II. Rewoiucya francuska
12. Panowanie terroru (czerwiec 1793 do lipca 1794)
Konwencya ułożyła wprawdzie pospiesznie demokratyczną konstytucyę i oddała ją narodowi francuskiemu pod głosowa
nie, ale tylko dla pozoru. Konstytucya ta miała służyć tylko do tymczasowego zażegnania burzy, która groziła tryumwi- ratowi; kraj bowiem zajął wrogą postawę przeciw panowaniu paryskiego pospólstwa. Zaledwie więc naród przyjął przedło
żoną mu konstytucyę, Konwencya oświadczyła, że wojna nie pozwala na wprowadzenie jej w czyn, i rządziła z nieograni
czoną samowolą. Komitet dobra publicznego z dzie
więciu członków, wybranych z łona Konwencyi, dzierżył dy
51
ktaturę. Zrazu Danton był duszą tego komitetu, który pod jego wpływem zachowywał pewne umiarkowanie. Nieba
wem jednak osoba jego stała się niemiłą krańcowym Ja
kobinom; miejsce jego zajął Robespierre, który z przyjaciółmi swymi, St. Just’em i Couthon’em, począł odgrywać pierwszą rolę w rządzie rewolucyjnym. Górale zrzucili teraz zupełnie z siebie maskę; oświadczyli bowiem szczerze, że strachem (terrorem) poskromią swych przeciwników.
Młoda dziewczyna, Karolina Corday, zapalona wielbi
cielka Żyrondystów, zabiła Marata, widząc w nim zakałę ludzkości i zgubę kraju. Fakt ten posłużył terrorystom za pretekst do zaprowadzenia najstraszniejszych rządów despo
tycznych, jakie znają dzieje świata. Do prowincyi i miast, które nie chciały poddać się tyranii terroru, wysyłano tak zw. komisarzy konwencyi z nieograniczonemi pełnomoc
nictwami, na czele wojsk, przejętych duchem jakobińskim, którzy, jako godni wyznawcy Marata, gotowi byli do wszel
kich kroków. Bordeaux, miasto rodzinne Żyrondy, pod
dało się bez oporu; mimo to komisarz Tallien stracił 900 mężczyzn i kobiet na gilotynie. Podobnie działali Freron i Barras w Marsylii. Lyon, który odważył się na obronę, zmuszono do poddania się obleganiem i bombardowaniem, poczem komisarze Collot d’Herbois, dawniejszy aktor, i Fouche, dawniejszy ksiądz, tysiące mieszkańców rozstrze
liwali kartaczami. Konwencyi przyszedł w końcu do głowy pomysł zupełnego zburzenia Lyonu, i w tym celu 14.000 robotników zajętych było na koszt państwa rozwalaniem domów na najpiękniejszych ulicach i placach tego drugiego miasta Francyi. Ten sam los przypadł pierwszemu portowi Francyi, Tulonowi, który doprowadzony do rozpaczy przez Jakobinów, poddał się Anglikom; obronił go przed nimi kapitan N a p o 1 e o n Bonaparte.
Najstraszniej szalała wojna domowa w departamencie Wandę i, na południu dolnej Loary, gdzie żarliwi w kato
licyzmie chłopi, pod wodzą swojej szlachty, po straceniu króla, jęli za broń w imię tronu i ojczyzny. Na rozkaz
4
*
Robespierre’a urządzano formalne obławy w buntowniczym kraju, przyczem mordowano starców, kobiety i dzieci, a wsie puszczano z dymem. Wojsko Wandejczyków po długim oporze poszło w rozsypkę; kto nie zginął na polu bitwy, stawał się ofiarą krwiożerczości Carriera, który w Nantes koło 15.000 jeńców wandejskich i obywateli miasta, rojalistów i żyrondystów, mężczyzn i chłopców, kobiet i dziewcząt, kazał ściąć, roz
strzelać lub utopić. Nietylko jawni, ale i ukryci przeciwnicy Jakobinów mieli wyginąć. Wydano więc prawo, mocą którego można było aresztować każdą osobę „podejrzaną“, a za po
dejrzanych uważano tych wszystkich, którzy nie należeli do klubu Jakobinów. W każdej miejscowości uzbrajano po
spólstwo, a w każdem mieście ustanawiano komitet re
wolucyjny, płatny przez rząd, którego zadanie stano
wiło wytropienie podejrzanych i osadzenie ich w więzieniu.
178 trybunałów rewolucyjnych zabiegało sumien
nie, żeby więzienia jak najczęściej opróżniano, dostarczając pracy gilotynie i miejsca dla nowych przybyszów. Tak więc zginęli w Paryżu na gilotynie: królowa Marya Antonina, siostra Ludwika XVI Elżbieta, Vergniaud, Brissot i inni are
sztowani Żyrondyści, Karolina Corday, pani Roland, sędziwy Malesherbes, Bailly, Filip Orleański, wielki chemik Lavoisier, generał Custine i tysiące innych, gdy niektórzy, jak Roland i Condorcet, uprzedzili śmierć z ręki kata, dopuszczając się samobójstwa.
