• Nie Znaleziono Wyników

113 - Zaraetnujcie * Boris Łazarewicz.^

Artur ułatwił mu żadasie:

113 - Zaraetnujcie * Boris Łazarewicz.^

Boris Łazarewicz zajął miejsce Wiener© przy biurku.Wyjął Paczkę* kazbeków i położył na stole. Zapalił i poczęstował Wiene-

Wiener wyglądał na niepalącego, ale paDierosa nie odmówił.

- Zegnam i proszę zastanowić się nad moją propozycją - Wie­

ner poklepał Artura po ramieniu.

Me schodach przyszło mu na myśl, że mógłby jednak Wienera Wykorzystać,

Wiener, gu,/ znowu go ujrzał wchodzącego, zbladł.

- Czy w sprawie mojej propozycji? - uśmiechnął się krzywo, - Kie. W sprawie nauczycielki Maryny Dorfmannówny.

- 0 co chodzi?

- Została wywieziona.

Wiener milczał. Spojrzał w stronę naczelnika.

- Czy nie zechcielibyście w jej sprawie interweniować?

- Interweniować?

- Zabrali ją przez pomyłkę, razem z rodziną, u której miesz­

a ł a .

- Jeśli pomyłka... to ją na pewnq zwolnią. Prawda, Boris Ła- krewie z?

Naczelnik zmrużył jedno oko od dymu papierosa.

- Należy jej pomóc, towarzyszu dyrektorze! To była wasza Pracownica.

- Dziwię się wam, towarzyszu Salz.

- Mogę za nią ręczyć, - Nie bądźcie dzieckiem.

- P r o s z ę ...

- Zrozumieliście o co chodzi, Boris Łazarewicz? - Wi-ner Wrócił się do naczelnika po rosyjsku.

Naczelnik potarł policzek ręką, porośniętą jasną szc ;,eciną.

Leon Hubel miał piękną kawalerkę z fortepianem. Wieko było

°twarte, jakby przed chwilą ktoś grał.

Leon ucieszył się, kiedy zobaczył Artura.

- Coś się stało? - spytał.

- Znowu jestem bez pracy. Miałeś wtedy rację, kiedy mnie 1

^Potkałeś na Zyblikiewicza. Po przesłuchaniu w NKWD, Nie od razu ZVvo ln ili. Poczekali trochę,

- Oni nie lubią, żeby człowiek znał przyczynę. Zwłaszcza,że 2*ęsto jej nie ma. Spróbuję ci coś załatwić - Leon podniósł się

Krzesła,

- Artut zatrzymał go ruchem ręki.

- Chcesz coś zjeść? - spytał Leon.

* - Nie* Dziękuję. Znałeś może koleżankę Racheli ze studiów pedagogicznych, Marynę? Marynę Dorfmannównę?

- Nie znałem. A p r o p o s ... Może byś wrócił do Racheli?

- .ć-eby znowu być na jej utrzymaniu?

- Masz drobnomieszczańskie skrupuły.

1 - Może. Ty się przyjaźnisz z Rybekoweaf pułkownikiem NKWD,

B a t o r e m pani Huttencwej. *

- Skąd wiesz?

- Mówiła mi Rachela.

- Z twojego punktu widzenia nie powinno to być nic złego.

- Oczywiście. Idzie mi o interwencję w sprawie Maryny, Wvwi*~

. i i ją. Tyś polecił Rybakowa pani Huttenowej. I dzięki"temu*Ka­

p e l a wyszła z w ięzienia.

- Wszystko wiesz.

- Może nie wszystko, ale nie jestem ciekaw.

- Niesłusznie mnie podejrzewasz.

- Pogadasz z Rybakowem?

- A więc straciłeś pracę i dziewczynę. Kochasz się w niej?

- Nie. Poznałem ją w teatrze. Pracowała jako sufierka.

- I to wszystko?

- Tak. Wszystko.

- Mnie to chcesz wmówić? Nie wierzę, ^eraz rozumiem całe twoje postępowanie z Rachelą.

- Nic nie rozumiesz.

, ~ Rybakowa nie pójdę. Ale o pracę zaraz się wystaram.

Spróbuję zadzwonić.

Telefon stał na gerydonie w korytarzu zs wieszakiem.

