• Nie Znaleziono Wyników

T a k c z ę sto m ó w im y n a z e b ra n ia c h n a s z y c h o p rz e ró ż n y c h n a s z y c h o b o w ią z k a c h , że i n ie ra z cz asu n am z b y w a lub o c h o ty do p o trą c a n ia o ten n a jw a ż n ie jsz y , n a jp rz e d n ie js z y o b o w ią z e k k o b ie ty w z g lę d e m n ie ty lk o siebie sam ej, sw o jej ro d z in y , ale te ż w o b e c d ru g ic h , w o b e c s p o łe c z e ń s tw a . ...

A n a w e t n a ju b o ż sz a z n a s, n ajm niej w y k s z t a ł ­ co n a, p o m ó d z m o że d ru g im , b y le b y c h c ia ła , b y le b y m ia ła d o b re z ro z u m ie n ie rz e c z y .

N a s z c z ę ś c ie nie b ra k n am teg o r o z s ą d k u ; już k a ż d a k o b ie ta w ie js k a m a ty le z ro z u m ie n ia , że im w ię c e j m a dzieci, te m jest m a ję tn ie jsz a , jeżeli chodzi 0 z a ro b k o w a n ie , o p o m o c w z a je m n ą d la ro d z in y ca łe j. M a te ż i z ro z u m ie n ia ty le , że dzieci .są b ło g o ­ s ła w ie ń s tw e m B o żem , że im ich w ię c e j, tem lepiej się w ie d z ie ro d z in ie pod w z g lę d e m m o ra ln y m , że im lic z n ie jsz a ro d z in a , tem w ię c e j się k o c h a w z a je m n ie 1 w ięc ej, d z ia ła ć m o że.

A le tr z e b a p o m y śle ć te ż o ty c h in n y ch ro d z i­

n ac h , k tó re ra z e m s ta n o w ią sp o łe c z e ń s tw o .

T o te ż je s t n a s z y m o b o w ią z k ie m , b o ć nie w o ln o n am b y ć sam o lu b am i, tr z e b a z n a ć i o b jąć u m y słe m ty c h w s z y s tk ic h z im ien ia i n a z w is k a n ie z n a n y c h , a je d n a k n a jednej ziem i z ro d z o n y c h , i n a jednej i tej sam ej ziem i ż y ją c y c h .

J a k sie z a b r a ć do t e g o ?

— T a k ja k do w s z y s tk ie g o innego. T r z e b a sob ie z a d a ć tru d m y śle n ia , p o jm o w a n ia i s p a m ię ta n ia rz e c z y n o w y c h .

K a ż d a z n a s z ro z u m ie ty le , ż e na n ic się zd a o ś w ia ta k ra ju , ta k z w a n a k u ltu ra ; n a nic p o s tę p w ie ­ d z y , jeżeli n a ró d nie m o ż e w y k r z e s a ć ze siebie ty c h s a m y c h co p rz e d te m s i ł ż y w o t n y c h , jeżeli liczeb n ie się cofa.

W z e s z ły m w ie k u d z ie w ię tn a s ty m s z e rz o n o b a r d z o z a p a tr y w a n ie A n g lik a M a lth u sa , k tó r y sąd z ił, że n asz ej E u ro p ie z a g ra ż a p rz elu d n ien ie. D zisiaj p ra w ie w s z y s tk ie n a r o d y E u ro p y b iją n a trw o g ę , że się k ra je ich w y lu d n ia , bo c o r a z to m niej ludzi n a św iat- w nich p rz y c h o d z i.

D zisiaj lu dzie i p a ń s tw a p rz y s z ły do p rz e k o n a ­ nia, iż n ajw ięk szem b o g a ctw em narodu s ą ludzie, d la te g o te ż d b a ją o to , a b y so b ie ten k a p ita ł w lu­

d z ia c h z a p e w n ić .

W ię c p a ń s tw o d b a o p ie lę g n o w a n ie z d ro w ia , p o p ie ra le k a r z y i u c z o n y c h , k tó r z y ż y c ie lu d zk ie u m ieją u tr z y m y w a ć c z y od ch o ró b z a b e z p ie c z a ć .

