• Nie Znaleziono Wyników

NA ODCINKU KULTURALNO-OŚWIATOWYM FSC-BUDOWA STAN ALARMOWY

Wybrałem się w drogę w dzień mroźny, wie-trzny, ale pełen słońca. Właściwie zwrot: „wybra-łem się w drogę" brzmi tu nieco groteskowo. Bo cóż to za „droga", która prowadzi z przystanku autobusowego spod Bramy Krakowskiej do Fa-bryki Samochodów Ciężarowych. Obecnie, gdy rozwlekły trochę i bardzo złożony kontur fabryki wrósł już w panoramę, tzw. wielkiego Lublina, rzeczywiście — „żadna" to droga. Ale nie tak dawno było tam szczere pole, z którego chłopcy pa-sący bydło lub kozy spoglądali czasem na dość da-lekie mury Lublina, liczne wieże kościelne i ma-syw zamku królewskiego jeszcze wówczas zajętego na więzienie. Teraz FSC, część organiczną Lublina, obsługują bezpośrednio dwie linie autobusowe miejskiej komunikacji, a dwie inne linie „zaha-czają" o granice fabryki. Jazda trwa około 20 mi-nut.

Wsiadam do „piątki". Autobus jest już dobrze zapełniony. Przeładowane autobusy to zjawisko nierozerwalnie, niestety, związane z tzw. codzien-nym obliczem Lublina. Jedziemy. W kieszeni mam niewielki arkusik papieru zaopatrzony w pieczęć Wojewódzkiej Rady Związków Zawodo-wych. Z treści tego dokumentu wynika, że jestem upoważniony do przeprowadzenia kontroli w ho-telach robotniczych na odcinku czytelnictwa. Za-daniem moim w tej chwili jest dotrzeć do biblio-teki i świetlicy FSC.

Ale jak do tego doszło?

Na jednym z plenarnych zebrań Wojewódzkiej Rady Czytelnictwa zastanawialiśmy się przed kilkunastu dniami nad wypracowaniem planu akcji, która by sprawę czytelnictwa książki i pra-sy w województwie lubelskim posunęła o dalszy krok naprzód. Oczywiście chodziło nam o „krok"

nie byle jaki. Każdy z nas chciałby, żeby to był krok „siedmiomilowy". Chcielibyśmy, ażeby wszy-stkie bez wyjątku POM i GOM miały swoje własne bodaj punkty biblioteczne, w których książki i pra-sa byłyby w nieustannym obiegu; chcielibyśmy tego samego we wszystkich spółdzielniach produk-cyjnych i PGR, w większych zakładach pracy, w hotelach robotniczych, słowem — wszędzie.

Na naszym terenie sprawy te nie przedstawiają się źle. Nawet można tym i owym pochwalić się, ale do wysokich osiągnięć daleko jeszcze. Mówią o tym dyskutanci na zebraniu. Właśnie zabrała głos przedstawicielka ZMP, miła ciemnowłosa dziewczyna. Czuje się, że nie tylko zna przedmiot, 0 którym mowa, lecz naprawdę pracuje nad nim z oddaniem.

Młodzież robotnicza nie zawsze wie, co czytać, — stwierdza, — propaganda książki idzie często fał-szywą drogą; poleca się czytelnikom kilka tytułów, jak gdyby poza tymi książkami inne nie istniały.

1 niedoświadczony czytelnik szuka wyłącznie tych kilku poleconych książek. Inne dzieła leżą, a do tamtych nie można się „dopchać". To nie jest zdrowe zjawisko i to nie jest droga upowszechnie-nia czytelnictwa, przeciwnie — to jedna z zasad-niczych przeszkód. Obok trudności technicznych, jak np. funkcjonowanie poczty, brak lokali na biblioteki itp., jest to przeszkoda jedna z najpo-ważniejszych. Przedstawicielka ZMP dochodzi m. in. do wniosku, że nie można w terenie rozdzie-lać zagadnienia bibliotek i zagadnienia świetlic.

