• Nie Znaleziono Wyników

Czy wspólnotowość to lek na skutki kryzysu? Co zrobić, gdy nie potrafimy przewidzieć przyszłości? Co było dobrego w mieście

średniowiecznym? - odpowiada prof. Jan Waszkiewicz,

współ-twórca koncepcji strategii zorientowanych na wartości,

pierw-szy Marszałek Województwa Dolnośląskiego.

Rozmawia Łukasz Medeksza

Na poprzedniej stronie: Wrocław na pierwszym wydaniu litografii G. Hayera, 1591 r. Rycina ze zbiorów Wratislaviae Amici http://dolny-slask.org.pl

xzcksjckdsljfds

175

prof. dr hab. Jan Waszkiewicz

Skoro tak, to krawiec jest artystą. Sprzedaje miastu piękny garnitur.

Jako współautor kilku strategii bałbym się tak powiedzieć, bo okaże się, że pozuję na Bóg wie jakiego mistrza kra-wieckiego czy artystę.

No ale czy strategia jest, czy nie jest sztuką?

Raczej rzemiosłem. Wykonywanym zgodnie z wiedzą i wyczuciem. Tak naprawdę strategia, zgodnie zresztą z rodowodem tego pojęcia, jest narzę-dziem pracy naczelnego wodza. Musi być robiona w dużej mierze pod niego. Strategia dobra dla Napoleona będzie kiepska dla kogoś, kto nie ma napole-ońskich zdolności, parametrów i wizji. W mieście to zazwyczaj prezydent lub układ rządzący zamawia strategię. Dla-tego jest ona zmieniana przy każdej zmianie władzy.

Podstawowe wartości miasta okazują się w ten sposób wartościami wodza naczelnego.

Może inaczej: muszą być przez niego akceptowane. Siłą sprawczą strategii musi być ktoś, kto może nadać jej życie. Czyli głowa miasta. A wartości zawsze zaszyte są w strategiach, nawet jeśli nie są wprost wskazane. Jeżeli strate-gia skupia się na wzroście produkcji, to przecież wpierw zakłada, że ów wzrost jest wartością.

Miasto to wiele systemów wartości. Aksjologiczna polifonia. Żeby w tym zgiełku napisać strategię, trzeba te

różne systemy wartości wpierw rozpo-znać, a potem wybrać któryś z nich...

… i powiedzieć dlaczego opowiadamy się właśnie za nim.

Ale sam wybór jest tak naprawdę arbi-tralny. To decyzja polityczna.

Zawsze tak jest. Możemy jednak wów-czas zadać pytanie naszym współoby-watelom lub wyłonionym przez nich siłom politycznym, czy zgadzają się na nasz wybór.

Aksjologia ma więc silny związek ze sferą polityczności, rozumianą za Car-lem Schmittem jako sfera konfliktu, walki o władzę.

Nie uciekniemy od tego. Modelowo i oficjalnie będziemy mówili, że przy-świecający strategii system wartości podzielają mieszkańcy miasta. Jednak w praktyce jest on efektem wyboru dokonanego przez układ polityczny...

… ten zaś kieruje się nie tylko aksjolo-gią, ale i Nietzscheańską wolą mocy.

Oczywiście. Ale gdzieś obok tego ukła-du występuję ja jako strateg, który ma swój system wartości i nie pod każdy cudzy system wartości będę kroił gar-nitur. Pisanie strategii to jednak nie to samo, co przyodzianie człowieka w ja-kieś szmaty, prawda?

Bo strateg nie jest kondotierem i nie daje się nająć każdemu?

Cóż, znam i takich strategicznych kon-dotierów. Ale w moim modelu jest tak, że muszę wpierw dogadać się z tym, kto

xzcksjckdsljfds

177

rządzi miastem i przynajmniej uzgodnić wspólne wartości. Do nich zaś później przekonuję miejscowych „aktywnych aktorów”. Wśród nich najważniejsi są ci ulokowani gdzieś w okolicy tego wład-czego, lokalnego układu. Jeżeli strate-gia ma być realizowana, to oni muszą być do niej przekonani, bo mają zbyt dużo możliwości jej bojkotowania, pa-raliżowania.

Jaka jest rola stratega już po napisaniu strategii?

Twórca strategii odchodzi. Jeżeli jest ona udana, to powinno się o niej mówić jako o strategii wodza, czyli np. prezy-denta miasta. Jeśli jednak jest nazywana „strategią Waszkiewicza i Galara” - bo przeważnie tworzę takie dokumenty wraz z moim przyjacielem prof. Roma-nem Galarem – to znaczy, że coś nie wyszło.