W sp o m n ijm y ty lk o n a u b e z p ie c z e n ia w k o p a ln ia c h , ż e b y ty lk o o s z c z ę d z ić ż y c ia lu d zk ieg o , b y się nie d z ia iy n ie s z c z ę ś c ia ta k liczn e , jak d aw n ie j. C h o ć nie w y n a le z io n o je s z c z e z a b e z p ie c z e n ia od w y b u c h u g a z ó w , k tó re s e tk i lud zi n a śm ie rć d u sz ą i w ę g la , ja k te r a z oto n ie d a w n o w e W e stfa lii s e tk i k o b ie t o w d o w ia ło , a d zieci o s ie ro c o n y c h z o s ta ło .

— C o m y k o b ie ty p ra c u ją c e n a to p o r a d z im y ? z a p y ta n iejed n a .

— B a rd z o w ie le ! M o ż e m y n iejed n e m u złem u z a g ro d z ić , b o ć co d zień p a tr z y m y n a to , ja k ty le teg o m a ją tk u sp o łe c z n e g o w lu d ziac h id zie n a m a rn e .

P o p a tr z m y n a jp rz ó d , jak to w ś ró d ty c h n a j­

m n ie js z y c h z m a ły c h , w ś r ó d n i e m o w l ą t n a ­ sz y c h ś m ie rć ob fite z b ie r a żn iw o .

W ro k u 1910-ym , k ie d y to la to b y ło ch ło d n e, nie u paln e, u m a rła s z ó s ta c z ę ś ć n ie m o w lą t w ty m ro k u z ro d z o n y c h . U m a r ła w o b rę b ie p a ń s tw a n ie ­ m ieck ieg o , k tó re g o m y je s te ś m y c z ą s tk ą ; w ię c i do n a s ten o g ro m n y p ro c e n t się od n o si.

W ię c p rz e c iw k o te m u złem u do w a lk i s ta n ę ły gm in y w ię k s z e c z y m n iejsze, i to n a ro z m a ite sp o ­ s o b y : u rz ą d z iły r e g u la rn ą i ś c is łą o p iek ę n a d s ie r o ­ tam i i d la nich le p sz e s t w o r z y ły istn ie n ie .

K o b ieta nie z o s ta ła je d n a k w ty le — i z o s ta ć nie m oże, b o n ie u s ta n n ie d o p o m in a ć się m usi o p r z y ­ tu lis k a d la m a te k , d la n ie m o w lą t, o p o m o c d la k o ­ b ie t, k tó re m a tk a m i z o sta ją . Tutaj- p rz e d e w s z y s t- k iem k o b iecie w in n a p o m ó d z k o b ie ta .

A je d n a k nie w s z y s tk ie je s z c z e k o b ie ty w y ­ k s z ta łc o n e w ie d z ą o te m , iż n o w a u s ta w a p a ń s tw o ­ w a p o z w a la im s p e łn ia ć o p ie k u ń s tw o sie ró t, a w y ­ ją tk i ty lk o d o te g o się z a b ie ra ją .

M y ta k ż e m a m y „ T o w a r z y s tw o opieki n a d d zie- ć m i“ , ale d z ia ła n ia jego i d o n io sło śc i je s z c z e nie p o jm u je m y d o k ład n ie.

B ra k n ie n am je s z c z e z ro z u m ie n ia s p r a w y ca łe j.

N iejed n a z n a s je s z c z e sąd z i, iż p r z y c z y n ia się do s z e rz e n ia n ie m o ra ln o śc i, jeżeli z a jm ie s ię d z ie ­ ck iem n ieślu b n em , w e s p rz e m a tk ę n ieślu b n ą i d a im po m o c do u trz y m a n ia z d r o w ia i ż y c ia .

A p rz e c ie ż le k k o m y ś ln y c z ło w ie k d la te g o je s t le k k o m y śln y m , ż e nie z a s ta n a w ia się n a p r z ó d n ad sk u tk a m i sw e g o p o s tę p o w a n ia .

W ła ś n ie ta k ie j lek k o m y śln ej m a tc e od m ę ż a te k c z y k o b ie t p o w a ż n y c h n a le ż y się p o u cz en ie o tem , jak iem i s ą jej o b o w ią z k i m a c ie rz y ń s k ie , jak m a d b a ć o to , a b y d z ie c k o jej n ie z m a rn ia ło u o b c y c h , albo u jakiej- „ f a b ry k a n tk i a n io łk ó w 11, nie zg in ęło z g ło d u n a ja k im ś o b c y m „ g a rn u sz k u * 1.

