• Nie Znaleziono Wyników

Wielki świat Capowic. T. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wielki świat Capowic. T. 2"

Copied!
149
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

WYBÓR

(3)
(4)

„G azeta Polska“ . T o m 7 (XX).

W Y B Ó R PI SM

JAM L

M L

WIELKI ŚWIAT CAPOWIC.

Część 2.

W A R S Z A W A .

Nakładem Redakcji „Gazety P olsk iej“ D ruk. J. S ik o rs k ie g o , W a r e c k a 14.

(5)

Æo3BOJieHO U ,e H 3 y p o io .

(6)

R O Z D Z I A Ł V I H ,

nader nauczający dla młodych prawników i dla innej mło­ dzieży pici obojga, a oraz zaw ierający początek końca tej

powieści.

Popełniliśm y w ielk ą n iedy skrecyę, kochany czy­ teln ik u , w poprzednim rozdziale. Słuchaliśm y f obaj pod drzw iam i, i to o ta k późnej porze! D ow ie­ dzieliśm y się tajem nicy, o k tó re j nie w iedziała n aw et p an i asy sten to w a ; tajem nicy, głęboko u k ry te j w se r­ cu panieńskiem . Bo juści, je ś li córk a żąda od m atk i potw ierdzenia, że te n lub ów m ężczyzna je s t „w cale do rz e c z y “, a to bezpośrednio po rozm ow ie o k a n d y ­ d a tu rz e jak ieg o S arafanow ycza do je j rę k i, to n aw et

(7)

rodzona m a tk a musi pow ziąć to podejrzenie, k tó re my pow zięliśm y przy tej sposobności.

T a k się też stało.

N a z a ju trz p an i P rec lic zk o w a poczęła tvybady- wać M ilcię co do pochlebnego na k aż d y sposób zd a­ nia, ja k ie objaw iła o panu S ch re y erz e.

N ie mogę tu podać p ro to k u łu z teg o pierw szego p rzesłu ch an ia, albow iem zeznania, poczynione przez naszą bo haterkę, b y ły dosyć ogólnikow e i m ałozna- czące— więcej ju ż poszlak praw n y ch m ogły stanow ić zak ło p o tan e spojrzenia i rum ieńce, k tó ry c h jed n ak niepodobna było skonstatow ać p ro to k u larn ie , po­ niew aż przesłu ch an ie odbyw a się bez asesorów i św iadków .

N ie chcę j a przez to powiedzieć, by M iłcia m iała zam iar z a ta ić cokolw iek p rz ed m a tk ą — nie było l e ­ pszej córki na świecie, ja k ona, i naw zajem dobra córka nie m ogła mieć lepszej i bardziej w ylanej m a­ tk i nad p an ią P recliczk o w ą.

A le j e s t pew ne stadyum sercow ych naszych okoliczności, w którem sami sobie nie umiemy zdać sp ra w y z naszych uczuć i w rażeń . J e s t to pew nik, podany ju ż w k ilk u ty siąca ch różnych rom ansów i po - wieści, ale nie zaszkodzi pow tórzyć go w tern miejscu,

(8)

I

bo ze w zględu ju ż n a p ro stą przyzw oitość nie mogę przecież p rz ed staw ić b o h a te rk i m ojej zakochanej od­ ra z a po same uszy w m łodzieńcu, k tó reg o szersza publiczność zna zaledw ie z nazw iska. l i t o z jak ieg o n azw iskal^jS chreyer, Qu’est-ce que c'est S ch reyer?

P a n S ch re y er. c. k. a k tu a rv u sz nrzv sądzie po­ w iatow ym w C apow icaeh, zaw dzięczał to sak ram en ­ tow i c h rz tu św iętego, że przynajm niej imię jego nie brzm iało ta k nieeufonicznie, ja k nazw isko. sNie nazy ­ w ał się ani^Sym ironiusz, ani P a n k ra c y , ani B onaw en­ tu ra , a l e ^ a i ^ . Szanow nym czytelnikom miło będzie przytem dow iedzieć się, że był to "dosyć p rzy sto jn y i dobrze „ułożony“ m ężczyzna, m ający około 30 ła t

w ieku, i pow ierzchow ność, k tó ra b y się m ogła b y ła przy d ać porucznikow i lub ro tm istrzo w i lekkiej albo ciężkiej k aw alery i, i k tó ra b y aktorow i, g ryw ającem u role kochanków i b oh ateró w , p rz y sp o rzy ła oyła zn a­

czne podw yższenie m iesięcznej gaży. P oniew aż je d n a k pan m in ister spraw iedliw ości nie k ieru je się n ie ste ty w zględam i, k tó re mogą w płynąć na d y re k to ra te a tr u w ta k ic h razach, więc pan K a ro l S c h re y e r pob ierał ty lk o około 40 z łr. m iesięcznie —• za spraw ow anie sa- dow nictw a w p ow iecie capow ickim, pod kiero w nict- w enTpaua P recliczk a. N ie posiadał p rz y te m tego t a ­

(9)

lentu, zapom ocą k tó reg o p an J o h a n n von S ara fan o - w ycz oszczędzał rocznie 1,500 złr. z ośm iuset. B ud żet jego okazyw ał przeciw nie co roku niedobór, w yuoszą- cy p ra w ie p ią tą część nensyi. Z daniem pana P re c lic z - ka, b y ł to jed y n y dowód, ż e ' p an S c h re y e r je s t c. k. urzędnikiem —z re sz tą , nie m iał on ani jed n ej zalety k tó ra b y za słu g iw ała na podniesienie w ow ych K o n -

d u ite -L isü n , prow adzonych przez szefa urzędu, z k tó ­

rych ap e la cy a i n am iestnictw o czerpią w iarygodn e in- form acye co do zdolności i za słu g podrzędnych o rg a ­ nów w ładzy. B y ł w praw dzie pilnym i znał służbę sw oją ta k dobrze, że p an P re c lic z e k nie w a h a ł się czę­ sto zasięgnąć je g o ra d y , ale gorliw ość jeg o pod pew ­ nym w zględem zo staw ia ła w iele do życzenia, i ru b ry ­ ką, A n m r k u w g w lista c h jeg o konduity z a w ie ra ła za­ w sze uw agę: nicht verlässlich, albo bedenklich. P rz e z sześcioletni p rzeciąg służby, pan S c h re y e r nie o dkrył ani jed n eg o spisku, nie doniósł ani o jedn ym fakcie, którjdby m ógł posłużyć do w y k ry c ia podziem nych n ur- tow ań der polnischen Umsturz} ar lei, ta k rozgałęzionej i\p. w pow iecie capowickim .

S ta r y pan P ap in k o w sk i m ógłby był sta ć w bez­ pośrednim zw iązku z G aribaldim , pan K u d e rk iew icz m ógłby b y ł organizow ać całe p ułki pow stańców w G

(10)

łę-boczyskach, a pan S c h re y e r — zdaniem p ana fo rszte- h era P re c lic z k a — by łb y się tego w cale nie dom yślił. W p raw d zie pan P apin k o w sk i, oprócz przenocow ania k ilk u zaburzycieli spokoju publicznego, nie m iał innej nielojalności n a swojem?sumieniu; w praw dzie p an K a ­ la sa n ty Capow-icki u w ażał całe pow stanie z ro k u 1863 ty lk o za rzecz, p rzed sięw ziętą w celu w yduszenia pie- niędzy od szlach ty , a n a w e t pan K u derkiew icz, n a j­ niebezpieczniejszy a g ita to r w całym powiecie, n ależ ał do rz ęd u ty ch ludzi, co um ieją „podporządkow ać w szy- s fkie inne in te re s a “ interesom c. k. m onarchii i ty lk o z pow ołaniem się n a odpow iednie p a ra g ra fy c. k. ko n sty - tucyi wry z n a ją głośno p rzy uro czy sty ch okazyach, że są P olakam i— ale to nic nie stanow iło, bo w tym k r a ­ ju revolutionäre Umtriebe ro sn ą sam e z siebie ja k t r a ­ w a n a łą k a c h i nig d y nie m ożna wiedzieć, czy najlo- ja ln ie jsz y na pozór człow iek nie zasłu g u je w łaściw ie n a 20 la t fortecy, ta k ja k odw rotnie, nie m ożna być pew nym , czy n ajw ięk sz y i najczerw ień szy ra d y k a ł nie dostanie k iedy jak ieg o orderu. G o rliw y urzędnik po­ w inien te d y być zaw sze ostrożnym i czujnym , ja k tw ierd ził pan P rec lic zek , powinien w ypełniać n iety lk o ro zkazy w ładz w yższych, ale o dgadyw ać ich m yśl i życzenia. D lateg o też, p oniew aż pan P rec lic zek

(11)

10 —

mniemał, że życzeniem w ładz w yższy cli je s t trzy m ać c a łą Umsturzpartei w w ięzieniu śledczem , d o sta rc z a ł ile możności ją k n i j więcej m atery ału do śled ztw poli­ ty cznych różnego rodzaju. P r z y w yb o rach do sejm u nie p otrzebo w ał on w skazów ki z góry, by wiedzieć, że panuje tam życzenie, ażeby w ybór z m niejszych po­ siadłości p ad ł na ks. N abuchow ycza, i w ty m duchu kierow ał praw yb oram i i nauczał w yborców .

P a n S ch rey er nie m iał tego delik atn eg o in sty n k ­ tu. P o trz e b a mu było w szystko rozkazać, pow iedzieć w yraźnie, a i w tenczas jeszcze w y w iązy w ał się ja k - n ajgorzej ze sw ojego zadania. B yło np., ja k tw ierd z ił pan P recliczek , życzeniem oben, ażeby pism a sporne w procesach cyw ilnych, red ag o w an e po polsku, z a w ie ­ ra ły zaw sze mniej tra fn e dowody i w yw ody, niż pism a teg o rodzaju, pisane w ję z y k u niem ieckim . P a n P re c - liczęk zasto so w y w ał się do tego, i było rzeczą b ez­ p rzy k ład n ą, ażeby stro n a, p ro cesu jąca się po polsku w y g ra ła przeciw stronie, piszącej po niem iecku, ja k ą sp raw ę w sądzie capowickim . P . S c h re y e r nie m ógł jakoś pojąć tego zw yczaju i p rz e d sta w ia ł p. P reclicz- kow i n ieraz do podpisu re fe ra ty i w yroki, przychylne d la stron, używ ających ję z y k a der Umsturzpartei, pi­ sa ł polskie pro tok uły ze stronam i i św iadkam i, a

(12)

na-— 11 na-—

w e t ra z pow ażył się napisać eały r e f e r a t po polsku, w sk u tek czego p an P rec lic zek ta k się z iry to w a ł, że jeg o k w a sy w żołądku postaw iły go w stanie oblęże­ nia, t. j. nie puściły go przez cały tydzień z łóżka.

