• Nie Znaleziono Wyników

O nieśmiertelność

W dokumencie Zarysy literackie. Cz. 1 (Stron 132-168)

(

1893

).

Bieżące pow ieściopisarstw o feljetonow e w W arszaw ie przyniosło n am objaw ta k ze w szechm iar w ybitny, że bez p rzy k ro ści w łasnej a k rzy w d y cudzej m ilczeniem pom inąć go niepodobna. O bjaw em tym nie j e s t w szakże sam utw ór, an i też pew ien je g o m om ent pod ty p pow ieści łub psychologii pow ieściow ej p o d p ad ający ; je s t nim w iązk a m yśli filozoficznych, w rzucona w pow ieść i w y stę p u ją c a w niej w łasnem sw ojem praw em . N ie m ieliśm y już o d d a w c a nie p o d n io słej- szego, głębszego, w ażniejszego treścią, a silniej p o ciąg ająceg o form ą. L e k k i n aw et czy teln ik nie uczuł chy b a n a sobie brzem ienia filozofii, chociaż a u to r rzeczyw iście nieść mn j e k a z a ł przez d w ad zieścia blizko feljetonów .

Od k ilku la t B olesław P ru s d ru k u je w Ituryerze Codziennym po­ w ieść Emancypantka; obecnie je s t w je j tom ie IV. Jed n e m u z je j bo­ h ateró w , Z dzisław ow i, d y rek to ro w i fab ry k i, w y k ształco n em u w k i e ­ ru n k u technicznym i przyrodoznaw czym , zatem z um ysłem n ap ięty m n a m ateryalizm , w ypadło um ierać n a suchoty. B o h ater m a p rzy s o ­ bie siostrę, M adzię, sam odzielną, p ra c u ją c ą n a siebie, m yślącą k o b ietę, m a i ongi n a u czy ciela sw ego, D ębickiego, k tó ry k o ch a daw nego sw e ­ go ucznia, a le re sz tk ą serc a k o ch a ta k ż e i je g o siostrę, choć się tego p rzed sam ym sobą w y p ie ra i sam sz u k a niby dla niej m ęża. S ta r e ­ m u kaw alerow i n a d a je to o k łam y w an ie siebie i M adzi — m iły w dzięk je sie n n y .

D ębicki dużo przem y ślał, p rz e w ą tp ił i przebolał w życiu; Z d zi­ sław jeszcze m yśli, w ątp i i boleje — n a d sam ym so b ą w obec roztw ie- rają c e j się otchłani grobu. D ębicki z ży cia w yniósł w iarę; Z d zisław w k ra in ę śm ierci w chodzi ze zw ątpieniem bezdennem — z n ie w ia rą w e w łasn ą istotę, w je j b y t zagrobow y, w duszę, w nieśm iertelność.

O NIEŚMIERTELNOŚĆ, 1 2 5 Szarpie go sęp m yśli: w szystko się poczyna i w szystko kończy w m a tery i i w raz z płom ieniem ży cia g aśn ie i płom ień d u szy n a w ie­ k i. J e s t to stra sz liw y ból nicości — nieodm alow any może ta k , ja k b y tego arty z m potrzebow ał, ale d o ty k a ln y , rz e te ln y , w z b u d zający w ia ­ rę. R zecz p ro sta, że D ębicki będzie lek arzem Z d z isła w a , a z p o w ie­ ści znow u w ypadnie, że go w yleczy szybko, praw ie bez procesu m y ­ ślen ia i p rz e tra w ien ia m yśli, zażytych ja k o lek d la duszy.

