na 3 wyższy rangą - pułkownik.Zwołał oficerów na tka naradę.^.a najwyzszą sosnę wylazł obserwator z lornetką
więcej jeńca nie pytano,ale Ohren na niego napadł.Jak to możliwe,żeby Niemcy,najbardziej kulturalny naród na świecie,pro
wadziły w ten sposób wojnę? To niesłychane! Żeby bombardować pociągi z cywilną ludnością! Żeby strzelano do bezbronnych!Rzu- cają bomby na wieś,gdzie wystarcza zapałka,żeby wszystko poszło z dymem! Studiował w Berlinie,zna kulturę niemiecką.Wstyd i hań
ba! Wiadomo,że wojna to nie zabawka,ale wszystko ma swoje grani- ce •
Nie wiedziano co dalej robić z jeńcem.
Tymczasem przyprowadzono rudą dziewczynę z rowerem.Przyła
pano ją,kiedy nadawała Niemcom sygnały.Rozstrzelano ją .Z Niem
cem chciano zrobić to samo.Dwaj żołnierze prowadzili go już w głąb lasu.
- Niech im pan powie - krzyczał jeniec do pana Ohrena - że jeńców wojennych nie wolno zabijać.L-Iiędzynarodowa konwencja...
Pan Ohren poleciał z tym do pułkownika.Pułkownik rozstrzyg- nął,że go zabiorą ze sobą.Może się przydać.
44
Saperzy zaminowali pole i drogę od wioski.
Oficer na koniu zebrał swoją piechotę i ustawił czwórkami do wymarszu.Przyłączyli się saperzy.
Pułkownik i inni oficerowie wrócili do swych samochodów.
Czekały na nich w trwodze żony i d zieci.
Policjanci zapuścili motory ciężarówek.
Ale obserwator na sośnie dał znak,że jadą czołgi.Było ich p ięć,a nie tr-y jak zeznawał jeniec.Towarzyszy im zmotoryzowana piechota.Ilu ich jest? Trudno powiedzieć.Wzbijają tumany kurzu.
Odległość zmniejsza się bardzo szybko.Pięćset metrów.. .czterysta trzysta.. .
Oficer na koniu wyciągnął szablę.
Oddział piechoty i saperzy stanęli na baczność.
-Chłopcy - zawołał oficer - pokażemy szwabom,co to jest
Polski żołnierz! ■ ' Żołnierze odpowiedzieli chórem,ale trudno było zrozumieć słowa.
- Strzelać tylko na rozkaz.7yraźny rozkaz.dusimy oszczędzać Naboje.Brać skurwysynów na muszkę.Każdy strzał musi być celny,
Cywile znikli.O statnie limuzyny z oficerami uciekały prze
sieką.
Pozostał karabin maszynowy,czołg,wóz pancerny wysoki jak Piętrowy dom.Karabin maszynowy zamaskował się pod dymiącym jesz
cze niemieckim czołgiem.Polski czołg zaszył się w kępie drzew,od
dzielonej od lasu piaszczystą go1i:zną.Pancerny dziwoląg pozostał aa miejscu.
Słońce przeświecało przez gałęzie,na burej trawi-; " ładły się złote plamy.Las był cichy,jakby zamarł w oczekiwania,tylko z Zewnątrz dochodził coraz wyraźniejszy zgrzyt gąsiennic.Kagle i to zamilkł o./x le tylko na chwilę,bo potem nastąpiła dzika strzela
nina. Pociski przelatywały górą,ścinały wierzchołki drzew.Granaty Rozpryskiwały się,odłamki zarywały się w ziemię.rozłupywały korę drzew,latały jak kamienie,najmniejszy odprysk mógł zabić.
Pan Ohren uśmiechał się ze strachu.Poderwał się i chciał
Podbiegli do niego dwaj żołnierze.
. - Automat - odezwał się jeden z nich - przeszyło go jak ściegiem.
Przykryli go kocem.
Za sosnę wlazł nowy obserwator i od razu^krzyknął:
- Hurra! trafiony!
Zazgrzytało żelastwo.Z piskiem zerwała sie gąsiennica,nie- kiecki czołg zakaszlał,charknął,jakby się dławił własną krwią.
- io saperska mina - krzyczał obserwator.- Jeden się sfaj- dał,pal i się ,in n e się zatrzymały.Dostali cykorii.Motocykliści Zapuszczają motory.Zawracają! Czołgi też! Hurra!
