• Nie Znaleziono Wyników

W ielu n a szy ch p o etó w i p ow jeścio p isa rzy u w iel­

bia i podnosi p ięk n ość n atu ry. K tob y z lic z y ł te w s z y s tk ie w ie r sz y k i na c z e ś ć w io s n y , albo te różne piosenki, które op iew ają la s y i pola, poranki i w ie ­ cz o r y . C zęsto sam i podobne piosenki zn a m y i śp ie­

w a m y , a jednak pom im o tego w s z y s tk ie g o tak m atą jest liczb a ludzi, k tó rzy p rzyrod ę ocen ić umieją, i c z ęsto się zdarza’, że nas ludzie p raw ie nie rozu­

m ieją, g d y z nimi m ó w ić ch cem y o p iękn ości n atury.

N iek tó r zy sąd zą , że tylk o ten c z ło w ie k m oże u ż y w a ć tak ich p rzyjem n ości, którem u b o g a c tw o

1 0 6

p o zw a la z w ie d z a ć sły n n e z p ięk n o ści o k o lice. Inni | z n o w u ludzie nie w ie d z ą p ra w ie o p ięk n ości B o żeg o św ia ta , n ig d y o niej nie p om yśleli i ó c z sw o ic h nie umieją w' tym celu u ż y w a ć .

J e sz c z e inn y, szc z e g ó ln ie c z ło w ie k , dnie i ty g o ­ d nie w fa b ry c e lub w a r sz ta c ie zatru dn iony, m y śli, ż e u ż y w a n ie n atu ry istnieje ty lk o dla b o g a ty ch p różn iak ów . A p ew n ie niejeden b o g a ty , k tó ry m o ż e n a w et w autom obilu św ia t objeżdża, nie m a z p ię­

k n ości jego żadnej k o r z y ś c i i nie m o ż e n atu ry ta k o b se r w o w a ć , ja k b y se r c e p ragn ęło, bo piękno nie m oże b y ć p rzyjm ow an e z g w a łte m i p ospiechem , ale z sp okojem i r o z w a g ą .

Jednak z a z n a c z y ć trzeba, że nie w s /.y s c y ludzie s ą na piękno św ia ta rów n ie w r a ż liw i i że k o r z y sta ­ nie i pojm ow an ie te g o piękna m oże b y ć różne w ró ż­

n ych o k o liczn o ścia ch .

W e ź m y kilka p rzy k ła d ó w . W id z im y rolnika, k tó ry cod zien n ie u praw ia sw o ją ziem ię w p ocie cz o ła , ż e b y mu p rzy n io sła p lo n y p otrzeb ne na u trz y ­ m an ie; p a trzy on z p ew n o ścią in rem okiem na sw o je roślin y, aniżeli p ie r w sz y z ‘b rzegu m ieszczan in , k tó r y o d b y w a p rzech ad zk ę w; pole i p od ziw ia n a- p rzy k ła d p ięk n o ść ustrojonej k w ieciem łąki, albo d rze w ow m cow ych ; m iesz k a n iec m iasta p a trzy na to b ez żad n y ch p ra k ty czn y ch lub p ien iężn ych w id o ­ k ó w . T ak sam o le ś n ic z y z w ró ci w boru sw o ją u w a g ę n ajp ierw na inne r z e c z y , aniżeli na p ięk n ość lasu. T a k że b a d a c z n a u k o w y nie d latego w y c h o d z i na pole, a b y p ięk n ość jego p od ziw ia ć, ale dla p o z y ­ sk ania w ie d z y i n auce p otrzeb n ych sp o strzeżeń . N ie m ożna jednakże tw ierd zić, ż e ci trzej w y ż e j w y m ie ­ nieni ludzie: g osp od arz, le śn ic z y i u c z o n y nie k o ­ chają p rzyrod y, p rzeciw n ie, oni cza sem tylk o z uko­

chania n atu ry p o św ięcili się sw ojem u z a w o d o w i i niejednej r o z k o sz y od n atu ry d ozn aw a ią. T a k ż e d zieci, m a ło m y ślą c, m ają sw o ją p rzyjem n ość w p rzyrod zie; one n a p rzy k ła d robią so b ie łań cu szk i z ło d y g m leczu , d z ie w c z ę ta plotą w ian k i z k w ia tk ó w stok roci, a p astu szki k ręcą z w ier zb in y fujarki.

