• Nie Znaleziono Wyników

MUZEUM. MIĘDZY MISJĄ A RYNKIEM

W dokumencie MUZEA KOŚCIELNE WOBEC NOWYCH WYZWAŃ (Stron 156-164)

Wszystko zaczęło się od tego, że Pan redaktor Edward Hardt jakieś pół roku temu zwrócił się do mnie z prostym pytaniem, które miało charakter pytania z gatunku „z pie-ca na łeb”: Panie Dyrektorze, czy wolno zarabiać na muzeach? Ponieważ zabrakło mi refl eksu i dałem się wciągnąć w rozmowę, następne pytanie Pana redaktora brzmiało jak propozycja nie do odrzucenia: Ach świetnie, to czy powie Pan o tym na najbliższej1 konferencji EKIR2? W taki oto sposób stanąłem wobec sytuacji konfl iktowej. Na czym ten konfl ikt polega, postarałem się wyrazić krótko w tytule referatu, a szerzej opiszę obecnie. Wypada mi zatem na wstępie wyrazić uznanie dla autorów konferencji, któ-rzy w twardy i specjalistyczny warsztat dobrych praktyk konserwatorskich wprowadzili referat, który ma poruszyć temat ważny i zawsze delikatny, jakim jest ekonomiczna wartość dziedzictwa. Muszę się odnieść do tego tematu z pozycji muzeum. Dbałość o dziedzictwo bowiem – nie mówię nic odkrywczego – kosztuje. To oczywisty związek oczekiwanego efektu z potrzebnym na ten cel nakładem, który zazwyczaj uruchamia spektakl o podobnym scenariuszu. Konieczność nakładu nieodmiennie generuje dwa fundamentalne i dramatyczne pytania. Pierwsze: ile efekt kosztuje? Oraz drugie: kto koszt osiągnięcia efektu ma ponieść? Wynikowa refl eksja nad tymi dwoma pytaniami prowadzi zazwyczaj do prostej konstatacji, którą streścić można krótko – na to nas nie stać. To sygnał do cięcia kosztów, co ogranicza zakres rzeczowy działań, a w następ-stwie powoduje, że osiągnięcie założonych efektów jest zagrożone. Tak oto rodzi się konfl ikt, który stanowi immanentną część pracy każdego konserwatora i każdego mu-zealnika. Wbrew pozorom nie jest to konfl ikt ekonomiczny – to o wiele poważniejszy spór o to, co jest wartością w tej grze. Pozwolę sobie nazwać go konfl iktem pomiędzy racją misji i racją logiki rynku. Żeby uniknąć kłopotliwych i akademickich tłumaczeń, odwołam się do przykładu z życia wziętego. Jestem członkiem Rady ds. Muzeów przy ministrze kultury i dziedzictwa narodowego. Zadaniem tej rady jest m.in. opiniowa-nie dla ministra kultury do złożonych wniosków o skreśleopiniowa-nie muzealiów z inwentarza muzealnego. Ponieważ moje doświadczenie pracy w tej radzie sięga już 6 lat, mogę powiedzieć, że najczęściej otrzymujemy od dyrektorów muzeów polskich wniosek o skreślenie muzealium, ponieważ uległo ono z jakiegoś powodu zniszczeniu. Samo życie. Na jednym z ostatnich posiedzeń przedmiotem naszego bólu głowy było cho-mąto z początku wieku, przechowywane w pewnym muzeum, które zdaniem dyrekcji

1 Mowa o konferencji EKIR zorganizowanej w 2017 roku.

2 EKIR – coroczny, odbywający się w Krakowie Europejski Kongres Informacji Renowacyjnej, wyda-rzenie łączące formułę konferencji i targów, na którym prezentowane są najnowocześniejsze technolo-gie wykorzystywane w ratowaniu zabytków i przywracaniu im minionej świetności, http://ekir.pl/ [dostęp:

14.03.2019].

tej instytucji znajduje się w stanie degradacji tak daleko posuniętej, że koszt konser-wacji przekroczy daleko koszt samego zabytku. Nieodmiennie w takich momentach rada popada w długą akademicką dyskusję. Jaka jest prawdziwa wartość zabytku?

Czym ją mierzyć? Artyzmem? Emocją? Ceną materiału, z jakiego jest wytworzony?