Trzeba te sprawy połączyć i rozważyć jako jeden problem.

Dziewczyna skończyła i zaraz sypnęły się głosy.

Dyskusja wyraźnie nabrała tempa, na twarzach zebranych, siedzących wielkim półkolem w gabine-cie zastępcy przewodniczącego Prezydium WRN, odmalowało się zainteresowanie i ożywienie. W tym momencie otworzyły się drzwi. Stanęła w nich niewielkiego wzrostu niewiasta ubrana z wiejska.

Przewodniczący z uśmiechem wskazał przybyłej miejsce, ktoś kto przerwał w pół zdania, zaczął mówić dalej, a niewiasta z uwagą zaczęła słuchać.

Jak to się mówi: od razu „włączyła się" w nurt sprawy.

To przybył najautentyczniejszy „teren". Oby-watelka X spóźniła się, bo spóźnił się autobus, ale cóż za ciekawe rzeczy usłyszeliśmy od niej za chwi-lę. Mówiła o powierzonej jej bibliotece i świetlicy w Kamionce, mówiła prosto, zwyczajnie, jak i co robi, żeby było dobrze. Okazuje się, że nie tylko sprawa czytelnictwa literatury pięknej posunęła

się tam naprzód, nie tylko udało się jej zaintereso-wać młodzież i starszych wybitniejszymi dzieła-mi literatury polskiej, lecz udało się popchnąć znacznie czytelnictwo literatury fachowej, rolni-czej.

— Nikt tego nie chciał — mówiła — ten i ów poży-czył, ale rzadko. Cóż tu robić? Wzięłam się na spo-sób. Wszystkie książki i broszury poświęcone agro-technice, hodowli itp. wyłożyłam na oddzielny stół, a niektóre egzemplarze otworzyłam na odpowied-nich ilustracjach czy planszach: niech chociaż tu pooglądają. Rzeczywiście, zaczęli oglądać, trochę czytać. Było tych czytelników coraz więcej . Aż któregoś dnia padło oczekiwane pytanie: „Można by tę książkę wziąć do domu?" — „Można, można!".

I tak książki rolnicze zaczęły krążyć, coraz częściej i coraz liczniej. To było zwycięstwo.

Okazało się, że to, o czym mówiła przedstawi-cielka ZMP, połączenie bibliotek i świetlic w jed-no, dawno już zrobiła bibliotekarka z Kamionki.

Udało się jej tą drogą nie tylko zainteresować młodzież którymś dramatem czy komedią, ale w re-zultacie wspólnego czytania tekstu w świetlicy doszło do powstania zespołu artystycznego. Obecnie zespół ten ma przygotowaną jednoaktówkę i pra-cuje dalej. To jeszcze jeden sprawdzian wartości pilnego „wsłuchiwania się" w głos terenu.

Słuchaliśmy opowiadania niewiasty z Kamionki z szacunkiem i z radością. Opowiadanie to prze-konało nas do koncepcji połączenia bibliotek i świetlic. Radziliśmy dalej nad przygotowaniem planu realizacji większej akcji. Radziliśmy bogatsi o doświadczenia Kamionki, o obserwacje i wnioski ZMP i doszliśmy do przekonania, że wszyscy członkowie Rady powinni osobiście zetknąć się w terenie z ludźmi, którzy tam dysponują książką, propagują ją, są duszą i sercem biblioteki i przewod-nikami niedoświadczonych czytelników. Trzeba się przyjrzeć bibliotekom i świetlicom, zobaczyć jak są wyposażone, kto zajmuje się nimi, jak jest do tego przygotowany, jaki jest stan księgozbioru, kto, ile i co czyta. Trzeba też dowiedzieć się, jakie formy kontaktu z czytelnikiem wypracowali biblio-tekarze, czy pracują według planu, czy jest i czy działa instruktor kulturalno-oświatowy, a obok niego — czy jest kolporter zakładowy Należy rów-nież ustalić o jakiej książce i o jakich zagadnie-niach chcieliby robotnicy usłyszeć coś więcej od prelegentów — literatów i innych pracowników kultury.

