• Nie Znaleziono Wyników

W tem wyraża się decadence: instynkt solidar­ ności jest tak zwyrodniały, że solidarność odczuwa

W dokumencie http://nietzsche.ph f.org/dziela/fn wm (Stron 141-148)

się jako t y r a n i ę : nie chcą oni żadnego autory­

tetu, żadnej solidarności, żadnego wcielenia do sze­

regu i nieskończonej powolności ruchu. Nienawidzą

postępowania krok za krokiem, tego tempa wiedzy,

nienawidzą tej niechęci do dobicia do brzegu, tego

długiego oddechu, tej osobistej indyferencyi czło­

wieka nauki.

246.

P r o b l e m a t f i l o z o f a i c z ł o w i e k a n a u k i .

— Wpływ wieku; przyzwyczajenia depresyjne (sie­

dzący tryb życia a la Kant; przepracowanie, niedosta­

teczne odżywianie mózgu; czytanie). Rzecz bardziej

istotna: czy sam kierunek, zmierzający do takiej

o g ó l n o ś c i nie jest już aby symptomatem — deca­

dence; o b j e k t y w n o ś ć jako r o z b i e ż n o ś ć w o l i .

Już w założeniu wymaga to wielkiej obojętności

wzglę-l 8

dem silnych popędów: pewnego rodzaju izolacyi, wy­ jątkowego stanowiska, oporu przeciwko popędom nor­ malnym.

T y p : oderwanie się o d m i e j s c a r o d z i n ­ n e g o ; w coraz szersze kofa; rosnący egzotyzm; umilkanie starych imperatywów — — ; nawet to usta­ wiczne pytanie »dokąd?« (»szczęście«) jest znakiem w y ł ą c z e n i a z form organizacji, wybuchem.

Problemat: czy człowiek n a u k i jest aby bar­ dziej symptomatem — decadence, aniżeli filozof: — jako c a ł o ś ć nie jest on oderwany; tylko c z ę ś ć jego jest całkowicie poświęcona poznawaniu, wytre­ sowana na pewien kąt i optykę —, jemu potrzeba w s z y s t k i c h cnót silnej rasy i zdrowia; potrzeba mu wielkiej surowości, męskości, roztropności. Jest on raczej symptomatem wysokiej wielorakości kultury, aniżeli jej znużenia. U c z o n y - d e k a d e n t jest to uczony l i c h y . Gdy natomiast filozof - d e k a d e n t uchodził, przynajmniej dotychczas, za typowego fi­ lozofa.

247.

C o w f i l o z o f i e j e s t z a c o f a n e ? — To, że s w o j e jakości głosi on jako konieczne i jedyne jakości, wiodące do osiągnięcia »najwyższego dobra« (np. dyalektykę, jak Platon). Że wszystkim gatunkom człowieka każe wznosić się gradatim do s w e g o typu jako najwyższego. Że lekceważy to, co skądinąd wysoko jest cenione, — że otwiera przepaść między najwyższemi k a p ł a ń s k i e m i a ś w i e c k i e m i

war-tościami. Że w i e , co jest prawdą, co jest Bogiem, co jest celem, co jest d r o g ą . . . Typowy filozof jest tutaj absolutnym dogmatykiem; — jeśli p o t r z e b a mu sceptycyzmu, to jeno dlatego, żeby o s w o j e j r z e c z y - g ł ó w n e j mógł mówić dogmatycznie.

248.

Filozof przeciwko r y w a l o m , np. przeciwko wiedzy: tutaj staje się on sceptykiem, tutaj zastrzega sobie f o r m ę p o z n a n i a , której odmawia człowie­ kowi nauki; tutaj idzie ręka w rękę z kapłanem, żeby nie wzbudzić podejrzenia o ateizm, materyalizm; atak na siebie uważa za atak na moralność, na cnotę, na religię, na porządek, przeciwników swoich umie on zniesławić jako »uwodzicieli« i »podkładających miny«; tutaj idzie on ręka w rękę z władzą.