D u żo d zieci w y c h o d z i ta k że do lasu na jagod y , a p rzy tak ich cz y n n o ścia ch z a w s z e p raw ie piękno ś w ia ta w n ik a do ich se r c i p o w o li w y r a b ia się w nich

; r (D o k o ń c z e n ie .) f § ^

śm ierć, o w o u roczy ste pozdrow ienie Boga, któż ją zna tu na ziem i? Ludzie, Widząc cierpienia i męki zgonu,, nazyw ają go śmiercią, śm ierć boleścią; ludzie się m yją.

G ruba pow łoka m artw o ty zaległa bujne życia i' ducha przestw orza, każde w ydobycie się szlachetniejszych pier­

w iastk ó w z umysłowego! św iata jest w alką i wysileniem . T ak i ciało nasze, nim ducha w cz y sty m duchów świecie porodzi, mocuje się z w łasną słabością, cierpi, kona, ale konanie śm iercią nie jest. Śmierć jest najdoskonalszem połączeniem naszego ducha z Bogiem, naszej cząstki w ie­

d zy z doskonałą w szechw iedzą. Ile jest w życiu czyjem niepew ności, ile rzew nych, niepodobnych do w ytłum a­

czenia sm utków , ile pragnień nieskończoności, tyle jest chw il zgonu, podobieństw śmierci. Daj ziemi naszej czy ­ ste szczęście, daj o w ą apokaliptyczną Jerozolim ę, gród w ieczystego św iatła i nieskończonego dobra, a ludzie nie będą umierali, bo śm ierć jest tylko przerodzeniem się w życie praw dziw e. Śm ierć potrzebna tam , gdzie jest jeszcze złe do nap raw y, ziem skość do strząśnienia, zm y­

sło w o ść do podbicia, ale tam, niew yczerpniętym zdrojem w o d y żyw e, tam kto żyje, nie um iera! Ach! ja w ierzę słow om B oga-C złow ieka i w ierzę proroctw u A postoła- P o e ty ! Leć, leć, aniele śm ierci! rozkruszaj w szystko,, c o jest przemienneią i mąrtwem, niech się rozwija na

p ra w d ziw e u m iłow an ie tego , co dla c z ło w ie k a s tw o ­ rz y ł B ó g .

A le nieraz zapom inają ludzie dorośli o tych s z c z ę ś liw y c h ch w ilach , k tóre jako d zieci na łonie n atury p rzeży li; zapom inają o naturze zam iast ją dojrzałym u m y słem w ięc ej u k och ać i o cen ić. A ona tak dużo za d o w o len ia -d a je c z ło w ie k o w i, jeżeli ten że n a u c zy ł się w niej c z y ta ć i z nią rozm a w ia ć. W o b ec p rzyrod y, to jak w o b e c sztuk i p rzep y szn ej, nie ręką ludzką w yk o n a n ej, w m y ś le ć się p o w in n iśm y w to p ra w d ziw e piękno, k tóre ty lk o S tw ó r c a w y k o n a ć m oże. Kto stoi w io sn ą w o b e c pięknie u kw iecionej łąki, niech p om yśli w te n c z a s, o pow stan iu ty c h w s z y s tk ic h k o lo r ó w i form cu d o w n y ch na ty m w sp a n ia ły m , zielo n ym d y w a n ie . Jeżeli je sz c z e u s ły ­ s z y s z nad sob ą k oncert śp iew u p tasząt, to z a c h w y t tw ój się z w ię k s z a . Kto się znajduje w o b e c jak iegoś sta w u lub boru, ten nie pow inien m y śle ć o b łocie, które się w w n ętrzu w o d y znajduje, lub o dzikich zw ie r z ę ta c h , k tóre w lesie m ieszk a ć b y m o g ły ; p rzeciw n ie, p ow in ien sercem o d czu ć to, co oku jego p rzyjem n o ść sp raw ia, w ię c lśn ią ce lustro w o d n e, W którem s ię odbija la zu ro w e niebo i w sp a n ia łe d rze w a leśn e.