Przedmiotowe chomąto np. to mienie repatriantów z lat 40. XX wieku. Czy zatem war-te jest w istocie tyle, ile sparciała skóra je pokrywająca? Jej wymiana to poważna konserwatorska robota, skomplikowana tym bardziej, że drewniana część chomąta zjedzona jest w 50% przez drewnojady. Konserwacja zatem „nie opłaca” się z eko-nomicznego punktu widzenia. Z historycznego punktu widzenia ocena jest już inna, bo mienie zabużańskie występuje w muzeach w szczątkowym zasobie, a jest świad-kiem niezwykłego w swojej skali, traumatycznego epizodu naszych dziejów narodo-wych. Konserwacja tego chomąta wpisuje się zatem znakomicie w misję muzeum i ochrony zabytków. W moim krótkim artykule nie ma miejsca na kontynuowanie tego ważnego wątku. Upraszczając i generalizując, powiem jedynie, że różnica pomiędzy wartością, jaką dyktują misja oraz rynek, bywa jaskrawa, a nawet bulwersująca. Czy jednak jest także zasadnicza, czy jest nią tylko pozornie? Pan redaktor zadał mi py-tanie: czy wolno zarabiać na muzeach?, a ja na początek „odwinę się” pytaniem od-wrotnym: czy warto ponosić nakłady na muzea? Odpowiedź na to pytanie wcale nie została rozstrzygnięta. Przykładem choćby owo nieszczęsne chomąto, kiedy ustalając wartość muzealium, pomija się proces kreatywnej interpretacji. Muzea są bowiem dia-logiem przeszłości z przyszłością, na których styku umacnia się kapitał wiedzy. Czy konfl ikt między misją muzeum a jego rentowną obecnością na rynku w ogóle istnieje?

Umiejscowienie muzeów „między misją a rynkiem” w tytule mojego referatu jest wprost wyprowadzone z polskiego przysłowia „między młotem a kowadłem”. Skupię się przez moment tylko na jednym słowie: „między”. Niewielki okruch żwiru między ścianą cylindra i tłoka może całkowicie uniemożliwić pracę silnika, wręcz go zniszczyć.

Podkładka natomiast między główką śruby i nakrętki umożliwia trwałą pracę, łącząc scalane elementy. Muzea zatem między misją i rynkiem są „piachem w trybie”? Prze-szkodą dla państwa i społeczeństwa, bo drenują jego kasę, i przePrze-szkodą dla rynku, bo uzyskując preferencyjne warunki działania oraz dotacje, psują zdrową konkurencję?

A może muzea są naturalnym i potrzebnym „dystansem” – podkładką między dwoma głównymi elementami mocującymi społeczeństwo? Państwo i rynek, ze swy-mi instrumentaswy-mi, skazane są na ścieranie się, a muzea poprzez realizowanie swej misji, znajdując się „między”, neutralizują szkodliwe oddziaływanie tych wielkich sił?

Tonizują spory polityczne i dają rynkowi treść, którą wypełniony musi być każdy, nawet najbardziej prosty produkt.

Borykamy się tutaj z dwoma stereotypami. Pierwszy z nich jest taki, że państwo, czyli społeczeństwo – inaczej mówiąc „my” – musi dopłacać do muzeów. Słowo

„dopłacać” ma delikatny, ale wyraźny wydźwięk negatywny i wskazuje na relacje, w której dopłacający jest wykorzystywany. Przez słowo „państwo” rozumiem tu oczywi-ście nie tylko centralne władze, ale cały system władzy i struktur społecznych, na który składają się również samorządy różnego szczebla. Na każdym szczeblu pytanie o ko-nieczności dopłacania do muzeów jest przecież zadawane, a zapoczątkowała je dosyć nieszczęśliwie pierwsza minister III RP, Pani Izabela Cywińska, która sformułowała tezę o kulturze, która powinna utrzymać się sama. Na ten niefortunny cytat zresztą niedługo potem zareagował znany satyryk Krzysztof Daukszewicz, który w jednym ze swych monologów stwierdził, że Izabela Cywińska jest Ojcem kultury polskiej. Mówię ojcem, bo Matka tak by nie powiedziała. W czym istotowo tkwi stereotyp? W drobnej z pozoru różnicy między słowem „utrzymywać” i „dopłacać”. Konieczność utrzymy-wania muzeów nie jest stereotypem, to potrzeba i obowiązek wynikający z prawa.