Rękaw rękę z tern szły zarządzenia wewnętrzne. Nie dosyć, że konfiskowano majątek kościoła, emigrantów straconych i banitów, w sumie wielu miliardów; Konwencya nadto wy
muszała miliony przymusowych pożyczek od bogaczów i zmuszała właścicieli żywności i innych towarów prawem, t. zw. maksimum, do sprzedawania ich rządowi po ozna
czonej niskiej cenie, przyczem zmuszano ich nadto do przyj
mowania bezwartościowych pieniędzy papierowych. Albowiem dla opędzania kosztów wojny zewnętrznej i wewnętrznej, które dochodziły do cyfr bajecznych, Komitet dobra publicznego nie znał żadnego innego środka, jak wypuszczanie nieograniczonej
53
liczby asygnat, którym brak było wszelkiego pokrycia (t. j.
kapitałów i nieruchomości zabezpieczających ich wypłatę go
tówką). Sposób taki wydawania pieniędzy papierowych wraz z maksimum sprawił, że zamarł wszelki ruch handlowy;
wieśniacy nie przywozili zboża na targ, rzeźnicy zaprzestali bić bydło, fabrykanci wyrabiać towary, kupcy zapełniać swe składy, przez co niedostatek doszedł szczytu. Na to Jako
bini znali tylko jeden środek — gilotynę. Gdy to narzędzie śmierci w początkach sprzątało z tego padołu świata pra
wie wyłącznie przedstawicieli „wyższych stanów“, obecnie zajęła się maluczkimi. Tysiące chłopów, rzemieślników, kra
marzy, karczmarzy i t. p. ginęło z rąk kata za przekroczenia takie, jak niestosowanie się do maksimum lub przechowy
wania towarów.
13. Upadek Robespierre’s (9 thermidor, tj. 27 lipca 1794). Twórcy terroru znaleźli sprawiedliwą karę w tern, że sami siebie poczęli wysyłać na gilotynę. Komuna paryska, której głową po śmierci Marata został dziennikarz Hebert, zmusiła Konwencyę do zniesienia chrześcijaństwa i zastąpienia go „Kul
tem Rozumu“. Zamknięto kościoły lub sprofanowano je róż- nemi orgiami, ceremoniałem „Kultu Rozumu“. Robespierre, jako ścisły deista, czuł wstręt nieprzezwyciężony do tego pognę
bienia religii; nienawidził też Hebertystów dla ich arogancyi.
Dlatego to przeprowadził w Konwencyi ich stracenie; za to jednak musiał się zgodzić na śmierć swoich starych przyjaciół Dantona, Kamila Desmoulins’a i innych umiarkowa
nych, którym uprzykrzył się jużterror. Mianowicie Desmoulins ośmielił się w pewnem czasopiśmie rewolucyjnem podnieść głos za powrotem do łagodności i panowania prawa. Tak więc z przywódców Górali pozostał tylko Robespierre, który jeszcze przez cztery miesiące rządził Francyą jako dyktator.
Położył kres kultowi rozumu i nakazał Konwencyi uznanie
„Najwyższej Istoty“, ku której czci zarządził uroczystość, i sam nią kierował. Jednocześnie straszny ten fanatyk posunął terror do szczytu, ustanawiając w Konwencyi prawo, które oskarżonych pozbawiało wszelkiej możności obrony, tak że
paryski Trybunał rewolucyjny w przeciągu 11/2 miesiąca ka
zał ściąć 1366 głów. W obłąkaniu swojem Robespierre i St.
Just zamierzali puszczać w ruch gilotynę dotąd, dopóki Francya nie zamieni się w rodzaj spartańskiej republiki, w której nie byłoby bogatych i biednych i panowałaby zu
pełna równość majątkowa. W końcu wyznawca „Najwyższej Istoty“ i gilotyny zabrał się do uporzątnięcia jeszcze kilku kolegów terrorystów, których uważał za zbyt „łagodnych“
lub też za zbyt „występnych“. Koledzy jego jednak z komi
tetu postanowili nie ginąć bez oporu i zapewnili sobie po
tajemnie poparcie tchórzliwej większości Konwencyi, której się bardzo uśmiechała myśl, że wraz z Robespierre’m mógłby zginąć terroryzm na zawsze. Gdy 27 lipca w Konwencyi St. Just rozpoczął mowę nowemi oskarżeniami, zagrożeni przerwali mu dzikim krzykiem i nie pozwolono mu odezwać się. Również stłumiono głos Robespierre’a, aż w końcu Konwencya ośmie
liła się nakazać zaaresztowanie strasznego tyrana i jego stronników. Powstanie, zorganizowane przez Jakobinów na jego rzecz, nie udało się, gdyż już nawet tłum uliczny uprzy
krzył sobie terror, i nie myślał stawać w jego obronie; stra
cono więc Robespierre’a wraz z 92 towarzyszami.