P o m y śli sob ie m o że k tóra z cz y teln iczek : Jeżeli m am r z e c z y w iś c ie o d c z u w a ć piękno natury, m u szę p r z e b y w a ć w bardzo pięknej o k o lic y . O dp ow ied ź na to znajdę sz y b k o : P ięk n o jest n aokoło nas, pole zb o żem szu m ią ce, zielon a łąk a k w iatk am i ubrana, grupa d rze w w y n io s ły c h , strum yk cicho p ły n ą cy , to są r z e c z y , k tóre z a c h w y t w y w o ła ć m o gą . P r a w ­ da, że nie w s z y s c y ludżie te sa m e w id ok i kochają, jeden, lubi jasn o ść i w e s o ło ś ć n aokół, drugi znow u k och a c isz ę i od dalen ie, ale p ew n em jest, że w s z y ­ s c y , kochają o b szern y , w ię c nie z a c ia sn y w id o k na d aleki ś w ia t. O ko n a sze buja w te n c z a s b ez p rze­

s z k o d y po dalekiej p rzestrzen i, sam o w y w o łu je m a­

lo w n ic z e k rajob razy, a na d ow ód , ż e i p rzod k ow ie nasi m iejsca tak ie k o ch a ć m usieli, u staw ia li sam otnie po d rogach i polach skrom ne k ap liczk i i k r z y ż e B ogu na u w ielb ien ie. Ś lic zn y w id o k ro zta cza się tak że z w y w y ż s z e n ia c z y li w z g ó r z a , a kto już b y ł w g ó ­ rach, p oznał, ż e m iejsca tak ie w ięc ej niż w s z y s tk ie wolnej niwie życia, to pierw otne i ostateczne tchnienie B oga; życie, ten w y ra z rozw iązujący nieskończone za­

gadki zdającej się um ierać dokoła przyrody.

Leć, leć, aniele śmierci, dmuchnij na obłudne i m a­

m iące tw o ry , niechaj runą, a przyszłości zostaw ią ży w o ­ tn ą część swoją, naukę praw dy.

Leć, leć, aniele śmierci, połóż twój palec na ustach fałszyw ego m ędrca, co pleśnią grobu o k ry ty i zim ny w oła, że w szy stk o w grobie się kończy, że w- lekkie wieko tru m ny m ożna zabić silną m yśl człow ieka, że poświęcenia i tru d y szaleństwem! są i m arnotraw stw em dni swoich, że 'krzyż Chrystusów, nad wielkim tym cm entarzem bezuży­

tecznie w y ciąg a ram iona a k re w m ęczenników w nieuro­

dzajną w siąknęła ziemię i pozostał z niej robak grobow y, o statn i, jed yn y szlachetnych dusz potomek.

Leć, leć, aniele śmierci, skrzy dły swem i rozwiej wi pow ietrzu niecne słow a, niechaj na w iek wieków, zo­

stanie o nich tylko- ta pam iątka, że kłam ano kiedyś.

Leć, leć, aniele śmierci, a kiedy śnieżne pióra twoje dotkną czo ła mojego, nie cofnę kroku, nie przym knę olśnionej źrenicy, bo ja w iem tajem nicę twoją, ja wiem, że ty szczęściem,, w iedzą praw dy, ty życiem jesteś. Ach!

szczęśliw y, kto m oże zdrow em ciałem spokojnym um y­

słem patrzeć na zgon swój, um ierać i m yśleć o śm ierci;

szczęśliw y, kto m oże z głęboką rozw agą przyjm ow ać tę chw ilę objawienia, to spełnienie najw yższego cudu.

— R a fa ! ra fa ! — krzyknęło nagle kilka głosów.

inne, p od n o szą c z ło w ie k a na duchu, k a żą mu o d e r w a ć w z r o k od w s z y s t k ic h sp ra w ziem sk ich , a z w r ó c ić g o na w y ż y n y B o ż e ku w ie c z n o ś c i.