T em atow i śm ierci pośw ięcił w roku przeszłym p. D ąb ro w sk i u m y śln ą k siążk ę: um ierający suchotnik prow adzi tu sw ój d zien n ik k o n an ia. C zasu m a dużo i m iejsca m u nie b rak n ie; ale pospolitość p rzec iętn a je g o indyw idualności, b ra k w yższych zdolności, d u ­ chow a p ły tk o ść — nie p o zw alają w rażeniom d o znaw anym przed śm iercią w y tw o rzy ć nic w ięcej, prócz rodzajow ego stu d y u m , m a ­ ją c e g o p okazać, j a k to g o sp o d a ru je śm ierć w człow ieku, w ż y ­ ciu m łodem , g d y się do w n ę trz a je g o dobierze. C zarn a gospo­ d a rk a dreszczem n iek ied y przejm uje, ale sa m a je j ofiara p o zo staw ia n as zim nym i. T y le ra z y w idzieliśm y ju ż w życiu i śm ierć i p o sp o li­ tość! E stety czn e w spółczucie m rze, zaled w ie się zrodziło. Ale u B o­ le sła w a P ru s a in aczej. Ż al nam tych w alących się p ięk n y ch k o n a ­ rów , żal tej siły ję d rn e j, tych zdolności niepow szednich; w tym zm ierzchającym się dniu d z isie jsz y m — żal ju tra , żal tego self-made- człow ieka, n a którego śm ierć w sk o czy ła nagle z w ysoka, j a k ja g u a r w puszczy am e ry k a ń sk ie j. In n y to człow iek ten Z d zisław , niż ta m ­ ten ze Śmierci: m a i ro zsąd k u i m iłości ży cia w ięcej, ale i w yobraźnię i w olę i rozum silniejszy, a przy zdolniejszej głow ie i pierś też s z e r­ szą. G dy on nam sw e w rażen ia p rzed śm iertn e o d m aluje, poczujem y w nim odrazu człow ieka, którego śm ierć o k ilk a d z ie sią t la t zaw cze- śnie porywrn.

Oto Z dzisław rz u c ił robotę w fabryce i u sio stry sz u k a w ygodne­ go k ą ta , ab y um rzeć. Od trzech tygodni nie s y p ia in aczej, tylko w fotelu. S trach ty lk o utrzy m u je go n a nogach. Z d a je mu się, że g d y b y się raz położył,— „sp a d łb y g łow ą n a dół w p rzepaść w iekuistej nocy, z k tó rą b o ry k a się, lecz k tó ra , dziś czy ju tro , go z w y c ię ż y “ . R ozpacz nim m iota, a p ra w d ziw y Galgenhumor k aż e mu żartow ać z D ę­ bickiego: „M ożebyś się p an o tru ł ze m n ą n a sp ó łk ę, bo głupio ta k czekać: m am pyszny k w a s p ru s k i“ . N auczyciel w y m aw ia m u ciągłe m yślenie o śm ierci. „A o czem żeż mam m yśleć, o czem m ogę?“ — o d p o w iad a nieszczęśliw y. — „W dzień, k ie d y p a trz ę n a ludzi i ich gorączkę życia, czuję się obcym m iędzy nim i i w y o b rażam sobie tę o kropną chw ilę, w k tó rej c a ła ich p ra c a i m ądrość, zbiorow y k rz y k całej ludzkości nie zdoła m nie obudzić i przypom nieć, że byłem n ieg d y ś tak im , j a k oni. W nocy nie g aszę św ia tła i ciągle sp o g lą ­ dam za siebie, bo zd aje mi się, że z la d a sz p ary w ysu n ie się

niepo-ch w y tn y cień, k tó ry w okam gnieniu zapełni mój pokój, ca łą ziem ię, w szechśw iat cały ... i pogrąży m nie w ta k bezdennej niepam ięci, że g d y b y m nie ja k a ś m ądrość n ad lu d zk a poraź d ru g i w la ła św ieżej krw i do żył, ju ż nie p rzypom niałbym sobie, że k ied y k o lw iek istn ia łe m .“ . A potem : „W dole, do k tó reg o w rzucicie m oje zw łoki, psuć się b ę ­ dzie, już n iety lk o człow iek, ale cały w szechśw iat— w szechśw iat, k tó ry o d b ija się w moim m ózgu. Ż y je i je sz c z e dziś je s t, ale jutro ju ż go nie będzie. D la w as m oja śm ierć będzie tylko zniknięciem je d n o stk i, a le d la m n ie —unicestw ieniem całego św iata: w szystkich ludzi, ja c y n a nim żyją, w szy stk ich k rajo b razó w , słońca, g w iazd, całej przeszło ści i przyszłości ś w ia ta ”. G dy noc zap ad n ie, p rzed oczy sk azan e g o n a śm ierć zap u szcza się n a pokój c z a rn a k u rty n a , a je ż e li się opuści tylko n a w ysokość czoła, m yśli pom iażdży. N ieskończona czarność objęła ju ż drogę m leczną, g w iazd y i m gław ice, a on d o zn aje tak ieg o uczucia, ja k b y się d a rł przez że laz n ą gęstw inę. N iek ied y znow u zd aje m u się, że j e s t p u n k tem drobnym w niezm iernej pustce. „W szech św iat znikł, razem z m ojem życiem , j a k z n ik a obraz człow ie­ k a n a pow ierzchni zam ąconej w ody — zo stała po nim tylko p u stk a bez k sz ta łtu , bez barw y, bez k ie ru n k u ” . T a k rozp acza tylko czło ­ w iek z um ysłem niepospolitym .

