• Nie Znaleziono Wyników

H u m o r e s k a p r z e z J ó z e f a B l i z i ń s k i e g o .

rzypadkowi podróżni wraz z całą gawiedzią zgromadzoną pewnego ładnego dnia świątecz­

nego na stacyi Piekutówce, (której nie znaj­ dobneż gałązki powtykane za chustki okręcające czep­

ce, a dziewczęta wianki na głowach. Te ostatnie nadto, piastowały wspólnemi siłami ogromny wieniec uwity z kwiatów i liści dębowych. Wszyscy mieli miny głupie i zaambarasowane; chłopi rozdziawiali gęby i drapali się po kudłach; dziewczęta szeptały a niekiedy porozumiewając się surowem spojrzeniem z wiejską gromadką.

wym przy młodym Piekutowskim, któremu wykładał sztukę sylabizowania i stawiania pierwszych kulfonów na papierze. Nie trwało to długo, ale ten czas wy­

starczył, aby chlebodawcy pedagoga nabrali prze­

świadczenia o jego zacności i uczciwości; a że i on sam przywiązał się szczerze do rodziny, pozostał więc w Piekutowie w charakterze zaufanego domownika, a zarazem jako organizator szkółki ludowej, której dotychczas w majątku tym nie było.

Wyjaśniwszy ten wzajemny stosunek Ferulskiego do Piekutowskich wracam do rzeczy.

Niecierpliwość oczekujących na niezwykłe wido­

wisko doszła do najwyższego naprężenia, ale nareszcie ciekawość wszystkich została zaspokojoną, bo naraz dał się. słyszeć świst lokomotywy, potem dzwonek na stacyi i niebawem pociąg stanął przed dworcem.

Oczy całej gawiedzi zwróciły się ku drzwiom zatrzymujących się wagonów.

L jednego z nich wyskoczył zaraz młody i przy­

stojny mężczyzna podając rękę kobiecie ujmującej po­

wierzchowności, z siwiejącemi już loczkami.

Był to właśnie młody Piekutowski z matką.

Zajęty przede wszy stkiem nią, nieuważał młodzie- dzieniec i nie widział nic naokoło siebie, ale naraz odwrócił się zdziwiony...

Na peronie zabrzmiał śpiew.

— 54 — Tę melodyę gdzieś zna. Tak, nie myli się; sły­

szał ją w teatrze jeszcze za studenckich czasów. To

„piosnka wujaszka:< o kotach i przepióreczce.

W tej chwili zbliża się doń z głębokim ukło­

wa kantaty skomponowanej przezemnie na powitanie dziedzica... chcą urządzić jakąś niedorzeczną owację.

Ale p. Ferulski czuwał. Zastępuje drogę mło­ napełnił trzykrotnie powtórzony grzmiący okrzyk:

w iw a t! tern efektowniejszy, że zawtórował mu świst i szum pary odjeżdżającego jednocześnie pociągu, z którego wszystkich okien wyglądały ciekawe oblicza.

Pasażerowie mieli czas jeszcze być świadkami, jak złożone zostały u stóp dziedzica owe wymienione w kantacie wawrzyny, w postaci trzymanego na po­

gotowiu przez dziewczęta wieńca. Ponieważ niewia­

domo było co z nim zrobić, bo dziedzic miał minę, że nie pozwoli go na siebie włożyć, więc zabrał go lokaj do podróżnych manatek, jakiemi był obładowany.

Młodego pana irytowało to wszystko coraz wię­

cej i miał ochotę zerwać cały ceremonjał, ale po­

wstrzymała go matka prosząc po cichu, aby nie robił tej przykrości poczciwemu staremu.

Wyszli więc wszyscy pontyfikalnie przez sień dworca aż na tyły, gdzie stały powozy. Dziedzic

Staruszka zdawała się martwić niechęć dziedzica.

Ten więc, posłuszny giestowi matki, rzekł zdo­

— 55 — zgorszonym, ale tłumaczy łagodnie :

— To był cud. Wszakże obja­

tkniętym kompromitacją jaka go spo­

tyka z łaski uczniów. Robi taką' minę jakby mu się na płacz zbie­

rało — natomiast oblicze dziedzica się rozjaśnia; ten egzamin zaczyna go bawić i sam już z własnej ini­

cjatywy zapytuje jedne dziewczynkę, u której spostrzegł w ręku ksią­

żeczkę :

— Cóż to masz za książkę?

