• Nie Znaleziono Wyników

183 Ci Hohenstaufowie mają coś za sobą •— tlo historyczne,

W dokumencie Pamiętnik Naukowy. T. 2, z. 5 (1837) (Stron 27-39)

i jako skutek doświadczenie, źe i nasza publiczność łatwiej zapala się do czegoś rzeczywistego i historycznego niż do prostych zmyśleń, które niczem innem niesą tylko sennem widziadłem wybujałej wyobraźni, pozbawionem istoty i tre­

ści, w tern prawdziwa zasługa Raupacha, źe historyę na­

szych Hohenstaufów popularną uczynił. — Niechcę twierr dzić, żeby jego dramy, jako dramy, były w tym stopniu doskonałe, co Ralmera historya Hohenstaufów, jako dzieło historyczne; ale to pewna, że jakkolwiek Raupach nie wiele miał to na uwadze, i w historyi Hohenstaufów upatrywał tylko przedmiot do wierszy i deklamacyj, — przecież poe­

ta , jako taki, skuteczniej i na większe massy działa ani­

żeli uczony. Szlachetnyto chociaż rzadko dobrze pojęty zawód poety, i tem więcej żałować należy, że Raupach, czy go ze stanowiska wyższej krytyki,, czy w miarę jego własnego talentu oceniać będziemy, powołaniu swemu do­

skonale nie odpowiedział. Ma on wprawdzie coś szylle- rowskiego, ale jakżeto przyćmione deklamacyą i powsze- dnikami! a gdzież jest owa niepowszednia szlachetność i wzniosłość, co w Szyllerze łatwiej uczuć niż krytycznie da się wyjaśnić? albo gdzież jest ta treściwość i jędrność, ta siła charakterystyczna, to życie historyczne, w które Szekspir jak w stalowy pancerz uzbroił swoje dramata! — Jeden Fryderyk I. dostarczył poecie wątku aż do czterech trajedyj* Niejestże to rozwlekać jak pisarze romansów, którzy od szybkości swoich palców lichwiarski ciągną pro­

cent? Tak w jednej z najgorszych trajedyj Raupacha Tor- quato Tasso umiera prawie przez wszystkie pięć aktów;

zarzut, który stosuje się równie i do Ze d l i t z a W ięzienia i korony — gdzie Tasso w pierwszym akcie prawą nogą w grobie stoi, a lewą przez całe cztery akta powoli zstę­

puje. Chcąc poznać płaskość Hohenstaufów Raupacha, nie trzeba ich widzieć na scenie berlińskiej — bo były do­

brze oddane-—ale trzeba je czytać. Czego nie dano poe­

cie , tego w nim ganić nie należy, ale Raupach nie uczy­

nił nawet tyle, ile było w mocy jego talentu.

Najlepsze, w poważnym i tragikomicznym rodzaju są jego dobrze wykonane obrazy charakterów Kardynał i Je­

zuita i Rostropna królowa,—- najnędzniejsze zaś: Kobiety z Elbląga, i Corona solucka, drama, którą swoje powo­

dzenie i wzjętość winna jedynie grze ulubionej aktorki, i nareszcie trajedya Książe i wieśniaczka, w której tra- iczność do ostatka poniżoną została. Z aktorów brać mia­

rę do roli, i podług niej charaktery wykrawać, pierwszy Raupach w modę wprowadził.

Tak się rzecz ma z naczelnikiem naszej scenicznej traiki. Sądźcie teraz sami, jaką korzyść odnieśliśmy ź owych jambów Szyllera, które tak łatwo naśladować się dadzą.

Jaka to wygoda dla aktorów! Wszystkie odcienia charakte­

rów zatarte, żadnej barwy, żadnego przejścia, żadnego podniesienia w deklamacyi — wszystko płynie tak równo i potoczysto, jak miód po bułoe berlińskiej. Jeden szepce, drugi ryczy, podług tego jak jeden swoję miłość wyszeptać,

drugi swój heroizm ma wytrąbić. Kto szepce na początku, ten juź szepce do końca, a komu raz ryczeć kazano, ten już nie wie kiedy ma skończyć. Moźeby lepiej było użyć prozy, jako formy przechodniej, żeby się w niej pokrze­

pić i zahartować do prawdziwie męskiego dzieła i szla­

chetnego wiersza, bez którego o doskonaleni dziele dra- matycznem ani pomyśleć można.

Ale i proza bardziej niż wiersz potrzebuje ręki jeniu- szu! Nie na formie nam zbywa, ale na dzielnym duchu, na wielkiej idei, która sama znajduje sobie formę. Bra­

kuje nam powagi i godności, umysłu czynnego dla myśli ogólnej, szlachetnego zapału, który umi poświęcić się dla dzieła swej miłości, a nawet miłości ku swemu dziełu.