1 3 0

Z w y k le od k ob iet p rzew a żn ie sły s z a ła m zdanie, iż dla tak ieg o n ieślubnego d zieck a najlepiej by- b y ło , że b y jak najprędzej zniknęło z teg o św ia ta .

T ak m ó w ić nie p ow inn a ch rześcijan k a p ra w d zi­

w a , b o to n ieszlach etn ie i nieludzko.

N iech b y się ty lk o przekonała o n ęd zy i cierp ie­

niu tak ich zan ied ban ych n iem ow lątek, a w id oku te g o do k oń ca ż y c ia b y nie zap om n iała. K ażda m atka, k tóra z m iłością1 sp ogląd a na s w o je d ziecię s z c z ę ś liw e i zaop atrzon e, każdej takiej m atce obraz niedoli tak ieg o o p u sz czo n eg o i porzu con ego b ezd om ­ n eg o d zieck a g ro z ą s ta n ą łb y przed o c z y m a na z a w s z e . T o biedne m ęczen n iczk i, nie m og ą ce się p o sk a r ży ć n ik o m u !

W ię c nie b ą d źm y za tw a rd zia łeg o serca i nie g a rd źm y kobietam i, które lek k o m y śln o ść i brak do­

b rego od m atki w y c h o w a n ia do m a c ie rzy ń stw a p rzy ­ w io d ły .

P o tę p m y ją, ale w sk ry to ści ser ca — ale dajm y jej pom oc W p otrzeb ie, starajm y się p odnieść ją do g od n ości ob ow iązk u , ab y d zieck o s w e u c z c iw ie w y ­ ch ow ała.

A ileż to k obiet n iezam ężn ych m oże od dać się op iece nad n iem ow lęta m i i siero ta m i? Ile zam iast p só w , k o tó w , k an ark ów m oże do w ła sn e g o domu w z ią ć tak ie osiero co n e n iem ow lę na w y c h o w a n ie ?

P am iętajm y, że d zieci te sa m e n iczem nie z a w i­

n iły i ż e s p o łe c z e ń stw o w y c h o w a ć je pow inno, sk oro m atka nie umie lub nie m oże, a o jciec nie chce n ie stety .

W śród nas sto w a r z y sz o n y c h kobiet p racujących w ie le patrzało już i p a trzy na podobną nęd zę, na podobne upodlenie lud zk ości.

N ie b ąd źm y na to obojętnem i.

N ie potępiajm y g ło śn o , ale porzu con ym dzieciom pom agajm y, ch o ćb y i po cichu ty lk o .

OKRUTNIK.

— U k rad łem rzą d o w e p ieniąd ze...

Żona zb ielała, jak ścian a.

— Za cz te r y c z y p ięć dni m u szę u ciek ać...

K obieta w y ję k n ę ła n a reszcie:

\ — M oże jest inny ratunek... mój o jc ie c ...

— Ani m y śl o tem . Sum a nie lada, p rzeszło 100,000...

W y ja d ę je szcz e d ziś w n o c y ... Na H am burg...

do A m eryk i...

— P oja d ę z tobą.

T w a rz mu się rozjaśniła — w złod ziejsk iem sercu p oczu ł u lgę.

— M am je sz c z e g o tó w k i sporo. Z aczn iem y tam n ó w e ż y c ie w e d w o je...

— W e troje! p ow ied z.

1 M ąż sp ojrzał zd ziw io n y .

— A d zieck o ?

— C h yb a nie m y ślisz zab ierać go w tak ą d rogę.

M alec cz ter o m iesięcz n y nie w y tr z y m a . Z o sta w go lepiej u m atki.

— T o ja nie pojadę b ez d zieck a, od rzek ła m atka sta n o w c z o .

Z łodziej za c z ą ł ją p rosić:

— N ajd roższa, n ajsłodsza, jed y n a ...

— N ie pojadę b ez d zieck a , p ien ięd zy ...

W r e sz c ie m ą ż m u siał p rzy sta ć na to, ż e z d zie­

ck iem uciekną.

W iecz o rem pojechali na d w o rzec — ona z d zie­

ck iem na ręku.

Późna jesień mgłami zaległa ulicę — małe ka­

szlało bez ustanku.