Filozof w walce z innymi filozofami: — stara się zapędzić ich w taki róg, iżby wydawali się anarchistami, niedowiarkami, przeciwnikami autory­ tetu. In summa: o ile w a l c z y , walczy on tak, jak kapłan, jak społeczność kapłańska.

249.

F i l o z o f , jako dalsze rozwinięcie typu k a ­ p ł a ń s k i e g o : — ma w sobie tegoż dziedzictwo; —

276

nawet jako rywal jest on jeszcze zmuszony walczyć o to samo tymi samymi środkami, co kapłan swego czasu; aspiruje o n d o n a j w y ż s z e g o a u t o r y ­ t e t u .

Co daje a u t o r y t e t , jeśli nie ma się w ręku fizycznej mocy (żadnych wojsk, żadnej b r o n i wogóle...)? Jak zyskuje się autorytet, zwłaszcza n a d t y m i , którzy posiadają fizyczną przemoc i autory­ tet? (z czcią pokorną zabiegają oni przed książętami, przed zwycięskimi zdobywcami, przed mądrymi mę­ żami stanu).

Zdobywają oni autorytet tylko przez wzbudza­ nie wiary, iż mają w ręku wyższą, silniejszą prze­ moc — B o g a . — Nic nie jest dość silne: p o t r z e ­ b u j e się pośrednictwa i usług kapłanów; w c i s ­ k a j ą się oni jako niezbędni: jako warunków egzy-stencyi potrzeba im, 1) ż e b y wierzono w absolutną wyższość ich Boga, żeby wierzono w i c h B o g a , 2) żeby nie było żadnych innych, żadnych bezpośred­ nich dostępów do Boga. To drugie żądanie samo jedno stwarza pojęcie »heterodoksyi«; p i e r w s z e stwarza pojęcie »niewierzącego« (t. zn. tego, który wierzy w i n n e g o Boga — ) .

250.

Kapłani- — a z nimi ci napoły kapłani, filozo-fowie po wszystkie czasy nazywali prawdą naukę, której działanie w y c h o w a w c z e było dobroczynne lub też wydawało się dobroczynnem, — naukę, która »czyniła lepszym«. Przez to są oni podobni do naiwnego

277 znachora i czarodzieja z ludu, który, wypróbowawszy jakąś truciznę jako środek leczniczy, przeczy z tego powodu, jakoby to była trucizna... »Po ich owocach poznacie je« — mianowicie nasze »prawdy«: to jest rezonowanie kapłanów do dziś jeszcze. Sami oni dość zgubnie strwonili swoją przenikliwość na to, żeby »dowodowi siły« (lub dowodowi, wynikającemu »z owoców«) dać pierwszeństwo, co więcej uczynić go rozstrzygającym o wszelkich formach dowodu. »Co czyni dobrym, to musi być dobrem; co jest dobre, to nie może kłamać« — tak wnioskowali oni nieubła­ ganie —: »co przynosi dobre owoce, to musi być prawdą: niema innego kryteryum p r a w d y « . . .

Ale o ile »doskonalenie« uchodzi za argument, o tyle pogarszanie musi uchodzić za zarzut zbija­ jący. Błąd wykazują oni dowodnie jako błąd przez to, iż badają życie tych, którzy go reprezentują: krok fałszywy, występek są zbijającymi zarzutami... Ten najnieprzyzwoitszy rodzaj przeciwnictwa, na­ pastujący z dołu i z góry, ten psi rodzaj również nigdy nie wymarł: kapłani, o ile są psychologami, nie znajdowali nic bardziej interesującego, niż wę­ szenie w tajnikach swoich przeciwników, — swój chrześcijanizm wykazują oni przez to, że szukają

»brudu« na świecie. Szukają go przedewszystkiem u pierwszych tego świata, u »panów«: proszę przy-pomnieć sobie, jak w Niemczech walczono prze­ ciwko Goethemu (sam Klopstock i Herder przodo­ wali tutaj »dobrym przykładem«, — swój swego popiera).

