• Nie Znaleziono Wyników

Kształcenie i kompetencje menedżerów kultury

Proszę pozwolić, że zacznę w sposób może dość nietypowy dla naukowych spotkań; mam nadzieję, że po wysłuchaniu całości wywodu uznają to Państwo za usprawiedliwione. Otóż było to dawno, bardzo dawno temu, w państwie nie-zbyt Polsce, Polakom i polszczyźnie przyjaznym wówczas. Helena Jadwiga Bendówna (późniejsza Helena Modrzejewska) miała lat 10 i jeden miesiąc, gdy w Wiedniu ogłoszony został tekst Instrukcyi do wykonywania ustawy teatral-nej, w którym zapisano m.in., że „teatru jako silnej dźwigni oświaty ludowej nie powinno się hamować w wyższych celach pielęgnowania i udoskonalenia sztuk, lecz należy go jak najusilniej wspierać”. A zatem już wtedy był problem wyboru, oczywiście arbitralnie rozstrzygnięty przez polityków, co ważniejsze, co wspierane być powinno: kultura wyższa, profesjonalna i artystyczna, czy też

— używając dzisiejszego języka — działania oddolne, inicjowane przez oby-wateli, amatorskie.

Wydaje mi się, że dla naszego spotkania nie jest to temat obojętny, bo mowa tu niewątpliwie też i o edukacji kulturalnej, i to prowadzonej przez sa-mych galicyjskich analfabetów lub z myślą o nich inicjowanej. Teatr odegrał w tym procesie całkiem niebagatelną rolę — nie tylko uczył, wymuszał samo-organizację, ale i „prostował grzbiety” — by użyć języka „krzesnoojca”, jakże niesłusznie dziś zapomnianego Jędrzeja Cierniaka — z jego uparcie powtarza-nym „krzepcie się”. Wiejskie, lokalne społeczności faktycznie organizowały tysiące przedstawień, a to na powodzian, a to na budowę remizy, domu ludo-wego, kościoła, a nawet dla zebrania funduszy na szkolną opłatę dla utalento-wanych dzieci. To o Cierniaku i o tym fenomenie samoorganizacji pisał kiedyś F. Mleczko w pięknie i dobrze dobranych słowach: „Związek między pieśnią a chlebem, między kulturą a gospodarką jest ścisły i konieczny”. Jakże one po-dobne do tych, jakich wiele, wiele lat później użył słynny wiedeńczyk, guru

zarządzania, Peter Drucker: „Jeśli zarządzanie nie zdoła uruchomić specyficz-nego dziedzictwa kultury daspecyficz-nego kraju i narodu, nie zaistnieje rozwój społecz-ny i ekonomiczspołecz-ny”. I tu już jesteśmy przy temacie tego referatu, bo trzeba te-raz postawić pytanie: Kto ma je uruchomić? Jak tego dokonać?

Poszukiwania odpowiedzi zacząłem, jak zwykle, od zastanowienia się nad sensem terminów kluczowych, a są nimi: menedżer kultury (w tym jego kształcenie i jego kompetencje) oraz określenie kontekstu, który oznacza tu edukację kulturalną. Źródło wiedzy budzące zaufanie i zwykle niezawodne, a więc Wielka encyklopedia PWN, przygotowana i wydana już w wiele lat po zmianie ustroju, wprawiła mnie w pewną konsternację. Hasła „menedżer”

w niej nie ma, hasła „edukacja kulturalna” takoż. Owszem, jest „edukacja”,

„edukacja elastyczna”, „globalna”, „medialna”, „międzykulturowa”, „perma-nentna” i „regionalna”, ale z tego nie da się złożyć żaden sensowny zakres edukacji kulturalnej. Wydało mi się to ciekawe i wzbudziło refleksję, że może termin ten jest — jak i szerokie rozumienie samej kultury — nazbyt obszerny i przez to niedefiniowalny? Do problemu tego warto by było jeszcze powrócić

