• Nie Znaleziono Wyników

KOBIETY SZEKSPIRA. — KORDEL1A

W dokumencie Zarysy literackie. Cz. 1 (Stron 197-200)

Kobiety Szekspira

KOBIETY SZEKSPIRA. — KORDEL1A

L e a rz e “ nie je s t b a rb arzy ń stw em ty lk o „ ow ych czasów ,— ale b a rb a rz y ń ­ stw em trw ałem nam iętności, zaślep ien ia, przew rotności i złości lu d zk iej. L udzkość, n ajb ard ziej n aw et ucyw ilizow ana, od b a rb a rz y ń stw a tak ieg o nie uwolni się. N ie było n ig d y i nie będzie n ig d y złotego w ieku; je s t je d e n tylko n ie p rzerw an y w iek żelazny: m ocow ania się z n a tu rą — w człow ieku i po za człow iekiem . T en to w iek żelazn y w trag ie - d y a c k S zek sp ira w y stęp u je . Z ew n ętrzn e, n a jz e w n ę trzn ie jsz e k s z ta ł­ ty czynów zm ien iają się: czyny p ozostają w iecznie teżsam e w sw ej treści. B yli zaw sze i będ ą ta c y zaślepieni ojcow ie, ta c jr zepsuci p o ­ chlebstw em sta rc y , tacy g w ałto w n icy , ja k L ear; nie b ęd ą tylko m ieli k ra in do dzielenia m iędzy sw e córki, m ocy do w y d zied ziczan ia ich, całego m a je sta tu , p rzy k tó ry m w y d ziedziczenie i p rzek le ń stw o w ię ­ k szej n a b ie ra grozy. B yły i b ę d ą zaw sze ta k ie córki ciche, z a m k n ię ­ te, ja k g d y b y z a k am ien iałe w sobie, m ałom ów ne, b rzy d zące się f a ł­ szem, k o ch a ją c e g łęboko, a le n iep o zw alające się z m iłości e g z a m i­ n ow ać, n ieo p atrzn ie w y w o łu jące gniew i nieszczęście, a ta k później pośw ięceniem św ięte i skonem do w iekuistego życia nam aszczone — ja k K o rdelia. — D la ta k trw a ły c h , u staw iczn ie p o w ta rz a ją cy c h się sto su n k ó w tło oznaczone w y raźn ie, z pew nem znam ieniem historycz- ności, je s t zu pełnie zbytecznem . W p o toku tej historyi, k tó ra się w duszach ludzkich i d la nich o d g ry w a, k tó ra nie m a dziejopisarzów , a le m a piew ców sw oich i m oralistów — fale pojedyńcze nie in d y w i­ d u a liz u ją się ta k , nie tę ż e ją , aby j e koniecznie w danem miejscu i czasie u k azy w ać było potrzeba. Człow iek tak sam o cierpiał i w a l­ czył przed ty siącam i lat, j a k cierpi i w alczy d zisiaj. Isto ta boleści i rozkoszy ludzkich nie zm ienia się. T łem je d y n ie koniecznem d la nich je s t tło ideałów naszych, żyw ej w iary w praw o m oralne. N a tak iem też tle p o p rzestaw ał praw ie zaw sze S zekspir i naw et w d ram a­ tach h istorycznych o d okładność nie ubiegał się. D zisiaj, k ie d y d ra m a ta tw orzy n ieraz archeologia, ta k zw ane malowanie epok w o b ra ­ zach przeszłości n a pierw szym stoi planie. O stygłe n atch n ien ia zastęp u je sp o tęg o w an a w iedza. Nic dziw nego, że p rz y tak iem u sp o ­ sobieniu, przy w łaściw ym epoce naszej realizm ie faktów , zapatrzouo się w pew nym stopniu i n a „K ró la L e a r a ” ja k o n a m alow idło epoki, k tó ra nigdy nie istn ia ła .

Schlegel mówi o K ordelii, że nie śm ie o niej mówić, ta k niebiań- sk o -p ięk n ą w y d a je mu się je j d usza: z A n tygoną ty lk o Sofoklesow ą p o ró w n ać j ą m oże. P o ró w n an ie z wzorem staro ży tn y m odnosi się w yłącznie do je d n a k o w e j w artości etycznej obu postaci, nie zaś do s a ­ m ego ich w ew nętrznego u k ształto w a n ia. Inaczej o b jaw ia się życie i piękno etyczne w A ntygonie, inaczej w K ordelii. N ajlep sza sio stra i n a jb ard ziej pośw ięcona córka od pew nego dopiero p u nktu s ą do siebie podobne. A ntygona p rzypom ina spokojem i niezm iennością ducho­