- Dzięki Bogu - westchnął pan Ohren - od dziś wierzę w cuda. lunęły b iałe,an ielsk ie obłoczki.Żołnierze zachrapali jak jeden
Oficer usiadł na pniu ściętej sosny.Jenu też głowa opadała
^a pierś.Lapalił paierosa.
Jeniec podniósł się.Rozglądał się i trafił na wzrok pana
^hrena.Chciał się położyć z powrotem.
.45
Ohren mrugnął do niego;
- Uciekaj!
Jeniec powoli czołgał się przerwami aż na skraj lasu.Potem zaczął biec zygzakiem,ale nikt za nirn nie strzelał*
Ze snu zbudził żołnierzy samolot.Zrzućił jedną bombę,a na
stępnie całą wiązkę.Odezwał się karabin maszynowy.Kule świstały nad głowami.Iornier odleciał i zuczęły bić armaty.
?o była nawała artyleryjska.Posuwała się jak maszyna,metr za metrem w głąb lasu.Poorana ziemia stękała,jęczały drzewa,z trzaskiem zwalały się rozłupywane pnie.Szrapnel rozbił kuchnię.
Las nie odzywał się.lTie padł ani jeden strzał.
Armaty zamilkły.
46
-Jak tam na polu? - spytał oficer po dłuższej chwili spokoju.
- Czołgi cofają się - obserwator przytknął lornetkę do oczu - do wioski panie poruczniku.Melduję posłusznie,panie porucz
niku.
- No to złaź! - powiedział oficer. - :>!y sie też wycofamy.TTam to nie wstyd.Ale tamci to tchórze.Bali się wejść do lasu.
Żołnierze otrzepywali sie z igliw ia.Zapalali papierosy.
Wykopali grób i pochowali obserwatora.Usypali mogiłę i z ga
łę zi zrobili krzyż.
- Hakiego narobili hałasu - powiedział pan- Ohren - ja mam te
go dosyć.Jak pan myśli? Jak by się od tego wszystkiego oderwać.
Przed wymarszem zwiadowca poszedł zobaczyć,co się dzieje w kępie,dlaczego stamtąd nikt nie wyłazi.Wrócił zielony na twarzy.
Z obsługi została miazga.Działko rozbite.~omba trafiła w sam śro
dek.Zebrano szczątki mięsa i kości i wrzucono do leja.Zasypano piaskiem,oklepano mogiłę łopatkami i postawiono krzyż.Oddano sal
wę honorową.
Piętrowy wóz piancerny ocalał.I.jiał tylko dziurę z przodu jak
by w czole.Zataczał się i trzeszczał w szwach,ale śmiało ruszył za koniem ofioera.Po obu stronach szła piechota,luzem,nie w sze
regach.
Nikt nie pamiętał o niemieckim jeńcu.
Ha gościńcu napotykali samochody,porzucone,bez benzyny w bar
kach. Okoliczni chłopi" wycięli skórę z siedzeń,odkręcili gumowe koła i oderwali klamki.
Zaprosili po dwóch,trzech na chałupę.Oficera podejmował sam wójt Pan Ohren i Artur usiedli nad stawem,gdzie pływały fc£3zlci.
Zdjęli buty i moczyli spuchnięte nogi w wodzie.Przeprali skar
petki.
Boso podeszli do zagrody.Pies nc> łańcuchu ujadał,więc nie weszli na dziedziniec.
Robiło się cieono.
- Pan na mnie poczeka - Artur wszedł do środka.
Z izby buchnęło gorąco jak z pieca.Zapach krwawej zupy i wę dzonki przyprawił go o mdłości i zawrót głowy.
Sied zieli wokół stołu,m laskali.Połykali świnię,żeby się nie dostała wojsku,wszystko jedno jakiemu,
- A ten Źydek czego tu szuka? - spytał chłop z jasnym wąsem.
Cuchnęło wódką.
Artur wrócił z niczym.
- T.7cale nie jestem głodny - powiedział pan Ohren - do wszys
tkiego można się przyzwyczaić.
- Ko tak.
- Pan mi nie wierzy? A pan?
- 0 co panu id zie,pan ie Ohren?
- Po prostu pytam jak człowiek.
Artur usiadł na ziemi i zaczął wciągać mokre skarpetki.
-Teraz niech pan na mnie poczeka.
Ohren i uszył wiejską ulicą.Zn ikł w ciemnościach.
Długo nie wracał.Po godzinie przyniósł w lnianej szmatce duży kawał mięsa.Chleb trzymał w ręku.Szmatka była wilgotna od tłuszczu.
