• Nie Znaleziono Wyników

Pamiętnik Naukowy. T. 2, z. 5 (1837)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Pamiętnik Naukowy. T. 2, z. 5 (1837)"

Copied!
164
0
0

Pełen tekst

(1)

NAUKOWY

ZESZYT 5.

JSpSOTOCJOESO I

1837.

(2)

S P I S R Z E C Z Y .

I . O braz sccny niemieckiej . . . . . . • . . sir. 159.

I I . R ospraw ki w przedm iocie dziejów polskich . . —- 193.

II I. O p o jęciu choroby zc stanow iska filozofii n atu ry 209.

I V . W y ro b n icy an g ielscy > . . . . . — 246.

V . R o zm aito ści: . ' . .,

a) O polskich rom ansopisarzach przez K ra ­ szewskiego . . *v • • • .V . / . v — 2 65.

h) Nowy u n iw ersy tet w A tenach . . . . ■ • — 280.

c) U czelnie w M eksyku . • ... . . • • — — d) Nowe zakłady naukowe w W . K . P o z Hań­

ski em’. . , V : . ■. . • . ; . ~ 281.

e) Z adania do nagrody . . . • . • . ■ — 285.

f ) U czelnie wieczorne . . . . . 284L g ) S p is w ykładów w berlińskim uniw ersytecie

n a półrocze zim owe I S 37^ od 2 3 paźd.

rozpoczynających się . . . . ' «— — h ) . P ie rw sz a opera rossyjska . . . . . . — 283.

i) S to su n ek śmiertelności m ia st stołecznych —■ — k) O sobliwości londyńskie . ... ' . . — 286.

V I . L isty o stanie teraźniejszym piśm iennictw a polskiego.

Rozbiory:

a) Mowy pogrzebow e k s. L udw ika T rynkow -

skiego * \ *v • • • * • • •. ' 295.

b ) N auka p raw a d la płci pięknej . . • — 512.

Bibliografia . . . . • • — 517.

(3)

OBRAZ SCENY NIEMIECKIEJ,

| | \ j;

przez-

M a r g r a f f a . '

J u ź e ś m y przeżyli owe czasy szczęśliwej błogości, wolne od pracy, w których temperatura sceny stała na zerze, tehi- peratura zaś publiczności doszła najwyższego stopnia zapa­

łu; owe czasy uroczystości na cześć urodzin Getego, kie­

dy uchodziło za nagrodę złotego pióra pisać najlepsze poe- ma, albo raczej takie, w którem tego ministra, księcia i monarchę nowożytnej poezyi najdosadniej i najgrunto-- wniej chwalić i uwielbiać umiano; owe czasy, w których rycyrze berlińskiej liryki przed oczyma czytającej publicz­

ności sławnie i uroczyście w sonetach, tercynach, madry­

gałach i tryoletach do pierścienia gonili! owe czasy wieńców i girland, któremi obsypywano pannę Sontag, śpiewu, trylów i rulad królowę, a które jeszcze kwiecistszemi uczynić u- miano poświęconemi ku jej czci poematami. Piękne czasy,*

kiedy wiedziano czego chciano, a niechćiano nic więcej tyl-

Pain. Nauk. T . II. z e szy t?. 1 1

(4)

ko biesiady wyprawiać, Sontag usłyszeć, sonet ułożyć, i dowiedzieć się z poczty, co się dzieje w Berlinie.

Wyznajcie to sami: jesteśmyż teraz szczęśliwi? jestże nam lepiej w szczupłym, a przecież tak głęboko zachodzą­

cym zakresie domowego życia, albo na publicznych zaba­

wach? czyliż wszędzie nie przyczepia się do nas coś jąk widmo ze złośliwie żałosnym grymasem i szponami Mefi- stofela? Możemyż śmiać się, żeby twarzy nie wykrzywić do płaczu, albo płakać, żeby nie przybrać śmiesznej miny krytycznej wyższości?

Teraz, kiedy cały świat jest orkiestrą ale rozstrojoną i niesworną, a powietrze niestałe jak umysły i literatura nasza, my, cośmy się wcale innych, większych i wspanial­

szych tzeczy spodziewali i ledwie że niepragniemy powro­

tu tamtych czasów, a przynajmniej zazdrościmy szczęśli­

wym, którzy w nich żyli i bawili się.

Ale tamte czasy nie mogły mieć trwałości. Były wpraw­

dzie skłonne do uwielbiania, ale niedostawało im1 tej głę­

bokiej pobożności, z jaką wiek przeszły czcił swoje literac­

kie świeczniki. Nie miano przekonania, tylko przegady- wano, oszukiwano i okłamywano samych siebie. Wiele by­

ło liczących, a źe jednego licznika mieć chciano, liczono- no czas według Getego. Nie myślano o krytycznej zasa­

dzie. Krytyka składała się z wzajemnych komplementów albo szkalowań. 0 to się tylko ubiegano, żeby błyszczeć i kochano się we wszystkiem co błyszczało, jak dzicy al­

bo małe dzieci; a jednak było to oswojone i dobrze już

160

(5)

podrosłe pokolenie. Mierne talenta, które sobie same za­

radzić nie umiały, za włosy wyciągano do góry. Z kape­

luszem w ręku cały kraj przebyć można — było godłem tych głów miernych, które jedząc ze stołu literatury po­

zwalały się chwalić ' i z wdzięczności nawzajem chwaliły.

Jedno stronnictwo wzjęło górę i wywyższało wszystko, cokolwiek się z niem łączyło. Ówczesnej literaturze, obo­

jętnej na wielkie i ogólne dobro na celu mające pomysły, nie chodziło o to, co się działo, a przynajmniej dziać by­

ło powinno na rzeczywistym świecie, ale jedynie o to,- co wtedy wyłącznie popłacało, o teatr, z którego łona, pomimo takich zabiegów, nie wyszło nic nad czyste ramoty i nie­

winne dzieciństwa. W ówczas Wszystko chciało pracować dla teatru. W samym Berlinie liczono trzynastu drama­

tycznych poetów. Byli pomiędzy nimi ludzie, którzy z in­

nych względów, w powieściach, romansie i t. d. wybor­

nych dokazali rzeczy; ale w dramatycznym względzie ze wszystbich trzynastu trudno byłoby ulepić trzynastą część niepodzielnego Szekspira.

To wszystko nie mogło trwać długo. Wielkie, poważ- * ne zdarzenia przerwały dziecinne zabawy, ocuciły umysły-

ze snu i marzeń t Przestano zajmować się cackami; zło żono togę pokoju, a uzbrojono się W stalowy pancerz—■

wyłącznie politycznych opinij. Była to druga ostateczność.’

Kto niewinną piosnkę zaśpiewał— był głupcem; nieprzyja­

cielem ogólnego dobra —: kto ułożył powieść bez politycz­

nej zasady; indeferentystą— kto nie szalał mieczem i o- 11

*

161

(6)

gniem! Krytyka patrzyła tylko wiary politycznej , w czem M einzel rej prowadził. Przeciwne stronnictwo, które tak­

że pisało i krytykowało, ani na jeden włos nie ustępowało tamtemu w zagorzalstwie. To zrodziło ze wszech stron podejrzenie, nieufność, i, co zwykle z lego wynika— nie->

zgodę. Bardzo mało uczyniono , ale tem więcej polityko- wano i rosprawiano. Wypróżniły się ławki przed sceną, która świat wyobraża, a napełniły się miejsca, w których czytano francuskie i niemieckie' polityczne dzienniki. Nie czytano nic, oprócz doniesień z widowni świata. Poszła w niepamięć widownia poświęcona Apolinowi, Muzom i za­

bawie mieszkańców. Był wprawdzie zapał i życie w umy­

słach, ale nie dobrze się stało, że dla ich wojennego uspo­

sobienia zapomniano o sztukach pokoju, że żarłoczna poli­

tyka pochłonęła wiele, coby wystarczyło do zadowolnienia spokojnego, a przynajmniej coś więcej nad politykę dzien­

ną potrzebującego serca.

Nie wiem* czy już walka opinij wyszumiała na za­

wsze, ale to pewna, że w tem burzeniu się nastąpiła przer­

wa i cisza. Ztąd poszło, że zamiłowanie teatru znowu znakomite uczyniło postępy, i coraz bardziej wzrasta. Chcie­

libyśmy widzieć coś z historyi świata i ludzi, i niejakie jej ułomki znajdujemy na scenie. Dokoła nas wszystko mil­

czące i bez znaczenia; nie ma nic, cohy, nas wzruszyć

albo podnieść mogło, nic, aby opłakiwać albo wyszydzać

było warto; historya ucieka się na łąno domowego życia,

prywatnych interesów, kramów, sklepów i giełd, gdzie

162

(7)

odmówione lub przyjęte pożyczki stanowią o postępie lub cofaniu się historyi, tak, że świat stoi dzisiaj na wielkiej Stopie, bo na stopie procentu, i wygląda jak jeden ogólny dom pożyczki i zastawów. Stanto zapewne trzeźwy, bez poezyi i zajęcia, ale zbawienny. . Materyalne i prze­

mysłowe siły są w ruchu, a tak i literatura zmuszona jest, a przynajmniej ma sposobność być przemysłową i kupczyć płodami swojemi. Im więcej ducha kupieckiego, tem mniej poezyi; ale ktoby dla tego chciał rospaczać o postępie hi­

storyi, że obecnie nie objawia się w burzach, zapasach i wstrząśnieniach, ten się nie rozumie na jej cichem i taje- mnem działaniu, jak ona tkwi i posuwa się w każdem in­

dywiduum, ażeby na spokojnej drodze nowe kombinacye wymyślić i nowe formy życia utworzyć.