w ego sw ego żyw iołu posąg g reck i, j a k w ogóle d o d atn ie c h a ra k te ry u G reków m ają w sobie coś niezaprzeczenie posągow ego. Inaczej dzieje się u S zek sp ira. Ju ż z ogólnej c h a ra k te ry s ty k i poznać było m ożna, że jeg o K ordelia nieruchom ą w dobrem , je d n o sta jn ą j a k posąg nie będzie. Ulrici 42) bardzo trafn ie zauw ażył, iż nie je st ona c zy sto -id ealn ą postacią, lecz, n a rów ni z innem i istotam i ludzkiem i S ze k sp ira, p rzeb y w a proces oczyszczania się, ro z ja śn ia n ia d u ch o w e­ go. N ie j e s t K o rd elia isto tą an ielsk o -d o sk o n ałą, lecz isto tą lu ­ d z k ą , d o stęp n ą d la nam iętności, b łęd u , choćby ty lk o zapom nienia się chw ilow ego. W głębi serca b ędąc d o b rą córką, ja w n ie w szakże obow iązek ta k ie j dobrej córki przez w łasn y b łąd swój łam ie. Miłość j e j , cieha i głęboka, nie je st atoli ta k w y trw ałą, odw ażn ą, cier­ p liw ą , j a k ą b yć w in n a m iłość d obra w edług słów w ielkiego A postoła N aro d ó w . i3) Czy to przez p rz y w ią z a n ie do id eału p ra w d y , czy przez sz la c h e tn ą dum ę o k a z a n ia się w yższą n a d pochlebstw o, n aw e t d la rodzonego, ośm dziesięcioletniego ojca, czy przez sp ra w ie d liw ą p o g a rd ę d la sió str nikczem nych i ta jo n y przeciw ko nim gniew , czy też z ja k ie j innej p rzy czy n y ubocznej, zam knięcie się, ograniczenie w sobie w yw ołującej: dość, że w chw ili, g d y ojciec w ziął serce có rk i n a egzam in miłości, ta dobra, n ajlep iej u k o c h a n a K ordelia nie o k a z u je starcow i czci należnej i ra n i serce, k tó re balsam em pokory ukoić m iała obow iązek. W in a je j je s t n iew ątp liw ą; całe nieszczęście tra g iczn e n a tej w inie się krzew i, i ca ła też ofiara późniejsza je s t tylko tej w iny zm azaniem . Bo czyżby był starzec zaślepiony o d d aw ał się w opiekę dwóm złym córkom , g d y b y go có rk a d o b ra nie b y ła po­ w ita ła w y n io słą sw o ją oziębłością? A z chw ilą usu n ięcia tej o p ie ­ k i ja k o p o stu latu p rzygody tragicznej, zn ik n ąć m usiała i sam a p rzy g o d a.

S zek sp ir potrzebow ał koniecznie w iny K ordelii dla n a d a n ia L e a ­ row i m aje statu ojca p o k rzyw dzonego— a b y z m a je sta tu tego w yrzucić grom przekleństw a. L ear, w y k lin a ją c y córkę całkiem n ie sp ra w ie d li­ w ie, je d y n ie w popędliw ości serc a a m ałości um ysłu, nie b y łby p ostacią tra g ic z n ą . M usiał on doznać istotnej od d zieck a zniew agi, aby sp eł­ nić a k t p rz e k le ń stw a z pew nym rozum em , od postaci trag ic zn y ch n ie ­ odłącznym . G d y b y inaczej k lął, byłby, nie ojcem obrażonym , a le zaśle­ pionym dziw akiem . W tra g ie d y i ludzie m ieć m uszą koniecznie pew ną dozę rozum u, ja k ie g o w życiu potocznem , w rzeczyw istości i n a scenie, n ie p o siad ają; nie ma być je d n a k ten rozum ró w noznaczny z ro z s ą d ­ kiem , trzeźw ością, pan o w an iem n ad sobą, u m iejętnością czy sztu k ą

vi) U l r i c i . Shakespeares Dramatische K unst ( w ydanie 3-ie, L ip sk 1874J: Część II , str. 88.

KOBIETY SZEKSPIRA. — KORDELIA. 191

ży cia. N ie, rozum , ja k im S zek sp ir p o sta c ie sw oje obdziela, j e s t ty l­ ko inteligencyą, k tó ra j e n a d pospolitość w n ajw ięk szy ch n a w e t o b łę ­ d ach nam iętności w ynosi, a w naj niezw ykłej szych w ybuchach od d z i­ w a c tw a chroni. W łaśn ie te n rozum nie pozw alał w y d z ie d z ic za ją c e ­ mu się królow i p rze k ląć córki, k tó ra b y zu pełnie niew in n ą b y ła . G łęboki zn aw ca serc ludzkich, w ied zia ł, że popędliw ość n ie ­ szczęsną L e a ra um otyw ow ać p o trzeb a było błędem popędliw ości K ordelii; że chcąc stw orzyć tragiczność w duszach ludzkich i ro zp o ­ strze ć j ą sta m tą d n a zew n ętrzn e przy g o d y , należało koniecznie u k a ­ zać, p rzy danym tem peram encie i ogólnem u p o staciow aniu afek tu , s łu ­ sznie rozżalone, praw dziw ie do ciem nicy żalu w trącone, serce ojcow ­ skie. B olesny ten m om ent n a s ta je z pierw szem odezw aniem się K ordelii (scena I-sz a d ram a tu ). L e a r, u sły sz aw szy w zak ończeniu słów córki to zd an ie, ro zsąd n e zaiste, że g dyby:

O jca m ia ła ukochać je d y n ie n a św iecie, T o m ężow i ślubow ać nie b y łab y w stan ie.

w oła: ,

Z sercaż, to mi pow iadasz? N a to K ordelia:

Z serca, dobry panie!

