• Nie Znaleziono Wyników

Ostatnie chwile sprawiedliwego

W dokumencie Jagiellonian Digital Library (Stron 80-84)

N azaju trz, bardzo wcześnie, przed świ­

tem jeszcze, obudzono Aloszę. Starzec już nie spał, a mimo, że się czuł bardzo osła­

biony, w yraził chęć przejścia z łóżka n a fo ­ tel. Był zupełnie przytom ny. Twarz jego, m im o wycieńczenia, m iała w yraz pogodny, praw ie radosny, wzrok jaśn iał blaskiem w ew nętrznej błogości. — “Nie przeżyję ju ż pewnie nadchodzącego dnia” — rzekł da Aloszy, poczem zażądał spowiedzi i kom u­

nii. Spowiednikiem jego, był, ja k zazwy­

czaj, ojciec Paisy. Po przyjęciu przez s ta r ­ ca świętych sakram entów , schodzić się za­

częli do jego celi ojcowie i braciszkowie za­

konni, a za nimi i reszta klasztornej społe­

czności. Starzec żegnał się ze wszystkim i i w szystkich całował. Z powodu natłoku, od­

w iedzający zmieniali się kolejno. Alosza s ta ł obok siedzącego w fotelu starca, k tó ry wciąż mówił i nauczał.

— Tyle la t mówiłem, nauczając was,

— rzekł z uśmiechem, — że już dziś mó­

wienie i nauczanie stało mi się nałogiem, od którego pow strzym ać się nie mogę, tak , że obecnie mimo cierpienia mego tru d n iej - by mi było milczeć, niż przemawiać. — Alosza słuchał z natężeniem , sta ra ją c się w szystko zapam iętać. Starzec mówił dość jeszcze mocnym głosem i nie s ta ra ł się by­

najm niej o zwięzłość, owszem, mówił dużo i obszerniej o wielu, wielu rzeczach, jakgdy- by chciał wypowiedzieć raz jeszcze na łożu śmierci w szystko, o czem nauczał przez c a ­ łe życie, prócz tego chciał jak b y podzielić się z obecnymi w ew nętrzną radością i unie­

sieniem , wypełniającem jego serce. — Ko­

chajcie się wzajem nie, mówił, — i kochaj­

cie lud Boży. — Nie sądźcie, że jesteśm y lepsi Od ludzi świeckich, dlatego żeśmy się zamknęli w m urach klasztornych, przeciw­

nie, każdy, k tó ry tu przyszedł, uprzytom nił sobie widocznie, że gorszym je ś t od innych, gorszym od wszystkiego na ziemi. Im dłu­

żej zakonnik przebyw a w m urach klasztor­

nych, tern dokładniej uświadomić sobie po­

winien tę sprawę» w przeciwnym razie nie m iał tu poco przychodzić. Dopiero, gdy z ro ­ zumie, że nietylko gorszym jest. od ludzi świeckich, ale powinien się czuć winnym za w szystkich i za wszystko, za w szystkie ludzkie grzechy pojedyncze i ogólne, wtedy dopiero cel życia zakonnego je s t osiągnięty.

Bo wiedzcie o tem , najm ilsi, że bezw arun­

kowo, każdy z nas powinien się czuć w in­

nym za w szystkich ludzi na ziemi i to nie­

tylko z poWodu wszechludzkiego grzechu, ale za każdego pojedynczego człowieka. Do­

skonała świadomość tego obowiązku“ je s t dopiero Koroną życia zakonnika. W tedy do­

piero serca nasze zdolne będą wznieść się do miłości ogólnej, nieskończonej, bezgra­

nicznej. W tedy dopiero, każdy z was z n a j­

dzie w sobie dość siły na zdobycie miłością św iata i zmycie łzami swemi grzechów je ­ go. W nikajcie w głąb sera waszych i b ad aj­

