• Nie Znaleziono Wyników

Pokójwrzasku

W dokumencie JohnRonaldReuelTolkien 2(57)2017 (Stron 183-200)

TedKosmatka

ościółzzewnątrzwyglądałnormalnie.Kanciasty,ziglicamicha-rakterystycznymidlastarych,dobrychkościołów,typowychdlaw iejskichobszarówIndiany.Czerwonacegła,witrażeiŚwięty TomaszzAkwinu,otoczeniztrzechstronparkingiemorozgrzanymas-falcie.

Mitchwniósłswojącórkęposchodachiprzeniósłjąprzezszerokie,drewn ianedrzwiwejściowe.Wśrodkuzastałichokropnyzaduch.

—Janachrzest—wyszeptałdokościelnego.

Tenkiwnąłgłowąipoprowadziłgowzdłużbocznejnawy.

—Chrzestbędzienakońcumszy—odpowiedział.

Miejscawławkachbyłyjużpozajmowane.ZbrakuinnejopcjiMitchpo-sadziłsobiecórkęnakolanach.Miałapółtoraroku,blondwłosyipoliczkijakcher ubinek.Byławystarczającoduża,bybiegać,aleniewystarczającodu-ża,bysłuchać.

TedKosmatka—

ur.1973;amerykańskipisarzsciencefictionpolskiegopochodzenia;autorbardzopopularnywPolsce,oczymświad czyfakt,żeznacznaczęśćjegoopowiadańzostałaprzetłumaczonananaszjęzyk;nominowanydoNebuliiNagrodyim.

Theodore’aSturgeona;Pokójwrzaskuukazałsięporazpierwszyw„NightmareMagazine”podredakcjąJohnaJosephaAd amsa;przetłumaczonyzostałzazgodąautorawcelujednokrotnejpublikacjiw„CreatioFantastica”.

CreatioFantasticanr1(57)2017,ss.157-163.

CryRoom©2013byTedKosmatka.Reprintedbypermissionoftheauthor.

158

Pokójwrzasku

—Tyteżtakibyłeś—

odpowiedziałamukiedyśmatkanapytanie,czyjegocórkajestnormalna.—

Ażdosiedemnastychurodzin.

Kobietydokołaniegowachlowałysięwupale,odzianewswenajlepszeniedziel nestroje.Zprzodupastorwłaśniezaczynałnabożeństwo.Byłtostarszyjegom ość,wąskiikanciastyjaksamkościół.KuzynJasonsiedziałgdzieśzprzoduwra

zzżoną,jejdziadkamiiwszelkimikrewnymiipowi-nowatymi,pośródmorzabłękitnychwłosówiłysiejącychgłów.Wszyscyzg romadzilisiętuzpowoduuroczystejokazji.

Mitchpochodziłzrobotniczejrodzinyzpółnocnychhrabstw,zokolicHam mondiEastChicago.Tutajjednakmiałdoczynieniazespołecznościąwiejską.Rolni

kami.Takimi,jakrodzinażonyjegokuzyna.WIndianiego-dzinajazdynapołudnieodsłaniałazupełnieinnyświat.

CórkaMitchabyłagrzecznatylkoprzezpierwszeminutykazania.Po-temsięzaczęło:zsunęłamusięzkolannaposadzkę.

—Ashley—wyszeptał.—Wracajtu.

—Nieeee—odpowiedziała.—Dół.—Tylkotyleumiałapowiedzieć.

—Już!—

Mitchstarałsięnadaćswojemugłosowimożliwienajwięcejautorytetu.

Jednakjegocórkaodsunęłasię,wślizgującsięwlukępomiędzy ław-kami.Mitchzłapałjąiposadziłsobiezpowrotemnakolanach.

Wtedyzrobiłato,czegosięobawiał.Zaczęłapłakać.Rozbawienizpo czątkuludzieodwracaligłowywichstronę.

Płaczprzeszedłwewrzask.Ashleywygięłasię,próbującsięwyrwać.Starałsi

ęjakmógł,byutrzymaćjąpomimowiercenia,aletotylkojesz-czebardziejjązdenerwowało.Gdywrzaskstopniowoprzeszedłwatakzło ści,zmieniłysięteżwyrazytwarzyludzidokoła.Słowapastorazginęłygdzieś wtymhałasie.Mitchpoczuł,żesiępoci.

—Ciiii,Ashley—wyszeptał.—Ciiii.

Dowrzaskudoszłoterazkopanienogami.Próbowałasięwyrwać.Starsilu dziewgapialisię,marszczylibrwi,wyciągaliszyje.

Mitchpoczuł,żechciałbyzapaśćsiępodławkę.

—Ciii—wyszeptałponownie.

Jegocórkajedyniewydarłasięgłośniej.

Wkońcukobietasiedzącaoboknichobdarzyłagosurowymspojrze-niem.

—Ztyłujestpokójwrzasku—oznajmiła.

—Co?

Wskazałanadrzwiztyłukościoła,najbardziejnalewo.

Mitchpokiwałgłowąwpodzięce,zabrałswąpłaczącącórkęiwycofałsię.

***

Naddrzwiami widniałnapis„Aniołki”.

—Będziewamtuwygodniej—

powiedziałkościelny,wpuszczającichd o środka.

Byłtobiałypokójdługościmożepiętnastustóp.Wschludnych,wąskichrzę dachstałyskładanekrzesła,naktórychsiedziałymatkizmałymidziećmi.Krze słaobróconebyływstronępojedynczego,dużegookna,zaktórymwi- daćbyłowiernych.Mitchmógłprzezszybęujrzećpastora,któregogłosre-zonowałzgłośnikówrozmieszczonychwewszystkichkątachpomieszcze-nia.

Usiadłzcórką.

—Miłotu—powiedział.

Kobietaobokuśmiechnęłasiędoniego.Wyglądałajakwyjętazrekla-myczasopisma:pięknaikompetentna,bezjakichkolwiekwidocznychwad.