S ta ry król d o tk n ą ł się w ięc serca córki i uczuł lód. W rażenie to w y ­ p o w iad a w w estchnieniu:

T a k m łoda a nieczuła!

Jeszcze m iała K o rd elia czas do nóg u p aść ojcu i tkliw ością o d ­ k u p ie winę. Ale j ą dobry an io ł o d stąp ił. S erce je j sta c z a się po pochyłości ro zn a m ie tn ie n ia zarów no j a k serce je j ojca: oba m a ją sw oje logikę żądzy, jed n o — gw ałtow nej, drugie — cichej. N a p o ­ w yższy są d L e a ra o d p o w ia d a K o rd elia szorstko, p o d ch w y tu jąc je g o słow a:

T a k m łoda a praw a! (a k t I, sc. I, w 1 0 5 — 109). T o odcinanie się ojcu w y g ląd a ju ż n a m ało d u szn ą k rn ąb rn o ść, i kto w ie, czy w ielki d ra m a tu rg , m otyw ując gniew L e a ra , nie użył zbyt silnych b arw do o d m alo w an ia ujem ności K o rd elii...

T e ra z dopiero w u lk an w y b u ch a. W k ażd y m calu, w k ażd em słow ie król. Z iem ia ję c z y mu pod stopam i; pow ietrze drży od je g o p rzek leń stw a , ja k g d y b y od w ichru. u )

N iech-że ci tw o ja praw ość i za w iano staw a! O! bo j a przez te św ięte słoneczne prom ienie, P rze z w sz y stk ie tajem n ice H e k a ty i cienie, P rzez cudow ne obroty ty ch gw iazd n a błękicie,

Co sw ym w pływ em nam d a ją , j a k i biorą, życie — T u się zrzekam mej całej ojcow skiej opieki, W ęzłów krw i i p raw rodu, i odtąd n a w ieki U w ażam cię j a k obcą. B arb a rz y ń sk i S cyta, L u b ów, co, by nasycić żarłoczne je lita ,

Z w łasn y ch dzieci w y p ra w ia sobie ucztę k rw a w ą , T a k mi blizki, toż w sercu mojem dziś m a praw o, Co ty , — niegdyś ma córka!

O d tąd nie p ó jd ą ju ż oboje d ro g ą ró w n ą miłości w zajem n ej, spo­ k o jn e j i szczęśliw ej. O, nie: p rzez góry i przepaści duchow e, sam i o tern nie w iedząc, p rzed zierać się do siebie będą. Ale się o statecz­ n ie s p o tk a ją i nie ro zd zielą ju ż w ięcej. Ziem i im zbrak n ie, życia im zb rak n ie, lecz n ieb a w y sta rczy d la obojga.

T a k ą je s t K o rd elia w pierw szej części d ra m atu ; w iem y ju ż , że w części drugiej ten c a ło k sz ta łt sił duchow ych o dm ienną zupełnie p rz y b ie ra p ostać. C órka, zrazu n ieu stęp u ją ca ojcu starem u jednej m y ­ śli, k tó re j z a trzy m an ie n a u stach zb aw ić go było m ogło, później od­ stąp i mu życia sw ego i w obronie ojca zginie. J a k się te d w a życia w je d n o złożą? O ile im je d n o ść c h a ra k te ru logicznie w sobie zw a r­ tego z a podścielisko służy? O ile i dlaczego K ordelia, mimo p o zo r­ nego rozszczepienia, je s t przecież je d n ą i tą s a m ą isto tą w pierw szej i d ru ­ giej połowie życia, i n a ja k ie j zasad zie op iera się tożsam ość je j w obu o kresach d ram atu ?

D la u sta le n ia je d n o śc i w ew n ętrzn ej w c h a ra k te rz e K o rd elii po­ trzeb u jem y tylko w ynaleźć w pierw szej fazie je j p rz e jaw ien ia się ta k i żyw ioł, k tó ry b y był n ie jak o n aleciało ścią n a je j sercu i u k a z a ł nam b la sk jego, w d an e j chw ili przyćm iony w p raw d zie, ale niem niej istotny. Z a ta k ą n a leciało ść uw ażam dum ę. K o rd elia nie chce p o d d ać się egzam inow i m iłości i tern sk ą p sz ą je s t w słow ach, im w ięcej słów od niej ż ą d a ją . P rz e k o n a n a o w yższości sw ojej m oral­ nej n a d siostry, nie chce n a je d n y m z niem i sta w a ć szczeblu m iło­ ści, je d n e j z niem i b ra ć n ag ro d y . K o ch a ta k , że w y ższą się czuje

W dokumencie Zarysy literackie. Cz. 1 (Stron 197-200)

Powiązane dokumenty