• Nie Znaleziono Wyników

Zarysy literackie. Cz. 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Zarysy literackie. Cz. 1"

Copied!
300
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

« I

(4)
(5)
(6)

BIBLIOTEKA

IIICELIIEJSZTCH DTWOROW

LITEBATURY EUROPEJSKIEJ.

L i t e r a t u r a R o l s k a.

W AR S Z AWA.

WŁASNOŚĆ, NAKŁAD I DRUK S. ŁEW EN TAŁA. N ow y-Ś w iat X» 41.

(7)

j ^ T A N I S Ł A W

f \R Z E M I Ń S K r .

ZARYSY LITERACKIE

CZĘŚĆ P IE R W S Z A .

WARSZAWA.

WŁASNOŚĆ, NAKŁAD I DliUK S. LEWF.NTALA. Nowy-Świafc JCs 41.

(8)
(9)

C zytelnik nie p o trzeb u je tej k sią ż k i, a le t a k sią ż k a p o trz e b u je czy teln ik a. A nie sta je p rz ed nim z żadnem i zgoła p re ten sy am i: n ie p rzy n o si mu ani śm iały ch m y śli,— now ych id e i, a n i form y o ry g in a l­ n ością try sk a ją c e j, a n i przedm iotów n ie z w y k ły c h ; chce być ty lk o u ży te c z n ą. P o w sta ła z w ielu pojed y n czy ch a k tó w o d c z u w a n ia ży cia i lite ra tu ry w c ią g u całych d w u d ziestu la t, nie je s t o n a k s ią ż k ą n a p is a ­ n ą um yślnie, nie je s t też s y n te z ą ja k ic h ś je d n o m ien n y ch fak tó w i pojęć. Je ż e li w olno d z iałaln o ść u m ysłow ą czło w iek a n iezam k n ię teg o w spe- cyalizm ie n a u k i p rz y ró w n a ć do w ędrów ki m yśli przez św iat, ta k s ią ż ­ k a je s t n ie ja k o p am ię tn ik ie m w ra ż e ń d o zn an y ch od ś w ia ta w różnych p u n k ta c h czasu i ró żn y ch stro n ac h b y tu — p am iętn ik iem ułożonym bez w zg lęd u n a n astęp czo ść i ciągłość. Z całości tego, co a u to r p rz e ­ m y ślał, do k sią ż k i obecnie w y d a w an ej w chodzi z rzeczy ju ż ra z d ru ­ k o w an y ch po czasopism ach w a rszaw sk ich to, co się w d a n e j chw ili do d ru k u najsp o so b n iejszem , dla o k a i um ysłu czy te ln ik a n ajp o ch w y t- niejszem , a w obec żyw ych p rag n ień i z a sa d w łasnych n ajp o żąd ań - szem w y d ało .

T e p ra g n ie n ia i z a sa d y żyw e, te p rz e k o n a n ia tk w iące , n ie ty lk o w rozum ie, ale i w uczuciu, te w yniki zarazem ro zu m o w an ia i w iary, k tó re człow iek id e ała m i sw em i m ianuje, p o w sta ły w a u to rze tej k sią ż ­ ki, j a k w k a ż d e j istocie w ła sn y b y t um ysłow y m ającej, z endo-exos- m ozy d u chow ej, d o k o n y w a jąc ćj się u staw icznie, mim o w oli, a często i w iedzy, n a sz e j, w n aszy c h um ysłach pod sam em ty lk o działan iem życia. S u b je k ty w n a w rażliw ość, n am iętności przeróżne, żądze i po­ ry w y egoizm u m ogą ten, z p rzy ro d zo n ą koniecznością sp e łn ia ją c y się, proces zjaw isk , p rzy c zy n i sk u tk ó w zakłócać, w strzy m y w a ć i w y k o ­ lejać: id e a ły n a sz e b ę d ą zaw sze w y p ad k o w e m i dw óch sił: in d y w i­ dualności człow ieka, w y p ro m ien iąjąc ej się z pew nego uczuciow ego o g n isk a, i rzeczyw istości św ia ta , w której s k ła d w ch o d zą zarów no sta n y , stosunki, w y p a d k i i czy n y śro d o w isk a, j a k i m yśli, w ytw ory ro ­ zum u, w y o b raźn i i u czu cia— i n ie ty lk o w dan y m m om encie d z ia ła n ia n a siebie obu biegunów w rażliw ości, ale i n a obszarze przeszłość c a łą o g a rn iający m . N a jw ię k sz ą rzeczyw istością św ia ta je s t m yśl, co siłą

(10)

s ta ć się zdołała: im dłużej p atrz ę, tem ja śn ie j to w idzę. M yśl w śród bojów i znojów przez to, co je s t, i przez to, co było, p rzed ziera jąca się w p rz y sz ło ść — to id eał.

W z a k re sie sp ra w ży cia cz y teln ik sp o tk a się w tej książce z id e ­ ała m i zachow aw czem i: w idocznie m yśl w rzeczyw istości św iata, w p o ­ w y ższy sposób p o jętej, d o strz e g ła pew ne d obra, k tó ry c h zach o w an ie z a p otrzebne d la niego uzn ała. O bok zach o w aw czych z n a jd ą się i postęp o w e tam , gdzie znow u m yśl n a k a z y w a ła z e rw an ie z rz eczy ­ w istością. Ś w ia t je s t zb y t w ielkim ogrom em , a b y się d a ł p rz e tw o ­ rzy ć, p rzeszłość lu d zk o ści— zbyt w ie lk ą potęgą, a b y się pozw oliła zdm uchnąć. M etoda ży cia ś w ia ta pozostanie, j a k ą b y ła, bor je s t ży cia tego praw em , iszczącem się od początku cyw ilizacyi. Ś w iat m ożna ty lk o pop raw iać, ulep szać. T w ó rc y id ea łó w now ego zupełnie ży cia s ą albo poetam i ho d u jący m i k w ia t m arzeń w m arzeń gruncie, alb o rzeczn ik am i egoizm u w łasn eg o lub zbiorow ego pew nych grom ad społecznych. R d z e n n ą p o p raw ę ś w ia ta zew nętrznego p rzy n ieść może ty lk o p o p ra w a czło w iek a w ew nętrznego, isto tn ej siły tw órczej w cy ­ w iliz a c y i m oralnej: stą d i zachow aw czość tej k sią ż k i w sp ra w a c h religii, ży cia w ro d zin ie i w y ch o w y w a n ia c h a ra k te ró w .

W sp raw ach literack ich był zaw sze a u to r w y znaw cą ro m antyzm u, k tó ry za n a jw y ż sz y dotychczas wj^raz potęgi w poezyi i n a jis to tn ie j­ sz y je j żyw ioł u w aża, B ędąc p rzeciw nikiem w szelk ich realizm ów p rzedm iotow ych, m a te ry a ln y c h , nie fo rm aln y ch — w szelkich n a tu ra- lizm ów , w eryzm ów i buddhaizm ów literack ich , w szelkiej wogóle jed n o stro n n o ści, są d y sw oje w szakże, bądź o u tw o rach sam ych, bądź o te o ry a c h estety czn y ch , u siłow ał trzy m ać z d a ła od m orow ej za razy sz k o la rstw a , k tó re ze w sz y stk ich je d n o stro n n o ści i idyotyzm ów będzie zaw sze złem n ajg o rszem . P ię k n o żad n e n ie rodzi się z teo ry i, choćby n a jp ię k n ie jsz e j; naro d zić się z nićj m oże tylko b rzy d o ta, spaczenie, ko szlaw o ść —g ła z i drew no, choćby n ajm iste rn iej w y stru g a n e .

P rz y ja k ie m b ą d ź upo d o b an iu czy teo rem acie estetyczno-filozoficz- n y m źródłem p ię k n a będzie zaw sze ty lk o serce, i poezya p raw d ziw a je s t ty lk o w ie k u istą se rc a ludzkiego sp o w ied zią. G d ziek o lw iek w y s tą ­ p iła m iłość p o tężn a i w zniosła, m yśl b y stra i b u jn a, c h a ra k te ry s ty k a p ra w d z iw a i siln a — w strę t do ja k ie jś szkoły litera ck iej nie m iał w cale głosu: k ry ty k szedł za w rażen iam i ja k zw y k ły czy teln ik , bo też sam za w sze z a zw ykłego ty lk o u w ażał się czy teln ik a. N a w y so k ich k o ­ tu rn a c h n ie chodzić, ale wrażenia, rozum em ro z jaśn iać i n a rozum p rz e tw a rza ć — to cale k ry ty k i zad an ie.

W inienem tu słów k ilk a pow iedzieć o ty tu le n ajp ierw szej ro z p ra w ­ k i w tym zbiorze: „S to w arzy szen ie się do szc z ę śc ia “ . „I to n am d a je m o ra lista !“ — m oże k to zaw ołać po p rz ecz y tan iu n a p isu ,— a często c z y ta się u nas m ało co w ięcej, je ż e li k s ią ż k a nie je s t pow ieścią. T re ść

(11)

III

p rz e k o n y w a , że w łaściw ie p rzedm iotem d an eg o zary su j e s t życie mo­ ra ln e w rodzinie, i ta k i też m ógłby być ty tu ł; ale nie chciałem po l a ­ tach d w u d ziestu zm ieniać tego, co się już ra z pod pióro dostało. K to p rzeczy ta tę m oję ro zp raw k ę, spo strzeże łatw o, że ż ą d z a sz czę­ ścia m a tu być ty lk o p ło n k ą do szczep ien ia m oralności po rząd k o w ej, b ie rn e j, w organizm ach duchow o-cielesnych n a m oralność rz e te ln ą , czynną, pięk n o m oralne w y tw a rz a ją c ą , zdobyć się n iezd o ln y ch . K a ż d y n a św iecie chce b yć szczęśliw ym , w ięc przez z aszczep ien ie w tej ż ą ­ d z y id e a łu m oralnego k a ż d y może być i m oralnym : o tem m a rz y ła w ów czas m yśl, jeszcze nie s te ra n a przez życie. D ziś bym ju ż ciężaru ta k ie g o m a rzen ia nie podjął.

