• Nie Znaleziono Wyników

Okupacyjna „odwilż”

Powszechnie uważa się, że zjawisko „odwilży” miało miejsce po śmier-ci Józefa Stalina, kiedy nastąpiło pewne złagodzenie istniejącego wówczas aparatu terroru. Podobna sytuacja nastąpiła również po przemianach paź-dziernikowych 1956 r., gdy do władzy doszedł Władysław Gomułka. Nato-miast zupełnie nie znana jest specyfika odwilży w Generalnej Guberni, pod koniec okupacji. Niewątpliwie wynika to z tego, że samo pojęcie politycznej odwilży pojawiło się dopiero w 1954 r., po ukazaniu się książki I. Erenburga

„Odwilż”. Tym niemniej faktem jest to, że zjawisko zelżenia terroru miało również miejsce w okupowanej Polsce, kiedy wskutek niepowodzeń na fron-tach (maj 1943 r.) hitlerowski okupant doszedł do wniosku, że nie uda mu się zrealizować wcześniejszych zamierzeń co do przesiedlenia Polaków za Ural.

Jednym z pierwszych symptomów w/w odwilży było „demonstracyjne złagodzenie kursu” wobec przebywających w obozie koncentracyjnym Pola-ków (w Oświęcimiu). Przejawiło się to m.in. w wydanym zakazie bicia wię-źniów narodowości polskiej, z jednoczesnym zaleceniem łagodniejszego ich traktowania1. Impulsem skłaniającym władze okupacyjne do wydania wspom-nianego rozporządzenia, oprócz niepowodzeń na frontach (najpierw w Afryce pod El Alamein, a następnie pod Stalingradem), było też odkrycie przez Niemców grobów pomordowanych przez Sowietów polskich oficerów w Ka-tyniu. Władze okupacyjne najwidoczniej miały nadzieję, że po ujawnieniu tej zbrodni przynajmniej część polskiego społeczeństwa pójdzie z nimi na współ-pracę. Dlatego też w oficjalnej prasie Generalnej Guberni, zwanej powszech-nie gadzinową, oprócz zmasowanej propagandy podawano na bieżąco dokład-ne informacje o przebiegu prac ekshumacyjnych w lesie katyńskim, wraz z na-zwiskami zamordowanych tam polskich oficerów. Na terenie całego kraju wyświetlane były w kinach reportaże filmowe z przebiegu prac ekshuma-cyjnych. Podobne filmy wyświetlano również dla polskich oficerów w niektó-rych oflagach, agitując jednocześnie za tworzeniem przy niemieckiej armii polskich oddziałów antybolszewickich. Kursowała też pogłoska, że Niemcy dążą do utworzenia ochotniczej polskiej dywizji SS, na wzór sformowanej

1 Armia Krajowa w dokumentach t. III. Przegląd najważniejszych wydarzeń w kraju za czas od 15-21 maja 1943 r. Wrocław 1990, s.20.

wcześniej dywizji ukraińskiej.

Zmasowana akcja propagandowa okupanta najwyraźniej zaniepokoiła dowództwo bialskiego obwodu AK (Biała Podlaska), do tego stopnia, że gdy rozeszły się pogłoski iż władze okupacyjne mają zamiar powołać cztery rocz-niki mężczyzn do pracy w Rzeszy, uznały, że jest to podstęp. Podejrzewano, że zostaną oni powołani do wojska i wysłani na front wschodni. Dlatego też wydana została specjalna odezwa, w której czytamy: Okupant niemiecki chcąc ratować siebie, a jednocześnie nas wyniszczyć, sięga do żywotnych sił narodu polskiego. Ostatnie zarządzenie o poborze roczników 1918, 1919, 1920, 1921 rzekomo do pracy w Rzeszy, a w rzeczywistości w celu wcielenia do wojska nie pozostawia wątpliwości co do jego zamiarów2. Jednocześnie z ogłosze-niem tej odezwy wezwano do niszczenia spisów ludności we wszystkich urzędach gminnych. Wydaje się, że nic z tej akcji nie wyszło, bowiem spisy ludności nie zostały zniszczone, a polska dywizja SS nie powstała. Kiedy treść odezwy dotarła do władz okupacyjnych być może sami Niemcy doszli do wniosku, że ich pomysł z zarządzeniem przymusowego poboru nie był najlepszy, stąd z rekrutacji nowych żołnierzy do swojej armii wycofali się.

