• Nie Znaleziono Wyników

(Jak zięba pokonała kota).

Rankiem, gdy dziedzic siedział ze swoją rodziną przy śniadaniu na we­

randzie, przylatywała zięba regularnie z wielką punktualnością, by z dzięk- ozynnem ćwierkaniem otrzymać swój malutki udział w śniadaniu państwa.

Był to ładny oswojony ptaszek, z piersią o rdzawej farbie i zgrabną główką.

Wesoły i nieskrępowany skakał u stóp swych potężnych ofiarodawców.

Zapewne podczas tych odwiedzin, musiał kot domowy znajdować się pod zamknięciem. Gdy Mruczek był wolny trzymała się zięba zdaleka od stołu, co nikogo nie dziwiło, gdyż Mruczek był djabelnem kociskiem: duży, czarny, z białemi pierścieniami na łapach. Ulu­

bieniec całego dworu, niepokonany władca świata kociego we wsi i na fol­

warkach, dostojnik, który pełny god­

ności i umiaru kroczył przez podwórza i potrafił zdobyć sobie należny respekt nawet wśród psów podwórzowych.

Mieszkały w nim podstęp i chytrość obok śmiałości i bezgranicznego okru­

cieństwa. Pozatem był rzetelnie leniwy i tylko przy dobrym humorze spełniał swe zadanie, dla którego właściwie był tu trzymany i upolował tłustego szczu­

ra. Zato dostawał jako nagrodę, spe­

cjalną miseczkę mleka.

Gdy pewnego dnia zjawił się ze żmi­

ją, którą upolował w ogrodzie, otrzy­

mał podwójną porcję. To mu tak przy­

padło do smaku, iż odtąd ukazywał się codziennie i składał u progu domu, jednego z tych niebezpiecznych wę­

żów, aż wkońcu wpadnięto na jego

chytry podstęp. Mianowicie to był ten sam wąż. Parobek wyrzucał zawsze zabitego węża za płot do rowu i stam­

tąd zmyślny kot wyławiał go i przyno­

sił, by znowu uzyskać nagrodę.

Podczas gdy Jasiek, z rozkazu dzie­

dzica, grzebał węża w ogrodzie, by za­

pobiec chytrym cygaństwom, Mruczek grzał się w słońcu w pobliżu i zdawało się, że jego długie wąsy poruszały się w tajonym uśmiechu...

W międzyczasie ptaszek rozglądnął się za narzeczoną i z sąsiedniego ogro­

du przywiódł sobie zgrabną szarą sa­

miczkę. Ptaszki wybudowały wspólnie gniazdko, wysoko wgórze, w rozwi­

dleniu gałęzi, na szczycie najwyższej gruszy i wnet dało się zauważyć, iż sa­

miczka będzie wylęgała. Nie uszło to też uwadze Mruczka.

Już w tym czasie zaczął widocznie krążyć naokoło tego drzewa i gdy po czternastu dniach młode zaczęły pi­

szczeć, stała żądza mordu w jego żół­

tych oczach, gdy spozierał do góry.

Dziedzic zauważył to ze zmartwie­

niem, uspokajał się jednak tern, że gniazdko było umieszczone bardzo wy­

soko i kotu ledwie udałoby się utrzy­

mać na słabych gałązkach szczyto­

wych. Czasami wypłaszał go rzuca­

niem kamieni i starał się też na wszel­

ki sposób wyjaśnić mu, że to drzewo jest dla niego zakazane.

Później jednak stało się...

Jak do tego doszło nigdy nie zostało wyjaśnionem, gdyż stało się to w ciem­

nościach nocy. Pewnego ranka leżało zniszczone gniazdo w trawie i obok

re-sztek piskląt leżały także głowa i pió­

ra nieszczęśliwej samiczki, która przy­

puszczalnie została zaskoczona we śnie, jeśli nie padła ofiarą w bezskutecznej i bohaterskiej obronie swych młodych.

Czarny i zadowolony z siebie siedział morderca, syty, pod krzakiem malin.

Jego żółte oczy, których źrenice przed­

stawiały się jak cienkie kreski, patrzy­

ły niezgłębione w daL

Dziedzic był gniewny, rodzina dzie­

dzica oburzona, ale kot jest przecież tylko kotem żądza mordu leży mu z na­

tury we krwi, no cóż już można zrobić?

Za karę został na pewien czas zam­

knięty, jednak ptaszek-samiec nie uka­

zał się więcej przy stole podczas śnia­

dania. Może odleciał z tego ogrodu z powodu zmartwienia. Kot nawet nie był tego świadom, chociaż on o wszyst.

kiem wiedział co działo się na podwó­

rzu i w ogrodzie.

Raz w gorące popołudnie, gdy syty i ociężały łaził przez cienistą część o- grodu, zatrzepotało tuż przed nim w krzakach. Kot natychmiast zastygł w kamień i zobaczył ziębę, skaczącą między krzakami. Ptak zdawał się nie przeczuwać wogóle, jakie mu grozi niebezpieczeństwo; zachowy­

wał się beztrosko i przybliżał się coraz więcej. Kot przyczaił się z napiętemi mięśniami i skoczył — obok!