ChwilępóźniejAshleyznówwrzeszczałaichciałazejśćnaziemię.

—Dominującaosobowość,co?—zapytałakobieta.

—Jechaliśmytugodzinę—wyjaśniłMitch.—

Madośćsiedzenia.Pozwoliłcóreczcezejśćnapodłogę,liczącnato,żetawresz

ciesięuspo-koi.Zamiasttegowpełzłapodsiedzenianaprzeciwko,akiedyjąstamtądwycią gnął,znówzaczęłapłakać.Uśmiechymatekwokółnichulotniłysięi przeobra ziływgrymasy.Dzieckokilkamiejscdalejtakżezaczęłopłakać,nacoustaskrzywiłysi

ęjeszczebardziej.Przeszkadzałotoprzecieżpozo-stałymdzieciom.Tymgrzecznym.

Mitchzastanawiałsię,corobiźle.Wjakisposóbstałsiętakzłymojcem?

—Możepanzabraćjądopokojuztyłu—

wyszeptaławkońcukobietao wyglądziejakzczasopisma.

Mitchspojrzałnaniąbezzrozumienia.Wydawałomusię,że…

Pokazałapalcem.

Wścianieztyłuznajdowałysiędrzwi,którychwcześniejniezauważył.

Nadnimiwidniałnapis„Dzieci”.

—Ach.—Mitchpodniósłpłaczącącórkęiudałsięwewskazanymkie-runku.

***

Tenpokójbyłjeszczemniejszy.Możedwanaścienadwanaściestóp.

Siedziałtuztuzinkobiet,atakżekilkumężczyzn.

—Proszęzamknąćdrzwi—odezwałsięktośzobecnych.

Mitchspełniłpolecenieiusiadł.Wtympokoju,zamiastdużegookna,przezkt óremożnabyujrzećmszę,znajdowałsiępłaskiekrantelewizora.Telewizjaprz emysłowa.Mitchprzytrzymywałcórkę,starającsięjąuspo-koić.

160

Pokójwrzasku

Kobietasiedzącaobokuśmiechnęłasiędoniego.

—Śliczna.Mapańskieoczy.

Pozostałedziecipłakały,kwiliłyimarudziły.Zachowywałysięjakzwy-kłedzieci.Mitchobserwowałekranimiałnadzieję,żewszystkoszybkosięskońc

zy,żebędziemógłwyjśćodrazupochrzcie.Będziewtedymógłpo-wiedziećkuzynowi,żebył,widział,spełniłswojąpowinność.

Ashleymusięwywinęła.Gaworząc,pomknęłapopodłodzeiwpełzłapods iedzenienaprzeciwko.Mitchmusiałprzyznać,żeniezachowywałas i ę jakz

wykłedzieci.Wmgnieniuokazłapałatorebkęjednejzkobietiwy-rzuciłajejzawartośćnapodłogę.

— Nie!—

rzuciłMitch,przechwytujączdobycz,poczymspojrzałnakobietęijejcierpliw ywyraztwarzy.—Przepraszam.

—Pańskiepierwszedziecko?—zapytała.

—Właściwietotrzecie.—

Schyliłsię,bypodnieśćAshley,aleznówmuuciekła,małenóżkizniknęłypodinny mkrzesłem.

—Czypozostałebyłypodobnym…—spojrzałanajegocórkę–…wy-zwaniem?

—Niedotegostopnia.

Ashleywłaśnierozwiązywałasznurowadła.Mitchchwyciłją,alewydo-stałasięzjegouścisku.Goniłją,alenurkowałapomiędzyrzędamiiudawałojejs ięgounikać.Ashleyanitrochęnieobawiałasiękary.Nieprzerażalijejobcy.Nieb ałasięrzeczygorących,ostrychanisprawiającychból.Gdyw końcujązłapał ,zaczęłasięszarpać,krzyczećimłócićrączkami.Chciałanadółiniemiałaproblem u,byotozawalczyć.

Tolerancyjneuśmiechyulotniłysię.

—Możespróbujepanztyłu.—Wskazałakobietaobokniego.

—Ztyłu?

Spojrzał.

Opadłamuszczęka.Kolejne drzwi.

Widniałnadniminapis„Glina”.

***

Tenpokójbyłjeszczemniejszy,miałmożedziewięćnadziewięćstóp.W śro dkubyłopięcioroudręczonychrodziców,atakżepięciorowrzeszczą- cychdzieci.Miejscepłaskiegoekranuzajmowałzwisającyześciany,czarno-białytelewizoroziarnistymobrazie,zabezpieczonymetalowąkratą,jakiemożna znaleźćwwięzieniach.Jakośćdźwiękubyłatakmarna,żeniedałosięzrozumie ćsłówpastora—przebijałysięjedynieurywkiifragmentykazania.

Mitchusiadłobokwysokiegomężczyznywpierwszymrzędzie.Jegosynb iegałprzednimwkółko,odbijającsięodścian,tamizpowrotem.Tami zpowr otem.

—ADHD—

wyjaśniłmężczyzna.Mitchpokiwa łgłową.

—Tounasrodzinne—dodałrozmówca.—

Lekarzechcąmuwłączyćl e k i .

Ashleyzeszłanadół.Biegała.Ugryzłamałegochłopca.Mitch zwiesiłgłowę.

Mężczyznatylkoskinąłwodpowiedzi.

—ADHD—powiedział.—Nieżartuję.

Jestemzłymojcem,pomyślałMitch.

—Niemożnadaćklapsapółtorarocznemudziecku—

powiedziałnowopoznanymężczyzna,gdyobajprzypatrywalisiębiegający

mdzieciom,prze-bierającymzawzięcienóżkami.Tamizpowrotem.Tamizpowrotem.—

N o przecieżniemożna,conie?

Mitchnieodpowiedział.