Ale i najwyszukańszy filister ma przecież takie chwile, w których pragnie wzruszeń i elektryzacyi, chciałby za­

śmiać się lub zapłakać, szuka złudzeń lub komicznego lub traicznego wrażenia, żeby na chwilę zapomniał o rutynie i doznał spółczucia. Gdzież znajdzie to wszystko? W do­

mu? Tam ścienny zegar wybija jednostajnie godziny, czy­

sta i naga rzeczywistość depce w drewnianych pantoflach;

zawsze jedno i to samo powtarza się, i nudzi. W polity­

ce? Ta przedstawia wprawdzie jakieś widowisko, ale to, jak jeden publicysta francuski uważa,—r wszędzie małżeń­

stwem się kończy. Nasz więc filister myśli sobie: tego niepotrzebuję daleko szukać; mój sąsiad na prawo ma dziś wesele, mój sąsiad na lewo chrzciny; a ponieważ mu raz

163

(8)

164

juź przyszła pokusa do czegoś nadzwyczajnego, przezuwa niehistoryczne pantofle na historyczne huty, i udaje się do świątyń nowożytnego kunsztu, gdzie Lumpacy Wagabun- dus i Chłop milionowy wyprawiają swoje sztuki.

Kiedy słońce historyi zajdzie, ukazuje się i nabiera blasku księżyc widowisk, które są niby cieniem tamtej.

Zamiłowanie sceny, tej poezyi czynu, wzrasta, ile razy w rzeczywistości wydarza się brak zdarzeń historycznych, prawda wyciągniona z doświadczenia, którą stwierdziło świeżo wzrastające upodobanie w widowiskach scenicznych.

Idzie tylko o to , czy nasza scena zasługuje na to zajęcie publiczności, i co ją upoważnia żądać po nas, żebyśmy ją cenili i uwielbiali? Ale komuż w dzisiejszych czasach prze­

szło przez głowę uwielbiać scenę niemiecką w jej dwój- znacznym i ubogim stanie?

Zawsze jeszcze, ćo właściwie nie założeniem ale wnio­

skiem i wypadkiem moich uwag być powinno, w opłaka- nem znajduje się położeniu, a przyczyny dla których tak jest skażoną, albo ze swego skażenia podnieść się nie mo­

ż e , nieznajdują się na powierzchni rzeczy, nieznajdują się w samych poetach dramatycznych, ale i w aktorach, nie tylko w aktorach, ale i w zarządzie, nie tylko w za­

rządzie , ale i w publiczności.

Tymczasem potrzeba przemiany rzeczywiście czuć się

daje; widzimy czego niedostaje scenie, czujemy jej stare

i zakorzenione wady, a skorośmy już przekonali się o jśj

chorowitym stanie, musimy przyznać, żeśmy szczęśliwie

(9)

przebyli ów dwudziestoletni okres dramatycznego zapału, który tak wiele zawinił przy całej niewinności swojej.

Dziś przyszliśmy do poznania. Ważność [historyi, która w tak pełnych znaczenia i krwawych zarysach mimo nas przeszła, wycisnęła się jakkolwiek słabo na miękkiem ser­

cu naszem. A chociaż jeszcze poklaskujemy słabości, po- klaskujemy i wielkości duszy tak często, albo raczej tak rzadko, jak nam przedstawianą bywa. Dramy Szyllera ma­

ją zapełniony teatr, Tasso i Ifigenia Getego szczupłą ale dobraną liczbę widzów, a wielka, potworna, światodziejo- wa traiczność szekspirowska obudzą burzliwy, namiętny zapał, jakto niedawno na przedstawieniu Makbeta w Ber­

linie uważać można było. Trzebaż zwątpić o dyrekcyi, która od czasu do czasu jenialne utwory Szekspira godnie na scenie przedstawić usiłuje? albo o publiczności, która je z takim zapałem przyjmuje? I znowu, czyliż nie trzeba rospaczać o publiczności, która nazajutrz udziela niewąt­

pliwych dowodów swego upodobania najsłabszemu utworo­

wi nowożytnej sztuki? Może publiczność jest tylko grzecz­

ną tam, gdzieby krytyczną być powinna, i znowu nie tak grzeczną jak raczej dobroduszną i łaskawą tam., gdzie ta dobroduszność i łaskawość wcale nie jest na .swojem miejscu. Mają to Niemcy do siebie, że z same; Ociężało­

ści i powolności swoim gustem poniewierać a z cierpliwo­

ści nudzić się pozwalają. Ja uważam za jakiś okaz wyż­

szej woli ten napełniony teatr, tę pobożną uwagę, ten za­

pał wydający się na jaw podczas przedstawienia klassycz-

(10)

nych tworów. Zaprawdę, dyrekcye teatralne przypisują' mniej smaku publiczności, aniżeli ma rzeczywiście, chociaż wyznać trzeba, źe i publiczność dosyć często daje im słu­

szny powód do takiego o sobie sądzenia, z grzeczności zapewne i dobroduszności, albo raczej z nałogu. Poszu­

kiwanie przyczyn, zkąd to zepsucie poszło, w ścisłym zo­

staje związku z badaniem historyi kolei naszej sceny od samego jej zawiązku. Tu tylko szkicu spodziewać się należy.

Scena angielska opiera się na jednym Szekspirze jak na granitowym słupie, niemiecka ma tylko podpory z mniej więcej drogiego drzewa. Najlepsze utwory naszych dra­

matycznych poetów wychodzą za obręb dramatu albo przy­

najmniej za obręb sceny; najgłębsze ustępy w dramatach Szyllera nie mają miejsca na teatrze, a nawet całe poe- mata dramatyczne, jak Natan Lessynga, chociaż grano go nieraz dla zabawy niewielu myślących ludzi, i Faust Getego, olbrzymia, narodowo-niemiecka trajedya, — któ­

ra unosząc się na skrzydle najwznioślejszych myśli, pa­

suje się z niebem i z piekłem, z dobremi i ziemi ducha­

m i, z tęsknotą własnej piersi, z nierozwikłanym węzłem metaflzycznejtSpekulacyi i niebespieczną ponętą światowych u ciech,— nie mają nic spólnego ze sceną. My nie umiemy działać, tylko myśleć i marzyć. Zaciągnąwszy armię po­

mysłów, zdań i wyobrażeń, ubieramy ją w jaki system filozoficzny, a wyćwiciwszy ją w obrotach i taktyce pi­

śmiennej, z-katedry, romansu lub dramy, z wszelką godno­

(11)

ścią i przyzwoitością każemy jej defilować przed oczyma czytającej publiczności. U nas piszą gorliwie bez żadnej wewnętrznej pobudki — a publiczność czyta, źe to aż ro- skosz patrzyć, jeśli nie dla niej, to przynajmniej dla księ­

garzy i przedsiębiorców, albo siedzi na ławkach i słucha z podziwienia godną cierpliwością, dopóki jej nie przerazi jaka myśl olbrzymia, dla której uniform słowa, teatr, na­

wet świat cały jest za ciasny.

Niejest rzeczą obojętną jakich poprzedników miał Szekspir. Ten jeniusz poprzedziły jeniusze. Dramat an­

gielski równie jak hiszpański, którego kwiatem był Kalde-

r o n

, jest organiczną rośliną, zapuszczającą korzenie w na­

rodowych żywiołach. U nas nie wywarło to najmniejszego wpływu na dramatyczne płody Szyllera i Getego, że ich Hans Sachs poprzedził, bo tam, gdzie jest mowa o dzisiej­

szym stanie teatru, nie można mieć względu na małe sa­

tyry, które Gete w jego guście układał. Jestto właściwo­

ścią naszego piśmiennictwa, źe obok najmocniejszych ma i najsłabsze strony. Strumień naszej poezyi, jakkolwiek pełny i świeży, wysycha czasami, i dopiero po długiej przerwie pokazuje się znowu z innej strony, w innym kie­

runku i barwie. Po każdem sił natężeniu potrzebujemy wypocząć czas niejaki. Nasza literatura nie płynie jednem ani równem korytem, niekiedy ledwie że sączy się po piasku, częściej zjawia się jak burzliwy i ulewą wezbrany potok.