— To elementarz z obrazkami — odpowiada za nią p. Ferulski — Marysia zawsze się z nim nosi;

to bardzo pilna dziewczyna; zamierzam przedstawić ją do nagrody. Marysia, pokaż panu dziedzicowi, co umiesz.

I sam otwiera na chybił trafił elementarz, a wskazując palcem na jeden z obrazków, zapytuje:

— Co to jest ?

Dziewczynka patrzy na podpis i sylabizuje:

— Tchórz... du...si... ku...ry...

-— A to psia kość sobacza! — wykrzykuje ja ­ kiś chłopak zagapiony ciekawie na obrazek.

Tego było za nadto, i p. Ferulski wybucha: zdolny, ale rozpustnik i próżniak; wszystkie moje nauki moralne, w których przedstawiam mu smutne

kiem panie Ferulski obadwa wspól­

nie, ale już w szkole. Teraz czas

Gdy powóz stanął, wszyscy pozdejmowali czapki, a z pośród gromady wystąpił jeden, znany jako naj- bieglejszy .orator na weselach. Pomimo to, snać nie był pewnym siebie, bo drapał się po głowie z miną zakłopotaną.

H yppokrates. Szkic J a n a Matejki.

— 56 —

— Cóż to będzie? mowa? — woła dziedzic — bójcież się Boga, daruję ją chętnie.

— Parę słówek tylko, j. w. panie — szepce p. Ferulski — sam skomponowałem i wyuczy­

łem go.

— Ha! niechże już i tak będzie — decyduje się dziedzic, zaciekawiony mimowoli.

Chłop odchrząknąwszy parę razy staje w pozycji i zaczyna:

-— Od dawna już tak szczęśliwej chwili nie mieliśmy... więc napełnieni...

— Przepełnieni — podpowiada p. Ferulski.

— Przepełnieni radością i wdzięcznością za łaski j. w. dziedzica, przyszliśmy tu wszyscy aby... aby powitać pana naszego... który się począł z ducha świętego, narodził się... o rany! a dyć ja w pacierz wpadłem.

Powstał śmiech ogólny, któremu wtórowali z

ca-

---J A M ---J E S T

B racia wieszczkowie!... tłumie wierszokletów N ieprzeliczony!

W ołam do ciebie, — rekrut śród poetów Bądź pozdrowiony!...

Przed wami staję, dum ny niby stary Jaki Rzymianin,

By rzec — odstępca - m jest od waszej wiary, — Jam jest p o g a n in !

Każdy z was wiernie całe życie służy Jednem u b ó stw u ;

Mnie — żadne jeszcze nie więziło dłużej...

Ja służę — mnóstwu.

Na jeden ołtarz składacie ofiary Rymowych d a n in ; —

Lecz jam odstępca jest od naszej wiary, — Jam jest poganin...

łego serca oboje państwo, a dziedzic nie zważając na skonsternowaną minę p. Ferulskiego, zawołał:

— Brawo! brawo! a to mu się udało!... no, ty masz za to papierka, a wy wszyscy przyjdźcie do dworu na poczęstne, a teraz ja z d a !

Po poczęstnem we dworze, pani dała gromadzie asygnacyę do karczmy na parę garncy wódki i po­

zwoliła grać muzyce, co się niezmiernie podobało dziewczętom.

Hulanka i tańce trw ały do późnej nocy, prawie do białego dnia.

W całej wsi tylko pani i młody dziedzic prze­

spali noc snem sprawiedliwych, bo p. Ferulski jak ­ kolwiek nie należał do hulanki, przepędził ją bezsen­

nie. Przewracał się tylko z boku na bok, trapiony wspomnieniami niefortunnego egzaminu.

Tak się skończył ów dzień pamiętny, zapisany w kronikach Piekutowa i rodziny Piekutowskich.

---P O G A N I N .

Ten ku blondynce niezmienne opiewa Swe uwielbienie;

Tam tego znowu — piękna czarnobrew a Stałe natchnienie.

Jak patronow i jedne składać dary Zwykł chrześcijanin...

Lecz jam odstępca jest od naszej wiary —•

Jam jest poganin.

Dziś — Afrodytę hożą, złotowłosą W ielbię z zapałem

Jutro — Artemis bladą, z kruczą kosą...

Mym ideałem

Każda, co usta zbliżyć chce do czary Lirycznych danin, —

Bom ja wyznawca starej w Piękno wiary, - - Jam jest p o g an in ! —

Bronim ir.

MIŁOŚĆ I EKONOMIA.

H U M O R E SK A

przez STANISŁAW A BRANDOWSKIEGO.