Oto jak doszło do tego, że zaopatrzony we wspomniany arkusik papieru Wojewódzkiej Rady Związków Zawodowych i w całą litanię pytań dla bibliotekarza FSC, znalazłem się w natłoczonej

„piątce" w drodze do mojego celu: do fabryki.

Niestety, za chwilę miałem przekonać się, że do celu nie tak łatwo dojechać.

Wysiadam w polu, na przystanku, który znajduje się na wysokości wielkiego budynku administra-cyjnego fabryki. Idąc w jego stronę ścieżką przez ogród warzywny, patrzę ze wzruszeniem na ry-sujące się w głębi kształty hal produkcyjnych.

Dział produkcji zwiedzałem przed rokiem.

Wy-obrażam sobie, ile już tam przez ten okres zro-biono: jak poszliśmy naprzód z produkcją, budową olbrzymiej fabryki. Z dala trudno zorientować się ile nowych budowli wspięło się pod dach. Po nie-dawnych opadach śnieżnych wszystko pokrywa pu-szysta, bielutka pierzynka. Toteż budowle wykoń-czone i niewykońwykoń-czone wyglądają stąd jednakowo.

Spoglądam na ruchomą taśmę jakichś białych wagoników, równiuteńko posuwających się tuż nad dachem długiej hali. Coś nowego? Cóż to jest, u licha? Trwam dłuższy czas w złudzeniu, aż na-reszcie orientuję się, że to po prostu równe pasmo gęstego, białego dymu, czy pary, dobywające się z któregoś niskiego komina i niesione w mroźnym powietrzu przez ostry wiatr. Złudzenie taśmy wa-goników jest zupełne.

Po kilkunastu minutach, poinformowany przez jakiegoś grzecznego urzędnika, gdzie mam szukać biblioteki, wchodzę wreszcie do dość obszernej sali wypełnionej szafami i półkami. Witam się z biblio-tekarką, ale muszę zaczekać, bo jest w tej chwili zajęta wydawaniem książek, co czyni przez okienko w ścianie. Mam tedy czas rozejrzeć się dookoła i poddać się owemu dziwnemu uczuciu, którego doznaję ilekroć wchodzę między półki biblioteczne, a w którym dominuje echo przeżyć z dzieciństwa.

Jakim to ja byłem pożeraczem książek!... To był mój cały, szeroki świat: bajka, fantazja, przygoda, nieustanne marzenie.

Patrzę na szeregi grzbietów książek. Wszystkie owinięte w szary papier, zaopatrzone w czarne liczby numerów.... Jak szeregi w mundurach. Bo też to armia niezwykła, a każdy szeregowy żołnierz jej mocen jest w duszy ludzkiej obudzić wielkie rzeczy, oświetlić ją i podnieść wysoko, wysoko. Jak urzeczony patrzę na grube i cienkie grzbiety ksią-żek, niższe i wyższe, jedne pobrudzone od częstego użycia, inne nietknięte chyba jeszcze. Wystarczy wyciągnąć rękę, delikatnie ująć książkę z góry i lekko pociągnąć, a książka...

Kierowniczka biblioteki podchodzi do mnie.

Wreszcie można będzie zacząć rozmowę. Ale nie.

Jeszcze nie. Musi iść do telefonu. Ktoś tam ją wzy-wa. Znów więc czekam. Tym razem jednak zaj-muję się czynnością bardziej praktyczną: lustruję przez okienko w ścianie świetlicę, czy czytelnię.

Hm, niedobrze. Przede wszystkim stamtąd ciągnie ziąb, choć w niszach pod oknami widać kaloryfery.