P rz e z te n czas S c h re y e r sądził, a p. S arafan o - wycz rz ąd ził na w łasną rę k ę w powiecie capowickim , p. fo rsz teh er zaś, nie c z y ta jąc żadnych a k t, k ła d ł n a nich tylko ów zn ak hieroglificzny, stanow iący zw y­ kle podpis każdego c. k. urzędnika, a w tym w ypadku m ający znaczyć: P recliczek . Politicum szło mimo to

zw ykłym trybem , ale w sądow nictw ie d ziały się hor­

renda.

P a n S c h re y e r oddał w ójta z K a rp ió w k i do kryp m iuału za to, że odm ierzył około 100 plag nauczycie­ lowi wiejskieftnu z rozkazu k siędza parocha, dozorcjy szkolnego w K arpiów ce. K siędzow a jejm ość sprzeda- t ła b y ła pew ną ilość ja k ie jś legum iuy strączkow ej D udiow i w Capo wicach, a ja k wiadomo, w szelkie strączk o w e nasiona m uszą był łuszczone i robotę tę najlepiej u sk u tecz n iają dzieci. N auczyciel, ja k iś ,,niej- do laszek“ czy „p e re k iń e z y k “, nie chciał pozwolić, ażeby uczniow ie i uczennice jeg o w szkole zajm ow ali się czem innem, ja k ty lk o zgłoskow aniem i t. p. f r a s z ­ kam i, i strą c z k i zostały odesłane jejm ości z tą uwagą*

(13)

że dzieci nie m ają czasu. N a le ż a ła się tedy, ja k k ażd y przyzna, surow a adm onicya nieposłusznem u pedago­ gowi, i w ym ierzył j ą w ójt, k tó ry położył sw ojego czasu w ielkie zasłu g i około znanej ju ż czytelnikom ^ o n w e rsy i m a ją tk u gm innego n a go tów kę, a później na szum ów kę. T ego tc zasłużonego człow ieka nie w a­ h a ł się p. S c h re y e r oddać sądow i obwodowemu pod

pozorem nadużycia w ładzy i ciężkiego obrażenia ciała tak , że n ieborak dopiero za trz y m iesiące odzyskał w olność—„d la b ra k u dowodów“ .

D ru g i w ypadek, k tó ry od eg ra n ie ja k ą rolę w dalszym ciąg u te j pow ieści, posłuży za ja sk ra w sz y j e ­ szcze dowód, ile złego może narobić so ein v e rfl...

F o la d ', ja k p. P rec lic zek n az y w ał p. S ch re y era .

W pew nej rodzinie w ieśniaczej p rzyszło do spo­ ru m iędzy zięciem i teściem . S pór p rz y b ra ł n ad e r ży­ we rozm iary, i w końcu zięć ośw iadczył publicznie,

że zabije sw ego teścia. N a dru g i dzień sąsiedzi, dosły­ szaw szy ja k ie ś n iezw ykłe głosy w chacie, k tó ra b y ła w idow nią tego d ra m a tu fam ilijnego, w padli tam i za­ stali zięcia, rąbiącego sie k ie rą — głow ę sw ojego teścia. T en o statn i, będąc dość słabow itej kom pleksyi, nie mógł przeży ć zm artw ienia, ja k ie mu spraw iło to n ie­ d elik atn e obchodzenie się ze stro n y jeg o zięcia. M

(14)

y-- 13 —

kity, tem bardziej, że n a w e t silniejszym mężczyznom, z malemi w y jątk am i, byłoby nieco tru d n o obchodzić się całe życie bez głow y.

T eo rety cy , krym inaliści u p a try w a lib y zapew ne w pow yższym w ypadku zbrodnię rozm yślnego z a b ó j­ stw a, ale p. fo rsz teh er, głęboki znaw ca n a tu ry ludz­ kiej i obyczajów prostego ludu, w idział w tern tylko z w y k łą scenę familijną,, zw łaszcza, że i d o k tó r H e rz w swo jem t»'sum et repertum b y ł teg o zdania, iż nie­ boszczyk u m arł pop rostu na k a ta r kiszkow y, połączo­ ny z chronicznym kaszlem i kongestyam i k rw i do gło­ wy. P oniew aż ato li m usi się sta ć zadość sp ra w ied li­ wości, w ięc mimo próśb p. M ykity, k tó ry w tym celu długo konfero w ał z D udiem i panem forszteherem , p. fo rsz teh er sk w alifikow ał jeg o czyn k ary g o d n y jak o obrazę honoru, połączoną z dość ciężkiem obrażeniem c iała i, zreform ow aw szy sp raw ę w te n sposób, ode­ s ła ł a k ta sądow i śledczem u w K ozłow icach. T am po- leżały one p arę m iesięcy i nakoniec zw rócone zostały sądowi capow ickiem u z tą uw agą, że sąd śledczy nie widzi w te j sp raw ie poszlak ciężkiego obrażenia ciała, a w yrokow anie co do obrazy honoru nieboszczyka A n d ru c h a należy do kom petencyi sądu powiatowego. N a nieszczęście pan P rec lic zek leżał w łóżku, i —

(15)

— 14 —

S te ih n Sie sich vor, m aw iał później do p. S arafano -

w ycza, dieser dvtnme Gelbschnabel, der Schreyer, zrobił z tego w szy stk ieg o wielką, h isto ry ę i odesłał a k ta do apelacyi!

Z ro b ił on to z powodu, iż nieboszczyk nie mógł oczyw iście sam zeznać do p ro tck u łu , czy czuje się obrażonym , a inni św iadkow ie mówili coś o siekierze, 0 rą b an iu głow y i in n y ch rzeczach, k tó ry c h n aw et p e­ w ien k ro n ik a rz lw ow ski nie używ a do popełniania

obrazy honoru mężów, „stojących na stra ż y godnos'ci“ 1 p rz e d p ła ty narodow ej.

Z je c h a ła te d y kom isya k rym inalna, zrobiono dru g ą obdukcyę, uwięziono p an a M ykitę, i pierw szym widomym re z u lta te m tego w szystkiego był ogrom ny „nos“ z ap elacyi dla pana fo rsz teh era. D alszy p rz e ­ bieg procesu p. M y k ity w ykaże jeszcze dobitniej, ja k

dalece m łodsze pokolenie p raw n ik ó w ] pozbaw ione je s t w szelkiego zm ysłu p ra k ty c zn eg o , i ja k niep o trze­ bnie pom naża b ez sk u te czn ą pisaninę, n a rz e k a ją c cią­ gle na b iu ro k raty czn e nałogi starsz y ch urzędników i na ta k zw any „Schlendrian*.

Z ty c h k ilk u przy k ład ó w widzimy, że p. K a ro l S ch rey er nie m ógł cieszyć się w zględam i p. P re c lic z - k a i że był to człow iek niespokojny i nie na swojem

(16)

— 15

m iejscu, ja k o c. k. a k tu a ry u s z pow iatow y. Aber icas wissen die Weiberl C złow iek, ta k srogi d la w ó jta

z K a rp ió w k i i dla p. M y k ity , ta k n ied elik atn y , że nie um iał odgadyw ać życzeń w ładz w yższych, i ta k niem iły, że p. P rec lic zk o w i n a sam jego widok ro b i­ ło się niedobrze, w y d a w a ł się M ilci łagodnym ja k j a ­ gnię, przyjem nym , ujm ującym n aw et w obejściu. C złow iek, ta k ograuiczony, że nie w idział w ulkanu rew olucyjnego, na k tó ry m s ta ły Capowice w raz z oko­

licą, że proste, p a try a rc h a ln e napom nienie b ra ł za ciężkie obrażenie ciała, a obrazę honoru za m order­ stw o, w y d a w ał się je j w ykształconym !

O tóż to s ą sk u tk i czy ty w an ia pism re w o lu cy j­ nych, dzienników lite ra c k ic h i t. p. D ziew czyna n a­ b ija sobie głow ę ideałam i, b łękitam i, tęczam i, gw iaz - darni, a potem lad a cz arn y w ąsik w y d aje się je j t ę ­ czą, lada p a ra oczu gw iazdam i, lada g ład k ie czoło w idnokręgiem nieba — i id eał je j chodzi, ru sz a się, k rz ą k a , je polędw icę i tań czy m azura, ja k g d y b y nie sk ła d a ł się nig dy z czcionek, albo z ulotnych myśli, ale z ciała, kości i tu żurk a! T ak je s t, n ie ste ­ ty. na św iecie, ale cóż robić — musimy przyjm ow ać św ia t takim , jak im je s t; przerobić go nie możemy.

(17)

— 16 —

dokonany, że pan K a ro l był owem u rz ecz y w istn ie­ niem id eału Milci, o którem " w spom niałem poprzednio. J e ż e li nie p rz y zn ała się z tem pani P recliczko w ej, to pochodziło ztąd , że n ie ra d e przyzn ajecie się sam e sobie, moje panie i panny, iż ja k i szczęśliw y śm ie rte l­ nik znalazł w iększą od innych ła sk ę w w aszych oczach, póki ten że szczęśliw y, ale sw ego szczęścia nie zn a ją cy w ybraniec nie n acierp i się, nie nam ęczy i nie popfosi w as m niej lub więcej uroczyście o te w zględy, którem iście go ju ż |ty m c z a s e m obdarzy ły . Coby to za niespodzianki w y d a rz y ły się w św iecie, g dyby 11 agi wy e m a n cy po w ano kobiety do teg o sto ­ pnia, by k aż d a m ogła ośw iadczyć się m ężczyźnie, nie czekająe^ośw iadczenia,. z je g o .strony! P ra w d a , że i te ra z żadna u sta w a tego nie za b ran ia, ale nie chce­ cie panie k o rz y sta ć jz tej wolności—przynajm niej mnie biednem u jeszcze żad n a z w as się nie ośw iadczyła. A ch, kobiety, kobiety!