Konieczność dopłacania do muzeów jest natomiast fałszywym stereotypem. Zanim przejdę do wykazania owej fałszywości, odniosę się do drugiego stereotypu.

O ile szeroko rozumiane „państwo” utyskuje na konieczność dopłacania, o tyle szeroko rozumiany „rynek” często używa innej retoryki. Sprowadza się ona do utyski-wania, że muzea (oraz inne instytucje kultury) korzystają z uprzywilejowanej pozycji, bowiem, pozyskując dotacje, stanowią szkodliwą konkurencję dla instytucji bizneso-wych. Funkcjonuje stereotyp, że muzea „psują rynek”. Naukowo brzmiące, podparte często wykresami i tabelami postulaty, zmierzają w stronę poddania muzeów takim mechanizmom rynkowym, które zweryfi kują ich sprawność organizacyjną i popyt na ich działalność. Muzealnicy najczęściej nerwowo reagują na takie głosy, uzbrajając się albo w gesty o proweniencji rejtanowskiej, albo spoglądając z góry na uczest-ników „brudnej” gry rynkowej, przybierają miny misyjnej czystości. W ten sposób w moim przekonaniu, jako muzealnicy, strzelamy sobie w kolano, bowiem nolens vo-lens stwierdzamy, że misja nie może być elementem gry rynkowej. Tym samym łatwo wykluczamy się z rynku, pozornie stając ponad nim, a w rzeczywistości podlegając jego wpływom i rezygnując z możliwości wpływania na jego mechanizmy. Jak długo bowiem rozmaicie fl uktuująca gospodarka globalna będzie gospodarką rynkową, tak długo muzea będą częścią tego rynku. I tylko tam nastąpi partnerska relacja pomiędzy muzeami i organizacjami biznesowymi, gdzie muzea znajdą swoje właściwe miejsce na rynku, a nie obok niego. Przekonanie, że muzea psują rynek jest fałszywe, w istocie bowiem go rozwijają.

Aby tego dowieść, chcę posłużyć się przykładem dobrej praktyki, który znam z dzia-łalności mojego macierzystego Muzeum Historycznego Miasta Krakowa (MHK), funk-cjonującego w ekonomicznym systemie naczyń połączonych Gminy Miasta Kraków.

Powróćmy do problemu „dopłacania”. Państwo musi fi nansować muzeum, bowiem działalność własna instytucji nie wystarcza na pokrycie kosztów jej utrzymania. Muzea

w różnym procencie, znacząco rosnącym w ostatnich latach, biorą na siebie ciężar swego utrzymania, ale mimo to pomoc państwa dla prowadzenia wszystkich procesów instytucji jest niezbędna. Państwo zatem współutrzymuje muzea, ale bynajmniej do nich nie dopłaca, bo obrót kapitałem nie kończy się na transakcji przekazania muzeum dotacji. Równolegle bowiem muzea generują wielokrotnie wyższy ruch kapitału aniżeli ten, który wynika z dopłaty państwa. Używając terminologii handlowej, muzea urucha-miają obrót kapitałem, w wyniku którego zwracają wielokrotnie więcej aniżeli wysokość pozyskanej subwencji. Muzea bowiem tworzą treść, poprzez dobrze zredagowane mi-sje nakręcają społeczne trendy popytu, zarządzają atrakcjami turystycznymi, kumulują wokół nich aktywność biznesową, pośredniczą w nakręcaniu koniunktury rynku usług, tworzą lub współtworzą miejsca pracy. W miejscach o różnym stopniu kultury oby-watelskiej są czasami najważniejszymi, a czasami jedynymi akceleratorami aktywno-ści ekonomicznej. W makroekonomicznej skali państwo nie dopłaca do muzeów, ale wręcz przeciwnie. Badania Jacka Lohmana z Museum of London, a obecnie z British Columbia Museum w Montrealu dowiodły, że na rynku brytyjskim każdy funt wydany na muzea z kasy publicznej przyniósł zwrot w postaci sześciu funtów pozyskanych przez państwo z rynku z otoczenia muzeum, zaktywowanego jego obecnością. W tym kontekście muzea nie „psują rynku”, ale przeciwnie budują go i umacniają.