T o o b o w ią zek k o b iety w z g lę d e m sw e g o s p o łe ­ cz eń stw a .

B a czm y , ab y się nam ludzie nie zm arn ow ali.

M a t k a . Kto c z y s t y w y c h o d z i z p rzy b ytk u zep su cia, tem w ię k sz a jeg o za słu g a .

S i e n k i e w i c z .

S a m o t n i a L o y o li.

Kapitan Ig n acy L oy o la , za m k n ięty w tw ie rd zy Pam peluńskiej z ga rstk ą żołn ierzy, beznadziejnie w a lc z y ł p rzeciw k o p rzew a d ze ob legających go ż o ł­

n ierzy francuskich pod d o w ó d ztw e m A ndrzeja de F o ix (F oa). N ierów n a w a lk a p rzew lek a ła się nad s iły . B o h a terstw o i n ie cierp liw o ść L oy o li p op ch n ęły go do te g o , ż e b y z tw ie r d z y u czy n ić w y c ie c z k ę . Już, już zb liżał się do w r o g a , g d y kam ień z k u sz y w y p u sz c z o n y d ru zgo ce mu p raw ą n og ę.

Z aw ód jego żołn iersk i sk o ń c zo n y . Ale w gorą­

cej d u szy w o ja k a i d u szy , która nie m og ła stać się pustynią, zw o ln a za p u ścić się m ia ły k orzenie cudo­

tw ó rcze. R ozum jego, w ielk ie i różnorodne zalety , p o c z ą w sz y od n ajzu ch w a lczej śm ia ło ści w o b e c nie­

b ezp iecz eń stw a aż do sztu k i zg a d y w a n ia ludzi i je­

dnania ich dla siebie, z a le ty te tk w iły w d u szy jego nie napróżno. O dtąd zu ży je ich do c e ló w w y ż s z y c h , niż bronienie tw ierd z o jc z y sty c h . Z alety te staną się tajem niczem i p odw alinam i, na k tórych kapitan L o y o la zbuduje gm ach tr w a ły , k tórego cień b ęd zie ro zleg ły m .

W o l a jego, na łag o d n o ści oparta, zgrom ad zi d ok oła n ieg o kilku m ę ż ó w , k tó rzy u legną znam ieniu jego, ż y ć będą pod jego urokiem , zb o g ą cą się jego s ło w e m i po ś w ie c ie ca ły m rozejdą.

N ie zd o b y li się na o d w a g ę w e jś c ia do p o cze­

kalni. W ślizg n ęli się na zajazd tu ż przed sam em nadejściem pociągu, szy b k o w sp ięli po stopniach w a g o n u . P rz ed zia ł w ilg o tn y b y ł, pełen sw ęd u i kopcia ty tu n io w e g o . L udzie w y sia d a li z w o zu , w sia d a li do n iego . W re sz c ie w n o cy zb ieg a ją c y zostali sam i.

M atka zajęła s ię d zieck iem , ojciec w y g lą d a ł oknem , d rżąc na o d g ło s k rok ów jak ich kolw iek. P o ­ ciąg jak b ły sk a w ic a p rzecin ał n oc m glistą.

W o z y nie b y ły opalone, zim no coraz bardziej im d ok u czało. K ażdą szczelin ą w d zierał się lo d o w a ty p o w ie w straszliw ej n o c y . Z b ieg o w ie drżeli na całem ciele. A d ziecina k a szla ła b e z ustanku.

Już dniało. P rzem arzn ięci, biedzi, zm itrężeni m ałżo n k o w ie spoglądali na sieb ie niespokojnie:

— D zieck o m a febrę, sze p n ęła żona.

M ąż z m a r sz c z y ł c z o ło ponury.

— G d y b y tu g d zie lek arza się m ożna p orad zić!

z a c z ę ła z w estch n ien iem .

— W a ry a tk a ! D zieck u nic się nie stan ie. Daj mu piersi!

O gniem zap łon ęła tw a r z y c z k a d zieck a. T o febra, to g o rą czk a d o k u cza ły drobnem u ciałku. W a rżeczk i nie ch cia ły mu się ro z ew r zeć . P o w ie tr z e do płuc nie d och od ziło.

— P ójd ę p oszu k ać w pociągu lek arza! za w o ła ła w y str a sz o n a k ob ieta ze łzam i w o czach .