Najwidoczniej uznali, że lepszym rozwiązaniem byłoby porozumieć się z Ar-mią Krajową, w której szeregach znajdowały się również takie osoby, których bliscy i znajomi zostali zamordowani w Katyniu. Dlatego też, od tej chwili ważną dla nich sprawą było zatrzymanie jakiegoś akowca, poprzez którego można byłoby nawiązać kontakt z dowództwem AK.

Po pewnym czasie czteroosobowy patrol bialskiego „Kedywu” niespo-dziewanie natknął się na Niemców. Trzem partyzantom udało się wyjść z opresji bez szwanku, schronić się w bezpiecznym miejscu, jeden natomiast został ciężko ranny i dostał się w ich ręce. Gestapowcy niezwłocznie przewieźli go na leczenie do szpitala. Kiedy stan zdrowia się poprawił odwiedził go szef bialskiego Gestapo. Złożył mu wtedy propozycję, że po wyleczeniu będzie mógł swobodnie opuścić szpital, o ile umożliwi gestapowcom nawiązanie kontaktu z dowódcą oddziału. Zapewniał też, że na pewno dojdzie z nim do porozumienia w sprawie zwalczania komunizmu. Jednocześnie gwarantował, że po pozytywnym załatwieniu sprawy znaleziona przy nim broń zostanie mu zwrócona. Po złożeniu stosownej deklaracji partyzant pozostawiony został w szpitalu sam, bez pilnujących go Niemców.

Należy zauważyć, że nie było to jednostkowe zdarzenie. Podobne przypadki odnotowano również na terenie powiatu biłgorajskiego oraz zamoj-skiego. W Zamościu szef Gestapo zwrócił się do zwalnianego z więzienia

2 I. Caban, Z. Mańkowski, Związek Walki Zbrojnej i Armia Krajowa w Okręgu Lu-belskim 1939-1944. Część druga dokumenty. Odezwa Komendy Obwodu Biała Podlaska w sprawie stosowania oporu przeciwko poborowi młodzieży przez oku-panta, s.86

akowca z prośbą o skontaktowanie go z jednym z dowódców miejscowej or-ganizacji akowskiej. Ponieważ zwalniany aresztant powiedział, że nie zna żadnego dowódcy AK, gestapowiec podał mu jego imię i nazwisko, wraz z pseudonimem i adresem (komendanta jednego z rejonów AK). Można więc przypuszczać, że wobec zbliżającej się nieuchronnie nowej sowieckiej ofen-sywy Niemcy dążyli do zawarcia porozumienia z polskim podziemiem. Po-wyższe zdarzenia miały miejsce w maju 1944 r. Równocześnie na terenie powiatu bialskiego, w pasie przyfrontowym, pojawiła się nowa niemiecka ko-mórka policyjna, która zajmowała się wyłącznie sprawami politycznymi. Jej funkcjonariusze poprzez konfidentów przebranych w chłopskie ubrania wyła-wiali w terenie osoby współpracujące zarówno z AK, jak i z komunistami3.

Niezależnie od trudnej sytuacji na frontach, w jakiej znaleźli się Niem-cy w 1943 r., oraz ujawnienia zbrodni katyńskiej, istotnym czynnikiem który wpływał na wyraźne zelżenie terroru było odwołanie ze stanowiska dowódcy SS i Policji dystryktu lubelskiego fanatycznego nazisty Globocnika Odilo.

Odpowiedzialny był on między innymi za utworzenie obozu koncentracyjne-go w Bełżcu oraz wysiedlanie ludności na Zamojszczyźnie. Zmiana na tym stanowisku przeprowadzona została w ramach unifikacji władzy administra-cyjnej i poliadministra-cyjnej, w następstwie czego nowy komendant policji dystryktu lu-belskiego podporządkowany został Generalnemu Gubernatorowi w Krako-wie. O przeprowadzenie tych zmian gubernator Hans Frank zabiegał podobno od dwóch lat. Czy rzeczywiście tak było, nie wiadomo? W każdym bądź razie stwierdził tak podczas rozmowy z prezesem Rady Głównej Opiekuńczej Ada-mem Ronikierem, kiedy zaprosił go na rozmowę do swojej siedziby na Zam-ku Królewskim. Stwierdził też, że Globocnik został odwołany ponieważ do-puścił się różnych nieprawidłowości, w następstwie czego cierpiała niewinna ludność, wyrobił też złą opinię o niemieckich rządach. Ponadto oświadczył, że wprowadzone zmiany znalazły swoje umocowanie prawne w specjalnym rozporządzeniu generalnego gubernatora z dnia 15 lipca 1943 r., w związku z czym należy dążyć, aby od tego dnia nastąpił przełom w metodach zarzą-dzania Generalną Gubernią. Zapewnił