T ak iem u człow iekow i w arto było przynieść sa k ra m e n t o statn ieg o um ocnienia n a d rogę poza-grobow ą, d a ć mu w iaty k m yśli k rz e p ią ­ cych, zbaw czych, o calający ch w szystko, co człow iek jeszcze n a w ła ­ sność sw ą m ieć może, g d y mu p rzezn aczen ie w y d arło ju ż sk a rb życia ziem skiego.

D ębicki o d razu ch w y ta b a ra n a za rogi: nie nicość n as c z ek a po śm ierci, a le życie, doskonalsze, pełniejsze od doczesnego życia. N ie je ste śm y je d y n ie ty lk o falam i pieniącem i się n a oceanie siły i ma- te r y i— fałam i Spinozy. Ani m a te m a ty k a , ani w ied za p rzy ro d y p rz e ­ św ia d c zen ia tego nie obali. Z m ysłam i nie dostrzeżesz duszy n ie ­ śm ierteln ej, ale zm ysłam i tak że nie ogarniesz tego, co ci d a je w ied za do św iad czaln a. F iz y k a ci pow ie, że m a te ry a i e n erg ia są n ie z n isz ­ czalne. A tom y fizyki i chem ii m a ją n ad zm y sło w ą n a tu rę . N ie sk o ń ­ czoność form żyw ych w y łam u je się z pod w szelkiego d o św iad czen ia. P sychologia zajm u je się zjaw iskam i n iep o d p ad ającem i pod zm ysły. P roces p sychiczny trw a jeszcze po ro zk ła d zie organizm u, bo nie p ie r­ w ia stk i o rganiczne go w y w o ły w ały . M a te ry a w ciele o d n aw ia się ciągle, m a te ry a ln a śm ierć co ro k się sp ełn ia w organizm ie; ro zk ład ten w szak że nikogo nie trw oży i ży cia duszy nie tam u je . A czyliż nie nie w aży in sty n k t m ilionów i setek m ilionów — in s ty n k t odw iecz­ ny? S k ą d ta w iara m aluczkich, s k ą d te przeczucia, te m arzen ia gie- niuszów o duszy, nieśm iertelności, św iecie nadzm ysłow ym , o B o g u ,— ja k ie ich źródło i cel, je śli poza niem i żadnej niem a rzeczyw istości?

O NIEŚMIERTELNOŚĆ.

— „T o prosty in sty n k t zachow aw czy!” — w oła Z dzisław . — „C hw ała Bogu! — odp iera sp o k o jn ie profesor — m am y p rz y ­ k ła d nieużytecznego i pustego in sty n k tu . Jeżeli bocian albo sk o ­ w ronek pod je sie ń o d latu je n a południe, w iem y, że zn ajd zie tam k ra j ciepły i zasobny; ale gdy człow iek tę sk n i do w ieczności, m ów im y m u, że jego n a d z ie je są u ro jen ia m i” . I P ru s k ład zie w u sta D ę ­ bickiego słow a, o d d a ją c e m yśl S o k ra te sa z F e d o n a o głębokiej dys- harm onii, a lepiej: o sprzeczności zasadniczej duszy i śm ierci. „N icość je s t tru cizn ą dla duszy: pan karm isz się rozm y ślan iam i o niej, i d la tego pełny je s te ś trw ogi, p raw ie szalejesz; j a w ierzę, nie w nicość,- ale w życie, i dlateg o ż a rtu ję ze śm ierci”.