— Napewnoniemożnaprzemówićimdorozsądku—

ciągnąłjegonowyznajomy.—Poprosturobią,cochcą.—

Tamizpowrotem,tamizpowro-tem.—

Wszystkosprowadzasiędousposobienia.Genetycznegorzutuko-śćmi.Takmówiąlekarze.

Jestemzłymojcem,myślałciągleMitch.Tomojawina.

—Nawetniemająjeszczeosobowości.Jedynietemperament.Tymczase mAshleyweszłapodsiedzenia.Mitchstarałsięjąwyciągnąć,

alemuuciekła.Szamotałasięześrubamitrzymającymikrzesło.

Naszłogowspomnieniezdzieciństwa—

jakkiedyśrozłożyłnaczęściszpitalnełóżkobabci,gdywciążjeszczenanimleż

ała,nacodziadekwy-raziłnadzieję,żeMitch„doczekasiędzieckatakiego,jakonsam”.

—Pannanabożeństwo?—zapytałgomężczyznaobok.

—Tak,nachrzest.Dzieckamojegokuzyna.

NaułameksekundyMitchoderwałwzrokodswejcórki.Poważnybłąd.

Ashleywjakiśsposóbzdobyłaportfelmężczyzny.Następnierozbiłamut elefon,apotemgougryzła.

Tolerancyjneuśmiechystopniowosięulotniły.

—Możepowinienpanpójśćnatył—

zasugerowałajednazkobiet.Mitchopuściłzewstydugłowę.

Kolejnedrzwi.

—Chodź,Ashley.—Podniósłcórkęiprzeszedłdalej.

***

Tenpokójbyłjeszczemniejszy.Znajdowałosięwnimjedynieczwororodz icówiczworomałychdzieci,zktórychjednobyłopotworem.Stwo- rzeniemzzębamiostryminiczymsztyletyizezbytdużąilościąnóg.Spo-międzysplątanych,dziecięcychwłosówoczerwonymkolorzewystawałymurog i.DzieckozwróciłonaMitchaswewęgielneślepia,nacopoczułuciskwżołą

dku.Mimotego,toAshleywciążbyłanajgorsza.Najgłośniej-sza.Najbardziejnieokiełznana.

Mitchniezostałtamdługo.Palecwskazałmudrzwi.Ponownewygna-nie.

Weszligłębiej.

Kolejnypokój.Tymrazempomalowanynajednolitączerń.Rodzice spojrzelinaniegozestrachemwzapadniętychoczach,podczasgdyichbie- gającedzieciniknęływpełnejzniszczeniamgle.Niektóremiejscanaścia-niepokrywałakrew.Niebyłotutelewizora,jedyniezwisającynakablu,wg niecionygłośnik.Słowapastorazredukowanezostałydosprzężonegoję-ku.Przechodzącdalej,Mitchprawiesięniewahał.

Kolejnypokój.Kolejny.

Wchodzilig ł ę b i e j .

Wkońcudotarlidopokojuzjednymtylkokrzesłem.

Siedziałnanimczłowiekubranywciemnygarnitur.Tymrazemniebyłotu innychdzieci.

—Kimpanjest?—zapytałMitch.

— Możemniepannazywaćkościelnym.—Byłłysy,bladyikościsty.

Miałoczyczłowieka,którywidziałzbytwieledzieci.

Mitchzwróciłuwagę,żetymrazemztyłuniebyłodrzwi,leczpustyko- rytarz,czarnyjaksmoła.Napisnadnimbyłnieczytelny.Byłotopojedyn- czesłowo,pociemniałeodstarościikurzu.Polewejiprawejstroniepo- kojuznajdowałysiępodobneprzejścia,wszystkierównieczarne.Tenpo-kójoferowałwybór.

Mitchpostawiłcórkęnapodłodze.Strachjeszczebardziejścisnąłmużołą dek.

—Napanamiejscunieszedłbymdalej—oznajmiłkościelny.

—Dlaczego?

—Łatwozgubićdrogę.—Kościelnywskazałtrzyotwarteprzejścia.—

Ludziewchodzą,aleniezawszewracają.

—Dokądprowadząteprzejścia?

—Ktotomożewiedzieć?—Wzruszyłramionami.

Mitchspojrzałnacórkę.Niczegosięniebała.Zastanawiałsię,kiedyonsamstał siętakistrachliwy.Kiedyulotniłasięjegowłasnazaciekłość?Pamię- tałją.Byłkiedyśpodobnydoswejcórki.Dominującaosobowość,jakokre-ś l i ł a totamtakobieta.Naglepoczuł,żeniechce,byjegocórkasięzmieniła.Ashl eypobiegłanatyłpomieszczenia,przebierającnóżkami.Mitchpra-wieporuszyłsię,byjązatrzymać,aletegoniezrobił.Cośgopowstrzymało.Stałpr zyjednymzkorytarzy,wpatrującsięwprzestrzeń.Ashleyniepo-szłajednakwtamtąstronę.Zamiasttegoruszyłaprzezpokójwkierunkuprzejści apoprawej.ZatrzymałasięnaproguispojrzałanaMitchaswymimalutkimioc zkami.Krótkiezerknięciewjegostronę.Apotemweszłado środka.

Itakpoprostuzniknęła.

Dwajmężczyźnizostaliwpomieszczeniusami.Mitchzro biłkrokwstronęprzejścia.

—Jabymtegonierobił—

powiedziałmężczyzna.Mitchzignorowałgo,podchodz ącnaskraj.

—Znalazłasposób,bysiętamdostać—powiedziałkościelny.—

Niemusipaniśćzanią.

Mitchzatrzymałsię.

—Wiem—

odpowiedział.Wsłuchiwałsięwjejdziecięcygłos,zaciekłypiskdobiegającyzoddali.—

Aletomojacórka.

Podążyłzaniąwciemność.Inigdynieprzestaniezaniąpodążać.

PrzełożyłPiotrZawada

N

ŻycieLotharaGreinholtza

KrzysztofRewiuk

azywamsięMickJagger.

