II. Rewoiucya francuska
2. Nędza ludu. Nadużycia wciąż rosły i rosły, przy
bierając wprost monstrualne rozmiary i kształty. Francya stanowiła już tylko kopalnię, z której król i uprzywilejowana większość czerpali, ile tylko i co tylko w niej było. Marno
trawstwo dworu było nie do wiary. Ludwik XV, którego ministrowie zapewnili, że naród „jest gąbką, z której zawsze coś wycisnąć można“, uważał dochody państwowe za swoje własne, prywatne. Stajnie królewskie mieściły 4000 koni, gwardya przyboczna króla liczyła 9000 drabów, a 4 tysiące osób usługiwało monarsze francuskiemu; koszt utrzymania takiego dworu wynosił blisko 68 milionów, co na dzisiejszą wartość pieniędzy stanowi drugie tyle. Na markizę Pompadour wydał król 36 milionów; Dubarry kosztowała go w prze
ciągu pięciu lat 185 milionów. Ale i krewni królewscy, tak zwani „książęta i księżniczki krwi“, rozporządzali kasą pań
stwową, jak własną kieszenią, i spółzawodniczyli z sobą w zbytkach i marnotrawstwie. Nie dosyć, że szlachta po
siadała trzecią część całego obszaru ziemi francuskiej i wolna była od większej części opfat państwowych, piastowała je
szcze dobrze opłacane urzędy dworskie, a stopnie oficerskie oraz wyższe godności duchowne, biskupstwa i opactwa, uwa
żała za wyłączny swój przywilej. Nadto wyciągała z kasy państwowej niezliczone miliony w prezentach królewskich,
25
pensyach dożywotnich, synekurach, wydajnych niepomiernie, a nie wymagających żadnej pracy. „Dawano koniom szlachty chleb, wydarty ludowi“. Duchowieństwo, które dzierżyło w swojem posiadaniu drugą trzecią część gruntów całego kraju, ściągało nadto 150 milionów w dziesięcinach i innych opłatach, choć również prawie w niczem nie przyczyniało się do powiększenia dochodów państwa.
Podatki, wszelkie wogóle opłaty na rzecz państwa, cią
żyły wyłącznie na trzecim stanie, mieszczanach i chło
pach. Ciężar ten powiększał jeszcze sposób ściągania po
datków. Albowiem rząd puszczał w dzierżawę prawo ścią
gania większej części podatków osobnikom, którzy płacili mu za to z góry oznaczoną sumę; posiłkując się bierną armią urzędników, wyciskano z ludu w dwójnasób i trój- nasób. Z 165 milionów, które płacono w jednym roku, 96 milionów zasilało kieszenie tych pijawek. Nadto niektóre miasta i prowincye posiadały odrębne swoje przywileje w po
borze podatków, były wolne od tej lub owej opłaty lub też płaciły mniej, co, rozumie się, obciążało znów nieuprzywi- lejowane miasta i prowincye. Istniejące stosunki ilustruje zna
komicie następujący przykład. Podatek od soli (gabelle) był tak nierówny, że za tę samą miarę płacono tu 6, tam 62 franki. Zwykła cena funta soli wynosiła 1*/ 2 fr. według dzi
siejszej wartości pieniędzy. Chłop obowiązany był kupować rocznie 7 funtów soli na każdą głowę w rodzinie, a to tylko dla codziennej potrzeby. Jeśli chciał zasolić mięso i nie kupił na to osobno odpowiedniej ilości soli, to zabierano mu mięso, i płacił nadto 300 franków kary. Codzień wi
dziano, jak nieszczęsnym, którzy nie mieli za co kupić chleba, zabierano ostatek mienia za karę, że nie kupowali soli. Za jeden tylko podatek od soli wkrótce przed r. 1789 zdarzyło się rocznie 3400 uwięzień, 500 wyroków, skazujących na karę cielesną lub galery.