T e g o d n ia rozm ow a się p rzerw ała. D obra siostra p rzek o n ała b r a ­ ta do p rzep ęd zen ia nocy, nie n a fotelu, ale w łóżku. M iał sen p o k rze­ p ia ją c y , obudził się dopiero n a d ranem . T w ard o ść um ysłu je g o u stęp o ­ w ać ju ż zaczy n ała od ciepłego pow iew u m yśli i cieplejszego je sz c z e tcb n ien ia serca. P rzy szed ł D ębicki, a b y dokończyć rozm ow y; zgóry zapow iedział, że nie m yśli być apostołem , ale rzeczyw iście poto tylko tu przyszedł. N ie k ła m a ł je d n a k ; płacił ty lk o h a racz tem u despocie, ja k im je s t w szelki rozum w znoszący przeciw ko w ierze sw oje w a ro ­ w nie. S n ad ź był profesor dobrym psychologiem i dobrym d y a le k ty - kiem , g d y , s ta ją c do ro z p raw y z przyrodnikiem , znow u po w łasn y jeg o oręż sięg n ął. W alk a ta k ą bronią dostarczy ć mu m ogła a r g u ­

m entu n ieu jętej nieskończoności, p rz e w ija ją ce j się u staw iczn ie przez ścisłą n a u k ę o rzeczach ścisłych i skończonych, jak iem i są d la nas pozornie p rzedm ioty b ad a n ia . T a k ą sam ą d ro g ą szedł ks. W ła d y ­ sław D ębicki, g d y z p ra w a zachow ania energii w św iecie w yw odził pew n ik m etafizycznego istn ie n ia duszy 1,).

Z dzisław nie w ierzy w duszę, bo je j nie widzi, a w ierzy w g ie n e z ę św iatła z eteru, d rg ające g o 800 trylionów razy na sekundę, choć żad n e oko lu d zk ie d rg a ń tych nie w idziało. M niem ano d aw n iej, że e le k ­ tryczność istn ieje tylko w b u rszty n ie 12); dziś w id zą j ą we wszech- św iecie. D la prostego człow ieka n iem a ju ż ciep ła poza stopniem za m a rz an ia w ody; fizyk poza tym krań cem w idzi jeszcz e do 2 5 0 stopni ciepła. My dziś w idzim y d uszę ty lk o w mózgu; ci, co po n as p rz y jd ą , w idzieć j ą b ę d ą może w roślinie, w k am ien iu , n a w e t w próżni baro- m etrycznej. M olescbott i V ogt — to naiw ni szerm ierze m a tery alizm u . B a d a n ia w y k a z a ły ty lk o , że m ózg je s t organem d u cha, ale nie j e d y ­ nym . Jeżeli ruch m echaniczny lub w rażliw ość n a św iatło obyw ać się

11) „N ieśm iertelność człowieka jak o p o stu lat filozoficzny przyrodoznaw stw a“. (W arszaw a, 1883).

m ogą bez m nskulów i bez o k a (p ły ta fotograficzna), to dlaczegóż m yśl, czucie, św iadom ość, nie m iały b y istn ieć poza obrębem mózgu?

W Fedonie ro z m a w ia ją cy z S o k ratesem S ym iasz ze sta w ia duszę z m u zy k ą liry. W przeszło d w ad zieścia w ieków i je d e n po nim W olter, z a p y ta n y o nieśm iertelność, z a stęp u je lirę słow ikiem i n a p y ­ ta n ie odp o w iad a p y tan iem : „A czy śpiew słow ika zostaje po śm ierci słow iku?”

„Z o staje — odp o w iad a P ru s ję z y k ie m p rzy ro d o zn aw stw a. Z o s ta ­ je iloczyn z połow y k w a d ra tu prędkości przez m asę. W n a tu rz e n iem a potęgi, k tó ra b y m ogła zniszczyć ten b y t n iew id zialn y , a je d n a k rz e c z y w isty “ .