M ilcia rzad k o w id y w ała p an a K a ro la . U p a ń ­ stw a fo rsz teh eró w nie b y w a ł on w praw dzie nigdy, chyba in stricte officiosis, albo w tenczas, g dy pan P rec lic zek w yjechał na ja k ą kom isyę, i obie p a ­ nie, spptkaw szy go n a spacerze, pozw oliły mu odpro­ w adzić się do domu.

(18)

W

Z czasem , stało się ja k o ś tak , że pan K a ro l do­ w iad y w ał się z przyjemnością, o kom isyjnych p rz e­ jażd ż k ach p. P re c lic z k a i że nie p o trzeb a go było

prosić, by z a g lą d n ą ł do baw ialnego pokoju p a ń stw a n aczelnik ostw a. N a stą p iło to m ianow icie od czasu, ja k pan S arafanow ycz ta k często p ijał tam kaw ę. M am a u w ażała, że p rzy ta k ic h sposobnościach M il- cia nie p a trz y ła n a piec, ani n a sufit, ani na ciemno­ zielony su rd u t p. S arafanow ycza, ale tern częściej sp o g ląd ała—-czy na k ra w a tk ę p. S ch re y era , czy na jeg o w ąsiki, albo oczy. Z ap ew n e chciała się p rz ek o ­ nać, czy dopraw d y b y ł ta k podobnym do jak ieg o ś po­ w stań c a z ro k u 1 8 6 i, k tó rem u die werthe F am ilie p. P re c lic z k a u ła tw iła w yjście z kozy a nakctniec w y ­ ja z d z Capowić, p rz e b ie ra ją c go w czapkę ze zło tą ró żą i pro fan u jąc w te n sposób oznakę urzędow ej go­ dności, słu żącą do n a k ry c ia głow y sam em u p. for- szteherow i. M ilcia rozm aw iała przy tem dużo z p a­ nem K aro lem , śm iała się, ża rto w a ła , aż powoli, powo­ li, s ta w a ła się nieco w ięcej zam yśloną i gdy w szyscy w sta li od stołu, pani P rec lic zk o w a bawiła, zw ykle p a ­ n a S arafan o w y cza ro z m o w ą . . . . o cenie ziem iopło­ dów, w ołow iny i in n y ch potrzeb życia, a M ilcia

(19)

— 18

-dziła na dół do ogródka, gdzie pielęgnow ała różne a s try , lew konie, gw oździki i rezedę.

P a n K a ro l zn ał się na ogrodnictw ie, ja k Ż e g o ta ' K o ra b , to w a rz y sz y ł te d y M ilci w ty ch w ycieczkach naokoło becyrkow ego gm achu i d aw ał je j różue ra d y

botaniczne.

R az zdarzyło się, że na grząd ce m iędzy balsam i­ nam i i innem i ozdobnemi roślinam i w yrósł ja k iś b rz y d k i łopuch i, mimo codziennej praw ie inspekcyi ze stro n y M ilci i częstych su p errew izy i p. a k tu a ry u - sza, ro z w in ął się i ro zrósł bardzo potężnie. Pochodzi­ ło to zapew ne z tą d , że M ilcia, g d y była sam a w ogródku, m iała w yłącznie i n ieu stan n ie do czynie­ nia z w ielkim słonecznikiem , k tó ry ró sł koło okna od stro n y k a n c e la ry i p an a a k tu a ry u sz a , a gdy inspek- cy a odb y w ała się g rem ialnie, to in sp e k to r p a trz y ł w ięcej n a in sp ek to rk ę, a ta na niego, niż oboje pa- trz a li na g rz ąd k i. O stateczn ie je d n a a M ilcia spo­ s trz e g ła in tru z a o szerokim kłap ciasty m liściu i z a ­ w ołała:

— A ch, co za sz k a ra d n y Sarafanow ycz! T rz e ­ b a go w y rw ać i w yrzucić n aty ch m iast.

— Czy niem a pani w swoim ogródku ja k ie g o b u rz an a, k tó ry b y się n a z y w a ł S chreyer?

(20)

19 —

— J e s t e ś pan złym n a tu ra listą ; to nie j e s t bu­ rzan , ale »rodzaj m o ty lk a . . .

M otylek, m ający sześć stóp w ysokości i w ąsy, j a k ro tm istrz od huzaró w! A le j e s t to ju ż ta k i zw y ­ czaj u dziew cząt, że n a z y w a ją n a jg ru b sz y ch n aw et i najcięższych z pom iędzy n as m otylkam i, by nam dać sposobność do założenia p ro te s tu p rz eciw tem u poró­ w naniu. To te ż pan K a ro l p ro te sto w a ł bardzo u sil­ nie i pro sił o zaliczenie go do m niej n iestały ch isto t. Z apew niano go, że to n astąp i, je ż e li is to ta w mowie będąca okaże się tego godną. I s t o t a w mowie b ęd ą­ ca m iała czarne oczy, k tó re ob iecyw ały w yp ełn ien ie teg o w a ru n k u w je j im ieniu.

K la s y f ik a to r roślin i m otylków zapłonił się mo­ cno, spuścił swoje piw ne oczy n a dół i b y ł mocno z a ­ k ło p o tan y . Poczem p. K a ro l u ją ł d ro b n iu tk ą r ą ­ czkę, k tó ra mocno d rż a ła , i pocałow ał j ą ra z i dru g i, nim j ą w łaścicielk a w ycofała. N a stę p n ie , połączone- mi siłam i, w yrw ano szk a rad n e g o S arafanow ycza z korzeniem i w yrzucono go za sztac h ety . A le p r a ­ w dziw y S arafan o w y cz siedział ciąg le jeszcze w b a ­ w ialnym pokoju i n a rz e k a ł p rzed p an ią fo rsz te h e ro - w ą, iż p rzy tera źn iejsze j drożyźnie jego pen sya nie w y sta rc z a mu na u trzy m a n ie .

(21)

— 20 —

G dy M ilcia i K a ro l w rócili, pan a d ju n k t z a s ta ­ n a w ia ł się w łaśnie nad tym opłakanym faktem , że k w a r ta ziem niaków z a w ie ra czasem zaledw ie c z te ry in d y w id u a ro d z aju k a rto fla n e g o , a k o sztu je 4 centy. P a n S c h ro y e r nadm ienił, że b ra h a je s t daleko tańszą. M ilcia pow iedziała coś o w zględnej taniości osypki. P a n i fo rsz te h e ro w a b y ła w am barasie, ale pan a d ju n k t p rz y ją ł owe u w agi z w estchn ieniem i bez gniew u, pow iedział ty lk o ra z jeszcze: A ch, pan i j e ­ ste ś ok ru tn ą! i gdy ju ż było późno, obaj pan o w ie u ca ło w ali rą c z k i paniom i poszli do domu.

(22)

R O Z D Z IA Ł I X .

„Duchowi jego dala w twarz, i poszła.“

Ż ału ję niezm iernie, że nieszczęśliw y zbieg oko­ liczności nie dozw olił mi p rz y stę p u do arch iw ó w c. k . nam iestnictw a, w k tó ry c h zn a jd u je się niejedno, coby mogło mi pomódz do w yśw iecenia mniej jasn y ch p u n ­ k tó w niniejszej powieści. I ta k nie umiem n. p. w y- tłóm aczyć, jak im sposobem w k ró tc e po owej ko res- pondencyi p. S arafanow ycza z księdzem N abuchow y - czem sp ra w a su plik m ałostaw ickich, pisanych rę k ą p. P rec lic zk a, za d rzem ała ja k o ś ta k szczęśliw ie, ja k drzem ią w szy stk ie inne sp raw y publiczne w tem Wie­ cznie drzem iącem k ró le stw ie G alicyi i we w szy stk ich je g o partibus adnetsts.

(23)

J a k o dziejopis pow iatu capow ickiego, wiem t y l ­ ko, że k siąd z N abuchow ycz jeźd z ił w owym czasie do L w o w a i, w róciw szy, n a p isa ł do sw ego sio strz e ń c a list, k tó re g o tre ś ć uspokoiła mocno p. P re c lic z k a . M niej spokojnym czuł się p. S arafanow ycz, bo na za­ p y tan ie, czy może ju ż te ra z otrzym ać rę k ę M ilci i czy pan P rec lic zek w ypłaci mu posag w gotów ce, czy w obligacyach—o trzy m ał odpowiedź w y m ijającą, że M ilcia nie m iała jeszcze czasu poznać go bliżej.