252.

Błąd i ciemnota są zgubne. — Twierdzenie, że p r a w d a j e s t j u ż o b e c n a i że niewiedza i błąd już się skończyły, jest jednem z największych uwo-dzicielstw, jakie istnieją. Przypuściwszy, iż wierzy się w to, chęć wypróbowania, badania, ostrożnego postę­ powania, próbowania zostaje sparaliżowana: może ona uchodzić nawet za zbrodniczą, mianowicie za w ą t ­ p i e n i e o prawdzie...

»Prawda« jest zatem zgubniejsza od błędu i nie­ wiedzy, ponieważ krępuje siły, z któremi pracuje się nad oświeceniem i poznaniem.

Afekt l e n i s t w a bierze teraz stronę »prawdy« — (»myślenie jest niedolą, nędząl«); podobnież porządek, reguła, szczęście posiadania, duma mądrości, — p r ó ż ­ n o ś ć in summa: — wygodniej jest s ł u c h a ć , niż b a d a ć ; pochlebniej jest myśleć »ja posiadam

prawdę«, niż widzieć wokół siebie tylko ciemności... a przedewszystkiem: to uspokaja, daje ufność, ułat­ wia życie, — »poprawia« charakter, jako że z m n i e j ­ s z a n i e d o w i e r z a n i e . »Spokój duszy«, »spokój sumienia«: wszystko wynalazki, możliwe tylko przy założeniu, że p r a w d a j u ż j e s t o b e c n a . — »Po ich owocach poznacie j e « . . . »Prawda« jest prawdą, ponieważ czyni ludzi l e p s z y m i . . . Ten proces ciąg­ nie się dalej: wszystko dobre, wszelkie powodzenie kłaść na rachunek »prawdy«.

To jest d o w ó d s i ł y : szczęście, zadowolenie, dobrobyt tak społeczności jak jednostki wszystko to jest pojmowane odtąd jako n a s t ę p s t w o w i a r y w m o r a l n o ś ć . . . Odwrotnie: z ł y s k u t e k należy wykazać jako wynik b r a k u w i a r y —.

253.

Przyczyny błędu tkwią tak dobrze w d o b r e j w o l i człowieka jak i w złej woli—: ukrywa on się w tysiącznych wypadkach rzeczywistości, fałszuje ją, żeby nie cierpieć w swej dobrej lub złej woli. Bóg np. pojmowany jako kierownik losu człowieka: lub też mały swój los tłumaczy się tak, jak gdyby wszystko było sporządzone i pomyślane dla zbawie­ nia duszy, — ten brak »filologii«, który w oczach subtelniejszego intellektu musi uchodzić za niechluj-ność i fałszerstwo, przeciętnie popełniany bywa pod wpływem inspiracyi d o b r e j w o l i . Dobra wola, »szlachetne uczucia«, »podniosłe stany« w środkach swych są takimi samymi fałszerzami i oszukańcami, Ciężko jest zachować tutaj powagę. Wśród tych

problematów trudno mieć minę pogrzebową... Cnota osobliwie ma taką minę, iż trzeba cierpieć na niestraw­ ność, by mimo to uratować swą godność. A wszelka wielka powaga — nie jestże ona sama już chorobą? i początkiem b r z y d o t y ? Zmysł brzydoty budzi się równocześnie z powagą: już z góry d e f o r m u j e się rzeczy, jeśli się bierze je poważnie.., Proszę wziąć kobietę poważnie: jakżeż brzydką stanie się zaraz najpiękniejsza kobieta ! . . .

280

jak te moralnie odrzucone i egoistycznymi nazwane afekty miłości, nienawiści, zemsty.

