraliśmy ją po wiejsku, żeby nie miarko-wali. Ona do nas przyszła to tylko w jednych

ciapeczkach, w jednych sandałkach, skarpe-teczkach, z krótkim rękawem sukieneczce.

Nic absolutnie żadnego sweterka, żadnego ubranka, absolutnie nic nie miała. Wtedy lato było. Na nas mówiła po imieniu. A ma-musi to mówiła „ciociu”.

[Sąsiedzi] może i wiedzieli, ale nikt taki podły nie był. Był jeden człowiek na wsi, który nawet odsiedział za Żydów, bo rękę przyłożył, ale on nas [się] nie czepiał, bo to było troszkę dalej i jakoś do niego nie dotar-ło. Może by i nam próbował zaszkodzić.

Akcja była Niemców. Wtenczas mamusia nie wiedziała, to było jakoś na początku.

„Ubierajcie się i uciekajcie! Idź z nią do siostry” – powiedziała mamusia. [Siostra mieszkała] w drugiej wiosce. Myśmy obie poszli. Siostra nas przyjęła, nakarmiła.

A tu już Niemcy na podwórku. [Siostra]

mówi: „Weź ją za rękę i wokoło okna, żeby ona nie patrzyła się na Niemców”. Zaczę-łam jej pokazywać kwiatek, rozmawiać z nią. Niemcy do domu wchodzą, a ona chce na piec. Ja ją ściągam za nogi, za rękę, a ona chce się schować. Ja mówię: „Nie wolno ci tego robić”. A Niemiec zobaczył, że dziecko drży. Zaczął ju głaskać i mówić, że i on takie dziecko w domu zostawił. A to się telepało, ja się telepałam, wszyscy się telepali w tym domu. Kto żywy był. Bo my wiedzieli, co to by było. Pogłaskał i nic ab-solutnie się nie pomiarkował.

Jeszcze była taka sprawa, nie wiem, czy mogę opowiedzieć. Brałam udział w pomocy innym Żydom, Żydówce. W tej samej wiosce miała sklep, kiedyś przed wojną. Mamusia u nich na kredyt brała. Żyła, znała się dobrze. Nie byli bogaci, tyle że sobie radę dawali. Później, jak Niemcy czepili się, to ona, nie wiem, co się stało z jej mężem, ona miała dwie pięk-ne dziewczynki, kądzierowate włoski, czar-ne oczki. Śliczczar-ne te dzieci były. I uciekła do lasu. Wykopała sobie norę w tym lesie, słomy skądś naciągnęło, poduszkę i tam zamieszka-ła z tymi dziećmi. Przez całe lato ja tam cho-dziła raz dziennie, nosiłam jej jedzenie. Ja i tacy z drugiej wioski, Krzyżaki się nazywali.

Oni też przynosili jedzenie. Jak nam Niemcy kazali krowę zaprowadzić, to ona mówiła, że całe noc się modliła, żeby nam tych krów nie zabrali. Bo i ona mleko dostanie. Ale późni ten podły człowiek wyciągnął te dzieci i jo.

Zawiózł jo do gminy i zabili Niemcy. Mówił, że ona by nie przeżyła zimy. Ludzie pluli na niego. Tak go znienawidzili, że on nie miał już co we wsi robić. Odsiedział 10 lat. W wię-zieniu umarł za te dzieci.

Imię miała Ewka. Bała się. Ludzie mówili, przecież to ludzkie życie było. Jak mógł wziąć i wywieźć, żeby zginęły? Nazywał się B.

Szykowaliśmy się do kolacji [wigilijnej]. Ktoś zapukał.

„Pani Dudziakowa, ja jestem w takim kiepskim [stanie], nie mam co jeść, jestem

głod-S Y T U A C J E Z A G R O .

na, poratuj mnie, przecież my dobrze żyli”.

Mamusia mówi: „Wchódź”. Weszła, nakarmi-liśmy. Była ze dwie godziny. Oknaśmy poza-słaniali. Mówi, żeby poszła przenocować do obory. Tam ciepło. Daliśmy jej kożuch długi do przykrycia. Mówiła, że rano, jak wstanie-my, to jej [już] nie będzie. I tak było. Rano odeszła. Mówiła, że jest u jakiegoś gospo-darza. Prosili, żeby się usunęła, bo [mieli]

mieć gościa.

[Nazywała się] Ślamina. Z Bystrzycy [była].

[Po wojnie] pojechała do Izraela i jej syn pojechał. On się uratował na naszej wiosce.

Ukrywali się we dwóch u Niezgody na górce.

[Była też] Żydóweczka. Przyjechała z lasu, oni tam chyba mieli kryjówkę i mieli towary.

Panienka, zakolegowała się z nami, przyno-siła nam chustki na głowę, to były modne takie szalinówki. Chciała, żeby nie płacić pieniędzmi tylko żywnością. U nas [na wsi]

była wdowa, mieszkała z dwojgiem dzieci i ona tam do niej się sprowadziła. Zawsze tam nocowała i handlowała. Przyjeżdżała więcej niż rok. Później ktoś ją zabił, jakaś banda. Jak była u tej wdowy, to wyciągnęli i zabili... Nikt nie sprzątał ciała... leży taka zabita. Wykopaliśmy w lesie dół, mąż mój i taki drugi. Włożyliśmy ją na taczkę, bo była ciężka, okręcili w jakieś prześcieradło i za-sypali. Przyjechali później po wojnie, chyba

z jej rodziny, wypytali się i zabrali ją stamtąd.

Nie pamiętam, jak myśmy na nią wołali...