Tym czasem opinia publiczna w C apow icach z a a ­ larm o w an a była niezm iernie z powodu ró żn y ch rz e ­ czy, k tó re m iały się dziać u „fo rszteh eró w .“ P o w ta ­ rzano sobie na ucho w całej parafii, ale nie ta k c'cho, by i sąsiednie p a ra fie o tern nie w iedziały, że pan a k tu a ry u sz S c h re y e r byw a te ra z bardzo często u pp. P rec lic zk ó w . P a n i k a sy e ro w a nie m ogła pojąć, ja k p an i fo rsz teh ero w a m ogła pozw alać na to, by M ilcia rozm aw iała ta k często z p. K arolem , będąc ju ż ja k - g d y b y po słow ie z p. S arafanow yczem . K a s ia p an i P rec lic zk o w ej opow iadała M ary śce p. k o n tro lero w ej, że je j p an n a rozm aw ia zaw sze coś, ja k „z k s ią ż k i“ z p. S chreyerem , że chodzi z nim po ogródku, że szep cą sobie coś pocichu — jednem słowem, było widocznem , że p. S ara fan o w y c z je s t najnieszczęśliw szym z ko­

(24)

Z -i

chanków , i panny kasy eró w n y , p rzew id u jąc przyszłość, w ró ż y ły mu ta k ż e , że będzie najnieszczęśliw szym z mężów. W s z y s tk ie te panie p rz e ję te były świętą, zgro zą i lito w ały się to nad p. P recliczk iem i panią P recliczkow ą, że im B óg d ał ta k lekkom yślną córkę, to nad M ilcią, że m a rodziców, nie um iejących p ro w a ­ dzić dziecka. C h rześciańska m iłość bliźniego w tym ro d z a ju .d a je się z re sz tą n ap o ty k ać w w iększych n ie ró ­ w nie m iastach, niż C apow ice, i je s t zaw sze bardzo chw alebną, bo św iadczy o gorliw em troszczen iu się o cudze dobro. M a to je d n a k tę niedogodność, że z a ­ cni i koch ani sąsiedzi z obaw y, ażebyśm y nie z b u d z i­ li, ta k do kładnie śledzą k aż d ą n a strę c z a ją c ą nam się sposobność robienia złego, że najczęściej zła sław a w yprzed za k ażd y nasz błąd, z a m ia st następ o w ać po nim. I ta k , w tym w ypadku, nim k to jeszcze poznał pannę E m ilię, j.uż n a dw ie m ile p rz ed Capowicam i d ow iadyw ał się, że n ie ro z tro p n a t a m łoda osoba m a aż dw óch kochanków , że kom prom ituje się, że je s t lekkom yślna i t d.

P an S arafanow ycz, k tó ry zaw sze o te j samej po­ rz e odw iedzał przedm iot swoich zapałów , co pan S ch re y er, b yłb y się może nie domyślił, że m a w sp ó łza­ w odnika, g d yby nie t a troskliw o ść sąsiadów . P a n

(25)

— 24

-a m tsd ie -a e r Schw -albenschw eif', w iedząc o w szystk iem od sw ojej żony, opow iedział mu to pew nego razu, gd y je c h a li obaj na kom isyę w celu sch w y ta n ia jeu e- ra la M ierosław skiego, k tó ry m iał się u k ry w a ć w p a ­ siece u S ir J a m e s a S k r ze cz k o w s kie go. przebram Ł-za— pię tn a s to le tn ią dziew czynę. P a n a d ju n k t zam yślił się mocno nad t ą okolicznością, że ma w spółzaw odnika w miłości. W s k u te k teg o je n e ra ł M ierosław ski u szed ł jeszcze t ą ra z ą i w pasiece k a ta ry n ie c k ie j znaleziono ty lk o m ałego chłopca, k tó ry pasał gęsi. Tego przyw ieziono do C apow ic i indagow ano bardzo ściśle, d o stał n aw et od p. S arafan o w y cza k ilk a sz tu r- c h a ń c ó w z powodu, że nie chciał się p rzyznać, ani że sam j e s t jen erałem M ierosław skim , ani że tego o sta­ tniego w id ział i u ła tw ił mu ucieczkę. Ś ledztw o s p e ł­ zło n a uiczern i polecono ty lk o gm inie k a ta r y n ie ­ ckiej, by na przyszłość c h w y ta ła w szy stk ich ludzi z jasn y m zarostem u tw a rz y i w szystkie p ię tn a sto le ­ tn ie dziew częta, a zw iązaw szy, o d staw iała do b ec y r- ku. W s k u te k tego pew nego pięknego poran k u S ir J a m e s S krzeczkow ski, za o p atrzo n y od n a tu ry bardzo pięknem i blond b ak en b ard am i, i p. K sa w e ry P ap in k o - w ski, jeg o sam ow tór, p rz y trz y m a n i zostali na g ru n c ie k a ta ry n ie c k im i o d staw ien i do urzędu pow iatow ego

(26)

- 25 —

pod bardzo siln ą esk o rtą , ale puszczono ich n az aju trz, sk o n stato w aw sz y id entyczność ich osób.

P a n a d ju n k t bił się z m yślam i, co począć? R a ­ dził się d y u rn isty P ióreckiego, czy nie pow inienby w ytoczyć śled ztw a d y scy p lin arn eg o p rzeciw a k tu a - ryuszow i, ale P ió re c k i by ł tego zdania, że c. k. p rz e p i­ sy, ja k k o lw ie k doskonałe i w szechstronne, nie m iesz­ czą w sobie żadnego p a ra g ra fu , k tó ry b y się dał z a sto ­ sow ać do te j okoliczności. J e s t tam w praw dzie mowa o uszanow aniu, ja k ie k ażdy ¡¡podwładny n aw et po za biurem winien swemu przełożonemu,*]ale w skutek, po­ śpiechu zapew ne praw o d aw ca zapom niał dodać, że a k tu a ry u sz o w i niew olno kochać się w te j samej p a n ­ nie, w k tó rej kocha się ad ju n k t. W sk u te k tego o p ła ­ kanego b ra k u w przepisach, p. S arafanow ycz po dłuższej n arad zie z P ióreckim p rz y szed ł do p rz ek o ­ nania, że nie zo staje mu nic, ja k ty lk o ośw iadczyć się pannie, w ziąć od niej słowo i prosić [potem r o ­ dziców o błogosław ieństw o.

P ió re c k i o k azał się człow iekiem ta k dobrym do rad y , że p. a d ju n k t za się g n ął jeszcze jego zdania co do form alnej stro n y ta k w ażnego ak tu , ja k ośw iad­ czyny. P ierw szy m w arunkiem pow odzenia, zdaniem P ióreckiego , b y ł frak . N ik t się jeszcze nie ożenił

(27)

— 2f! —

bez fra k a . P . S arafan o w y cz nie m iał w praw dzie nic podobnego w sw ojej g ard ero b ie, ale nieoceniony P ió re c k i p rzypom n iał mu, że p o cztm istrz je s t w po­ siadaniu ślubnego sw ego fra k a , w cale jeszcze p r z y ­ zw oitego, bo, ja k p o tw ie rd z a ła p. S chw albenschw eifo- wa, p. pocztm istrz ożenił się niedaw no, w r. 1847. Co się ty czy ło innych form alności, ja k n. p. odpow iednie­ go przem ów ienia i t. p., P ió reck i nie w ą tp ił, źe p. ad- ju n k t w yw iąże się z nich ja k n a jle p ie j, ale pan S a ra ­ fanow ycz pro sił go mimo to, by mu nap isał „ k o n c ep t“ w ierszem albo prozą, „bo to człow iek czasem w s t a ­ nowczej chw ili może zapom nieć ję z y k a w g ęb ie.“ P ió ­ re c k i u sk u tecz n ił to w edług życzenia, a p. S a ra fa n o ­ w ycz z a b ra ł się n aty ch m iast do m em orow ania jeg o konceptu, k tó ry u zn ał za w yborny . T ego dnia rano, k ied y m iały odbyć się ośw iadczyny, P ió reck i b y ł u p a ­ n a a d ju n k ta i, trz y m a ją c p ap ier z „k o n cep tem “ w r ę ­ ku, słu ch ał jego gorącej [przem ow y, w skazując mu, w k tó rem m iejscu należało uklęk nąć, przycisnąć rę k ę do serca i t. p.

B y ł to dzień w ielki d a cały ch Capowic, gdy p. •Tohann v. S arafan o w y cz z ja w ił się na m ieście we fra k u , w popielaty ch urzędow ych inek spresyb iliach, w białych łosiow ych rę k aw icz k ach świeżo w y prany ch,

(28)

— 27 —

i. w czapeczce z orzełkiem , włożonej tro ch ę na b a k ie r ze w zględu na w yjątkow ą, okazyę. W iedziano o tem naprzód, i w e w szy stk ich oknach 1 yło pełno ludzi. N a ulicy żydzi, żydów ki i ży d z ię ta p a trz a ły z w ielk ą ciekaw ością n a te n m ajestaty cz n y w idok, k tó ry p rz e d ­ sta w ia ł się ich oczom. C ała z g ra ja dzieci b ieg ła za panem adjun ktem , w przyzw oitem oczywiście oddale­ niu, bo nie m iał on łagodnego c h a ra k te ru i dzieci bały go się gorzej, niż sam ego pana profesora. M niej u sza­ now ania o k azyw ały k u n d y sy i inne zw ie rzę ta teg o r o ­ dzaju: zdziw ione niezw ykłym kostyum em , szczek ały i gon iły za połam i fra k a , nieco przydługiem i, bo poczt- m istrz słuszniejszy b y ł o głow ę od p. S arafanow ycza, a w roku 1847 noszono bardzo długie szosy u fraków . W s k u te k tego ślubny kostyum p. po cztm istrza zn a la zł się w niebezpieczeństw ie, ale p. a d ju n k t sp o tk ał na szczęście zw ierzch n ik a gm iny capow ickiej, p an a M a­ teu sza B ry n d zę, i ośw iadczył mu, że każe żandarm e- ry i w szy stk ie psy w y strzelać, poczem p. M ateusz,, uzbrojony w sw oją w ó jto w sk ą laskę, szedł w tyln ej s tra ż y za re p re z e n ta n te m przełożonej nad Capow icam i w ład zy i odpędzał od niej czw oronożnych m alk o n ten ­ tów . N akoniec p a n ^ a d ju n k t, p rzeb y w szy dzie­ dziniec i w szedłszy na schody, znalazł się w b a w ia l­

(29)

- 28 —

nym pokoju p a ń stw a forszteh eró w , gdzie nie z a sta ł nikogo. C zek ając zjaw ien ia się M ilci, p o w tarzał sobie „k o n cep t“ p an a P ióreckiego półgłosem, stojąc p rz ed se rw a n tk ą i g e sty k u lu ją c bardzo żywo. M ilci nie było widać. P. a d ju n k t czek ał bardzo długo, w tem o tw o rz y ły się drzw i i z pew netn biciem serca m iał ju ż zacząć w y głaszać sw oją oracyę, gdy u jrza ł, że to b y ła ty lk o K a sia . P o w iedział je j, ażeby poprosiła pan n ę forszteh erów nę, bo ma do niej pilny in tere s. K a sia w róciła z zaw iadom ieniem , że pan n a nie może przyjść, bo sm aży kom plim entury (konfitury?).— A le powiedz, że n a m in teres bardzo pilny, rz e k ł pan ad ju n k t. K a ­ sia poszła mówić, i u p ły n ął k w a d ran s, podczas k tó re ­ go M ilcia pro siła m atki, by poszła p rz y ją ć p. adjun- k ta , a p. P recliczk o w a tłóm aczyła je j, ż e musi koniecz­ nie sam a odbyć cerem onię, na k tó r ą się zanosi M ilcia p ła k a ła tro ch ę i ocierała jeszcze fa rtu szk iem łzy, gdy w chodziła nakoniec do baw ialn ego pokoju, gdzie za ra z po je j zjaw ieniu się p. J o h a n n v. S arafanow y cz j ą ł re cy to w ać tym ¿tonem, jak im niegdyś czytyw aliśm y w B uczaczu: Conticuerc omnes, intentiąue era, tenebant

inde tor o p ater Jeneas i t. d. i t. d.—ją ł re cy to w ać n a ­

stę p u ją c e słowa: — D rogi aniele!