Z bieg szorstk o za trzy m a ł ją za ram ię.

— Ani mi się w a ż ru szy ć ! P ew n ie m nie ch cesz zd rad zić!

P r z e c ie ż nie b ęd ziesz naprow ad zała na moje śla d y ...

1 3 1

Z te g o ra n n e g o z pod P a m p e lu n ą w y jd z ie to T o w a r z y s tw o ja k b y c e s a r s tw o p o tę ż n e , k tó r e z a r a ­ z e m b ę d z ie i a k s a m ite m i k le s z c z a m i, r ę k ą ż e la z n ą ł t w a r z ą u śm ie c h n ię tą , k tó re g o u s tró j p r z e t r w a w s z y s tk ie b u rz e , k tó re g o m a c h in a o b r a c a się b e z p rz e s ta n k u , p o ru s z a n a n ie w id z ia ln e m i p a lc a m i.

T o T o w a r z y s tw o J e z u s o w e , in a c z e j z a k o n J e z u i­

tó w , w k tó re g o s z e re g i w o jo w n ic z e z a c ią g n ę li się i n a s i r o d a c y , a n ie śm ie rte ln y k s ią d z P io tr S k a r g a ja k o s z ó s ty z k o le i P o la k do T o w a r z y s tw a te g o p r z y s tą p ił.

Z b liż a m y się do c z a s u ju b ile u szu S k a rg o w s k ie g o , nie od r z e c z y w ię c b ę d z ie p rz y p o m n ie ć so b ie p o s ta ć z a ło ż y c ie la z a k o n u , k tó re g o p a m ię ć o d n a w ia jed en z p o d ró ż n ik ó w fra n c u s k ic h i je d z ie z w ie d z a ć ro d z in ­ n e g n ia z d o Ś w ię te g o .

P r z e c iw n ic y a z w y c ię z c y k a p ita n a L o y o łi, z d u ­ m ien i o d w a g ą te g o ż , sa m i d o k ła d a ją się do teg o , iż r a n n y k a p ita n p rz e n ie s io n y m z o s ta je do z a m k u ro d z in n e g o . W y d a n y w r ę c e c h iru rg ó w , Ig n a c y L o y o la ż ą d a k s ią ż e k , a b y się ro z e r w a ć w c ie rp ie ­ n ia c h . A le w o jc o w sk ie j b ib lio te c e nie m a teg o , c z e g o so b ie c h o r y ż y c z y , to je st ro z w e s e la ją c e j k s ią ż ­ k i A m a d e u s z a z G a u le . W ię c p ro si o k s ią ż k ę p ie rw ­ s z ą le p sz ą , a p rz y p a d e k s p ra w ia , iż d o s ta je m u się

„ K w ia t Ś w ię ty c h 11. P r z e c z y ta n ie tej k s ią ż k i ro z ­ s tr z y g n ie o jeg o d a lsz e m ż y c iu , z a p a li s e r c e jeg o m i­

ło śc ią i p o d z iw e m b o h a te r ó w in n y c h , n ie ty c h , co w ś r ó d s z c z ę k u o rę ż a i k rw i ro z le w u b y li je g o id e a ­ łem . Ig n a c y w e ź m ie so b ie z a w z ó r n a jtru d n ie js z e c n o ty , jak iem i jaśn ieli ś w ię c i F ra n c is z e k z A sy żu i D om inik.

P r z y r o d a , ja k ą o to c z o n y b y ł z a m e k L o y o la , a k t ó r a p rz e z c z te r y w ie k i nie u le g ła z m ian ie, p r z y ­ s z łą w p o m o c ro z m y ś la n io m m ło d e g o ra n n e g o . B o te n g ó r z y s ty z a k ą te k n ajlep iej n a d a w a ł się do r o z ­ m y ś la ń , ja k ie m u c z y ta n ie te j k s ią ż k i p o d s u w a ło . O d

— A leż d z ie c k o n a p r a w d ę c h o r e ... C z y nie w i­

d z isz , ja k c ie r p i?

— P o co je z a b ie r a ła ś ! S a m a ś te g o c h c ia ła , ż e b y cie rp ia ło .

U m ilk ła . A le p ie rś fa lu ją c a i łz y z o czu s p ły ­ w a ją c e b o le ść m a tc z y n ą z d r a d z a ły .