- v7idzi pan! Panu się nie udało,a mnie się udało. Ja. wiem , Oak z nimi rozmawiać. Ich kenne meine Pappenhaimer.
Podał szmatkę i chleb Arturowi.
Artur ociągał się : - A pan?
- Ja już się najadłem.Starczy mi na pare dnl.Tp wszystko dla z eg ark PSn 0hr6rL trż^mał wyciągniętą rękę.IT& przegubie nie było
- Ja bym wiecej dostał niż t>afc - roześmiał się Artur.
I7e wsi do późna rozbrzmiewały p i M f n k i ludowe i żołnierskie głośno grało radio.Warszawska stacja była jednak czynna.^ilkły śpiewy,żeby wysłuchać przemówienia.Ka zakończenie odegrano hymn Narodowy.Unosił się nad pustą wiejską ulicą i pod spokojnym,
gwiaździstym niebem. ^
Zrobiło się przejmująco chłodno.Od czasu do czasu szczekał Pies na łańcuchu.Potern nastała c isza.P ie s też msnął i obaj zmar
znięci uchodźcy wkradli się do stajn i.
* Ua barłogu,pod strzecha,uwiązany sznurami do belki,głęboko oadychał przez sen parobek.Od krów parowało ciepłem.Położyli się
klepisku i przykryli wspólnie płaszczem Ohrena.
47‘
Zbudziła ich bieganina po podwórzu i krzy ki.U ch yliii drzwi
^tajn i. Świtało. Żołnierze szykowali się do wymarszu.W drzwiach stały chłopki i płakały.
- Kochani nasi. Niech was Bóg i 'atka Boska mają w swej opiece*
Kobiety wiejskie żegnały odchodzący oddział piechoty,którv prowadził oficer na koniu.
x
Oderwali sie od wojska*Szli dni i noce*
~*sie jak po przejściu szarańczy: ani Chleba* ani wody.
'..'la dr o wyciągało żółty szłam.
Sogl obrzmiały i otarły się do krwi.Buty przewiesili przez ramię.
Podczas bombardowania w miasteczku Ohren odrzucił płaszcz, nie mógł go już dźwigać.
- ilolego! Kolego! - wpłano za nim.- Zgubił pan płaszcz.
Artur chciał już wrócić,ale Ol^ren powstrzymał go:
- Po co mi głaszcz? Ch& pan 2ginąć?
Bomba trafiły w s t a d n i n ę s z a l ą ł e konie pędziły po okólniku z płonącymi grzywami,Stawały dęba,piszczały, tarzały się po ziemi wierzgały w powietrzu £.0£-a#i„ tal&fr.z Jatrzał bezradny,biegał z płachtą usiłując ugasić płomienie na ginących zwierzętach. 5ru- py ze wzdętymi jak balon brzuchami dymiły, czuć było swąd spalo
nej sierści,spieczonego mięsa.
Zniszczony został wiadukt i tor kolej owy .Pod ostrzałem bro»
ni pokładowej lekarze i siostry wynosili z palącego się szpitala rannych.Zołnierzowi z rozprutym brzuchem starali się wepchnąć jelita z powrotem.
• Zastrzelcie! Zastrzelcie! llamo! - krzyczał.
Ludność uciekała ze zburzonych domów.Spod gruzów wydobywa
my się ję&i zasypanych.Kobieta z osuniętą na ramiona chustą za
darła spódnicę i pokazała lecącemu nisko pilotowi tyłek.
Pocisk trafił w wóz z Chlebem*Bochenki wyrzucone w górę spadły jak rozbite cegły.Ludzie z kolejki rzu cili się na^pokru- szone pieczywo.Sprzed piekarni zabrano dwa trupy kobiet.
- Czy jest sens uciekać? - wystająca szczęka Ohrena zadrżar- ła. - Jak pan myśli? Jaka jest szybkość czołgu na godzinę? Jaka człowieka? I w o g ó le ...
- Panie Ohren,tyleśmy p r zes zli,n ie wolno się załamywać.
- Fan się naczytał komunistycznych książek i chce pan być bohaterem - pan Ohren kiwał głową poklepując Artura po ramieniu.
- Oj Niemcy,Niemcy! ;*óje Niemcy! . . . - wzdychał.
Nocą wyszli z płonącego miasteczka.Ulicą brukowaną kocimi ł DSlIUjL •
ITędrowali gościńcem,szosą pokrytą lejami po hombach...
w P i s k i c h polach wyrósł pociąg świecący oknami,ludzie w oknach uśmiechali s i ę ,wyrastały domy świecące oknami od parteru aż po najwyższe piętra.Artur szedł i spał z otwartymi oczami.