(30)

i

T u pau J o h a im v. S arafanow ycz zaciął się i za­ pomniał, co m iał powiedzieć drogiem u aniołowi. N a ­ s tą p iła m ała p rzerw a, podczas k tó re j p. S arafanow ycz w y ją ł ko n cep t P ióreckiego z kieszeni, rozło żył go i począł czy tać. A le na nieszczęście, zam iast dalsze­ go ciągu mowy, stało tam: Protukoll anfgenom m en

den i t. d., koncept p isan y był bowiem na odw rotnej

stro n ie jak ieg o ś sta re g o a k tu urzędow ego a p. a d ju n k t w pom ieszaniu swojem nie w iedział, że p o trze b u je ty l­ ko odwrócić papier, by się dowiedzieć, co ma mówić dalej, i m yślał, że przez pom yłkę w y ją ł inny rę k o p is z kieszeni. P o w ta rz a ją c te d y ra z jeszcze: D rogi aniele! rzu cił ów p ro to k u ł na ziem ię, począł szukać po w szystkich kieszeniach nieszczęśliw ego kon ce­ p tu — ale darem nie.

— Czem mogę służyć p. adjun ktow i?—z a p y ta ła nareszcie M ilcia.

— D rogi aniele! O t, ot... m iałem tu... i znow u p. a d ju n k t zaczął szukać we frak u , w kam izelce i w i tekspresybiliach zgubionego konceptu.

— C zy p. a d ju n k t może co zgubił? *

Nie, nie, j a ty lk o chciałem pow iedzieć pani, to j e s t , —j a m iałem ... ja m iałem w łaściw ie... to je s t,

(31)

'¿O

w łaściw ie j a przyszedłem z a p y ta ć się pani, czy pani chce iść za mnie? A le zaraz...

I znowu zaczęły się poszukiw ania zgubionego k onceptu. W te j chw ili M ilcia sp o strz e g ła p ap ier, porzucony przez, p an a a d ju n k ta na ziem ię, i d o jrza ła na nim owe słow a: D rogi aniele! W jed n ej chw ili dom yśliła się re sz ty i, w ybuchając pustym śm iechem, w yb ieg ła z pokoju. P. a d ju n k t s ta ł chw ilę nieco z a ­ k łopotany , zobaczył nakoniec, że m iał k o n ce p t w rę k u a nie m ógł go znaleźć i, p rz ecz y ta w szy go nap ręd ce ra z jeszcze, rz u cił się w pogoń za Milcig, przez k o r y ­ ta rz do kuchni. A le tam , sm ażenie k o n fitu r zajm o­ w ało w szy stk ie um ysły i ręce, K a sia po dp arła d rzw i ta k , że pan S arafanow ycz nie m ógł się przecisnąć, i, strac iw szy znow u k o n ce p t i kontenans, zaw ołał tylko.

— No, panuo E m ilio, ja k ż e będzie z nami? — Z nami? nic nie będzie...

— J a k to , więc pani mnie nie chce?

M ilcia b y ła ju ż w tej chw ili w sypialnym pokoju, p rz y ty k a ją c y m do kuchni i nie sły szała tego o s ta tn ie ­ go z a p y ta n ia . N a to m iast s ta ra M ary n a, m a tk a K a si, u słu g u ją c a ta k ż e p rz y kuchni, o dchyliła drzw i i z a p y ­ ta ła : P ann u n eiu , pan h ad ju n k p y taj u t sia, cy ich ne choczete?

(32)

dl

-— S k a ż it mu szczo ue choezu -— odpow iedziała je j M iicia.

— A le deż, paim uuciu, ne z n a ty szczo! T ak ij fajnyj czełowik!

— O t m am uniu,— ozw ała się K a sia ,—m ały b y śte rozum! K oly p au uuueia ue c h tie t, to szczo wam do toho? K a s ia n a le ż a ła widocznie do stro n n ic tw a S clirey era.

P a n a d ju u k t s ta ł przez cały czas tej rozmow y na progu, n a pół p rz y w a rty drzw iam i kuchennem u P rz y ­ szło mu nareszcie do głow y, że całe to zajście kom pro­ m ituje mocno jeg o pow agę, w yszedł ted y , zam ykając drzw i za sobą i udał się w prost do b iura p. fo rsz te- hera.

P an P recliczek był znowu w kw aśnym b a r­ dzo hum orze. S p raw a suplik m ało staw ick ich odżyła napow rót, z powodu zabicia leśniczego i poran ien ia gajow ego. R zecz sam a przez się nie byłaby m iała żadnego znaczenia, g d y b y nie nauczyciel, k tó reg o p an K u d e rk iew icz w G łęboczyskach trz y m a ł do swoich dzieci, i k tó ry m iał zły n ałóg p isy w an ia k oresponden- cyi do G azety Narodowej. N iebezpieczne to in d y w i­ duum próbo w ał p. P rec lic zek ju ż k ilk a ra z y abschaf-

(33)

32

-p asz-p o rt i było n a d e r zuchw ałe w sk u te k stosunków swoich ze szrwjbpolakami. Indyw iduum to z powodu o statn ich zajść w M ało staw icach , w yw lokło znow u w g azecie sp ra w ę owych suplik, złożoną, ju ż ad acta w n am iestnictw ie. Polecono w praw dzie c. k. p ro k u - ra to ry i, ażeby w y to c z y ła proces re d ak cy i i auto ro w i ty c h niecnych n apaści na capow icki u rz ą d pow iatow y, ale p o trz e b a było przecież coś zrobić ju ż z tem i m alo- staw ickiem i k w e sty a m i serw itutow em i, i zaw ezw ano p ow tórnie p. fo rsz teh era, by się tłóm aczył, i to binnen

acht Tagen bei sonstiger i t. d.

P o w iad ają, że nieszczęścia chodzą zaw sze p a r a ­ mi, nigdy jedno nie p rzyjdzie bez drugiego. To też do odegrzanej k w e sty i m ałostaw ick iej, p rz y b y ła panu P rec lic zk o w i jeszcze dru g a. O to szanow ny p. M y- k ita , k tó ry niedaw no dzięki in te rw e n c y i p. S c h re y e ra d o stał się by ł do w ięzienia obwodowego, u d ał się do p re z e sa sądu z pro śb ą o uw olnienie, m otyw ując tę prośbę tern, że ju ż się w y k u p ił od k a ry , bo za p ła cił 100 złr. p. fo rszteh ero w i, a sędziem u śledczem u w K o - złow icach złożył dw a k orce pszenicy ja k o dowód swo­ je j niew inności. P a n P re c lic z e k m iał ju ż ze tr z y ­ dzieści podobnych sp raw n a swoich b ark ach , odkąd u rzęd o w ał w Capo wicach, i w ychodził z nich zaw sze

(34)

bardzo szczęśliw ie, ale te ra z n a sta ły ju ż gorsze czasy i było tro ch ę niebezpiecznem dla n ajlojalniejszego u rzęd n ik a być zaw ikłanym w procesy teg o rodzaju.

P. P re c lic z e k po trzebow ał te d y w ięcej niż k ie ­ dyk o lw iek pomocy ks. N abuchow ycza, k tó ry , n a w ia ­ sowo mówiąc, by ł obroną i ucieczką w ielu innych po­ dobnie prześladow an ych urzędników n a w iele mil wokoło. Z jaw ie n ie się p. ad ju n k ta było mu pożąda- nem, w y w n ę trz y ł się przed nim z boleści, ja k ą mu sp ra w iało ta k niezasłużone prześladow anie. T ą ra z ą p. S arafan ow ycz m iał ta k ż e boleść n a swojem sercu i w gorzkich bardzo w yrazach opow iedział szefowi sw em u przyjęcie, ja k ie g o doznał od M iłci. P. P re c ­ liczek rozum iał tę rzecz ta k , że M iłeia, nie m ając in stru k c y i od ojca, nie chciała p rz y rz e k a ć niczego p. S arafanow yczow i, i zapew nił tego o statn ieg o , iż mo­ że być spokojnym — bo on, P recliczek , użyje sw ego w pływ u, u n d da w ird clas Madei gleich anders pfeifen. P a n S arafan o w y cz by ł bardzo u radow any z te j obie­ tn icy i, pew ny je j sk u tk u , p rz y rz e k ł ze sw ej s tro n y w szelk ą pomoc ks. N abuchow ycza co do sp ra w y m a- ło staw ick iej i p rocesu p. M y k ity . S tan ęło te d y p rz y ­ m ierze zaczepuo-odporne w znow ione i wzmocnione

(35)

34

-m iędzy p. P recliczk iem i p. S arafanow yczem , p rzy k tó re j to sposobności, ja k o p rz y d rugim term in ie są­ dowym , udało się p. a d ju n k to w i w y licyto w ać się z 8 ua 10,000 złr. posagu. P a n P re c lic z e k zaś obiecał niezw łocznie pom ówić z M ilcią.

