• Nie Znaleziono Wyników

Relacja Jędrzeja Giertycha z podróży po jeziorach mazurskich w 1931 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Relacja Jędrzeja Giertycha z podróży po jeziorach mazurskich w 1931 r."

Copied!
14
0
0

Pełen tekst

(1)

Wrzesiński, Wojciech

Relacja Jędrzeja Giertycha z podróży

po jeziorach mazurskich w 1931 r.

Komunikaty Mazursko-Warmińskie nr 3, 666-678

(2)

rzeczą rząd u polskiego z jed n ej stro n y ułatw ić M azurom p o rów nanie ze sto­ sunkam i p an u jący m i w Polsce, a z drugiej zaostrzyć odpow iednio ich położenie ekonom iczne. Bardzo w iele zależeć będzie od polskiej celnej i granicznej polityki, k tó ra proces odpolszczenia ludu m azurskiego może ogrom nie przyspieszyć.

W OJCIECH W R ZESIŃ SK I

RELACJA JĘDRZEJA GIERTYCHA

Z PODRÓŻY PO JEZIORACH MAZURSKICH W 1931 R.

D la o p raco w an ia h isto rii ludności polskiej n a M azurach pow ażną tru d n o ść

stanow i ograniczona i jed n o stro n n a baza źródłow a. N ie zachow ały się zupełnie

re g istra tu ry działających tu wówczas organizacji i in sty tu c ji polskich. Stosunkow o n iew ielk a je st ilość w spom nień i pam iętników . W ta k ie j sy tu a cji k ażda re la c ja p isa n a doraźnie, w in te n c ja c h li ty lk o inform acyjnych, m a duże znaczenie. Do ta k ic h dokum entów należy zaliczyć poniżej opublikow aną relację Ję d rz e ja G ierty ch a z podróży po jeziorach m azu rsk ich . Ję d rze j G iertych znany p u b licy sta *), praco w n ik polskiej służby k o n su la rn e j w P ru sach W schod­ nich, był uw ażnym obserw atorem i dobrym znaw cą zagadnień m azurskich. W yniki jego ob se rw ac ji m iały pow ażny w pływ na k sz tałto w an ie now ych założeń działalności polskiej n a M azurach. G iertych podróżow ał po jeziorach m azurskich w okresie, kiedy kierow nictw o ru c h u polskiego w P ru sa c h W schodnich ta k w iele uw agi pośw ięcało w y p raco w an iu now ych zasad d ziałan ia polskiego n a te re n a c h m azurskich, kiedy sta ran o się znaleźć m etody d ziałania pozw alające rozszerzyć zasięg o ddziaływ ania Zw iązku Polaków w Niemczech na w szystkie p o w iaty m azurskie.

G iertych podróżow ał po p ow iatach m azurskich, w k tó ry ch Zw iązek Polaków n ie m iał p raw ie żadnych w pływ ów . W nioski a u to ra re la c ji o sy tu a c ji n aro ­ dow ej z n a jd u ją p ełn e p o tw ierd zen ie w innych dokum entach. O p ierają się one n a k o n k retn y ch spostrzeżeniach terenow ych. T ru d n o się zgodzić ze w szystkim i p ejo raty w n y m i ocenam i G ierty ch a w sp raw ie c h a ra k te ru ludności m azurskiej. P o zn an ie tych ocen um ożliw ia nam lepsze zrozum ienie zasad postępow ania k ierow ników ru c h u polskiego w P ru sa c h W schodnich wobec M azurów .

P u b lik u ją c poniższy do k u m en t zachow ano d aw n ą pisow nię ty lk o w odnie­ sieniu do zdań w ypow iadanych przez M azurów .

O lsztyn, 7 sierpnia 1931 r. Or.: A rc h iw u m M SZ w W arszaw ie, Poselstw o P olskie w B erlinie.

S p r a w o z d a n i e z w y c i e c z k i n a M a z u r y w d n i a c h 2 V III 31 — 7 V III 31.

W d niu dzisiejszym ukończyłem sześciodniow ą w ycieczkę krajoznaw czą, k tó rą w ram ach m ego letniego u rlo p u odbyłem n a te re n y m azurskie.

W ycieczka ta, o bejm ująca głów nie te re n p o w iatu Ja ń sb o rsk ie g o 2) i Z ądz- b o rsk ie g o я), przez ak cję polskąJ p raw ie w cale — n a w e t w po ró w n an iu do

*) Do najw ażniejszych książek Ję d rz e ja G i e r t y c h a , k tó re n as in teresu ją, n ależą: Z a północnym kordonem (P rusy W schodnie), W arszaw a, b. r., oraz

Oblicze religijno-narodow e W a rm ii i M azur zie m etn iczn ie polskich na podłożu p ru skim , Rzym 1957.

2) D zisiaj piski. 3) D zisiaj m rągow ski.