— wydaje się ważny. Aby jednak nie tracić czasu na dywagacje, od razu dopo-wiem, że — po lekturze bardzo wielu prac dzielących włos na czworo — pro-ponuję, by przyjąć tu definicję stosowaną przez K. Olbrycht, która klarownie stanowi, że „przez edukację kulturalną rozumie się dziś edukację artystyczną, edukację twórczą, edukację do korzystania z ofert instytucji kultury oraz edu-kację służącą kształceniu stosunku do dziedzictwa kulturowego — tożsamości kulturowej, ochrony dziedzictwa kultury własnej i innych, szacunku do róż-norodności kulturowej i postaw dialogowych wobec innych kultur”. I dodaje:

„[...] do nazwania wszystkich tych zakresów działania używa się coraz częściej formuły edukacja artystyczna i kulturalna”.

Definicję menedżera sprawdziłem m.in. w Słowniku języka polskiego Mie-czysława Szymczaka, wydanym jeszcze przed zmianą ustroju. Okazuje się, że jest ona właśnie przez swój anachronizm przeurocza i całkiem niespodziewanie wręcz idealnie pasuje do sytuacji dzisiejszej menedżera kultury. Otóż menedżer w tym ujęciu to: „kierownik, dyrektor wielkiego przedsiębiorstwa kapitalistycz-nego”. Nic dodać, a jeśli coś ująć, to tylko słowo „wielkiego”. Jeśli spojrzymy na półkę z ostatnimi nowościami wydawniczymi z zakresu zarządzania kulturą, to ujrzymy na niej co najmniej kilka dzieł potwierdzających taką właśnie defi-nicję słownikową: Ekonomika kultury Doroty Ilczuk, Ekonomia kultury Ruth Towse, Wprowadzenie do ekonomiki kultury i sztuki Petera Bendixena, Ekono-mika teatru Hanny Trzeciak. Także ostatni Kongres Kultury Polskiej zdomino-wała ekonomika kultury, choć i tak nic z tego nie wynikło, ani złego, ani — tym bardziej — dobrego. Zaiste, dyrektor teatru, filharmonii, muzeum, opery, biblioteki, domu czy ośrodka kultury, prezes stowarzyszenia czy fundacji z tego sektora to dziś nikt inny, jak tylko kierownik większego czy mniejszego, ale jednak „przedsiębiorstwa kapitalistycznego” (na marginesie dodam, że

po-dobnie jest i w nauce). Jest on przy tym — to już moje dopowiedzenie, przy którym będę się bardzo stanowczo upierał — oplatany taką siecią uzależnień, że pojęcia kreatywności, artystycznych wartości, działań edukacyjnych, chęć wsparcia animatorów, tradycyjnych rzemiosł musi odsuwać na plan dalszy, by najpierw liczyć, liczyć i jeszcze raz liczyć: zasoby ludzkie, zasoby rzeczowe, a już w szczególności te finansowe. Potem cały proces zarządzania oprzeć na projektach, grantach, zamówieniach publicznych z respektowaniem ich najbar-dziej nawet idiotycznych i niekorzystnych dla jego instytucji czy organizacji zapisów. Wreszcie znowu liczyć: wpływy, uczestników, widzów, głosy medial-ne etc., etc. Wszystko to w warunkach całkowicie arbitralnych decyzji mini-stra, marszałka, prezydenta, burmistrza, zmieniających priorytety, warunki przeprowadzanych konkursów, wielkość nakładów na poszczególne działy.

Dzieje się tak zaś dlatego, że Polska nie ma żadnej opracowanej i podanej do publicznej wiadomości polityki kulturalnej; pozwala to na absolutnie niekon-trolowane urzędnicze manipulacje. Sytuacja jest na tyle dramatyczna, że były wicepremier i główny projektant niedoszłej reformy sektora kultury — Jerzy Hausner oświadczył ostatnio, że „polskie państwo mózgu jest pozbawione”

i dodał (po odłożeniu przez ministra Zdrojewskiego jego raportu ad acta):