167

(12)

Hans Sachs ciosał swoje karnawałowe sztuki z drze.

wa. Hans Sachs był poetą, o ile nim być może poczciwy i dobroduszny źartowniś. Właściwego teatru i prawdzi­

wych aktorów nie miano; już A. W . S zlegel powiada, że sztuki karnawałowe Hansa Sachsa bez żadnych teatralnych przyborów grywali szanowni mieszczanie dla dozwolonej zabawy umysłowej. Życie domowe przemagało zawsze u Niemców; pod względem publicznego życia dotąd lud niemiecki był prawie nicżem. Jeszcze w przeszłem stóle- ciu powołanie błąkającego się aktora było haniebnem jak rzemiosło oprawcy. Trzeba było wszelkich wysileń jeni- alnych aktorów, poetów i krytyków, ażeby powołanie akto­

ra w pewnym stopniu uczciwem w oczach publiczności uczynić. Dzisiaj zaiste wszystko to przemieniło się w dru­

gą ostateczność. Teraz aktorowi, śpiewaczce, baletniczce oddajemy jakąś cześć pobożną, w której wyraża się nie- mniejsza dobroduszność mieszczańska.

Po Hansie Sachsie dramatyczna poezya od poczciwych mieszczan przeszła w ręce uczonych. Naukę pobierano od obcych narodów: Francuzów, Anglików, Włochów i Niderlandczyków. Nawet Szekspir wpływał, ale jak? Co było pierwotnie niemieckiem i narodowem, utrzymywało się tylko po teatrach maryonetek. Tak przechowało się poda­

nie o Fauście w żyjącym kształcie i silnych pierwotnych zarysach, i zostało ulubioną sztuką niemieckiej publiczno­

ści, która po wszystkie czasy miała głębokie uszanowanie dla czarta, piekła i czarownic.— W tym Fauście zachowaj

1G8

(13)

się rdzeń poezyi i dramatycznego życia, jakiego byśmy na- próżno szukali w utworach uczonych poetów, którzy pod­

ówczas układali komedye i trajedye. Pierwszy L essvng

to postrzegł i zaczął pisać Fausta, z którego Gete utwo­

rzył arcydzieło, ażeby w podeszłym wieku dorobić mu gło­

wę , która z tułowem wcale nie przypada do miary.

Z krytyki miał się wywiązać najnowszy okres litera­

tury. Lessyng, duch prawdziwie krytyczny, zaczął oczy­

szczać jej pole, lecz on nie przestał na oczyszczaniu, ale i stwarzał zarazem, co podstawą dla przyszłości być miało.

Ten przymiot głównie go odróżnia od dzisiejszych kryty­

ków. Sama jego krytyka była już dla twórczej głowy materyałem, zasadą i wzorem. Co przed nim w zawodzie dramatycznym utworzono, przyszło do nas jak skamienieli- na, i wzbudza nieraz odrazę, jak niekształtne twory pier­

wotnego świata. Mamy czasy przed-i polessyngowskie.

JVasz okres piśmiennictwa zaczyna się z Lessyngiem.

Odtąd wszystko, co ze sceną miało styczność, nabra­

ło wyższego polotu. Dramatyczne utwory Lessynga wzbu­

dziły powszechny zapał. Wędrujące towarzystwa wszę­

dzie się pootwierały, każdy nowy utwór dramatyczny przyj­

mowano hucznym grzmotem oklasków. W tym szale po­

sunięto się aż do przedstawienia dramy głodu » Ugolina«

trajedyi, przed którąby się dzisiejsze dyrekcye wielkim krzyżem żegnały. Tak zwane spaczone jeniusze, wesołe ptaszki, relegowani studenci, uciekali na scenę, odważali się na najwznioślejsze działania i działali najwznioślejsze

169

(14)

170

rzeczy, bo ich zapał był czystym i pierwotnym. Gdyby nie wówczas przyniesiono na scenę olbrzymiego Szekspira i to z tak nadzwyczajnym skutkiem, źe Hamlet nawet po małych miastach stał się powszechnie znajomą i ulubioną sztuką— co większa sztuką ludu, moźeby się to później nigdy nie było stało, a przynajmniej niespodziewajmy się, żeby dzisiejsi przedsiębiorcy byli zaczęli od dram Szekspira.

Do tego wszystkiego przyłączyła się szczęśliwa okolicz­

ność, że stowarzyszenia aktorów w tamtych czasach pry- watnemi były towarzystwami, i że się o pierwszeństwo ubiegano. Dekoracye zbliżały się do prostoty z szekspi­

rowskich czasów, której teraz z przesytu wielu sobie na­

po wrót życzy. Tem więcćj sztuka sama działała na umysł słuchacza. I któżby, porównawszy ówczesny zapał z dzi­

siejszą odrętwiałością, wątpił jeszcze, źe nas ojcowie na­

si przeszli w zamiłowaniu kunsztu i szlachetnem natchnie­

niu? Luba, jenialna swawola, charakteryzująca aktorów świetnej sceny ówczesnej, i tułackie życie pędzone śród ciągłych przemian, czasem w zbytkach a czasem w.niedo­

statku, wpływały na stań ówczesnej sceny raczej korzyst­

nie niż szkodliwie.

Każdy stan przechodni; jest płodną ziemią dla nowo wznoszących się, mocnodusznych i jenialnych ludzi. Szyl- lera trajedya Zbójcy uderzyła jak błyskawica w nagroma­

dzoną żagiew; elektryczna iskra wydarła się z tej trajedyi,

pełnej prawdziwie poetycznej siły i podniosłego ducha,

wstrzęsła i zapaliła najwięcej młode umysły. Gelego Gots

(15)

x Berlichingen taki sam sprawił' skutek. Odtąd swoboda rycyrska, zbójecka, stała się hasłem, groźność poczęła uchodzić za siłę, nieokrzesanie za narodowość niemiecką, wycie za płacz, kurcze za wzruszenia, a potoki krwi i rozboje za prawdziwą traiczność.

Zaiste, najwyższym blaskiem okryli scenę Szyller i Gete! Obadwaj zostawili nam dramatyczne utwory, któ­

re i bardzo słusznie stały się dumą niemieckiego narodu i częścią jego narodowści, przeszły w ciało i krew naszą.

Co się zaś sceny dotyczy, w chwili jej wygórowanego ży­

cia utajony był zaród śmierci, w jej nadprzyrodzonem wy­

tężeniu wszystkich sił, przyczyna następnego wycieńczenia i do niemocy zbliżona słabość nerwowa, tak, źe co pod Lessynga krytycznem berłem z taką czystością i zapałem zaczęto — skażono teraz przesadą różnego rodzaju i ga­

tunku. I to godnem jest uwagi, że najsławniejsi poeci nasi na Szekspirze, się wyćwiczali — na dramatach zaś Szyllera i Getego ani jeden nie wykształcił się poeta.

Niemcowi niepodobna jest wspomnieć na zasługi Szyl­

lera, żeby przytem, jakkolwiek ńatura tych dwóch świa­

teł piśmiennictwa naszego wielce się różni, nienamienić o zasługach Getego. Gete więcej w całości wpłynął na na­

sze poetyczne i estetyczne ukształcenie, niż żeby szcze­

gólnemu jakiemu rodzajowi poezyi nadał stanowczy kieru­

nek. W jego Gotsu i Fauście tak wielki jest napływ prawdziwie traicznych momentów i tak pełny dramatyczny zawiązek, że trzeba ubolewać nad rozgałęzieniem się jego

171

(16)

jeniuszu, które sprawiło, że uczynił wiele we wszystkich kierunkach, zamiast wszystko w jednym uczynić. Jemu raczej niż komu udzielone było pełnomocnictwo stać się tem dla sceny niemieckiej, czem był Szekspir dla angiel­

skiej. Osobliwy kaprys zrobił go jenialnym włóczęgą po wszystkich manowcach poezyi, krytyki* biografii, podróżo- pisarstwa, kunsztu, historyi i t. d. Ale cóż on stworzył dla sceny niemieckiej? Dosyć źle, że sztuki, które pisał dla teatru, jak Clamgo, są pośledniejsze, a najlepsze jego dramy niedadzą się na scenie przedstawić. Coś doskonal­

szego, szlachetniejszego, delikatniejszego, jak IJigenia i Tasso, poezya niemiecka nie stworzyła nigdy; ale tylko ci, którzy je czytać mogli, mogli je widzieć na scenie. Dla większej części publiczności dostępnemi nie były. Gotz zaś z Berlichingcn, którego Gete później dla sceny pod­

robił i przykroił, sprowadził za sobą ten potop sztuk ry- cyrskich, które z trzaskiem biczów i grzmotem piorunów, z krzykiem i wrzaskiem, z widmami, duchami i całym przyborem femicznego sądu po świecie scenicznym huczały.