S tudyum n ad C arly le’m w ydało mi się potrzebnem w tym zbiorze: najpierw d la sp ro sto w a n ia m ętnych, w części błędnych, m niem ań przez S y g u rd a W iśniow skiego przed la ty szerzonych o m yślicielu angielskim , k tó reg o n a sz a um ysłow ość lite ra c k a , bądź nie zn a, bądź nie rozum ie, b ą d ź lekcew aży; a potem dla d o datnich p raw d , k tó re w je g o filozofii ż y ­ c ia i czło w iek a znalazłem . Całości tego, co C arlyle zd ziałał, nie o b ją ­ łem , nie pisałem o nim ze sta n o w isk a k ry ty k i nau k o w ej i lite ra c k ie j, n ie sum m ow ałem je g o m yśli spółecznie płodnych, 'ani czynów d la w ie­ d zy oderw an ej od ży cia spełnionych, nie p rze d staw iałem w reszcie je g o w pływ u n a społeczeństw o angielskie. O d słan iając po raz pierw szy w lite ra tu rz e naszej oblicze m yśliciela, k tó ry w ów czas od czterd ziestu ju ż k ilk u la t d z ia ła ł w śród swoich, chciałem go u k az ać je d y n ie ja k o

„W ielk ieg o C enzora AVieku“ i tw órcę idei b o h aterstw a w dziejach. Warszawa, d. 21 maja 1894- r.

(12)
(13)

R o d z i n a

jako stow arzyszenie się do szczęścia.

(

1874

).

R ozw ój ludzkości w n aszym w ieku m a sw oje szczególne zn am io ­ n a , k tó re nie m ogą u jść u w ag i um ysłów ja k o tak o w życie p atrzeć u m iejących. W ęzeł pom iędzy je d n o s tk ą a społeczeństw em coraz s il­ niej się zacieśn ia. Z n ik a ją lub s ła b n ą stopnie pośrednie: w ęzłów w spólności ro d zin n ej, p rz y ja ź n i, litości, w dzięczności i t. d. U czucie in d y w id y u a ln e p rz e tw a rz a się zw olna n a uczucie ogólne ludzkości i m iło sierd zia d la m as. C złow iek m niej p a trz y w siebie, w ięcej n a około siebie, a tu znow u więcej n a zew nętrzne, niż n a w ew n ętrzn e, m oralne, w a ru n k i bytu je d n o s te k poza nim sto jący ch . U zn an a p o tę ­ g a w iedzy i o św ia ty k a ż e lek cew aży ć siłę m oralnej dzielności: m niej n a m chodzi o w y ra b ia n ie c h a ra k te ró w niż rozum ów, a lepiej je sz c z e p ow iedzm y: um ysłów , w k tó ry c h boskie k ry s z ta ły rozum u, pomimo n aju siln iejsz eg o k sz ta łc e n ia , m ogą n ig d y nie osiąść. W szy stk ie n asze te o ry e, p o g ląd y filozoficzne n a życie, w szy stk ie p ra k ty k i h u m a n ita r­ n e — te p rz y n a jm n ie j, k tó re n ajw ięk szeg o d o z n a ją ro z g ło su — u leg ają n a c isk o w i d o k try n ekonom icznych: sta w ia ją p rzed ew szy stk iem p rz e d oczy dobro m ate ry a ln e je d n o s tk i, a m a ją c sobie o d d a n ą id e a ln ie lu d z ­ k o ść do w y p ielęg n o w an ia, p rz y z n a ją i l o ś c i p ierw szeń stw o p rzed j a ­ k o ś c i ą . T a k sam o p ostępuje n a tu ra , w y tw a rz a ją c org an izm y . N ie­ zm iern a troskliw ość p a n u je i w k sią ż k a c h , i w u rz ąd zen iach p ra w ­ n y ch , i w w olnych p ra k ty k a c h społecznych (sto w arzy szen ia filan tro ­ p ijn e) o życie fizyczne je d n o stk i: w y p ad k i w k o p aln iach an g ielsk ich , n a k o lejach żelaznych zag ra n iczn y ch , n a m orzach d a le k ic h , zgrozą n a s p rzejm u ją; o b urzam y się, ilek ro ć lekkom yślność lu d z k a m iała w nich u d zia ł. P ra g n ie m y uchow ać m asy od głodu, choroby i śm ierci n a g łe j— od tego, p rzed czem o słan iam y b ezw arunkow o zaw sze i w s z ę ­

(14)

d zie w ła sn e sw e in d y w id u a ln e istn ie n ia . N ie b ra k n ie nam m oże a l ­ tru izm u , ale go szczepim y n a egoizm ie i dążen iu do d o b ra ra a tery al- nego.

I.

N iew ątp liw y m je s t fa k t, że ro zw iązu ją się lub ro z lu źn iają w d z i­ siejszym rozw oju ludzkości w ęzły p o śred n ie m iędzy je d n o s tk ą a sp o ­ łeczeństw em . O rzeczyw istości tego z ja w isk a p rzek o n y w a codzien­ nie, p rzedm iotow o— przy sw obodnym p o g ląd zie n a ży cie— zb ie ra n e dośw iadczenie. Je d n o stk a coraz pow szechniej w z ra sta , w y chow uje się, d z ia ła , czuje i m yśli w atm o sferze ogólnej, coraz głębiej tonie w m orzu życia społecznego. P rzezn aczen iem je j nie j e s t też nic i n ­ nego, jen o : w yjść n a jp ie rw z ło n a m atki, potem z ło n a rodziny, a b y o sta teczn ie w ejść w społeczeństw o, w pleść się w w ien iec ludzkości. N iem a w tem nic złego, że się d u sza w społeczeństw ie k ształci, w sp o ­ łeczeń stw ie d z ia ła , przez spółeczeństw o żyje. Id z ie ty lk o o to, a b y się do tak ieg o k sz tałcen ia, d z ia ła n ia i życia u zd o ln iła— we w łaściw ej szk o le i rzeteln ie w yniesione z niej zasoby zu żytkow ała.

P rz y te m b ądźm y szczerym i. D la w y b ran y ch dusz ty lk o , przy w y ­ borow ych ty lk o śro d k ach , istn ieje k sz ta łc ą c y w p ły w sp o łeczeń stw a. D la w ielkiej m asy isto t ludzkich, ciem nych czy ośw ieconych, w szy stk o je d n o , spółeczeństw o nie je s t an i szk o łą d o sk o n ale n ia się, a n i w idow ­ n ią czynów , z k tó ry ch b y się w y p rom ieniało boskie człow ieczeństw o, an i m a ch in ą przedw iecznej harm onii, w k tó rejb y je d n o s tk a u w a ż a ła się je d y n ie za d ro b n e kółko, słu żące pok o rn ie ruchow i ogólnem u. T a k ie g o id ealizm u czasy dziś ju ż m inęły. K to chce p raw d zie w ia ry d ochow ać, ten p rz y z n a , że dziś je d n o s tk a w chodzi do sp ołeczeństw a n a to, a b y sobie j a k n ajle p sz e w a ru n k i d la b y tu fizycznego w y w a l­ czyła, S połeczeństw o je st dla niej, nie szkolą, ale bojow iskiem ; w y ­ j ą t k i ty lk o , n iezm iernie drobne, s ta ją do życia z innem p rz e św ia d c ze ­ niem i żądzą. W ielk a m a ssa przychodzi je d y n ie u cierać się z losem o b y t ja k n a jb a rd z ie j ozłocony. D obrze jeszcze, je śli pojęcie w a lk i nie w y k ra c z a z g ra n ic p racy uczciw ej, choć egoistycznej, prow adzonej o chleb powszedm'.

W tej pracy m yśl i serce w y tę ża człow iek n a siebie i sw oich: nie tro szczy się, niem a ani dość czasu, an i dość potęgi duchow ej n a to, a b y się troszczyć o ja k ą ś id e a ln ą całość życia społecznego. K a żd y to w idzi, że je śli spółeczeństw o m a być ja k ie m ś pojęciem rozum ow em , je ż e li m ożna m ówić o społeczeństw ie, ja k o o pew nym p o rząd k u d u ­ chow ym , p anującym n ad je d n o s tk ą , to dziś je d n o s tk a w pow szech­ ności niczem się do u sta le n ia p o rząd k u tego nie p rzy czy n ia . Cele społeczne d la niej nie istn ie ją , cele in d y w id u a ln e o siąg an e b y w a ją

(15)

RODZINA. 7 z n a ru szen ie m w yższych p raw społecznych, ów duchow y p o rząd ek s k ła d a ją c y c h . T o n ieu zn aw an ie celów je d n y c h , a o siąg an ie drugich n ie w ła śc iw e m i śro d k a m i—je s t tylko dow odem p rz em ag an ia n a tu ry b ezw iednej n a d św iadom ym siebie duchem , je s t dow odem n iew y k ształ- cen ia i bezw ład n o ści duchow ej, w ja k ie j isto ta lu d z k a sta je dziś n a progu ży cia spólecznego. Czy życie to d a je j b rak u jące przym ioty; c z y j ą z m dłej uczyni siln ą, ze ślepej ja s n o p a trz ą c ą, z o bojętnej czu­ łą n a dobro; czy j ą uzdolni do celów sw oich, choćby uzdolnienie to za p ew n iać m iało ty lk o bierne n ien aru sz an ie h arm onii ogólnej? Czy społeczeństw o p opraw i je d n o s tk ę w stę p u ją c ą ju ż w sz ran k i, a p rz y ­ c h o d zą cą bez n iczyjej opieki, z w łasnem sw em praw em i w łasn em i dążen iam i? Czy d o d a człow iekow i— nie pojedynczym w y jątk o m , s ta ­ w ian y m n a p rz y k ła d , ale człow iekow i przeciętnemu, że się tu zapożyczę u Q u eteleta — czy tak iem u człow iekow i spółeczeństw o d o d a w a r ­ tości duchow ej? czy k a ż d e now e słońce p o w ita go coraz lepszym w e ­ w n ętrzn ie? Jed n em słow em : c zy życie u m o rałn ia człow ieka i czy je s t d la niego rz eczy w istą szk o łą m oralności, bez k tó re j ów duchow y po­ rz ą d e k pojąć się nie da?