(3)

n iek tó ry ch innych pow iatów m azurskich (np. Szczytna, a n a w e t N iborka) *) — n ie objętych i z p u n k tu w idzenia narodow ego p ra w ie że nieznanych 8), dała m i ty le ciekaw ego m a te ria łu obserw acyjnego, uzupełniającego obraz stosunków m azurskich, że czuję się w obow iązku całość spostrzeżeń spisać celem po d an ia ich do w iadom ości urzędow ej.

Spostrzeżenia sp isu ję dla zachow ania bezpośredniości w rażeń w form ie p o d an ia streszczeń odbytych pogaw ędek i rozmów, o d k ład ając w yciągnięcie w niosków do końcow ej części spraw ozdania.

P ierw szy dzień odbyłem w to w arzy stw ie złożonym z kol. Λ. Z alew skiego z K o n su latu °) oraz z 3 p a ń z m ej ro dziny sta tk a m i żeglugi jeziorow ej n a szlaku W ęg o b o rk 7) (Angerburg) — L e c 8) (Lätzen) — M ik o łajk i (N iko la iken ) — W ierzba

(W irsbau) — R u d c z a n y B) (R udczanny) — W ie rz b a 10) — Ja ń sb o rk (Johannisburg).

Na całym ty m rozległym szlaku tu ry sty czn y m słyszeliśm y p ra w ie w yłącznie język niem iecki, z ludnością n ie m ieliśm y żadnego k o n ta k tu . Po polsku rozm a­ w ialiśm y z p rzek u p n iem owoców n a p rzy stan i w R udczanem , z fu n k c jo n a riu ­ szem p rzep ro w ad zający m sta tk i przez śluzę w T rzonkach n ) pod Ja ń sb o rk iem i z pom ocnikiem k iero w n ik a sta tk u n a szlaku R udczane—Ja ń sb o rk . Z tym o sta tn im odbyłem dłuższą pogaw ędkę, przew ażnie na tem aty błahe, p rzy czym uzyskałem inform acje, że cała ludność w iejsk a pod Ja ńsborkiem , a i w ielu ludzi w sam ym Ja ń sb o rk u , m a m ów ić po polsku.

P o przenocow aniu w Ja ń sb o rk u (gdzie k ilk a k ro tn ie słyszałem polskie ro z­ mowy) u dałem się w dalszą pięciodniow ą podróż sk ładanym płóciennym k ajak iem , w e dw ójkę z żoną. W ęd ró w k a k a ja k ie m o k azała się bardzo dogod­ nym sposobem n aw iąza n ia niebudzącego podejrzeń k o n ta k tu z ludnością. Ruch tu ry sty czn y n a M azurach je st b. rozw inięty. Nie zw raca niczyjej uw agi. Pow olny bieg łódki um ożliw ia naw iązy w an ie pogaw ędek po drodze oraz n ak a z u je szukać p o w ioskach p ro w ia n tu i noclegów, ty m sam ym d a ją dostęp pod dach w iejsk ie j ludności. N aw et nie zad ając drażliw ych p y tań , słuchając ty lk o tego, co sp o tk a n i ludzie m ów ią sam i, m ieliśm y sposobność w iele c ie k a ­ wego się dow iedzieć. Okolicznością pom yślną było to, że żona m oja słabo zna język niem iecki, dzięki czem u dążność z n aszej stro n y do po słu g iw a n ia się, 0 ile m ożności, językiem polskim b y ła całkiem n a tu ra ln a i pozbaw iona cech d em o n stracji.

P ierw szym naszym etapem była zagroda Ja b ło ń 12) (Jablon), nad jeziorem P ro s o la se k 1S) (Prosolasek-See), dokąd przyw lekliśm y k a ja k złożony n a kółecz­ k ach 5 km . po szosie. Do w łaściciela zagrody zaszliśm y kupić m leka. Słysze­ liśm y, że do m ałych dzieci m ów i po niem iecku, w ięc i m y rozm aw ialiśm y z nim po niem iecku, ze sobą m ów iąc po polsku. O kazało się, że nie ty lk o on, lecz 1 n ajd ro b n iejsze jego dzieci język polski z n a ją i zapew ne po polsku w dom u m ów ią. G b u r b y ł n ieu fn y i p ełen rezerw y. T rochę się u spokoił słysząc, że jesteśm y z O lsztyna (a w ięc z Niemiec). W ie, że O lsztyn jest silnym cen tru m polskości.

4) D zisiaj Nidzica.

s) A k cja p o lsk a n a te re n ie M azu r w ów czas o g ran iczała się ty lk o do p o w ia­ tów : szczytnow skiego, ostródzkiego i nidzickiego.