Nie mniej, niż podatki państwowe, ciążyły na chłopach różne opłaty feudalne i pańszczyzna, pozostałe z czasów średniowiecznych, jakoteż dziesięciny. Obliczono, że chłop
płacił ze 100 franków swego dochodu 53 franki rządowi bezpośredniego podatku, 14 franków dziedzicowi jako daninę feudalną i 14 franków duchowieństwu, jako dziesięciny, a z pozostałych mu 19 franków jeszcze oddawał część rządowi na podatki pośrednie, jakoto od soli. Nic zatem dziwnego, że wobec takiego stanu rzeczy chłop, na najżyzniej- szej nawet ziemi i przy najusilniejszej pracy, niezdolny był ochronić rodziny swojej od śmierci głodowej. Ludność kraju, uposażonego bogato przez przyrodę, zmniejszała się szybko a stale, połowa zaś pól, zdatnych do uprawy, leżała odłogiem.
A chociaż chłop prawo istnienia swego na ziemi opłacał krwią, dochody nie starczyły na potrzeby uprzywilejowanej mniejszości. Rok rocznie zamykały się rachunki państwowe olbrzymim deficytem. Lawiną niepowstrzymaną wzbierały długi państwa.
Taki był stan rzeczy w kolebce oświecenia; wprawdzie ludzie rozumniejsi i uczciwsi uznawali całą grozę i hańbę istniejących stosunków społecznych. Z dziesięciolecia na dzie
sięciolecie opinia publiczna, mimo cenzury i Bastylli, przema
wiała coraz szczerzej i głośniej. Voltaire, Rousseau i inni przepowiadali straszną katastrofę, jeśli nie zapobiegną jej rozumne reformy. Nawet Ludwik XV przeczuwał coś po
dobnego, pocieszały go jednak słowa markizy Pompadour:
„po nas choćby potop (apres nous le deluge)“, i usuwał mi
nistrów, którzy mu coś mówili o reformach.
3. LudwiK XVI; Turgot i Malesherbes; NecKer (1774-1789). Nareszcie zmarł Ludwik XV. Po nim nastąpił jego wnuk, Ludwik XVI, człowiek czystych obyczajów i do
brych chęci, ale słabego rozumu i charakteru. Zaczął od powołania do rządów dwóch doskonałych ministrów, ulu
bieńców ludu, znakomitego ekonomistę Turgofa i szla
chetnego Malesherbes’a, który, jako przewodniczący naj
wyższego sądu, zdobył się na odwagę wypowiedzenia tronowi gorzkich słów prawdy. Za pomocą wielkich reform, Turgot zamyślał naprawić ciężką dolę rolnika, mianowicie: przez zniesienie przywilejów podatkowych, pańszczyzny i danin
27
feudalnych, cechów i wewnętrznych ceł, jakoteż przez przy
wrócenie samorządu gminnego oraz powszechne nauczanie.
Ale już przy pierwszych usiłowaniach wprowadzenia w życie projektowanych reform, uprzywilejowani gnębiciele uderzyli w wielki dzwon alarmowy, i znaleźli gorliwych rzeczników swojej sprawy w osobach braci króla i jego małżonki Maryi Antoniny, pięknej, ale lekkomyślnej córki Maryi Teresy.
Nie umiał Ludwik XVI oprzeć się takim wpływom, udzielił więc dymisyi swoim ministrom, przyjacielom ludu. Podobno przy tej sposobności odezwał się do Turgofa: „Tylko pan i ja kochamy naród“.
Następnie w wielkiej swej potrzebie pieniężnej dwór uciekł się do pomocy Genewczyka Neckera, który, jako bankier, do
robił się w Paryżu wielkiego majątku i zasłynął jako znako
mity finansista, powierzając mu rządy z tytułem „kontrolera finansów“. Samo nazwisko Neckera zapewniło zadłużonemu państwu nowy kredyt, tak że łatwo mu przyszło zaciąganie nowych pożyczek i pokrycie niemi wielkich wydatków, jakie pociągała za sobą amerykańska wojna o niepodległość.
Wiedział on jednak dobrze, że jak i człowiek pry
watny, państwo nie może żyć wyłącznie z długów. Nalegał więc na dwór, żeby zaprowadzono oszczędności, zniósł setki niepotrzebnych urzędów, żądał zmniejszenia pensyi, wypła
canej szlachcie; nawet ośmielił się odwołać do opinii pu
blicznej, ogłaszając drukiem sprawozdanie o stanie finansów w państwie. Dotąd pokrywano sprawy państwowe gęstą za
słoną tajemnicy; pierwszy Necker omawiał je publicznie.