Ż ycie sam o o d p o w iad a n a te p y ta n ia przecząco. Ż ycie sam o w ięcej z n a s bierze, niż nam d a je d la m oralnej naszej siły , d la c h a ­ ra k te ru i p raw o ści se rca. W a lk a ży cia w y ra b ia w n as w p ra w d z ie siłę woli i w y trzy m ało ść n a złe, ale zato nie zo sta w ia n a s n igdy ca łym i, n ie tk n ię ty m i. D obrze pow iedziano, że n ie w ychodzi się z niej bez ra n — a te ra n y tonie sam e ty lk o cierpienia, ale i sk a z y n a d u s z y . W iele b e z w ą tp ie n ia zy sk u jem y w sp ółeczeństw ie i przez nie d la tej cząstki naszej istoty, k tó ra się m a w p rak ty czn em d ziałan iu , w u m ie­ ję tn o ś c i poży cia z ludźm i objaw ić. N a b y w a n y sk a rb d o św iad czen ia

posłużyć nam n a w e t może do w y ro b ien ia c h a ra k te ru , do w zb o g acen ia n ie ty lk o um ysłu w iadom ościam i, ale i d u sz y przym iotam i m oralnem i; m usi być je d n a k rzeczy w isty m skarbem , to je s t uzb ieran y m u m ie ję t­ nie, w ed łu g zasad , k tó re w kolei czasu w y p rzed zić m u siały g ro m a ­ dzen ie d o św iad czeń . Z e b ra n ie zasobu p rz y p u szcza tu zatem p rzed- istn ien ie siły: zasób będzie m iał w ted y ty lk o znaczenie d la m o raln o ­ ści, k ie d y z e b ran y był w dążen iu do niej. D ośw iadczenie, a b y by ło pożytecznem , m usi być św iatłem idei m oralnych ośw iecone; bez niego b ęd zie ja k o owo p rz e k lę te drzew o figowe w E w an g elii: d arem n ie r ę k a sięg a ku niem u po owoc. D o św iad czen ie z eb ran e przez c zło w iek a w ew n ętrzn ie n iem oralnego idzie tylko n a u ciech ę sz a ta n a . C złow iek zep su ty im w ięcej w życie p a trz y , tem w ięcej z niego w ynosi z a tw a r ­ działości n a złe; m yśl rozum na służy m u do zguby.

D la ludzi zw y cz ajn y ch , pow szednich, d la m as ży jący ch ro d zajo ­ w o, d o św iad c zen ie je s t tem ciepłem ożyw czem , w którem ro z w ija się coraz bu jn iej egoizm . O d d a la m y się k ro k za kro k iem coraz b ard ziej

(16)

o d m łodości sw ojej; sta je m y się ostrożnym i w zględem ludzi, n ied o w ie­ rz a ją c y m i ich słow om i czynom ; ja k n a jm u ie jsz y m w y d a tk ie m sil w ła sn y c h zy sk u je m y ja k n a jw ię k s z ą sum m ę dóbr ze św ia ta ze w n ę trz ­ nego; szu k am y w e w szy stk iem w łasn ej korzyści; porzucam y id eały , u n o szące się g d zieś w p o w ietrzu, a c h w y ta m y za rzeczy d o ty k a ln e , leżąc e n a ziem i; śm iejem y się z dziecinnej w ia ry w ś w ia t w yższy — i sum m ę tego w sz y stk ie g o ' n azy w a m y d o ś w i a d c z e n i e m . Ż e w z a k re sie ty m n iem a m ie jsca n a u m o raln ian ie s i ę — tego dow odzić n ie potrzeb a.

Je d y n y m d o d atn im sk u tk ie m d o św iad czen ia je s t u ła tw ia n ie czło ­ w iek o w i życia, przez ow e w yżej w sk a z a n ą um iejętność, k tó ra się w um yśle d o św iad czająceg o w y tw a rz a . Ł a tw o ść ta , raz n a b y ta , nie m ałem je s t dobrodziejstw em . Iluż ludzi g o tu je sobie sam ym i innym nieszczęście przez to, że dość łatw o żyć nie um ieją, że p o trz e b u ją w ie- lek ro ć w iększych sił n ad rzeczyw iście niezbędne do pew nego celu! I le sz a m o ta n ia się niepotrzebnego, ile n ad ziei zaw iedzionych, ile g n ie ­ w ów i g w ałtó w oszczędza nam d ośw iadczenie zeb ra n e w porę! G dy się m łodość w y p ali, spo k o jn iej — choć może nie b eznam iętniej — ży­ je m y . M ożeby się nić życia z b y t p ręd k o rw a ła , g d y b y śm y j ą ciągłe

ro zw ijali n a k o ło w ro tk u m łodości. S pokojem z d o św iad czen ia czer­ p a n y m zap e w n ia m y sobie długow ieczność. Nie chcem y poryw czości w ie k u iste j T a ssa, szlach etn ej zapalczyw ości K lonow icza: obaj byli d łu g o m łodym i, przez to ty lk o , że dośw iadczenie od siebie o d trą c a li. T ro c h ę też „ b aw ełn y w uszach od lu dzkiego ję k u * p rzy d ać się może człow iekow i, godziw ie p rz y d a ć się m usi, o d k ą d uszy je g o słu ch ać za­ c z y n a ją w ielu ję k ó w fałszyw ych. Z b y tn ia uczuciow ość w ieku m łode­ go, w y b u c h a ją c a nagle, j a k z a p a łk a , i częstokroć w y p a la ją c a się p rę d ­ ko, j a k z a p a łk a , z n ik a przez dośw iadczenie — a p rzy zn ać trz e b a , że w ra z z nią u stęp u je nam i w a ż n a za p o ra z drogi. Surow ość ta k ż e w iek u m łodego łag o d n ieje, o k rzesy w a się w ruchu życia.

D ziecko, p o szukujące to w a rz y stw a rów ieśników sw oich i w to w a­ rz y stw ie tem sw obodnie p o ru szające się, nie je s t je sz c z e isto tą to w a ­ rz y s k ą w chw ili, g d y w chodzi w św iat szeroki. S połeczeństw o nauczy j e w ażnego przym iotu to w a rzy sk o ści,— zap ew ne, ale czyliż tej d o d atn iej n a u k i nie połączy najczęściej z ujem nym w pływ em n a c h a ra k te r? Czy d a ją c nam o gładę to w a rz y sk ą , um iejętność g o d ziw ą w y ch o d zen ia z ludźm i, nie zaszczepi je d n o c z e śn ie konw en cy o n alizm u i w ielm ożnej o b łu d y w zględem bliźnich? Ja k ie k o lw ie k zresztą w y p ro w ad zać-b y śm y m ogli trw a łe pożytki dla duszy z ży c ia społecznego, nie zdołam y n i­ g d y o d trącić od siebie p rze k o n an ia , że działalności u m o raln iającej sp o ­ d ziew ać się n iep o d o b n a od w ielkiego zb io ro w isk a ludzkiego, w któ- rem co innego zupełnie j e s t celem , niż m oralność, Jeżeli zatem chcem y m ieć w spółeczeństw ie życie, o ile m ożna m oralne, m usim y o d p o w ie ­

(17)

RODZINA. 9 d n ie j szk o ły p o szu k ać g dzieindziej, po za sp ołeczeństw em , pojm ow a- nem , ja k o o sta te c z n a , n a jo b sz e rn ie jsz a, n a jb a rd z ie j ze w n ętrzn a sfera ży c ia .

— G dzież w ięc będzie ta szkoła?

— W rodzinie — o d p o w iad am . M ógłbym dodać: w religii, ale tern d ru g iem źródłem zajm ow ać się tu nie będę.

R o d zin a stan o w i isto tn ą szk o łę m oralności. M oralność, nie w szcze­ p io n a pod dachem rodzicielskim , p rz y w arszta cie p ra c dom ow ych, przy ognisku, w y p ro m ien iającem z siebie je d y n e szczere jeszcze uczucie i w esele, u w ezgłow ia cierpień zaw sze w sp ó ln y c h ,— n ig d y ju ż w duszy n ie w y k iełk u je. J a k n ajgłębsze, uczuciow e, p o d staw y religii, ta k też i pierw sze p o d sta w y m oralności człow iek bierze z ro d zin y . Z e złych ro d zin w y ra s ta ją złe dzieci: ja b łk o rzad k o k ie d y p a d a d alek o od j a ­ błoni. W y ją tk o w e ty lk o , błogosław ione n a tu ry z tła m rocznego w y ­ b ija ją się n a z e w n ą trz w ja sn y c h prom iennych p o staciach . Ale i one, w b rak u n a tu ra ln e g o , k sz tałcąc eg o j e ro d z icielstw a, ta k ie ro d ziciel­ stw o sztuczne m ieć m u siały . W n a tu ra c h tak ich duch w cześnie, w cześniej niż w innych, pow szednich, z a p a n o w ał n a d bezw iednem i żyw iołam i istn ien ia; dzieckiem je sz c z e będąc, k a ż d a isto ta ta k a m a ju ż n ad sobą rz ą d z m yślącego, w zrokiem w ew nętrznym o bdarzo­

nego, d u ch a.

R o d z in a j e s t pierw szym typem u społecznienia, najpierw szem w czasie sto w arzy szen iem się człow ieka. R o d z in a stanow i g ru n t, w k tórym isto ta lu d z k a w zrasta: społeczeństw o je s t dla niej ty lk o p o ­ w ietrzem , w któ rem d o jrzew a, w którom duch św ia ta ścina j ą n a żn i­ w o ogólnego p o ży tk u . S połeczeństw o w y k ształci isto tę lu d zk ą n a spe- cy alistę, n a u ży tecznego członka pow szechności, n a dobrego p raco ­ w n ik a przy w ielkiej m achinie społecznej; a le, p o w tarzam ra z je s z ­ cze, nie w y k ształci je j n a dobrego, praw ego, m oralnego człow ieka. Z a d a n ie to ciąży n a rodzinie. D la ży cia , a raczej d la trw a n ia , w y ­ sta rc z a spółeczeństw u p rac a z m ie rz a jąc a do u trz y m a n ia z e w n ętrzn e­ go p o rzą d k u , do p ro d u k o w a n ia d ó b r m a te ry a ln y c h i sz erzen ia o św ia­ ty , — p ra c a dzisiejszej doby; d la rzetelnego d obrobytu i postępu p o ­ trz e b u je spóleczeństw o w e w szy stk ich zak resach sw ych tru d ó w — w e ­ w n ętrzn ej praw ości p raco w n ik ó w . R o d zin a zatem , z n a jd u ją c a d la sie b ie w sp o łeczeń stw ie ta rc z ę i k o rz y sta ją c a z je g o potęgi, m a obo­ w iąz ek w y w zajem n iać się mu d o starczan iem isto t m o raln y ch , k tó re b y n iep raw o ścią sw oją na bycie ogólnym nie ciążyły, nie ru jn o w a ły go, n ie w strz y m y w a ły p raw d ziw eg o postępu, p o leg ająceg o je d y n ie n a du- ehow em d o sk o n alen iu się ludzkości. J a k ż e ro d z in a d zisiejsza s p e ł­ n ia ten obow iązek?