°) J. G ierty ch i A. Z alew ski byli w ów czas p raco w n ik am i K o n su la tu Rzeczy­ pospolitej P o lsk iej w O lsztynie. Do zadań Zalew skiego n ależało u trzy m y w an ie kontaktów : z o rg an izacjam i polskim i na te re n ie w łaściw ości K onsulatu.

*) D zisiaj W ęgorzewo. 8) D zisiaj Giżycko.

B) D zisiaj R uciane, pow. m rągow ski. 10) P o w iat m rągow ski.

lł) P o w ia t piski. 12) P o w ia t piski.

13) D zisiaj Brzozolasek w pow iecie piskim .

(4)

P rzebyw szy jezioro P rosolasek przew lekliśm y łódź (1 km . leśn ą drogą) na jezioro W ia r te l14). W szuw arach spotkaliśm y starego ry baka, zastaw iającego sieć. O kazał sią gadułą, w iele n am naopow iadał, oczywiście rzeczy błahych. M ów ił św ie tn ą polszczyzną — p raw ie bez germ anizm ów . (B rak germ anizm ów u derzał nas w e w szystkich rozm ow ach: m ow a M azurów jask raw o się pod tym w zględem różni od zachw aszczonej niem czyzną m ow y w arm ińskiej). Z w rac ał się do m nie p e r „w aść”. B ył trochę p rzerażo n y naszym odezw aniem się po polsku. In fo rm acja, że jesteśm y z O lsztyna w y raźn ie go uspokoiła. „Bo m y m am y stra c h Poloków od te la (pokazał rę k ą w stro n ę granicy). Polok m a chęć na całe O stprejsy. P rzed p a r u tygodniam i ju ż -ju ż m ieli Polacy w kroczyć. I pew nie w końcu w kroczą. „To gdzie m y w tedy pójdziem y? T am tego razu ja k tu Polok był (mowa o inw azji ro sy jsk iej w 1914 r.), to m y jechali aż do B re m e n a 15) (człowiek te n był ew akuow any). A tera z droga zagrodzona” (mowa o k o ry ­ tarzu). Z m ieszaniem pojęć R o sja-P o lsk a spotykaliśm y się później k ilk ak ro tn ie. P o tw ierd za to obserw acja nauczyciela L an ca z P ia s u tn a 10), k tó ry tw ierd zi naw et, że to pom ieszanie pojęć jest celowo w p a ja n e M azurom przez niem iecką szkołę. W tym , co te n ry b a k m ów ił o spodziew anym najeździe polskim , były rem iniscencje zarów no z inw azji ro sy jsk ie j z 1914 r., jak i z rozm aitych w iad o ­ mości dotyczących Bolszewii. M ów iąc o sto su n k ach m iejscow ych (ry b ak ten pochodzi ze w si W a ld o rf17), p ra c u je n a rzecz dzierżaw iącego rybołów stw o p an a Pobielskiego z Jań sb o rk a, „który często byw a u w as w O lsztynie u panów z re g iru n k u ”) tw ierd zi on, że tu w całej okolicy m ieszkają „sam e P o lo k i”. A le młodzież i dzieci m ów ią coraz w ięcej po niem iecku, w sty d zą się sw ej polskiej gadki. „T ak ju ż w idać będzie, że w P ru sach sam e Niem ce b ęd ą”. B yła w tym n u ta rezygnacji i biernego żalu. We w si W ia r te l18) p rzenieśliśm y łódź przez m łyn (należący się zd aje do Niem ca) i w yjechaliśm y n a Jezioro N id z k ie 10). P o długim w iosłow aniu zajechaliśm y do w si S o w iró g 20) (Sowierog). N a brzegu k ilk u n ie sta ry c h m ężczyzn pracow ało, rozm aw iając ję d rn ą polszczyzną. Je d n ak n a nasze z ap y tan ia odpow iadali po niem iecku. N ap o ty k an e dzieci pozdrow iły nas przez gu ten Tag. Z aszliśm y do p a ru chałup. W jednych nie zastaliśm y nikogo, w innych n a polskie z a p y tan ia o m leko odpow iadano nam nie ro z u ­ m iejąc wie? Na n iem ieckie p y ta n ia odesłano nas do jednego w e w si m u ro w a ­ nego domu, gdzie m leko pew no będą m ieli. Przypuszczając, że n a pew no tra fim y na Niemców zagadnęliśm y po niem iecku. O kazało się, że jed y n a obecna w domu kobieta, m a tk a gospodyni (sołtysowej) w cale po niem iecku nie rozum ie. Ma la t 81, chodziła jeszcze do polskiej szkoły. Je st żw aw a, rozm ow na, w szyst­ kim się in teresu je. M imo naiw ności je st niegłupia. T w ierdzi, że w całej w si język polski dom inuje w szechw ładnie, ty lk o dzieci m ów ią m iędzy sobą po n ie ­ m iecku, a i to nie w szystkie. A ju ż tro ch ę w iększe w y ro stk i m ów ią po polsku. W tam ty ch gospodarstw ach, gdzieśm y razem byli, w szyscy m ów ią po polsku (w idać nie dosłyszano co m ówim y). S ta ru sz k a d o p y ty w ała n as się („wyście z O lsztyna to pew nie w iecie”), czy to p raw d a, że w o jn a m a być. że tu P olska przyjdzie i że pieniądze znow u m a ją zginąć. Bardzo się boi now ej w o jn y — jednego sy n a n a w ojnie straciła, zaginął bez w ieści — to może i żyje gdzieś w św iecie? Może jest n a jakim ś „ostrozie” (ostrowie, w yspie), to i w rócić nie