cie nieustannie sum ienia wasze. Nie lękaj­

cie się grzechów własnych, naw et poznaw­

szy je, bylebyśeie tylko szczerze za nie ża­

łowali. Pow tarzam , nie bądźcie pyszni, ani wobec m ałych, ani wobec wielkich. Nie m iejcie w sercach waszych nienaw iści względem tych, którzy was odrzucają, ani dla tych, co hańbią was i spotw arzają. Nie m iejcie nienaw iści do ateuszów, fałszywych proroków, m ateryalistów , naw et wtenczas, gdy są źli, gdyż w dzisiejszych czasach je s t też wśród nich wielu dobrych. Módlcie się tylko za nich, mówiąc: “Boże zm iłuj się nad tym i, za których się n ik t nie modli i wybaw tych, którzy się do ciebie zwracać nie chcą” . Dodać przytem m usicie: “Nie w pysze serca m egu modlę się do Ciebie, Panie, gdyż sam najlichszym i najgrzesz- niejszym się czuję” . K ochajcie lud Boży i nie pozwólcie obcym przybyszom rozszar­

pyw ać trzody waszej, gdyż przyjdą oni te ­ raz zewsząd i zabiorą wam owieczki wasze, jeżeli zgnuśniejecie w lenistw ie i hardości, a przedewszystkiem w chciwości. N ieustan­

nie objaśniajcie ludowi słowa ewangelii, w złocie i srebrze nie kochajcie się i nie po-

1 siadajcie ich. W ierzcie i stójcie nad sztan ­

80 BRACIA KARAMAZOW d arem Bożym, a wznoście go ja k n a jw y ­

żej !”

Starzec m ówił wiele jeszcze w podob­

n y sposób, zatrzy m u jąc się chwilami, ja k ­ b y chciał sil zaczerpnąć, był przytem wciąż ja k b y w uniesieniu. W szyscy słuchali go uw ażnie i usiłowali zapam iętać słowa jego.

A gdy Alosza opuścił na chwilę celę sta rc a , uderzony został widokiem ogólnego w zruszenia i podniesienia ducha, ja k i p a­

now ał wśród zgrom adzonych dokoła celi i pustelni. W szyscy jak b y oczekiwali z n a­

tężeniem n a coś wielkiego, co spełnić się muisiało w chwili śm ierci starca.

W yczekujący ten n astró j był w praw ­ dzie pewnego rodzaju lekkom yślną zuchwa­

łością, mimo to ulegli m u naw et najpow aż­

n iejsi i n ajsurow si ojcowie. Alosza wywo­

łan y został tajem niczo z celi przez jednego z przybyłych tylko co z m ia sta braciszków, k tó ry przynosił m u od pani Chachłakow list, zaw ierający wiadomość dziwną, k tó ra jeszcze bardziej przyczyniła się do podtrzy­

m an ia owego gorączkowego podniecenia, p a ­ nującego wśród obecnych.

Oto wśród kobiet, k tó re znajdow ały się w pustelni, prosząc o błogosławieństwo s ta rc a , znajdow ała się pewna staru szk a, w yczekująca na syna, od którego zdawna żadnych nie m iała wiadomości, ta k dalece, że chciała ju ż dać na m szę za jego duszę.

S tarzec grom ił ją za to, a potem , pisała p a­

ni Chachłakow, “jak b y czytając w księdze przyszłości” , zapowiedział je j, że syn je j w krótce napisze, a naw et sam powróci. Za­

powiedź ta , a raczej proroctwo, spełniło się cudownie prędko, sta ru szk a bowiem, wróci­

wszy do domu, zastała list od syna, k tóry, ja k się okazało, był już w drodze i za parę tygodni m iał j ą powitać.

P an i Chachłakow żądała stanowczo i uroczyście, aby Alosza zawiadom ił n aty c h ­ m ia st przeora i braci o zdarzeniu tem , k tó ­ re uważała za cud. “W szyscy! wszyscy po­

w inni się o tem dowiedzieć” — wołała w końcu listu, k tó ry pisany b ył naprędce, a z każdego w iersza jego przebijało nie­

słychane wzruszenie piszącej.

Gdy Alosza zwrócił się do braci dla ob­

wieszczenia im treści listu, zastał ich b a r­

dzo poruszonych, gdyż, ja k się pokazało, wiedzieli ju ż o w szystkiem . R ak itin uprze­

dził go i sam zw iastow ał cudowną wieść oicu Paisem u, tak. że Aloszy pozostało już tylko odczytanie listu pani Chachłakow, stanow iącego jakb y dokum ent. Wówczas

naw et ta k sk ry ty i nieufny człowiek, ja k ojciec Paisy, nie mógł się w strzym ać od objawów radości. Oczy jego zapłonęły, a na ustach ukazało się coś, n a k sz ta łt uśm iechu.

— Nie to jeszcze u jrzy m y! — w yrw a­

ło się mimowoli z u s t jego.

