• Nie Znaleziono Wyników

T ajem niczy gość zbliżył się do stołu i złożył dwa ciężkie worki, które zadźw ięczały szczerozłotym dźwiękiem.

ubożuchnej izbie. Podparł się rękami, i ciężko westchnął. Oj źle, źle mu się dzieje od śmierci nieboszczki, coraz go­

rzej. Dawniej, za jej życia, turkotał żwawo stary młyn, co go po ojcach w spadku dostał, był ruch, była weso­

łość. Ludziska pchali się cały dzień,

młyn parowy, na drugim końcu wsi, wszystko się zmieniło. Ludziska w te pędy do nowego młyna lecą, bo prę­

dzej i lepiej miele.

Wszystkie zaoszczędzone grosze już zjedli. Dwa roki temu już bedzie, jak syna do Ameryki wysłał i wieści od Było to w przeddzień Wilji. Śnieg

na metr głęboki zaścielał pole jak o- kiem sięgnąć. Bartłomiej Gruda wró­

cił właśnie ze cmentarza od grobu żo­

ny i usiadł ciężko za stołem w swej

a on Bartłomiej tylko ręce w kieszeń wraził i niczem król chodził pomiędzy niemi, a dogadywał: „Nie pchojcie sie ludzie! Na każdego kolej przyjdzie!“

Ale od pięciu roków, odkąd stanął

niego żadnych nie ma. Ponoć do mająt­

ku wielkiego doszedł, ale o starym oj­

cu i siostrze zapomniał.

Została mu ino Jadwisia, osiemna­

stoletnia dziewczyna i o niej to wła­

śnie myślał dziś Bartłomiej. Trzeba było dziewczynę do obcych na robotę oddać, bo innej nijak rady nie było.

A piękna ta jego dziewczyna, jak malo­

wanie i nie dziw, że pokochał ją Ję ­ drek, syn gospodarzów Maliniaków.

Pokochał ją z całej duszy i żadnej in­

nej za żonę nie chce ino ją. Ale Mali- niakowie najbogatsze chłopy na dzie­

sięć mil wokoło, to i na synową bogatą dziewuchę Magdę Chałupniakównę se upatrzyli i o małżeństwie z biedną Jad- wisią nawet słyszeć nie chcą. Oj źle, źle na świecie!

Gdy tak siedział teraz ciężko zadu­

many, nadbiegła Jadwisia szybkim krokiem. Na skrzypnięcie drzwi pod­

niósł stary głowę, spojrzał z niepoko­

jem na córkę, bo odrazu zauważył jej niezwykłe wzburzenie. Serce dziewczy­

ny biło szybko, twarz pałała, a z oczu tryskały obficie łzy.

— Co ci sie stało Jadwisiu, dziecię moje?

Dziewczyna rzuciła się z płaczem na łóżko i jęła mówić wśród łkań: — J a ­ kem juz do domu szła z roboty, Mali- niakowa za mną wysła i powiedziała:

„Ty mi się mojego Jędrka nie czepiaj i z głowy se go wybij, bo nic z tego nie bedzie! A jak sie Jędrek nie ustatkuje, to go z domu wy zenie i zdechniecie jak psy z głodu oboje!“

— Nie płac, Jadwiś, nie płac. Mozę Józka sumienie sie rusy i dolarów na- przysyła! Nie płac, daj mi lepiej wie- cerzę, bom głodny.

Ale ani jeść ani usnąć jakoś dziś nie mogli oboje.

Na dworze noc była ciemna, księżyc był na nowiu, tylko gruba, puszysta płachta śniegu rozświetlała nieco ciem­

ności. Cisza była ogromna, nawet psy nie szczekały.

Ojciec leżał w izbie, a dziewczyna w komorze i oboje przewracali się nie.

spokojnie na posłaniach.

Nagle zadźwięczały zdaleka dzwon­

ki sanek: „dzyń dzyń dzyń — dzyń dzyń dzyń“ ... coraz bliżej i bliżej, aż umilkły tuż pod ich chałupą.

Bartłomiej zerwał się na równe no­

gi: — Wszelki duch Pana Boga chwali!

A któż o tej porze do nas zajeżdża — wyszeptał i drżącemi rękami zapalił ogarek.

Jadwisia zerwała się także, spódni­

ce zarzuciła i weszła do izby wystra­

szona.

Naraz drzwi otworzyły się na oścież, zimny wiatr wionął do izby, a w progu stanął wysoki, chudy mężczyzna, w długim czarnym płaszczu i w du­

żej czapie futrzanej na głowie. Pod­

różny jakiś, widać.

— Pokój temu domowi — rzekł gość. — Idę zdaleka i daleką mam je­

szcze przed sobą drogę. Noc ciemna, jechać dalej ciężko. Pozwólcie mi za­

nocować.

Młynarz odetchnął głęboko i rzekł:

proszę, miejsce się znajdzie.

Gość wszedł do izby, zamknął za so­

bą drzwi. Zbliżył się do stołu i złożył na nim dwa ciężkie worki, które trzy­

mał w ręce i usiadł na zydlu, a worki zadźwięczały szczerozłotym dźwię­

kiem.