14) P o w iat piski. 15) B rem a.

ie) Je rzy L anc (1901—1932), nauczyciel jedynej d ziałające j na M azurach w okresie m iędzyw ojennym szkoły polskiej. Po jego śm ierci (okoliczności jej są do d n ia dzisiejszego niew yjaśnione), szkoła p rz e sta ła działać.

17) D zisiaj P rzerosi, p o w iat piski. 18) P o w iat piski.

ie) P o w iat piski. 20) P o w ia t piski. 668

(5)

może? U żalała się m. in, na to, że w kościołach w szystko się dziś odbyw a po niem iecku. W trak cie, gdyśm y p ili m leko i spożyw ali przyniesione z łódki zapasy, zjaw iła się jej córka, też ju ż niem łoda gospodyni. M niej optym istycznie od m a tk i z a p a tru je się na sta n polskości. S tw ierd za z iry ta c ją , że m łodzi nie chcą znać tego, co było daw niej, w stydzą się rodziców , chcą zarzucić gadkę polską (rzecz ciekaw a: an i razu w naszej podróży n ie słyszeliśm y ok reślen ia „ g ad k a m azu rsk a”, a określenie „M azur” ty lk o bardzo rzadko i jako synonim Polaka). „T eraz now y św iat, sta ry św ia t g in ie”. J e s t p ełn a d u ch a b u ntu. P o m stu je, że nauczyciel w e w si m a ty lk o 13 dzieci i n ie p rzep raco w u je się. T w ierdzi, że w razie now ej w o jn y b ied n y n aró d nie będzie ta k i głupi jak daw n iej i na w ojnę nie pójdzie. Z resztą ch w ali się, że je j trzej synow ie to „pańskie ludzie”. Ż aden nie siedzi w dom u, jed en je st gdzieś w okolicy za „ śp ek to ra” (inspektora). O bie kobiety pożegnały nas z w ielk ą serdecznością, jako m iłych i pożądanych gości. J a k się n azy w a ją nie zdołaliśm y stw ierdzić. Łódź n a brzegu w pobliżu ich dom u no siła tabliczkę z napisem „Em il S ch ellack ”. Ś piew ając w ry tm w ioseł m inęliśm y w ieś P rz y ro ś le 21) (W alddorf — daw niej

P rzyroschelm ). Nieco poza n ią u jrzeliśm y n a łodzi dw óch chłopców w w ieku

około 12— 13 lat, łapiących ryby. N a zapytanie: „No ja k tam , są ry b y ?” otw o­ rzy li szeroko oczy i nic nie odpow iedzieli. N a pow tórzone p y ta n ie odrzekli nieśm iało „jo”. „A jak ie?” . „O konie”. R ozruszali się stopniow o i rozgadali. U dzielili nam u przejm ych i w y czerpujących in fo rm acji, dotyczących dalszej drogi. M ów ili po polsku w yśm ienicie, bez germ anizm ów i bez obcego akcentu. R ozstaliśm y się w p rzy jacielsk im n a stro ju . O ddaliw szy się od nich znów zaczęliśm y śpiew ać. G dy ujech aliśm y ja k ie 200—300 m etrów niespodziew anie usłyszeliśm y, że obaj chłopcy na całe gard ło zaczęli śpiew ać D eutschland,

D eutschland üb er alles. B ył to ja k iś te k s t straw esto w an y , co chw ila p o w ta ­

rzało się w n im słowo „P olen”. G dy skończyli śpiew ać zaczęli coś w ykrzykiw ać, z pow odu odległości nie słyszeliśm y co, w k ażdym razie nie były to okrzyki przyjazne. Z p a ru pochw yconych słów w nosim y, że w ołali po polsku. Słysze­ liśm y m. in. w y ra z „Poloki”. W idocznie fa la uczuć patrio ty c zn y ch n a p ły n ęła im do serca dopiero po naszym odjeździe.