W r e s z c ie w jed n ej m ie js c o w o śc i p o c ią g p r z y ­ s ta n ą ł n a d łu ż e j. P o d ró ż n i w y s ie d li i p o z a sia d a li u s to łó w ro z s ta w io n y c h n a z a je ź d z ie . M ąż p o s z e d ł do sali r e s ta u r a c y jn e j k o b ie ta o k a nie s p u s z c z a ła z n ie m o w lę c ia . D z ie c k o w re s z c ie z a s n ę ło , g d y p o ­ c ią g ru s z y ł n a n o w o .

— Ś p i... w y s z e p n ę ła ż o n a .

— N o w id z is z !

O tu liła m a le ń s tw o tro s k liw ie i d elik a tn ie b u ja ła . M ą ż p r z y m r u ż y ł z n u ż o n e o c z y .

W te m n a g le o b u d z ił go p r z e r a ź liw y k r z y k ż o n y :

— U m a r ło ! u m a rło ! ju ż nie ż y je !

Z b ieg w le p ił o c z y w b u z ię d z ie c k a . Is to tn ie : d z ie c k o b y ło n ie ż y w e . S ą s ia d z p rz e d z ia łu p rz e j­

ś c ie m p o d c h o d z ił k u ich s ie d z e n io m ; m ą ż d ło n ią c a łą z a k r y ł u s ta la m e n tu ją c e j m a tc e i s y k n ą ł :

— C ich o b ą d ź ! n a B o g a !

O n a ję k n ę ła , on z g r z y tn ą ł p iek ieln ie:

— M ilcz! do s tu p io ru n ó w !

I w y b ie g ł ze s w e g o p rz e d z ia łu , a b y u sp o k o ić s ą s ia d ó w 1 w a g o n o w y c h , k tó r y c h p ła c z m a tk i w y ­ w a b ił b y ł do w ą z k ie g o p rz e jś c ia .

— T o n ic! ju ż d o b rz e ! to ta k a b ie d n a h is te - ry c z k a !

I w ró c ił do ż o n y , k t ó r a nie m o g ła p o w s tr z y m a ć łk a n ia .

— C z y ju ż r a z p r z e s ta n ie s z ? K to ci k a z a ł z a ­ b ie ra ć te g o b ę b n a !

ro k u 1521-go n ic s ię ta m n ie zm ie n iło . G ó ry d o k o ła z a m k u t w o r z ą t r z y ś c ia n y n ie ró w n e , a le s tro m e i n a ­ g ie ; z a m y k a ją się d o k o ła . S m u tn o ta m i p o n u ro , c z a r n o ; je d n a ty lk o s t r o n a łą c z y się ze ś w ia te m . O d ra z u m a s z w ra ż e n ie , iż tu ta j s ta je s z n a k ra ń c u k r a jó w z a m ie s z k a ły c h , i że z a te m i g ó ra m i, o k tó r e p u s te ln ia L o y o li o p a r ta , p u s tk a , że ś w ia t s ię k o ń c z y . I t a k te ż je st is to tn ie ; c a łe to p a sm o n a z w i­

s k ie m G u ip u rw a, m ię d z y P a m p e lu n ą a L o y o la s k ła d a się z tu rn i s p ic z a s ty c h , ja k g rz e b ie ń p o s z a rp a n y c h , ze ż le b ó w n ie z g łę b io n y c h , p r o s to p a d ły c h p rz e p a ś c i.

T a m ra j d la k o c z u ją c y c h p rz e m y tn ik ó w , k t ó r z y w n o ce c ie m n e w y c h o d z ą n a „ p r a c ę 11 i p r z y g o d y .

J a k w s p a n ia le n a tle te m r y s o w a ć się m u s ia ł ś re d n io w ie c z n y z a m e k L o y o ló w , g d y c a ły m o c n y , d u m n y a n ie z d o b y ty w ie ń c z y ł te n a g ie s k ą ły i s t a ­ w ia ł cz o ło z a w r o tn y m w ic h ro m za c h o d n im , g n a n y m n a n ie g o o d w y n io s ły c h w y ż y n K a s ty lii!

A le d z isia j z a m k u te g o ś la d ty lk o jed en . i

* #

*

J a k ż e się do n ieg o d o s ta je m y ?