Nie jest jednak tak, że mogę posłużyć się tylko odległym przykładem z Londynu. Od 2010 r. skrupulatnie zbieramy dane, które dotyczą Fabryki Emalia Oskara Schindlera, oddziału MHK. W 1937 r. kilku żydowskich przedsiębiorców założyło przy ul. Lipowej 4, na Zabłociu, peryferyjnej dzielnicy Krakowa nad Wisłą, fabrykę naczyń emaliowanych.

We wrześniu 1939 r., kilka dni po zajęciu Krakowa przez wojska niemieckie, fabrykę objął Oskar Schindler, niemiecki przemysłowiec o mocnym powiązaniu z Abwehrą, który rozbudował ją i, korzystając z wojennej koniunktury na wytwarzany na ul. Lipowej asortyment towarów, w szybkim czasie osiągnął sukces. W trakcie wojny w jego życiu nastąpiła niezwykła transformacja, w wyniku której w obliczu likwidacji krakowskiej społeczności żydowskiej podjął decyzję o uratowaniu ponad 1100 tutejszych Żydów.

Lista Schindlera – arcydzieło sztuki fi lmowej Stevena Spielberga – choć mitologizująca postać Schindlera i odbiegająca znacznie od prawdy historycznej, oddała sens jego dzieła. Fabryka przy ul. Lipowej stała się Arką Ocalenia. Po wojnie fabryka habent sua fata, tak jak i samo Zabłocie, utopione w szarości PRL-owskiej polityki miejskiej, które w krótkim czasie stało się zdegenerowaną przestrzenią publiczną, brzydką jak noc za dnia i niebezpieczną w nocy. Po 1989 r. fabryki Zabłocia nieuchronnie upadły, a za-budowania postindustrialne szybko zaczęły pogrążać się w ruinie. Wreszcie w 2005 r.

Gmina Miasta Kraków kupiła, a dokładnie przejęła za długi, teren Fabryki Oskara Schin-dlera, na którym znajdowały się zabudowania fabryczne i duży biurowiec wzniesiony

w latach 40. XX w. przez samego Schindlera w dobrej bauhausowskiej architekturze.

Po długiej i niewolnej od emocji debacie zapadła decyzja, aby biurowiec przeznaczyć na oddział MHK, zabudowania fabryczne natomiast postanowiono rewitalizować i zde-fi niować na nowo według koncepcji architekta włoskiego Paula Nardiego. Muzeum Historyczne, po dwuletnim remoncie, otworzyło w czerwcu 2010 r. wystawę „Kraków.

Czas Niemieckiej Okupacji 1939–1945”, konsekwentnie urzeczywistniając drugą w Polsce, po Muzeum Powstania Warszawskiego, realizację muzeum narracyjnego.

We wrześniu 2010 r. po remoncie oddano do użytku budynek MOCAK-u (Museum of Contemporary Art in Krakow). Obydwie realizacje w krótkim czasie zostały ważny-mi ważny-miejscaważny-mi na mapie turystycznego i kulturalnego Krakowa. Stały się niezwykływażny-mi w czasie i w skali czynnikami zmiany architektonicznej, urbanistycznej, społecznej i ekonomicznej tego miasta. Na wzór wiedeńskiego kwartału muzealnego powstała tu nowa przestrzeń zdefi niowana przez muzea. W aspekcie frekwencyjnym lokomotywą tego holdingu jest oddział MHK. W 2010 r. (od czerwca) wystawę odwiedziły 93 194 osoby. Bogaty potencjał legend i mitów Krakowa wzbogacił się o nowy wątek, jakim stał się mit Listy Schindlera, który na Zabłociu, przy ul. Lipowej uzyskał przestrzeń dla swej interpretacji. Fabryka Schindlera odtąd jest miejscem niezwykłego napięcia mię-dzy liturgią życia i hałaśliwej turystyki. W wymiarze moralnym i artystycznym stała się manifestem odzyskiwania pamięci i nowoczesnego muzealnictwa, w wymiarze ekono-micznym zaś sukcesem o ogromnym rynkotwórczym oddziaływaniu. Koszty remontu budynku zamknęły się w kwocie 9 mln zł, pochodzących w 85% z dopłaty unijnej.