j

ednocześnie, że niezwłocznie wydane zostanie zarządzenie o zaprzestaniu akcji przesiedleńczych, i że w przyszłości się one nie powtórzą. Zadeklarował ze swej strony, że jest gotów zrobić wszystko, aby naprawić wyrządzone krzywdy, ponieważ na współpracy z Po-lakami bardzo mu zależy. Powiedział też, iż udało mu się przekonać zarówno miejscowych Niemców, jak i zamieszkałych w Rzeszy, o dużej wartości naro-du polskiego, o konieczności z nim współpracy, jako z narodem o kulturze za-chodnioeuropejskiej. Pod koniec spotkania gubernator Frank przekazał do dy-spozycji Rady Głównej Opiekuńczej kwotę 2 milionów złotych na pomoc dla najbardziej potrzebujących mieszkańców Dystryktu Lubelskiego i

3 I. Caban, Z. Mańkowski op. cit s.354.

dział podwyższenie racji żywnościowych dla ludności mieszkającej w Gene-ralnej Guberni. Jednocześnie wyraził nadzieję, że tym razem rozpoczęła się dla tego kraju naprawdę nowa era4. Zgodnie z zapowiedzią władze okupacyj-ne przerwały rozpoczętą rok wcześniej akcję wysiedlania ludności polskiej na Zamojszczyźnie oraz sprowadzanie na jej miejsce osadników niemieckich,

Mając na uwadze wymienione wyżej przypadki można się zastanawić, czy aresztowanie komendanta V Rejonu Obwodu Biała Podlaska Stanisława Lewickiego, a następnie jego brawurowa ucieczka w połowie kwietnia 1944 r.

z bialskiej katowni gestapo, nie zostały przez Niemców celowo zaaranżowa-ne. Według wydanej przed laty książki St. Lewickiego „Zapis ocalenia” zo-stał on aresztowany przez Gestapo wiosną 1944 r., jako podejrzany o doko-nanie 21 listopada 1943 r. (o godz.1.10) zamachu pod Chotyłowem na nie-miecki pociąg „urlopowy”. W wyniku tej akcji według danych nienie-mieckich uległo zniszczeniu 100 metrów toru kolejowego oraz 6 wagonów. Straty po stronie niemieckiej wyniosły trzy lekko ranne osoby, poważnie też został usz-kodzony most kolejowy, powodując 15-sto godzinną przerwę w ruchu kole-jowym. Straty po stronie polskiej były znaczne, ponieważ Niemcy w odwecie rozstrzelali wielu zakładników, wybranych spośród mieszkańców okolicz-nych wsi.

Do aresztowania St. Lewickiego miało dojść w następstwie obciążają-cych go zeznań dwóch akowców, którzy zostali zatrzymani podczas usiłowa-nia zakupu broni od niemieckich lotników. Zarówno wspomniani wyżej akowcy, jak też sam Lewicki, mieli być w siedzibie Gestapo jakoby okrutnie torturowani. Jak wiadomo, ten sam szef bialskiego Gestapo zatrzymanego podczas strzelaniny rannego akowca nie aresztował, tylko własnym samo-chodem odwiózł do szpitala, aby po wyleczeniu prosić go o pomoc w nawią-zaniu kontaktu z dowództwem AK. Wspomnienia St. Lewickiego wydają się niewiarygodne, bo jako szefowi jednej z grup Kedywu z pewnością musiał mu być znany los wyleczonego i wypuszczonego na wolność akowca, nawet jeśli nie był on członkiem jego grupy. Tym niemniej, w swoich wspomnie-niach w ogóle nie wspomina o tej sprawie. W pierwszej części pisze, że po-wodem jego aresztowania było wysadzenie pociągu „urlopowego”, a z dru-giej części wynika, że przyczyną aresztowania był raczej zamach na pisz-czackiego wójta Bieguńskiego. Czy rzeczywiście tak było, nie sposób jedno-znacznie ustalić, ale taki wniosek nasuwa się po krytycznej lekturze drugiej części jego publikacji. Opisując okoliczności związane ze swoim aresztowa-niem nie wspominał tym razem o wysadzonym moście, czy aresztowanych później akowcach, których zeznania, jak pisał wcześniej, miały przyczynić się do jego zatrzymania. Miał też żal do niewymienionej z nazwiska osoby, która pomimo posiadanej wiedzy nie uprzedziła go o grożącym