Silniej niż Gete i bardziej szczegółowo wpłynął Szyller na przetworzenie sceny niemieckiej. Historya szyllerowskiej trajedyijest historyą nowożytnej niemieckiej trajedyi; trze­

ba rozumieć Szyllera, jeśli chcemy zrozumieć jakim spo­

sobem jego naśladowcy przyszli do swoich frazesów i de-

klamacyj. Szyller równie w błędach jak i zaletach swoich

jestto prawdziwa niemiecka dusza, w najszlachetniejszem

znaczeniu tego wyrazu. Nie lepiej nie znamionuje pod-

(17)

173 niosłości jego ducha, nad owo wspaniale, całą nikczemną rzeczywistość roztrącające godło: »Płonąć dla idei ludz­

kości, jaką być powinna, być ludzkim i przyjaznym dla pojedynczych ludzi, a obojętnym dla ęałego plemienia ta­

kiego, jakie rzeczywiście istnieje*—oto jest moje hasło. « Ten duch szlachetny i wzniosły, ta powaga, ten zapał, ta energia, ta świat cały obejmująca miłość, znamionowała epokę szyllerowską, której wyobrazicieli zmarłych, albo jak A. H

u m b o l d t

żyjących jeszcze, słusznie i ze czcią podziwiamy. Takiego grona wzniosłych ludzi może już nigdy niezobaczymy w tak szczuplej przestrzeni miejsca i czasu.

Szylłerą język pozostanie na zawsze jedynym w swo­

im rodzaju, a raczej Szyller jest w nim jedyny i niezró­

wnany. On sam wynalazł swój jambiczny język. Jeśli w bliskich i najbliższych jemu czasach tak ostro przeciw niemu powstawano, co już dzisiaj powoli ustaje, to czę­

ścią dla tego, żeby naprzeciw Szyllera ulubionego Getego tem wyżej postawić, częścią dla tego, że nam jego naśla­

dowcy zmierzili szyllerowski język przez słodkie, czcze i wodniste deklamacye swoje. Zaprawdę, odkąd Kolumb Amerykę w ynalazł— nie odkrył, coby raczej kombinacyę przypadku w pospolitem rozumieniu oznaczało — łatwo jest znaleść drogę do Ameryki. Kolumb nauczył nas jak jajo postawić, Szyller,. jak się aktorowie z jego jambami ob­

chodzić mają. Może sto lat upłynie, zanim Szekspir natchnie

znowu jakiego cudzoziemskiego poetę, tak jak natchnął

(18)

Szyllera. Jego dzisiejsi następcy i naśladowcy nie są jak granit, co się na granicie układa, ale jak kurzawa, co się wlecze za tryumfalnym wozem zwycięskiego jeniuszu.

Lecz źe język Szyllera tak łatwo daje się naśladować i w naśladowaniu wszelką jędmość i siłę utracić może, to właśnie jest dowodem pewnych wad w jego organizacyi.

Szyllera, jak wszystko, co wraża cześć i uwielbienie, z pewnej odległości oglądać i raczej w całości niż w szcze­

gółach używać należy. Każda okolica uważana z pewnej wysokości, może się piękną i przyjemną wydawać, bo na­

wet jej nienajwdzięczniejsze strony zbiegają się w jeden malowniczy krajobraz. Nic łatwiejszego, jak w patetycz­

nych jambach naśladować Szyllera. Getego jambiczny ję ­ zyk w kunsztownem wydoskonaleniu swojem naśladować się nie da, jest nienaśladownie piękny. Szyller ma coś dy­

daktycznego, coś szkolniczo-frazesowatego, w czem Niem­

cy szczególniej smakują. Niemiec pragnie wynagrodzić so­

bie za to , że go zaraz z czworaka przenukano naj poważ­

ne i przyzwoite stworzenie; lubi uczyć, prawić i karcić gdzie tylko może, aby innym dał uczuć, czego sam tak boleśnie doświadczył. Ale to, co w samej przesadzie Szyl- lerowi przystoi, niepodoba się w jego naśladowcach. Czło­

wiek niezwyczajnej wielkości może sobie cokolwiek swo­

body zażyć; u niego wydaje się patetycznem i wzniosłem, coby w karłowatej naturze było śmieszną nadętóścią i prze­

sadą. Wodniste morały i refleksye, retorycznie wypracowane

deklamacye, tyrady i sentencye, od czasów i z winy Szyi-

174

(19)

lera, który sam słusznej miary w nich się nie trzymał, sta­

ły się dziedzicznemi w trajedyi niemieckiej, źe to aż wstyd tak dla tych, co je fabrykują, jak i dla tych, którzy w nich smakować i w tej powierzchowności głębokość, w tej pzczo- ści treściwość, w tej nabrzmiałej chorowitości zdrowie i czerstwość upatrywać mogą. Ciężki i mocny oddech nie dowodzi zdrowej i mocnej piersi. Jest coś potwornego w młodszych płodach Szyllera, ale te świadczą przynajmniej o jenialności, która jedynie miary utrzymać nie mogła.

Szyller przesadzał się w nich, jak później w filozoficznych rezonowaniach swoich, przez co istotnie zaszkodził scenie niemieckiej. ■

Jak my. Niemcy zwykliśmy byli przenosić chorowite, napuszone, rezonujące i refleksyjne nad zdrowe, proste, przedmiotowe i historyczne, dowodzi mniejsze lub większe zajęcie, jakiego doznały pojedyncze dramata Szyllera u Niemców. Szumna Dziewica Orleanu znalazła więcej czcicieli niż głęboko pomyślany W allenstejn, a ten znowu więcej, niż na tle narodowem i na zasadzie historycznych wydarzeń oparty Wilhelm Tell. Nigdzie Szyller na ko­

rzyść historycznej prawdy tak nie otrząsnął się z refle­

ksyjnej podmiotowości swojej, jak w Wilhelmie Tellu.

Szyller, nieustannie dążąc i pasując się, zamierzył wła­

śnie w dramatach swoich przedstawić całe narody i pierwo­

wzory ich charakterów, kiedy go śmierć z pomiędzy nas zabrała. Kto w ie, czyli przez zawczesną śmierć jego nie utraciliśmy więcej, aniźeliśmy na jego życiu zyskali.

Pam. Nauk. T . II. zeszyt 2. 1 2

(20)

Oprócz zgubnych skutków patetycznych jarabów Szyl­

lera, pyszna jego wystawa, która w Dziewicy Orleanu zUpełnie treść sztuki zatłumia, wprowadziła prawdziwie grzeszne naśladowanie. Świetność i pompątyczność języka i wystawy scenicznej dramę uczyniły rywalką opery. Rau­

t a c h

często używał tych środków zewnętrznych dla wzbu­

dzenia efektu i oklasków. Nawet uczucia miały swoje de- koracye i ozdoby, tak , źe wszystko, serce i dusza przed­

stawianych osób świeciły się jak od nędzy. Nawet i z kompozycyi łatwo było wyuczyć się od Szyllera tego, co najpotrzebniejsze, zwłaszcza epizody i wplecione do przed­

miotu miłostki,— które u samego Szyllera tak są jednostaj­

ne , że miłość Mortymera, Rudensa i Romanowa w stosun­

ku swoim do całości, jest tylko powtórzeniem miłości Ma- ksa i Tekli w ff^allenstejnie,— nie najkorzystniejsze skut­

ki przyniosły. Podług tych wzorów przyczepiano do ca­

łości podobne miłostne historyjki, tak, źe trudno było do- macać się treści pośród tych wynurzeń miłosnych, przy­

strojonych w wykwintne ale czcze obrazy, gładkie wiersze i piskliwe czułostki, jakich prawdziwa, głęboka miłość nie doznaje,'a przynajmniej nigdy nie wypowiada.

Zacharyasz W er n e r , w którym żywioły szyllerow- skiej trajedyi przyjęły się nie bez smutnych i zasmucają­

cych przyrośli, utworzył wprawdzie coś oryginalnego w swo­

im Dwudziestym ósmym lutego, lecz sprowadził za sobą

ów pogrzebowy marsz fatalistycznych trajedyj, w których

głupie i złośliwe przeznaczenie, tak różne od greckiego

17G

(21)

fatum jak północne czarownice od bóstw klassycznych, wszystko do góry nogami przewracało, z sofistyką równa­

jącą się bluźnieniu wszystkiemu, co święte, przyrodzone i boskie. — A jednak taka czczość panowała w sercach ludzkich, źe tłumem garniono się do świątyni kunsztu — a dyrekcye, nie troszcząc się o wykształcanie powszechne­

go smaku, wolały korzystać z zepsutego gustu publiczno­

ści, byle tylko parter i kassę napełnić.

Niektórzy, jak Korner, czyściej i z pewną pobożno­

ścią trzymali się wzorów szyllerowskiej trajedyi. Cóż, kiedy szlachetne, wojenne natchnienie Kornera niknie po­

śród stuku i puku jego dramatów, a jego talent chromieje w anegdotach wypracowanych na nędzne komedyjki i farsy.

