• Nie Znaleziono Wyników

N A T A L I N

N A T A L I N N A T A L I N

ROK 1925

CHOJNACKA

095

095 095

było jechać i kamienie czy piach wozić. Bar-dzo mało [chłopów] pojechało. Niemcy się wściekli. Pobili sąsiada i ojca. Ojciec przy-jechał do domu i jak się położył, tak umarł.

Sąsiad jeszcze trochi pożył i też umarł.

Oni strasznie biedowali. Musieli się ukry-wać, [Symcho] nie handlował. Ciężko im było. Prosili o chleb, coś w polu pomogli, coś dopilnowali. Dobre byli ludzie.

Kiedy matka ich [Żydów] poszła do miasta i już nie wróciła, dzieci już się chowały. W Kamieniu Niemcy przyjechali samochodem i wszystkich Żydów pobili. Leżeli na podwórzu, jak śledzie, tylko krew płynęła. Od tej pory za-częli uciekać. Jak było ciepło, to jeszcze się chowali po lesie, po łąkach, w krzakach sie-dzieli. Później, jak się zrobiło chłodniej, chcie-li do mieszkania. W mieszkaniu my ich trzy-mali, ale w dzień chowali się w stodole, bo zawsze ktoś do nas przychodził. Ale jak była taka chłodna noc, mróz, tośmy w nocy wycho-dzili i wołali ich do mieszkania, w mieszkaniu spali. Raniutko wstawali i uciekali do stodoły, bo się bali, żeby ich nikt nie zauważył, bo ja się bałam i oni się bali... Byli ludźmi. Szkoda nam było. Przecież oni byli głodni, też chcieli jeść. Najgorszy w życiu jest głód.

Dużo umiałam po żydowsku mówić. Nawet jak do nich zaszłam, oni coś tam rozmawia-li między sobą, to: „Nie rozmawiaj, bo ona wszystko rozumi”.

Łyżka to „łesen”, stół to „bram”, chleb to

„broj”.

Ktoś musiał wiedzieć, bo przyszła sąsiad-ka, Usydussąsiad-ka, Usydus i ostrzegła:

„Uważaj-cie, bo mówią na wsi, że wy utrzymujecie Żydów”. Myśmy zaprzeczyli. Oni [Żydzi]

nieraz w nocy gdzieś sobie wychodzili i ktoś ich zauważył, jak oni ze stodoły od nas wychodzili. Myśmy im powiedzieli [o wizycie sąsiadki]. Żeby nas nie narazić, wyprowadzili się do lasu. W lesie wykopali sobie tunel i w nim mieszkali. Umówiłam się z nimi, że będę im wynosić jedzenie.

W dużym garnku mama ugotowała zupy.

Ten garnek brałam i nosiłam przez rzekę Udal. Nieraz się zamoczyłam po kolana. No-siłam w umówione miejsce [i tam zostawia-łam]. Mama chleb piekła [który też im się nosiło]. Oni przychodzili w nocy, zabierali [jedzenie]. Raniutko, jeszcze ciemno było, szłam do lasu i zabierałam baniak po zupie.

Jak niosłam ten baniak, wkładałam [go]

w worek, na [niego] nakładłam gałęzi, żeby ludzie nie wiedzieli, że ja niesę jakiś baniak z lasu. I tak dłuższy czas się chodziło. Póź-niej oni gdzieś indziej się przenieśli, ale po zupę jeszcze do nas przychodzili. W nocy nieraz zapukali, to się im otworzyło. Posie-dzieli, porozmawiali i poszli.

Na łąkach wykopali sobie tunel i w nim mieszkali – dwóch chłopaków i dwie siostry.

Ojciec [ich] mieszkał gdzie indziej.

Ten najmłodszy nie mógł chodzić, reuma-tyzmu dostał. Cały czas w ziemi, wilgoć, nieumyty, nieubrani, strasznie brudni... Już jak ciepło się zrobiło, to oni wychodzili do rzeki, myli się. A w zimie, jak przylecieli do nas, zawsze się wodę grzało, baniak i oni się umyli u nas w tej miednicy. Myśmy stali na dworze, pilnowali, żeby ktoś nie wszedł.