Realizacja wystawy, która pochłonęła nieco ponad 8 mln zł, była wprost dopłatą – a może właśnie nie dopłatą tylko inwestycją – Gminy Miasta Kraków. Na powierzchni 1300 m2 powstała wystawa, której koszt realizacji – 6153 zł za m2 – stał się dobrym wskaźnikiem dla realizacji wystaw o podobnym nasyceniu multimediami i aranżacją scenografi czną. W nowym oddziale muzeum stworzono 15 miejsc pracy, ale w ciągu roku wokół muzeum powstało ich 80. Obecnie rozwijający się rynek usług utworzył wokół fabryki ponad 150 miejsc pracy, przy czym liczba zatrudnionych w muzeum, czyli mówiąc stereotypowo „dopłacanych miejsc pracy” nie zwiększyła się od 2010 r.

Muzeum stało się też odbiorcą energii elektrycznej i cieplnej o mocy 300 kWh, a więc istotnym płatnikiem na rynku gospodarki komunalnej. Rynek usług świadczonych bez-pośrednio dla muzeum obejmuje szeroki pakiet ekonomiczny. Wchodzi weń utrzymanie czystości, ochrona mienia oraz inne drobniejsze działania. W strukturze MHK budżet Fabryki Schindlera, podobnie jak Trasy Turystycznej w podziemiach Rynku Głównego, jest wydzielony. Przychody MHK ze sprzedaży biletów w fabryce to kolejny ważny element gry rynkowej. Przychody te są zasilane dodatkowo przez czynsz z kawiarni Film Cafe oraz działalność handlową skoncentrowaną wokół sklepu prowadzonego

bezpośrednio przez muzeum, oferującego sprzedaż bezpośrednią i internetową. Sklep rzecz jasna jest częścią oddziaływania rynkowego, osiągając obroty ponad 100 tys. zł miesięcznie i będąc odbiorcą produktów od wielu wytwórców, z których strategiczny to fabryka naczyń emaliowanych w Olkuszu. Rynek usług powstały wokół muzeum sta-nowi wypadkową dwóch czynników. Z jednej strony jest reakcją na ogromną liczbę tu-rystów, z drugiej strony – reakcją na rewitalizację samego Zabłocia, które w ciągu kilku lat stało się miejscem inwestycji mieszkaniowych, miejscem modnym i rozpoznanym jako dobrze nadające się do wygodnego i bezpiecznego życia. Potencjał ok. 400 tys.

turystów na Zabłociu wygenerował powstanie sklepów, lokali gastronomicznych, ga-lerii o charakterze paramuzealnym. Silnym elementem stała się obecność usług tu-rystycznych realizowanych w małej skali przez sieć melexów, w większej skali przez duże fi rmy turystyki przyjazdowej. Zupełnym zaskoczeniem jest dla nas odrębna, mała kompania taksówkarska obsługująca jedynie nasz oddział.

Rynek mieszkaniowy wokół obydwu muzeów wygenerował kilka kompleksów deweloperskich, które powstały w ekspresowym tempie, rosnąc wprost na koniunk-turze nowego zmienionego przez muzea Zabłocia. Oczywiście wokół tych komplek-sów powstaje szybko nowa rzeczywistość ekonomiczna (czasem jeszcze widocznie chaotyczna). Ważniejsza jest jednak rzeczywistość społeczna. Mieszkańcy Starego Podgórza, dzielnicy sąsiadującej z Zabłociem, tradycyjnie odwróconej od dziedzictwa getta żydowskiego i Holocaustu, którego Podgórze było świadkiem, a które nie jest ich dziedzictwem, to wyzwanie dla naszego muzeum. Młode Zabłocie staje się zapleczem społecznym dla obydwu muzeów, które zaczynają rozpoznawać je jako swoje własne.

Ci mieszkańcy żyją tutaj, mieszają się z tłumem turystów i wracają do muzeum. Stają się jego ambasadorami i motorami nakręcającymi sprężynę koniunktury. Wszystkie opisane elementy po siedmiu latach działalności w sposób naturalny stają się kołami zębatymi, których tryby harmonijnie zahaczają o siebie i wprawiają w ruch obszar eko-nomiczny oraz społeczny Gminy Miasta Kraków. Mądra decyzja władz miasta przynosi widzialne i trudne do obalenia efekty.