Tym sposobem scena niemiecka pozostała bez prawdziwych wyobrazicieli, którzyby wzjętość teatralną posiadali, dopó­

ki R aupach niewzniósł się na skrzydłach królewskiego or­

ła Szyllera i nieprześcignął wszystkich współzawodników swoich. W tym samym dziesiątku lat, U echtritz świetnie doświadczył sił swoich W Aleksandrze i I) ary uszu traje­

dyi, która u wielu długo za klassyczną uchodziła. A uffen - berg w południowych Niemczech wyprowadzał duchy na scenę — owszem wszystkie trajedye, które nowożytnych poetów fantazya utworzyła, cieniują się na tle poezyi,jak boleśnie rozdarte, mglisto ponure, znikome upiory i widma.

Niemiecka komedya, nie ma historyi, punktu Wyjścia, ani oparcia. Pierwiastkowa komika niemiecka najnieskazitelniej przechowała się w grze maryonetek, dziwacznej naturze na-

12

*

177

(22)

178

szej najlepiej odpowiadających, i w wiedeńskich dramach czarodziejskich, do których później wrócimy. W komedyi wykształconej dopiero doświadczać sił naszych zaczęliśmy.

Komedya tylko w takim narodzie zakwitnąć może, który jak starzy Grecy publiczne życie prowadzi, albo którego konwersacya jest tak żywa, wykształcona i gustowna jak Francuzów. Nawet miłosne intrygi Hiszpanów nie przy­

padają do miary z surowym i rozważnym charakterem Niem­

ców. Komedya musi być upoważnioną wyszydzać osobi­

stość albo śmieszne strony teraźniejszości; życie spółczesne powinno stanowić jej zasadę. Gdzież mamy tę władzę?

gdzież ostrożniej postępują? gdzież tak mało jak w Niem­

czech zachowują względów wśród czterech ścian domowe­

go, pożycia, a tak wiele układności i obłudnej etykiety w towarzystwie? gdzież więcej oklasków, pośmiewiska i swa- róW w małej rzeczy? gdzież tak gorsząca obojętność,.kie­

dy o coś większego idzie, jak w Niemczech? gdzie więcej śmieszności a mniej sposobów jej wyszydzenia? Jestźe do­

syć dla komedyi, że w niej jaki radzca kommisyi w śmie- sznem występuje świetle, albo że stary gapiowaty wieśniak młodym kochankom za nos wodzić się daje— albo, co już za wielką rzecz uważają j że w niej śmieszności i dziwac­

twa literackie na śmiech wystawiają, jak Raupaeh walter- skotomanię, B

a u e h n

F

e l d

nikczemność dziennikarstwa? Trze­

ba przyznać, że w żadnym kraju osobistość nie ma tyle przyczyn chronić się przed widzami, co w Niemczech.

Nasze cnoty i wady tkwią pierwiastkowo w domowem po­

(23)

179 życiu naszem; wychodząc na jaw , ukazujemy zarazem mnóstwo śmieszności i prostactwa, których, według pra­

wideł teraźniejszego sumienia, wstydzimy się bardziej niż ' naszych zdrożności.

Ktoby się u nas n tych wad natrząsał, gwałciłby świę­

tość i nietykalność bóstw opiekuńczych domowego ogniska, zwłaszcza źe nie umiemy szydzić, nie raniąc śmiertelnie, i tam wojujemy ciężkim mieczem, gdzieby lada biczyk wystarczył.

Nasza ociężałość nie pozwala zakwitnąć prawdziwie humorystycznej komedyi. My Niemcy nie umiemy lekko brać rzeczy, a jeżeli nam mucha usiądzie na nosie, ude­

rzamy ją tak silnie, że zarazem i swój nos óbłaźamy; to nas prowadzi do głębokiej refleksyi nad bezwstydnością o- wadu i własną niezręcznością naszą, — do refleksyi, którą uogólniając, przychodzimy do zwątpienia o doskonałości wszechświata, noszącego w swem łonie tak nieznośne stworżenia.

Ta zgryźliwość nabyta przez refleksyę już nas nigdy nie odstępuje; wszystko nam niedogodne, i my niedogodni dla drugich. Za każdym krokiem oglądamy się czy nas nie uw ażają;' stajemy się podejrzliwi i nieuftri, i mamy prawo być takimi. Kiedy widzę wystrojonego eleganta, cieszę się szczerze, ale nie z niego tylko z sukni. W,na­

szych salonach suknia i człowiek jest jedno. Pieniężna

wartość tego, co na nas wisi, uchodzi za normalną miarę

do oznaczenia wewnętrznej wartości naszej duszy; ogląda-

(24)

ją cię i opatrują od stóp do głowy i od prawego, do lewe­

go ramienia, kontrolują każde twoje poruszenie, każdy ukłon, ba ułożenie twego łokcia; czuwaią nad najmniej- szem ściągnieniem muszkułów twarzy, czy nie przekraczasz granio przyzwoitości, nad każdem spojrzeniem i słów­

kiem twojem, tak, iż otoczeni ochmistrzami i ochmistrzy­

niami stajemy się coraz bardziej nieśmiałymi i niezgrabny­

mi , i silemy się na układanie etykietalnych frazesów, za­

miast coby serce i umysł przez nas przemawiać miały.

Brak swobody jest śmiercią .konwersacyi, a martwa kon- wersacya podwójną śmiercią dla komedyi.

Przecież w komedyi, dla której prawdziwie niemiec­

kiego wzom nie mamy, podówczas prawie więcej uczynio­

no, aniżeli pod względem scenicznym w trajedyi, w której z innemi narodami ubiegać się dają nam prawo Gete, Szyl- ler, Kleist i inni piszący dla teatru. To doświadczenie tem smutniejsze światło rzuca na ówczesny stan naszego tea­

tru , im bardziej utalentowane a nawet jenialne główy zaj­

mowały się trajedyą. O

e h l e n s c h l a e g e r a

Corregio, Kata­

rzyna s Heilbronu i somnambulistyczny Książe Hessen Homburg były ostatniemi prawdziwie poetyckiemi zjawi­

skami na scenie naszej. I Michał B

e e r

, który dążnością fi- lantropiczną ujął sobie Getego, niebył bez poetycznej za­

sługi. Odtąd trajedya utrzymuje się tylko w księgarniach.

G

r a b b e

, I

m m e r m a n n

, U

e c h t r i t z

, H

a u c h

, B

u c h n e r

, M

o s e n

,

P

l a t e n

, W

il l k o m m

, W

i e s e

, szereg wspaniałych, a jednak

wyznać ze wstydem trzeba, poczęści mało znajomych na-

180

(25)

181 zwisie— nie ma nic wspólnego ze sceną. Oni żyli i żyją na dobrowolnem albo przymuszonem wygnaniu, w księgar­

niach i pismach literackich.' Jeniusz dramatyczny i scena dzisiejsza mają odmienną dążność i interes. Jedno drugie­

mu ustąpić ani zastosować się do siebie niechce. Sąd niech zostanie potomności! W szakże, jeżeli stan naszej trajedyi porównamy z jej stanem za granicą, pokaże się, że my Niemcy przewyższamy cudzoziemców pod względem druku, a stojemy na równi pod względem sceny; bo po­

niekąd może to być dla nas pociechą, że i na scenach An­

glików i Francuzów upadek trajedyi jeszcze widoczniejszym jest niż u nas.. Pociecha zaiste, która przy naszym ko­

smopolitycznym sposobie myślenia, bardzo jest podobna do rospaczy.

Napuszone jamby szyllerowskie tłoczą się bez ustan­

ku, przeszkody i miary. Raupach jest retorem między traikami jak Szyller był traikiem pomiędzy retorami. Zai­

ste! wiersze płyną tak dźwięcznie, rozmowy miłosne brzmią tak ozdobnie, gniew nawet objawia się tak grzecz­

n ie , tak przystojnie, język tak kwiecisty, tak krasomów­

czy, a w dyalogach, złożonych z samych monologów, każ­

dy tak obszernie i gładko narezonować się i nadeklamo- wać może, źe to aż miło słuchać, a jeszcze milej, nasłu­

chawszy się, odejść. Szkoda pięknego talentu Raupacha, który w pierwszych dziełach swoich tak pełen nadziei po­

lot rozwinął. Ale kogo właśnie potrzebujemy, tego dopóty

używamy, dopóki się całkiem niewyczerpie. Scenicznemu

(26)

182

poecie nie należałoby płacić od każdćj sztuki, ale obmy- śleć mu dochód roczny, ażeby corok wydawał jeden tylko płód, — ale lwa.