Brudne ściany niczym nie przyciągają oka. Widzę jakieś stoły i krzesła. Naprawdę — szarzyzna i pustka. Kto tu zechce przyjść, posiedzieć, poczy-tać? Nie orientuję się, czy to jedyna świetlica w FSC. Może jeszcze jest druga, ciekawsza.

Bibliotekarka wraca zafrasowana. — Tu chyba zaszła jakaś pomyłka. Właśnie dzwonią z Woje-wódzkiej Rady Związków Zawodowych i wyjaś-niają, że macie skontrolować FSC — Budowę, a tu jest FSC — Produkcja. Chodzi o dwie różne bi-blioteki. Oni tam mają swoją przy własnym hotelu robotniczym.

Ojej, niedobrze! Mówię do niej: — To nic, pos-taram się załatwić i „Produkcję" i „Budowę".

— Wobec tego idźcie porozumiejcie się telefo-nicznie z WRZZ.

No, zgoda. Idę do telefonu.

Ależ nie... Mam obowiązkowo skontrolować „Bu-dowę". „Produkcję" — nie. W „Produkcji" już ktoś był z Rady i załatwił co należało.

Ha, skoro tak, to trzeba się stąd wynosić. Wy-jaśniam bibliotekarce sprawę i informuję się jak należy iść do FSC-„Budowy".

— O, to kawałek drogi. Trzeba iść szosą. Z jed-nej strony będzie cały czas fabryka, a z drugiej trochę chałup i pole.

Nie jestem zachwycony perspektywą marszu po mrozie i w wietrze drogą wiodącą przez pole. Jes-tem ubrany lekko, za lekko jak na polny spacer w taki dzień. Ale cóż.... A można było dojechać

„piątką" prawie do samego celu. Stało się. Następ-na „piątka" będzie — zdaje się — za 20 minut.

W drogę! Szkoda czasu.

Szosą, która biegnie wzdłuż terenu fabrycznego, szedłem około pół godziny. Rzeczywiście, niemały jest ów teren fabryczny. Maszerowałem przecież dość raźno, bo i wiatr podcinał niezgorzej i mróz dobierał się do odsłoniętych części twarzy, a jednak trzeba było iść dość długo. To naprawdę wielki obiekt. Było mi radośnie i lekko. Czułem coś w ro-dzaju dumy, że tu u nas, w Lublinie, powstaje tak wspaniała inwestycja, rzecz na miarę europejską, inwestycja, która ogromnie wpłynie na rozwój naszego miasta.

Myślałem o tym, idąc nawierzchnią pokrytą sko-rupą zlodowaciałego, wyjeżdżonego śniegu. Jest bardzo ślisko. Samochody suną ostrożnie. Mijają mnie przeważnie ciężarówki produkcji naszej FSC z charakterystycznymi liniami maski i budki kie-rowcy. Ogromnie podobne do radzieckich ZIS-ów.

Bo też na nich właśnie wzorowaliśmy się, korzy-stając z pomocy ZSRR przy uruchomieniu fabryki.

Zimno. Duże wrony niechętnie i ciężko podry-wają się z drogi. Krótkim, sierpowym lotem opa-dają niedaleko na skorupę śniegu. Niektóre nawet i tym się nie trudzą, po prostu odchodzą nieco na bok, czujnie zerkając jednym okiem w moją stronę, nastroszone, zziębnięte i głodne. Nie wi-dać nigdzie wróbli na szosie, zimowej spiżarni ptactwa.

Docieram wreszcie do murowanego baraku. Tu-taj jest ta upragniona „Budowa". Szukam dość długo, lecz znajduję wreszcie kogo trzeba. Oby-watel Leonard Osiecki urzęduje w Radzie Zakła-dowej i zajmuje się biblioteką hotelu robotniczego FSC-Budowa. Znów muszę westchnąć nad sło-wem „niestety". Obywatel Osiecki dopiero objął bibliotekę; księgozbiór akurat jest w stanie inwen-taryzacji. Ale wiadomo, że książek jest około ty-siąca. Biblioteka czynna codziennie po południu, posiada około 100 czytelników. Pytam, czy tylko robotnicy z „budowy" korzystają z księgozbioru?