Obaj upadli na ziemię.
Kiedy obudzili się,był jasny dzień.Skryli się w le sie . 28 ania szli la s e m .
Natknęli się na resztki dywizji.Żołnierze mieli
postrzę-pione płaszcze ze siadani spalenizny.Hełmy zawieszone na pl£«* . cach.Sa płaskich wózkach wojskowych wieźli ciężko rannych,lżej kannych n ie ś li na noszach zrobionych z gałęzi i koców.
Zatrzymali się na polanie.
Zrzucili płaszcze,wyciągnęli konserwy i j e d l i b a g n e t a m i . Znaleźli leśne źródło.Przynieśli w płóciennych w ia d r a c h wo- Zapalili ognisko.Oficer golił się w lusterku s a m o c ho du.Po tem dyn ans polewa* mu plecy. Żołnierze poszli się umyć w ź r ó d e ł k u .;?
* o t le zakipiała woda. Szeregowiec rozlewał do kubków c z a r n ą k a w e . huknęły strzały.
ł
£3: ody chłopaczek pędził krowy do domu na noc*
- Czy Niemcy są we wsi? - spytał Artur.
‘ - Fe ro z u m iju ...
- Kimci u seli? - spytał O h r e n .
- Ne znaju - chłopiec wzruszył ramionami.
~ % r ^że zabuw po polśki howoryty? - zagadoął chłopca Artur ChaJ bude! - Pm. Ohren dał znak ręką Ar turowi, żeby dał pokój. - UkraiAska mowa duże harna. iŁlj batvko peczataw Vt»3
u^raiiiskoj mowi,u samom B er lin i.
Chłopiec spojrzał na pana Ohrena i trzasnął witką.
x
Poczuli zapach dymu. *
b w ICa w~Śórsu nad wsią tliło się nie dogaszone ognisko.Fod t Q i em żarzył $1$ jeszcze popiół.Artur wygarnął upieczony lęarto-ł* b r u fa U e j>od przygniecioną kępą naci wykopali Jeszcze
pa-^ &ą rto rii. ujed li Je rui wpół Sur Owe,parząę sobie wargi.
U * , :V* wsi &rała muzyka,^ porwiecie księżyca bieliły alę w do- Hie, ? S&J&t.?* oknacn świeciło światło. ?o tylu nocach zaciem-
^ i a . 7 , e wśi Huczała zabawa.
- Łrzeba at^d wiaó - powiedział Artur.
As ^ .2 te-udem sie podnieś l i . Pal eko ńie u s z l i . Skuleni wyglądali starców^Położyli się pod stogiem sianń.
'Zbudziły ich pijane głosy.
- Qdsie ich sp o tk ałe ś - pytał gruby głos po ukraińsku.
- Im drodze - pozs&li głos małego chłopca.
- Dokąd szli?
- - Jakby do wsi. .
* Razem z tobą?
50
- Biby tak.
- Chuj z nimi.Laleko nie ujdą.Wracajmy.
- Hak - zgodził się cały chłopiec - daleko nie ujdą.
- Jak się zrobi jasno,daleko nie ujdą.
- Pewnie,jak się zrobi j a s n o ...
Zaczęli razer: śpiewać:
"Hej tam na hori Zicz ide.
Hej tac na hori Sicz ide.
Mej tata na hori nasze siaune towarystwo.. . "
£pie;v oddalił się.
- ójćziemy,panie Ohren?
Pan Ohren zasnął znowu.Artur też.
Zbudził ich tupot ludzkich nóg.
Cienie w hełmach albo okrągłych maciejówkach i rogatyw
kach szybko zsuwały się ze wzgórz a. i.a karabinach połyskiwał^
bagnety w księżycowym świetle.Ha dole -Tiemcy wszczęli alarm* Za- częli się ostrzeliwać.Urwało to krótko.Nad wsią unosiły się krzy
ki i ję ki. * ’ »
"Lóitter Gottes" - krzy częli.trzeszczeli z bólu.Karabiny wrzynały się bagnetami w ich brzuchy.Padali na ziemię. Karabiny podnosiły się i opadały, dobijając leżących.
- Gnade! Gnade! - wołali.*
.Ledwo się r o zw id n ił o, samdoty n iem ieckie zbombardowały
w ie ś . J
-r ols ki oddalał wycofał cię.zanin przybyła zmotoryzowana kolumna piechoty.
n