K ażde m iejsce w n atu rze p osiad a c o ś w z n io ­ słe g o i u r o c z y ste g o ; k to jednak co d zien n ie tę sam ą o k o lic ę w id zi, p r z y z w y c z a ja się do n ajp ięk n iejszych w id o k ó w i ob ojętnieje na n ie. L e c z z n ó w natura sam a p rzystraja się i u rozm aica poram i roku, c h w i­

lam i dnia p o g o d n eg o lub zach m u rzo n eg o , i sam a c o r a z n o w e p rzy b iera b a r w y i p o w a b y . N ajm ilsze- m i ch w ilam i d nia są poranki i w ie c z o r y , do mniej p ięk n ych n a le ży południe, b o w te n c z a s sło ń c e s ta w a n a n ieb ie n a jw y że j, a św ia tło jego jest b ia łe i o str e.

Ś lic zn ą je st ta k że n oc jasna k s ię ż y c o w a , s z c z e g ó ln ie g d y m iesią c w p ośród sreb rn ych chm ur s ię p rze su w a , lub g d y n iebo g w ia zd a m i u sian e.

P o r y dnia p orów n u ją c z ę s to z poram i roku, w te n c z a s p o ran k ow i o d p o w ia d a w io sn a , g d y się p rzy r o d a z snu z im o w e g o bud zi, p ołu d nie je st p od o­

b n e upalnem u latu, w ie c z ó r jesien i, a n oc p odobna do zim y , g d y natura s p o c z y w a dla nabrania n o w y c h sił na n astęp n ą w io sn ę .

(D ok ończen ie nastąpi.)

- 10

O wychowaniu dzieci.

(D o k o ń c z e n ie .)

N ie w y s ta r c z y jedn ak że d zieck o zn ać i rozum ieć, trzeb a n adto je k o ch a ć. J e d y n ie sk u tecz n y m jest w p ły w o g r z a n y se r c e m ; w p ły w z a ś p ły n ą c y z ch ło - d ń eg o źró d ła albo w c a le nie d zia ła , albo bardzo sła b o . T en ty lk o p o sia d a ć m o ż e istotn ą p rz e w a g ę n ad d zieck iem , k to p osia d a j e g o z a u f a n i e , to jest w s tę p do jego d u sz y . T e n z a ś z d o b y w a to d rog o cen n e zau fan ie, k to se r c e d zieck a p osiad ł, k t o } e k o c h a i j e s t p r z e z n i e k o c h a n y . W te n c z a s d opiero p r a w d z iw ie nad d u szą d zieck a p r a c o w a ć m ożn a, nad u rob ieniem jego ch arak teru .

D o te g o tr zeb a n a d e w s z y s tk o w d u sz y jego z a ­ s z c z e p ić z a sa d y , k tó re b y mu w c a łe m ży c iu p rze­

w o d n ic z y ć z d o ła ły . I tej p r a c y n ig d y z a w c z e ś n ie

■— Zginęliśm y! — odpow iedzieli echem podróżni, a najśmielsi m ajtkow ie z trw o g ą ręce opuścili i blade ich tw arze zw ró ciły się ku dow ódzcy.

R ozkaz now y, prędki, lecący ku zgubie o k rę t z a trz y ­ m ał, jakby m ocą czarnoksięzką. P rz e z chw il p arę drżał o g ro m n y statek na w zburzonej otchłani, niby m asa g ra ­ nitu, g d y w upadaniu sw ojem słab ą znajdzie zaporę i nad przepaścią się chw ieje. U stały płacze, n aw et m odlitw a ucichła, w szy sc y milczeli i g d y b y nie ry k burzy, m ożnaby by ło zliczyć przyspieszone każdej piersi odetchnienia.

Lotem b ły sk aw icy padło na dum ającą kobietę spoj­

rzenie dow ódzcy i ona też rzuciła ku niemu spokojnym w zrokiem braterskiego pożegnania, bo w tej stanow czej chw ili po sio strzy ły się ich dusze, sam e jedne spokojne w śró d zakłóconych ży w io łó w i przelękłych ludzi. On z uśm iechem, jakby na o statn ie pogodzenie, rzekł tylko:

Żadnego zaw ro tu nie czuję i w zro k obojga pogrążył się w bezm iernej przestrzeni.