„Nie będę już przygotowywał opracowań na zlecenie”. Prezes PAN, Michał Kleiber, skomentował sytuację niemniej drastycznie: „Polska jest rzadkim przykładem cywilizowanego kraju, w którym nie istnieje ośrodek studiów stra-tegicznych”; „Politycy nie są zainteresowani niezależnymi ekspertami, bo oba-wiają się, że mogą krępować swobodę ich działania”. Za ironiczną konkluzję tych stwierdzeń można uznać informację o tym, że Jerzy Hausner właśnie zakłada w Warszawie, oczywiście ze wsparciem Narodowego Centrum Kultu-ry, studia pod nazwą „ekonomia kultury”. Czyżby zatem jednak „kultura miała znaczenie”, a „wartości wpływały na rozwój społeczeństwa”, jak mówi tytuł książki pod redakcją Lawrence’a Harrisona i Samuela Huntingtona?

Zarysowane tło ma bardzo ciemne barwy, ale nazwanie rzeczy po imieniu jest tu konieczne, jeśli mamy zrozumieć, w jakich warunkach mają pracować nasi menedżerowie kultury. Muszą mieć przygotowanie do konfrontacji z re-aliami otoczenia. A zatem — gdzie się ich kształci? Jak są kształceni? Zacznij-my od abecadła. Ludowe źródło wiedzy, Wikipedia, okazuje się tu mądrzejsze od encyklopedii narodowej i powiada, że: „Mianem «menedżerów kultury»

określa się osoby, które pełnią stanowiska kierownicze w instytucjach kultury.

Menedżerów kultury kształci się w szczególności na studiach z zakresu zarządzania kulturą”. Trochę to jak definicja księdza Benedykta Chmielowskie-go „koń, jaki jest, każdy widzi”, ale dobre i to, tym bardziej, że Wikipedia znów przychodzi z pomocą, bo i pojęcie definiuje, i studia z tego zakresu są w niej zlokalizowane. A zatem: „Zarządzanie kulturą — zgodnie z klasyfikacją OECD jest przynależną naukom humanistycznym, mieszczącą się w obszarze nauki o zarządzaniu dziedziną interdyscyplinarną, zawierającą elementy

kultu-roznawstwa, zarządzania, nauki o przedsiębiorstwie, nauki o komunikacji, nauk społecznych, a także teorii sztuki. Osoby zarządzające kulturą zwykło się okre-ślać mianem — menedżerów kultury”. Dalej ten sam zapis powiada, że:

„Zarządzanie kulturą to także nowy kierunek studiów wyższych rozwijający się od lat 90. XX wieku. «Cultural management» (Kulturmanagement, Mana-gement de la culture) jest szczególnie popularne w USA, Wielkiej Brytanii, Holandii, czy Francji”. Jeśli idzie o grunt polski, zanotowano, że „podwaliny tej dziedziny naukowej” stworzone zostały na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1994 roku w formule Szkoły Zarządzania Kulturą, rozwiniętej „po piętnastu latach instytucjonalnych przekształceń w postać Instytutu Kultury”. Dalej podano kompetentną, choć bardzo skrótową bibliografię podstawowych k s i ą ż e k w tym zakresie. Wszystko to prawda... lecz niepełna. Na konferen-cji cieszyńskiej sprzed kilku lat pt. „Inspiratorzy, projektodawcy, realizatorzy edukacji kulturalnej i upowszechniania kultury” mówiłem o tym, że studia Zarządzania kulturą rozpoczynaliśmy jako specjalność zarządzania i marketin-gu, potem był etap zarządzania sprawami publicznymi, zaś punktem dojścia w roku 2009 było kulturoznawstwo. Optując wówczas za taką lokalizacją zarządzania kulturą, byłem jednak — jak się potem okazało — słusznie ostroż-ny, mówiąc: „Jeśli ktoś jednak by sądził, że możemy spać spokojnie przez na-stępne 10 lat, to jest w błędzie, a to co najmniej z dwóch powodów: w samym UJ kulturoznawstw jest 17; niekiedy ich program urąga zdrowemu rozsądkowi.