Po wojnie nigdy byśmy nie chcieli jej oddać.

Wszystkie moje starsze siostry wyszły już za mąż, usunęli się z naszego domu, tylko-śmy we trzy w domu byli. I wtedy mamusia dowiedziała się, że jest komitet żydowski w Lublinie. Pojechała z zamiarem, że nigdy jej nie odda. Myśmy po wojnie jo sobie na nas chcieli przepisać i ochrzcić. Żeby mój mąż nie poszedł na wojnę, to chyba byśmy jej nie oddali.

Ale tak się czepił mamusi stryj [Rózi], żeby oddała, żeby oddała, żeby oddała. Raz po-wiedziała, że za nic nie odda, drugi raz dali paczkę słodyczy, zapraszali, żeby od czasu do czasu przychodzić. Dawali paczuszkę dla dziecka. Później, jak mamusia drugi i trzeci raz pojechała, to namawiali: „Pani nie da jej wykształcenia...”. Ona [Rózia] powiedziała, że ucieknie do nas, że ucieknie gdzie by nie była. Gdyby ją zabrali, to ucieknie i wróci.

Jak mamusia wróciła, tośmy całą noc pła-kali, żeśmy oddali. Żałuję do dzisiejszego dnia, że to dziecko się oddało. Ten stryj miał się opiekować, miał ją wykształcić, myśmy z tego powodu ją oddali. Bo może nas nie będzie stać wykształcić. Było ciężko po woj-nie. A ona była zdolna. Zdawało się nam, że ją można było dać na studia, żeby jakąś

przyszłość miała. Ona została w kibucu, tam pracowała, żadnej szkoły nie skończyła.

Miała żal. Jak siostra raz tam była, to się dowiedziała, że żadnego kontaktu nie ma z tym stryjem.

Pisała do nas jeszcze po polsku. Później to pisała, że już nie umie po polsku, że z pamię-ci nie może. Kiedyś, nie pamiętam, w którym roku, dzwoniła do mnie ze 2 razy. I jeszcze listy miałam. A teraz się urwało. Tyle wie-my, że wdowu została.

[Mama] zawsze bardzo czekała na list.

Medal przyszedł do Warszawy i myśmy się nie zgłaszali po [niego]. Po jakimś czasie pan Rychalski, też Żydek, powiedział: „Czemu nie chcecie? Trzeba wziąć ten medal”. I myśmy pojechali. Ale już tego medalu nie było. Tylko dawała nam pismo. Myśmy powiedzieli, że jak będzie medal, to weźmiemy i to pismo. Po jakimś czasie Jadzia, Rózia zaprosiła do sie-bie. Siostra tam pojechała. Medal przesłali.

[Tekla Dudziak oraz jej córki Wanda, Jani-na, Władysława i Maria otrzymały medal

„Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”

w 1979 roku.]

E N G L I S H D E U T S C H

Krieg überlebte sie schließlich in einem Ver-steck bei den Nachbarn.

Nach dem Krieg musste Władysława Słotwińskas Familie Jadzia in ein Lubliner Waisenhaus bringen. Von dort fuhr sie nach Israel. Einige Jahre blieb sie mit der Fami-lie in Briefkontakt. FamiFami-lie Dudziak wurde 1979 die Medaille der „Gerechten unter den Völkern“ verliehen.

ładysława Słotwińska, geborene Dudziak, wurde 1927 in Bystrzy-ca Nowa, in der Nähe von Lublin geboren. Während des Krieges wurde ihre Tante Karolina Dworczyk von der Jüdin Frau Bejman gebeten, ihre fünfjähri-ge Tochter aufzunehmen. Frau und Herr Bej-man wurden kurze Zeit später umgebracht.

Władysława Słotwińskas Tante brachte das Mädchen Róża zu Familie Dudziak, aufs Land. Die Familie nannte sie Jadzia und be-handelte sie wie ein eigenes Kind.

Władysława Słowińska erwähnt außerdem die Hilfe für eine andere jüdische Familie.

Eine Mutter versteckte sich mit ihren zwei Töchtern im Wald. Den ganzen Sommer über brachten Familie Słotwiński und ihre Nach-barn ihnen Essen in den Wald. Später jedoch verriet ein Pole die Drei und die Deutschen ermordeten sie.

Władysława Słotwińska erzählt auch von der Jüdin Ślamina. Heiligabend kam sie zu ihnen und fragte nach Essen. Sie aß und versteckte sich danach in der Scheune. Den

ładysława Słotwińska, née Dudziak was born in 1927 in Bystrzyca Nowa near Lublin.

Władysława recounts how dur-ing the war a Jewish woman Mrs. Bejman came to her aunt Karolina Dworczyk for help.

She asked her aunt to protect her five-year-old child. Soon after, Mrs. Bejman and her husband were killed. The girl Róża (called Jadzia) went to Władysława’s mother to the country. The family told everyone that

Róża was a family member. Władysława also talks about helping another family:

three Jewish women, a mother and her two daughters, who were hiding in the forest.

Władysława and members of another fam-ily provided them with food for the whole Summer. However, a Pole from the neighbor-ing village informed on them and the women were killed by the Nazis. Władysława also recounts that on Christmas Eve, a Jew-ish woman Ślamina, came by asking for

food. She stayed with them, ate and spent the night in their barn. She left the next day. Another family from the same village helped her to survive the war. After the war, Władysława’s family had to give Róża away to a Jewish orphanage in Lublin. Later Róża went to Israel. They were in touch for a few years. Władysława’s family received the medal “The Righteous Among the Na-tions” in 1979. Her sister went to Israel at Róża’s invitation.