Przez cóż dawniejsi wielkimi się stali? przez co Szyller i Gete? przez wieszcze natchnienie, które ich wiodło i po­

budzało jak duch opiekuńczy. Cóż to pomoże, żeśmy tak skorzy do recenzyi i krytyki? Cała massa naszej kry­

tyki nie pomoże nam do utworzenia jednego arcydzieła.

Różne robiono próby, ale te nie zyskały pomyślnego skutku, chyba na chwilę. Wszędzie używano środków zewnętrznych, aby pokryć'wewnętrzne ubóstwo. Opera zaciągnęła niezmierne pożyczki u przedsiębiorców baletu, malarzy dekoracyj, maszynistów. Smutno jest powiedzieć, że opera niemiecka po śmierci Webera w śmiertelnych le­

ży konwulsyach i przeszłą tylko sławą żyje. Wiedeń i Berlin mianowicie odznaczyły się kilku próbami bez gu­

stu , któremi do reszty smak publiczności zepsuć chciano.

185

Scena leopodstadzka (w Wiedniu), wyobrazicielka szczerej staroniemieckiej wesołości, fantazyi i tak rzadkiej u nas parodyi, przedstawiła między innemi sztukę pod tytułem:

Dwaj żebracy czyli W ieża Ringholmu, romantyczno- komiczny obraz ze śpiewami, obrazami i grupami, gdzie po linach skakano, śpiewano, tańczono, błaznowano i gdzie najgłówniejsze role M ulat i pies odgrywał. Było to wten­

czas v kiedy Schreiera teatr małp do znaczenia przychodził, a orangutang-artysta Klischnig publiczności wiedeńskiej głowę zawracał. Lepsza, szlachetniejsza potomność po tych symptomatach nas osądzi, i słusznie o naszym rozu­

mie powątpiewać będzie.

Gwałtowne środki innego rodzaju przedsięwzjęto w pół­

nocnych Niemczech. Zaciągniono całe towarzystwo jeźdź­

ców, którzy przed oczyma zdziwionej publiczności musieli wyjeździć na scenie bohatyrskie czyny Wilhelma Telia i Marka Bozzari. Wtedyto można było napatrzyć się pantominom z tańcami, ewolucyami, fechtunkami, pieszo i konno! I gdzież niemiecka godność, niemieckie umnictwo, niemiecka dusza, któremi chełpić się zwykliśmy, ażeby dać uczuć naszą wyższość cudzoziemcom, którzy się wszak­

że omamić niepozwalają? I któż jest winien tego skażenia gustu, czy publiczność, która jest bierną nie czynną, i przywyka do najgorszego, kiedy nic lepszego niewidzi?

Nieprzypisujcie zawiele publiczności!

Dyrekcye, które te nadużycia wprowadziły, niewie- działy już czemby jeszcze publiczność zabawić można.

186

Najbardziej chodziło im o efekt, o coś uderzającego,, o sceny okropne w trajedyi, dwójznaczne wkomedyi. Fata- listyczne trajedye i francuskie melodramy szkodliwie wpły­

wały na krytykę i smak naszych rodaków. Pięknata była i szlachetna myśl Szyllera chcieć uważać scenę jak mo­

ralny instytut, podobnie jak Arystoteles widział w niej szkołę oczyszczenia namiętności; a jeżeli nie możemy zgo­

dzić się na to , żeby scena w zakres kazalnicy wkraczać miała, czego i Szyller bynajmniej nie miał na myśli: to przynajmniej starać się powinna, aby wbrew kazalnicy nie działać. Na scenie publiczność nie powinna znajdować pło­

chą tylko zabawę, ąle także nie same tortury i męki.

Złyto czas, który w cierpieniu roskosz, w krzyku nieszczę­

śliwego dziką uciechę znajduje. Na tem upodobaniu w okro­

pności , na tej roskoszy w okrucieństwie ugruntowali dziś Francuzi swoją traikę, a my Niemcy pobożnie podziwiamy to wyrodzenie się trajedyi, przenosząc na scenę Wiktora Hugo, Dumasa i DeIavigniego. Tę samą truciznę sączy nam Raupach po kropli w swojej trajedyi Izydor i O lga, ażeby ją potokiem w Szkole życia rozlać.