Po wtóre, poza obszarem kulturoznawstwa pozostaje choćby animacja kultu-ry”. No i stało się — w kulturoznawczym kręgu zarządzanie kulturą okazało się niemile widziane, wyraźnie odstawało od tego środowiska, było dzieckiem niechcianym. Być może dlatego, że zaproponowaliśmy jedną wspólną rekruta-cję dla całej uczelni, na wszystkie jej kulturoznawstwa, jeden wspólny pro-gram zajęć podstawowych (prowadzonych za to przez najwybitniejszych uczo-nych polskich i zagraniczuczo-nych) i w konsekwencji wybór specjalności po ukończeniu tego cyklu zajęć. Rozwiązanie takie gwarantowało zgoła inną ja-kość wykładów, eliminowało przypadkowość wyboru studiów, a nadto było nader opłacalne ekonomicznie. Miało jeden feler — burzyło święty spokój pry-watnych folwarków. Zostało w konsekwencji całkowicie zignorowane.

Nie pozostało więc w końcu nic innego, jak skorzystać z uprawnień do kre-owania własnego programu studiów, co umożliwiło ustanowienie Krajowych Ram Kwalifikacyjnych. W efekcie mamy studia pod nazwą Zarządzanie kulturą i mediami. Rzecz jasna, nie mogliśmy w nowych programach pójść aż tak dale-ko jak Amerykanie czy Niemcy, których wzorcowe, moim zdaniem, programy oparte są na schemacie: jeden semestr w uczelni, jeden w partnerskiej instytucji czy organizacji, oraz na ścisłej współpracy z wybitnymi menedżerami i artysta-mi spoza środowiska akadeartysta-mickiego. Czy to rozwiązanie okaże się optymalne?

Być może. Na razie sprawdza się znakomicie, co widać już choćby przez to, że nie dotknął nas efekt niżu demograficznego przy rekrutacji na studia.

Wybór, jakiego dokonaliśmy, to jednak jak przeprawa między Scyllą i Charybdą. Z jednej strony wyżej cytowane rozsądne lokowanie zarządzania kulturą na skrzyżowaniu nauk humanistycznych, społecznych i kilku innych, z drugiej zaś oczekiwania, jakie są wyrażone choćby na wstępie internetowego Spisu wszystkich kierunków studiów, gdzie sens i cel zarządzania kulturą okre-śla się zgoła inaczej: „W związku z urynkowieniem działalności kulturalnej rozwinęło się zapotrzebowanie na specjalistów o rozległej wiedzy marketingo-wej oraz zdolnościach organizacyjnych i strategicznego planowania w kulturze.

Studia o profilu zarządzanie w kulturze przeznaczone są dla studentów kierun-ków humanistycznych i artystycznych, pragnących ponadto poszerzyć swoją wiedzę o wiadomości z zakresu organizacji i metod zarządzania instytucjami związanymi z kulturą i sztuką. Studenci mogą również nabyć praktyczne umie-jętności związane z organizacją imprez masowych i kameralnych, a także pro-wadzeniem przedsięwzięć w sferze twórczości nieprofesjonalnej”. Dalej podano najczęściej wykładane przedmioty, a są to: „wiedza o kulturze i sztuce, organi-zacja instytucji kultury i sztuki, prawne podstawy działalności kulturalnej, me-dia i komunikowanie społeczne, public relations, promocja i reklama”. Na ko-niec wyliczono potencjalne miejsca pracy po studiach, stwierdzając, że: „dzięki wykształceniu z zakresu nauk humanistycznych i ekonomicznych absolwent przygotowany jest do pracy w: instytucjach kulturalnych, ośrodkach kultury, agencjach reklamowych, działach public relations, mediach, firmach organi-zujących imprezy kulturalno-artystyczne”.