Błędy są tem, co ludzkość najdrożej musi opła­ c a ć : i, na ogół biorąc, błędy »dobrej woli« najgłę­ biej ją uszkodziły. Obłęd, który uszczęśliwia, jest zgubniejszy od tego, który ma wprost złe następ­ stwa: ten ostatni zaostrza, czyni nieufnym, oczyszcza rozum, — pierwszy zaś usypia g o . . .

Piękne uczucia, wzniosłe wzruszenia zaliczają się, fizyologicznie mówiąc, do środków narkotycz­ nych: nadużywanie ich pociąga za sobą te same na­ stępstwa, co nadużywanie innego opium, — mianowi­ cie o s ł a b i e n i e n e r w ó w . . .

154.

Psychologiczne p o m y ł k i : — p o ż ą d a n i e w i a r y — wzięte za »dążenie do prawdy« (np. u Carlyle'a). Ale tak samo p o ż ą d a n i e n i e w i a r y wzięto za »dążenie do prawdy« (— potrzeba uwol­ nienia się od jakiejś wiary z tysiącznych powo­ dów: aby mieć słuszność po swej stronie przeciwko jakimkolwiek »wierzącym«). C o j e s t n a t c h n i e ­ n i e m s c e p t y k ó w ? N i e n a w i ś ć d o dogmaty­ ków — albo potrzeba spoczynku, znużenie, jak u Pyr-rhona.

K o r z y ś c i , jakich oczekiwano od prawdy, były to korzyści, wynikające z wiary w nią: — s a m a p r z e z s i ę prawda mogłaby być przecież nawskroś przykrą, szkodliwą, zgubną —. »Prawdę« także zwalczano znowu tylko wtedy, gdy obiecywano

281

155.

M ę c z e n n i c y . — Wszystko, co zasadza się na czci głębokiej, by było zwalczane, wymaga ze strony atakujących pewnego zuchwałego, bezwzględ­ nego, nawet bezwstydnego sposobu m y ś l e n i a . . . Jeśli zważy się teraz, że ludzkość przez tysiącolecia tylko błędy, jako prawdy uświęcała, że nawet wszelką kry­ tykę tychże piętnowała jako znak lichego sposobu myślenia, to z żalem trzeba wyznać przed sobą, że potrzeba było znacznej ilości wszelkich n i e m o r a l -n o ś c i, by dać i-nicyatywę do ataku, chcę powiedzieć sobie korzyści ze zwycięstwa, — np. oswobodzenie się od potęg panujących.

Metodykę prawdy znaleziono n i e z pobudek prawdy, jeno z p o b u d e k m o c y , z pobudek c h ę c i g ó r o w a n i a .

P r z e z c o p r a w d a w y k a z u j e s i ę d o ­ w o d n i e ? Przez uczucia wzmożonej mocy, — przez pożyteczność — przez niezbędność, — j e d n e m s ł o ­ w e m p r z e z k o r z y ś c i . Ale jest t o p r z e s ą d : znak, iż nie chodzi wcale o p r a w d ę . . .

Co znaczy np. »dążenie do prawdy« u Gon-court'ów ? u n a t u r a l i s t ó w ? - krytyka »objek-tywności«.

D l a c z e g o poznawać: dlaczego nie łudzić się raczej ? . . . T o , czego chciano, była to zawsze wiara — a n i e p r a w d a . . . Wiarę stwarzają w r ę c z p r z e ­ c i w n e środki, aniżeli metodyka badania: — w y k l u ­ c z a o n a n a w e t t e o s t a t n i e — .

257.

Nic nie jest prawdą z tego, co ongi uważane było za prawdę —. Co ongi było pogardzane jako nieświęte, co było zakazane, na wzgardę zasługujące, zgubne —: wszystkie te kwiaty rosną dziś na miłej ścieżce prawdy.