Naród powitał to wystąpienie radośnie; dwór zaś po
czytywał mu to za zbrodnię, i król usunął go niezwłocznie.
Zajął jego miejsce protegowany królowej, Calonne. Wydał się on zrazu dworowi prawdziwym mężem Opatrzności.
Zaciągał dług po długu, sypał pieniądzmi; odżył i radował się dwór. Starszy brat króla wziął od uprzejmego ministra 25 milionów, młodszy aż 56 milionów, nie licząc, rozumie się, zwykłych dochodów od państwa, a pensye szlacheckie dosięgnęły cyfry 32 milionów; sama tylko rodzina Polignac,
protegowana przez królową, otrzymała 700,000 franków, zbankrutowany zaś pewien szlachcic otrzymał w prezencie od króla 8 milionów. Wydano też prawo, które wymagało dla osiągnięcia stopnia oficerskiego czterech szlacheckich przod
ków. A stało się to w czasie zbratania się z Ameryką, kiedy niejeden szlachcic francuski przelał krew za wolność zamor
skiej demokracyi, a hasła, dążenia i obyczaje sprzymierzeń
ców wpłynęły już niemało na poglądy inteligencja i francuskiej, pragnienie zaś przekształcenia ustroju państwowego w duchu wolności i równości było śród niej ogólne.
Calonne wyprawiał sztuki swe karkołomne dosyć długo;
zabrakło mu jednak w końcu konceptu. Kredyt państwa był wyczerpany do ostatniej nitki; sztukmistrz dworski musiał więc oświadczyć, że tylko zniesienie przywilejów podatko
wych może ratować sytuacyę. Król usiłował skłonić wyższe stany do dobrowolnego zrzeczenia się swoich przywilejów, zwołując w r. 1787 wszystkie wybitniejsze osobistości kraju na tak zwane zgromadzenie notablów w Wersalu. Napróżno jednak; jedynym rezultatem zebrania było udzielenie prote
stantom wolności wyznania, na wniosek Lafayette’a.
Lafayette, znany bojownik o niepodległość Ameryki, oświad
czył, że tylko zwołanie zgromadzenia stanów, zaniechane od r. 1614, może uratować państwo od ostatecznego bankructwa;
niezadługo też cały naród wyrażał to życzenie. Spór rządu z parlamentami (wyższymi sądami) zaostrzał sytuacyę.
W końcu powołano znów do rządów Neckera, który wy
znaczył zwołanie i zgromadzenie stanów na wiosnę 1789 r.
Zachodziło jednak pytanie, czy należy zwoływać stany ge
neralne (etats generaux) na starodawną modłę, przy której stan trzeci odgrywałby nadal upokarzającą rolę kopciu
szka śród uprzywilejowanego rodzeństwa. Chwiała się ta sprawa czas jakiś. Widocznie jednak oświecenie i przykład Amerykan uczyniły swoje. Trzeci stan nie czuł się już jako stan, ale jako cały naród, a opat Si eyes wypo
wiedział tylko myśl serdeczną ogółu w piśmie ulotnem sło
wami: „Co to jest stan trzeci?“ Wszystko. „Czem był dotąd
29
w państwie?“ Niczem. „Czem pragnie być?“ Czemś. Necker ustąpił tym żądaniom o tyle, że trzeciemu stanowi pozwolił obrać 600 deputowanych, szlachcie zaś i duchowieństwu tylko po 300. Jeszcze jednak pozostawała nierozstrzygniętą sprawa, czy należy głosować według głów, czy według sta
nów. Nadszedł dzień wyborów. Straszne wzburzenie ogar
nęło umysły. Wyborcy, według starodawnego zwyczaju, da
wali posłom piśmienne skargi i wyrażenia życzeń; żądania, wyrażone w tych „zeszytach“ (cahiers), zawierały zupełny przewrót państwowy. W całej bowiem Francyi panowało jednomyślne przeświadczenie, że nastąpiła nowa era dla kraju i narodu.