Pomijając dość nieporadne sformułowania (np. wykształcenie z zakresu nauk humanistycznych i ekonomicznych — ideał, ale któż by temu podołał?), łatwo dostrzec motyw przewodni tego wprowadzenia do internetowego Spisu wszystkich kierunków studiów. Urynkowienie, marketing, strategiczne planowa-nie, organizacja imprez, prawne podstawy, promocja, reklama. Czy takie są i nasze studia? Czy takie chcieliśmy i chcemy prowadzić na uniwersyteckim poziomie? Otóż zdecydowanie nie. To raczej informacja o kursach biznesowych prowadzonych — jak wolno się spodziewać — dla zysku finansowego, a nie w imię akademickich wartości. Oczywiście i takich ofert nie należy lekcewa-żyć, co wykazała np. Barbara Jedlewska, analizując działalność Tarnowskiej Fundacji Kultury i programy o kryptonimie CAL (Centrum Aktywności Lokal-nej). W internecie znalazłem np. bardzo dokładny opis pięknej działalności Zespołu Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego w Siennicy Różanej czy znako-mite refleksje Leszka Wyki pt. Edukacja kulturalna służy rozwojowi społeczeń-stwa obywatelskiego spisane na podstawie obserwacji raciborskich.

Próba lokalizacji pełnych uniwersyteckich studiów zarządzania kulturą koń-czy się jednym — są to studia na Uniwersytecie Jagiellońskim; inne uczelnie oferują w zasadzie tylko kursy z tego zakresu, włączone w programy innych studiów. W tej sytuacji wypadałoby przeprowadzić tu gruntowną krytyczną ana-lizę programów, w których przygotowaniu sam brałem udział. Nie jest to

zręcz-na okoliczność i dlatego ograniczę się do stwierdzenia, że — w poczuciu pełnej odpowiedzialności za czyny i ich konsekwencje — zdecydowaliśmy, że chcemy pasożytować świadomie i dobrowolnie na pracy innych, czyli że na-szym „targetem” będą uzupełniające studia magisterskie, tzw. SUM. Jak dotąd sprawdza się to znakomicie, bo przychodzą do nas młodzi ludzie o przeróż-nych zainteresowaniach, z czego powstaje fantastyczna mozaika o ogromnym potencjale, który trzeba jakoś zorganizować z pożytkiem dla samej idei stu-diów. Tu może warto dodać, że sporo z nich ma proweniencję cieszyńską.

W konsekwencji program SUM to różnego rodzaju aspekty organizacji i za-rządzania, praktyki, warsztaty, konferencje, a nawet wydawnictwa studentów i doktorantów, słowem, konfrontacja teorii z praktyką. Odbywa się to czasem pod zmyłkowymi nazwami (np. Rozmowy o kulturze), by spełnić biurokratycz-ne wymogi akademickie. Co inbiurokratycz-nego licencjat. Ten oparty jest na bardzo dużej liczbie zajęć zorientowanych na teorię, historię, analizę podstawowych aspek-tów funkcjonowania kultury w różnych okresach i w różnych warunkach. Do-piero bowiem na tej podstawie można mocować główne elementy zarządzania:

budowanie misji, określanie wartości, wyznaczanie celów, kreowanie strategii i planów, oczywiście z uwzględnieniem elementów otoczenia, zwłaszcza praw-no-politycznych, socjokulturowych, międzynarodowych (by użyć określeń Ric-ky’ego Griffina). Opisane tu w skrócie reguły gry mają swoją syntezę w do-stępnym dla wszystkim dokumencie, a mianowicie opisie sylwetki absolwenta1. Dopowiem tylko, że powyższe uwagi mają odzwierciedlenie w proporcjach