Ś. p. Libelt powiedział, że szczęście w miłości jest dopiero wtedy zupełne, gdy i środki matery- alne kochającej się pary odpow iadają wymaganiom ich położenia i pozw alają im żyć odpowiednio do stanow iska, jak ie na szczeblach hierarchii społecz­

nej zajęli. Wiele on jeszcze na ten tem at n apisał:

0 plugawej harpii g ło d u , obrzydzającej am brozyą miłości, o ziarnie gorczycznem, zatruwającem nektar tego uczucia, i kilka innych pięknych z d a ń , któ­

nieważ w dzisiejszych czasach doświadczenie więcej znaczy, niż całe wolumina teoretycznych frazesów, więc pro publico bono dam poznać św ia tu , ja k

mieniami lamp gazowych i burczeniem wydobywa- jącem się z pękatych kotłów dobroczynnej ja d ło ­

dajni.

Reprezentantem ekonomii i bohaterem romansu byłem j a ; a ponieważ gdzie jest „on“ tam musi być i „ona1-', zatem przedstawiam Szanownym Czy­

telnikom Józię, Zosię i Klocię, jak o główne boha­

terki nastąpić mających wydarzeń.

Józia, Zosia i Klocia są to dziewczęta o poję­ gastronomiczny w Wysokiem by ł poważaniu, odwie­

dzałem dwa razy dziennie: w południe i wieczo­

Jeżeli pojęcie deficytu przerażeniem napełnia łyse głowy ministrów i w strząsa organizmem naj­

potężniejszych mocarstw Europy, to łatwo zrozu­

mieć, o ile okropniejszym on być musi dla śmier­

telnej jednostki, nic posiadającej ani psa, ani kota, których opodatkowaniem budżet miesięczny w jakiej takiej równowadze u trzym ałby można. Dla ludzi

— 58 — kta, które kunszt kulinarny właścicielki garkuchni n a smaczne i ponętne zam ieniał potrawy.

W garkuchni onej nie tylko potrzeby ciała za­

spokoić m ogłeś, ale i k arm ’ duchowa w wielkiej tam by ła obfitości. Czarnobrewa Józia rozm aw iała ze wszystkimi, ciągle i o w szystkiem ; b y ła to cho­

dząca encyklopedya plotek minorum gentium, żywa gazeta w szystkich dokonanych i dokonać się m a­ filozof, źe człowiek jest sam swoich nieszczęść sprawcą.

Bo ile razy czarnobrewa Józia z dymiącym tale­ afekta moje. Ona skończywszy zaledwie dwie klasy

szkoły ludowej, nie b y ła w stanie szafować owemi

tnia okoliczność b y ła najkorzystniejszą nagrodą mych paraleli grecko mytologicznych i ona czyniła także zadość teoretycznym zasadom Libelta o ekonomii w uczuciach m iłości, —• a znalazłszy się raz na wedle możności sił swoich.11

Atoli kruche są podwaliny szczęścia ziem skiego;

fatum nieubłagane i na mojem ramieniu żelazną położyło rękę. W łaścicielka garkuchni — dotąd p a­

m iętam , było to w poniedziałek — odkomendero­

w ała czarnobrewa Józię do mycia talerzy, a sowio- okiej Zosi, która dotąd funkcyą powyższą spełniała, pieczę o gościach powierzyła.

T a reorganizacya w ustroju jadłodajnego p rzy­

— 60 — Nie zrażony tem pomieszaniem pojęć „marze­

nia" a „m azania się“, przypuszczałem dalsze, wię­

cej w yraźne szturm y do serca jadłodajnej bogini, a dzięki mej miodopłynnej elokw encyi, doprowa­

dziłem ze Zosią do tego samego status q u o , ja k i dyurnista sądowy, ujrzaw szy czubaty talerz bigosu, który co tylko odebrałem z rą k mej nowo kreow a­

nej Dulcynei.

„P rz y p a d e k , panie kochany, przypadek i nic więcej, — dzisiaj mnie, jutro tobie, — fortuna ko­

łem się toczy. “

Podobnemi senteneyamj pocieszałem mojego są­

siada, który zazdrosnem m ierząc mnie okiem, z wil­

czym apetytem resztek swojego bigosu dojadał.