Cóż, kiedy właśnie nie życzą sobie widzieć na sce­

nie Herkulesa lwią skórą odzianego ale w gładkiem futrze sobolowem, albo jak przy Omfali u'kądzieli siedzi i szepce słówka miłosne, godne wrzeciona. Pomyśleć sobie, coby to było, żeby przyszedł drugi Szekspir i stworzył Hamleta' albo Leara; gdyby drugi Szyller napisał Rozbójników albo Fieska— i udał się z niemi do jakiego przedsiębiorstwa teatralnego? najwięcej, jeśliby dostał bilet na pół roku i napomnienie cokolwiek lepiej przestrzegać ustaw przyzwo- tości, i mniej na koszta i dekoracye wyciągać.

»Mowa o niemożności przedstawienia—mówiGutzkow—

czem G rabbego odstraszono, jest prawdziwie nierzetelna, bo przecież nie daremnie od lat dziesięciu maszyniści doka- zali takich cudów w melodramie i operach: przedstawiali nam ogień wyrzucające góry, cyklopów kuźnie, wilcze ja­

my, wysadzone w powietrze okręty i tysiące perspekty­

wicznych złudzeń. Wszystko da się przedstawić i t. d .«

Jednak przyznać należy, źe dla ulubionego Raupacha nie

skąpiono najświetniejszych dekoracyj; jego Hohenstaufowie

przedstawieni byli z przepychem, bardzićj niezwyczajnym,

aniżeli jeniusz Raupacha. I to przecie coś znaczy, źe dla

kilku deklamacyj można włoskie i ojczyste krajobrazy

w perspektywie oglądać.

(27)

183 Ci Hohenstaufowie mają coś za sobą •— tlo historyczne, i jako skutek doświadczenie, źe i nasza publiczność łatwiej zapala się do czegoś rzeczywistego i historycznego niż do prostych zmyśleń, które niczem innem niesą tylko sennem widziadłem wybujałej wyobraźni, pozbawionem istoty i tre­

ści, w tern prawdziwa zasługa Raupacha, źe historyę na­

szych Hohenstaufów popularną uczynił. — Niechcę twierr dzić, żeby jego dramy, jako dramy, były w tym stopniu doskonałe, co R almera historya Hohenstaufów, jako dzieło historyczne; ale to pewna, że jakkolwiek Raupach nie wiele miał to na uwadze, i w historyi Hohenstaufów upatrywał tylko przedmiot do wierszy i deklamacyj, — przecież poe­

ta , jako taki, skuteczniej i na większe massy działa ani­

żeli uczony. Szlachetnyto chociaż rzadko dobrze pojęty zawód poety, i tem więcej żałować należy, że Raupach, czy go ze stanowiska wyższej krytyki,, czy w miarę jego własnego talentu oceniać będziemy, powołaniu swemu do­

skonale nie odpowiedział. Ma on wprawdzie coś szylle-

rowskiego, ale jakżeto przyćmione deklamacyą i powsze-

dnikami! a gdzież jest owa niepowszednia szlachetność

i wzniosłość, co w Szyllerze łatwiej uczuć niż krytycznie

da się wyjaśnić? albo gdzież jest ta treściwość i jędrność,

ta siła charakterystyczna, to życie historyczne, w które

Szekspir jak w stalowy pancerz uzbroił swoje dramata! —

Jeden Fryderyk I. dostarczył poecie wątku aż do czterech

trajedyj* Niejestże to rozwlekać jak pisarze romansów,

którzy od szybkości swoich palców lichwiarski ciągną pro­

(28)

cent? Tak w jednej z najgorszych trajedyj Raupacha Tor- quato Tasso umiera prawie przez wszystkie pięć aktów;

zarzut, który stosuje się równie i do Z

e d l i t z a

W ięzienia i korony — gdzie Tasso w pierwszym akcie prawą nogą w grobie stoi, a lewą przez całe cztery akta powoli zstę­

puje. Chcąc poznać płaskość Hohenstaufów Raupacha, nie trzeba ich widzieć na scenie berlińskiej — bo były do­

brze oddane-—ale trzeba je czytać. Czego nie dano poe­

cie , tego w nim ganić nie należy, ale Raupach nie uczy­

nił nawet tyle, ile było w mocy jego talentu.

Najlepsze, w poważnym i tragikomicznym rodzaju są jego dobrze wykonane obrazy charakterów Kardynał i Je­

zuita i Rostropna królowa,—- najnędzniejsze zaś: Kobiety z Elbląga, i Corona solucka, drama, którą swoje powo­

dzenie i wzjętość winna jedynie grze ulubionej aktorki, i nareszcie trajedya Książe i wieśniaczka, w której tra- iczność do ostatka poniżoną została. Z aktorów brać mia­

rę do roli, i podług niej charaktery wykrawać, pierwszy Raupach w modę wprowadził.

Tak się rzecz ma z naczelnikiem naszej scenicznej traiki. Sądźcie teraz sami, jaką korzyść odnieśliśmy ź owych jambów Szyllera, które tak łatwo naśladować się dadzą.

Jaka to wygoda dla aktorów! Wszystkie odcienia charakte­

rów zatarte, żadnej barwy, żadnego przejścia, żadnego

podniesienia w deklamacyi — wszystko płynie tak równo

i potoczysto, jak miód po bułoe berlińskiej. Jeden szepce,

drugi ryczy, podług tego jak jeden swoję miłość wyszeptać,

(29)

drugi swój heroizm ma wytrąbić. Kto szepce na początku, ten juź szepce do końca, a komu raz ryczeć kazano, ten już nie wie kiedy ma skończyć. Moźeby lepiej było użyć prozy, jako formy przechodniej, żeby się w niej pokrze­

pić i zahartować do prawdziwie męskiego dzieła i szla­

chetnego wiersza, bez którego o doskonaleni dziele dra- matycznem ani pomyśleć można.

Ale i proza bardziej niż wiersz potrzebuje ręki jeniu- szu! Nie na formie nam zbywa, ale na dzielnym duchu, na wielkiej idei, która sama znajduje sobie formę. Bra­

kuje nam powagi i godności, umysłu czynnego dla myśli ogólnej, szlachetnego zapału, który umi poświęcić się dla dzieła swej miłości, a nawet miłości ku swemu dziełu.

Przez cóż dawniejsi wielkimi się stali? przez co Szyller i Gete? przez wieszcze natchnienie, które ich wiodło i po­

budzało jak duch opiekuńczy. Cóż to pomoże, żeśmy tak skorzy do recenzyi i krytyki? Cała massa naszej kry­

tyki nie pomoże nam do utworzenia jednego arcydzieła.

Różne robiono próby, ale te nie zyskały pomyślnego skutku, chyba na chwilę. Wszędzie używano środków zewnętrznych, aby pokryć'wewnętrzne ubóstwo. Opera zaciągnęła niezmierne pożyczki u przedsiębiorców baletu, malarzy dekoracyj, maszynistów. Smutno jest powiedzieć, że opera niemiecka po śmierci W ebera w śmiertelnych le­

ży konwulsyach i przeszłą tylko sławą żyje. Wiedeń i Berlin mianowicie odznaczyły się kilku próbami bez gu­

stu , któremi do reszty smak publiczności zepsuć chciano.

185

(30)

Scena leopodstadzka (w Wiedniu), wyobrazicielka szczerej staroniemieckiej wesołości, fantazyi i tak rzadkiej u nas parodyi, przedstawiła między innemi sztukę pod tytułem:

Dwaj żebracy czyli W ieża Ringholmu , romantyczno- komiczny obraz ze śpiewami, obrazami i grupami, gdzie po linach skakano, śpiewano, tańczono, błaznowano i gdzie najgłówniejsze role M ulat i pies odgrywał. Było to wten­

czas v kiedy Schreiera teatr małp do znaczenia przychodził, a orangutang-artysta K lischnig publiczności wiedeńskiej głowę zawracał. Lepsza, szlachetniejsza potomność po tych symptomatach nas osądzi, i słusznie o naszym rozu­

mie powątpiewać będzie.

Gwałtowne środki innego rodzaju przedsięwzjęto w pół­

nocnych Niemczech. Zaciągniono całe towarzystwo jeźdź­

ców, którzy przed oczyma zdziwionej publiczności musieli wyjeździć na scenie bohatyrskie czyny Wilhelma Telia i Marka Bozzari. Wtedyto można było napatrzyć się pantominom z tańcami, ewolucyami, fechtunkami, pieszo i konno! I gdzież niemiecka godność, niemieckie umnictwo, niemiecka dusza, któremi chełpić się zwykliśmy, ażeby dać uczuć naszą wyższość cudzoziemcom, którzy się wszak­

że omamić niepozwalają? I któż jest winien tego skażenia gustu, czy publiczność, która jest bierną nie czynną, i przywyka do najgorszego, kiedy nic lepszego niewidzi?

Nieprzypisujcie zawiele publiczności!

Dyrekcye, które te nadużycia wprowadziły, niewie- działy już czemby jeszcze publiczność zabawić można.