Toznaczy,taknaprawdęnazywamsięLothar-74,aletogłupie,żebyludziemielinumeryjakandroidy.Ludziepo winnimieć

imionainazwiska.Ajajestemczłowiekiem.Prawienapewno.Jeszczenie- gotowym,alebardzosięstaram:słuchamdobregorocka,trzyrazywtygo-dniujemzupępomidorową,hodujękaktusyibardzopilniesięuczę.Pozatym,j akrazWielkiKondeusziReinerRilkepobilimniepolekcjach,toz nosapol ałamisięprawdziwakrew.Androidomsięnieleje.Wiem,bosprawdziłem,ja kjeskładaliśmynazajęciachtechnicznych.

***

Dziś,nalekcjiŻyciaLotharaGreinholtza,poddawaliśmydokładnejana-liziescenęstodwudziestąósmą:FałszywyPrzyjaciel,MarcusFrisch,zabiera

KrzysztofRewiuk—

debiutantzodzysku;pierwsze(idotegorokujedyne)opowiadanieopublikowałj e s z c z e w„ŚwiecieMłodyc h”,bypóźniejzamilknąćnaponadćwierćwieku;dopisaniawróciłwzeszłymroku,wiedzionyprzykłademwłasnegosyna;o powiadanieŻycieLotharaGreinholtzazostałoprzezspołecz-nośćportalu„NowejFantastyki”uznanezanajlepszytekst2016roku.

CreatioFantasticanr1(57)2017,ss.165-178.

OpowiadaniedostępnenalicencjiCreativeCommons:Uznanieautorstwa4.0międzynarodowe(CCB Y 4.0).Pew neprawazastrzeżoneprzezOśrodekBadawczyFactaFictawKrakowieiredakcjęczasopisma

„CreatioFantastica”.

ŻycieLotharaGreinholtza1 6 6

małemuLotharowipodręcznikdomatematyki.Paniodczytałanamcałąopo-

wieśćobrzydkimżarcie,wwynikuktóregoNaszWzórniemógłsiędo-brzeprzygotowaćdosprawdzianu.Znaliśmyjąnapamięć,alezawszenasbardzo wzruszała.PozakończeniulekturyPanijakzwyklezapytała:

—Czywszystkozrozumieliście?

Janigdyniezgłaszałemżadnychuwag.SiedzącyobokmnieFerdynandM a gellanjednakpodniósłrękę.Magellanmiałczasemdziwnepomysły.Niektó

rebyłyfajne;toonwymyślił,żebyśmyprzybralisobieimionaina-zwiska.Ciekawbyłem,ocomutymrazemchodzi.

—Tak,siedemdziesiątypiąty?—spytałanauczycielka.

—Zastanawiamsię,proszęPani,dlaczegoLotharnienaskarżyłswoimnau czycielomnaMarcusa.Mógłbyuniknąćzłejocenyiukaraćoszusta.

—Spróbujsamsobieodpowiedziećnatopytanie.—

Paniuśmiechnęłas i ę zachęcająco.

—Bo…Niewiedział,ktomuzabrałksiążkę?—

wypaliłMagellan.Zrobiłomisięgorącoiniedobrze.Wszyscyzprzerażen

iemspojrzeli-śmynaMagellana.

—Możebyłjeszcze…niegotowy?—

brnąłdalej.Zero.Lotharbyłzawszegotowy.

Magellansprawiałwrażenie,jakbysamjeszczenierozumiał,coprzedchwi ląpowiedział.Chybanierobiłtegospecjalnie.Rozglądałsięposali,szu-kającwzrokiemkogoś,ktowsprytnysposóbnadałbyjegosłowomjakiśsen s.Niebyłoszans.Spojrzałrozpaczliwienamnie,aleodwróciłemwzrok.Powoli

usiadłwławceiopuściłgłowę.Panowałacisza.Paniwyraźnieocze-kiwała,żesamirozwiążemytęniezręcznąsytuację.PierwszyzareagowałFrie drichNietzsche.Siedziałsamwsąsiedniejławce.KiedyśdzieliłjązRil-kem,alejegoiKondeuszaniewidziałemoddnia,kiedymniepobili.

—Czymogę?

—Proszę,siedemdziesiątysiódmy.

—Lotharoczywiściedoskonalewiedział,ktojestsprawcąjegoupoko- rzenia,alemiałteżświadomość,żejeślizostawirzeczyichwłasnemubie-gowi,dobroostateczniezwycięży,aźliludziewpadnąwewłasnesidła.Całejeg odalszeżycie,którepilniestudiujemy,byłodowodemnasłusznośćtejtezy.

Tobyłaniezłaodpowiedź.Oczywiścienienadziesięćpunktów,aleconajm niejnasiedem.Nietzschebyłdobrywtakichkrótkich,standardowychreplika ch.

Panibyłazadowolona.

—Dobrze,chłopcy.Zastanówmysięteraz,dlaczegotaprostahistoriama dlanastakdużeznaczenie…

SzturchnąłemMagellana.Tobyłajegojedynaszansanarehabilitację.Zro zumiałiszybkopodniósłrękę.Paniprzezchwilęsięwahała,czymożnamuzauf

ać,aleimperatywpedagogicznymusiałostateczniezwyciężyć.Cie-kawe,czypotrafiłbymzaprogramowaćtakialgorytm.

—Spróbuj,siedemdziesiątypiąty.Ale…najpierwzastanówsię.