Nie, przychodzą również robotnicy z „Budowla-nych", z „Mostostali", z „Energobudowy" i z in-nych zakładów pracy. Nie mogę się dowiedzieć, jakie książki interesują czytelników tej biblioteki i co chcieliby usłyszeć, no bo obywatel Osiecki,

ja-ko nowy, o tych sprawach niewiele jeszcze wie.

Ale będzie wiedział. Wierzę w to, ponieważ wy-czuwam w nim wolę doprowadzenia tego co robi do końca, a więc do sukcesu. Mówi, że już teraz widzi najskuteczniejszą formę pracy z czytelni-kiem. Jest to rozmowa, zwykła rozmowa kierowni-ka biblioteki z wypożyczającym książkę. To naj-lepsza forma propagandy — mówi — trzeba tylko mieć co powiedzieć czytelnikowi.

Właśnie o to chodzi, a obywatel Osiecki jest bi-bioltekarzem zupełnie nieprzeszkolonym. Sądzę, że przydałby mu się jakiś rzeczowy kurs. Robota poszłaby na pewno szybciej i lepiej.

Nie jest też dobrze, że dotąd brak tu komisji kulturalno-oświatowej. Podobno jest w tej chwili w stadium organizowania się. A więc, krótko mó-wiąc, trafiłem na organizowanie się placówki. Tro-chę to późno, boć przecie hotel robotniczy przy FSC

„Budowa" nie powstał w ostatnich tygodniach ani miesiącach, ale — oczywiście — lepiej późno, niż wcale. Tylko chodzi o to, żeby dobrze...

Interesujące fakty podaje mi obywatel Osiecki, gdy mówimy o czytelnictwie prasy. Jest tu kolpor-ter zakładowy i na miesiąc marzec przyjął już około 300 zgłoszeń na różne prenumeraty. To dużo.

Oby takie same sukcesy miał ob. Osiecki z rozwo-jem czytelnictwa w powierzonej mu bibliotece.

Już pod koniec rozmowy dowiaduję się, że za-kład pracy dysponuje własnym radiowęzłem, który nie jest wykorzystany należycie. — Przecież moż-na by ten radiowęzeł uwzględnić w plamoż-nach pro-pagandy książki i prasy, mówi obywatel Osiecki — Można by we współpracy ze związkami artystycz-nymi dać takie programy, które by pomogły nam osiągnąć nasze cele.

Słusznie. Myśl ta na pewno będzie wykorzysta-na, o ile oczywiście obywatel Osiecki przyczyni się również do tego. Myśl ta potwierdza potrzebę po-łączenia biblioteki ze świetlicą.

Wracałem z mojej „wyprawy" do FSC z poczu-ciem jakiegoś niedostatku. Nie bardzo rozumiem, dlaczego robotnicy dopiero teraz otrzymują tu zorganizowaną bibliotekę i świetlicę. Dlaczego nie załatwiono tego dawno?

Czy mój materiał, z którym zjawię się na posie-dzeniu Wojewódzkiej Rady Czytelńictwa jest war-tościowy? Przecież księgozbioru nie mogłem zo-baczyć i ocenić, nie mogłem dowiedzieć się: kto, ile i co czyta; nie ma tu jeszcze planu pracy i nie ma żadnych doświadczeń ze współpracy z czytelni-kiem. A więc od strony robotnika-czytelnika z FSC-Budowy niczego nie dowiedziałem się tym razem. Ale przekonałem się o jednym: że ten ro-botnik nie otrzymał tutaj tego, co powinien mieć od dawna, od bardzo dawna.