Do n astęp n ej w iększej w ioski, zw ącej się K u r w ie 22) (K urw ien), przybyliśm y późną nocą, zm ęczeni w iosłow aniem n a długiej p rzestrzeni, w lab iry n cie z a g ra ­ d zających po ciem ku drogę szuw arów . B ojąc się po o sta tn im incydencie, że n am jak o Polakom odm ów ią noclegu, p o prosiliśm y w oberży o nocleg po n ie ­ m iecku, z sobą ro zm aw iając ty lk o szeptem . P rz y ję to n a s chętnie, otrzym aliśm y sc hludny i ta n i pokoik. W sąsied n im gościnnym pokoju nocow ali jacyś p ań stw o z E łku (z sądow nictw a), któ rzy przybyli do K u rw i n a godzinę przed n am i (też kajakiem ). W oberży siedziało k ilk u m łodych m ężczyzn — w szystko rozm aw iało po niem iecku. Gdy je d n a k w pew nym m om encie całe to w arzy stw o w raz z k arczm arzem w yszło przed ganek, a w ięc oddaliło się sprzed naszych oczu, n aty ch m iast (łącznie z karczm arzem ) przerzuciło się n a czystą i ję d rn ą polszczyznę. N a dru g i dzień rozgadaliśm y się po polsku z żoną karczm arza (karczm arz w czesnym ra n k ie m w yjechał). M ieszkała długi czas „na W est- fa la c h ” 23), ch ętn iej m ów i w sk u te k tego po niem iecku, jed n ak po p o lsk u m ów i całkiem dobrze. M usi um ieć po polsku, bo w in te re sie w K u rw iach p o trzebne. C ała w ieś m ów i po polsku. Je j sie d em n asto letn ia sio stra p rzy ro d n ia, w ychow ana w W estfalii i w cale po polsku n ie um iejąca, sta ra się po polsku nauczyć. K arczm ark a odnosiła się do n as b ard zo przy jaźn ie, jeżeli nie dosłow nie ja k do rodaków , to w k ażdym razie w sposób zbliżony. (Z w y jątk iem owego in cy d en tu

21) D zisiaj P rzerośl, p o w ia t piski. 22) D zisiaj K arw ica, p o w iat piski.

23) w W estfalii, gdzie były liczne sk u p isk a w ychodźstw a polskiego z M azur.

(6)

z chłopcam i w Przyroślach tw ierdzą kategorycznie, że nasza polska m ow a w szędzie jed n ała nam sym patie i była pow odem gorętszego to n u w obcow aniu z nami). C ieszyła się, że ta k dobrze może się z nam i porozum ieć, że jej m ow a je st ta k zbliżona do naszej, m im o że nasza jest b ard ziej „ fejn ”. K arczm arze ci n azy w a ją się Klotzing. O puszczając w ieś m ieliśm y sposobność usłyszeć parę rozm ów prow adzonych po polsku przez m łodych parobczaków .

Jechaliśm y d alej Jeziorem N idzkim w stronę Rudczanego. Na środku zatoki przed K urw iam i spotkaliśm y g rupę 8 rybaków n a trzech łodziach, łow iących ry b y niew odem . Byli to m ężczyźni w w ieku 20—35 lat. R ozm aw iali, klęli, dow cipkow ali w yłącznie po polsku. N aw iązaliśm y z nim i pogaw ędkę, mim o silnej fali przyczepiliśm y się b u rtą o b u rtę do jednej łodzi, aby zobaczyć ciekaw e w idow isko zak ład an ia niew odu i w yciągania go pełnego ryb. R ybacy zw racali się do nas po niem iecku, m iędzy sobą w dalszym ciągu m ów iąc po polsku. A le gdy zauw ażyli, że m y też m iędzy sobą m ów im y po polsku język niem iecki porzucili. Byli nadzw yczaj p rzy jaźn ie usposobieni i bardzo chętnie i gorliw ie w tajem n iczali nas w a rk a n a swego rzem iosła. N a podziękę poczęsto­ w aliśm y ich czekoladą, O to, kto m y jesteśm y, n ie pytali.

N a drodze do R udczanego k ilk a k ro tn ie jeszcze spotykaliśm y łodzie rybaków . W szyscy — i sta rz y i młodzi — m ów ili po polsku oraz chętnie w d aw ali się z n am i w rozm owy. N iektórzy z ciekaw ości ro z p y ty w ali się, skąd m y jesteśm y.

Tuż przed Rudczanem , w przysiółku S k o n a ł24), naprzeciw w si N id ó w 25)