W ychow anie dzieci stoi n a bard zo n izkim stopniu. Z głow y d z ie c k a robim y stodołę, n a p e łn io n ą w szelkiego ro d z a ju zbożem :

(18)

k sz ta łc e n ie je g o serca, w y ra b ia n ie w nim w o l i p r a w e j c z y l i c h a r a k t e r u zupełnie p raw ie zaniedbujem y. U pojeni szczęściem m a tery a ln em , na tory jego w p ro w ad z am y dziecię z aw czasu i zbroim y j e w e w szystko, w co sam egoizm ju ż z ao p atrzy ć je m usiał. D obrze, że p rzy tęp iam y czułostkow ość; lecz w y p len iam y p rzy tem i sam o uczucie. N ie p rz y zw y czaja m y d zieck a do m iłości, an i d la n a s sam ych, a n i d la ro d zeń stw a, ani d la tow arzyszów , nie rzucam y w d u szę je g o posiew u a n i p rz y ja ź n i in d y w id u a ln ej, an i bezim iennej, ogólnej m iłości bliźnie­ go. Z rz ek am y się dobrow olnie rzetelnego p rz y w iązan ia, ja k ie nam się od p otom stw a n a le ż y —j a k g d y b y nam w olno było zrzekać się podo­ bnego p ra w a , ja k g d y b y śm y a b d y k a c y ą ta k ą sp o łeczeń stw a nie k r z y ­ w dzili! P a trz y m y się n a dzieci, j a k n a zabaw ki.

Z a n ie d b y w a n ie ed u k acy i uczuciow ej w rodzinie o d b ija się n a ży- -ciu. N a jsłu sz n ie jsz ą ze sk arg , ja k ie m oraliści na w iek dzisiejszy z a ­ noszą, j e s t coraz w iększe zn ik an ie p rzy jaźn i ze sto su n k ó w ludzkich. A k to m a być za ten u staw iczn ie ro sn ą c y u b y tek odpow iedzialnym , je ś li nie rodzina?

S ta ry jeszcze P lu ta rc h pow iedział, że człow iek w rodzinie tylko uczy się p rzy jaźn i i m iłości b ra tn ie j. S k ą d się m a dziś nauczyć? czy go zim n a dłoń zagrzeje, a ciem ne oko poprow adzi?

W ażniejszem je sz c z e je s t to, że dziecię nie p rz y zw y czaja się dziś do obow iązku, do p a n o w a n ia n a d sobą, do o g ra n icz an ia sw ej sam o ­ w oli, nie czuje w ład zy w koło siebie i nie w y ra b ia je j w sobie. Ż y ­ cie ro dzinne dziś w w iększej części sw ych zja w isk — są bow iem i b ę ­ d ą zaw sze p o cieszające w y ją tk i — p rz e d sta w ia obraz p a ń stw a p o p a ­ dłego w a n a rc h ią : b ra k w niem rz ąd u , brak działalności, k tó ra b y z isto ­ ty rodziny w y n ik a ła , a zm ierzała do je j celu.

P u n k t to bard zo w ażny i m usim y n a d nim się zastanow ić.

II.

W ypo w ied ziałem tu p rzekonanie, że w ład za ro d zicielsk a nie je s t dziś dość siln ą, że się z n a jd u je w ro zstro ju i nie d ziała zgodnie z po­ czątkiem i celem sw oim . D o p ro w ad ziła m nie do tego p rz e k o n a n ia o b serw acy a fa k tó w poży cia rodzinnego. O czyw istości dow odzić nie po trzeb a. C zujem y j ą w szyscy naokoło siebie i w sobie — w e w ła ­ sn y ch swych rodzinach. W idzim y b ra k planu w ychow aw czego i n ie ­ dostate czn e zajm o w an ie się dziećm i; w idzim y pobłażliw ość d la d z ie ­ ci, złączo n ą z ich zanied b y w an iem . P a trz y m y codziennie n a te d u ­ sze dziecięce słabe, w ątłe, w y p u szczan e sam o p as w drogę ży c ia ,— n a te n ie d o jrz a le owoce, w których się jesz c z e p e s tk a rozum nej woli w y ­ robić nie zd o ła ła . I w idzim y przy tem w szystkiem i u znajem y istn ie­ nie siły żyw ćj: m iłości rodzicielskiej, bo któżby d zieck a sw ego nie k o ­

(19)

RODZINA. 1 1 chał! R odziców ze św iadom ością złego p o stęp u jący ch niem a, są chy b a w y ro d k i. P a trz y m y n a ojców rodzin od ra n a do w ieczora p ra ­ cu jący ch d la d obra dzieci, p o św ięcających życie n a pracę, najczęściej i p ra w ie zaw sze pozadom ow ą, dla p rzy sp o rzen ia dzieciom m a ją tk u . P o d zielam y calem sercem troski rodziców przed k ażdym rokiem szkolnym , k ied y p rzepełnienie zak ład ó w n au k o w y ch publicznych o b u d zą obaw ę o to, aby dziecko nie zostało bez n au k i. M ajątek i o św iatę d a ją rodzice dzieciom sw oim ; je d n i bow iem czu ją ich w a r­ tość, z a p e w n ia jąc ą b y t spokojny w społeczeństw ie, inni o d czu w ają dolegliw ości w łasnego n ied o statk u i ciem noty i p ra g n ą od nich potom ­ stw o sw oje uchow ać. P rz y ra b ia ją te d y je d n i i d ru d zy dzieciom i nauki, i m a ją tk u , nie dla w łasnej tylko przyjem ności i p y ch y , a le d lateg o , że te dzieci sw oje chcą w idzieć m ajętnięjszem i i ośw ieceńszem i od siebie. — R ozrzew nia pra w d ziw ie pośw ięcenie rodziców uboższych, k tó rz y , o g ra n ic z a jąc sw e potrzeby, o d ry w a ją sobie stra w ę od u st i ło żą n a to, co się n a z y w a w ychow aniem dzieci, a co w łaściw ie je s t ty lk o m n iejszą w y ch o w an ia częścią.

N ie byłoby tych objaw ów d o d atn ich bez miłości rodzicielskiej, ale bez niej rów nież nie b y ło b y i w ielu ujem nych. M iłość ro d ziciel­ sk a , u w ażan a, nie ja k o id eał, ale ja k o s iła k o n k re tn a , isto tn ie w ż y ­ ciu d z ia ła ją ca , w y d a ją c z siebie i zło i dobro, je s t w w iększej części w y p a d k ó w ślep ą i nie p rze b iera w k ie ru n k a ch . P od je d n y m w zg lę­ dem k rz y w d a dzieje się dziecku przez n a d m iar, pod innym znow u przez b rak niezależności. W początkow ych la ta c h życia dziecięcego w y sta rc z y m iłość ślepa; w późniejszych będzie on a ju ż w ła d z ą b ez­ p ra w n ą i bezsilną, je ś li je j św iatło rozum u nie ośw ieci, a in n a m iłość, w yższa, m iłość społeczeństw a i ludzkości, nie ureguluje i n a to ry w ła ­ ściw e nie w prow adzi. Pom im o n ajw ięk sze j, n ajsiln iej natężonej m i­ łości m ogą być obow iązki rodzicielskie niespełnione, bo do sp ełn ie­ n ia ich p o trzeb n y je s t p la n w ych o w aw czy , i calośćstoty lu d zk iej o b e j­ m u jący , a w y p ro w ad zo n y ze zdrow ego ro zsąd k u i uczuć m oralnych. In te llig e n c y a n a w e t prostego w ie śn ia k a p lan ta k i w y d ać z siebie m o­ że, je ż e li, sa m a sto ją c na w ysokości ro zsąd k u , zn a jd zie podporę w owej w yższej m iłości, w p rzy w ią zan iu do p raw d y i sp raw ied liw o ­ ści. Bóg nie chciał u tru d n ia ć w ych o w an ia; Bóg chce j e m ieć funk- cyą; my sam i czynim y j e sz tu k ą .

N ie, za p ra w d ę , nie je s t ż a d n ą e le u z y jsk ą m ąd ro ścią to, co rodzice w iedzieć pow inni, a b y m oralnie w ychow ać sw e dzieci. G d y b y żyli z niem i ciągle, j a k najw ięcej, g d y b y w dom u szu k a li częstszych, isto ­ tniejszy ch przyjem ności, niż za dom em ; g d y b y m a tk i m niej m y ślały 0 z a b a w ach ta ń c u ją c y c h i n ietań cu jący ch , a ojcow ie m niej o k a rta c h 1 g a z e ta ch , — k tó ry ch czy tan ie całetni godzinam i zam ienia się w n u ­ dne, au to m aty czn e siedzenie n a d w ielkiem i płatam i pap ieru •— g d y b y

(20)

ty lk o n a dzikich pionkach m iłości rodzicielskiej chcieli szczepić w olę i cierpliw ość d z ia ła n ia edukacy jn eg o : w iedza p ręd k o -b y się zn a la z ła. C hcieć tylko potrzeb a, a b y w iedzieć i umieć, ale w y k ształcen ie tej w oli stan o w i w łaśn ie n a jw ię k sz ą tru d n o ść. W ola, n a w ew n ętrzn e p o trz e ­ b y ro d zin y urobić się m ająca, d o z n aje p rzed ew szy stk iem przeszk ó d z zew n ątrz , od owego n a w stępie sc h a rak tery zo w an eg o p rą d u w ieku. A do zbytniego u g a n ia n ia się za dobram i m atery aln em i p rz y b y w a je s z c z e rozstrój w św iecie idei m oralnych.

S ą uczucia, k tó re bezw zględnem i b yć p ow inny i w y ła m u ją się z pod w szelkiej an alizy czysto-logicznej. My tym czasem , d la rz e k o ­ mej gruntow ności b a d a n ia , o d trą c a m y n a bok m oralność i uczucia z a p o d staw ę je j służące skalp elem a n alizu jem y , a g d y , skończyw szy an alizę czysto-logiczną, zaczynam y budow ać w ła sn ą sw ą, now ą, teo- ry ą n a m iejsce d a w n e j, o k a zu je się, że m am y w szystko p rz y g o to w a­ ne do k o n stru k c y i z w y ją tk ie m g ru n tu , k tó ry śm y a n a liz ą rozorali. D u sza, raz u traciw szy w iarę w bezw zględność, w nieograniczoność fu n d am en taln y ch uczuć m oralności, n igdy ju ż je j potem nie o d zy sk a, a bez niej n igdy też i do sam ej m oralności nie tra fi.