Chciałoby się zawołać: n a o d c i n k u p r a c y k u l t u r a l n o o ś w i a t o w e j w h o t e l u r o -b o t n i c z y m F S C - B u d o w a o g ł a s z a s i ę s t a n a l a r m o w y . Będzie on długo trwał, aż wszystkie zaniedbania i niedostatki znikną. Rada Zakładowa i obywatel Osiecki mają teraz pole do popisu. Zobaczymy, jak będą likwidować ten stan alarmowy. Przyjadę tutaj wkrótce jeszcze raz

i b ę d ę p i l n i e s ł u c h a ł i u w a ż n i e p a t r z y ł : n a p e w n o z o b a c z ę i u s ł y s z ę z u p e ł n i e co i n n e g o , w i e r z ę w to.

W r a c a m d o p o c z ą t k o w e j m y ś l i : czy m ó j m a t e r i a ł , z k t ó r y m z j a w i ę się n a p o s i e d z e n i u W o j e -w ó d z k i e j R a d y C z y t e l n i c t -w a j e s t -w a r t o ś c i o -w y ? C z y p o m o ż e choć w m i n i m a l n y m s t o p n i u w w a l c e o u s u n i ę c i e p r z e s z k ó d p r z e d k s i ą ż k ą z d o b y w a j ą c ą m a s y w P o l s c e L u d o w e j ? P o w i n i e n p o m ó c . B o s a m f a k t s t w i e r d z e n i a k o n k r e t n e g o s t a n u r z e c z y w F S C - B u d o w a i p o d a n i a t e g o d o w i a d o m o ś c i m i a r o d a j n y m c z y n n i k o m p o w i n i e n od r a z u s p o w o -d o w a ć z m i a n y n a lepsze. A z p u n k t u w i -d z e n i a s z e r s z e g o b ę d z i e d o w o d e m , że t r z e b a w t e r e n j e ź dzić często i p i l n o w a ć , a ż e b y n i e k t ó r z y n i e z a s y -p i a l i n a d r o b o t ą l u b n i e s -p y c h a l i j e j w k ą t w b ł ę d n y m p r z e k o n a n i u , że j e ś l i t o są j a k i e ś t a m s p r a w y k u l t u r a l n e a n i e g o s p o d a r c z e , j e ż e l i to coś z n a d b u d o w y a n i e z b a z y , t o m o ż n a n a to s p o k o j -n i e m a c h -n ą ć r ę k ą .

I z n ó w z n a j d u j ę się n a p r z y s t a n k u a u t o b u s o w y m p r z y F S C - P r o d u k c j a . C z e k a m n a „ p i ą t k ę " , k t ó r a p r z e d c h w i l ą „ p o l e c i a ł a " n a „ B u d o w ę " . P r z y s t a n e k w t y m m i e j s c u — to z w y k ł y s ł u p z p r z y m o c o w a n ą

o k r ą g ł ą t a r c z ą M K S . T r z e b a c z e k a ć d o ś ć d ł u g o , a t u t y m c z a s e m w i a t r „ p o d w i e w a " i m r ó z d o s k w i e -r a . A j a k t u jest, g d y p a d a deszcz? H m , d y -r e k c j a M i e j s k i e j K o m u n i k a c j i S a m o c h o d o w e j s t a n o w c z o p o w i n n a z a t r o s z c z y ć się o to, b y r o b o t n i c y z F S C m i e l i p r a w d z i w y p r z y s t a n e k .