Już była wiosna, śnieżek przysypał. Gdzieś ktoś szedł i [zobaczył] ślady. Po śladzie za-szedł, odsunął krzak i zobaczył, że tam są Żydzi. Najstarszy [z nich] wziął brata na plecy, bo już nie chodził, miał jakiś para-liż, przez rzekę przeniósł do lasu, posadził w lesie. Wracał po siostry. Kiedy doszedł do rzeki Udal, posłyszał strzały. Zaraz pomy-ślał: „Aha, to już postrzelali moje siostry”, wrócił do lasu, złapał brata i zaniósł nad inne wieś i tam przesiedział. Ale już ludzie wracali z miasta i mówili, że Niemcy ubili dwie Żydówki. Już była wiosna, zrobiło się ciepło. Żal, że oni nie przeżyli, te Żydówki.

Jedna nie miała włosów na głowie, jeden strup. Zabili je i pochowali na polu.

Nie wiadomo, kto ich wydał. Człowiek nie wie [na] pewno. Był taki, ale on zaprzeczył.

Co groziło wtedy [za ukrywanie Żydów]?

Spalenie całej wioski. Wybiliby wszystkich z całej wsi i podpaliliby wieś. Na to nie było ratunku, tak wszędzie robili. Zresztą w Ka-mieniu też. Podpalili dom, obok domy. Wi-działam. Przecież młoda, nas to ciekawiło, lataliśmy patrzeć...

Później kontakty się urwały. Wytworzyła się partyzantka i chłopcy [Żydzi] poszli do par-tyzantki. Pamiętam, już jak Ruskie przyszli, to oni też przyszli z tego lasu. [Jeden z nich]

miał karabin większy od niego. Myśmy się z niego śmieli, a on był taki dumy, że z kara-binem chodzi. Strzelać nie umiał.

Uratował się ojciec i dwóch synów. Jak się wojna skończyła, oni wszystkie przy-szli prosto do nas na podwórze. Zaraz

W Y Z W O L E N I E

sześć lat. Później mi przysłali kupę papie-rów. Wyznaczyli dzień [i godzinę], na którą przyjechać do Janowca. Pojechaliśmy.

Czułam, że jestem szczęśliwa, że mogłam ludziom uratować życie, bo życie jest naj-ważniejsze. Trzeba kochać ludzi.

Nie wiem, czy dzisiaj bym takie coś zrobiła, ale chyba bym zrobiła. Dzisiaj byłabym od-ważniejsza, mi się zdaje, bo już przeżyłam swoje, już nie boję się niczego.

U nas tam nikt nie ratował [więcej]. Jakoś to samo z siebie wyszło, bo te Żydzi przyszli do nas na podwórze. Polacy sąsiedzi sły-szeli. Nie trzeba było się później tłumaczyć.

Ale niektórzy mówili, że trzeba było dobrze przemyśleć, co się robiło, „bo przecież mogli-byście nas wszystkich z dymem puścić. Jak wyście o tym nie pomyśleli?”. O tym człowiek nie myślał. Oni byli głodni. W nieszczęściu trzeba podać rękę. Ktokolwiek nie przyjdzie.

„Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”. To tak, jakby ten cały świat był mój, bo ja go ratowałam. A to nieprawda, nie jest on mój, jest nas wszystkich.

[Czesława Chojnacka otrzymała medal

„Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”

w 2003 roku.]

mama ich zaprosiła, poczęstowała her-batą. Zjedli, co mieliśmy, porozmawiali, popłakali, poopowiadali. Płakali po tych Żydówkach, po swoich siostrach. [Sym-cho] płakał po swoich dzieciach. Po woj-nie je stamtąd [gdzie były pochowane]

zabrał i w Chełmie na kirkucie pochował.

Jak oni przyjechali do mnie w odwiedziny z Izraela, to jeździli na kirkut, szukali.

Później oni zamieszkali w swoim domu. Ten ojciec coś załatwiał w mieście, jeździł, a [je-den z braci] starał się gdzieś o pracę. Zaraz, jak tylko przyszli, znalazł sobie dziewczynę.