Z n auk przy ro d zo n y ch , u p raw ian y c h przez d y le ta u ty z m — k tó ry i u n a s zn alazł d la siebie o rg an a w pism ach re d ag o w an y ch przez m ło­ de, niecierp liw ie n arz u c a ją c e się z w ie d zą św ieżo pochw yconą, u m y ­ sły — w ieje n a społeczeństw o i rodzinę duch m atery a lizm u . N ie z a ­ m y k a jm y sobie oczu n a nieb ezp ieczeń stw a tej d o k try n y uw agą, że przecież b y w ali i b y w a ją m a te ry a lista m i ludzie uczciw i, p raw i. N ie m yślę tem u przeczyć; są d z ę tylko, że m a tery aliści są praw y m i, nie pow iem : m oralnym i, d la sam ych siebie. P raw o ść ich je st bezpłodną: nie udzieli się nikom u, niczego z siebie nie w y d a. M atery alista b ę­ d zie dobrym dlatego, a b y b yć sp okojnym , spokoju bow iem p o trzeb u ­ je do is tn ie n ia n a ziem i. Je g o m oralność przejaw i się w d ążen iu do rów now agi duchow ej, nie zaś w p o szu k iw an iu d o b ra d la d o b ra — co j e s t fundam entem p raw d ziw ej m oralności. M ateryalizm o p ie ra sw ą p raw o ść n a egoizm ie; m oralność p ra w d z iw a opierać się p o w in n a n a m iłości, n a uczuciu niekierującem się w cale w zględam i osobistego in te re su , gdzie się bow iem in teres osobisty zaczyna, tam m oralność u sta je . M ateryalizm , nie u z n a ją c d u szy ludzkiej za isto tę duchow ą, lecz u p a tru ją c w niej k o m b in acy ą sił fizycznych, nie może w sobie w yrobić potęgi u m o ra ln ia ją c ej, bo, żeby um oralniać, trzeb a p rz e d e ­ w szy stk iem w idzieć przed sobą osobistość lu d z k ą sam o istn ą i odpow ie­ d zialn ą , a n a to m atery a liści n igdy się nie zd o b ęd ą. W pływ zatem d o k try n m atery alisty czn y ck w łonie rodzin p rz e ja w ia ć się m usi, je ż e li nie czem gorszem , to p rzy n ajm n iej zan ied b an iem ed u k acy i m oralnej. D ziecko zostaw ione będzie w łasnym siłom , j a k re to rta z różnem i su b ­

(21)

RODZINA. 1 3 s ta n c ja m i chem icznem i, m ającem i w ydać z siebie p ew ien z w iązek , k tó ry m ślepe p ra w a n a tu ry k ie ru ją.

P la to ń sk ie : „B ądź bóstw u podobnym !” brzmi j a k czcza iro n ia wobec tego a p a ra tu m a te ry alisty cz n eg o . J a k w ia ra w Boga, ta k o tw ic a m oralności, obcą je s t m ateryalizm ow i, ta k obcą m u je st i w ia ra w d u ­ szę: z te j ty lk o n ie w iary ta m ta w y p ły n ęła. Czego w ięc m atery alizm nauczy? Oto obciosa egoizm ta k , aby mu nie było n iew ygodnie w społe­ czeństw ie; w yrobi w dziecku dobre, k a rn e zw ierzę społeczne; d a mu żąd ze i śro d k i do p o szu k iw an ia uciech, z a ja k ie m i sam się up ęd za. O j­ cow ie, m a ją c y jeszcze do w y ch o w an ia dzieci młode! odrzućcie, p rz y ­ n a jm n ie j h a czas ed u k ac y i, w sz y stk ie m ądrości, p rz e d sta w ia ją c e w am cu d a i w szechw ładztw o m ateryi! N a m ądrość, n a zdobycie tej w iedzy, 0 k tó rej pow iedzieć trz e b a to, co p o e ta p o w ie d ział o m elancholii, że je s t kam ieniem ludzi topiących się— n a ta k ą m ądrość będ ziecie m ieli dość czasu, g d y w ychow acie sw e dzieci!..

N ie w iem , czy m ożna n iezaw o d n ie n a k a rb m a tery a lizm u poło­ żyć te o ry ą obojętności w y ch o w aw czej, tego ja k b y ateizm u ro d ziciel­ skiego, k tó ry p ro w ad zi do zupełnego u p ad k u , do sp o n ie w ieran ia w ła ­ d zy ojcow skiej; ale i ta k a te o ry a za c z y n a już w pośród n as się p rz e ­ ja w ia ć . K ied y w pierw szej ro zp raw ie, ro zp o czy n ającej w y d aw n ictw o pedagogiczne „O p iek u n a dom ow ego”, au to r, m ając p rzed oczym a to sm utne zjaw isk o iu d y fereu ty zm u rodzinnego, s ta r a ł się postaw ić d o ­ w ód potrzebę k sz ta łc e n ia p o p ie ra ją c y — w rozm ow ach p ry w a tn y c h słyszeć się d a ły liczne dość głosy p o w ą tp ie w a n ia o rzeczyw istości s a ­ m ego o b jaw u spółecznego. T y m czasem o b serw ac y a a u to ra (jest nim P io tr C hm ielow ski) rozp raw y : „Co wychowanie z dziecka zrobić może 1 powinno“? b y ła zu p ełn ie tra fn ą . C oraz więcej m am y ta k ic h ro d zi­ ców, szczególniej ojców , k tó rzy b y rad zi zdać w szystko n a w olę Boga: „ J a k o ś to będzie; sam o się zrobi; n a tu ra sa m a ułoży się do ró w n o ­ w agi, sam a d a dziecku w zrost duchow y ta k , j a k mu d a je fizyczny.“ P o za tak im fatalizm em k ry je się w niejednym w y p ad k u rozleniw ienie d u ch a, k tó ry w teo ry jce dogodnej zn a jd u je dla sieb ie p o k ry w k ę . W całości sw ojej, w sum m ie w szy stk ich w y p ad k ó w , zjaw isk o d an e p rz e d sta w ia się ja k o bardzo p okrew ne owej d o k try n ie m atery alisty cz- n ej, z o sta w ia ją c e j w olny bieg silom n a tu ry .

O bok ślep ej, a n iezaw sze im ając ej się czy n u m iłości rodzicielskiej, obok filozoficznych p rz e k o n a ń w ieku, w y stęp u je ja k o trz e c ia p rz y ­ czy n a ro zlu źn ie n ia się w ęzłów ro d zin n y ch i u p o śled ze n ia w ład zy o j­ cow skiej — n ad m ie rn e d ą że n ie do zd o b y w an ia bogactw . W sta n a c h w yższych, p ra c u ją c y ch , z a jm u je ono ojcom czas całodzienny, z o sta ­ w ia ją c n ie k ie d y godzinę zaled w ie n a w y p o czy n ek . P ra c a w z b o g a ­ c a ją c a o d b y w a się z a obrębem ro d zin y — i ojciec, ra z się je j o d d a w ­ szy , straco n y m je s t ju ż d la sw ych dzieci ja k o p rzew o d n ik . M atk a,

(22)

je ś li nie u w a ż a dzieci za zab aw k i, lecz za isto ty żyw e, m ając e praw o do p ra c y rodzicielskiej, podejm uje ste r porzucony i, j a k może, s ta ra się być, n iety lk o o p iek u n k ą córek d o rastający ch , przew odniczką dzieci do la t 7 — co z p o rzą d k u rzeczy w y n ik a — ale jeszcze zw ierzchnicz- k ą chłopców ju ż dorosłych, rozjem czynią sporów , k o rre k to rk ą m o ra l­ n ą błędów , w ad i nałogów , p o śre d n icz k ą m iędzy w ła d z ą szkolną a dzieckiem , n a w e t info rm ato rk ą w w yuczaniu się lekcyi, o ile korre- p e ty to r zo staw ił jeszcz e w ątpliw ości, — słow em : n a m a tk ę uczciw ą, p o jm u jącą obow iązki w ychow aw cze, sp a d a cały ciężar tru d u w łożonego n a oboje rodziców . M atka, chociażby była j a k najlep iej um oralnioną, to je s t m iłu jąc ą p ra w d ę i dobro, ro zw in ię tą w ysoce um ysłow o, k o ­ c h a ją c ą dzieci i pracow itą, sam a je d n a ciężarow i nie podoła. R zad k o k ie d y u d a się jej w ychow anie c h a ra k te ró w m ęskich — w ychow anie tru d n e i złączone z tysiące m tajem n ic psychologicznych, ja k ic h k o ­ b ie ta w łasnem je d y n ie dośw iadczeniem w sp iera n a o d g ad n ąć nie m iała sposobności. P rzy tem w y m iar spraw iedliw ości k a rz ą c ej n a starszy ch chłopców p rz e d sta w ia d la m atki p rz y k ro ść , a d la dzieci n ie b e z p ie ­ czeństw o, w obec w rażliw ości n a tu ry kobiecej tk w iące g łów nie w p o ­ błażliw ości.

O jcow ie zam ożni, pomimo to w szystko je d n a k d o ra b ia ją c y w ciąż dzieciom sw oim m a ją tk u , k rz y w d z ą społeczeństw o, jeśli, g ro m ad ząc d o b ra m a te ry a ln e , w y p u szczają z r ą k w yższe, k tó ry ch dziecko, bez w y jątk o w eg o o b d aro w an ia przez Boga, n igdy ju ż sam o u zb ierać so ­ bie nie zdoła — O jciec dzisiejszy chce ja k o sp a d k o d a w c a w y n a g ro ­ dzić dzieci sw oje za to, czego im d ać nie ch ciał ja k o w ychow aw ca. N ic lepiej nie c h a ra k te ry z u je m atery alizm u w iek u , w k tó ry m żyjem y, n a d to o d w ażanie n a je d n e j w adze: p ieniędzy i m oralności, n ad to z a ­ stęp o w an ie szczęścia d u c h o w e g o —zm ysłow em , a w ew nętrznej d zieln o ­ ści — zew nętrznem i w aru n k am i d z iałan ia.