Takie dokumenty często lądują na pół-ce. Są zapominane.

Na ogół tak jest. Czasem ktoś znajdzie ten zakurzony dokument, wyciągnie go i albo się pośmieje, albo się zdziwi. Kiedyś sprawdziłem, że udało się zreali-zować zaskakująco dużo działań zapisa-nych w pierwszej strategii Wrocławia, tej z 1998 r. Działa to chyba tak, że jeśli ko-muś zależy na jakimś projekcie i znajdzie w strategii sprzyjające mu zapisy, to się na nią powołuje i się z nią identyfikuje. W rezultacie strategia – nawet ta odło-żona na półkę – wiedzie sobie jakieś takie pokątne życie. Oczywiście lepiej byłoby, gdyby odgrywała większą rolę.

Jak to zagwarantować?

Postulowałem wprowadzenie instytu-cji rzecznika strategii. Ktoś taki stwier-dzałby czy decyzja podejmowana przez władze jest zgodna ze strategią, czy nie. Jeśli nie jest, to trzeba ją dodat-kowo uzasadnić. Dodatdodat-kowo raz w roku rzecznik składałby sprawozdanie z wy-konania strategii. I być może od czasu do czasu mógłby postulować aktuali-zację dokumentu lub zmiany w polity-ce miasta. Rolą rzecznika byłoby więc przywoływanie układu rządzącego do porządku.

Jakie odzwierciedlenie w strategii miasta powinny mieć duże zmiany ge-opolityczne czy geoekonomiczne za-chodzące w świecie? Choćby możliwy kryzys dotychczasowego paradygma-tu rozwoju.

W myśleniu strategicznym szalenie ważna jest dla mnie kategoria wyzwań. Pojawia się już w pierwszej strategii Wrocławia z 1998 r., a potem w drugiej z 2006 r. Bo poza tym, że dokument przyjmuje pewien system wartości i wskazuje, w jakim kierunku chcemy się rozwijać, to dodatkowo definiuje wy-zwania, przed którymi stoimy i z który-mi musimy się zktóry-mierzyć.

Od tego przeważnie jest analiza SWOT.

Ale ona ma w sobie coś mechanicznego, nie bardzo ją lubię. Wyzwania to coś in-nego. To coś, co stoi przed nami i na co musimy znaleźć odpowiedź. Słabości i zagrożenia wpisywane w SWOT nie narzucają takiego obowiązku. Więcej:

Fragment historycznego małego detalu z XIX w., tzw. Pogodynka, ul. Świdnicka. Fot. Izabela Gajny

xzcksjckdsljfds

metoda ta obarczona jest ryzykiem, że przegapimy jakiś istotny czynnik, bo uznamy go za mało prawdopodobny – tak jak pojawienie się góry lodowej na trasie Titanica. Czasem wyzwaniem dla miasta jest coś, co dzieje się gdzieś daleko.

Na przykład?

Gdybym dzisiaj pisał jakąś strategię, to zastanowiłbym się co dla miasta ozna-cza zmiana układu sił na świecie. Jeśli Stany Zjednoczone spadną na drugie miejsce, a Chiny awansują na pierwsze, to spowoduje to ruchy tektoniczne w skali globalnej. Ich odpryski mogą w nas trafić. Podobnie jest z naciskiem migracyjnym – na razie nie ma go w Pol-sce, ale jest już rzut beretem od nas, w Niemczech. Trzeba się do tego jakoś przygotować. Grozi nam kryzys syste-mu finansowego. Jeśli do niego dojdzie, to nie będzie nikogo i niczego, kogo on w jakiś sposób nie dotknie. Chyba że mamy jakieś warstwy amortyzujące, które zabezpieczą nas przed jego kon-sekwencjami.

Co to za warstwy? Czy czający się w tle strategii zorientowanych na wartości postulat powrotu do tradycji, a może nawet idea miasta neomediewalnego, to jest właśnie taki nowy strategiczny cel dla Wrocławia w trudnych czasach?

Do jakiegoś stopnia pewnie tak. W strategii Wrocławia z 2006 r. wyraź-nie postawiliśmy na dowartościowawyraź-nie wspólnotowości. Pod koniec XIX w. nie-miecki socjolog Ferdinand Tönnies

po-dzielił organizacje społeczne na

Geme-inschaft i Gesellschaft, czyli wspólnoty

i stowarzyszenia. Te ostatnie są sforma-lizowane...

… jak choćby miasto instytucjonalne, gmina rozumiana ustawowo.