W ł a ś c i w i e p o w i n i e n e m s k o ń c z y ć n a t y m m ó j r e -p o r t a ż z t e r e n u . A l e n i e m o g ę się -p o w t r z y m a ć od n a p i s a n i a j e d n e j j e s z c z e r z e c z y . Otóż, g d y z n ó w z a s i a d ł e m w g r o n i e W o j e w ó d z k i e j R a d y C z y t e l n i c t w a i z ł o ż y ł e m s p r a w o z d a n i e z k o n t r o l i w t e r e n i e , o k a z a ł o się, że p r z e d e m n ą w F a b r y c e S a m o -c h o d ó w C i ę ż a r o w y -c h — B u d o w a b y ł k t o ś z W R Z Z z t y m s a m y m z a d a n i e m , j a k i e i j a o t r z y m a ł e m . P r z y p o m n i a ł e m s o b i e m o j e „ p e r y p e t i e " z d o t a r -c i e m d o „ B u d o w y " i r o z e ś m i a ł e m się. A l e to w g r u n c i e r z e c z y n i e j e s t ś m i e s z n e . P r z e p r a s z a n o m n i e i j a t e ż p o w i e d z i a ł e m ' co n a l e ż y , a l e — p o w -t a r z a m — -to n i e j e s -t a n i ś m i e s z n e , a n i b a g a -t e l n e . T u coś s z w a n k u j e . I to n i e t y l k o w t e r e n i e .

Stefan Wolski

R o z m o w a z sobą

Podczas jednej z bezsennych nocy przyszły mi do głowy pewne myśli, które rankiem ująłem w formę żartobliwego dialogu: osobnika raczej naiwnego

i mądrali, którego przenikliwość wzroku wzmacniają podwójne szkła.

M ą d r a l a

Zamiast podzielenia się z czytelnikiem wrażeniami, jakie ci d a j e malarskie dzieło sztuki, pozwalasz sobie robić wycieczki w dziedzinę, o której nie masz dosta-tecznego pojęcia.

N a i v/ n y

Gdybym był mądralą, jak ty, pisałbym nudne roz-prawy albo umilkłbym w porywie uczciwości, onie-śmielony ogromem sztuki i własną głupotą. M a j ą c szczere uwielbienie 'dla sztuki i dość znaczną wrażli-wość, piszę co mi ta sztuka inspiruje.

M ą d r a l a

Znałem pewną damę, która mi oświadczyła, że za-mieszkując przez 5 lat ze śpiewaczką zaczęła „uwiel-biać" malarstwiOi. Czy według ciebie zdobyła przez to kwalifikacje do pisania felietonów o malarstwie?

N a i w n y

Na pytanie odpowiem pytaniem Czy wiesz o tym, że pisząc w Polsce o malarstwie najwięcej zbliżyli się do niego literaci „ignoranci" Sygietyński, Przesmycki i ekonomista Heydel, zaś we Francji Baudelaire? I że największy <w swym czasie autorytet krytyk-malarz Witkiewicz, delikatnie mówiąc, nie wytrzymuje dziś próby czasu?

M ą d r a l a

Twoje pytania nie obalają mego, które pozostaje bez odpowiedzi.

N a i w n y

Gdyby to leżało w sferze twoich możliwości, to byś przyznał, że malarstwo oprócz rzemiosła jest jeszcze czymś więcej. Zacytuję słowa wielkiego Ruysdaela:

„pochwycić należy nie tylko formę, ale i duszę zjawi-ska". By zdać sobie z tego sprawę, powołany jest raczej wrażliwy na punkcie sztuki literat, niż prze-mądrzały mądrala, któremu się zdaje, że jesit kryty-kiem, ponieważ k r y t y k u j e bez krzty „bałamutnego"

wzruszenia.

M ą d r a l a

W portrecie decyduje dobry rysunek — on daje podobieństwo. W obrazie kolor jest poezją malar-stwai. Malarstwo bywa i „czymś mniej" niż sztuką — bywa kiepską literaturą.

N a i w n y

We Francji istnieje słowo artisan — oznacza coś pośredniego, między rzemieślnikiem a artystą. Twoje pojęcie o sztuce jest na poziomie łudzi, którzy utożsa-miają artystów i „artyzanów". Zapytuję, czy dla cie-bie elegantka w dobrze skrojonym żakiecie jest arty-stką? A w harmonijnie dobranych kolorach — poetką.

M ą d r a l a

Malarstwo Van Gogha będzie odpowiedzią na twoje nonsensy.