Była z Łukowian. Przyprowadził ją i trzymał u siebie. Miał się z nią ożenić. Jak gdzieś wychodził, to myśmy tę Żydówkę pilnowa-li, bo na oberży był Żyd, który miał młyn i chciał jemu ją ukraść. Ona też wychowała się w Wołkowianach. [Raz] wyszła z matką, szły polną drogą, ktoś strzelił. Kula popadła w matkę. Matka upadła. Ona strasznie roz-paczała po matce. Już po wojnie, po wszyst-kim. W ostatniej chwili.

Ojciec z młodszym synem [Jankielem] poje-chał do Izraela.

Starszy Sznaja został jeszcze. Mieszkali we Wrocławiu. [Potem] pojechał do Izraela i tam się z nią [swoją dziewczyną] ożenił, ale umarła jemu. Dostała jakiegoś wylewu czy zawału i zmarła. Mieli tylko jedno

dziec-ko, córkę. Była u mnie, umiała po polsku mówić. Miała dziesięć lat [zanim wyjechała do Izraela].

Mieliśmy cały czas kontakty. Nawet parę lat temu dzwonił, czy mogą przyjechać?

Mówię: „Nie pytaj się. Zawsze dla ciebie są drzwi otwarte. Przyjedź, porozmawia-my. Chcę z tobą pogadać o tym wszystkim, o swoich znajomych”. I przyjechał tutaj. Był z wnukami. [Pojechaliśmy] na wieś, gdzie on mieszkał.

Później dzwonił. Mówię: „Czy to prawda, że jakiś medal dają dla tych, co chowali Żydów?”. „Ano widzisz, jak chcesz, ja ci załatwię, że ty dostaniesz ten medal za to, że ty nas przechowywałaś. Tylko musisz upisać, jak to było, wszystko upisać i przy-szlij do mnie. Pójdę z bratem do gminy. Tam potwierdzę, że tak było”. Upisałam wszyst-ko i wysłałam. Przyszło pisemwszyst-ko, że jestem wyznaczona do odznaczenia medalem za przechowanie Żydów. To się ciągnęło chyba

K O R E S P O N D E N C J A

M E D A L

zesława Chojnacka, geborene Szałaj, wurde 1925 in Kolonia Na-talin geboren.

Sie erzählt über die Vorkriegszeit, als Polen, Deutsche, Juden und Ukrainer friedlich zusammen lebten. Als der Krieg begann, sah ihre Familie die Ermordung der einheimischen Juden durch die Nazis. Im Dorf herrschte große Armut, von der vor al-lem die Juden betroffen waren. Sie durften nicht arbeiten, wurden verfolgt und mussten sich verstecken. Frau Chojnackas Familie hat ihre Nachbarn, Familie Bursztyn, bei sich

zu Hause versteckt und ernährt. Insgesamt waren es sechs Leute: der Vater Symcho, drei Mädchen: Hynda, Symcha und Haja und zwei Jungs: Sznajer und Jankiel. Die Mutter hatte man in der Stadt ermordet. Nach einiger Zeit erfuhren Leute im Dorf, dass Familie Szałaj Juden bei sich versteckt hat. Die jüdische Fa-milie musste sich daraufhin im Wald verstek-ken. Die Kinder versteckten sich dort in ei-nem Tunnel, der Vater ging an einen anderen Ort. Czesława Chojnacka brachte ihnen die ganze Zeit über Suppe und Brot. Im Winter kamen die Juden wieder in das Haus, um sich

zu waschen und aufzuwärmen. Im Frühling entdeckte jemand die Spuren im Schnee und verriet die versteckten Juden. Die Schwestern wurden ermordet. Die Brüder aber konnten zu den Partisanen fliehen. Sie haben überlebt.

Nach dem Krieg sind sie in ihr Haus zurück-gekommen und einige Zeit dort geblieben. Sie begruben ihre Schwestern auf dem jüdischen Friedhof in Chełm. Später sind sie nach Israel ausgewandert. Vor ein paar Jahren besuchte einer der Brüder Czesława Chojnacka. 2003 wurde ihr die Medaille der „Gerechten unter den Völkern” verliehen.

them soup and bread. In Winter, they came to their house to warm themselves up and wash.

In Spring, someone found their footprints in the snow and turned them in. The sisters were killed, the brothers managed to run away and joined the guerrillas. They survived the war.