N ieśm iertelność m atery i i siły p rz e św ity w a ła ju ż m yślicielom greckim ; poczucie je j każdem u się n a rz u ca. Ale silniejszem jeszcze od n ieg o — i o ileż pow szecbniejszem !— je s t inne: p rzeczucie n ie śm ie r­ telności duszy. O istocie je j w yrokow ać sąd a m i g rubej em piryi — b yłoby to źródło ś w ia tła p o zn aw ać z płom ienia n a fty w lam pie. W p rzy ró w n an iu do lam p y organizm je s t knotem , fu n k cy e fizyolo- giczne płom ieniem , dusza św iatłem . J a k św iatło nie je s t p ro d u k tem sp alen ia, ta k d u sza nie je s t ow ą S ym iaszow ą m u zy k ą liry , k o m b in a- c y ą czy h a rm o n ią — isto tą je s t.

W obec z jaw isk a w ia ry w nieśm iertelność w szelkie m a tery a listy c z - n e za p ęd y m ogą być ty lk o zboczeniam i rozum u je d n o stro n n ie z a g łę ­ b ia ją c e g o się w m echanizm przyrody, której funkcyonow anie n a j­ ła tw ie j dziś jeszcze w y tłóm aczyć sobie m ożna— w łaśn ie m echaniz­ mem. M etoda ta k a nie zo staw ia m iejsca na p ierw iastek ducho­ w y , z isto ty sw ej n iew ażk i, a zatem p raw u liczby, rozciągłości i m asy, czyli prawu materyi, nie u leg ając y . N iew ażkim eterem m o­ ż n a tłóm aczyć zjaw isk o św ia tła , nie u c h y la ją c zasłony z sam ej je g o istoty; a le z n a jd elik atn ie jszeg o n a w e t eteru nie w y p ro w ad zi n ik t g ie n e z y ducha, bo i ta k ie n aw et, m etafizyczne ju ż , ens, — istn ia k — m a te ry ą być-by m usiało. T a w ieki ju ż trw a ją c a p rzeciw staw n o ść u stąp i m oże k ie d y ś, — ale ty lk o z obrębu w iedzy, nie z je j sto su n k u do św ia ta m oralnych pojęć, poczuć i w yobrażeń, —g d y rozum n a u k o ­ w y zacznie naukow o też c h w y tać p asm a nieskończoności, ciągnące się poprzez p rzy ro d ę, i p o d aw ać j e w ścisły, swój w łasn y , sposób, nie u c ie k a ją c się ju ż ja k b y do fizyki m etafizycznej.

R ep reze n tan te m najw ym ow niejszym , n a jśw ietn iejsz y m tej dzie­ d z in y um ysłow ości lu d zk iej je s t atom , nieskończenie podzielny i z a ­ razem skończenie c ałk o w ity . P ru s p o d aje ciekaw e ze w spółczesnej filozofii przyrodoznaw czej pojęcia, k tó re ogrom em logicznej sw ej tr e ­ ści u d e rz a ją o rozsąd ek i w y o b raź n ię c zy teln ik a. T a k np., obliczono, że w głow ie śpilki zn a jd u je się osiem sekstylionów atom ów . G d y b y co se k u n d a odrzucać po m ilionie, na d o k o n an ie tej operacyi, iście g ig a n ­

ty czn e j, p o trzeb a-b y dwustu pięćdziesięciu trzech tysięcy lat. A tom , m a ją ­ cy w ielkość dw um ilionow ej części m ilim etra, ja k o c z ą s tk a m a tery i, przez tę m ałość sw o ję nie p rz e sta je być nieskończenie podzielnym a z chw ilą, w której sta łb y się ju ż niepodzielnym , m a te ry a sa m a p o ­ szłab y n a p a stw ę nicości. Bozum nasz, ilek ro ć sięga do d n a choćby nalichszego bytu, je s t ta k sła b y , że w łaściw e je g o z d o b y ­ cze sp ro w a d z a ją się do przen o szen ia w ielk iej niew iadom ej św ia ta z w yższego m iejsca n a niższe w h ierarch ii w ątp liw o ści, a le częściej w p ro st ty lk o s ą p o d staw ian iem jed n ej rzeczy nieznanej w m iejsce d ru g iej.