Z n a d m o rs k ie g o h is z p a ń s k ie g o m ia s ta S a n -S e b a - s tia n k ie r u je m y się ku ciem n e m u m ia s tu g ó rs k ie m u B ilb ao , s k ą d s k r ę c a m y do w ła ś c iw e j k r a in y B a - s t r ó w . T u m ilc z e n ie i c is z a . U s ta ł ś w is t s a m o ­ c h o d ó w ; od c z a s u do c z a s u ty lk o p r z e c ią g a ją w o z y w o ła m i z a p rz ę ż o n e , w o z y s ta ro ś w ie c k ie , k tó r e od t y s i ą c a la t k s z ta łtu n ie z m ie n iły . K o ła ich b ez .pro­

m ien i, ja k ta r c z p e łn e , w y d a ją z g r z y t p is k liw y , a ja d ą ta k w o ln o , iż z d a je się, ż e s ta n ą z a ch \y ilę, a w o la r z w le c z e się z a nim i fle g m a ty c z n ie , ta k ja k g d y b y się b łą k a ł b e z celu, n a to ty lk o , ż e b y so b ie s p a c e ru ją c p o ś p ie w y w a ć . P a t r z ą c ju ż n a tę d ro g ę k r ę tą , w ę ż y ­ k o w a tą , tru d n o m y ś li z w ró c ić ku cz em u in n em u , ja k ku w sp o m n ie n iu Ig n a c e g o L o y o li. L u d z ie p ra w ie że s ię te j ziem i nie tk n ę li. W s z y s tk o p ra w ie je s z c z e

K o b ie ta nie o d rz e k ła ni s ło w a , ty lk o m a le ń s tw o d o p ie rs i m o cn iej p rz y tu liła .

— N ik t d o w ie d z ie ć się nie m o ż e o tem , że d z ie ­ ck o tu n a m u m a rło . M u s ie lib y ś m y w y s ią ś ć i je p o ­ c h o w a ć . A to p rz e c ie ż o g lą d a lib y z w ło k i, p o lic y a ż ą d a ła b y p a p ie r ó w — m u sie lib y m as z a a r e s z to w a ć . W ie ź d z ie c k o ta k sa m o ja k d o t y c h c z a s !

I z n o w u s t a c y a . L u d z ie w s ia d a ją i w y s ia d a ją , g a p ią się, a m ą ż s z e p c e do u c h a ;

— Z a k r y j t w a r z d z ie c k u ! D o g ląd a j g o ta k , ja k g d y b y ż y ło !

I b ie d n a s łu c h a . P r z e m a w ia do n ieg o czu le — n ie b o g a u d a je n a w e t, ż e je k a rm i.

P o d łu g ic h m ę c z a rn ia c h s ta ją w r e s z c ie w H a m ­ b u rg u .

— Z d z ie c k ie m w y s ią ś ć nie m o ż e m y . M u sim y je u k r y ć .

S p o jr z a ła n a m ę ż a z p r z e s tra c h e m .

— S p ie s z s ię ! W łó ż je do k u fe rk a !

Z ło ż y ła rę c e b ła g a ln ie , ja k b y do m o d litw y .

— S p ie s z się, m ó w ię , ta k b y ć m u si.

P o c ią g ju ż z w a ln ia ł; z a c h w ilę s ta n ie n a d w o rc u , p o d ró ż n i s ta n ę li ju ż w p rz e jś c ia c h .

O n s z y b k o k u fe re k o tw ie r a , w y c ią g a rę c e po d z ie c k o , a le m a tk a k o n w u ls y jn ie je w ra m io n a c h p rz y c is k a .

— D a w a j ! s y k n ą ł i p ię śc ią się n a m a tk ę z a m ie ­ rz y ł.

R ę c e jej o p a d ły . P o r w a ł z im n e g o tru p k a , w ło ­ ż y ł do k u fe rk a i n a k lu c z z a m k n ą ł. P o c ią g s ta n ą ł, p o s łu g a c z e w ta r g n ę li do w o z ó w , jed en z n ich c h w y ­ cił z a k u fe re k .

K o b ie ta rę c e po k u fe r w y c ią g n ę ła , a le m ą ż z a s o b ą ją p o c ią g n ą ł.

zu p ełn ie takie sa m e, jak na szk icach , rycinach i w op ow iadan iach w iek u X V I-go. Na górach niema śladu tych prac „ k u n szto w n y c h 1*, k tóre je szp ecą.