Ptak podleciał wgórę ćwierkając, nie oddalił się jednak, tylko opuścił się znowu trochę dalej. Zdawał się być chorym i niezdolnym do latania. Kulał widocznie, a także lewe skrzydło zwi­

sało mu bezwładnie. Z płonącemi śle­

piami skradał się Mruczek nanowo ku ptaszkowi. Skoczył. Znowu obok! I tak szło jeszcze dwa razy! Kot miał głupią minę i nie mógł sobie wytłumaczyć swego niepowodzenia. Później chwycił go ślepy gniew i zaczął otwarcie, bez krycia się, uganiać za ptakiem jak pies myśliwski, aż zięba podleciała na dach stodoły i w ten sposób pozbyła się na­

tręta. Zmęczony i zmartwiony wrócił kot ze swego bezcelowego polowania do domu, zawstydzony i zdumiony tern co zaszło. Od tego czasu powtarza­

ło się to dziwne zjawisko kilka razy dziennie. Gdy tylko kot ukazał się w ogrodzie, zjawiała się też natych­

miast zięba.

Ptak pozwalał się „odkryć“ przez swego wroga gdziekolwiek w trawie lub wśród chwastów, albo też zlatywał z drzew prosto przed nos kota i szalo­

ne zajadłe uganianie zaczynało się na­

nowo. Coraz bardziej osowiały stawał się kot, coraz bardziej pełnemi zwąt­

pienia jego nadaremne usiłowania, by dosięgnąć nieuchwytnego ptaka. Jak zwarjowany, czarny cień uganiał kot za ptakiem, lecz mały ptaszek panował nad sytuacją w każdej chwili. Przytem znajdował czas, by jeszcze w inny spo­

sób naigrawać się ze swego wroga, gdy naprzykład rozdrażniał go do tego stopnia, iż kot jak ślepy rzucił się łbem w ścianę murowanego śpichlerza, lub innym razem zwabił go na spróchniałą gałąź, która z gruchotem załamała się pod kotem i Mruczek musiał z prze­

trąconą łapą udać się do swego lego­

wiska. Kot stał się ponury i markotny.

Nie miał więcej spokoju. Skoro tylko ukazał się w ogrodzie, zawsze był tam też samiec zięby i podlatując, skakał przed jego nosem. Pozostawał więc przeto więcej i coraz więcej w domo­

stwie, chociaż wałęsanie się lubiał po­

nad wszystko. Wylegiwał się apatycz­

nie w swym koszu, prawie, że nic nie żarł i patrzał osłupiałym wzrokiem przed siebie. Coraz rzadziej łaził Mru­

czek do ogrodu. Wiecznie nieudałe po­

lowanie i wyzywające, prawie piekiel­

nie zachowanie się jego małego prze­

ciwnika, którego zabiłby jednem ude­

rzeniem łapy, lub zgruchotał jednem kłapnięciem swych szczęk, wyczerpa­

ło jego siły życiowe. Opadał na siłach z tygodnia na tydzień. Jego boki stały się wąskie, sierść najeżona i bez zwyk­

łego połysku. Płomień jego wielkich żółtych, drapieżnych oczu ustąpił miej­

sca przytłumionemu żarowi.

I gdy pewnego dnia zrobił jedną z rzadkich prób ukazania się w ogro­

dzie — ptak znowu ćwierkając podla­

tywał mu przed nosem.

Mruczek rzucił mu tylko niewypo­

wiedziane zmęczone spojrzenie, bezsil­

nej nienawiści, obrócił się wolno i ze zwieszoną głową polazł do domu.

On ostatecznie zaniechał polowania.

Odtąd prowadził tylko cień bytowa­

nia na tym świecie. Leżał na oknie i patrzał tępo do ogrodu, skąd docho­

dziły go szmery głosów innych zwie­

rząt i ptaków. Wyglądał strasznie, był wychudzony i opuszczony. Gryzł rękę swego pana, gdy ten go chciał zbadać i nie przyjmował żadnego pożywienia.

I pewnego deszczowego ranka, z koń­

cem sierpnia znaleziono go wyprężo­

nego i bez życia, przed jego koszem.

Mała zięba złamała jego silne serce i zemściła się w straszny, lecz spra­

wiedliwy, według praw ludzkich, spo­

sób.

Nieco później, z początkiem wrze­

śnia zebrały się masy ptaków, do wiel­

kich ciągów na południe. Także mała zięba przyłączyła się do nich. Odle­

ciało małe stworzenie, które spełniło wielkie zadanie, pełne poświęcenia i wytrwałości. Odleciał ptak ten do Włoch i na drugą wiosnę znalazł so­

bie nowe miejsce do uwicia gniazda, daleko oddalone od gruszy, pod któ­

rą parobek Jasiek zakopał kota Mrucz­

ka...

Gdzie jest drugi uczeń ?