Jadwisia zgotowała coprędzej gorą­

cych kartofli i mleka gar i przed go­

ściem postawiła. — Jedzcie i ogrzejcie sie — rzekła, potem poszła do swej komory i zaraz mocno zasnęła.

Gdy się nazajutrz obudziła, gościa już nie było. Bartłomiej siedział na zydlu nieruchomo, twarz miał szarą*

oczy zamglone.

— Co wam to, ojcze? — zawołała Jadwisia, — a gdzie nasz gość?

— Nic mi nie jest. Głowa mie ino trochę boli, a gość jesce przed świtem rusył. Spieszno mu było, — odrzekł głuchym głosem stary.

Jadwisia spojrzała na ojca niespo­

kojnie i spytała jeszcze raz: — co wam jest, ojcze?

— Głupia dzierlatka — krzyknął ojciec z gniewem, — mówiłem juz, ze mi nic nie jest! — Potem poweselał

nieco i dodał: — nie strachaj sie, mała.

Będziemy mieć piękną Wilje. — To mówiąc wyciągnął z kieszeni garść złotych pieniędzy. — To nam wcorajsy gość ostawił w podzięce za nocleg. Na- kup co ino trza, Jadwiś.

Dziewczyna poweselała odrazu, wzięła pieniądze i porzuciwszy złe my­

śli pobiegła radośnie i ochoczo na za­

kupy. Po drodze spotkała Jędrka.

Chłopak odprowadził ją, a wtedy opo­

wiedziała mu Jadwisia o dzisiejszym gościu.

— Na rany Chrystusa! — zawołał Jędrek. — To był napewno Grzegorz Pokutnik.

— A któż to taki?

— Opowiadają ludziska, że był dawnemi casy pewien chłop co ciężko zgrzesył wobec Pana Boga i na pokute na wieki po świecie chodzić musi. Cho­

dzi tak już setki roków, do kogo zaś w dom wejdzie, jeśli go gościnnie i do­

brze przyjmą, szczęście w dom wno­

si, a jeśli nie, to same nieszczęścia, jak grad, na głowę niebacnego sie sypią!

— Jędruś! — zawołała Jadwisia — to do nas napewno scęście zawita, bo go tatuś gościnnie przyjęli, a ja mu jeść dałam! Widzis, juz scęście do nas przysło, bo tatuś pieniądze od gościa dostali!

Jakoż nadzieja nie zawiodła mło­

dych. Bartłomiejowi i jego córce coraz lepiej powodzić się zaczęło. Zaraz na drugi dzień wybrał się Bartłomiej do miasteczka. Przyszedł z radosną nowi­

ną. Odebrał na poczcie list od syna z Ameryki i pieniądze. Tylko, że listu nie chciał nikomu pokazać, nawet cór­

ce. Teraz co miesiąc pieniądze przy­

chodziły. Bartłomiej pola nakupił, sta­

ry dom zburzył, a nowy sobie wysta­

wił, ale starego młyna nie dał zburzyć, zamknął go na cztery spusty i nikomu tam wchodzić nie pozwalał, a sam też nigdy tam nie zaglądał.

Rodzice Jędrka innem okiem na Jad wisie teraz patrzyli i wkrótce też odbył się ślub Jędrka z Jadwisią. Mło­

dzi zamieszkali razem ze starym Bar­

tłomiejem.

W rok potem, w przeddzień wilji Bo­

żego Narodzenia siedzieli wszyscy tro­

je w dostatnio urządzonej, ciepłej iz­

bie. Noc była ciemna i tylko śnieg bie­

luśki, a na metr wysoki rozjaśniał nie­

co ciemności. Gwarzyli przy świetle zapalonej lampy do późnej nocy. Na­

gle rozległ się dźwięk dzwonków sa­

neczkowych... „dzyń dzyń dzyń — dzyń dzyń dzyń“ ... coraz bliżej i bli­

żej.

— Tak to było tej samej nocy rok temu, kiedy... — zaczęła Jadwisia...

Sanki zatrzymały się przed domem, drzwi się otwarły na oścież w drzwiach stanęła wysoka postać, w czarnym płaszczu, w lisiej czapce...

Młynarz zerwał się na równe nogi z ławy, blady jak trup, oparł się o ścia­

nę i oczy dłońmi przysłonił.

— Pokój temu domowi — rzekł przybysz. — Jadę zdaleka i daleką mam jeszcze przed sobą drogę. Noc ciemna...

Młynarz krzyknął przeraźliwie, przez okno jak szalony wyskoczył i po­

biegł przed siebie jak opętany. Jędrek i Jadwisia byli tak oszołomieni, że nie wiedzieli co się z nimi dzieje. Kiedy przyszli do siebie w izbie nie było ni­

kogo.

— Gdzie ojciec? — krzyknęła Jad ­ wisia. Wzięli latarnie, szukali i wołali całą noc, ale nadaremnie. Dopiero nad ranem znaleźli Bartłomieja w starym młynie.

Wisiał u stropu na grubym sznurze.

W kącie bielały porozrzucane ludzkie kości...

B.

Koniec.

P O W SZ E C H N Y . 4