Leon prowadził rozmowę po rosyjsku.

Wrócił z radosną nowiną^

- Pójdziesz jutro do dyrektora Obłpiszczpromu, to jest prze­

mysłu spożywczego, do Arkadija Samuelowicza Biełusowa. Potrzebny tam uczciwy człowiek. Powołasz się na mnie. Nie wspominaj, że by­

łeś polskim komunistą, tę wiadomość schowaj sobie na inne czasy".

Jeśli zapyta, to M c nie mów, masz powiedzieć, że z ostatnie^

pracy sam odszedłeś, nie bój 'się, nikt tego nie będzie sprawdzał, P° 2S l i c z y ć na ogólny bałagan. Cze­

mu odszedłeś. Mało zarabiałeś. Postaw sprawę wynagrodzenia, do- wiedz się według jakiej stawki płac ustalona będzie twoja pens- ja. Oni takie postawienie sprawy bardzo cenią. Nie od razu sie zgcdzisz, potarguj się, ale ró-b to z humorem, to oni też lubią.To robi dcbre wrażenie. To znaczy, że jesteś nasz brat. Że można z tobą konie krasc. Ja was obu potem zaproszę na kolację do Georgea.

Artut wstał i zaczął się żegnać.

- Nie podoba ci się?

- Nie bardzo.

Powinieneś tam pójść. To jest bardzo dobre sta­

nowisko. Inni dopłacają, żeby się tam dostać. Pójdziesz’

- Zobaczę.

114

Oczywiście nie poszedł.

Przyszła do niego Rachela.

Mówili o Marynie.

- Bardzo piękna dziewczyna. Cudowny człowiek.

- Kiedy ją ostatnio widziałaś?

z oczu po skończeniu kursów pedagogicznych

S j r T i y i s c ' mm- “ ^ s u s * .

- Zabrali ją.

- Wiem.

~ Zabrali Przypadkową sublokatorkęl Jak moglij

- Wciąż jeszcze masz złudzenia7 ^ 1

- Proszę cię, Helu!

*- Dobrze.

- Ucieszyłem się, że przyszłaś.

- Naprawdę?

m i, w i r S c ^ r ° k f l ^ łt t r i j k ą t a m i ? na<Sh 2am alowan^ h ^ b i s t y c z n y

-Po Korytarzu kreciłe się pani Helena. Ale drzwi były zamknię­

Z powodu twojej awersji do komunizm . - Więc jest to przekora?

- Nie, to ideowy stan pogotowia, te się tak wyrażę.

- Bożel Przestańmy wreszcie* Czy nic już nie ma poza poli­

tyką? Człowiek jest taki samotny...

- W socjalizmie człowiek nie jest samotny.

- Tak. Zawsze ktoś za nim i d z i e . ..

- Jesteś złośliwa.

- Bo na wszystko masz odpowiedź. Zawsze masz jakąś formuł­

kę .

- Nigdy nie dojdę z tobą do ładu.

- Ani ja z tobą.

- Tośmy się porozum ieli...

- Żyjesz abstrakcją, a ja widzę komunizm w praktyce.

- W jeden dzień nie da się wszystkiego zmienić.

- Owszem, dało s i ę f na gorfcze.

- Tyś nie cierpiała głodu, dla ciebie nie istniało takie po­

jęcie, jak kapitalistyczna niewola.

- Takiej niewoli jeszcze nie było, jak świat światem, ta­

kiej niewoli w historii nie było. żeby śpiewać, tańczyć, klas­

kać i chwalić niewolę jako wolność.

- Jakim prawem ty tak mówisz? Czy ty cokolwiek wiesz o mar­

ksizmie? Czytałaś coś?

- Masz słuszność, mam do tego awersję.

- Szkoda, może niejedno by ci się wyjaśniło. Może by ci to

cos wytłumaczyło. J

, 7 Mylisz się. To l?y mi wszystko wytłumaczyło i to jest naj~

g r o ź n ie js z e ... każde kłamstwo, każdą zbrodnię. Ta twoja ideolo­

gia zaczerpnięta z książek włożyła ei okulary na nos z wąską ma­

rksistowską szparką. Ażebyś nic innego nie dostrzegał.

nT??z P ^ze®iwnie* To nieprawda! - przerywał jej Artur.