W ten sposób rozrzucając gładkie słowa mi­

Atoli niespokojny duch właścicielki garkuchni jednym zamachem obalił gmach mojego szczęścia i postaw ił mnie na równi z innymi śmiertelnikami, którzy za jed n ę i tę samą cenę normalne, zawsze jednakow e otrzym ywali poreye. Szczodrobliworęka Zosia m usiała na wyraźne życzenie swej pryncy- pałki objąć nadzór piszczących panwi i burczących kotłów, a K loci, która dotychczas tej kuchennej orkiestry „dozierała“ urząd zdegradowanej Zosi przydzielonym został. kuchennym , gastronomicznym akcyom mojego żo­

łą d k a zaszkodzić nie może. Albowiem czarnobrewa Józia i sowiooka Zosia jak o też i K locia, całe to trio o szczerości mych uczuć było przekonane i wszelka rokada od kotłów do talerzy, od talerzy do panwi, nego przybytku niedzielnym pokazać się gościom.

Nie zważając na to, siadam i odbieram z rąk Kloci talerz dymiącej się zupy, do której jeszcze Klocia, wbrew garkuchnianym przepisom , potężny k aw ał mięsa wpuściła. Zamieniwszy ze mną znaczące spojrzenie, powróciła do swych tow arzy­

szek, a pociągnąwszy Józię za suknią, odzywa się

— 61 — dzwonki elektryczne w rękach biesiadników, ucichły na chwilę i mnóstwo zdziwionych głów zwróciło się ku kredensowi, obsypując rojem ciekawych spojrzeń tę trójdziewiczą grupę. w ykrzykniki, przysięgi i zaklęcia, dochodzące mnie z głębi kuchni, do której się schroniły zaambara-

tężniejsza doza im aginacyi pozwoliłaby Ci należycie ocenić fatalność mego położenia. Zdaw ało mi się,

wiedzione w swych nadziejach boginie roziskrzonem okiem zm ierzyły niefortunnego Parysa.

„T aaak?"

„T a aak ? "

„T aaak ?"

Po tym jednosylabow ym tercecie, który w yra­

żał non multa sed multum, powróciły wszystkie trzy do swoich kulinarnych zajęć.

A ja ? moje ekonomiczno-miłosne uczucie m iłosno-ekono­

miczny krach sprowadziło.

A o tym krachu Jó zia, Zosia i Klocia długo jeszcze między sobą mówiły, złorzecząc jaszczur­

czemu rodowi m ężczyzn, ich fałszom i niestałości.

— 62 — 0 naiwne i krótkow idzące! Azaliż pojąć nie

zdołają, że m iłość, stósownie do okoliczności, na trzy porcye dyw idow aną być może?

1 od tego czasu trzy razy księżyc odmienił się złoty, a ja dotąd nie widziałem ofiar mej ekono­

micznej miłości. Bo i pocóż tam pójdę? Spotkam się co najwyżej ze wzrokiem pełnym w yrzutu, ze zupą nie do przełknięcia, z niestrawnem mięsem i niepodzielnym knedlem.

A ilekroć nadejdzie czas, w którym , ja k po­

w iada A rystoteles, natura hominis horret vacuum,

w tedy kieruję me kroki ku innej jadłodajni, gdzie także białogłowa, ale w podeszłych będąca już le- ciech, łaknącym i głodnym potraw y roznosi. Tutaj przynajm niej mam równe praw a z innymi śmier­

telnikami , a jeżeli przypadkowo gorszą od mego sąsiada porcyą dostanę, to przypisuję to zmienności i kaprysom losu, o których z Potoka Potocki w Ar- genidzie takowemi pieje sło w y :

N ie zaraz rozpaczać, nie zaraz się wieszać Jeźli fortuna spojrzy na cię krzywo, —

W szak tej ci to kunsztem w złoty łańcuch mjęszaó Człowieczych smutków żelazne ogniwo.

F I L U T K A .

W kącie przy ścianie Przy fortepianie

F ilutka zdradna Coś sobie grała I zapomniała,

Że taka ładna!...

Nadałoż lich o ! — Obok stal cicho

Chłopiec nic - potem I o czem m ała

Nie pam iętała

On wiedział o tem.

W yciągnąl rękę, Objął panienkę,

Pochylił usta...

W tem główkę żwawo Schyliła w prawo

Dzieweczka p u s ta : Krzesełko pada !!...

I odpowiada

Niewinna ściana...

Dziewczę się zrywa —- (Minka gniew liw a):

— »Nie kocham pana!

»P,o w pańskiej głowie Straszne pustkowie

W iecznie to samo!...«

Buzi nie dała — I jeszcze chciała

Skarżyć przed m am ą...

Brolcs,