(36)

R O Z D Z IA Ł X.

w którym p. Preeliczek, zgubiwszy trop „der U m sturzpar- te i“, n atrafia na inny, bardzo niebezpieczny spinek, i widzi się spowodowanym zarządzić z tego powodu stan oblężenia ,

połączony z odp owiedriiem bombardowaniem.

B y ł to je d e n z ty c h pięknych dni letnich, k tó re w y d a rz a ją się n aw et w C apow icach ra z albo dw a ra z y do roku, i w k tó ry c h sło ń ce w y su sza częściowo ulice i place, w ystaw io n e na działanie jeg o prom ieni. N a w e t te ra z , k ie d y ju ż mamy autonom ię gm inną i po­ w iato w ą, jeszcze c ią g le słońce z grzeczności w y k o ­ n y w a tę p ra cę bez udziału zw ierzchności i w

(37)

ydzia-— 36 ydzia-—

łów, m arszałków i burm istrzó w . J e s t ono jed y n y m naszym autonom icznym organem drogow ym , k tó ry czasem pełni sw oją powinność. Ale m niejsza o to, k to w ysuszył sadzoną, topolam i ulicę, prow adzącą od b ecyrku do dw oru capow ickiego, dość, że tą ulicą, po ukończeniu godzin k an c elary jn y c h , puścił się na p rz e ­ ch adzk ę pan fo rsz teh er, ażeby przy g o to w ać sw oje

„kw asy żołądkow e" na p rz y ję cie rosołu, sztu k i m ięsa (z chrzanem lub bez chrzanu) i innych posiłków , k tó ­ re p rz y rz ą d z a ły się w kuchni, gdzie M ilcia sm a­ żyła k o n fitu ry .

D la ludności m iasta C apow ic ta p rzech ad zk a p a­ na fo rsz te h e ra b y ła pożądaną sposobnością do s k ła ­ d ania dowodów lojalnego usposobienia w form ie ja k - n ajg łęb szy ch ukłonów przed n ajw yższym re p re z e n ­ tan tem w ładzy. P. P rec lic zek , k tó ry b y ł słusznego w zrostu i bardzo szczupły, szedł z g ło w ą mocno do g ó ry z a d a rtą i, założyw szy rę ce w ty ł, n ad aw ał niemi rodzaj w ahadłow ego ruchu potężnej, trzcinow ej lasce. Mniej lojalny spostrzegacz byłby może porów nał sp i­ c z a stą tw a rz pana P re c lic z k a do fizyonom ii gończa- ka, k tó ry , zgubiw szy na ziemi tro p zająca, szu k a go w pow ietrzu i k iw a ogonem d la objaw ienia tra p ią c e j

(38)

— 3 ( —

go w ew n ątrz niepew ności. P o ró w n an ie to byłoby m oże tein trafn ie jsze, że pan P rec lic zek w istocie zg u ­ bił tro p w ow ych czasach—było to w sierp niu r. 1866 — i nie w iedział, gdzie się podziała owa Umstu rzp a rtei, której_w yśledzeuie było głów uem zadaniem jeg o u r z ę ­ dow ej działalności. G dyby pan P re c lic z e k c z y ty w ał b y ł co więcej, oprócz rozporządzeń, w ydaw anych przez prezydyum c. k. n am iestn ictw a i urzędow ej, naów czas jeszc ze w ychodzącej Lemberger Z a tu n g , byłby może w iedział, że Umsturzpartei robiła w łaśnie p lany odbu­ dow ania Polski zapom ocą przem ienienia A u s try i w federacyę słow iańską, i by łb y spał spokojnie. A le nie w iedział o tem, i nie m ógł pojąć, dlaczego n. p. onegdaj n a im ieninach u p. K uderk iew icza, p ie rw sz e ­ go ra d y k a ła w powiecie, d ru g i ra d y k a ł, pan B zikow -

ski, pow staw szy p rz y stole, z pełnym kielichem w ę ­ g rz y n a w dłoni, przem ów ił w n astęp u ją ce słow a:

— „Panow ie! W m iastach o b ja w ia ją uczucia lo jaln e publicznem i d e m o n stra c y a m i, fakelcugam i i adresam i, ale my, szlach ta, choć nie rofc:my dem on- s tra c y i, tem m ocniejsze w głęb i serca żyw im y p rz y ­ w iązanie d ) tro n u i do m onarchii. D la te g o te ż tu ta j, w pry w atn em , domowem, rodzinnem kółku, gdzie

(39)

wszy-- 38 —

stk o möwi się i robi od serca, po staro p o lsk u , a nie dla oka ludzkiego, wnoszę to a st: N iech żyje nasz N a j­ ja śn ie jsz y , N ajm iłościw szy P a n , niech żyje nasz c e ­ sarz i k ró l, F ra n c isz e k J ó z e f P ie rw sz y !“

I stu k n ę ły kielich y , i dw udziestu pięciu w łaści­ cieli ta b u la rn y c h z pow iatu capow ickiego p o w tó rzy ło z głębi se rc a i płuc o krzyk: N iech żyje! —- i każdy z nich p ła k a ł ja k bóbr, oprócz p. J a k ó b a B y k o w sk ie­ go, k tó ry p ła k a ł ja k dw a b o b ry —od serca, i po s t a ­ ropolski!. P a n fo rsz teh er, zaw iadom iony przez ta jn ą policyę pow iatow ą o tym w ypadku, nie m ógł go n a żaden sposób zrozum ieć, b y ł zupełnie zb ity z tro pu . Szedł u licą topolow ą i w ie trz y ł w po w ietrzu ow ą

Umsturzpartei, k tó ra zn ik ła ju ż z ziemi. W tem n a d ­ szedł p an K a la s a n ty C apow icki z księdzem Z ającem , obaj mocno zajęci rozm ow ą o bieżących k w e sty a e h politycznych. M ianow icie zaś zw ierzał się pan C apow icki księdzu proboszczowi, że, jeg o zdaniem , N a ­ poleon „musi koniecznie coś zro b ić .“ J e s t t o form uł­ ka, k tó r ą pocieszam y się w szyscy na wsi, odkąd N a ­ poleon N apoleonem . T ym czasem on ja k z a k lę ty p rz e sia d u je to w S aiut-C loud, to w T u ille ry ac h , to w C om piegne — i nic a nic nie robi. A le p. C

(40)

apo-— 39 apo-—

w ieki by ł p rzekonany, że na w iosnę koniecznie coś sta ć się musi; ks. Z a ję ć zaś nadm ienił, że dobrzeby było, ażeby szanow ny k o lla to r k a z a ł jeszcze przed zimę n ap raw ić p a rk a n naokoło plebanii — w sk u te k czego znow u pan K a la s a n ty C apow icki zw rócił uw agę, że my w łaściw ie je ste śm y te ra z ja k u P a n a B oga za piecem, bo oprócz N apoleona, ta k ż e i A u s try a musi koniecznie „coś z ro b ić“ d la nas. K siąd z Z a ją c w y­ ra z ił głębokie przekonanie, że ta k je s t w istocie, i że my nic robić nie potrzebujem y, bo w szy stk ie roboty b y ły b y szaleń stw em —jednakow oż p rz y d ałab y się n o ­ w a stodoła na folw arku, należącym do probostw a, zw łaszcza, że k o szto ry s zrobiony ju ż j e s t od k ilk u la t przez urzędow ego in ży n iera i czek a ty lk o na p o tw ie r­ dzenie k tó re jś tam in stan cy i. Poczem pan C ap o­ w icki nie m ógł u ta ić nadziei, że in stan cy e b ęd ą te ra z o w iele w zględniejsze dla nas, poniew aż je ż e li nie k siążę N a poleon, to z pew nością k tó ry z a rc y k sią - ż ą t a u stry a ck icli, albo królew icz sask i będzie królem polskim . I ju ż miano ro zpisyw ać elekcyę. albo p y tać dyplom acyi eu ropejskiej' o zdanie co do teg o tru d n eg o p unktu, gd y spostrzeżono p an a fo rsz teh era. E le k c y a z o sta ła odroczona na później, i po w zajem nem p rz y w

(41)

i-- 40 —

tau iu rozm ow a w eszła n a praktyczniejszą, drogę, albo ­ wiem pan P re c lic z e k s ta r a ł się w yrozum ieć ze słów p /C ap o w ick ieg o , co know a w łaściw ie die U m sturzpar-

tei, a te n ze sw ej s tro n y ra d b y by ł zasięg n ąć języ ka,

ja k ie te ż są szanse rozłożenia zaleg łości podatkow ych na cz te ro le tn ią s p ła tę w k w a rta ln y c h ra ta c h ? Roz­ m owa ta p rz eciąg n ę ła się dość długo i w aza dość daw no s ta ła na stole, gdy P a n P rec lic zek w rócił do domu i z a s ta ł obie sw oje panie z oczyma mocno zapłakanem i.