— O ta k ! — w tórzyli braciszkow ie — ujrzym y nietylko to, ale i więcej jeszcze.

Ale ojciec Paisy nachm urzył się znów i prosił usilnie obecnych, aby nikomu o ni~

czern nie wspom inali, dopóki się rzecz cała nie udowodni. “Bo — dodawał — świeccy ludzie by w ają bardzo lekkom yślni, a zresz­

tą stać się to mogł0 przypadkowo tylko, sa­

mo przez się” . Mówił tak , aby nie mieć so­

bie nic do zarzucenia, widoczne było je d ­ nak, że sam je s t pod silnem wrażeniem , co zauważyli wszyscy obecni.

W m gnieniu oka wiadomość o cudzie rozeszła się po klasztorze, dowiedziało się też o nim wielu gości, zgrom adzonych na nabożeństw ie; najb ard ziej w zruszony zda­

w ał się być wczorajszy pątnik, braciszek z dalekiego północnego klasztoru. Był on wczoraj w raz z innym i u starca, s ta ł obok pani Chachłakow w chwili, gdy ta dzięko­

w ała za uzdrowienie córki, zapytyw ał też wówczas z przejęciem :

— Ja k odważacie się robić takie rze­

czy?

P ą tn ik ów odwiedził tegoż dnia n ie ja ­ k iego, ojca F eraponta, nawpół m nicha, na- wpół pustelnika, k tó ry m ieszkał w sam ot­

nej celi za klasztorną pasieką, a odwiedziny te w yw arły na nim piorunujące, w prost straszne, wrażenie, Ojciec F erap o n t był za­

w ziętym przeciw nikiem sta rc a Zosimy, i wogóle nie uznaw ał in stytu cyi starców , uw ażając ją za szkodliwy nowomodny w y­

m ysł. Był to przeciw nik bardzo niebezpie­

czny, bo wszyscy praw ie braciszkowie stali po jego stronie, a i postronni szanowali go bardzo za jego wielką pobożność i u m ar­

tw ienia, iakim się poddawał. Zachowywał on najściślejszy post i milczenie, a przy ­ tem m ial opinię człowieka jak b y trochę

“ nawiedzonego”, co nie szkodziło m u, b y ­ najm niej, owszem, zwiększało jego urok.

F erap o n t nie wchodził nigdy do celi starca Zosimy. Mimo, że m ieszkał przy klasztorze, nie w ym agano od niego spełniania wszy­

stkich reguł, uw zględniając nienorm alny sta n jego um ysłu. Liczył on przeszło 75 la t;

m ieszkał w sta re j, nawpół rozwalonej d re­

w nianej celi. zbudowanej jeszcze w X V I I I ,

wieku, dla pewnego, wielce także zasłużo­

BRACIA KARAMAZOW 81 nego w postach i m odlitw ach zakonnika,

ojca Jony, k tó ry przeżył 105 lat, i o k tó re ­ go czynach krążyły do dziś dnia po klaszto­

rze bardzo ciekawe legendy. Ojciec F era- pont wywalczył sobie zaledwie przed sied­

miu laty praw o m ieszkania w te j sam otnej celi, a właściwie chałupie, k tó ra w ew nątrz w yglądała na kaplicę, z powodu, że ściany jej zawieszone były ogrom ną ilością obra­

zów, przed którym i paliły się olejne lampki.

Podtrzym yw anie tego- nieustannego św iatła było jednym z w ażniejszych obowiązków o jca Ferapo nta.

Ooowiadano o nim (a bvło to istotna p raw dą), że żywił się on jedynie chlebem i wodą, dostaw iano mu dwa fu n ty chleba co trzy dni i przynoszono codzień dzban świe­