— Opowieśćtajestdlanastakaważna,ponieważstanowibezpośr edniąprefiguracjęscenyczterystaczterdziestejtrzeciej,wktórejFałszywyPrz

yja-cielpodstępnieprzejmujewynikibadańLotharaiotrzymujegrantnaichkont ynuację.ZkoleitozdarzeniejestpoczątkiemdalszejkarieryMarcusa.Prowadzid opowstaniaCzarnegoŚwiatłaijegoprzypadkowejerupcji.—

Magellanmówiłpięknie,aletrochęzaszybko,jakbybałsię,żektośmuprze- rwie,zanimzdążyzmazaćzsiebiewstydzwiązanyzwcześniejsząwypo-wiedzią.—

Zwróćmyuwagę,żezestawieniezesobątychfaktówstanowiz koleidoskonał

epotwierdzenieSentencjiPierwszej.—ZtymisłowyMa-g e l l a n wskazałścianęSalizwypisanymimyślamiLothara:

„Todrobiazgiczyniąnastym,kimjesteśmy”.

No,tobyłodobre!

Mocnedziewięćpunktów.Odniosłemwrażenie,żerównieżPaniodetchnęłazul gą.WszyscylubiliMagellana.Nawetandroidy.Najwyraźniejtylkojanieprzes tawałemodczuwaćniepokoju.Słowa,którepadłynatejlekcji,łączyłysiędlam niewnowącałość.Iwyglądałyna całkiemkonkretneprzesłanie.

***

Naprzerwieposzedłemdołazienki,żebyopłukaćtwarzwodą.Nowam yślwirowałamiwgłowie,wywracającwszystko,codotychczasstarannietam poukładałem.Oweprzewróconeelementyzazębiałysięzarazpowtór- nie,tworząctymrazemznacznieprostsząijaśniejsząkonstrukcję.Testo-wałemnoweperspektywyiczułem,żegłębiejoddycham,jakbymprzeszedłbe

zpośredniozdusznejkabinysypialnejdonaszejnajwiększejsalilekcyj- nej.Wszystkodosiebiepasowało!Magellantrafiłwsamosedno!Niemoż-liwe,żebyniktpozamnątegoniezauważył.

Spojrzałemnaswojeodbiciewlustrzenadumywalką.Jeżeliodkryłempraw dę,cośpowinnosięjużzacząćzmieniać.Twarzegotowychludzi,któreoglądal

iśmynalekcjachhistorii,byłytakróżne,jakbynależelidoodmien-nychgatunków.Mybyliśmyjeszczeniegotowi,dlategomieliśmypodobnykolorskór y,włosów,oczu,byliśmyzbliżonegowzrostu(chociażWielkiKondeuszbył całedwacentymetrywyższyodemnie).Kiedybyliśmymali,zdarzałosię,żemusi ałemspojrzećnanumernakoszulce,żebywiedzieć,z którymzkolegówroz mawiam.Teraz,pokilkunastulatachwspólnego

przebywania,potrafiłemrozpoznaćkażdegozchłopcówposylwetce,cho- dzie,brzmieniugłosu.Wszyscyjednakwiedzieliśmy,żejesttostantym-czasowy.JeżelibędziemysiępilnieuczyćinaśladowaćLotharaGreinholtza,ki edyśstaniemysiędorosłymiludźmi.Niepodobnymidonikogoinnego.

Znajomatwarzwlustrzeuśmiechałasiędomniejakbyniecosmutniejniżdot ychczas.

***

Nanastępnejlekcjimieliśmytestzgenetyki.Lubiłemtenprzedmiot.Pra wdęmówiąc,lubiłemwszystkieprzedmioty,alegenetykęnajbardziej.Jestl ogiczna,pięknaibezlitosna.Nieśmiertelna.Zawszebyłemdobrzeprzy-gotowanyirozwiązywanietestówprzynosiłomisatysfakcję.Napoczątkumiałe mproblemyzeskupieniemuwagi,alepokilkupierwszychpytaniachuspokoiłems

ięizająłemtym,wczymbyłemnajlepszy.Znałemodpowie-

dzi,więcpoczułemodprężenieiradość,przyjemnośćsprawiałomiodkry-wanieukrytychsmaczków,intelektualnypojedynekzbezimiennymtwórcąp ytań.Tobyłmójświat.Wpewnymmomencieprzyszłomidogłowy,żewłaści wiemógłbymrobićtocałeżycie.Byłobytoznacznieprzyjemniejszeo d staw aniasięczłowiekiem.Wtestachregułybyłyproste,aodpowiedzijednoznac zne.Iwtedy,gdyjużprawieporzuciłemmrzonkizpoprzedniejlekcji,cośmnie podkusiłoispojrzałemnasąsiedniąławkę.

Poprawejstronie,niecozprzodu,przedNietzschemsiedzieliEdisoni Tesl a.Chybanajbardziejnierozłącznaparaprzyjaciółwnaszejklasie.WtejchwiliTe slabezwstydnieodsłoniłswójarkusztestowy,takżenawetjaztejodległościwidzi ałemzaznaczonepola,aEdisonbezskrępowaniazerkałnapracękolegiimetod yczniekopiowałjegoodpowiedzi.OoszustwiePanienauczałynasnalekcjach Życia,alepierwszyrazwidziałemcośtakiegonawłasneoczy.Tojużniemógłb yćprzypadek!

Wszystkiewydarzeniazteji poprzedniejlekcjibyłynowympraktycznymte stem,któremuzostaliśmypoddawani.Rozejrzałemsięposali.Niktpozamnąni ezwróciłuwaginaoszustów.Możetobyłsprawdziantylkodlamnie?

Zdenerwowałemsiętakbardzo,żepozostałedokońcatestupytaniar oz wiązałem,nieanalizującdokładnieichtreści.Niemiałotowiększegoznacze nia.Zwykleceloworobiłemkilkabłędów.Wiedziałem,żewgrupieprzetrwająn ajlepiejdostosowani,najbliżsiśredniej,anienajwybitniejsi.T a k i parad

oksgenetyczno-ewolucyjny.Przekonałemsięojegosłuszności,k i e d y wtymrokuzwolniłosi

ęmiejscewławcezamną.Siedziałtamwcze-śniejEinstein,którynajlepiejnapisałubiegłorocznąpracękońcową.