(N ieden) — stąd Jezioro N idzkie (Niedersee) zajechaliśm y po m leko do jednej

z chałup. Słyszeliśm y, że dzieci m ów ią po niem iecku. Ja k o ś ta k się złożyło, że i m y do gospodyni zagadaliśm y po niem iecku. B y ła m ałom ów na i obojętna, w id ać przyzw yczajona do częstych (w pobliżu uczęszczanego letn isk a, jakim jest Rudczane) odw iedzin letników i tu ry stó w . Siedząc na g an k u i p ijąc m leko próbow aliśm y rozgadać się z dziećm i, ale nam się to nie udaw ało. D opiero stopniow o zdołaliśm y dociec, że część dzieci nie należy do gospodarza (zdaje się dzieci letników ) i one po polsku n ie rozum ieją, podczas gdy dzieci gospodarza rozum ieją, ale się w stydzą. O dnieśliśm y w rażenie, że je st to ro d zin a zupełnie zniem czona, P rzekonaliśm y się jednak, że pozory m ylą. G dy w szedłem do izby po now ą p orcję m leka odezw ałem się do gospodyni na próbę: Sp re ch en Sie

polnisch? Jaw ohl odpow iedziała skw apliw ie. G dy dow iedziała się, że jesteśm y

Polacy, rozprom ieniona zaw ołała męża. Oboje w yszli do nas n a ganek. G b u r — może 38—40-letni ośw iadczył, że ra d u je się, m ogąc gościć u siebie ludzi, któ rzy m ów ią po polsku. Je st on m ow ie ojczystej w ierny, uw aża, że n ie w olno jest zarzucać gadki, k tó re j nauczyła m atk a. Język n iem iecki trzeb a znać, ale

M uttersprache m u si stać n a pierw szym m iejscu. W ielu lu d zi w stydzi się pol­

skiego języka, to jest ta k ja k b y się w sty d zili sw oich rodziców . N iektórzy się jeszcze dobrze po niem iecku nie nauczyli, a już u d a ją , że po polsku w cale nie rozum ieją. To śm ieszne. On m ów i p o p o lsk u w dom u i um ie po polsku czytać i śpiew ać. N auczył go jego ojciec, m ający 77 lat, przeb y w ający te ra z u córki pod Ełkiem . Ojciec b ard zo tw a rd o trzy m a się polskiego języka. Chodził jeszcze do polskiej szkoły, jed n ak po niem iecku um ie. A le b ard zo niech ętn ie po n ie ­ m iecku m ów i — w obec w stydzących się sw ego pochodzenia M azurów udaje, że po niem iecku nie rozum ie. P rz ez pew ien czas abonow ał „M azura” 2e), ale te ra z nie abonuje. B ardzo tego p iln u je, aby w n u k i m ów iły po polsku. Nasz rozm ów ca n ie m a n ic p rzeciw tem u , że m niejsze dzieci c h ętn iej m ów ią po niem iecku — niech się uczą, ła tw ie j im przez to w szkole — ja k w yjdą ze szkoły, z pew nością od niem ieckiego języ k a odw ykną. T ak było ze starszym

24) P o w ia t piski.

·**) Dzisiaj N ida, p o w iat piski.

2e) „M azur” — g azeta polska w y d a w a n a w Szczytnie w latach 1928—1939.

(7)

17-letnim synem , ja k był w szkole m ów ił p rzew ażnie po niem iecku, te r a

2

ze w szystkim i rów nież z ró w ieśnikam i m ów i w yłącznie po polsku (podobne zjaw isko, p o w racan ia m łodzieży w ychodzącej ze szkoły do jązyka polskiego, dostrzegliśm y i gdzie indziej). P o tw ierd za to obserw acje nauczyciela L anca, k tó ry tw ierdzi, że jest zjaw iskiem pow szechnym porzucanie jązy k a niem iec­ kiego przez m łodzież, k tó ra w yszedłszy ze szkoły o b raca sią znów głów nie w gospodarstw ie rodzicielskim , gdzie się na nowo polszczy. N asz rozm ów ca ro b ił w rażen ie człow ieka bojow ego i en tu zjasty czn ie w iernego polskiej mowie, odnosił sią do n as z serdecznością i żegnał z w y razam i żalu, że już odjeżdżam y. Z dołałem stw ierdzić, że n azy w a sią G r e n d a 2ea). M ów ił m .in ., że w kościołach po polsku m ów ią p asto rzy coraz m niej, a jeśli m ów ią to bardzo źle. N a te n sta n rzeczy o b u rzał się. Jego żona n a dźw ięk m ow y polskiej zm ieniła się ja k za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, z obojętnej i m ilczącej n a ożywioną i serdeczną.