W podobnym guście jest Gryzeldis Halma, w której wszystko obraca się koło żartu karnawałowego i najwy- szukańszego okrucieństwa. Cóż ztąd, źe Halm przewyż­

sza Raupacha poezyą języka? Piękna grzesznica jest zawsze grzesznicą, i tylko na chwilę podobać się może.

Z tego skażenia smaku korzystała autorka: Hinka, D zwonnika panny M aryi, Jana Guttenberga, Piotra

187

Ssapara i tylu innych. Karolina Birch-Pfeiffer pisze jak zbrodniarz, któremu juź nie jedno morderstwo na sumieniu ciąży, a przecież napotkać w niej można naiwnie piękne obrazy świadczące o je j talencie dramatycznym, które przy bardziej artystowskim rozmyśle i czyściejszym smaku wy- bornemi byćby mogły. Birch-Pfeiffer pisze rycyrskie dramy i romanse, w których kontrasty mieniają się jak czarne z białem, albo ocet z miodem.

Zdaje mi się, że już namieniłem, co u nas stoi na przeszkodzie wykształceniu prawdziwie niemieckiej kome­

dyi. Niepodobna, żeby u nas przyjęła się komiczność Ary- stofartesa, albo coś podobnego. Któżby podjął się Hebla

tak w komedyi przedstawić, jak to Arystofańes z Sokra­

tesem uczynił? Większość publiczności nie pojęłaby żartu i odeszła znudzona; Antihegliści cieszyliby się w duchu, aleby powstawali głośno przeciwko tej nowości, z bojaźni, żeby ich podobny los nie spotkał. Hegliści, ciby autora o świętokradztwo oskarżyli, i niebo i ziemię przeciwko nie­

mu poruszyli. Większa część spółczesnych komików trzy­

ma się cudzoziemskich wzorów; Topferangielskich, Karol Blumpowiększej części włoskich. Topfer chce prawdę o- szukać, udając że tylko korzysta ze sztuk angielskich, a Karol Blum oszukuje swój własny talent, tłumacząc z wło­

skiego, gdzieby mógł coś samodzielnego utworzyć.

Między oryginalnemi, komedye Raupacba odznaczają się prawdziwym humorem, wesołością i żartami. Niemoż­

na zaprzeczyć, że on przynajmniej Starał się wyszydzić 188

niektóre wady i śmieszności swojego czasu, jakkolwiek błahe i małoznaczące. Jego T iłl i Dzwonek popularne- mi się stały, a jednak są to abstrakeye. teatralne, które ty­

pu swojego nigdy nie miały w rzeczywistości.

Do tych oryginalnych pisarzy komedyi należy i Bauern-

feld, którego komedya W yznania bardzo ulubioną się sta­

ła. A jednak, jeżeli prawdę wyznać mamy, nie ma nic, coby bardziej czczem i powszedniem było, jak układ tej cale pospolitej komedyi, której cały dowcip i zawikłanier na przebraniu zależy. JNa pewniejszćj zasadzie opiera się jego obraz charakterystyczny Franciszek W ilte r, w którym zamierzona idea z. prawdziwym talentem przewiedziona, i którego ułożenie jest wyborne. Coś podobnego nie da się powiedzieć o jego Literackim salonie.

W tym samym czasie, kiedy w Raupachu objawiał się dowcip północno-niemieckiego rozsądku, Rajmund rozwijał dowcip południowo-niemieckiej fantazyi. Nie jestto wyrodze- nie się ani zepsucie sztuki, ale jej szczególny rodzaj, któ­

ry potrzebuje tylko jenialnej ręki, aby najpiękniejsze kwia­

ty rozesłać na polu niemieckiej komedyi.

Nie sądźcie, żeby Niemcy nie mieli żadnego humoru, i nic humorystycznego utworzyć nie zdołali. Ale rodzimy humor niemiecki jest humorem fantastyki; a jeżeli pomię­

dzy europejskiemi narodami Niemiec wydaje się jak praw­

dziwy pater Jam ilias, to zarazem jest on właściwym fac- tastykiem, a jego domowy szlafrok zawsze ma w sobie coś z czarnoksięzkiego płaszcza doktora Fausta. Niemiec

189

żyje w wyobraźni i marzeniach, obcuje z przeczuciami wyższego świata duchów, musi zamknąć się w sobie, bo nie może rospościerać się zewnątrz siebie, gdzie wszystko tak jest ciasne i tak małe. Jego duch wojowniezy zwra­

ca się jedynie do krain fantazyii Lubi na warsztacie wła­

snych myśli snuć powietrzne albo roskoszne kształty, z któ- remi wychodzi w pole przeciw rzeczywistości, tak jak z drugiej strony za pomocą rzeczywistości wyśmiewa fantaz- magoryczny świat swojej wyobraźni.