1 Zarządzanie kulturą i mediami: Studia I stopnia. Studia z zakresu zarządzania kulturą i mediami przygotowują do wykonywania zawodu menedżera kultury średniego stopnia, dostar-czając wiedzy zarówno teoretycznej z zakresu podstawowych obszarów kultury: literatury, filmu, muzyki, teatru, historii sztuki, antropologii oraz mediów, jak i praktycznej dotyczącej zarządzania i organizacji kultury w Polsce, marketingu, ekonomiki i finansowania kultury i mediów. Istotnym aspektem przygotowania zawodowego jest również ukształtowanie kompetencji niezbędnych do posługiwania się najnowszymi narzędziami medialnymi oraz innowacyjnymi formami przedsię-biorczości w kulturze. Wiedza i umiejętności absolwenta, wsparte realizacją projektów kultural-nych, spotkaniami z przedstawicielami wielu organizacji oraz praktykami zawodowymi, powodują, że jest on przygotowany do podjęcia pracy w instytucjach kulturalnych i medialnych:

teatrach, muzeach, domach kultury, stacjach radiowych i telewizyjnych. Studia stwarzają także szansę zdobycia wysokich kwalifikacji, pozwalających na zatrudnienie w agencjach reklamy, sek-torze IT oraz seksek-torze przemysłów kreatywnych. Absolwenci studiów na kierunku Zarządzanie kulturą i mediami otrzymują tytuł zawodowy licencjata i mogą kontynuować studia II stopnia.

Zarządzanie kulturą i mediami: studia II stopnia. Studia z zakresu zarządzania kulturą i me-diami pozwalają na zdobycie kwalifikacji niezbędnych do wykonywania zawodu menedżera kultu-ry, odpowiedzialnego za funkcjonowanie instytucji kulturalnych i medialnych, oraz dają możliwość dalszej pracy naukowej. Absolwent nabywa wiedzę i kompetencje z zakresu typów i struktur rynków medialnych, polskiej i europejskiej polityki kulturalnej, zarządzania instytucja-mi trzech sektorów, turystyki kulturowej i ochrony dziedzictwa kulturalnego. Studia zapewniają specjalistyczną wiedzę dotyczącą prawa autorskiego i prawa pracy oraz zarządzania w Internecie, jakością oraz zasobami ludzkimi. Absolwent nabywa wiedzę nie tylko teoretyczną, ale przede

studentów na poszczególnych poziomach studiów: licencjat to około 300 osób, SUM około 530. Wciąż jednak pozostaje pytanie o to, jakie — poza omówio-nym licencjatem i SUM-em — formy kształcenia w zakresie zarządzania kul-turą oferowane są w Polsce. Pomijam kursy i kursiki, od których aż się roi;

zainteresowania warta jest formuła studiów podyplomowych, zwłaszcza prowa-dzonych przez renomowane uczelnie i instytucje. Spis taki sporządził M. Le-wandowski i obejmuje on 17 ofert o zdumiewającym zróżnicowaniu i prze-wodniej idei. Menedżerów kultury (taka jest nazwa studiów) kształcą:

Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach, Szkoła Główna Handlowa i Wyższa Szkoła Umiejętności Społecznych w Poznaniu, przy czym ich cele bardzo się różnią. Katowice stawiają na wysokie kwalifikacje, samodzielną działalność i absolwentów „gotowych kreować politykę kulturalną kraju”. Dodam, że nie-mal identyczne cele wymieniono w charakterystyce studiów Zarządzanie kul-turą w Uczelni Łazarskiego w Warszawie. SGH oferuje zapoznanie z „aspek-tami ekonomicznymi i prawnymi” „w warunkach gospodarki rynkowej i integracji z Unią Europejską”. Szkoła poznańska stawia na „przekazanie praktycznej wiedzy z zarządzania, prawa, a przede wszystkim finansowania”, co jest realizowane poprzez „techniki negocjacji, zasady kampanii reklamo-wych, zawieranie umów sponsorskich”. Spośród innych, godnych uwagi ofe-rentów jest Uniwersytet Warszawski, który wspólnie z Narodowym Centrum Kultury prowadzi kierunek Marketing kultury, co nie wymaga dodefiniowania.