PolekcjiposzedłemdoPaniinaskarżyłemnaEdisonaiTeslę.Panipo-głaskałamniepogłowie.NanastępnejlekcjiławkaprzedNietzschembyłajużpus ta.

***

Wieczoremleżałemwłóżkuirozważałemwszystkojeszczeraz.Nietz-schemiałrację.Lotharostateczniezwyciężył,toonzostałNaszymWzorem,a i mionajegoprzeciwnikówokryłysięhańbą.Zanimtaksięstało,musiałajednakwygi

nąćwiększośćludzkości.GdybyLotharwdzieciństwiepo-wstrzymałMarcusa,wielelatpóźniejniedoszłobydowybuchuCzarnegoŚwiatła, amyżylibyśmyjakniegdysiejsiludzie.Todrobiazgiczyniąnastym,kimjesteśmy.Dlat

egozłotrzebaniszczyć,gdysiętylkopojawi.Tobyłpraw-dziwymorałscenystodwudziestejósmej.Żebygozrozumieć,musiałemwielok rotniewysłuchaćjejtekstu.Akiedyjużpojąłemprawdę,natychmiastotrzyma łemokazję,żebyzadziałać.Zupełniejakbyktośtymwszystkimsterował.Do

syćbierności.Musiałemwziąćsprawywswojeręce.Elimino-waćwszelkieprzejawyzła.Istaćsięwkońcudojrzałymczłowiekiem.

TeslaiEdisonbylioszustami.Nawetniezabardzoichlubiłem.Ajed-nakczułemsiętrochędziwnie.

—Jagger,nieśpisz?

PoznałemgłosNietschego.

—Cotyturobisz?—zapytałem.Wchodzeniedoobcychkabinsypial- nychbyłozabronione.Czyżbymmusiałpokoleizadenuncjowaćwszyst-kichkolegów?

— Widziałeś,żeTeslaiEdisonzniknęli?—

Nietscheusadowiłsięobokmnienałóżku.Wciemnościniewidziałemjegosyl wetki,zatoczu-ł e m bijąceodniejciepło.

—Trudnoniezauważyć.Siedzieliprzednami.

—Jawiem,cosięstało.Naskarżyłemnanich—szepnął.

—Ty?!—Poczułemjakbyulgę.Aleteżodrobinęzazdrości.

—Całysprawdzianodpisywaliodsiebie.Wszystkowidziałem.Powie-działemPani,aleterazżałuję—dodał.

—Przecieżdobrzezrobiłeś—

powiedziałembardziejdosiebie,niżdoFriedricha.

— Nicnierozumiesz?

TrzymająnastujakwpudełkuikarmiątymimdłymihistoryjkamioLotharze, aprawdziweżycietoczysięgdzieśnaze-wnątrz!

ŻycieLotharaGreinholtza1 7 0

Ucieszyłemsię,żeniejestemsam.Nietzscheteżdzisiajwszystkozro- zumiał.Możeprzesadzał,lekceważącznaczeniescen,alenajwyraźniejpo-jął,żenienależyrozumiećichdosłownie.Chciałempodzielićsięmoimiprz emyśleniami,aleniedałmidojśćdosłowa.

—Towszystkorobotaandroidów!

Narzucająnamswojezasady,amys i ę podporządkowujemy.Słuchamyichipo

wolisamistajemysiębezmyśl- nymiautomatami.Ludzietaknierobią.Prawdziwiludzie,tacyjakżylikie-dyś,łamiązasady,buntująsięprzeciwregułom.Tojedynysposób,żebysięstąd wyrwać!—

mówiłcorazgłośniej,ażwystraszyłemsię,żektośnasmożeusłyszeć.

—Friedrich,trochęciszej—poprosiłem.

—Cociszej,jakieciszej!Człowiekjesteś,czytchórzliwyautomat?My- ślisz,żedlaczegochłopakidzisiajtakbezczelnieodpisywali?Chcielipoka- zać,żezasadymajągdzieś!Jasiędałemnabrać,aoniwygrali.Paniezrozu-miały,żeonisąjużprawdziwymiludźmiiwypuściłyichzeszkoły.Jakwcze śniejprawiepołowęklasy.Tylkomydalejtkwimywtymwięzieniu.

—Aha.—

Brzmiałotodośćlogicznie,aleniebardzomogłemuwierzyćw światwedługNie tzschego.—Adlaczegoprzychodziszztymdomnie,w nocy?

—Jagger,mamprośbę.Donieśnamnie,doPani…Jakjanachłopaków.

Jesteśnajgrzeczniejszywklasie,tociuwierzy.

— Alejak?—zapytałemzaskoczony.—

Odkogomiałbyśodpisywać,skorosiedziszzupełniesam?

—Noniewiem,wymyślcoś.AlbospytajMagellana,onmadobrepo-mysły…

—Nie,Friedrich—obruszyłemsię.—Gdybymskarżyłnaciebie,jesz-czenatwojąprośbę,tobyłobynieuczciwe…Bezsensu.

—Wieszco?

Jesteśtchórzikujon.Zostaniesztudokońca,ażzmieniszs i ę wandroida!

***

Ranoznowudługopatrzyłemwlustro.Niejestemandroidem.Chybastajęsię podobnydoLothara.NietakbardzojakPabloPicasso,którysiedziw pierwszejław

ceimasamedziesiątkizŻycia,alejednak.Jesttakiezdję-cie,jedyneprzedstawiająceGreinholtzawmłodymwieku.Mananimokołoos iemnastulat,czylijestodnasjakieśsześćlatstarszy.Stoipolewejstro- nie,odsuniętyodpozostałejdwójki,wyraźniewyróżniagoszlachetna,drob-nabudowaciała,ciemnewłosy,wyrazisterysytwarzy.Kiedyprzygaszęświ atłoilekkosięprzygarbię,mojeodbiciewlustrzetracidziecięcywyrazi zaczyn amgotrochęprzypominać.