186

(31)

Najbardziej chodziło im o efekt, o coś uderzającego,, o sceny okropne w trajedyi, dwójznaczne wkomedyi. Fata- listyczne trajedye i francuskie melodramy szkodliwie wpły­

wały na krytykę i smak naszych rodaków. Pięknata była i szlachetna myśl Szyllera chcieć uważać scenę jak mo­

ralny instytut, podobnie jak Arystoteles widział w niej szkołę oczyszczenia namiętności; a jeżeli nie możemy zgo­

dzić się na to , żeby scena w zakres kazalnicy wkraczać miała, czego i Szyller bynajmniej nie miał na myśli: to przynajmniej starać się powinna, aby wbrew kazalnicy nie działać. Na scenie publiczność nie powinna znajdować pło­

chą tylko zabawę, ąle także nie same tortury i męki.

Złyto czas, który w cierpieniu roskosz, w krzyku nieszczę­

śliwego dziką uciechę znajduje. Na tem upodobaniu w okro­

pności , na tej roskoszy w okrucieństwie ugruntowali dziś Francuzi swoją traikę, a my Niemcy pobożnie podziwiamy to wyrodzenie się trajedyi, przenosząc na scenę Wiktora Hugo, Dumasa i DeIavigniego. Tę samą truciznę sączy nam Raupach po kropli w swojej trajedyi Izydor i O lga, ażeby ją potokiem w Szkole życia rozlać.

W podobnym guście jest Gryzeldis Halma, w której wszystko obraca się koło żartu karnawałowego i najwy- szukańszego okrucieństwa. Cóż ztąd, źe Halm przewyż­

sza Raupacha poezyą języka? Piękna grzesznica jest zawsze grzesznicą, i tylko na chwilę podobać się może.

Z tego skażenia smaku korzystała autorka: Hinka, D zwonnika panny M aryi, Jana Guttenberga, Piotra

187

(32)

Ssapara i tylu innych. Karolina B irch -P feiffer pisze jak zbrodniarz, któremu juź nie jedno morderstwo na sumieniu ciąży, a przecież napotkać w niej można naiwnie piękne obrazy świadczące o je j talencie dramatycznym, które przy bardziej artystowskim rozmyśle i czyściejszym smaku wy- bornemi byćby mogły. Birch-Pfeiffer pisze rycyrskie dramy i romanse, w których kontrasty mieniają się jak czarne z białem, albo ocet z miodem.

Zdaje mi się, że już namieniłem, co u nas stoi na przeszkodzie wykształceniu prawdziwie niemieckiej kome­

dyi. Niepodobna, żeby u nas przyjęła się komiczność Ary- stofartesa, albo coś podobnego. Któżby podjął się H ebla

tak w komedyi przedstawić, jak to Arystofańes z S okra ­

tesem uczynił? Większość publiczności nie pojęłaby żartu i odeszła znudzona; Antihegliści cieszyliby się w duchu, aleby powstawali głośno przeciwko tej nowości, z bojaźni, żeby ich podobny los nie spotkał. Hegliści, ciby autora o świętokradztwo oskarżyli, i niebo i ziemię przeciwko nie­

mu poruszyli. Większa część spółczesnych komików trzy­

ma się cudzoziemskich wzorów; T opfer angielskich, Karol B lum powiększej części włoskich. Topfer chce prawdę o- szukać, udając że tylko korzysta ze sztuk angielskich, a Karol Blum oszukuje swój własny talent, tłumacząc z wło­

skiego, gdzieby mógł coś samodzielnego utworzyć.

Między oryginalnemi, komedye Raupacba odznaczają się prawdziwym humorem, wesołością i żartami. Niemoż­

na zaprzeczyć, że on przynajmniej Starał się wyszydzić

188

(33)

niektóre wady i śmieszności swojego czasu, jakkolwiek błahe i małoznaczące. Jego T iłl i Dzwonek popularne- mi się stały, a jednak są to abstrakeye. teatralne, które ty­

pu swojego nigdy nie miały w rzeczywistości.

Do tych oryginalnych pisarzy komedyi należy i B auern -

feld , którego komedya W yznania bardzo ulubioną się sta­

ła. A jednak, jeżeli prawdę wyznać mamy, nie ma nic, coby bardziej czczem i powszedniem było, jak układ tej cale pospolitej komedyi, której cały dowcip i zawikłanier na przebraniu zależy. JNa pewniejszćj zasadzie opiera się jego obraz charakterystyczny Franciszek W ilte r, w którym zamierzona idea z. prawdziwym talentem przewiedziona, i którego ułożenie jest wyborne. Coś podobnego nie da się powiedzieć o jego Literackim salonie.

W tym samym czasie, kiedy w Raupachu objawiał się dowcip północno-niemieckiego rozsądku, R ajmund rozwijał dowcip południowo-niemieckiej fantazyi. Nie jestto wyrodze- nie się ani zepsucie sztuki, ale jej szczególny rodzaj, któ­

ry potrzebuje tylko jenialnej ręki, aby najpiękniejsze kwia­

ty rozesłać na polu niemieckiej komedyi.

Nie sądźcie, żeby Niemcy nie mieli żadnego humoru, i nic humorystycznego utworzyć nie zdołali. Ale rodzimy humor niemiecki jest humorem fantastyki; a jeżeli pomię­

dzy europejskiemi narodami Niemiec wydaje się jak praw­

dziwy pater Jam ilias, to zarazem jest on właściwym fac- tastykiem, a jego domowy szlafrok zawsze ma w sobie coś z czarnoksięzkiego płaszcza doktora Fausta. Niemiec

189

(34)

żyje w wyobraźni i marzeniach, obcuje z przeczuciami wyższego świata duchów, musi zamknąć się w sobie, bo nie może rospościerać się zewnątrz siebie, gdzie wszystko tak jest ciasne i tak małe. Jego duch wojowniezy zwra­

ca się jedynie do krain fantazyii Lubi na warsztacie wła­

snych myśli snuć powietrzne albo roskoszne kształty, z któ- remi wychodzi w pole przeciw rzeczywistości, tak jak z drugiej strony za pomocą rzeczywistości wyśmiewa fantaz- magoryczny świat swojej wyobraźni.

Humorystyczna fantastyka, w której tyle dowcipu zam­

knąć da się , żyła szczególniej na teatrze maryonetek. Jej wyobrazicielem u Niemców jest osobna figura Kasperlem.

zwana, która coś więcej znaczy, niż złośliwy arlekin wło­

ski. Niemiecki Kaspferle, którego J ustus M oser z takim ta­

lentem wyprowadza w swoich prawdziwie patryotycznych fantazyach, odznacza się szczególniejszą siłą parodyi. Je­

go przeznaczeniem, jako reprezentanta dowcipnej, wy­

śmiewającej i zaprzecznej dążności, jest przypinać łatki napuszonym widmom i duchom. Jego działalność jest ob­

szerna i ważna. Jest on niby przeciwwagą powietrznego świata fantazyi, uosobionym humorem, jakkolwiek gmin­

nym , który oba światy rzeczywistości i marzeń, naprzeciw siebie stawia i nawzajem wyśmiewa. Przypominam sobie, że w młodości mojej widziałem na teatrze maryonetek Al- cestę w greckim i wysoko-traicznym kostiumie. Posłowie królewskiej pary udają się do świątyni delfickiego Apolina.

Nieszczęściem Kasperle przybywa pierwej , zrzuca posąg

HM)

(35)

bożka i sam z wielką powagą w jego miejsca zasiada; ła­

two domyślić się, jak cierpko-dowcipne i szyderskie odpo­

wiedzi musieli usłyszeć zapyrzeni posłowie na pobożne za­

pytania swoje. Nie jestźeto dowcipne i zabawne wyszy­

dzenie wyroczni i mistycyzmu? Sytuacya była prawdziwie komicznej skuteczności, i zostanie w pamięci mojej i wszyst­

kich, co byli jej widzami. Oprócz Kasperla, nieskończo­

ny humor objawia się w jego czartowskiej mości, z którą powiązane jest podanie o Fauście. Fausta jazda do piekła, przynajmniej jak ją przedstawiają na teatrze maryonetek, sama siebie parodyuje' i wyśmiewa.

W T iecku przyjęły sie prawdziwie narodowe i popu­

larne żywioły, tak jednak, iż on sam narodowym i popu­

larnym nie został i zostać nie mógł. Jego wyborne fanta­

styczne sztuki, napisane w wyższym stylu, dla uczonych tylko nie dla pospólstwa są dostępne. L. R obert , który także fantastyczną krotochwilę ułożył, godzien tu jest wspo­

mnienia. Karol Blum więcej tu dokazał, niż w właściwej kemedyi. Jego Zwierciadło pięknisia (des Tausendschon), moralne i szalone, żartobliwe i poważne, świadczy, ile w tym niewinnym i dziecięcym rodzaju sztuki uczyniono, i jak wiele jeszcze uczynić można.