Ileż ra z y w życiu dziecko, g d y do sam ow iedzy przy jd zie, m ów ić sobie m usi, że n a jw ię k sz y m m ajątk iem człow ieka je s t charakter, t. j . to, czego ono w łaśnie od sw y ch rodziców nie otrzym ało! L ecz ojcom zd aje się, iż w s z y s tk ie ju ż obow iązki spełnili, g d y , d aw szy dzieciom ogładę um ysłow ą, w sy p ią im potem trochę, i dużo, g ro sz a do k ieszeni. Albo co zn aczy , gdy d a ją c n a u k ę i m a ją te k , nie d a d z ą z d ro w ia czerstw ego, nie z a p ra w ią stosow nem w ych o w an iem organizm u do tru d ó w fizy cz­ nych, do prz ejść życia, m ężczyznę zarów no, ja k i kobietę, c z e k a ją ­ cych? N ie — nie sp ełn ia obow iązków sw oich ojciec, k tó ry , z a n ie ­ d b u ją c w ychow anie isto ty lu d zk iej, d a je jej ty lk o sposób do łatw eg o życia; bo ta k ą ty lk o fu n k c y ą sp e łn ia zarów no m a ją te k dziedziczny, p rz e k a z y w a n y przez ojca synow i, ja k i n a u k a , u d z iela n a w w idokach p ra k ty c z n y c h korzyści,

(23)

cięż-RODZINA. 1 5 kim je s t grzechem — a dziś n a b ra ło ono ju ż zn aczen ia fa k tu p o ­ w szechnego w k la sie rzem ieślniczej (zasobniejszej), k u p ieck iej i p rz e ­ m ysłow ej. Ż ycie rodzinne przez ta k ie odb ieg an ie ojców od o gniska dom ow ego z a p a d a w coraz w ięk szą niem oc. P obłażliw ość d la dzieci, poufałe stosunki ojców z synam i, z aled w ie o siem nastoletnim i, p o k ry w a n e pozoram i teoryi o p o szan o w an iu człow ieka, z n a jd u ją ź ró ­ dło sw oje w niedołęstw ie w ła d z y ojcow skiej, w je j bezczynności. O jciec, k tó ry nie sp ra w u je w ła d z y (fak ty czn ej, ed u k a c y jn e j, nie j u ­ ry d y cz n ej) nie m oże też u żyw ać i pow agi, j a k ą m a je sta t tej w ład zy je s t sprom ienionym , i jeśli p o sia d a te m p e ra m e n t łagodny, w chw ilach w olnych od zajęć s ta ra się być przyjacielem , tow arzyszem , nieom al k olegą, sw ego sy n a. W e w zajem nym sto su n k u z n ik a szczy tn a godność n au czy ciela; nie w id ać w nim duchow ego p a n o w a n ia rodzica n ad zrodzonem. Jeśli ojciec je s t człow iekiem g w ałtow nego usposo­ b ien ia, w ła d z a jego o b jaw iać się będzie w w y m iarze spraw iedliw ości doraźn ej — nie zaw sze sp raw ied liw ej, a bardzo często z a sp a k a ja ją c e j ty lk o o b rażo n ą am bicyą sędziego.

S ą to p ra w d y sm utne, p rzy k re n iezm iernie do w ypow iedzenia — a le praw d zie opędzić się tru d n o . W y k a z u ję tu ta j stro n y ujem ne dzisiejszeg o ży cia rodzinnego, nie dla m io tan ia osk arżeń , aie d la p o d sy cen ia rozm yślań k ry ty c z n y c h , ja k im n ie jed en dziś ju ż um ysł się o d d aje. Z silnych rodzin s k ła d a ją się silne sp o łeczeństw a. Jeśli ro d zin a m a być szk o łą m oralności, pojm ow anej w n ajo b szern iejszem i zarazem najszlach etn iejszem znaczeniu, ja k o u p raw a serc a i woli od u p ra w y um ysłu niezależna, — to bez głębszego w e jrz e ­ n ia w je j stosunki ogólniejsze, d la sp ó łeczeń stw a doniosłe, b ilan su je j d ziałalności ułożyć nie podobna. Ż ycie sam o w inno je s t tem u, że przynosi fak ta niep o cieszające. B yć p ra w d ziw ie dobrym ojcem , to je s t w y k ształc ić w szechstronnie c h a ra k te r d ziecka — to godność n a jw y ż sz a , p ra c a n a jz a cn iejsza, rozkosz n a jc z y stsz a . C zynić czło­ w ie k a „bóstw u p o d o b n y m “, — j a k chce p o g an in P lato , s ta w ia ją c y ju ż id e a ł cnoty ch rześcijań sk iej — któ żb y się pow ażył! — ale uczynić isto tę lu d zk ą człow iekiem , p rzeprow adzić j ą od n a tu ry do d ucha, z m gieł zw ierzęcości w ja ś ń sam opoznania, przyzw yczaić ją do p raw d y , p rz e ją ć m iłością dobra, przy k u ć do w ielkiego łań c u c h a ludzkości, j a k o je d n o z ogniw n ie w y ła m u ją c y ch się i k ornych, d a ć św iatu w idok p ięk n ej d u szy m łodzieńczej, nieu leg ającej ułom nościom i n ie ­ mocom ciała: — j e s t to, z a iste, n a jp ię k n ie jsz y p o em at, n a jw y ższe szczęście n a ziemi! Do tak ieg o szczęścia O patrzność p rzez n aczy ła rodzinę,

III.

M ało je s t pojęć ludzkich rów nie z aw iły ch , n ierozjaśnionych, nieu- ję ty c h d la e ty k i, j a k pojęcie szczęścia. W życiu k ażd y człow iek

(24)

in n ą je tre śc ią w y p ełn ia, k a żd y po sw ojem u szczęście zdobyw a i po­ sia d a ; norm a d la je d n e g o in d y w id u u m nie d a je nigdy m iary d la in ­ nych, R ozum filozoficzny od czasów pierw szy ch sw oich zacz ątk ó w n a W schodzie u siłu je tego rozhukanego ru m a k a okiełznać, ale on m u w iecznie zpod w ędzidła^w ym ykać się będzie. Z aled w ie ujm iem y je d e n sto su n ek , cały n a w e t szereg sto su n k ó w psychologicznych, aliści sp o ­ strzeg a m y , żeśm y inne, rów nież p raw o do w ejśc ia w d e fin ic y ą m ające, pom inęli. T e o ry i szczęścia, w ytw orzonej przez rozum przedm iotow y, p o za d a n ą chw ilą i d a n ą osobistością ostać się zdolnej — duch ludzki w sk a rb n ic y sw ojej nie p o sia d a i n ig d y chy b a nie p osiądzie. W ogóle ta je m n ic z ą pozo stan ie d la n a s zaw sze g łę b in a duszy; pozn ajem y ty l­ ko, p o zn aw ać m ożem y, o b jaw y w ew n ętrzn e je j sił, o d b ija ją c e się w zw iercied le sum ienia lub sam ow iedzy, ale sił sam ych nie zb ad am y n ig d y . L os psychologów j e s t ta k i sam , j a k i p rzy ro d o zn aw có w : oko pochw yci falę z pow ierzchni oceanu istn ień ; do d n a je g o nie sięgnie. M ożemy p a trz e ć w id e a ln y p rze stw ó r duszy ludzkiej i w idzieć, j a k się po tęg i ze sobą śc ierają, j a k z nich d o d a tn ie lub ujem ne w y p ły w a ją d la sam o w ied zy i su m ien ia naszego sk u tk i — i to w szy stk o , do cze­ go poza g ran icam i w oli n iepodległej d uch n a sz dojść je s t zdolnym . U m y sło w a, od b y tu in d y w id u aln eg o o d erw a n a, p ra w d i p raw p rz e d ­ m iotow ych p o sz u k u ją c a działaln o ść je s t w ew n ątrz duch a lu d zk ieg o b a rd zo ogran iczo n ą. D u sz a m a rozum nieom ylny tylko d la siebie, n a potrzebę w łasnego spokoju, w łasnej ró w n o w ag i m iędzy b y te m ogólnym a jed n o stk o w y m ; rozum em tyra p a trz y , b ad a, d o św iad cza. Co się z całości tej obserw acyi u z b ie ra w p am ięci, m oże stać się u d ziałem in n y c h — i w ten sposób p o w sta je f i l o z o f i a p r a k t y c z n a . T e o ry i człow ieka w ew nętrznego d o ty ch czas żadnem u z filozofów nie u d ało się p o staw ić; d o ty ch czas nie w iem y: ja k dusza żyje w sam ej sobie, n a m ocy ja k ic h p ra w m yśli, d ziała, czuje? W szystko, co się n a tem polu m ów i i pisze, może m ieć tylko c h a ra k te r su b jek ty w n y , j e s t w z g lęd n ą ty lk o p ra w d ą , do niezaw odności p ra w sobie n ie rości.

W p ro w a d z a ją c zatem pojęcie szczęścia do ży cia rodzinnego, nie m ożem y go określić w sposób n iew ątp liw y , ta k , ab y w ra z z niem z ja ­ w iła się w sto w arz y sz en iu zw anem ro d zin ą w artość zaw sze pew na, n ie­ w zru szo n a, d o b ra w szędzie i d la w szy stk ich . P ow inniśm y je d n a k po­ ję c ie to poznać o ty le, o ile się w iąże z n aczeln ą id e ą ży cia ro d zin ­ nego. Jeżeli n ie zdołam y pow iedzieć: ja k ie m szczęście być pow in­ no? — m am y obow iązek p rz y n ajm n iej orzec: ja k ie m być nie m oże bez k rz y w d y d la sto w arzy szo n y ch . Ja k ie m więc m a być to szczęście, p rz e ja w ia ją c e się w rodzinie i czy wogóle być m a praw o? Czy nie n ale żało b y p o staw ić in n ej z a sa d y , innego celu sto w arzy szen iu się isto t zw iązan y ch w ęzłem rodzinnym ? Poniew aż rodzinę p rzy jm u jem y

(25)

K0EZ1NA. 17 ja k o in sty tu c y ą m oralną, eel w ięc m oralny ro d zin y m usi się w pojęciu szczęścia zaw ierać: inaczej pojęcie to nie na b ęd zie racy i b y tu w obec uczucia d obra i p ra w d y lu d z k iej, — u czucia żadnem i rozum ow aniam i p rze k u p ić się n ied a jąc eg o .

T re śc ią szczęścia je s t zadow olenie duszy: szczęście w ięc je s t fa k te m duchow ym . Jeżeli ten fa k t utrw ńli się ta k , iż w y d a z siebie osobny sta n , szczeg ó ln ą form ę istn ie n ia duszy, n azw iem y go szczęśli­ wością. Z ad o w o len ie będzie w tedy c iąg łą, n ie u sta n n ą ra d o śc ią z b y tu ziem skiego. D o sta n u tak ie j radości d ąż y i d ąży ć m usi d u sz a lu d z­ k a , bo człow iek nie rodzi się n a to, b y cierp ia ł, i n a w e t w ted y , g d y cierpi, do zn aw ać chce pociechy, że cierpienie d o d aje niu godności, w y n ik a z p ra w je g o d u c h a, p rz y sp a rz a mu tęgości m o raln ej. W po- m roce cierp ien ia św ita jeszcze b la sk w duszy i p rzejm u je j ą ra d o śc ią ta jem n ą, n iew y p o w ied z ian ą, n ied o stęp n ą dla innych. D ążen ie do szczęścia je s t fa k te m pow szechnym , potężnym , n ieo d w o ­ łaln y m , w y g ład zić się n ie d a ją c y m . F ilozofia p ra k ty c z n a , je śli chce być p ra k ty c z n ą , liczyć się z nłem m usi.

