• Nie Znaleziono Wyników

(8 maja).*)

Św. Stanisław Szczepanowski, przesławny biskup i męczennik krakowski, dan był rodzicom od Boga niezwykłym porządkiem. Narodził się bowiem w późnej ich starości. Gdy po trzydziestu leciech niepłodnego małżeństwa prosili o potomstwo, ślubując je na służbę Bogu, wysłuchał ich Pan Bóg. Więc na podobieństwo ś. Jana Chrzciciela przyszło na świat to dziecię ubło- gosławienia, ten święty Stanisław, który na podobień­ stwo też jego, miał niezbożnemu królowi wyrzec to słowo: N o n l i c e t ! N i e g o d z i s i ę (Mar. VI, 18), za które, jak św. Jan Chrzciciel, głowę swą położył.

I nazwali swe błogosławione dziecię S t a n i s ł a ­ wem, co miało znaczyć: „Stań się sława/' I stała się zeń wielka sława Bogu, a więc i rodzicom i narodowi i kościołowi św. Kto szuka sławy Bożej, właśnie dla tego, że nie szuka innej, wszelką sławę znajdzie.

Pod okiem ojca i matki rosło dziecię w szczerej pobożności, i wkrótce zapragnęło służyć Panu Bogu,

chociaż nie wiedziało, że było już przez rodziców Je­ mu poślubione.

Szczęśliwy był Stdnisław z rodziców świątobliwych, szczęśliwi też byli ci rodzice z synaczka rozwijającego się pod ich ręką w młodzieńca świętej nadziei. Zbu­ dowawszy na wierze świętej początkowe wychowanie syna, bezpiecznie go puścili, dla wyższych nauk, na świat niebezpieczny, jak gdyby w arce Noego na po­ top. Jechał Stanisław z błogosławieństwem rodziciel- skiem do Paryża. Tam, na tym wielkim świecie, po­ mnąc zawsze na Stwórcę wszech światów, spotka! się z myślą służenia Bogu w zupelnem zaprzaniu i siebie i świata, bo w stanie zakonnym. Z tą świętą myślą, ubogacony w nauki, wrócił do Krakowa. A gdy się z onej myśli zwierzył Lambertowi, biskupowi wonczas krakowskiemu, ten bacząc na cnotę jego i naukę, mi­ mo oporu, jaki mu Stanisław pokorą swą stawił, wziął go do boku swojego, wyświęcił na kapłaństwo i pra­ wo następstwa mu po sobie otrzymał.

Po śmierci Lamberta Stanisław zasiadł na bi­ skupiej stolicy.

Panował wonczas czwarty po Bolesławie Chro­ brym król polski, Bolesław śmiały. Świetnym, jasnym i czystym byl początek jego panowania, świetnym był­ by jego koniec, gdyby był Bolesław, aż do końca, pa­ nując narodowi, służył wiernie Bogu. Ale, niestety, podniósł się w pychę, i zapadł w rozwiozłość. Stani­ sław poszedł do króla i błagał go, by się ulitował duszy własnej, by się ulitował narodu swojego, by wspomniał na sąd Boży i na żywot Arieczny. Zrazu, przed majestatem biskupim, uchylił czoła majestat kró­ lewski. Bolesław Stanisławowi przyrzekł był poprawę. Lecz skoro święty Biskup odszedł, a król służalcami i wspólnikami grzechu się otoczył, naigrawał się z ni­

mi z Biskupa świętego. Uważcie, iż się naigrawal nie sam, ale z dworzanami swymi. M e sam, bo człowiek, nawet najgorszy, dopóki jest sam na sam z prawdą i cnotą, zawsze ją, przynajmniej w głębi duszy uczci, lecz skoro się zejdzie z podobnymi sobie, zawsze ją wyszydzi. — Bracia mili, każdy z nas w swojem kółku królem. Niechże pomni każdy, ażeby z rzeczy świętych nigdy się nie naigrawal, bo taka igraszka jest dla serca i duszy śmiertelną trucizną, której pierwszym skutkiem zatwardziałość w grzechu. Upomniany po- wtóre Bolesław przez Biskupa, już go nie wyśmiewał, bo już zemstą zgrzytnął.