4 A. Ronikier, Pamiętniki, 2013, s.256-257.

stwie5. W tym kontekście pewne znaczenie może mieć fakt, że niedługo po jego rzeczywistej, czy też rzekomej ucieczce z więzienia, 10.VI.1944 r.

w tajemniczej katastrofie kolejowej zginęła wdowa po byłym piszczackim wójcie Bieguńskim, wraz z jego tłumaczem - Józefem Niedźwiedziem. Jeżeli była to zwykła katastrofa, to St. Lewickiemu dopisało szczęście, bowiem tuż po zamachu na wójta - jak sam podaje - jako niewygodnego świadka usiło-wał zlikwidować Niedźwiedzia. Ze wstępu do pierwszego wydania (1964 r.) wiadomo też, że publikowane wcześniej fragmenty tej książki w tygodniku

„WTK” wywołały różne kontrowersje wśród żyjących wówczas akowców.

W takiej oto atmosferze, narastającej specyficznej okupacyjnej „od-wilży”, 10 czerwca 1944 r. w trzech miejscach powiatu bialskiego forsowała Bug największa polska jednostka partyzancka, jaką była 27 Wołyńska Dywi-zja Piechoty AK. Pomimo tego, że od samego początku przemarsz poszcze-gólnych oddziałów był obserwowany, zarówno przez niemieckie lotnictwo, jaki i przez agentów terenowych, w zasadzie nie były one przez Wermacht atakowane. Walki do jakich doszło w okolicy Zabłocia zostały sprowokowane przez stacjonującą tam żandarmerię niemiecką, złożoną z folksdojczów. O strze-laninie w pobliżu Sławatycz partyzanci wspominali, że wyglądała ona tak, jakby Niemcy powadzili ją w celach rozpoznawczych. Podobnie było podczas ataku na Wisznice, gdy okazało się że nie ma w tej miejscowości niemieckich żołnierzy, a jedynie broniący się nieliczni żandarmi. Ponieważ wołyńscy partyzanci zajmowali Wisznice po około tygodniowym odpoczynku na terenie sąsiedniej gminy, być może Niemcy celowo wycofali się z tej miejscowości, nie chcąc walczyć z akowcami. Może mieli nadzieję na nawiązanie jakiejś współpracy. W przeciwnym wypadku, dysponując odpowiednimi siłami do podjęcia walki, przed odejściem powinni zniszczyć znajdujące się w Wisznicach zapasy żywności, aby nie wpadły w ręce partyzantów. Nie uczynili jednak tego. Po zaopatrzeniu się w Wisznicach w żywność 27 Wołyńska Dywizja udała się w kierunku Lasów Parczewskich, w znacznym stopniu opa-nowanych już przez Gwardię Ludową oraz sowiecką partyzantkę.

Po pewnym czasie wszystkim znajdującym się w Lasach Parczewskich oddziałom zaczęło grozić okrążenie przez ściągnięte w ten rejon niemieckie dywizje. Żołnierze 27 Wołyńskiej nie dysponowali dostatecznej ilością amu-nicji, dlatego postanowili wyrwać się z okrążenia. Udało się im to, przy za-skakująco niskich stratach własnych (2 zabitych oraz kilku rannych żołnie-rzy). Być może było to zasługą nowego, bardzo sprawnego i dobrze rozumie-jącego się dowództwa dywizji (płk. Jana Kotowicz i mjr J. Szatowski). Nie można też wykluczyć, że zostali oni potraktowani przez przeciwnika ulgowo, bowiem niektórzy niemieccy wojskowi widzieli w Armii Krajowej swego przyszłego sojusznika. Dotyczyło to przede wszystkim tych wojskowych,

5 St. Lewicki, Zapis ocalenia, Warszawa 1969; Zapis ocalenia, wyd. II 2009 s.72-73.

Okupacyjne czasopismo dla młodzieży „STER” (luty 1942)

rzy dążyli do obalenia Hitlera i przejęcia po nim władzy, by ratować Niemcy przed totalną klęską. Od pewnego czasu coraz więcej wojskowych uważało, że jedynie to może zapobiec wkroczeniu wojsk sowieckich na tereny III Rzeszy.