PAN wespół z Mazowieckim Towarzystwem Naukowym przez „zarządzanie kulturą” rozumie głównie „samodzielne zarządzanie podmiotem prowadzącym działalność w sferze kultury”; zauważa przy tym, co jakże ważne, rolę sa-morządów i organizacji pozarządowych. „Zarządzanie kulturą” w edycji KUL to „ukazanie charakteru i perspektyw pracy w sektorze kultury”, poza tym biz-nes, bizbiz-nes, biznes. Tak samo nazwane studia w Uniwersytecie Kardynała Ste-fana Wyszyńskiego zwracają uwagę na „zarządzanie instytucjami i projektami kultury w gospodarce wolnorynkowej”, ale — uwaga! — „przy zachowaniu istotnego mecenatu państwa”. Inne studia podyplomowe są już zorientowane na określone grupy zawodowe: zarządzanie bibliotekami (wymieniona szkoła w Poznaniu), twórców, artystów i animatorów kultury (UW), muzea (UJ), me-dia (UJ) — te dwa ostatnie na razie są w planach; ponadto jest oferta pod

wszystkim praktyczną, dzięki zajęciom realizowanym w różnego typu instytucjach, praktykom zawodowym oraz samodzielnie przygotowywanym projektom, potrafi również dokonać krytycz-nej oceny pracy organizacji oraz wydarzeń kulturalnych i medialnych.

Ukończenie studiów na kierunku Zarządzanie kulturą i mediami stwarza możliwości podję-cia pracy administracyjnej lub kierowniczej w funkcjonujących na skalę regionalną i międzyna-rodową instytucjach medialnych i kulturalnych (m.in. teatrach, muzeach, agencjach reklamy, sektorze przemysłów kreatywnych, stacjach radiowych i telewizyjnych) oraz dostarcza umiejętno-ści niezbędnych do realizacji zakrojonych na szeroką skalę projektów. W: www.kultura.uj.edu.

pl/index.php/2012-04-05-14-57-06/sylwetka-absolwenta-2 (dostęp: 1.01.2013).

nazwą Akademia dziedzictwa (MCK i UE w Krakowie) oraz Produkcja teatral-na (UL) i Zarządzanie w kulturze, sztuce i turystyce kulturowej (UE i ASP w Katowicach). Najstarsze bodaj jest podyplomowe Zarządzanie kulturą w UJ, zdefiniowane dość enigmatycznie, może dlatego, że otwarte na coroczne zmia-ny programowe. Wiem, że cieszą się one niezmienzmia-nym powodzeniem; liczba uczestników jest ograniczana poprzez kolejność zgłoszeń. Przydługa ta wyli-czanka jest ważna — pokazuje, że oferta jest zróżnicowana, kierowana do róż-nych grup odbiorców, przy czym — zauważmy to dobitnie — nie ma ani jed-nego określenia, które by wskazywało na obszar doskonalenia w zakresie edukacji kulturalnej!!! Ani jednego!!! Może i występuje ta problematyka w którymś z programów, ale tu by była potrzebna ich dokładna analiza.

Może więc pokłosiem tej konferencji mogłoby być powołanie takich stu-diów podyplomowych, w dodatku wyjątkowych, bo z możliwością realizacji po-szczególnych modułów w siedzibach instytucji partnerskich, np. Cieszynie, Krakowie, Lublinie, Zielonej Górze. Z szansą przy tym na złamanie barier po-między różnymi kierunkami, dziedzinami, a nawet typami uczelni i resortami, czyli studiów prawdziwie interdyscyplinarnych. Wydaje mi się, że powodzenie takie studia miałyby gwarantowane, zaś o ich potrzebie przekonywać nikogo nie trzeba, poza Ministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, który powinien je

Może więc pokłosiem tej konferencji mogłoby być powołanie takich stu-diów podyplomowych, w dodatku wyjątkowych, bo z możliwością realizacji po-szczególnych modułów w siedzibach instytucji partnerskich, np. Cieszynie, Krakowie, Lublinie, Zielonej Górze. Z szansą przy tym na złamanie barier po-między różnymi kierunkami, dziedzinami, a nawet typami uczelni i resortami, czyli studiów prawdziwie interdyscyplinarnych. Wydaje mi się, że powodzenie takie studia miałyby gwarantowane, zaś o ich potrzebie przekonywać nikogo nie trzeba, poza Ministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, który powinien je