Z ostaw iliśm y M ileię mocno rozw eseloną zgubio­ nym konceptem p. S arafan o w y cza, w inienem p rzeto zdać sp ra w ę z przyczyn tej zm iany sy tuacyi. N ie piszę dla e fe k tu i nie zależy mi bynajm niej na tern, by ciekaw ość cz y te ln ik a u trzy m y w a ć w ciągłem n a tę ż e ­ niu od rozdziału do ro z d ziału — a to ju ż z tego powodu, że w yłączyłem zupełnie fa n ta z y ę od w p ły w u na u tw orzenie niniejszego w iekopom nego dzieła, i p rz e d ­ sięw ziąłem sobie spisać k isto ry ę n iektórych c ie k a w ­ szych w y d a rzeń w powiecie capow iekim w porządku zupełnie k ro n ik arsk im , w iernym i chronologicznym , bez żadnego d o d atk u z mojej stro n y . C zynię to w in­ te re sie potomności. Z a trz y s ta la t z dzisiejszych

(42)

po-vP rY v v 6 A L, o o W J o ^ '

— 41 —

wieści dow iedzą się badacze lite ra tu ry sta ro ż y tn e j, ja k sobie n asi poeci u rz ąd za li ś w ia t i se rca ludzkie, ja k w iele w X I X w ieku było różnych sposobów za­ kochania się i zam ążpójścia lub ożenienia, ja k często bogaci jeździli do E m s i do K a rlsb a d u , a ubodzy z a ­ zdrościli im tego —- ale ty lk o z k siążk i pod ty tu łem :

W ielki św iat Papowie. będzie m ógł przy szły S zajno­

ch a lub L e le w e l zasięgnąć inform acyi, ja k doskonale rządzonym , sądzonym i urządzonym był pow iat capo- w ieki za pano w ania pana P reeliczk a, w dwóch pier­ w szych decenniach ’dru g iej połow y tego stulecia. B yłoby więc k a ry g o d n ą lekkom yślnością, gdybym do ta k w iarygo dnego z re s z tą opow iadania chciał jeszcze robić ja k ie ś w łasne do d atk i, zw łaszcza że z postępem czasu fa n ta z y a będzie zapew ne w ydaw ać nierów nie bujniejsze płody, niż te, na k tó re możemy się zdobyć dzisiaj, i w oczach naszych lite ra tu ra z pro steg o r ę ­ kodzieła p rzem ienia się szybko w przem ysł fabryczny . J u ż dziś jeźd zi ona „O m nibusem “,n ie zad łu g o pędzona będzie p arą, i pow staną p rz ed sięb ierstw a akcyjne, k tó re spekulow ać będą na mózg tego i owego pisarza, ja k dziś sp ek u lu ją na źró d ła n afty , albo na kopalnie miedzi, .albo na cierpliw ość ty ch , k tó rz y płacą po­

(43)

- 42 —

P ro szę mi nie b ra ć za złe te j m ałej d y g re sy i, choć zupa p an a P re c lic z k a sty g n ie, tym czasem i M ilcia r a ­ iłaby, ażeby ju ż było po obiedzie, bo chce pójść w y­ p łak ać się w swoim pokoiku.

Z a ra z po odejściu p. S ara ta n o w y cz a odbyła ona ra d ę wojenną, z m a tk ą i w y z n ała je j szczerze, że oprócz ja k ie g o ś nieprzezw yciężonego w s trę tu do oso­ by p. a d ju n k ta czuje jeszcze inne m oralne za p o ry ) k tó re b y je j nie pozw oliły nigdy zostać p an ią S ara fa- now yczow ą — choćby ta k „ojciec“ kazał. I ta k , od czasu owej p rzech ad zk i po ogródku, K a ro l obiecał je j n iety lk o , że nie będzie m otylkiem , ale obiecał n a­ w et, z a k lą ł się i za p rz y sią g ł solennie, że będzie je j w iernym do zgonu i t. d.

N ie pow tarzam tu całej lita n ii różnych ta k ic h zapew nień, bo najp rzó d p o w ta rz a ły się one w rzeczy ­ w istości bardzo często, a potem w szy stk ie zaklęcia, g o rą ce w estchnien ia, .cierpienia i nadzieje kochanków , k tó re d o ty ch czas jeszcze nie b y ły po ty siąc ra z y przy n ajm n iej opisane, zachow uję sobie do innych po­ wieści, gdzie łask aw i cz y teln icy b ędą m usieli m arzyć, w zdychać i p ła k a ć w ra z ze m ną od p o czątku do końca,

(44)

4d

N-i dziś uw alniam ich od tego obow iązku i dodani 'j e ­ dynie, że M ilcia, w ysłuchaw szy każdym razem i n a ­ uczyw szy się na pam ięć w szystkich słów K a ro la , po­ czyniła b y ła ze sw ej stro n y podobniuteńkie obietnice i że pan K a ro l p am iętał je ta k ż e bardzo dobrze, a n a ­ w et ta k dobrze, że czasem m ało nie za p isa ł ich do p ro to k u łu , zam iast ustnej re p lik i lub zeznań jak ieg o św iadka.

D la c. k. a k tu a ry u sz a , zam kniętego przez sześć godzin dziennie m iędzy fascyku łam i za stołem , na k tó ry m leżały m a te ry a ły do nowych fascykułów , było to prawdziwą, rozkoszą przechow yw ać w sw ej p a­ mięci oprócz tak ich w ażnych rzeczy ja k : der k. k. obtr-

ste Oerichtshof hat atis A nlass eines spedellen Falles itd*

jeszcze i przych ylne w yroki, w yrzeczone czy w y sze­ p tan e w szczęśliw ej chw ili przez piękne różane u ste ­ czka! P an o w ie p ra w n icy zdziw ią się może, ale ta k je s t w istocie, i są na prow incyi ak tu a ry u sz e sądow i, k tó rz y k o ch a ją się tak , ja k ludzie kochali się za d a­ wnych, dobrych czasów, a n a w e t—robią w iersze. B y­ ło w album ie Milci k ilk a utw o ró w m uzy p an a S chre- y era, i naw zajem , p. S c h re y e r posiadał p a rę skrom ­ nych rym ow anych w yznań i w estch nień, skreślonych

(45)

- 44 —

drobnem kobiecem pismem, a n atchnionych zapew ne o w ieczornej porze w onią re zed y w doniczkach i ig ra ­ niem w ia tru w ro z ło ż y sty c h koronach lipy, o cien ia ją­ cej okno sypialni.

J a k im cudem O patrzność, czu w ająca n ad red a k toram i, raczyła zachow ać D zie n n ik L iteracki od ty ch w szystkich pierw iosnków ta le n tu poetyckiego, teg o nie umiem pow iedzieć—rów nie ja k nie je ste m pewny, ezy ta sam a dobroczynna opieka ro z ciąg n ęła się t a k ­ że na N o w in y albo na K alinę. D osyć, że zaszły w e ­ stch n ien ia, w yznania, przysięgi, ry m y i inne okolicz­ ności, rów nie obciążające w te j sp ra w ie i że M ilcia ośw iadczy ła mamie, iż pójdzie za K a ro la , lub um rze. M a tk i b iorą podobne ośw iadczenia w ięcej na seryo, niż inni słuchacze i pani P recliczkow a p rz y s ta ła od- ra zu na to, że um rze w raz z M ilcią, albo ją u jrz y szczęśliw ą.

I oto p ierw szy powód do łez, o k tó ry c h jużeśm y mówili. D alej, należało się zastanow ić nad tern, źe pan P re c h c z e k m iał ta k ż e głos w tej sp ra w ie, że nie lubił pana S c h re y e ra , a p ro teg o w ał widocznie pana S arafan o w y cza. O to i d ru g i powód do płaczu.

(46)

— 45

P an P rec lic zek nie lubił iry to w ać się p rzed s a ­ mym obiadem; b y ła to n aw et może jeszcze je d n a z c h a ra k te ry sty c z n y c h różnic m iędzy naturą, p. forsz- te h e ra a zw yczajam i polskiem i, że uw ażał za rzecz zupełnie n iestosow ną g niew ać się, kiedy by ł głodnym . N ie wiem, czy p rzyczyn te j różnicy w zw yczajach n a ­ leży szukać w odm ienności tem peram entu, w łaściw e­ go ra sie g erm a ń sk ie j a słow iańskiej, czy w te j oko­ liczności, że u N iem ców upływ a zw y k le daleko mniej czasu niż u nas m iędzy n ak ry w an iem do stołu a poł­ knięciem pierw szej ły żk i rosołu lub barszczu.

J e ż e li mi piękne czy teln iczk i pozw olą objaw ić moje osobiste zdanie co do tego punktu, powiem o- tw arcie, źe przysłow iu „P olak, g d y głodny, to z ly “ w inny one sam e. Oto, kochane moje rodaczki, k tó ry ch poeta niem iecki d lateg o ty lk o nie chciał nazw ać „anio­ łam i ziem i“ , bo tw ierd z ił, źe aniołow ie są „P ełk am i n ieb a“ — kochane ted y , an ielsk ie ro d aczk i moje, j e ­ steście sto k ro ć piękniejszem i, w ięcej e z a ru ją c e m ii ro- zum uiejszem i, niż N iem ki, ta ń c z y c ie lepiej, rozm aw ia­ cie dow cipniej, m acie częściej b iałe i do cudow nych p e re łe k podobne ząbki, niż one, kochacie ojczyznę w a­ szą goręcej, a m ężów w aszych czasem p ra w ie ta k s a ­

(47)

- 46 —

mo ja k N iem ki sw oich — ale w g ospod arstw ie domo- wem, a osobliw ie ju ż stołow em , n iew iasty te u to ń sk ię - go pochodzenia celują, p rz ed wami. P ra w d a , że t r z y ­ macie lepiej w k a rb a c h m ężów w aszych, ale tr z y ­ m acie ich czasem zanadto. M ianow icie daje się nam to czuć w u roczy stej chw ili siad an ia do stołu.

O pow iadano ju ż gdzieś, z jak iem i to cerem o­ niam i. po n akryciu stołu obrusem i k iedy jegom ość z a g lą d a ciągle, czy nie przyniesiono jeszcze wazy, w od stęp ach p ółgodzinnych przyno szą najprzód k a ­ ra fk ę z wodą, potem sól, potem pieprz, potem cu k ier tłuczony i t. d. N ic dziw nego, że m ężulek, n ajlep iej udyscyplinow any, p rz y flaszce z w odą zaczyna się rzucać, na widok soli zrzędzi już, ja k g d y b y b y ł sam w domu, a w pól godziny potem, gdy służący z n ale- żytem nam aszczeniem wnosi m iseczkę z tłuczonym cukrem zam iast oczekiw anej w azy, jegom ość b u n tu je się i zaczyna b u rm istrzo w ać m iędzy służbą, ta ig a chłopca kredensow ego za uszy, grozi kucharzow i u t r a t ą m iejsca i t. d.

W tej p ó lto ra-g o d zin n ej p rzerw ie, n a w e t Z osia z „ P a n a T a d e u sz a “ albo K siężn iczka ze „S rebrneg o

(48)

— 47 —

snu Salom ei“ nie zd o łała b y żadnego m ęża w Polsce, n a L itw ie i R usi u trzym ać pod pantoflem . Z tą d p rz y ­ słow ie powyższe, u N iem ców nieznane. Ci w ygodni panow ie z uderzeniem pew nej godziny siad ają do stołu, zastają, w szy stk o p rz y g o to w an e i nie m ają cza­ su się gniew ać.