Humorystyczna fantastyka, w której tyle dowcipu zam­

knąć da się , żyła szczególniej na teatrze maryonetek. Jej wyobrazicielem u Niemców jest osobna figura Kasperlem.

zwana, która coś więcej znaczy, niż złośliwy arlekin wło­

ski. Niemiecki Kaspferle, którego Justus Moser ztakim ta­

lentem wyprowadza w swoich prawdziwie patryotycznych fantazyach, odznacza się szczególniejszą siłą parodyi. Je­

go przeznaczeniem, jako reprezentanta dowcipnej, wy­

śmiewającej i zaprzecznej dążności, jest przypinać łatki napuszonym widmom i duchom. Jego działalność jest ob­

szerna i ważna. Jest on niby przeciwwagą powietrznego świata fantazyi, uosobionym humorem, jakkolwiek gmin­

nym , który oba światy rzeczywistości i marzeń, naprzeciw siebie stawia i nawzajem wyśmiewa. Przypominam sobie, że w młodości mojej widziałem na teatrze maryonetek Al- cestę w greckim i wysoko-traicznym kostiumie. Posłowie królewskiej pary udają się do świątyni delfickiego Apolina.

Nieszczęściem Kasperle przybywa pierwej , zrzuca posąg HM)

bożka i sam z wielką powagą w jego miejsca zasiada; ła­

two domyślić się, jak cierpko-dowcipne i szyderskie odpo­

wiedzi musieli usłyszeć zapyrzeni posłowie na pobożne za­

pytania swoje. Nie jestźeto dowcipne i zabawne wyszy­

dzenie wyroczni i mistycyzmu? Sytuacya była prawdziwie komicznej skuteczności, i zostanie w pamięci mojej i wszyst­

kich, co byli jej widzami. Oprócz Kasperla, nieskończo­

ny humor objawia się w jego czartowskiej mości, z którą powiązane jest podanie o Fauście. Fausta jazda do piekła, przynajmniej jak ją przedstawiają na teatrze maryonetek, sama siebie parodyuje' i wyśmiewa.

W Tiecku przyjęły sie prawdziwie narodowe i popu­

larne żywioły, tak jednak, iż on sam narodowym i popu­

larnym nie został i zostać nie mógł. Jego wyborne fanta­

styczne sztuki, napisane w wyższym stylu, dla uczonych tylko nie dla pospólstwa są dostępne. L. Robert, który także fantastyczną krotochwilę ułożył, godzien tu jest wspo­

mnienia. Karol Blum więcej tu dokazał, niż w właściwej kemedyi. Jego Zwierciadło pięknisia (des Tausendschon), moralne i szalone, żartobliwe i poważne, świadczy, ile w tym niewinnym i dziecięcym rodzaju sztuki uczyniono, i jak wiele jeszcze uczynić można.

W tym prawdziwie niemieckim rodzaju fantastycznego humoru , albo, co na jedno wychodzi, humorystycznej fan­

tastyki , Rajmund odznaczył się tak szczęśliwie, że stał się właściwym gminnym poetą naszej sceny. Nie mógł wprav. - dzie ocalić Kasperla, który do zdrowszego czasu należy,

Pam. Nauk. T . II. zeszyt 2. 13

191

nastąpił go w pewnym stopniu dobrodusznymi szubrawcami, którzy przeznaczeni są w prostocie ducha przypinać łatki pompatycznym duchom i wróżkom. Humorystyczne duchy i, cała ich hierarchia, głupie i roztropne wróżki, napuszone i, pokorne, złe i dobre demony, szkodliwi i nieszkodliwi czar­

noksiężnicy z jednej strony, rzeczywistość, ludzie, służą­

cy i kucharki, panowie i panie, zakochani i niezakochani z drugiej strony, te dwa światy dziwne, fantastyczne i śmiesz­

ne, jednoczą się i wyszydzają wzajemnie. Zaledwieby uwierzyć można, źe zdrowy rozsądek coś podobnego znieść potrafi, ten upstrzony zamęt najrozmaitszych postaci, tę szaloną mieszaninę poważnych i żartobliwych rzeczy, gdy­

byśmy .zaraz z początku, i jakby za jednem uderzeniem czarnoksięskiej laski, nie byli przeniesieni w ten świat fantastyki i pociągnieni w jej powietrzne okolice, prawie mimo woli i tak nagle, źe nam nie zostaje czasu do roz­