W ia tr zadął z innej stron y, w iro w em i k o ły skręcił się o k rę t ku niemu i w now ym kierunku biedź zaczął szalo­

nym , piekielnym biegiem . Nakoniec głos k apitana od e­

zw ał się słow am i nadziei: „M inęło niebezpieczeństw o".

I te w y ra z y o db iły się prom ieniem radości na w szystkich tw arzach, tylko jedno kobiety oblicze jak z przerażenia nie zbladło przed chwilą, tali i w te d y nie zajaśniało uśm iechem w esela.

Kapitan zbliżył się do niej, z uszanow aniem praw ie i z tą szczerą i c z y s tą przyjaźnią, lepszą o<l uszanow ania,

r o z p o c z ą ć n ie m ożna. D o b re z a s a d y rosn ąć m u szą ra zem z d zieck iem . O no p o w in n o n iem i o d d y c h a ć , n iem i n a sią k ać, w n ich ż y ć , ta k jak m u si ż y ć w c z y - stem p ow ietrzu , jeśli m a m ieć p łu ca z d r o w e . U r a ­ b iając ch arak ter w d zieck u , jedno m ieć tr zeb a na w z g lę d z ie . J a k im k o lw ie k b y łb y ten charakter, ż y w y c z y p o w o ln y , ła g o d n y c z y g n ie w liw y , jeden r y s p ow in ien ta k ż e g o z n a m io n o w a ć k o n iec zn ie: ty m ry se m je st p r a w o ść . P r a w o ś ć — to fundam ent, to rd zeń charakteru, z a sa d a je g o iistotnej w a r to śc i.

P r z y u sp osob ien iu p ra w e m ró żn e n atu ralne p r z y ­ w a r y n ie w ielk ą m ają d o n io sło ść, g d y ż sa m a p r a w o ść bój z a c ię ty z nim i s ta c z a ć b ęd zie, le c z p r z y braku p ra w o ści nie n a w ie le s ię z d a d z ą n a jśw ietn iejsz e za le ty , n a jb o g a tsze u zd oln ien ie. D z ie ck o w i ę c p o ­ w in n o już ry c h ło p o zn a ć, ż e p r a w d y n ie m o żn a d o b ro w o ln ie n a g in a ć, ani n a k r ę c a ć do sw o jej p o­

tr z e b y . C o nie jest jasną, c z y s tą p raw d ą, to je st k ła m stw e m , fa łsze m , ob łu d ą, a c z ło w ie k m ija jący się z p raw d ą, g o r s z y od n a jg o r sz e g o rozbójnika, bo ta k ieg o k a ż d y się s tr z e ż e , a tem u ufa. P r a w o ś ć , to jed y n e i n a jw y ż s z e sz la c h e c tw o c z ło w ie k a . N iech w ię c d zieck o w id z i p r z e d e w s z y s tk ie m w p r z y k ła ­ dach ro d z ic ó w ty lk o p r a w o ść , to najpew niej u c z y , niech s ię nie sp o ty k a w o to czen iu d o m o w em z k ła m ­ stw e m , n iech w dom u panuje z a w s z e p ra w d a . M a­

tk a p o w in n a k a rcić n ajm n iejsze c h o c ia ż m ijanie się z p raw d ą, bo jedno k ła m stw o p o cią g a za so b ą dru­

g ie, d zieck o traci za m iło w a n ie p r a w d y , zd o ln o ść rozp o zn a w a n ia p ra w d y od fa łszu i z gruntu s ię psuje, a na p róch n ie n ie z a s z c z e p i zd ro w ej g a łą zk i i n ajzd o ln iejszy o grod n ik .