- Taki człowiek staje się automatem. Wrzuca się do niego ć ,pytanJi gotowych odpowiedzi. Wy nie macie własnego mózgu*

Zdaliście się na mózg jednego człowieka.

- Ten człowiek to geniusz!

skończy?8 nim Się W8zystk0 końezy* Co będzie f jak on sam się - Zostanie partia.

- Zostanie strach.

- Nieprawda!

- Zostanie t e r r o r ...

- Zło ko nieczne...

- Dla kogo, komu służy?

- Jak to: komu?

- Tak.Komu? Ule przyszło ci w ogóle do głowyJ - Dosyć! Dajmy temu spokój J

władzy. Dnie by bez terroru nie przeżyła.

u , ~ adasz głupstwa, — Artut zerwał się z mielsca i 2aczał

^ ty nic nie rozumiesz - krzyczał - ty mnie ni-gdy nie rozumiałaś. Jesteś na to zbyt ograniczona. 7

Oto n ; 3?eJsirodplwiPe Iź?dE ' W° dllła Za * ■ « « > » « . - . 116

t w a r z T d L £ i a c h ? ął' U' ia<ił 2 poWrote,n obok ^ c h e l i i ukrył - Przepraszam cie, Helu.

d* u£° nilozmł Artur też milczał, nachela odezwała się pierwsza:

- N ie ^ Ń fe mogę? prZy8Złam' R° dziee się wyprowadzili.

u\ . - Będziesz miał spokój,

Artur kręcił głową,

- Po rodzicach zostało łó ż k o ...

Artu* nic nie odpowiedział. Udawał, że n ie rozumie ostat­

niego zdania. Starał się nie dać po sobie nic posrnaó.

- Wyprowadzisz się, kiedy zechcesz.

- Nie mogę.

x

Zgasło światło, Artur podszedł do okna. Na u lic y panowała granatowa ciemność* Latarnia nie p a l ił y s i ę . Szukał w s zu f l a d z ie zapałek, ale nie znalazł.

Ze świecą w ręku weszła pani ftelena;

- Wyłączyli elektrownię. Nie wiadomo, kiedy ją w łączą.N igdy

nie wiadomo. i

Rachela wstała.

Gdzie pani pójdzie w taką ciemnośc? - powiedziała pani Helena. - Jeszcze się jaki sołdat przyczepi.

- Tramwaje nie kursują. Poczekaj - odezwał się Artur.

- Pójdę piechotą.

Artur odprowadził ją do domu. * x

Posłaniec z redakcji "Czerwonego Sztandaru" przyniósł Artu­

rowi l is t . Na kopercie zrobionej z gazety był adres nadawcy:

- Zbyszek - krzyknął Artur.

Rozdarł drżącymi palcami kopertę. List nadszedł z g>ębi\

ZSRR. Czyżby Zbyszek został wywieziony?

"Mój drogi. Na pewno zdziWisz się , ie piszę do Cieuie z tak daleka. Przede wszystkim parę słów o przeszłości. Wiem, że sie­

działeś we Wronkach, skąd mnie wywieziono do Wiśnicza. Tam zasta­

ła mnie wojna. Z towarzyszami poszliśmy do Warszawy, aby jej bro­

nić przed hitlerowcami. Gdy Czerwona Armia dtanęła na krótko nad Wisłą, przeszedłem na stronę sowiecką. Wróciłem do naszego mias­

ta i chciałem zacząć pracować. Ale mi się tutaj nie podobało.Po­

syłali do małych miasteczek najgorszych lu dzi. Toteż kiedy prze­

czytałem ogłoszenie o m obilizacji sił roboczych do Donbasu, z ra­

dością się"zgłosiłem ".

- Po co? Potrzebne ei było? - wyrwało się Arturowi. Odłożył szarą poliniowaną kartkę.