After the war, they came back to the village and settled back in their own house for some time. The sisters were buried on the Jewish cemetery in Chełm. Symcho and their sons went to Israel. A few years ago, one of the brothers came to visit the Szałajs. Czesława was awarded with the medal “The Righteous Among the Nations” in 2003.

zesława Chojnacka, née Szałaj was born in 1925 in Kolonia Natalin.

Czesława recalls that before the war Poles, Germans, Jews and Ukrainians lived in their village in harmony.

When the war broke out, her family witnessed massacres of local Jews by the Nazis who forced Poles to bury the bodies and do other work. When Czesława’s father refused to carry out some task, he was beaten to death.

Czesława recounts that poverty crept into the village and the persecuted Jews were particu-larly afflicted as they could not work and had to hide. Czesława’s family helped the

neigh-bor’s family hide and provided them with food.

They were six of them: Symcho Bursztyn, his three daughters Hynda, Symcha and Haja and his two sons Sznajer and Jankiel. Their mother was killed when she went to a town.

After some time, when the inhabitants of the village found out that the Szałajs were shel-tering the Jews. Symcho and his family had to leave and hide in the woods. The children lived in a tunnel, they had a dug. Their father hid in a different place. Czesława brought

D E U T S C H

E N G L I S H

C Z E S Ł A W A C H O J N A C K A

R E L A C J E

098

098 098

098

azywam się Szajner Józef, jestem z 1931 roku, z 22 września.

Rodzice nazywali się Władysław i Marianna.

W 1943 roku Niemcy kazali się zgłosić wszyst-kim na plac gminny w Pawłowie. Która ro-dzina się nie zgłosiła, ocalała. Kto się zgłosił, to albo do Sobiboru wywieźli, albo zabili na miejscu. Tylko rodzina Jankiela się nie zgło-siła. Było ze 20 osób zabitych. Dużo nie było w Pawłowie Żydów. Z całej gminy przywozili Żydów i tutaj rozstrzelali. Na Majdanku nikt nie zginął od nas z Pawłowa. Tylko do Sobi-boru. Od nas to jest 30 kilometrów. Tam jest pomnik żydowski. Jak ze spółdzielni jeździ-liśmy po drzewo, to ten pomnik widziałem.

Z Rejowca osady, jak Żydów gnali do wago-nów, to które już nie dało rady iść, na miejscu zastrzelali. Ile tam w tych rowach zakopane Żydów jest, och. Który starszy człowiek nie dał rady iść, to babuch go zaraz.

Nazywali się Nysenkorn. Nysenkorna matka została rozstrzelana. Pierwszą ją rozstrze-lali, tę Żydówkę. Ale Nysenkorna to pamię-tam. Jego w Pawłowie wszyscy nazywali Jankiel. Przed wojną handlował garnkami.

Kolegowali się kiedyś z ojcem. Czy Polak, czy Żyd każdy miał jakiegoś przyjaciela.

W samym Pawłowie mieszkali.

Przyszedł Jankiel i jego dzieci. Jedno dziec-ko miało 9 miesięcy. 30 stopni zimna było.

Ja się dziwuję, że przeżyli takie mrozy. To dziecko, co miało 9 miesięcy, wiadomo, że w takiej zimnocie się nie uchowa. Dali to dziecko do Korchuta, przyjaciela. Dzieci w tym domu było dużo. Któregoś dnia do Korchuta przyszła sąsiadka, zobaczyła, coś nie tak. A co to sąsiedzi nie wiedzą, ile dzieci jest? Ojciec nie mógł swojego dziecka zadusić. Oddał czyjeś. Jak Niemcy przyszli, to tak zbili Korchuta, że ze 2 tygodnie leżał.

Ale dziecko już nie żyło. Jak pokazali, gdzie dziecko zakopane, dopiero Niemcy dali spo-kój. Jak by dziecko było, rozstrzelaliby. Za dziecko.

To było dziecko Jankiela. Syn.