P r a w d a zrani m o ż e n iejed n okrotn ie n a szą m i­

ło ś ć w ła sn ą . P r a w d a nie p o p ła ca m o ż e na św ie c ie , bo ś w ia t sto i n a fa łszu i o b łu d zie i ten najlepiej w y c h o d z i, k to um ie m ó w ić z a w s z e tak jak w y p a d a , a nie tak jak p raw d a k a ż e . A le B ó g je st w c ie le n ie m p ra w d y , jest isto tą w s z e lk ie g o b y tu , a w i ę c te g o , co je st i On w o ła : B ło g o sła w ie n i, k tó r z y p ragn ą i łakn ą sp r a w ie d liw o śc i, a lb o w ie m oni b ę d ą n a sy c e n i. Im n iżej za tem upada id eał p r a w d y w d z isiejsze m s p o łe ­ c z e ń s tw ie , tem w y ż e j n a le ż y g o p o sta w ić w w y c h o ­ w a n iu w rod zin ie n aszej.

i ... i .

k tó ra z m ęzkiego serca ku niew ieście idąc, najw znioślejszą pochw ałą, najpraw dzi w szem jej godności uznaniem .

— M y tylko: praw dziw ie o dw ażni jesteśm y — rzekł do' niej — nasze dłonie m ogą się uścisnąć w zajem nie, bratersko . Ależ powiedz mi niepojęta istoto, powiedz m i: k to w lał w ciebie to spokojne m ęstw o, k to cię nau­

c z y ł śm ierci i b u rz y pogodnie staw iać cz o ło ? Mnie dzieckiem m aleńkiem ojciec w oził w m ałej łódce po spie- nionem jeziorze, m nie nadm orski w ich er za h arto w ał ciało, m orskie po w ietrze członki umocniło, m nie do śm iałości w y c h o w y w ał dzień k ażd y ; lecz: skąd ty idziesz, c o od razu stanęłaś p rz y k re sie m ęskiej o d w a g i?

— Idę z dalekich k rain kapitanie! Jestem słab ą k o ­ bietą, dłoń m oja nie m o głab y dźw ignąć m iecza tw ojego, a ten ciężar, z k tó ry m b y ś igrał w esoło, jak dziecię żw iru kruszyną, pochyliłby ku ziem i b ark i m oje. Słabą, słabą jestem kobietą, nie b ra ł mnie ojciec z sobą n a fale w zb u ­ rzonego jeziora, ani m ro źn a zim y naszej zaw ieja nie za­

p raw iła ciała d o tru d ó w i n iew y g ó d ; pod skrzydłem rodzicielskiej opieki w z ro słam cichą, nieśm iałą gołębicą, w y ch ow ałam się pieśnią m atki i m y ślą o Bogu. L ecz kiedy pieśń zag rała w d u szy objaw ieniem poezyi, a m yśl o Bogu rozw inęła się w e w zniosłe pojęcia, w c z y s tą wiarę, gołębica nie za d rz a ła przed piorunem , a słab a kobieta stan ęła na rów ni z najodw ażniejszym m ężem. Tak, ka­

pitanie, w sz y stk o 7 /y ró w n y w a się i harm onizuje w św ie­

cie n aszem : co w a m daje śiła i przyw yknienie, nam daje m yśl i wiara.

7 _

D o k iero w a n ia się p raw d ą w całem ży c iu n a w et w p ołożen iu najtrudniejszemu trzeb a m ieć d o ść dużą d o z ę hartu w o 1 i i p a n o w a n i a n a d 1 s o b ą . I tu zn ow u o tw ie ra się n o w e pole p racy dla m atki.

N ie p o zw a la ć d zieck u na to, c z e g o ono c h c e, ale na to, co dla n iego b ęd zie k o rzy stn e m . N iech d zie­

cko co m o ż e sam o so b ie zrobi, niech inn ym je sz c z e p om oże, n iech ,się p r z e z w y c ię ż a , w y r a b ia silną w o lę . N iech um acn ia s w o je dobre ch ęci, ujarzm ia p ociąg do z łe g o , n iech staje się odpornem na p ok u sy, bo nie na tem p o leg a w a r to ś ć c z ło w ie k a , a b y z cn otli­

w y m i b y ł cn o tliw y m , a le — a b y n a w et w śr ó d g o r­

sz y c ie li tr w a ć p rzy cn ocie. N i e p i e s z c z o ­ c h ó w n a m z r e s z t ą p o t r z e b a , a l e l u d z i c z y n u i p o ś w i ę c e n i a .