" . . . Uważałem to za swój obowiązek. Jakimś cudem zawałęsała cię tutaj wasza gazeta "Czerwony Sztandar", a w niej Twój arty­

kuł. Barazo mi się spodobał. Napisałeś gó w naszym duchu. Myślę, żeś mnie jeszcze nie zapomniał i znajdziesz chwilę czasu dla da­

wnego przyjaciela, ażeby mi napisać parę słów. Nie nożesz sobie wyobrazić, jak jestem spragniony wiadomości w ogóle, a ód ciebie w szczególności. Naturą mnie nie obdarzyła talentem, jak ciebie*

i nie mnie pisać do gazet na Twoje podobieństwo. Ale pracuję il staram się z wszystkich sił zasłużyć sobie na zwanie stachanowca, w ten sposób najlepiej przysłużę się wielkiej idei międzynarodo­

wego proletariatu i może kiedyś przeczytasz w gazecie i moje na­

zwisko. Jakby to było dobrze, gdybyś tutaj przyjechał, cho^ na krótko. P0gaaalibyśmy Sobie jak dawniej. Pamiętasz nasze dysku- . sje . Byłem pewny, że staniesz się naszym towarzyszem. Muszę koń­

czyć, bo w naszym obszczeżyciu robią porządek a na mnie już czas, moja zmiana zjeżdża zaraz do szachty. Kończę, oczekując rychłej

odpowiedzi. Cześć. 2 proletariackim pozdrowieniem.

Zbigniew Taras*1.

Pokażę to Racheli - pomyślał Artur - niech w id z i ..* Albo nie, raczej n i e . . .

m

- Towarzyszu, właśnie o was myślałem - był to Wołodia Bcjm, redaktor z Odessy, Żydf mówiący nieźle po polsku. Zachwycał się zamieszczanymi w "Sygnałach" artykułami aresztowanego poety Ma­

łeckiego. - Mówiliśmy o was .z towalrzysze* Szmerem. On was szuka.

Chodimy do redakcji.

Artur spotkał Wołodię Bojma na ulicy ZimorowicZa, niedaleko

"Czerwonego Sztandaru".

Szmer rozwarł ramiona i wyszedł zza biurka*:

- Znalazła się wreszcie nasza zguba. Znowu fcez pracy? Jak długo?

- Od paru miesięcy.

- I nie dałeś znać. Szukałem cię.

• Leon Hubel zna mój adres.

- Nie przyszło mi to do głowy. Sam wiesz, jaki tu młyn - Szmer skrzywił się.

- Je swoje zrobiłem. Dostawiłem winowajcę na miejsce. Resz­

tę załatwiaj ty. Zostawiam was samych - Bojm pomachał obu ręką i wyszedł.

- Człowieku, co ty wyprawiasz, że zewsząd cię wylewają? - Z czego żyłeś tak długo bez pracy? Może ci trzeba pieniędzy? - Szmer sięgnął po portfel.

- Nie trzeba mi pieniędzy. Dziękuję. Szukałeś mnie? Chcia­

łeś się ze mną widzieć.

- Chciałem to za mało, pragnąłem - Szmer uśmiechnął się mru­

żąc oczy. - Otóż • zaczął poważnie - zwrócono się do mnie z ra­

dia. Potrzebny kierownik polskie&o programu. Pomyślałem sobie, że tyłbyś się do tego nadawał. Tylko czy już kogo nie przyjęli.

Poczekjaj, zaraz się dowiemy.

Sjzmer podniósł słuchawkę. Poprosił dyrektora Koralowa. Roz­

mowa toczyła się po rosyjsku.

- Mam wreszcie tego kandydata,. . Tak, Iwan Pietrowicz, na pe­

w n o ... od z a r a z ... - Szmer kiwał głową. - Tak, Iwan Pietrowicz, wszystkiego dobrego. Bardzo dziękuję. - Sznmer położył słuchaw­

kę na widełki. Zatarł ręce.

Artur czekał, aż Szmer się odezwie.

- Masz szczęście. Właśnie mieli już jednego, ale, oczywiś­

cie, wolą mojego kandydata. Wal, chłopie, na Batorego,nie wiem, jak ją teraz "przemianowali". Zdaje się, że na Suworowa. Całkiem możliwe, przy ich poczuciu t a k t u ...

W wiecznie ciemnym korytarzu redakcji natknął się na Rober­

ta z Teresą.

- Wieki całe. - zawołała Teresa.

Uścisnęli się.

- Zapomniałeś o nas.

- Wpadnij kiedy do nas - zaproponował Robert.

- "Kiedy". To nie jest żadne umawianie się. Czekamy ciebie w przyszłą niedzielę. Gemacht?

m