żej wody. Owe cztery fu n ty chleba na ty ­ dzień, i św ięta proskura, przysyłana mu regularnie co niedzielę przez przełożonego, stanow iły całv jegro posiłek. Na m szy bywał rzadko. Za to widywano go nieraz klęczą­

cego przez cały dzień na modlitwie w swo­

jej pustelni. Z p ątnikam i mówił bardzo nie­

wiele i to zwykle krótko, sucho i praw ie szorstko. Zdarzało mu się jed n ak niekiedy rozgadać z przybyszam i; tedy m iał zwyczaj umieszczać w rozmowie i akie“ iedno dziwne słowo, niezrozum iałe dla słuchających, a po­

tem na żadne prośby i zaklęcia nie chciał w yjaśniać znaczenia tego słowa, które też pozostawało zagadką. Nie m iał wyższych świeceń duchownych i był tylko prostym braciszkiem. W śród okolicznego ludu rozpo­

wszechniona była pogłoska, że niciec F era- pont utrzy m u je stosunki z niebieskim i du­

chami i z 'n im i jedynie się b r a ta ; pątnik 7, ObdorSka, dostaw szy się do pasieki, od­

nalazł celę ojca F eraponta, k ieru jąc się wskazaniam i pasiecznika, również ponure­

go i milczącego staruszka.

— Może i przemówi co do was, jako, że jesteście zdaleka, a może sie i niczego oo nie^o nie doorosicie — o biaśniał pasiecz­

nik, w skazując m ieszkanie sam otnika.

Odborski braciszek, ja k sam później opowiadał, zbliżał sie do m ieszkania F e ra ­ ponta z uczuciem wielkiego strachu . Późno już bvło i zmrok zapadał. F erap o n t siedział na kam iennej ławce, przed orogiem swej celi, a nad gH w ą jego szum iał sta ry , roz- }ożvs.ty wiaz. Braciszek oddał pokłon aż do ziemi świątobliwem u starcow i i poprosił go o błogosławieństwo.

— Czy i j a m am tobie pokłony odda­

wać? — przemówił ojciec F erapo nt. — W stań!

B raciszek w stał.

— P rzy jm ij błogosławieństwo i siadaj przy mnie, a skąd to ciebie przyniosło?

Braciszek, podniósłszy oczy na F e ra ­ ponta, zdumiony był niezm iernie młodym jeszcze, bardzo -trzepkim w yglądem pustel­

nika, o którego podeszłych latach słyszał poprzednio.

Starzec był wysoki, silny,, trzy m ał się prosto, a, pomimo podeszłych lat, włosy i broda jego były zaledwie posrebrzone si­

wizną. Budowę m iał a tle ty i w szystko za­

powiadało w nim ogrom ną siłę fizyczną.

Oczy m iał duże, szare, błyszczące, osadzo­

ne na wierzchu głowy i rażąco wypukłe.

Odzież jego składała się z długiego k a fta n a z grubego sukna, podpasanego sznurem . Z pod k a fta n a ukazyw ała się zczem iała od brudu płócienna koszula, k tó re j m iesiącami całym i nie zdejmował, na nogach m iał s ta ­ re, praw ie rozpadające się chodaki.

N a zapytanie sta rc a skąd przybywa, objaśnił obdorski braciszek, że przysłany je s t z klasztoru świętego Sylw estra.

— Wiem, bywałem u tego waszego S y lw estra; a jakże wy tam żyjecie? posty zachow ujecie? — p y tał Ferapont.

Braciszek opowiadać zaczął i szczegó­

łowo objaśniać.

— W czasie wielkiego postu m am y post ścisły w piątk i i środy, we w torki i czw art­

ki, otrzy m u ją bracia biały chleb, kluski z miodem, lub kap ustę kwaszoną, w sobotę biały barszcz i kaszę grochową, a w niedzie­

lę naw et rybę suszoną. N a wielkim zaś ty ­ godniu, od poniedziałku aż do wielkiej sobo­

ty pożywamy tylko chleb i wodę, i to nie codzień, bo od p iątku aż do godziny trz e ­ ciej po południu w sobotę nie jem y wcale, a i w tedy dostajem y po niewielkim tylko kąsku chleba i po czarze wina. N aw et i we Czw artek Wielki nie spożywamy nic goto­

wanego, bo powiedziano je s t na Łabodz- kim soborze, “że nie przystoi bezcześcić ca­

łego czterdziestodniowego postu, łam iąc go .w ostatnim tvgodniu we czw artek” . — Ot, iak u nas poszczą; ale cóż to znaczy w po­

równaniu z wami, św ięty ojcze? W y prze­

d e całv okradły rok. a naw et w święto Zm artw ychw stania, żywicie sie tylko chle­

bem i wodą — dodał z podziwem obdorski braciszek. — Zaorawde, wielka i zadziwia­

jąc a je s t wstrzem ięźliwość wasza.

82 BRACIA KARAMAZOW A jag o d y ?! — zawołał F erapont,

kładąc osobliwy nacisk n a g.