C e ch ą n aszej n a ro d o w o ści jest, że p rzy w ielu ce n n y ch za leta ch je ste śm y nieakuratni, niedokładni, nieporządni, n ie o b o w ią z k o w i, n ie w y tr w a li i n ie w y - rach ow an i, co n ie za w o d n ie p ły n ie z n aszej w r o d z o ­ nej m ięk k o ści i braku n a w y k n ien ia do panow ania nad sob ą, a c z e g o rezu ltatem , że c u d zo ziem cy w ię c e j od nas w tej m ier ze w y r o b ien i, p rześcigają nas na k a żd em polu d zia ła ln o ści i na n aszej ziem i chleb z ręki nam od bierają. A w ię c k s z ta łc ić d zieci n asze w ty c h cn otach n ajp otrzeb n iejszych , oto w ielk ie n a sz e zad an ie. „ N a ro d y są u le c z a ln e 11, p o w ied zia ł filozof, u lecza ln y m i jednak b y ć m ogą pod ty m je­

d n ym w arun k iem , jeśli m atki z e c h c ą b y ć lekarzam i w sw o ic h rod zin ach i w e z m ą się en ergiczn ie p rzy ogn isk u d o m o w em do d zieła reform y i n a p ra w y .

A ż e b y w dzieck u już w y r o b ić hart w o l i , n ie- zb ęd n em je st p r z y z w y c z a ić je do p o słu sze ń stw a . P o s ł u s z e ń s t w o n i e j e s t b o w i e m — jak w ielu tw ie rd zi, — z a n i k i e m s a m o d z i e l ­ n o ś c i i in d y w id u aln ości, ale staje się i w później- sze m ż y c iu c z ło w ie k a ak tem n a jw y ż sz y m jego w o l­

n o ści. W a żn em jest dla te g o n ak łan iać d zieck o do p o słu sz e ń stw a . T rzeb a od lat n ajm ło d szy ch n agin ać w o lę d zieck a ła g o d n ie, le c z sta n o w c z o , u czą c je naj­

p rzód u le g ło śc i sta r sz y m , oraz p rzepisom , a n a stęp ­ nie p an ow an ia nad sob ą. N a le ż y r o z k a z y w y d a w a ć sta n o w c z o i konk retn ie, o b m y ślić k a ż d y rozkaz, ab y n ie w y m a g a ć te g o , co sp ełn ić jest n iepod ob nem , tak ż e p otem ro zk a z co fa ć trzeb a. D z ie ck o traci s z a ­ cu n ek dla osób , w y d a ją c y c h niem ądre ro z k a z y . Nie z a w ie le r o z k a z ó w — d zieck o p o ło w ę zap om n i. N ie tło m a c z y ć m a ły m d zieciom rozkazu, niech d zieck o słu c h a , bo m a tk a tak ch ce. G d y d z i e c k o s t a r ­ s z e , m o żn a mu p od ać p o w ó d , ab y nie c z y n iło nic m ech an iczn ie, a b y w r e s z c ie m o g ło ro zw ija ć sw o ją in d y w id u a ln o ść, p o k a z a ć s w o ją s iłę w o li, sw o je sk ło n n o ści, sw o ją sa m o d zieln o ść. D o p a trz y ć, ab y d zieck o ro zk a z d ok ład n ie sp ełn iło, nic so b ie na w ła ­ sn ą ręk ę nie zm ien iło . N a s ło w o słu c h a ć p ow inn o.

S to so w n ie do te g o , c z y d zieck o do n aszej w o li się stosu je lub nie, tr zeb a je u k arać lub p o ch w a lić.