S koro nie cofniem y ju ż w rodzonej dążności człow ieka, s ta ra jm y się j ą ja k n a jw y ż e j sk iero w ać, ab y nie szła po n izin ach , n a b ag n iste p rz e stw o ry uciech znikom ych, n iep raw y ch , człow ieczeństw a niego­ dnych. W ychow ajm y czło w iek a ta k , a b y n a tych nizinach n ig d y

trw a le szczęśliw ym uczuć się nie m ógł. D a jm y mu pożąd an ie d ró g w yższych i w yższego, szlach etn iejszeg o , zadow olenia z by tu . S ta w ia ­ nie św ia ta duchow ego id ei m oralnych przeciw ko św iatu rzeczyw i­ stem u, w k tó ry m się is to ta lu d z k a rodzi, w z ra sta i ży je — nie je s t k o n ieczn o ścią ety czn ą; bo człow iek m oże, a d la doskonałej je d n o ­ ści b y tu sw ego pow inien, o ba te św iaty w duchu sw oim godzić, z obu w y cią g ać d la siebie żyw ioły by tu i obu służyć: jed n em u przez cnotę i m iłość id e a łu , drugiem u p rzez p racę społeczną. W pełni b y tu z n a j­ d zie się zaw sze zadow olenie z niego; p rzy n ajw ięk szem n a w e t p rz e ­ ciw ieństw ie id eałó w i rzeczyw istości m ożna jeszcze m ieć spokój d u ­ chow y, p ierw szą p o d w a lin ę szczęścia stan o w iąc y .

D u sz a, d ą żąc do zad o w o len ia w ew n ętrzn eg o i ży ją c przez to d ą ­ żenie d la siebie, żyć może i d la innych: ofiara z życia n a w e t b y łab y m a rtw ą , śle p ą , b ezw ied n ą , nie byłaby ofiarą, g d y b y j ą człow iek bez zad o w o len ia duchow ego sp ełn iał. Szczęście osobiste, w te n sposób p ojęte, i obow iązek, — nie s ta ją w cale przeciw ko sobie ja k o d w a w rogi n iep rzejed n an e, u cie rają ce się z sobą d o p ó ty , dopóki je d e n dru g ieg o n ie pow ali. O w szem , obie zasad y je d n o c z ą się do w spólne­ go celu d o b ra. D la czegożbyśm y nie mogli dzieci sw oich w ychow y­ w ać ta k , żeby im sp e łn ia n ie obow iązków szczęście przynosiło? Czy przez ta k ie w ychow anie nie z y sk am y silniejszych rękojm i? P o w o ły w

(26)

n ie przedm iotow ego obow iązku przeciw dążen iu in d y w id u a ln e m u do szczęścia, przy zw y czaja pospolitą duszę lu d z k ą — a z tak ich przecież s k ła d a ją się szkółki ludzkości — do obłudy, nie w sz c zep iając w n ią b ezw aru n k o w ej siły do u rzeczy w istn ian ia ideałów we w łasnym d u ­ chu, co głów nie przez staw ia n ie ta k ie j a n ty te z y o siąg n ąć chcem y. P o trz e b a ty lk o rozw inąć człow ieczeństw o n a le ż y c ie — a b y człow iekow i d a ć szczęście osobiste, k tó re będzie zarazem w a ru n k iem u szczęśli­ w ia n ia innych.

E d u k a c y a do tego celu m a zm ierzać. R odzina, k tó ra je s t szk o łą człow ieczeństw a, w in n a być zarazem i szk o łą praw dziw ego szczęścia, a sto w arzy szen ie się w ro d zin ie — stow arzyszeniem do tego celu za- w iąz an em . — Ż y c ie ro d zin n e je s t, co p ra w d a , polem tru d ó w n ie ­ zm iernych, ale je st ta k ż e i źródłem n ie p rz e b ran y c h radości. N ie ­ szczęśliw e w y d a rz e n ia , śm ierć, choroba, niedola n a g ła — m ogą pow alić serca, ale nie zm ienią usposobienia dusz w ychow anych do tej w e w n ętrzn ej szczęśliw ości, o której tu ta j m ówię. Jeżeli ty lk o ogólny s ta n duchow y rodziny będzie z a d a w a lają c y m , je ż e li w jej łonie w szech stro n n y rozwój postępow ać będzie w szędzie w e w szystkich je j członkach m łodszych i starsz y ch , jeżeli z ro d zin y w ytw orzy się jedna, osoba moralna, w ed łu g p rzeznaczenia sw ego ż y ją c a — w y p ad k i loso­ w e skutków d la trw ałeg o szczęścia ujem nych nie p rz y n io są.

Co w ięcej, w cudow nej org an izacy i sto w arzy sze n ia rodzinnego n ie­ szczęścia n a w e t sam e stan o w ią środek kształcący . R odziny, n ie - m a ją c e żyw ych w spom nień śm ierci, gw ałtow nej niedoli, w ielkiego n ieb ezp ieczeń stw a, p o sia d a ją z b y tn ią pew ność siebie; dzieci w nich w y ch o w u ją się w niedobrem p rzy w iąza n iu do spokoju zew nętrznego, a g d y w ejd ą w życie, nie m ają dość siły n a o p arcie się je g o p rz e c i­ w nościom w sposób sz a n u ją c y w szy stk ie n a jd e lik a tn ie jsz e uczucia m oralne, w łasn e i cudze. J a k oczy i serce dzieck a p rz y zw y czajać po­ trz e b a zaw czasu do w idoku nęd zy i w spom agającego j ą m iłosierdzia, ta k też dobrze je s t, g d y los sam pom yśli o obudzeniu uczuć b e z in te ­ resow nego żalu i p rzy u c zy kochać to, co ju ż um arło i za m iłość w y w zajem nić się nie może. R odziny, w k tó re grom y nieszczęść u d e ­ rz a ły , ro z w ija ją się w atm osferze silniejszego uczucia, silniej ze- zn a w a n ej w spólności. N a d m ie rn e pow odzenie o d ry w a od miłości b ra ­ te rsk ie j i ogólnie - lu d zk iej i w y m a g a p o tężniejszych d ziałaczy e d u ­ k a c y jn y c h d la w y k szta łce n ia uczucia. P ięk n ie pow iedział K rasiń sk i: „ T rz e b a m ieć dum ę w d u ch a całości, a pokorę w każd ej ży cia c h w ili.” O tóż tę p okorę d aje człow iekow i osw ojenie się z niedolą lu d zk ą, i p o zn a n ie w łasn ej. D ąży ć do ja k n a jle p sz e g o szczęścia — ale być p rzy g o to w an y m n a niedolę, uzdolnionym i do tru d u i do cierp ien ia — to ta k ż e część sk ła d o w a ed u k ac y jn eg o planu rodziny.

(27)

za-ROOZINA. 1 9 pra w iać do tego, co się w z w y k łej m ow ie n a z y w a nieszczęściem, jeżeli do szczęścia w y m ag a się c n o ty : nie należy znow u n a tu rz e ludzkiej sta w ia ć żąd ań zbyt w ielkich i raczej p am ię tać w y p a d a o tern, że i do cnoty potrzebne je s t g o rczy czn e ziarno szczęścia. Od ludzi n iezw y k łą, ustaw iczn ą nied o lą trap io n y ch , od ludzi, którym się w szystko czego się irną, z pod ręki, w szystko, na czem się oprą, z pod stó p w ysuw a, — od tych ludzi nie w y m a g ajm y dobra: byłoby w nich ono ju ż bo­ h aterstw em , a b o h aterstw o żadnem praw em n a k a z a n e b yć nie może. Do szczęśliw ości w ew n ętrzn ej, rzeczy w istej, ta k ie j, j a k ą w rodzinach w idzieć-byśm y p rag n ęli, p o trzeb n ą je s t p ew n a sum m a w aru n k ó w ze­ w n ętrzn y ch , k tó rą w potocznej m ow ie szczęściem n azy w am y .

P rzed e w szy stk iem m usi być b y t fizyczny je d n o s te k o b w aro w an y od głodu, chłodu i trw ałeg o n ied o łęstw a. R odzina, d la sp ełn ien ia sw ego celu ed u k acy jn eg o m usi m ieć co do u st w łożyć, czem się przy ­ odziać, pod czem zam ieszkać. G dzie p a n u je ciąg ła choroba i ciągły n ied o statek , tam praw o w yższego d o sk o n a len ia się o b ow iązyw ać prze staje.

P om yślność zew n ętrzn a, sp ro w ad zo n a do minimum, je s t k o n iecz­ nym w aru n k iem tej w ew nętrznej szczęśliw ości, j a k ą rodzina w czło­ w ieku w ypielęgnow ać pow inna. Ż ycie nas p rzekonyw a, j a k tru d n e je s t oznaczenie tego minimum, ja k człow iek ła tw o poza kres pierw ia- stkow o sobie w y tk n ię ty w y k racz a, ja k k aż d y m a in n ą d la siebie s k a ­ lę, k tó rą zpod kontroli ludzkiej u su n ąć p ragnie; ale tożsam o życie d a je ta k ż e p rz y k ła d y u m iark o w an ia , pam iętającego zaw sze o tern, by celów nie pośw ięcać d la środków . T ego też ty lk o w y m a g a się od rodziny w dążen iu do szczęścia m ateryalnego. Z chw ilą dobicia się b y tu spokojnego k ształcen ie się rodziny, ro zw ijan ie w niej czło­ w ieczeń stw a ze strony c h a ra k te ru i uczuć pow inno być w y łącznym celem ży cia rodzinnego. W szy stk o in n e m oże mieć ty lk o znaczenie d ążeń , korzyści i faktów ubocznych.