Początkowo u nas były cztery osoby. A póź-niej trzy. Ten, co był chwilę tylko, należał do rodziny Nysenkorna. Fisiel czy jakoś tak się nazywał. Nie pamiętam. Jego siostra nazywała się Hela. Była tu też jego żona i ich dzieci. Heniek, syn Jankiela, miał z 10 lat jak przyszli. A siostra Jankiela u Krzyża-nowskich czy gdzieś krowy pasła.

Jankiel przyszedł do ojca i mówi: „Władek, ra-tuj mnie”. Ojciec się zlitował. Był młody i Żyd też był młody. 30 parę lat, 40 miał wtedy. Z kim on przyszedł do ojca? Nie pamiętam. To tajem-nica była. Takie dziecko też nie mogło wiedzieć o wszystkim. Dopiero w 1944 roku, miałem 14 lat [13 lat], wiedziałem, co za to grozi.

Obora była normalna, zadrzewiana, obora reglówka. Na dole krowy

sta-ły, a oni... Wyżki były zrobio-ne i w tych wyżkach siedzieli.

Szałas był zrobiony na wy-żkach w słomie, taki tunel.

.

Z Y D Z I

K R Y J Ó W K A

D A T A Z Ł O Z·

E N I A R E L A C J I : 2 0 0 7 R O K N A G R A Ł A : M A G D A L E N A K A W A

URODZENIA

P A W Ł Ó W

JÓZEF

P A W Ł Ó W

P A W Ł Ó W P A W Ł Ó W

ROK 1931

SZAJNER

099

099 099

Jak Heniek przyjechał pierwszy raz do mnie, to płakał: „Józiu, ja się nie dziwował, że ja tu przeżyję u was”.

Przyszli na początku 1943 roku. Byli pra-wie 2 lata. Ale nie tylko u mnie byli. Byli też u Łukaszewskiego. Tam ziemlanka była wy-kopana, słomą przykryta. Oni miesiącami u mnie byli, miesiącami tam.

Można powiedzieć, że od razu wiedziałem, że ktoś jeszcze w domu jest. A co się człowiek nie dowie, jak matka więcej jeść gotowała?

Baniak jedzenia, patrzę, już nie ma bania-ka. Oni wzięli, nie patrzą, czy to gorące. Od razu zjedli. Nie wiem, jak człowiek może wytrzymać w takich warunkach. Pamiętam.

Wychodziło się na szosę, żeby zobaczyć, czy ktoś idzie, żeby zanieść baniak do stodoły.

Czasami przychodzili ze stodoły do domu.

Jak raz przyszedł ze swoim synem, był są-siad. Okna pozasłaniane, drzwi zamknięte.

Jankiel z synem uciekli na zapiec. A sąsiad tak nawalał na Żydów wtedy.

Byłem kiedyś w Pawłowie, jeszcze za Niem-ców. Byli wartowniki, dwóch na warcie w razie pożaru. Jeden złapał Żydówkę i Żydziątko, takie małe było. Może miało 5 lat, dziewczynka. Przetrzymał ich całą noc, a rano oddał do Niemców. Później po wyzwo-leniu kolega mój to wspominał.

Brat w junakach służył. Uciekł. Niemiecka obława była. Matka mówi: „Synu, uciekaj”.

Bał się. Chłop dorosły, Niemcy w razie czego będą zaraz aresztować. Zostałem z matką.

Ojciec też uciekł. Gdyby ta niemiecka obława dowiedziała się, że tu ktoś jest, czy bandyci jacyś, czy Żydzi, to mnie i matkę zagnaliby do stodoły i podpaliliby.

Czasami wyszedł tylko się przejść, nie kradł.

Wiadomo, że gdzie pójdzie kraść. A jeszcze co było, jak gdzieś poszedł do Łukaszewskiego, to tam pawłowska, nie wiem czy pawłow-ska, może pawłowska banda była. Kurtkę miał przestrzeloną 2 razy. Byliby go zabili w nocy. Strzelił 2 razy. W kurtkę popadł, z lewej strony. Jakby niżej, by nie żył.

Pawłowska banda? Normalna banda.

Partyzantka? Oj tam, partyzantka. Taka partyzantka była w Pawłowie, że w 1944 roku Pawłów zbombardowali. Jednego Niemca zabili. A ile ludzi zginęło. Ze 60 osób i cały majątek ludziom przepadł. Dom spalo-ny, wszystko spalone. Te co mieszkali tutaj u ojca, u matki, wszystko im się spaliło. Nie mieli nawet w czym gotować. Pierwszy nalot, godzina szósta rano. Od razu zaczęli strze-lać. A tu wszystko słomiane dachy.