Ze S k o n ału udaliśm y się do Rudczanego, skąd, spakow aw szy k a ja k , k o leją do P u p ó w 27) (Puppen). Z anocow aliśm y ta m w w ielk iej oberży. O kno naszego p okoiku w ychodziło na głów ną w ioskow ą ulicę, słyszeliśm y przez nie od w czesnego ra n k a rozm ow y w p rzy tłaczającej w iększości polskie grom adzą­ cych się licznie przed oberżą ludzi. W w ielk iej sa li zeb ran io w ej w oberży (gdzie zauw ażyliśm y m. in. in sy g n ia m iejscow ego K ricg sv erein u ) odbyw ało się tego ra n k a , p rzy u d ziale blisko se tk i ludzi, coś w ro d zaju giełdy n a drzew o. O brady odbyw ały się oczywiście po niem iecku, w „k u lu a ra c h ” je d n a k język polski dźw ięczał głośno. Słyszałem m. in. p rzy jed n y m ze stolików re s ta u r a ­ cyjnych rozm ów kę polityczną, prow adzoną dosłow nie pół na pó ł w języku polskim i niem ieckim , w k tó re j jeden z rozm ów ców -wyrażał w ątp liw o ść czy po dojściu „h itleró w ” do w ła d z y 28) zm ieni się co na lepsze — d ru g i zaś prze­ ko n y w ał go, że m usi się zm ienić, bo ludzie obecnego reg im e’u są wszyscy z przek o n ań in te rn a tio n a l2Ö), a w ięc V e rra t, V e rra t і V e rra t je st rzeczą n ie ­ un ik n io n ą, podczas gdy „ h itle ry ” będą dbać o dobro w łasnego n arodu. O b er­ ży sta (niem łody) ro zm aw iał z n am i po niem iecku, po p o lsk u je d n a k um ie, ale ja k tw ie rd z i n ie das fe in e polnisch, ja k w Poznaniu, lecz so w ie h ier spricht. P y ta ł się, ja k m ów ią w W arszaw ie, poinform ow ałem go, że ludność w iejsk a pod W arszaw ą m ów i tą sam ą gadką m azu rsk ą co tu ta j. O drzekł, że ta k też przypuszczał, b io rąc pod uw agę bliskość tu tejsze g o te re n u od W arszaw y.

D alszą drogę odbyw aliśm y bardzo uczęszczanym szlakiem tu ry sty czn y m , n a k tó ry m w ciąż n ap o ty k aliśm y k a ja k i. N a szlaku ty m z n a jd u je się szereg uczęszczanych letnisk, toteż w p ły w niem czyzny je s t tu z n a tu ry rzeczy w iększy niż gdziekolw iek indziej.

R ozpakow aliśm y i złożyli nasz k a ja k w sam ych P u p ach n ad m iejscow ym jeziorkiem . Z biegła się dokoła nas i ro zsiad ła n a tra w ie cała czered a m ałych w iejskich chłopców, głośno (po niem iecku) ro zm aw iając o czekoladzie, k tó rą ju ż od różnych k ajak o w có w otrzym yw ali. Nie zw racaliśm y n a nich uw agi, zajm u jąc się sk ła d an iem k a ja k a i ro zm aw iając p rzy ty m po polsku. W pew nej chw ili, gdy niem ieckie przym ów ki o czekoladę znów się z ich stro n y pow tórzyły żona zag ad a ła do nich o te j czekoladzie po polsku. N aty ch m iast p rzeszli na języ k polski, a otrzym aw szy czekoladę, w bardzo zresztą sk rom nej dozie, przyczepili się do nas, aż do końca n aszej ty m razem źle idącej i d łu g o trw a ją c e j roboty, pom agając czy raczej p rzeszk ad zając w niej, b a ra sz k u ją c dookoła n as w tra w ie i bez u sta n k u p ap lając. M ów ili po polsku św ietnie, w id ać było, że to

27) D zisiaj Spychow o, p o w iat szczycieński.

28) P a r tia h itlero w sk a — N ationalsozialistische D eutsche A rb eiterp a rtei. 20) M ow a o rządzie H e in rich a B rüninga, działacza niem ieckiej p a rtii k a to ­ lick iej C entrum .

(8)

ich język ojczysty, że posługują się nim co dzień. Czasem tylko niespodziew anie, jak b y z nałogu popisyw ania się przed obcymi, przechodzili n a język niem iecki — zresztą nie n a jid e a ln ie j popraw nie, np. weg m it den P aluchen — zaraz jed n ak w racali do polszczyzny.

Rozstaliśm y się z nim i w doskonałej kom ityw ie. Jech aliśm y P u p sk ą S tr u g ą 30) (Puppener Fliess). Na brzegu stały (jeszcze w obrębie wsi) dw ie 10—12-letnie dziew czynki, w ołając n eh m en Sie m ich m it. Ż ona w d ała się z nim i w żartobliw ą pogaw ędkę, p rzy czym one m ów iły po niem iecku, a żona po polsku. Z w racanie się do nich po polsku poczytyw ały w idać za niedocenianie ich w iadom ości językow ych, bo je d n a z nich odezw ała się tonem ja k b y spro­ stow ania ich ka n n auch deutsch. M oja odpowiedź, że „tak, ale m oja b ia łk a nie może po n iem ieck u ”, przyjęły do w iadom ości z w ielkim zdziw ieniem , jed n ak zastosow ały się do niej — każde sw oje n iem ieckie odezw anie tłum acząc odtąd n aty ch m iast na polski. M ów iły po polsku całkiem nieźle, ale uw ażały za stosow ne u sp raw ied liw iać się m im o to, że m ów ią po polsku ta k licho, bo są jeszcze m ałe, ale jak będą w iększe i w yjdą ze szkoły, to b ęd ą m ówić lepiej.