— Ja k to jag ody ?

— J a od chleba ich u jść mogę. Pójdę w las to i jagodam i przeżyję a ci ta m od chleba swego nie u jd ą, z czartem się b ra ­ ta ją . Pow iadaja, poganie, że po st to nic nie znaczy, pycha tylko i złość przem aw ia pr?ez nich.

— Och! to praw da — w estchnął b ra ­ ciszek.

A widziałeś tam u nich czartów ? — sp y ta ł nagle ojciec F erapont.

u kogo? — p y ta ł nieśm iało braci­

szek.

— A u ty ch tam , z klasztoru. Rok już m ija, ja k byłem u przełożonego. W idzia­

łem ich w tedy dużo, każdy m a swego czar- cika. U jednego siedzi pod “ra s ą ” , u d ru ­ giego w kieszeni, tylko różki w yglądają.

Mnie to się “zły” ta k i boi. N iejeden to i na szyi takie licho nosi, a nie widzi, a nie widzi...

— A wy widziecie? — dopytyw ał b ra ­ ciszek.

Pewnie, że widzę, naw skroś widzę.

Jak iem wychodził od przełożonego, tom je ­ dnego we drzw iach zadławił. Został tam , pe­

wno ju ż i zginął, a ci tam nic nie wiedzą.

Tobie, jako przybyszowi z dalekich stron, praw dę objawiam .

— S traszne słowa wasze — mówił b ra ­ ciszek, uśm iechając się coraz bardziej. — A powiedzcie, wielki i błogosławiony ojcze, czy praw da, co o was sław a niesie, że z du­

cham i niebieskim i w spółce żyjecie, że n a­

w iedzają w as?

— A bywa, bywa, że zlatują.

— A w jak iejże postaci?

— W postaci p taka.

— To p ew n ie' duch święty w postaci

gołębiej. 1

— To nie duch święty, to świętoduch.

Taki pojaw ić się może w postaci każdego p tak a , raz przyleci jaskółką, to znowu szczygłem, albo zimorodkiem.

— A jakże wy poznacie, że to, naprzy- kład, nie zim orodek?

— A bo mówi.

— Jakże on mówi, jakim .językiem ?

— Ludzkim.

— A cóż on takiego mówi? — dopy­

ty w a ł braciszek, w którego sprytnych Cczach pojawiło się niedowierzanie.

• , — Ot dziś mówił, że przyjdzie tak i du­

re ń i dopytyw ać będzie niewiadomo o co, Zanadtoś, bracie, ciekawy.

— Boiesne słowa wasze — odrzekł, kręcąc głową, braciszek.

•— A widzisz to drzew o? — p y ta ł po krótkim milczeniu ojciec F erapon t.

— Widzę, błogosławiony ojcze.

— Dla ciebie to drzewo, a dla m nie cał­

kiem co innego.

— Cóż takieg o? — szepnął zacieka­

wiony braciszek.

— Bywa nieraz, w nocy... Widzisz te dwa sęki... to nieraz w nocy ręce do m nie w yciąga, ja k ram iona krzyża, i szuka m nie tem i rękam i, ja widzę to i drżę cały —- i straszno mi w tedy, straszno, och s tra s z ­ no!

— Czego straszno, jeżeli to krzyż świę­

ty ?

— A ja k porwie, ta k i do nieba po­

niesie.

— żyw ego?

— A cóż to nie słyszałeś o proroku E liaszu? Tak i m nie zrobić może, obejmie i poniesie.

Skoro obdorski braciszek powrócił do w skazanej mu na nocleg celi. myśl o roz­

mowie ze sta ry m pustelnikiem przejm ow a­

ła go dziwnemi uczuciami. Mimo pewnego niedow ierzania, ciem ny i prostaczy jego um ysł lgnął bardziej do ojca F eraponta, niż do sta rc a Zosimy. Słowa F erap o n ta by­

ły wprawdzie czasem dziwne i bez związku, ale Bóg jeden raczy wiedzieć, jak ie się w nich ukryw a głębsze znaczenie. Z resztą, tak i wielki “postnik” mógł przecie wistocie widywać rzeczy dziwne i niebywałe. Przy- tem braciszek jeszcze przed przybyciem do klasztoru usposobiony był bardzo nieprzy­

chylnie dla in sty tu cy i starców , o których słyszał wiele złego, jakkolw iek nie stykał się z nim i osobiście, zaś z p ra k ty k relig ij­

nych cenił on najw yżej surow e zachowy­

wanie postów, a któż pod tym względem dorównać m ógł ojcu Ferapontow i?