Oczywiście. Natomiast wspólnoty powstają na zasadach bardziej orga-nicznych, takich, które sprawiają, że myślimy o jakimś układzie „my”. Więzi wspólnotowe są emocjonalne, niesfor-malizowane. W dużej mierze wynikają z tradycji, a nie z jakichś formalnych ustaleń. I Tönnies uważał, że w świecie nowoczesnym wspólnoty odchodzą do przeszłości, a ich miejsce zajmują stowarzyszenia. Ja patrzę na to inaczej: każda zorganizowana zbiorowość ma dwie składowe, wspólnotę i stowarzy-szenie. I one przenikają się wzajemnie. Ludzie często są w sformalizowanym stowarzyszeniu, bo się w nim dobrze czują, czyli traktują je jak wspólnotę. Z kolei wspólnoty miewają swoje nie-co sformalizowane rygory, które koja-rzą się ze stowarzyszeniami. Faktycznie w XX w. nastąpił jakiś przerost tych form stowarzyszeniowo-prawnych. Formal-ne rygory zdominowały zwykłą ludzką przyzwoitość i inne cechy wspólno-towe. Stąd współczesny dyktat praw-ników. Czym zaś było miasto średnio-wieczne? Przede wszystkim wspólnotą. Tak je sobie przynajmniej wyobrażamy. Choć oczywiście obowiązywały w nim też różne kodeksy, czyli miało ono swój stowarzyszeniowy składnik dodany do wspólnotowości.

xzcksjckdsljfds

179

Czyli celem Wrocławia – lub dowol-nego indowol-nego dolnośląskiego miasta – powinno być odzyskanie wymiaru wspólnotowego?

Miasto powinno być wspólnotą miesz-kańców, prawda? Albo wspólnotą wspólnot. Być może to moje marzenie wynika z jakiegoś konserwatywnego nachylenia, ale uważam, że wspólnota rodzinna mogłaby odgrywać większą rolę w życiu ludzi, niż tylko przez te dwie godziny co wieczór przed spa-niem, kiedy wszyscy się zbiegną. Po-dobnie więzi sąsiedzkie, dziś poprze-rywane. Człowiek wraca do chałupy, zamyka się na klucz. Nie będzie biegał po sąsiadach, bo i po co? Do czego oni mi są potrzebni? Chyba że się wali i pali. Gdy była u nas powódź w 1997 r., to moje osiedle było pod wodą i nagle wyłoniła się wspólnota, sąsiedzi zaczę-li wymieniać się tym, co mają. Później jednak wszystko w zasadzie wróciło do poprzedniej normy. Ale uśmiecha-my się i kłaniauśmiecha-my się w nieco szerszym gronie niż wcześniej.

Czy wspólnotowość jest potrzebna tyl-ko w czasach kryzysu?

To jest pytanie o to, czym jest człowiek i czego potrzebuje. Czy – jak chcą libe-rałowie – jest elementem samotnym, egoistycznym, nastawionym egocen-trycznie? Czy też – jak głosi nauka społeczna Kościoła i antropologia wy-wodząca się z Ewangelii – to wspólnota kształtuje człowieka? „Z kim przesta-jesz takim się staprzesta-jesz” - mówiło

daw-ne powiedzenie. Wspólnota jest więc wartością – zarówno z punktu widzenia rozwoju jednostkowego, jak i dla całe-go miasta. Jeżeli ludzie będą bardziej zakorzenieni, będą czuli się u siebie, to sprawy miejskie przestaną być dla nich obojętne. To może być kłopotliwe dla władz lokalnych, ale może przyczyniać się do wzrostu aktywności obywatel-skiej.

Czy takie miasto zakorzenionych oby-wateli jest otwarte dla przybyszów z zewnątrz?

Tak, ale nie bezwarunkowo. Jeżeli mia-sto jest wspólnotą wspólnot, to aby stać się jego obywatelem, trzeba być zaakceptowanym przez jedną z nich. Ktoś opowiadał mi, że znalazł w aktach swojej gminy uchwałę jej władz z 1918 r. o nadaniu komuś polskiego obywatel-stwa. To jest piękne! Wolę, żeby oby-watelstwo było nadawane przez gminę, niż przez władze państwa. To wspólno-ta gminna powiedziała o tym człowieku: „on jest nasz, chcemy go między sobą, ma mieć pełnię naszych praw”.

Czyli nowego obywatela zaakcepto-wała przede wszystkim wspólnota, Gemeinschaft.