S to w arzy szen ie się rodziny do szczęścia przez ja k n a jw ię k sz y rozw ój czło w ieczeń stw a bierze p o cz ąte k sw ój z chw ilą, w k tó rej m o­ żliw ym je s t w pływ w zajem n y , choćby niekoniecznie ze św iadom ością przez w szystkich podd an y ch p raw u rodzinnem u się w y w iera ł. D zieci n ie z d a ją ce sobie jeszcze sp ra w y z ed u k acy i, ja k a n a nie sp ły w a, m ogą w bezw iedności sw ej stać się w niejednej chw ili życia n a u ­ czy cielam i sw ych rodziców . G dy w ięc są pożytki ze sto w arz y szen ia , m usi istn ie ć i sam o sto w arzy szen ie, z p rze w ag ą bard zo zn aczn ą po stro n ie rodzicielskiej i w form ach je d y n o w ła d z tw a , sp raw o w an eg o n iep o d zieln ie p rz e z ojca i m atk ę. Z chw ilą rozb u d zen ia się sam o- w ie d zy w dzieciach sto w arzy szen ie ro dzinne n a b ie ra pełności by tu , sta je się istotnem , św iadom em zespoleniem sił do je d n eg o w ielkiego celu: d o sk o n a le n ia się i szczęścia. K ształcen ie m oralne, a je ś li okoliczno­

(28)

ści sp rz y ja ją , to i um ysłow e, je s t ju ż w te d y isto tn ie w zajem nem ; k ie ru je niem i w drażliw y m sto su n k u rodziców do dzieci je d y n ie mo- żliw em j e czyni — miłość; ze strony rodziców reg u lato rem j e s t s p ra ­ w iedliw ość. W yrosłe w duszach ro d zicielsk ich z a sad y d obra i p r a ­ w d y , n ag ro m ad zo n y zasób d o św iad czen ia, d o sta rc z a ją sił do d z ia ła n ia n a dusze dziecięce. Z e stro n y dzieci dorosłych niezm iernej trz e b a d e lik atn o śc i, ab y , k sz ta łc ą c rodziców , w yższości im sw ojej nie n a rz u ­ cać. L ecz i tu rodzice zb ie ra ją najczęściej to, co sam i zasieli. Dzieci w ych o w an e w m iłości— m iłością też k ażde słowo, k a żd y czyn k ształcący oprom ieniać będą; w ychow ane inaczej d a d z ą ty lk o obraz zg o r­ sze n ia.

N ie podobna położyć dość silnego n acisk u n a ten c h a ra k te r ro ­ d zin y ja k o in sty tu c y i do w zajem n eg o , częstokroć m im ow olnego, k sz ta łc e n ia się przeznaczonej. Ci tylko, co w idzieć nie chcą, tego w zajem nego w p ły w u nie w id zą. R o d zin a stanow i je d y n ą org an iza- cy ą, w k tó rej w ięcej niż d w ie isto ty lu d zk ie w zajem nie k sz tałcić się m ogą. I p rz y ja ź ń je s t podobnym zw iązkiem dw óch dusz, n ie ty lk o do w spólnego p rzezw y ciężan ia przeciw ności życia, j a k chcieli R zy m ia­ nie, a le do d o sk o n alen ia się i w ew n ętrzn ej szczęśliw ości, w spólnie odczuw anej, przeznaczonym . W ęzły p rzy jaźn i w szakże są dziś z dniem k a ż d y m rzad sze, ro d zin y zaś is tn ie ją i istn ieć b ę d ą — choćby z o sła ­ b io n ą spójnością w ew nętrzną.

W rodzinie idealnej działaln o ść d o sk o n aląca czło w iek a nie o g ra ­ n icza się n a sam ych ty lk o je d n o stk a c h w ęzłam i k rw i złączonych: o g a rn ia w sz y stk ic h m ieszk ający ch pod je d n y m dachem , dom ow ni­ ków . N iem a nic b iedniejszego n ad m niem anie, że służących sam ym sobie p ozostaw ić n ależy , w y m a g a ją c od nich je d y n ie przym iotów p o rządkow ych, zap ew n iający ch d o k ła d n e sp ełn ian ie obow iązków . Ałe, p rzy dzisiejszem zepsuciu i dzisiejszym w y b u jały m ind y w id u alizm ie n am iętności, z a d an ie p o p raw ie n ia i w zględnego w y ro b ien ia c h a ra ­ k te ró w i um ysłów słu g w szczęśliw ych tylko w y jątk o w o okoliczno­ ściach spełnionem być może. P otrzebujem yż d o d aw ać, że i co do ty ch w y ją tk ó w p a n u ją c ą j e s t re g u ła zupełnego o d su w a n ia się? W ten sposób, choć n a innej drodze, w racam y do d aw n y ch u p rzedzeń, m a­ ją c y c h jeszcz e źródło sw o je w niew olnictw ie, śm iesznych ju ż d la d zi­ siejszego ucha, ilekroć j e przytoczyć w y p ad n ie, a mim o to ciągle w życiu p ra k ty k o w a n y c h . N ie p o w tarzam y dziś ju ż w p raw d zie, że „chłop z in n ej, p a n z innej g lin y ” — lecz p o stępow aniem całern to okazujem y. S łużba, zw łaszcza m łodsza, je sz c z e nie zepsuta, nie zn a jd u je d o stateczn ej opieki, przew odnictw a, ra d y i pom ocy w licz­ n ych sto su n k ach życia, k tó re przecież i ona, ja k o do z a k re su czło­ w ieczeń stw a n ależąca, m ieć musi,

(29)

RODZINA. 2 1 zn aczn ie się pogorszyło z postępem ogólnym . O w e w ieki, k tó re z t a ­ k ą d u m ą w zak resie uspółecznienia p rześcigam y, um iały, p rz y n a j­ m niej po dw o rach w iejskich, u sta la ć bez p o ró w n an ia zacniejsze, niż dziś, stosunki m iędzy słu g ą a p a n ią dom u. N au k a , m odlitw a w spól­ n a, w sp ó ln a p raca pod okiem , a zatem i pod w pływ em , p an i, i w ogó­ le silniej p a n u ją c a serdeczność i m iłosierdzie ch rześcijań sk ie, s ta ra ły się w y ró w n y w ać nierów ności, a często i niesp raw ied liw o ści losu. P a ­ ni zw raca ła uw ag ę n a m o raln ą stro n ę życia sług, bo m ia ła o nie b a cz en ie d la sam ej siebie, rozum je j s ta ł ciągle n a stra ż y w łasnego serca. E e lig ia p rzychodziła w pom oc i n au czan y m i n au c zający m i u ła tw ia ła w p ły w n a służących. W sk u tek postępującego za n ik u re li­ gijności u b y w a dziś w ażny czy n n ik e d u k acy jn y ; w szelako i dziś je s z ­ cze m ożnaby w iele d la d o b ra służących zdziałać, g d y b y tylko więcej było szczerej do tego ochoty. Jeżeli m am w ypow iedzieć p rz e k o n a ­ n ie sw oje, to z d a je mi się, że p rzy dzisiejszym stosunku sługi do p a ­ ni — słu g a raczej się psuje, niż popraw ia.

Co tu m ówić o służących, g d y często dzieci zo sta ją bez p rzew o ­ d n ictw a i w ychow ują się ta k , j a k los z rząd zi— dobrze lub źle — byle żyły, m iały co je ść i w ypić i co po fran cu sk u w ypow iedzieć... Z a ­ n ied b u jąc o d z ialy w a n ia n a służących, m atki le k cew ażą in te re s w ła s­ n y ch dzieci: żaden stosunek slużebniczy nie usunie tej konieczności, k tó ra w szy stk ich żyjących pod jednym dachem , a w ięc i sługi, o p a­ su je łańcuchem je d n eg o uspółecznienia, w p ro w ad zając w zajem n y w p ły w , i dobry i zły, w szystkich n a w szy stk ich . C hcąc w ięc dzieci od zepsucia uchow ać, p o trzeb a służbę ja k n a jle p ie j dobierać, a d o b ra ­ n ą ja k n a jsiln ie j w k a rb a c h m oralności trzym ać. G dyby się p r z y ję ­ ły proponow ane, a raczej z przeszłości przez p a n a P rą d z y ń sk ie g o ') p rzy p o m n ian e, czy tan ia w spólne w kołach rodzinnych, m ożn ab y d o ­ p uścić do nich i służących. W razie n a tra fie n ia n a g ru n t w d zięcz­ n ie jszy , ro d zin a m ogłaby pośw ięcać p rzy n ajm n iej p a rę godzin ty g o ­ dniow o n a zupełnie odzielne k sz ta łc e n ie służby. Z ajm ie to czas, polą- czoDe będzie z przykrościam i; lecz czy isto tn ie czas kobiet naszych w rodzinie j e s t ta k drogim , czy rz ą d z ą się one z a sa d ą zao szczędzania te g o najpierw szego, n a jw ażn iejszeg o zaro b k u n a ziemi, ja k ie g o nam p rz y sp a rz a k a ż d a chw ila w zdrow iu i uzdolnieniu do p ra c y d o c z e k a ­ n a? N ie sądzę: m nie się zd aje, że j a k d la dzieci, tak i d la sług, c z a ­ su aż n ad to w iele-by się zaw sze znalazło, g d y b y się go ty lk o m niej p ośw ięcało sam ym sobie. C zasu je s t dość, a co do przykrości, te w y n a g ra d z a ją się sowicie, je śli nie ow ocam i osiągniętem i w n a u c z a ­ niu, to eichem zadow oleniem , plynącem ze sp ełn ien ia dobrego

Cytaty

Powiązane dokumenty

Koło wewnętrzne przesuwa się o jedno miejsce w prawo i sytuacja się powtarza, aż pożegnają się ze sobą wszystkie dzieci.. Poznajmy się

public void Dodaj_tytul(String _nazwisko, String _imie, String _tytul, String _wydawnictwo, String _ISBN). { // your code

25) Wstawienie diagramu sekwencji dla przypadku użycia dodaj_tytul:użycie wiadomości typu („Asynchronous Message” oraz „Create Message” – konstruktor klasy

Może nawet zgodziła- by się zostać moją żoną.. Tylko wcześniej musiałby stać

Taka, w której twierdzi się, że stanowi o niej prywatny język, co jednak okazuje się niemożliwe do zrealizowania, oraz taka, w której utrzymuje się, że jest ona grą

Bezpieczniej więc będzie nie kusić się o zbyt ścisłe precyzow anie d a ty pow stania obrazu przem yskiego, lecz poprzestać na u staleniu d lań szer­.. szych

Projekt jest współfinansowany przez Unię Europejską w ramach środków Europejskiego Funduszu Społecznego 5 Z praktyki polskich nauczycieli wynika, że struktura

Dwóch poetów – szejk Farid i Kabir – głoszących nirguniczną, apofatycz- ną odmianę bhakti, popularnego mistycyzmu tego okresu, poprzez utwory cytowane w przekładzie