U k ła d a m y sobie coraz lep sze ró w n an ia alg eb raiczn e, a le ro zw ią­ zy w ać ich nie um iem y: b ra k n ie n am zaw sze je d n e g o do liczby p o trzeb ­ nych. T ajem n icze X p rzy ro d y , K a n io w sk ie D i n y a n s ic hu c ie k a w ciąż p rzed nam i. J u ż j e chw ytam y, już j e czujem y w sw ej m ocy — n a ­ raz p ry sk a złudzenie: stoim y znow u p rzed zasłonionćm w iekuiście obliczem Iz y d y . P raw d ziw ie, słow am i M axw eîla, pow ołanego przez P ru s a , pow iedzieć m ożna: „T o, na co p atrzy m y , zrobione je s t z tego, co się przed okiem naszćm u k ry w a ”.

N ie pójdę j a za p o staw io n ą przez P ru s a h ip o tezą czującego eteru, „ su b sta n c y i duchow ej, z k tó rej p o w sta ją dusze, i k tó ra sam a d ąży do św iad o m o ści” (fel. 149) — nie p ó jd ę zaś choćby tylko dlatego, że sam P ru s na to nie pozw ala, g d y jak n a jsłu sz n ić j tw ierd zi, że „ n a ­ g ro m ad zen ie czu jący ch atom ów nie w y tw o rzy całości, k tó ra b y m ia ła ja k ie ś g ro m ad zk ie czucie i g ro m ad z k ie j a ” (fel. 143), a tu w łaśnie w tćm j a — boskiém , lu d zk ićm , czy n a w e t zw ierzęcćm — ca ła substan- cy a duchow a się m ieści. D uch-rozum , A n a k sa g o ra sa czy G io rd an a B runona, w szech su b stan cy a Spinozy, są tylko om ów ieniam i tego, co w pew nym , ta k nied aw n y m jeszcze, m om encie p o zn aw an ia p rzy ro d y n az y w an o „ siłą ż y w o tn ą ,“ T a k a siła skupiona, c e n traln a, ze śro d k a rozch o d ząca się k u obw odow i, obrazow o może być d u szą św iata, B o­ giem n a w e t, ale isto tn ie a n i duszą, an i Bogiem n ie będ zie — ta k sam o, ja k ów czujący eter, tajem niczy zdrój św ia tła w Universum, n ig d y su b sta n c y ą duchow ą się nie sta n ie . T y lk o m etafizyczna, a le nie em piryczna i nie d o św iad czaln ie n au k o w a, m a te ry a m oże m ieć w spólny z duchem rodow ód; czćm że przecież będzie w szelki m etafi­ zyczny m atery alizm , je śli nie idealizm em , tłóm aczącym ży cie św ia ta przez hipotezę dw óch biegunów , dw óch środków ciężkości, dw óch otchłani czy szczytów m ag n ety czn y ch , p rz y cią g ający ch ku sobie je d n o m ien n e ze sobą p ie rw ia stk i bytu?

K to uw ażn ie p rz e c z y tał n a początku T a in e ’a D e l ’in te llig e n c e ustęp o doniosłości sam ych w y razó w ja k o sym bolów rzeczy, ten w ie, j a k w ie lk ą rolę w pojęciach o d g ry w ają , j a k w nich b ru żd żą i ja k im zno­ w u dopom agać m ogą, pow szechnie używ ane określniki.