Ojciec Romka Galara był pracownikiem administracji w Łodzi, potem został rzucony gdzieś do Żywca. Mieszkał tam wiele lat i już poczuł się żywczaninem. Ale któregoś dnia przyszli do niego ja-cyś miejscowi starsi panowie i powie-dzieli: „My ciebie obserwujemy, ty się nam podobasz, chcemy cię tutaj mieć,

xzcksjckdsljfds

więc musisz się pobudować”. Mógł stać się „swój”, ale musiał postawić sobie dom. Oni mu w tym pomogli. Takie nabycie obywatelstwa w mieście to ja rozumiem. Nie wynika z decyzji urzęd-nika, który tylko sprawdza papiery.

Wyobraża Pan sobie tak mocną wspól-notowość we współczesnym Wrocławiu?

Na to muszą pracować pokolenia. Po-czątek procesu tworzenia obywateli Żywca ginie w pomroce dziejów. Jeśli poszlibyśmy w tym kierunku, to może za 200 lat podobna scena mogłaby ro-zegrać się we Wrocławiu. Oczywiście moi znajomi liberałowie będą wrzesz-czeć, że to nie tak, bo gdy człowiek ma pieniądze to sobie kupuje ziemię, bu-duje dom i wara komukolwiek od nie-go. Stawia wokół płot, puszcza luzem rottweilera i mówi wszystkim dookoła: „Odpieprzcie się ode mnie”. To też jakaś wizja miasta, tyle że zupełnie inna.

Dziś chyba dominująca.

To zupełnie inny system wartości, niż osiedle otwarte, jakoś może nawet za-praszające swoją architekturą, jakimś placykiem do tego, żeby tam wpaść.

Czy prezydent miasta jako wódz na-czelny zamawiający i realizujący stra-tegię to funkcja wyłącznie w ramach instytucji, Gesellschaft, czy jest on także wodzem wspólnoty wspólnot, Gemeinschaft?

Skoro jest wybierany bezpośrednio, to współtworzy wspólnotę. Przyjrzyjmy się jednak proponowanej przeze mnie

funkcji rzecznika strategii. W wojsku tę rolę pełni szef sztabu. To on odpowia-da za strategię i ma silną pozycję przy wodzu. Czy taka funkcja nie mogłaby pojawić się po stronie Gemeinschaft? Oczywiście: tak! Mogłaby mieć formę silnego ruchu obywatelskiego.

Działającego na rzecz strategii?

Albo na rzecz realizacji wartości, któ-rym służy strateg, bo sama strategia jest jedynie narzędziem. Czy coś takie-go byłoby możliwe? Nie mam zielonetakie-go pojęcia.

Jak kształtują się wartości w mieście? Skąd się biorą?

Miasta są produktem działania ludzi w bardzo długim okresie czasu. Nawet te nowo założone – jak Brasilia czy Nowa Huta – wpierw nie mają duszy, charakteru, wyrazu, ale potem zaczy-nają kształtować swoją historię, nasią-kać wydarzeniami, emocjami, ocenami. I stają się nośnikami pewnych wartości. Choć i one, na samym początku, są owo-cami jakichś planistycznych wydumek, które również próbują jedne wartości wpisać w przestrzeń miejską, a inne z niej usunąć. W mieście, które wzrasta przez stulecia każda epoka, każda gene-racja, a nawet każda osoba czy podmiot, wnoszą swoje punkty widzenia, swoje systemy wartości. Czasem wprost po to, by je wpisać w przestrzeń miejską, cze-go przykładem są kościoły, świątynie, czy jakieś istotne obiekty świeckie. Te kolejne systemy wartości modyfikują systemy zastane, ale nie eliminują ich

xzcksjckdsljfds

181

całkowicie. W rezultacie miasto jest układem pluralistycznym. Wielowar-stwowym. Daje wiele możliwości od-czytywania systemów wartości.

Bardzo czytelne pod względem aksjo-logicznym było miasto średniowieczne.

Miało ściśle wytyczone granice. Bu-dowało czytelny podział na „my”-”o-ni”. Symbolem wspólnoty był rynek z ratuszem, który świadczył zarazem o zasobności, godności i wartości tego miejsca. Świetnym przykładem jest oczywiście nasz ratusz wrocławski. Do-koła stały kamienice, które przecież nie należały do byle kogo. To centrum spo-łeczne, centrum miasta. Patrycjat spra-wujący władzę dla dobra całej wspól-noty. A wokół jakieś gorsze dzielnice, ulice boczne, tylne, które były siedzi-bą plebsu. Przestrzeń odzwierciedlała układ hierarchii społecznej. O zasob-ności obywatela świadczyła szerokość i wysokość kamienicy, ozdobienie frontonu, różne inne tego typu elemen-ty. Dlaczego to istotne? Bo zasobność miasta jest wartością. Podobnie jak jest nią jego wielkość, siła, znaczenie. To wartości, które zostawili nam nasi poprzednicy. Powinniśmy je rozwinąć i przekazać dalej.