W tym prawdziwie niemieckim rodzaju fantastycznego humoru , albo, co na jedno wychodzi, humorystycznej fan­

tastyki , R ajmund odznaczył się tak szczęśliwie, że stał się właściwym gminnym poetą naszej sceny. Nie mógł wprav. - dzie ocalić Kasperla, który do zdrowszego czasu należy,

Pam. Nauk. T . II. zeszyt 2. 13

191

(36)

nastąpił go w pewnym stopniu dobrodusznymi szubrawcami, którzy przeznaczeni są w prostocie ducha przypinać łatki pompatycznym duchom i wróżkom. Humorystyczne duchy i, cała ich hierarchia, głupie i roztropne wróżki, napuszone i, pokorne, złe i dobre demony, szkodliwi i nieszkodliwi czar­

noksiężnicy z jednej strony, rzeczywistość, ludzie, służą­

cy i kucharki, panowie i panie, zakochani i niezakochani z drugiej strony, te dwa światy dziwne, fantastyczne i śmiesz­

ne, jednoczą się i wyszydzają wzajemnie. Zaledwieby uwierzyć można, źe zdrowy rozsądek coś podobnego znieść potrafi, ten upstrzony zamęt najrozmaitszych postaci, tę szaloną mieszaninę poważnych i żartobliwych rzeczy, gdy­

byśmy .zaraz z początku, i jakby za jednem uderzeniem czarnoksięskiej laski, nie byli przeniesieni w ten świat fantastyki i pociągnieni w jej powietrzne okolice, prawie mimo woli i tak nagle, źe nam nie zostaje czasu do roz­

wagi i krytyki. Zarazem jednak uważamy, że w tej ja­

skrawej i pstrej igraszce fantazyi, ukrytą jest myśl poważ­

na w łatwo dostępnej formie. To sprawia , że właśnie zdro­

wy i dziecinny, pospolity rozsądek ludzki w niej sobie naj­

bardziej podoba, i w jej alegorycznych obrazach samo ziar­

no prawdy wynaleść umie. W podobnym rodzaju, chociaż bez głębokiej humorystycznej fantastyki Rajmunda, pisze w Wiedniu dla sceny N estroj autor Gałgan-Ducha, któ­

ry w utworach swoich trzyma się niższej i mieszczańskiej

sfery, i coraz więcfój przy wyka, nie przez duchowe ale

przez ziemskie siły bohatyrów swoich wynosić. Węzeł

192

(37)

jest zawsze nadzwyczajnym, ale sama nadzwyczajność zni­

ka. Wszystko tu jest bardziej cierpkie, nieokrzesane, po­

wszednie i prozaiczne niź w Rajmundzie , ale niemniej do­

broduszne , naiwne, skuteczne i dla massy publiczności peł­

ne nauki.

Nestroj skończył swój zawód poety, odkąd zaczął u- kładać sztuki z pawianami i morskiemi kotami, dla wirtu­

oza powykrzywianych członków K łischniga , którego zaró­

wno małpą pomiędzy ludźmi, jak człowiekiem między mał­

pami nazwać można. Rajmund tworzył dla sceny, Nestroj dla kassr, pierwszy będzie żył i po śmierci, drugi umarł je­

szcze przed zgonem swoim.

Bądź jak bądź, w czarnoksięskich dramach Rajmunda znajduje się bogata mina poezyi, z której jeniusz mógłby wykształeić prawdziwie narodowy dramat niemiecki, który tu w pierwszych dopiero i niekształtnych ukazuje się zarysach.

Nasz wiek wymaga prawdy, rzeczywistości i tła hi­

storycznego. Tego chcemy od poetów w wyższym i po­

ważnym dramacie, bez deklamacyi-i frazesów. Jeżeli czas obecny jest jak ów lis w bajce,-dla którego winogrona niedojźrzały jeszcze, to pnijmy się w górę po drabinie hi- storyi, szczebli tam bez liku, każdy szczebel jest czynem, a czyn prawie każdy jest żyjącą poezyą i da się wcielić w dramę. Porzućmy wyskoki rozpasanej imaginacyi naszej, która wątłe tylko i pajęcze tkanki snuje; wyprowadzajmy wątek poezyi z kłębka czynów, bo fantazya chromieje i u- pada, jeżeli się nad żartobKwość ' r parodyujący siebie hu-

13*

193

(38)

mor wynieść usiłuje. Życiem i zdrowiem poezyi jest hi- storya. Dla poetycznych jeniuszów nie ma w tym czasie płodnego zarodku, ale jest jeszcze jeniusz, jeniusz szla­

chetnej i nieskażonej duszy, który jak czysty promień Wciąż do góry zmierza. Z tym jeniuszem nie rodzimy się, ale go sami' z siebie wydobyć możemy. Takim jeniuszem był Szyl- ler, od którego nieszczęściem dla sceny wierszowanie nie zaś ducha przejęto. Dyrekcye są odpowiedzialnemu za u- padek sceny. Wielkie i zaszczytne jest ich powołanie, które one rzadko rozumieją. Zamiast być nauczycielami ludu, gust i sztukę poświęcają dla zysku. Nie trzeba po­

wodować się interesem, ani na chwilowy skutek racho­

wać , ale umieć poświęcić się dla przyszłości w interesie sztuki, nie kassy. Nie trzeba mniemać, żeby oprócz u- j>rzy wiliowanego grona poetów teatru, między któremi akto- rowie nie małą rolę grają, nie znalazł się już żaden ta­

lent dramatyczny. Gdzie tylko pokaże się jeniusz, lub coś podobnego do jeniusżu, trzeba mu podać przyjacielską rękę.

Bo jeniusz jest z początku słaby jak dziecko, trzeba mu podać rękę, aby ssię podniósł, i olbrzymiem czołem dosię- gnął nieba. Wprawdzie nie nadszedł jeszcze czas eman- cypacyi jeniusżu, ale znajdą się jeniusze, jak tylko czas ten nadejdzie. Trzeba czekać i mieć cierpliwość. I cier­

pliwość jest pewnym rodzajem jeniusżu, zwłaszcza owa cierpliwość niemiecka, która u obcych, narodów w przysło­

wie weszła.

(39)

1

11)5

R O S P R A W H I

W PRZEDMIOCIE DZIEJÓW POLSKICH.

Z

r ę k o p i s ó w Ko w n a c k ie g o.

I^oczątkaw e dzieje wszystkich narodów zwykle są najza­

wilsze. Rozjaśnienie ich i uszykowanie tem większą jest zasługą, im większe pokonywać trzeba przeszkody. Naj­

gorzej tam , gdzie nie ma żadnych rękopisów. Dzieje pol­

skie pod Piastami,' chociaż nad niemi N aruszewicz swoje, siły stargał, wymagają jeszcze tak licznych sprawdzeń, że każde nowe poszukiwanie w tym celu przedsięwzjęte, choć­

by najniepomyślniejsze, obojętnem być nie może. K ownacki

wydawca i tłumacz Kroniki Prokosza i innych, wydał tak­

że w polskim przekładzie Kroniki wieku X I I , z księgi I V i V kompilacji Długosza część pierwszą (Warsz.

1831), którą objęte jest panowanie Władysława I i Bole­

sława III, a część w tóra, zawierająca w sobie dzieje Wła­

dysława II i Bolesława IV spoczywa jeszcze w rękopisie,

obecnie w ręku p. D. E. Friedleina, czekając na łąskawe

wydanie. Przy tej części wtórej znaehodzi się kilka ros-

prawek tegóź tłumacza ręką napisanych, które naszym czy­

Cytaty

Powiązane dokumenty

tała się lepianki; nad lepianką, i około Ewy nieznane ptastwo latało, jak gdyby się natrząsa­. jąc z wygnańców, i wyrzucając im

nie zajętem było dziełem rzezi, i wznosiło się groźnie wśród milczenia uśpionej części miasta, oczekując na nowe ofiary.. De marzenia tylekrotnie

maturgii, zw łaszcza, źe już mamy w łasne, rodzime, innięj więcej rozwinięte w pismach polskich estetyków. Z tego w ięc powodu, że dopiero dwie części mamy

ło uczynił, tak słabą okazał krytykę, że się historykiem zwać nie może. Tytuł historyi właściwie służy tylko tym pismom, które na pewnych już zasadach

szły sejm, nie zatrzymała się przed kościołem, gdzie się ten sejmik odbywał, ale przejechała z krzykiem przez całe miasto i zatrzymała się przed małym

Donadieu tylko został jeszcze chwilę, i właśnie, gdy jednę nogę stawił na drabinie, łódź z pod drugiej nagle się pogrążyła; odwrócił się więc z

Z księdzem Fajglem począłem pierwszą znajomość, jest uczony, otwarty i przyjemny, pokochałem więc go, lecz w dążeniu jego do tegoż przedmiotu, który mnie

Kilka kronik, odznaczających się tylko słodką szczerotą, składa początkowy księgozbiór muz sła- wiańskich; te nareszcie, jeszcze raz powtarzamy, nie mają