Byli do końca wojny, do spalenia Pawłowa.

U mnie byli do 23 kwietnia, a 25 kwietnia 1944 roku Pawłów zbombardowali.

Pamię-tam to jak dzisiaj. Samoloty niemieckie okrążały. 2 naloty były.

Później za Bugiem to już były ruskie wojska.

Oni jak uciekli od nas, jeszcze mieszkali parę tygodni w takich gliniankach. Jeszcze się kontaktowaliśmy. Jeszcze przychodził do ojca, bo z czego by żył. Chleb trzeba było dać.

Wszyscy przeżyli. Ta, która krowy pasła, też.

Później w Chełmie mieszkali. Już się nie kontaktowaliśmy. Z Polski wyjechali chyba w 1960 roku. Dopiero teraz z 15 lat się kon-taktujemy. Przyjechali. Filmowali wszystko.

Jankiel już nie żyje. Ten na zdjęciu [czyli syn Henryk] żyje. Nie żyje też żona Jankiela. Nikt nie żyje, nikt. Tylko ten jeden syn i siostra.

Henio go nazywam, a on naprawdę jest Ny-senkort. Nysenkort Juh. A ja Henio, Henio.

Jego żona też z Łodzi jest, pani dyrektor ban-ku. Mówią po polsku? No jakżeż nie mówią?

Z mojej rodziny nikt już nie żyje.

Heniek był na uroczystości w Warszawie, jak ojcu dawali medal. Najpierw ojcu. Później ja wystąpiłem. Heniek mówił: „Tyś powinien dostać też medal. Ojciec dostał pośmiertnie, a ty masz za żywota”. On [Heniek] uważał, że ja też życie uratowałem. Gdybym powie-dział wtedy, że Żyd czy Żydzi są, wiadomo, co by było. Nie trza zresztą mówić.

Byłem u niego w Izraelu. Od lotniska ma 80 kilometrów. Synowa odwoziła nas. Ona po

P O B Y T

[Marianna i Władysław Szajner otrzyma-li medal „Sprawiedotrzyma-liwy wśród Narodów Świata” w 1998 roku.]

polsku nic. Henryk 3 lata służył w wojsku.

Teraz jakem był, do sklepu idziem, żołnie-rze stoją. Nad możołnie-rzem słonym dziewczyny z bronią chodzą.

Zapraszali mnie po nowym roku, bliżej wio-sny. Ale chyba nie pojadę. Zobaczę, jak się

będę dobrze czuł, to pojadę. Już dawno za-praszali, nie miałem paszportu. Teraz wy-robiłem paszport. Edma dzwoniła w marcu.

Pytałem, kiedy przyjadą. Oni w zeszłym roku byli u Łukaszewskiego na weselu, cór-ka wychodziła za mąż.

ózef Szajner wurde 1931 in Pawłów geboren.

Er erzählt, wie 1943 ein Teil der Pawłówer Juden in das Todeslager Sobibór deportiert und der Rest im Ort er-schossen wurde.

Józef Szajners Familie half der jüdischen Fa-milie des Freundes Jankiel Nysenkorn. Auf dem Dachboden der Scheune hatten sie ein Ver-steck. Manchmal versteckten sie sich auch in

E N G L I S H

ózef Szajner was born in 1931 in Pawłów.

He recounts how in 1943 the Nazis ordered all the local Jews to gather in the town square. Those who came were taken to Sobibór or killed right away. Józef’s family helped Jankiel Nysenkorn’s family, as they knew each other and were already friends before the war began.

Mr. and Mrs. Szajner hid the Jews in the attic in the barn. The Łukaszewski family also helped them. For two years, the Jews lived at Szajner’s place, sometimes in Łukaszewski’s dug-out.

Mr. and Mrs. Szajner hid the Jews in the attic in the barn. The Łukaszewski family also helped them. For two years, the Jews lived at Szajner’s place, sometimes in Łukaszewski’s dug-out.