S. K rzcraim kl: Z arysy Literackie, 9

T o, co P ru s mówi o „pew nem g ram aty czn em sk ró c e n iu “, należy do z a k re su tejsam ej p raw d y , k tó rą w yrazić chciał m yśliciel fra n c u s­ k i. „M ów im y zw ykle: „O gień p arzy , k a m ień je s t ciężki— dw a a d w a je s t cztery, słońce odległe od ziem i o 21 m ilionów mil geograficznych“ . S ą to skrócone form y m ów ienia; d o k ła d n ie bowiem należałoby m ó ­ w ić: „ J a czuję, że ogień parzy, j a czuję, że kam ień je st ciężki, i t. d .“ S ó ż n ic a ty c h dw u form m ów ienia je s t olbrzym ia, C złow iek bow iem nieu k ształco n y filozoficznie, m ów iąc k ró tk o : „k am ień j e s t c ię ż k i,“ w y o b ra ż a sobie, że głosi ja k ą ś p raw d ę b ezw aru n k o w ą, k tó ra istn ieje po za nim . Lecz, g d y pow iem y: „ J a czuję, że k am ie ń je s t c iężk i”, rozum iem y w tejsam ej chw ili, że d la naszej w iedzy ciężkość k a m ie ­ n ia nie je s t ż a d n ą p ra w d ą absolutną, nie je s t żadnem objaw ieniem , a le je s t tylko sform ułow aniem sta n u naszego czucia”. „ Je d n o je s t ty lk o d la n a s n iew ątp liw e: czujem y sam ych siebie, czyli — czujem y w ła sn ą duszę, n a k tó rą d z ia ła ją ja k ie ś w p ły w y zew nętrzne i obce n a m ”.

S tą d po d w ó jn y w niosek: raz nie m am y p ra w a tłóm aczyć z jaw isk duchow ych m atery aln em i; pow tóre, m usim y u znać fa k t istn ie n ia czu ją­ cej d u szy sw ojej i uw ażać rzeczywistość, byt za złożony, n ietylko z ma- e ry i i siły, a le ta k ż e i z d ucha. C zucie— to fa k t elem en tarn y . S p ra w ­ dzian czucia doskonalszym je s t n a stw ierdzenie św iadom ości w łasne- fgo istn ie n ia od sp raw d zia n u m yślenia, postaw ionego jeszcze przez św . A u g u sty n a , a w doskonałej ju ż form ie w yrażonego przez K ar- te z y u sz a . N ow sza psychologia, w reak c y i przeciw ko m echanizm ow i um ysłow em u pozytyw istów angielskich, tłóm aczących n a w e t syllo- gizm ślepem „zrzeszaniem s ię ” w yobrażeń, p rz y w ra c a czucie-uczucie do p raw , k tó re w upojeniu się z a sa d ą „ W ied z a to p o tę g a ” — z b y t d ługo lekcew ażono.

U m ysły m łode, św ieże, p a ła ją c e je sz c z e całym żarem w iedzy i chciw ie j ą chłonące, m a ją w rodzoną skłonność do u o gólnienia p ra w p o zn aw an y ch p rzy szczegółow ych g ru p ach z jaw isk w szechbytu. P o d działan iem tej skłonności w y tw a rz a się wiara umysłowa w rozum n au k o w y , w jego zd obyw czą w szechm oc, a głów ne n arzęd zie n au k i d o św iad czaln ej, zm ysł lu d zk i, n a b ie ra godności potęgi nieom ylnej. T y m c z a se m lu d zie p ra c u ją c y w nauce, zarów no n a d św iatem ze­ w n ętrzn y m , poza-człow ieczym , j a k i n ad w ew n ętrzn y m , czysto ju ż ludzkim , w ie d z ą d o skonale, j a k w ątlćm je s t, j a k om ylnem , to naj- p ierw sze, n ajw ażn iejsze b a d a ń nau k o w y ch i w ielu w rażeń psychicz­ n y c h n a rzęd z ie, i j a k dalece tw orzyw em w yobrażeń naszych o rze c z y ­ w isto śc i przedm iotow ćj, k tó rą za ścisłą, pew ną, n iew zru szo n ą u w a ­ żam y , je s t w ła sn a n a s z a podm iotow a rzeczyw istość. I tu w łaśn ie o b ja w ia się m oc naszego czucia, a w tej m ocy i jego isto ta. C zucia w najg łęb szej je g o i n ajp ełn iejsz ćj postaci nie w ytłóm aczy n ig d y

w ie d za przyrodnicza; g d y b y n a w e t dosk o n ale funkcyow anie m ózgu, w rzekom ego o g n isk a d u szy , poznała. P ru s (fel. 142) mówi:

„Je żeli n iep o d o b n a dać ślepem u pojęcia o tern: co znaczy kolor, choćby za pom ocą najzaw ilszej kom binacyi dźw ięków , zapachów ,

W dokumencie Zarysy literackie. Cz. 1 (Stron 132-168)

Powiązane dokumenty