Piękno, bogactwo i żywotność.

Nie tylko! W samym środku naszego rynku stoi – owszem – ratusz. Ale trochę z boku, acz z wysoka, miastu przygląda się główna świątynia, wówczas miejska, kościół św. Elżbiety. Czyli miasto żyje pod okiem i ku chwale Najwyższego.

Sacrum podchodzi bardzo blisko rynku, wręcz wkracza na rynek – jak Kościół Mariacki w Krakowie. Oznacza to, że strona ekonomiczno-polityczno-spo-łeczna jest szalenie ważna, ale ona słu-ży celom wyższym. Dopiero wraz z nimi wszystko tworzy harmonijną całość.

Czy istnieje jakiś optymalny styl archi-tektoniczny, urbanistyczny dla warto-ści, które mogłyby być realizowane we Wrocławiu?

Tego nie wiem. Ale pisząc kolejne stra-tegie Wrocławia widzieliśmy pewną szansę właśnie we wspólnotowości i w przestrzeniach, które zostały przez miasto wchłonięte.

W dawnych wsiach i miasteczkach?

Takich jak Leśnica, Brochów, Widawa... One zachowały swoją tożsamość, mają swoje ryneczki, swoje centra. Jeśli mają być częścią miasta, to konieczna jest niemal beznadziejna walka o zabliźnie-nie przestrzeni między nimi i zrobiezabliźnie-nie z Wrocławia jakiejś bardziej jednorod-nej całości.

Wrocław mógłby być federacją mia-steczek?

Zakładałem ewolucję tego systemu. Może trzeba by zacząć od przywró-cenia instytucji sołtysa we wsiach wcielonych do Wrocławia? A może nawet wójta, jeśli mamy do czynienia z większym osiedlem? Można dać tym wewnętrznym wsiom i miasteczkom większe kompetencje i możliwości de-cydowania o różnych sprawach, choćby

xzcksjckdsljfds

183

założyć, że będą one zgodne z deklaro-wanymi przez nas w strategii wartościa-mi. W każdym razie wybór sprzeczny z nimi będzie dla takiego decydenta bardzo kłopotliwy i trudny. Zatem wy-bierając system wartości wpływamy na przyszłe decyzje, nie wiedząc nawet czego one będą dotyczyły.

przestrzennych. Dzielenie całej tkan-ki miasta na miasteczka nie ma sensu. Wielkomiejski Wrocław pozostanie wielkomiejskim Wrocławiem, dziele-nie go na jakieś dzielnice czy osiedla jest sztuczne i nie bardzo funkcjonuje. Chyba że mówimy o takich wyraźnie wyodrębnionych terenach jak Nadod-rze. Ale te ustroje osiedlowe nie mu-szą być zawsze takie same. Jeśli damy jakąś dozę niepodległości Widawie, to może ona funkcjonować inaczej, niż np. w Leśnicy. Oporów to coś innego niż Brochów. Stąd nasz pomysł, by zacząć od Leśnicy – i tam wypróbować nowe rozwiązania ustrojowe. To osiedle wy-daje się czytelne, ładnie wydzielone, zadbane.

Dlaczego najlepszym rozwiązaniem w całym tym aksjologicznym i prze-strzennym rozproszeniu miałaby być strategia zorientowana na wartości? Co ona nam daje?

Nie mamy żadnych szans, żeby prze-widzieć szczegółowo sytuacje, jakie będą wymagały podejmowania decyzji za – powiedzmy – pięć lat. Ba, nawet za trzy lata. Jakie środki będziemy mieli wtedy do dyspozycji? Jakim naciskom będziemy poddawani? Jakie będzie-my mieli alternatywy? Tego nie wiebędzie-my. Natomiast możemy wynegocjować system wartości, który chcemy reali-zować i któremu chcemy jakoś podpo-rządkować życie społeczne w mieście. Nadal wówczas nie wiemy przed jakimi wyborami stanie ten, kto będzie podej-mował decyzje. Będziemy jednak mogli

Współczesna płaskorzeźba, duża litera ‘W’ od łacińskiej nazwy miasta Wratislavia. Rys. Michał Suffczyński.

z profesor Małgorzatą Chorowską