Elegancki,choćskromnyubiórLotharanazdjęciuwyraźniekontrastujez prostackim,sportowymstrojemMarcusaFrischa.Fałszywyprzyjacieljesto g łowęwyższyodLothara,marozczochraneblondwłosyiemanujebru-talnąpewnościąsiebie.

DziewczynapośrodkutoEmmaFrisch,siostraMarcusa.Toonapoda-rowałaLotharowipierwszapłytęStonesów(scenastopięćdziesiątasiódma).

Nigdyniewidziałemżadnejdziewczyny.Pewnieucząsięwinnejklasie.Kie dyjużskończymynaukęizaczniemynormalneżycie,wtedyspotkamys i ę zdzi ewczynami.Jakuczynasgenetyka,jesttoabsolutniekonieczne.

Lotharnatymzdjęciuuśmiechasięsmutno,zupełniejakja.Chybajużprzecz uwa,żeprzyjacielegozdradzą.

***

Tobyłydlamnietrudnetygodnie.Porazpierwszywżyciuniewiedzia-łem,copowinienemrobić.Kiedybyłemjużprawiepewny,żezrozumiałemsensna ukiwszkoleito,jakstaćsięgotowymczłowiekiem,pojawiłsięcholernyNietz schezeswojąhistorią.Niechodzioto,żemuuwierzyłem,a l e jegowersja,choćni edorzeczna,byławewnętrzniespójnainiemniejlogicznaodmojej.Skądzatemg warancja,żeijasięniemyliłem?

Wtymsemestrzenazaliczenieztechnikimieliśmysamodzielnieprzy- gotowaćdowolnegorobota.Jaskonstruowałeminteligentnyautomatsprzą-tający.Byłemzniegobardzozadowolony.Podobnegozbudowałwmoimwiek uLothar.

Robotybudowaliśmypolekcjach,wnaszychprywatnychkabinach.Ża-denznasniewiedział,coprzygotowalikoledzy.Magellantrzymałswojąpracę wkartonowympudle.Kiedyprzyszłajegokolej,szepnąłdomnie:

—Zobaczysz,mamcośspecjalnego…

Wyjąłzpudłamałegorobotairozpocząłprezentację.

—Samodzielnies ko ns t r uowałemautomatdydaktyczny.U m ie ś c i ł e m w jegopamięciwszystkiepięćsetosiemdziesiątczteryscenyzżyciaLotharaG reinholtzawrazzkomentarzamiiprostymitestamisprawdzającymi.Czymog ęzaprezentować?

NieczekającnapozwoleniePani,wcisnąłtrzyklawiszewobudowiero-botaipochwiliusłyszeliśmyniecomonotonny,alewyraźnygłos:

— Scenapięćsetosiemdziesiątatrzecia,przedostatnia:Lotharprzezws zystkichzdradzony…

PaniruszyławkierunkuMagellanaijegomaszyny,alekiedyusłyszałaznanesło wasceny,zatrzymałasięzszacunkiem.Robotkontynuował:

„…GdyzatemMarcusodrzuciłpropozycjęzniszczeniawynikówswychplu- gawychbadań,Lotharnieustawałwstaraniachpokrzyżowaniamuszyków.Ko-ledzyzpracypodburzalijednakprzeciwniemukierownictwoinstytutuiprasę,mówiąc:za zdrośćprzezniegoprzemawia,albowiemsambyłtak bliskoodkrycia.Odwróciłsięodnich Lotharzpogardąjakoodślepców niegodnychjegoświa-tła.Porzuciłpracęwinstytucieiwznowiłstudiabotaniczne.Gdyuzyskałgrantnaba danianadkserofitamiwwarunkachStacjiKosmicznej,zulgąopuściłplanetę,k t ó r e j byłnajlepszymsynem,aktórasięnanimniepoznała”.

Nieumiałemnazwaćswoichuczuć,aleczułem,żedziejesięcośbardzo niestosownego.PorazkolejnywodstępiekilkutygodnipatrzyliśmynaMa-gellanazfascynacjąiprzerażeniem.Panistaławmiejscuiniereagowała,ja kbyprogramjejsięzawiesił.RobotMagellanawesołomrugałdiodami.

WtedyNietzschezwariował.RzuciłsięnaPaniązkrzykiem:

—Widzisz,czymjesteś?Głupimautomatem!

Ijeszcześmieszpouczaćludzi!—

PopchnąłPaniązcałejsiły,nacoupadła,uderzającgłowąopodłogę.Metalowa kulaodpadłaodkorpusuipotoczyłasiędokąta.Rzuciłsięnaniąmójrobotsprzątając y,próbującwcisnąćjądokoszanaśmieci,podczasgdypozbawionegłowyciałoPan imiotałosiępoposadzce,jakprzewróconynaplecykaraluch.Siedzieliśmywła wkachbezruchu,tylkoNietzschestałnaśrodkuklasyizanosiłsięśmiechem.D rzwipoprawejstroniesalirozsunęłys i ę bezszelestnieiwjechałyczterymasz ynyporządkowe.DwiepodniosłyszamoczącysiękorpusPani,dwiepozostał

eskierowałysięwstronęNietz- schego.Friedrich,nieprzestającsięśmiać,wyciągnąłręcewichstronę,pró- bowałnawetobjąćserdeczniejednegozrobotów,aletennatychmiastod-sunąłsięodniego.

—Zobacz,okazująszacunek!—

zawołałNietschewmoimkierunku.D o dzisiajmyślę,żebyłatoraczejodr aza.

EskortowanyprzezdwarobotyFriedrichruszyłwstronędrzwi.Zanimisu nęłamaszynapopychającaciałoPaniidruga,niosącaodebranąmojemuautom atowigłowę.Nietzschezatrzymałsięjeszczewdrzwiach,obróciłdok l a s y ipozdrowiłnaspodniesionądłonią.

—Dozobaczeniawprawdziwymżyciu!