Cała ta stara moralność nic nas już nie obcho­ dzi: niema w niej ani jednego pojęcia, któreby za­ sługiwało jeszcze na szacunek. Przeżyliśmy ją, — nie jesteśmy już dość nieokrzesani i naiwni, by w ten spo­ sób musieć kazać się okłamywać... Mówiąc grzecz­ niej: jesteśmy za cnotliwi na t o . . . I jeśli prawda w starem znaczeniu była prawdą tylko dlatego, że stara moralność przytakiwała jej, że m o g ł a jej przy­ takiwać: to wynika stąd, iż nie potrzebujemy już także

258.

Wszystkie te wartości są empiryczne i uwarun­ kowane. Ale ten, kto w nie wierzy, kto je czci, ten nie chce właśnie uznać tego charakteru. Filozofowie wierzą społem w te wartości i jedną formą czczenia ich było usiłowanie zrobienia z nich p r a w d —

a priori. Fałszujący charakter c z c i . . .

Cześć jest wysoką próbą intellektualnej p r a ­ w o ś c i : ale w całej historyi filozofii niema żadnej intellektualnej prawości, — jeno »miłość dobra«.

Absolutny b r a k m e t o d y , mającej n a celu zbadanie wartości tych wartości; po d r u g i e : nie­ chęć do badania tych wartości, wogóle do uważania ich za warunkowe. — Przy wartościach moralnych brano pod uwagę a n t y n a u k o w e instynkty wszyst­ kie razem, by wykluczyć tutaj wiedzę...

259.

D l a c z e g o f i l o z o f o w i e s ą p o t w a r c a m i . — Podstępna i ślepa wrogość filozofów względem z m y s ł ó w , — jakżeż wiele p o s p ó l s t w a i p o c z -c i w -c a jest w -całej tej nienawiś-ci!

»Trzeba działać; z a t e m potrzeba jest jakiegoś prawidła« — powiadali nawet sceptycy starożytni. N a t a r c z y w o ś ć jakiegoś rozstrzygnięcia, jako argu­ ment, by cokolwiek uważać tutaj za p r a w d ę ! . . .

»Trzeba n i e działać« — powiadali ich konse­ kwentni bracia, buddyści, i wymyślili prawidło, jak uwolnić się od działania...

Wcielić się do szeregu, żyć, jak żyje »człek po­ spolity«, uważać za słuszne i dobre to, co on uważa za słuszne: jest to p o d d a n i e s i ę i n s t y n k t o w i s t a d n e m u . Swoją odwagę i swoją surowość trzeba posunąć tak daleko, by takie poddanie się odczuwać jak w s t y d . Nie żyć według dwojakiej miary!... nie oddzielać teoryi od praktyki!...

i żadnej prawdy d a w n e j . . . Naszem k r y t e r y u m prawdy nie jest bynajmniej moralność: my z b i j a m y jakieś twierdzenie przez to, że wykazujemy je dowod­ nie, jako zależne od moralności, jako inspirowane przez uczucia szlachetne.

286

Dla ludu nadużycie, którego skutki odczuwa, jest zawsze z a r z u t e m przeciwko temu, co zostało nadużyte: wszystkie powstańcze ruchy przeciwko zasadom, bądź to w dziedzinie polityki, bądź w dzie­ dzinie wiedzy, argumentują zawsze tak z ukrytą myślą, żeby przedstawić abusus jako od zasady nie-odzowny i z nią związany.

Jest to nędzna historya: człowiek poszukuje ja­ kiejś zasady, dzięki której może pogardzać człowie­ kiem — wynajduje on jakiś inny świat, by móc spo­ twarzać i brukać ten świat: w rzeczy samej za ka­ żdym razem wyciąga rękę po nicość i z nicości konstruuje »Boga«, »prawdę«, a w każdym razie sę­ dziego i potępiciela t e g o istnienia...