Przeprowadzenia pierwszego poważnego zamachu na życie Hitlera podjął się wiosnę 1943 r. gen. von Tresckow. Umieścił on w samolocie lecą-cym z Hitlerem (z lotniska na Białorusi do Berlina) bombę zegarową. Zamach jednak się nie powiódł, bowiem zawiódł zapalnik. W efekcie bomba nie ek-splodowała. Później podejmowane były następne, z których najbardziej znana jest próba płk. Clausa von Stauffenberga, dokonana 20 lipca 1944 r. w Wil-czym Szańcu k. Kętrzyna (Mazury). Gdy drugiego dnia wiadomość o nieuda-nym zamachu dotarła do Białegostoku,

przebywający w tym mieście gen von Trescow popełnił samobójstwo. W przy-padku powodzenia zamachu i objęcia władzy przez spiskowców wojska nie-mieckie na Zachodzie miałyby wycofać się na linię Zygfryda i podjąć rokowania pokojowe z zachodnimi aliantami. Na-tomiast na froncie wschodnim zamie-rzano zorganizować opór wobec So-wietów na przedwojennej granicy Pol-ski. W takiej sytuacji zakładane było-by wsparcie ze strony żołnierzy Armii Krajowej. Oczywistym jest, że do-wództwo AK o planach niektórych niemieckich wojskowych nie było po-informowane. Dobrze natomiast było zorientowane w trwającej od kilku miesięcy „odwilży”, przejawiającej się m.in. w wyraźnym zelżeniu terroru ze strony władz okupacyjnych. Zrozu-miałym było również to, że kluczowe

znaczenie dla powojennej przyszłości Polski będzie miało to, co się wydarzy się w Warszawie, a nie w Lasach Parczewskich, gdzie skierowana została najsilniejsza partyzancka jednostka jaką dysponowała wówczas Armia Krajowa. Wydaje się, że gdyby skierowano ją wtedy na zachód, to bez większych przeszkód 3000 bitnych i doświa-dczonych w bojach partyzantów znalazłoby się w podwarszawskich lasach. Mogliby oni w ten czy w inny sposób przedostać się również do Warszawy i we-sprzeć Powstanie Warszawskie. Z całą pewnością partyzanci marzyli o tym. Dał temu wyraz ich ostatni dowódca płk Jan Kotowicz „Twardy”, gdy otoczony przez wojska sowieckie, nie mogąc liczyć na zrozumienie ze strony Komendanta AK

Okręgu Lubelskiego płk Tumidajskiego, żegnając się tuż przed rozwiązaniem dywizji ze swoimi żołnierzami powiedział: do zobaczenia w Warszawie.

Dawał tym sposobem wyraźną wskazówkę swoim żołnierzom dokąd powinni się kierować po wymuszonym rozwiązaniu dywizji. Następnie próbował wraz z zaufanymi oficerami przedostać się do stolicy. Wskutek wybuchu powstania zdołał jedynie dotrzeć na Pragę. Pod zarzutem nie zgłoszenia się do służby w

Ludowym Wojsku Polskim został

w listopadzie 1944 r. przez „bezpiekę” aresztowany i skazany na 10 lat więzienia. Po amnestii w 1945 r. wyszedł jednak na wolność. Pułkownik J. Kotowicz nie mógł na własną rękę przebijać się ze swoją dywizją do Warszawy, ponieważ 27 WDP AK po przekroczeniu Bugu podlegała komendantowi okręgu AK w Lublinie płk. Tumidajskiemu, który był zwolennikiem lojalnej współpracy z wkraczającymi ze wschodu czerwonoarmistami. Swoje poglądy w tej kwestii przedstawił w ostatniej depeszy, skierowanej kilka dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego do Komendy Głównej AK. Donosił w niej: Mimo stosunku Sowietów do AK uważam za konieczne ujawnianie się dalszych terenów. Wykazuje to naszą postawę i zwartość, otwierając oczy Sowietom, że niepodzielnymi panami terenu jesteśmy my. Pomimo to został przez NKWD zatrzymany i depor-towany wraz z innymi oficerami AK, a następnie wywieziony do Związku Sowieckiego. Do kraju już nie powrócił6.