Źe k a r y i n a g ro d y s ą k o n ieczn ie potrzeb ne, w ia d o ­ m o nam w sz y stk im , bo i najlepsze d zieck o o sty g n ie w s w y m zap a le do pełnienia dobrego, jeżeli n ig d y nie u s ły s z y p o c h w a ły . D z ieck o za ś n iedob re b ez k a r y n ie w y r o s ło b y n a c z ło w ie k a . S to su ją c sy stem kar i nagród, pilnie jednak b a c z y ć n a leży , a b y d zieci, o ile b ęd ą zd o ln e to u czy n ić, u szla ch etn ia ły s w ą in ten cy ę, i n ie d z ia ła ły dla m o ty w u k a ry lub n agro­

d y , le c z z p o czu cia ob o w ią zk u i z e w z g lę d u na B o g a , n iesk o ń czen ie b r z y d z ą c e g o się złem , a dobro m iłu­

ją c eg o . K arać trzeb a: sp ra w ied liw ie, nie w unie­

sien iu , n ie z a o stro, nie za w in ę n ieu m yśln ą, o s t r o, ale n ig d y nie iron iczn ie, krótk o, nie g d era ć i n a w ra ­ c a ć . N ie zą o stro, b y n ie z a trze ć a m b icyi, nie w uniesieniu, a b y d zieck o w id zia ło jasno, ż e tu nie ch od zi k arzącem u o zn ęca n ie się nad niem , ale o w y ­

m iar sp r a w ie d liw o śc i. N ie n u d zić i n a w r a c a ć . T o d zieck o r o z g o r y c z a i nudzi, a sk u tek ta k ieg o p o stę­

p ow a n ia jest ten, ż e w końcu d zieck o n ic sob ie nie robi z napom nień i słu ch a ich z p rzy m u szon ą r e z y - g n a cy ą , cz ek a ją c ry ch ło gd eran ie się s k o ń c z y . M o­

żna k a ra ć ciele śn ie, ale ty lk o m a łe d zieci i to w o sta ­ te c z n y m razie.

P o n ie w a ż z a ś w s z y s t k ie u czyn k i c z ło w ie k a m ają s w e źród ło w sercu , trzeb a nam p r z e d e w s z y s t- k iem to s e r c e w y k s z ta łc ić , w p o ić w nie z a sa d y dobra, p ra w d y , sz la ch etn o śc i i m iło ści w s z y s tk ie g o , co p ięk n e i w z n io s łe . N a u c z m y d zieck o m iło w a ć p ra w d ziw ie ro d z ic ó w . N iech ta m iło ść ob ja w ia się u szan o w a n iem , w d z ię c z n o ś c ią i pokorą i k on ieczn ie czy n a m i, n i e z a ś t y l k o p i e s z c z o t ą . N a ­ u c z m y d zieck o m iło w a ć B o g a , a z m iło ści ku Niem u nie ze jd zie-z drogi c n o ty . N a u czm y je m iło w a ć bli­

źn ieg o , a nie b ęd zie n ig d y sam olu bn em . N a u cz m y je w r e s z c ie m iło w a ć sa m e sieb ie w sp o sób g o d z iw y , niech k o ch a w so b ie nie siebie, ale sw ó j charakter d zieck a B o ż e g o , a w p oczu ciu sw e j god n o ści znaj­

d zie broń n a w s z e lk ie p o k u sy .

W ielk ie w ię c m a m y za d an ie — w y c h o w a n ie d z ie c i. N ie w o ln o nam te g o o b o w ią zk u , k tó ry B ó g na nas n a ło ż y ł le k c e w a ż y ć , ale ch w ilę k ażd ą z naj- w y ż s z e m za p arciem się sieb ie, u ż y w a ć na k sz ta łc e ­ nie ser ca , w o li i charakteru d zieci n a szy ch .

Z D A N I A .

1 .W całem życiu potrzebna jest w y trw ało ść.

2. G dy się kraj w zbogaci w ośw iatę, będziem y silni odrodzeni i szczęśliwi.

3. Bóg leczy i koi w szy stk ie boleści tej ziemi.

4. Niema rozkoszy nad znalezienie serca i duszy, m ogącej zdania i uczucia nasze podzielać.

5. W adam i naszem i narodow em i b y ły próżniactw o i niedbalstw o — potrzeba, byśm y się n auczy ły pracow ać i sp ra w y pilnować.

D w udniow e w y k ła d y gospodarcze dla