W iadomość o cudzie, dokonanym, jak o ­ by, przez ojca Zosimę, w yw arła i na nim także ogromne w rażenie i w praw iła go znów w niepewność. To też wśród tłum ów, oblegających celę starca, m igała wciąż f i­

g u rk a obdorskiego gościa; zauważył go ta k ­ że Alosza, minio, że niebezpieczny sta n uko­

chanego m istrz a pochłaniał praw ie w yłą­

cznie jego uwagę,

i N a ra z wezwano go do łoża chorego,

BRACIA KARAMAZOW 83 Alosza przybiegł n a ty c h m ia st; starzec za

zbliżeniem się jego podniósł znużone powie­

ki i w p atrzy ł się uważnie w tw arz m ło­

dzieńca.

— C zekają ta m na ciebie, synu? — spytał.

Alosza zmieszał się.

— Czy przyrzekłeś komu ze swoich, że staw isz się u nich d zisiaj?

— W istocie, przyrzekłem ojcu, b ra ­ ciom, innym jeszcze.

— A widzisz, w takim razie idź tam koniecznie. Nie lękaj się, nie um rę, zanim nie przekażę ci o statn ich słów, jak ie w ypo­

wiem tu na ziemi. Tobie jednem u je po­

wiem, bo wiem, że m nie kochasz. A ty m ­ czasem idź tam , gdzie cię potrzebują, nie zwlekaj.

Alosza pokłonił się starcow i i postano­

wił załatw ić jaknaśpieszniej w szystkie swoje spraw y w mieście, aby tu znów po­

wrócić. Obietnica starca, że jem u tylko przekaże ostatn ie swoje zlecenia, napełni­

ła duszę jego nieskończoną radością. W do­

datku i ojciec Paisy, wziąwszy go na s tr o ­ nę, po opuszczeniu celi sta rc a, przem aw iał do niego, ja k jeszcze nigdy w życiu, udzie­

lając rad i napomnień, k tó re w yw arły na nim głębokie wrażenie.

— P a m ię ta j, młodzieńcze — rzekł n a­

gle bez żadnego w stępu, — że świecka n au ­ ka rozłożyła i i rozdrobniła w szyskto, co zaw ierają księgi św ięte, tak , że z te j a n a ­ lizy nie zostało nic zgoła. Ale przecież ca­

łość ta stoi przed ich oczyma niewzruszo­

na i niezm ienna, i w rota piekielne nie prze­

mogą je j. ż y je ona i dziś, ja k żyła wieków dziewiętnaście, i odnaleźć j ą można zarów ­ no w poryw ach duchowych pojedyńczych ludzi, ja k i m as ludowych. Ciż sam i naw et, którzy w yrzekli się chrześcijań stw a i b u n t przeciw niem u podnieśli, nie zdołali w ca­

łej m ądrości swej nic lepszego, an i wyż­

szego wynaleźć, nad obraz, jak i C hrystus ukazał ludziom przed daw nym i jeszcze wie­

kami.

W szystko inne było tylko próbą nieu­

daną i poronioną. Z apam iętaj sobie, mło­

dzieńcze, te słow a m oje, wyrzeczone n a po­

żegnanie, bo z woli sta rc a swego m usisz iść w św iat, a pokusy, jakie się w świecie spotyka, by w ają ta k ciężkie, że często nie w sile człowieka przenieść je i zwyciężyć,

Z tym i słowy błogosławił go ojciec Paisy. Alosza, wyszedłszy z klasztoru, roz­

pam iętyw ał je sobie i uczuł, że w surow ym

ty m i s k ry ty m sta rc u odnalazł nagle przy­

jaciela i życzliwego przew odnika. Może to ojciec Zosim a polecił m u go, um ierając.

Słowa te, poważne i rozum ne, świadczyły c gorącem sercu ojca Paisego, k tó ry uzbroić chciał powierzoną sobie duszę mło­

dzieńca przeciw walkom i wahaniom , i za­

bezpieczyć go od złego najsilniejszą, ja k ą mógł w ybrać zaporą.

III.

W dokumencie Jagiellonian Digital Library (Stron 80-84)