Z opisanych wydarzeń Komenda Główna AK wyciągała wnioski. Gdy z początkiem sierpnia 1944 r. na terenie Południowego Podlasia pojawili się żołnierze 30 Poleskiej Dywizji Piechoty AK, to otrzymali rozkaz marszu na zachód. Były to jednak oddziały mniej liczne i gorzej uzbrojone od 27 WDP AK. Po odpoczynku w Grabanowie oraz zasileniu jej szeregów podlaskimi partyzantami wyruszyli na pomoc walczącej stolicy. Nie przyniosło to jednak spodziewanych efektów, ponieważ w nowej sytuacji, gdy na drodze stały już wojska sowieckie, dotarcie do Warszawy było niemożliwe. Sowieci wyłapy-wali, rozbrajali i wywozili partyzantów do obozu infiltracyjnego na Majdanku.

Na zaistniałej w 1943 r. „odwilży”, i wiążącym się z tym zelżeniem okupacyjnego terroru, skorzystała też ludność cywilna. I tak, na prośbę rodzin niektórych polskich żołnierzy, przebywających w niemieckiej niewoli, byli oni zwalniani na przepustki do domu. Wówczas to do Choroszczynki po-wrócił z niewoli Władysław Gromisz, a z terenów nadbużańskich Michał Melcher. Pierwszy z nich po powrocie do domu uczestniczył w wysadzeniu niemieckiego pociągu „urlopowego” pod Chotyłowem (po wojnie za przy-należność do WiN został przez UB aresztowany). Melcher po wyrobieniu fał-szywych dokumentów pozostał w kraju i wziął udział w akcji „Burza”.

Później został aresztowany, za przynależność do podziemia

6 I. Caban, Ludzie Lubelskiego Okręgu Armii Krajowej, Lublin 1995, s.198.

ściowego!

Osoby, które w okresie okupacji udzielały pomocy zbiegłym z obozów sowieckim jeńcom, były wraz z nimi na miejscu rozstrzeliwane. W Wiskach z tego powodu rozstrzelano dwie kobiety. Tymczasem zatrzymanego w podo-bnych okolicznościach (w 1943 r.) Jana Czapskiego z Tucznej po kilku dniach zwolniono z aresztu i odesłano do domu. Zaniechano też w okolicznych wsiach rygorystycznego ściągania kontyngentów (były one trzy razy mniejsze niż później w PRL-u)7. Z tego m.in. powodu w okresie stalinowskim, jak też podczas transformacji ustrojowej latach dziewięćdziesiątych, słyszało się na wsi głosy, że podczas okupacji żyło się lepiej. Opinie takie wynikały z tego, że w okresie opisywanej w/w „odwilży” władze okupacyjne starały się unikać ostrych represji za nieoddawanie nałożonych kontyngentów. Chłopi więc na różne sposoby kombinowali, aby nie oddawać ich w całości. No cóż, w okre-sie stalinowskim głównym celem władzy był nie tyle rozwój, co likwidacja indywidualnego rolnictwa. O polepszeniu sytuacji gospodarczej wsi w ostat-nich latach okupacji sygnalizowało też dowództwo Armii Krajowej, miedzy innymi w okresowych szyfrogramach, wysyłanych do polskiego rządu na uchodźstwie. Stosunkowo wysokim poziomem życia - jak na warunki okupa-cyjne - we wsiach Generalnej Guberni byli też zaskoczeni żołnierze 27 WDP AK. Zauważyli to po przekroczeniu Bugu, w pierwszej dekadzie czerwca 1944 r., kiedy kwaterowali na Południowym Podlasiu8.

7 Pisemna relacja J. Czapskiego s. Jana z 14.04.2003 i 08.07.2004 r.

8 Anna Grażyna Kister, Zbierzemy się jeszcze kiedyś na pewno. Gazeta Polska z dn.

31.V.2000 r., s.12.