N a i w n y

Wielkość Van Gogha polegała n a tym, że ze stra-szliwą mocą i wielką umiejętnością, którą zdobył olbrzymim wysiłkiem, wypowiadał siebie. Oczywiście miał tę iskrę talentu, która ogarnęła płomieniem całą jego istotę i w ikońcu go pochłonęła. Wielkie było

jego malarstwo, ale najwyższa — cena, jaką za nie zapłacił. Jak u Wyspiańskiego, najwyższej klasy tra-gizm tkwił w jego sztuce. Ani jeden obraz nie „został sprzedany za jego życia, co dostatecznie kompromi-tuje „fachowców",, I powiedzieć, że działioi się to w stolicy artystycznego świata!

M ą d r a l a

Mów dalej. Może zasnę. Coś o malarzach lubel-skich?

N a i w n y

Zacznę według alfabetu — Abramowicz, Brodziak, Filipiak, Kononowicz. Łukawski, Michalak, Waleszyń-ski...

M ą d r a l a

Filipiak, Kononowicz mnie nie interesują.

N a i w n y

Przecież znajdują się w pełni rozwoju sił i talentu.

M ą d r a l a

Filipiaka szkice oglądać można z odległości 20 me-trów, ale szalonego mułłę Kononowicza tylko podczas

kompletnego zaćmienia słońca. Ten człowiek mnie denerwuje. I ta nie jest realista, a ja uznaję tylko

realistów.

N a i w n y

Jest realistą we właściwym słowa tego znaczeniu.

Obdarzony wyobraźnią odmienia rzeczywistość, nie traci jednak gruntu pod nogami. Jest równie daleki od abstrakcjonistów, jak od kubistów. Jest w malar-stwie tym, czym bajkopisarz w literaturze. Waleszyń-ski ciebie nie interesuje?

M ą d r a l a

Waleszyński?! O tak, bardzo! To indywidualność, ciekawy, fascynujący, odkrywczy, taki rodzimy Van Gogh!

N a i w n y

Chwalisz ze strachu, bo ten gwałtownik wali w łeb każdego, kto ośmieli się krytykować jego sztukę!

M ą d r a l a Mów ciszej!

N a i w n y

Nie usłyszy, a jak usłyszy, czy nie pięknie umie-rać dla sztuki! Zasnęło „homo sapiące"! (Z naiwnym zadowoleniem) Widocznie poczuł się pokonanym.

Włodzimierz Chelmicki

D y s k u s j a o p r a c y P a ń s t w o w e g o T e a t r u im. J. O s t e r w y

Przeszło miesiąc na łamach dziennika „Sztandar Lu-du" i jego dodatku „Kultura i Życie" toczyła się dys-kusja o pracy lubelskiego teatru. Pismo zamieściło> po-nad 40 wypowiedzi ludzi z różnych środowisk społecz-nych: robotników, nauczycieli studentów, urzędników

itd. Zabrało głos również 3 aktorów i kierownik lite-racki.

Dyskusja została zamknięta na publicznym zebraniu jej uczestników z udziałem członków kolektywu teatral-nego, dziennikarzy oraz zaproszonych działaczy politycz-nych i kulturalpolitycz-nych.

Po odczytaniu przez przedstawiciela kolegium redak-cyjnego „Sztandaru Ludu" artykułu podsumowującego, zabrał głos nowy dyrektor Państwowego Teatru im.

J. Osterwy, Zdzisław Lorenowicz (dotychczasowy dyrek-tor ustąpił w czasie trwania dyskusji), który w dłuż-szym referacie ustosunkował się do wysuniętych wnio-sków i, wysuwając ze swej strony postulaty teatru pod

J. Osterwy, Zdzisław Lorenowicz (dotychczasowy dyrek-tor ustąpił w czasie trwania dyskusji), który w dłuż-szym referacie ustosunkował się do wysuniętych wnio-sków i, wysuwając ze swej strony postulaty teatru pod

Powiązane dokumenty