Kończąc Panie redaktorze, odpowiem na Pana pytanie: Czy wolno zarabiać na muzeach? Odpowiedź brzmi: nie wolno nie zarabiać na muzeach. Na dodatkowe py-tanie, które zakonspirowałem w treści referatu, czy zarabianie na muzeach nie jest zaprzeczeniem misji muzeum?, odpowiem z przekonaniem i jako dyrektor muzeum, które w tej grze ma szczególne doświadczenia i jako prezes Stowarzyszenia Muze-alników Polskich: między misją a rynkiem nie ma konfl iktu, o ile inwestycję muzealną poprzedza mądra debata, muzeum powstaje w wyniku procesu intelektualnego pro-wadzonego przez profesjonalistów, a o ostatecznym jego kształcie decyduje mądra decyzja polityczna…

Streszczenie : Zarówno defi nicja „muzeum” ujęta w ustawie o muzeach z 21 listopa-da 1996 r., jak i defi nicja wypracowana przez ICOM akcentują, że muzeum to insty-tucja niedochodowa. Oznacza to, że wypracowywanie zysku nie jest misją muzeów.

Z drugiej strony muzea nolens volens stanowią część rynku, wpływając na niego i ule-gając jego wpływom. Skoro zatem muzeum jest skazane na udział w grze rynkowej, to zasadne wydaje się pytanie, czy między tą koniecznością a jego misją, która skon-centrowana jest na transferze wartości między przeszłością a przyszłością, istnieje sprzeczność? Pytanie to zderza się ze stereotypem, który wciąż jest obecny w plano-waniu budżetowym, a mianowicie z przekonaniem, że muzeum to koszt. Stereotyp ten jest fałszywy zarówno w wąskiej, rachunkowej kalkulacji, jak i w szerszej – rozwojowej.

Cel artykułu stanowi zatem podważenie tego stereotypu i wykazanie, że muzea są społecznym zasobem rozwojowym, co można wykazać nie tylko na polu rozważań fi lozofi cznych, lecz także przywołując twarde mierniki ekonomiczne.

Słowa kluczowe: muzeum, koszt, zysk, misja, dziedzictwo, rynek, inwestycje, miejsca pracy, muzealium, publiczność

Michał Niezabitowski

Historyk, muzealnik; specjalizuje się w historii miast i ich rozwoju przestrzennym oraz w muzeologii. Od 1985 r. zatrudniony w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa, od 2004 r. w wyniku konkursu powołany na stanowisko dyrektora tej instytucji. Wykładow-ca wyższych uczelni w Krakowie. Kustosz kolekcji Komitetu KopWykładow-ca Kościuszki w Kra-kowie (od 1994 r.), wiceprezes Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa (od 2015 r.), prezes Stowarzyszenia Muzealników Polskich (od 2012 r.). Członek rad wielu polskich muzeów, Rady Naukowej rocznika „Muzealnictwo” wydawanego przez Narodowy Instytut Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów, Rady ds. Muzeów działającej przy Ministrze Kultury i Dziedzictwa Narodowego, podkomitetu ICOM ds. muzeów miej-skich (CAMOC). Autor wielu publikacji naukowych oraz scenariuszy wystaw.

MUSEUM. BETWEEN MISSION AND MARKET

Abstract: Both defi nitions of a museum, in its wording from the Act on museums of 21 November 1996 and the one elaborated by ICOM, highlight that a museum is a non-profi t institution. It means that the museum’s mission is not to generate profi ts.

However, museums are part of the market nolens volens, and they affect it and are affected by it. Therefore, if a museum is fated to play this market game, it seems

justifi ed to ask whether there is some kind of contradiction between this necessity and the museum’s mission to transfer value between the past and the future. The question collides with the still valid stereotype that museums equal expenses. This stereotype is invalid both in its narrow calculation and in the broader, developmental sense. The aim of the article is thus to challenge the stereotype and show that museums consti-tute a social developmental resource which may be proven not only with philosophical considerations but also with hard economic fi gures.

Keywords: museum, expense, profi t, mission, heritage, market, investment, work-places, musealium, audience

Michał Niezabitowski

Historian and museum professional. He specialises in urban history and the spatial development of cities, and in museology. Since 1985, he has been working at the Historical Museum of the City of Cracow, and was appointed its Director in a contest

Historian and museum professional. He specialises in urban history and the spatial development of cities, and in museology. Since 1985, he has been working at the Historical Museum of the City of Cracow, and was appointed its Director in a contest

W dokumencie MUZEA KOŚCIELNE WOBEC NOWYCH WYZWAŃ (Stron 156-164)