K ow al, piekarz, s z e w c , k tórych przy p racy po w sia ch się ogląda, posługują się n arzędziam i, jakich już n igd zie indziej nie w id a ć, n aw et ruchy ich przy p racy są p rzestarzałe. W sz y stk o tutaj jakoby w r o ­ s ło w p rze szło ść z w y c z a je m i tr a d y c y ą . N ic lep sze­

g o nad tę n ieru ch om ość istot i p rzed m iotów , która p om aga nam w s k r z e sić so b ie w u m yśle tę p ostać św ię tą , która cza sem już n ieco zam glona.

P rzeje żd ża m y starod aw n ą w io sk ę A zpeitza, odtąd już d roga p rzestaje się k ręcić w ę ż y k o w a to — ok alać z a c z y n a p o tężn y w a ł gór dzikich, potem n agle k o ń c z y się przed sam otnią, która dzisiaj jest n o w ic y a te m jezuickim .

T am że to m iesz k a ł Ś w ię ty nad Ś w ię ty m i zakonu pod tem i zw a ła m i chmur ciem nych.

S toi przed nami budynek skrom ny, p rosty, w c a le nie p y sz n y ani tajem n iczy. Nie w id a ć m u rów gru­

b ych , ani ciężk ich w r z e c ię d z y ; dom stoi w traw niku.

S tu oknam i w g lą d a ją c do w n ętr za , d o strzeg a m y izb y i sien ie w ap n em bielone. T rzech m ło d ych Jezu itów opiera się o lw a z marmuru, k tóry zdobi zajazd roz­

le g ły i w e so ło rozm aw ia z o g o rz a ły m mularkiem . I podróżnik w ludziach ty c h upatruje sym b ol ś w . Ig n a ceg o : ruchy i s ło w a w y m o w n e , tw a r ze szc zer e, po za którem i zdaje się jest tylk o b łog a jasn ość i s z c z ę ś c ie . P o s ta w ę taką i w y g lą d przepi­

suje regu ła ostra, która dla bliźnich k a ż e b y ć p ogo­

dnym i łagod n ym , dla sieb ie sam ego su ro w y m . T ak opisuje w y c ie c z k ę sw ą autor francuski.

K tóż z nas nie p om yśli zn ó w o księdzu S kardze, k tó ry m iłością i pobłażaniem rodakom g ó ry prze­

n osił, a sieb ie przed każdem k azan iem b ic z o w a ł?

(Dokończenie nastąpi.)

W sied li do dorożki.

— O dzie k u ferek ? szep n ęła.

— N a k o źle! obok w o ź n ic y .

W k rótce stanęli już u p rzystan i; idą na pokład okrętu i pytają o sw o ją kajutę.

— N ie zapom nij o kufrze! szep n ęła znow u pół ż y w a k obieta.

— Już g o niosą.

I kuferek s z c z ę ś liw e stan ął w kajucie. K obieta na ziem ię osu n ęła się obok niego.

— O dzie k lu c z ? Daj mi k lu cz!

— J e s z c z e nie te ra z! M ó g łb y kto n adejść i z o ­ b a c z y ć .

— T ylk o na ch w ilk ę.

— P r z e d nocą ci nie dam !

On w y s z e d ł na g órę i rozgląd ał d okoła, upatru­

jąc m iejsce sam otn e. P rz ez ten cz a s m atka nie rusza się z m iejsca i w ram iona kuferek obejmuje.

P a r o w ie c już ru szał. Kapitan dal sy g n a ł, za ­ sk rzy p ia ły b elki, z a b r z ę c z a ły łań cu ch y, zap lusk ały fale, ok ręt w y d o b y w a ł się z portu.

M ąż z e sz e d ł do kajuty.

— C hodź na w ie c z e r z ę . ' — Daj k lu cz!

P o trzą sn ą ł g ło w ą i sam p oszed ł do jadalni.

G odzina za god zin ą m ijały. K obieta nie ruszała się z p odłogi, m ę ż c z y z n a p rzech adzał się po p ok ła ­ dzie.

N oc n asta ła . Jadalnie i b aw ialn ie op różn iły się zu p ełn ie; podróżni udali się na sp o czy n ek . P okład za ciem n ił się i op u sto szał.

W y b iła d ziew ią ta — dziesiąta — jedenasta.