P an P re c lic z e k nie g n iew a ł się ted y , usiadł, obw iązał szy ję s e rw e tą i począł spożyw ać d ary Boże, o d k ła d a ją c n a później, je ż e li co m iał do pow iedzenia, ja k g d y b y p rz ew id y w ał, że to może popsuć mu a p e ty t. O biad doszedł ju ż b y ł do sw ojego p u n k tu k u lm in a cy j­ nego, t. j. do cielęcej pieczeni z sa ła tą , kiedy pan P rec lic zek , czując się napół pożyw ionym , rzucił o czy ­ m a wkoło i sp o strze g ł, że M ilcia siedzi z a p ła k a n a przed próżnym talerzem , a m a tk a w p a tru je się w nią z w yrazem żyw ego w spółczucia.

— Has hast d en n , M ilchen? — z a p y ta ł pan P r e ­ cliczek.

— Nic, boli mię tro c h ę g ło w a — odpow iedziała

■Milchen.

— N a, s'ivird sich schon machen,—zaw y ro k o w ał naczelnik urzędu pow iatow ego i, z a ja d a ją c dalej

(49)

— 48

-z w ielkim sm akiem doskonalą, cielęcinę, m ięd-zy je­ dnym kąskiem a drugim ją ł w y k ład a ć na pół po nie­ miecku, a na pół po czesku, że pan a d ju n k t S a ra fa - nowycz je s t ein sehr anständiger M ensch, der es noch

sehr iveit bringen wird-, że m a w uja, k tó ry go n ie b a ­

wem w y fo ry tu je na s e k re ta rz a m in istery aln eg o , zkąd n ied alek a d ro g a do k o n sy liarstw a, i k to wie d ok ąd,— że pan S arafanow ycz ośw iadczył mu swoje zam iary w zględem M ilci, i że 011, P rec lic zek , uw aża za stosow ­ ne, by M ilcia n az aju trz, hübsch angezogen, u d a ła się z nim do k au c e la ry i p a ra fia ln e j k siędza Z ająca, gdzie sporządzony będzie pro to k u ł w celu ja k n a jry c h le jsz e - go ogłoszenia zapow iedzi.

M ilcia zb lad ła mocno na te słow a ojca, a we­ dług w szelkich p ra w id e ł sztuki dram aty czn ej i pow ie- ściopisarskiej pow innaby zemdleć. Ż ad n a jeszcze bo­ h a te rk a nie m iała słuszniejszego^pow odu do zem dle­ nia. M ilcia nie k o rz y s ta ła atoli z p rzysługująceg o jej p ra w a i po chw ili zarum ieniła się znow u mocno i j e ­ szcze ra z zbladła. T a g ra kolorów ua je j pięknej i zazw yczaj ta k łagodnej tw arzy b y ła odbiciem n a j­ rozm aitszych uczuć, ja k ie m ogła i m usiała wywołać przem ow a p. P recliczka.

(50)

- 49 —

P rz e s tr a c h na myśl, że może za trz y tygodnie zo­ sta ć pan ią S arafanow yczow ą, i oburzenie, że ojciec m ógł rozporządzać je j osobą w te n sposób, ja k b y j a ­ kim sprzętem domowym; skrupuł, czy oburzenie to nie je s t z b y t w ielkiem przekroczeniem cz w arteg o p rz y k a ­ zania: w szystko to n a ra z musiało w yw ołać niem ałą w alk ę w sercu, k tó reg o głów nym lo katorem b y ł znany nam ju ż pobieżnie p. K a ro l. W końcu siląc się na spo­ kój zew n ętrzn y , rz e k ła cicho ale stanowczo:

— J a nie chcę iść za p. S arafanow ycza, niech sobie szuka innej żony.

— W a-a-t?—zaw ołał p. P recliczek i, za trz y m u ­ ją c w idelec w sałacie, po k tó rą w łaśnie sięgał, w y­ trzeszczy ł oczy na córkę.

— M ówię, że nie pójdę za tego obrzydłego, g łu ­ piego i złośliw ego sknerę, co zdziera biednych ludzi w całym powiecie, ja k jeg o wuj w sw ojej parafii. N ie chcę być ani sek retarz o w ą, ani konsyliarzow ą. J a k pan S arafanow ycz będzie m inistrem , niech się ożeni z k a są cesarsk ą, jeżeli nie będzie jeszcze próżna do

(51)

— 50 —

teg o czasu, albo niech rozpisze k o n k u rs na żonę dla siebie...

— W a-a-a-asi — krzykną,! pan P re c lic z e k tym .głosem , na k tó ry d rżało trz y d z ie stu ośmiu w ójtów p rz y każdym amtstagu. I, o b ra cając się do p. P rec lic z- kow ej, dodał: — Was sprieht siei

— J a ojcu teg o nie p o tra fię pow iedzieć po szw. . . . po niem iecku — pow iedziała M ilcia — ale pow iem w yraźnie po polsku: j a nie clićę p an a S a r a ta ­

no w y cza.

— K reidzhim m eldonnenuetlersaierm enthrurifix-

nocham att—w rz asn ął p. fo rsz teh er, zry w ając się od

sto łu . I pow tórzył ra z jeszcze tę form ułkę, dodając zuow u dla w iększego n acisk u :— no di a muli

Was popołski? Was nekce?

— P a n a S arafanow ycza nie chcę — p o w tó rz y ła M ilcia spokojnie, w sta ją c za przy k ład em m atk i. I obie kobiety , przeczuw ając burzę, in sty n k to w o zbliżyły się do drzw i.

— K reuzhim m el i t. d .zaintono w ał— znow u o pól tonu w yżej pan P re c lic z e k i, ja k g d y b y go w łasny

(52)

Krzyk za g rz e w a ł jeszcze bardziej do gniew u, schw ycił p u lp it od nut z fo rtep ianu i rzucił go n a stó ł m iędzy ta le rz e , 'tłukąc ulubioną sw oją szklankę, z k tó re j p ija ł

piw o W idok tej szkody dolał oliwy do ognia. War/s

n u r , ich tbcrcl cuch, K ręuzhim m el i t. d., i za pulpitem

poleciał gipsow y biust G oethego, tą ra z ą nie na stół, ale na ścianę, gdzie s tłu k ł przy p ad k iem p o rtre t X. P a n a , w iszącego naprzeciw T adeu sza K ościuszki, k tó ­ rego um ieściła była oddaw na M ilcia w baw ialnym p o ­ koju i k tó ry by ł tolerow anym j a k orzeł biały na b y ­ łym cekh auzie m iejskim p rzy ulicy Nowej we L w o ­ wie. N ig d y jeszcze G oethe nie s ta ł się narzędziem ta k nielojalnego, choć nierozm yślnego czynu. P a n P re c li- czek b ie g a ł po pokoju, ja k g d y b y s tra c ił zm ysły, i w szystko, co ty lko mogło być rzuconem , latało i p a­ dało w różnych k ieru n k ach : w okna, w ściany, w piec, w drzw i i n a ziemię.

P o chw ili pokój baw ialn y p an a n aczelnika w y ­ g lą d a ł ja k L w ów w r. 1848 po podobnej zabaw ce j e ­ n e ra ła H am m erśTenia — a pan PrecTiczek b ie g a ł j e ­ szcze ciągle i k rz y cza ł. N areszc ie w p ad ła mu pod ręce spluw aczka, k tó ra o stała się b y ła w kąciku: chw

(53)

y 52 y

-cił ją oburącz i cisnął z im petem w drzw i, prow adzące na k o ry ta rz , w łaśnie w tej chw ili, k ied y pani a sy ste n - to w a w chodziła niemi w celu złożenia sw ego uszano­ w an ia pani P recliczkow ej. T a o s ta tn ia w ra z z có rk ą oddaw na ju ż opuściła by ła plac boju.

P ani a sy ste n to w a , ca ła zasy p an a piaskiem , co­ fn ę ła się pośpiesznie i pobiegła m m iasto, opow iada­ ją c w szędzie, że strasz n e rzeczy dzieją się u „for- sz te h e ró w .“

N im jeszcze pan P rec lic zek się w yszum iał, dość znaczna liczba publiczności płci obojga k rę c iła się naokoło gm achu becyrkow ego, by usłyszeć, co się tam dzieje i ja k to się skończy?

A le chociaż bom bardow anie baw ialnego pokoju d la b ra k u am unicyi m usiało być w k ró tc e zaw ieszone, p iorunujący głos p an a P re c lic z k a nie uspokoił się ta k p rędko. N a sta ła ty lk o je d n a m ała chw ila p rz erw y , podczas k tó re j pan P rec lic zek uchylił drzw i od p rz y ­ ległego pokoju i zaw ołał:

— • M u tterl

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wołałbym gdzie ścieżkami przejść nieubitemi, Bym się jako nie zdybał z bogaczami temi, U których całem mojem podziwieniem było, Że ja jestem ubogi, a im się szczęściło,

Jak ważnym jest dla ptaków odpowiedni teren do gnieżdżenia się, świadczy najlepiej fakt, że skowronek który ginie tak samo masowo w czasie przelotów jak inne ptaki, bynajmniej

go to Grubas i inni dowiedzieli się o tworzeniu się wojsk polskich i od tego też czasu całkowicie chłopców zmieniło się usposobienie. A było to tak pewnej nie­. dzieli jak

barwną, od dołu ciemną jak czarnoziem, poś ­ rodku zieleni się na wzór łąk i lasów, góra niebieszczy się błękitem. Kwiaty ją stroją, kłosy i

Prezydent gratulacje całego przy Rządzie Polskim akredytowanego Korpusu Dyplomatycznego, przedstawicieli naszego Rządu, Duchowieństwa, Wojska 1 t. Zdjęcia nasze przedstawiają:

Ponieważ takie uregulowanie sprawy kiem ich przy rozpowszechnianiu specy- przywozu kukurydzy do Polski okazało który może się okazać niewystarczają- trzem a wsi, oraz że przy

[r]

[r]