wagi i krytyki. Zarazem jednak uważamy, że w tej ja­

skrawej i pstrej igraszce fantazyi, ukrytą jest myśl poważ­

na w łatwo dostępnej formie. To sprawia , że właśnie zdro­

wy i dziecinny, pospolity rozsądek ludzki w niej sobie naj­

bardziej podoba, i w jej alegorycznych obrazach samo ziar­

no prawdy wynaleść umie. W podobnym rodzaju, chociaż bez głębokiej humorystycznej fantastyki Rajmunda, pisze w Wiedniu dla sceny Nestroj autor Gałgan-Ducha, któ­

ry w utworach swoich trzyma się niższej i mieszczańskiej sfery, i coraz więcfój przy wyka, nie przez duchowe ale przez ziemskie siły bohatyrów swoich wynosić. Węzeł 192

jest zawsze nadzwyczajnym, ale sama nadzwyczajność zni­

ka. Wszystko tu jest bardziej cierpkie, nieokrzesane, po­

wszednie i prozaiczne niź w Rajmundzie , ale niemniej do­

broduszne , naiwne, skuteczne i dla massy publiczności peł­

ne nauki.

Nestroj skończył swój zawód poety, odkąd zaczął u- kładać sztuki z pawianami i morskiemi kotami, dla wirtu­

oza powykrzywianych członków Kłischniga, którego zaró­

wno małpą pomiędzy ludźmi, jak człowiekiem między mał­

pami nazwać można. Rajmund tworzył dla sceny, Nestroj dla kassr, pierwszy będzie żył i po śmierci, drugi umarł je­

szcze przed zgonem swoim.

Bądź jak bądź, w czarnoksięskich dramach Rajmunda znajduje się bogata mina poezyi, z której jeniusz mógłby wykształeić prawdziwie narodowy dramat niemiecki, który tu w pierwszych dopiero i niekształtnych ukazuje się zarysach.

Nasz wiek wymaga prawdy, rzeczywistości i tła hi­

storycznego. Tego chcemy od poetów w wyższym i po­

ważnym dramacie, bez deklamacyi-i frazesów. Jeżeli czas obecny jest jak ów lis w bajce,-dla którego winogrona niedojźrzały jeszcze, to pnijmy się w górę po drabinie hi- storyi, szczebli tam bez liku, każdy szczebel jest czynem, a czyn prawie każdy jest żyjącą poezyą i da się wcielić w dramę. Porzućmy wyskoki rozpasanej imaginacyi naszej, która wątłe tylko i pajęcze tkanki snuje; wyprowadzajmy wątek poezyi z kłębka czynów, bo fantazya chromieje i u- pada, jeżeli się nad żartobKwość ' r parodyujący siebie

hu-13*

193

mor wynieść usiłuje. Życiem i zdrowiem poezyi jest hi- storya. Dla poetycznych jeniuszów nie ma w tym czasie płodnego zarodku, ale jest jeszcze jeniusz, jeniusz szla­

chetnej i nieskażonej duszy, który jak czysty promień Wciąż do góry zmierza. Z tym jeniuszem nie rodzimy się, ale go sami' z siebie wydobyć możemy. Takim jeniuszem był Szyl- ler, od którego nieszczęściem dla sceny wierszowanie nie zaś ducha przejęto. Dyrekcye są odpowiedzialnemu za u- padek sceny. Wielkie i zaszczytne jest ich powołanie, które one rzadko rozumieją. Zamiast być nauczycielami ludu, gust i sztukę poświęcają dla zysku. Nie trzeba po­

wodować się interesem, ani na chwilowy skutek racho­

wać , ale umieć poświęcić się dla przyszłości w interesie sztuki, nie kassy. Nie trzeba mniemać, żeby oprócz u- j>rzy wiliowanego grona poetów teatru, między któremi akto- rowie nie małą rolę grają, nie znalazł się już żaden ta­

lent dramatyczny. Gdzie tylko pokaże się jeniusz, lub coś podobnego do jeniusżu, trzeba mu podać przyjacielską rękę.

Bo jeniusz jest z początku słaby jak dziecko, trzeba mu podać rękę, aby ssię podniósł, i olbrzymiem czołem dosię- gnął nieba. Wprawdzie nie nadszedł jeszcze czas eman- cypacyi jeniusżu, ale znajdą się jeniusze, jak tylko czas ten nadejdzie. Trzeba czekać i mieć cierpliwość. I cier­

pliwość jest pewnym rodzajem jeniusżu, zwłaszcza owa cierpliwość niemiecka, która u obcych, narodów w przysło­

wie weszła.

1

11)5

R O S P R A W H I

W dokumencie Pamiętnik Naukowy. T. 2, z. 5 (1837) (Stron 27-39)