Wtejsamejchwili,gdyostatniazmaszynopuściłasalęlekcyjną,otwarłys i ę drzwipostronielewejidośrodkawkroczyłanowaPani.Chociażbyłatymsam ymmodelemcopoprzednia,janatychmiastzauważyłemróżnice:niecobardziej

kremowyodcieńlakieru,brakwgniecenianalewejręce,wyż-szytongłosu.NowaPanipodjęłalekcjęwtymsamymmiejscu,wktórympoprze dniajązakończyła.

—Siedemdziesiątydziewiąty,zaprezentujnamswojegorobota,proszę

—zwróciłasiędoJuliuszaVerne'a.

ZanimVerneuruchomiłautomatlatający,dosalipowtórniewjechałajedn azmaszynporządkowych.Wciszyzbliżyłasiędonaszejławkiizabrałaautoma tM a g e l l a n a .

Nazajutrzsiedziałemzupełniesam.

***

Scenapięćsetosiemdziesiątaczwartaiostatnia:Lotharwpustcezawie-szony.

TaktedyLothar,obrzydziwszysobieludzkość,kontynuowałswebadanianaStacjiKosmicz

nejzdalaodnieprzyjaciół.ZZiemidochodziłygoinformacjeona-rastającymkonflikciemiędzyNarodami,pragnącymizawładnąćwynalazkiemni

kczemnegoMarcusaFrischa.Lothar,wmądrościswej,widząckuczemutonie-uchronniezmierza,odmówiłpowrotunaZiemię.Rzekł:

„trzebamiprzetrwaćtentrudnyczas,zahibernujęzatemsweciałonalatpięćdziesiąt.I wstanęczysty,gdyjużbędziepowszystkim.”

IgdyszaleńcynaZiemidoprowadzilidowybuchuCzarnegoŚwiatła,Lothar,najlepszyz ludzi,pozostałnieskalanywswymkosmicznymschronieniu.

***

StaraPaniniewracała.Martwiłemsięonią.Byładobra.Pogłaskałamniepo głowie,takjakmamagłaskałamalutkiegoLothara,jedzącegozupępo-midorową,wsceniedwudziestejdziewiątej.Żadenznasniemiałmamy.Wido cznieczekałynanasnazewnątrz,ażstaniemysiędorośli.Tylkopoco?

M y ś l ę , żeNietzscheniemiałracji.Wszystko,cosiędziało,byłojakimśteste m—tylkonieznaliśmypytań.Przyszłomidogłowy,żemożechodzić olojalność.Taką,jakiejLotharnigdyniedoświadczył.

PostanowiłemodszukaćinaprawićPanią.

Nocą,potestachsemestralnych(byłemnaprawdęzadowolonyzeswo- ichodpowiedzizŻycia),zakradłemsiędonaszejklasy.Pamiętałem,żema- szynyporządkowewyjechałyprzezdrzwizprzodupoprawejstronie.Wie-działem,że—podobniejakpostronielewej—

znajdujesięzanimikrótkikorytarzizakręt.Nigdytamniezaglądaliśmy,tobyłyt echniczneprzejścia.Niedlaludzi.Wsalilekcyjnejbyłociemno,aleznałemjejro zkładnapamięć.Mijającławki,podszedłemdodrzwiiprzyłożyłemdłońdose nsora.Roz-sunęłysięcicho.Wkroczyłemdoświatarobotów.

Posuwałemsiępo

omackuwzdłużściany.Minąłemzakrętipokilkukrokachnatrafiłemnakolej nedrzwi.Terównieżotwarłysiępodotknięciusensora.Pomieszczeniezanimi

byłowypełnionenieprzyjemnymniebie-s k i m

światłem,odktóregozapiekłymnieoczy.Dopieropochwilizorien- towałemsię,żejestemwczymśnakształtlaboratorium.Kilkamikrosko- pów,wielkiezamrażarkiigablotypełneszklanychnaczyń,ułożonychwnie-ludzkimporządku.Uśmiechnąłemsięnawidokmałegokaktusastojącegow doni czcenabiurku.ObokstałaramkazezdjęciemLotharaGreinholtza.Znaneujęcie,

wskafandrze,sprzedodlotunastacjękosmiczną.Wprzeci-wieństwiedoładniewykadrowanejfotografiiznaszychpodręczników,tawersj

amiałapostrzępionąlewąkrawędź,wkierunkuktórejLotharwycią-g a ł opuszczonąrękę.

NieznalazłemPanirównieżwkolejnympomieszczeniu.Ogromna,w większościpustasalabyłaoświetlonapodobniejakpoprzednia.Podjednąześc ianstłoczonoconajmniejkilkadziesiątmetalowychwózkówzestoją- cyminanichszklanymipojemnikami.Wyglądałyjakpusteakwariazokrą-g ł y m i otworamipobokach.Wróciłemnaciemnykorytarz.Chciałempójś ćdalej,gdynagleusłyszałemztamtejstronyszmernadjeżdżającejmaszynyporząd kowej.Przylgnąłemplecamidoprzeciwległejścianykorytarzaiwy-macałemdłońmisensor.Drzwizamnąrozsunęłysię,oferującschronienie.Zro biłemkrokdotyłu,odwróciłemsięispojrzałemprostowtwarzMa- gellana.Wpierwszymmomenciegoniepoznałem.Rysyskutecznieznie- kształcałamukrzywiznaszkłaigrubawarstwapłynuwypełniającegopo-jemnik,wktórymunosiłosięjegonagieciało.Szybkirzutokanatatuażnaprawym ramieniuiniemiałemjużwątpliwości—siedemdziesiątpięć.Fer-dynandwyglądał,jakbygłębokospał—

nieporuszałsię,miałzamknięteoczy,ustawżółtawymświetlewypełniającym

nieporuszałsię,miałzamknięteoczy,ustawżółtawymświetlewypełniającym

W dokumencie JohnRonaldReuelTolkien 2(57)2017 (Stron 183-200)

Powiązane dokumenty