Spostrzegłszy to usłużni dworacy, wspomnieli przed królem, że Stanisław kupił był na rzecz kościoła włość od Piotrowina, który nie dawszy mu kwitu na ode­ brane pieniądze, od dwóch lat był umarł; spadkobier­ ców zaś Piotrowina podżegali, ażeby Stanisława o nie­ prawne posiadanie włości do króla pozwali. Król, czy­ hający na zgubę Biskupa, przed sąd swój go wezwał. "Wtedy sam Bóg ku ratunkowi pospieszył, dając moc Stanisławowi wskrzeszenia Piotrowina. I stawił się Stanisław na sąd królewski z tym świadkiem. Ale ser­ ce Bolesława było już zakamieniałe. I sprawdziło się na złym królu to straszne Abrahamowe do złego bo­ gacza wyrzeczone słowo: „Jeżeli Mojżesza i proroków nie słuchają, ani, by też kto zmartwychpowstał, nie uwierzą.'4 (Łuk. XVI, 81). Nie słuchał Bolesław Sta­ nisława, który, jako biskup, był mu Mojżeszem i pro­ rokiem razem. I nie uwierzył świętości napominań jego, chociaż na własne oczy był ujrzał, że umarłych wskrze­ sza. I brnąc ze złego w gorsze, aż do tego przyszedł, że rozkazał porwać z cudzego łoża zacną białogłowę i przywieść ją do swojego łoża. — Przeciw takiemu gwał­ towi, podniósł się po raz trzeci Biskup święty ze sto­

licy swojej, i króla jawnogrzesznika jawnie już upomi­ nał. A gdy król, i na to upomnienie nie zważając, w grzechu swym pozostał, święty Biskup, stróż prawa Bożego, a przestępców sędzia, o zbawienie dusz ludz­ kich jedynie dbający, rzucił na Bolesława klątwę, wzbraniając mu wstępu do kościoła, ażby król jawno­ grzesznik, jawną pokutą, zgorszenie od narodu odjął.

Niestety, wzgardził Bolesław i ten raz jeszcze mi­ łosierdziem Bożem; i ze śmiałego, może najśmielszego stał się najzuchwalszym, i wpędził się pędem niepo­ wstrzymanym w niesłychaną zbrodnię, na której opo­ wiedzenie usta się ścinają.

Gdy ś. Stanisław u św. Michała na Skałce spra­ wował Ofiarę św., bezbożny król, na czele zbrojnych przypadłszy, rozkazał żołnierzom oderwać Biskupa od ołtarza i wywlec z kościoła. Tu się powtórzył cud speł­ niony przy pojmaniu Jezusa. Gdy bowiem nieposłu­ sznemu królowi posłuszni żołnierze wtargnęli do przy­ bytku Pańskiego, i gdy ujrzeli świętego Biskupa od­ nawiającego Ofiarę Chrystusową, drżeć, ślepnąć i pa­ dać poczęli. Co widząc król wściekły, złajawszy onych żołnierzy, innych, niby śmielszych, na spełnienie swo­ jej zbrodni puścił. A gdy i ci drudzy, widocznym' cu­ dem Bożym, w podobnyż sposób odparci, w trwodze uciekali, król wszetecznik, onym podwójnym cudem nieupamiętany, lecz coraz bardziej parskający gniewem i morderstwem, nie zważając na świętość miejsca, na świętość pomazańca Bożego, na świętość Ofiary, sam w świętej głowie Stanisława szczerbiec Chrobrego uto­ pił! Krew męczennika do stopni ołtarza przy wrzała, mózg jego po ścianach przybytku Pańskiego rozpry- śnięty dotąd świadczą o niesłychanej zbrodni króla świętobójcy, który do wściekłości przydając wściekłości, nie syty śmiercią Stanisława, jeszcze się nad ciałem

jego najdrapieżniej pastwiąc, Ar sztuki je rozrąbał i na pożarcie psom na polu rozrzucił.

Na zbrodnię Bolesława Śmiałego zadrżał cały na­ ród, a i pomsty Bożej słusznie się spodziewał. I spa­ dki nań ciężarem wielkim wr onej klątwie, którą, na króla i na naród rzucił namiestnik Boży na ziemi, ś. Grzegorz VII. Tą klątwą odsądzonym został król od berła, naród od korony.

Kapłani zebrali ze czcią święte członki i pogrze­ bali w kościele męczeństwa, aż po wielu latach, Bo­ lesław Wstydliwy, naprawując bezwstyd Bolesława Śmiałego, przeniósł je do katedry, na królewski za­ mek, na górze Wawelu.

I rozmnażał Bóg sławę Świętego naszego nmo- giemi i wielkiemi cudy, między któremi częste bywały wskrzeszenia umarłych, który to cud ponowił się czasu kanonizacyi św. Stanisława, w kościele św. Franciszka w Assyżu. Zdarzyło się bowiem, że w onejże godzinie do tegoż kościoła wniesiono umarłego. A był to mło­ dzieniec. Kodzice jego wołali do św. Stanisława, aby go im wskrzesił. A ulitowawszy się ich płaczu Inno­ centy IV., zawołał do Boga: „Potwierdź, Panie, to com słyszał o męczenniku Twoim Stanisławie, Bisku­ pie krakowskim. Przez zasługi i przyczynę jego wzbudź młodzieńca tego umarłego, boś Ty jest dziwny w świę­ tych Twoich, Jezu, Boże nasz.“ Zaledwie Ojciec św. domówił słów onych, powstał z martwych młodzieniec.