Jeśli się chce mieć dowód na to, jak głęboko i zasadniczo szukają zaspokojenia właściwie b a r b a ­ r z y ń s k i e potrzeby człowieka, jeszcze i w swem poskromieniu i »cywilizacyi«, to proszę przyjrzeć się »leitmotywom« całego rozwoju filozofii:— jest to ro­ dzaj zemsty nad rzeczywistością, podstępnie tajemne obracanie w niwecz tej oceny wartości, w której człowiek żyje; dusza n i e z a d o w o l o n a , która stany poskromienia odczuwa jako torturę i której sprawia rozkosz lubieżną chorobliwe strzępienie wszystkich więzów, jakie ją do nich przykuwają.

Historya filozofii jest ukrytym szałem prze­ ciwko założeniom życia, przeciwko życiowym uczu­ ciom wartości, przeciwko stawaniu po ich stronie życia. Filozofowie nigdy nie wahali się przytaknąć jakiemuś innemu światu, pod warunkiem, że prze­ czy on temu światu, że daje on poręczny sposób, by o tym świecie źle mówić. Dotychczas była to wielka s z k o ł a o c z e r n i a n i a : a tak bardzo imponowała

287 ona, że dziś jeszcze nasza jako orędowniczka życia występująca wiedza zaakceptowała zasadniczą formę oczerniania i manipuluje tym światem jako pozor­ nym, tym łańcuchem przyczyn jako li tylko fenome­ nalnym. Co tu właściwie nienawidzi?...

Obawiam się, że zawsze jest to C i r c e f i l o -z o f ó w, moralność, która wyr-ząd-ziła im tego psikusa, by po wszystkie czasy byli potwarcami... Wierzyli oni w »prawdy« moralne, znaleźli tam wartości najwyż­ sze, — cóż im pozostało, jeśli nie tembardziej prze­ czyć istnieniu, im bardziej je pojmowali ? . . . Albo­ wiem to istnienie jest n i e m o r a l n e . . . I to życie spoczywa na założeniach niemoralnych: i wszelka moralność p r z e c z y życiu. —

— Usuńmy świat prawdziwy: i aby to móc, musimy usunąć dotychczasowe wartości najwyższe, moralność... Wystarczy wykazać, że także i moral­ ność jest n i e m o r a l n a w tem znaczeniu, w jakiem to co niemoralne było dotychczas zasądzane. Jeśli tyrania dotychczasowych wartości zostanie w ten spo­ sób złamana, jeśli usuniemy »świat prawdziwy«, to n o w y p o r z ą d e k w a r t o ś c i będzie musiał sam przez się nastąpić.

Świat pozorny i świat s k ł a m a n y — takie jest przeciwieństwo. Ten drugi zwał się dotychczas

»światem prawdziwym«, »prawdą«, »Bogiem«. T e n świat winniśmy usunąć.

L o g i k a m o j e j k o n c e p c y i :

1 . M o r a l n o ś ć j a k o w a r t o ś ć n a j w y ż s z a (pan nad wszystkiemi fazami filozofii, nawet filo­ zofią sceptyków). R e z u l t a t : ten świat jest nic nie wart, to nie jest »świat prawdziwy«. 2. Co wyznacza tutaj wartość najwyższą? c z e m

jest właściwie moralność ? — Instynktem

deca-dence; są to wyczerpani i wydziedziczeni, któ­

rzy w ten sposób m s z c z ą s i ę . Dowód h i s t o ­ r y c z n y : filozofowie są zawsze decadents... na usługach n i h i l i s t y c z n y c h religii.

3. Instynkt decadence, który występuje jako w o l a m o c y . D o w ó d : absolutna n i e m o r a l n o ś ć ś r o d k ó w w całych dziejach moralności. W całym tym ruchu rozpoznaliśmy jeno s p e -c y a l n y w y p a d e k w o l i m o -c y .

W dokumencie http://nietzsche.ph f.org/dziela/fn wm (Stron 141-148)