Po polsku m n iej u m ieją od m atek . P rzew ieźliśm y je tro ch ę po rzece, były uszczęśliw ione, szczebiotały, że n aty ch m iast pobiegną do sw ych m atek , by p ochw alić się, że jechały m it einen Padelboot. R ozstały się z nam i, zw łaszcza z żoną z w ylew nym i oznakam i serdeczności, śląc za n am i długi czas pozdro­ w ien ia rę k ą i w ołając D anke, danke, dziękuję, ihr se it gute L eu te, w y śta dobre ludzie”. N azyw ają się R ohm ann i G utsberg. Jeszcze k ilk a k ro tn ie potem spoty­ k a liśm y dzieci nad rzeką, m ów iące po niem iecku k o m m ein Padelboot, lecz odpow iadające n a nasze odezw ania po polsku.

Jechaliśm y n astęp n ie nie n ap o ty k ając ludzi (lub ty lk o k ajak i) na długiej p rzestrzen i P u p sk iej S tru g i, S d ro s n o -S e e 31), T Jplick-See82), M u c k e r -S e e 83), koło w si S g o n a 34) (tj. Zgon) i C r u ttin n e n -S e e 85) oraz K ru ty ń sk ie j S tr u g i 8e)

(C ru ttin n er Flisses). D opiero przed K r u ty n ią 37) zaczęliśm y spotykać lu d zi m ó ­

w iących po n iem iecku (letników ). Zanocow aliśm y w znanym le tn isk u K ru ty n ie

(C ruttinen) w w illi K u rh a u s C ruttina, k tó re j w łaścicielem jest n ie ja k i L o th a r

D ard a, m iejscow y, in telig en tn iejszy M azur. R ozm aw iał z nam i po polsku (sam zaczął, słysząc że m iędzy sobą po polsku rozm aw iam y). M ów ił po polsku dobrze — w idać było przy tym , że sili się n a pop raw n o ść językow ą. Z p o m a­ g ającą m u kobietą, zapew ne żoną, też u m iejącą po polsku, rozm aw iał po niem iecku. W le tn isk u stw ierdziliśm y w ielkie p u stk i — podobno w szyscy letnicy uciekli po k ryzysie bankow ym (to sam o było w R udczanym ). Po w si chodziliśm y w ieczorem i n a z a ju trz ran o pod p re te k ste m zakupów . (Byliśmy u w ęd lin iarza W ańka i k u p ca kolonialnego K am ińskiego, p rzy słu ch u jąc się p rzy okazji rozm owom ludzi siedzących przed ch ału p am i i gaw ędząc z nim i pod p re te k ste m p y ta n ia o drogę). S tw ierdziliśm y, że c a ła w ie ś zna język polski, p rzy czym ludzie dorośli nie ty lk o te n język znają, lecz przew ażnie go m iędzy sobą u ży w ają — dzieci zaś m ów ią zarów no m iędzy sobą, jak i z rodzicam i po niem iecku, jed n ak rozum ieją po polsku doskonale. J a k n a m iejscow ość rokrocznie odw iedzaną przez tłu m y n iem ieckich letników , te n sta n rzedzy należy uznać za nienajgorszy.

30) D zisiaj S pychow ska S truga. ?1) D zisiaj Zdrużno, p o w iat m rągow ski. 32) D zisiaj Uplik, p o w iat m rągow ski. 33) D zisiaj M okre, pow iat m rągow ski. M) D zisiaj Zgon, p o w iat m rągow ski.

3S) D zisiaj Jezioro K ru ty ń sk ie, p o w iat m rągow ski. 30) D zisiaj K ru ty n ia.

87) D zisiaj K ru ty ń , p o w iat m rągow ski. 672

(9)

Jech aliśm y n astęp n ie w dół K ru ty ń sk ie j S tru g i, przez C r u ttin e rr o fe n M),

G rü n h e id e 30), J o g e rsw a ld e 40), C h o stk ę 41). Z pow odu upaln eg o d n ia spoty­

k aliśm y w zdłuż całej drogi w ielk ą liczbę k ąpiących się dzieci, a koło p o łu d n ia też i m łodzieży starszej. Dzieci m ów iły z sobą po niem iecku, polski język jed n ak znały. Raz tylko (w Jägersw alde) usłyszeliśm y od dw ojga dzieci: ich

v ersteh n ic h t polnisch, w tejże je d n a k w si spotkaliśm y k ąp iącą się grom adę

k ilk u n a stu chłopców i dziew cząt w w ieku od 15—20 la t z w ielk ą w rzaw ą rozm aw iających i dow cipkujących, posługujących się w yłącznie językiem pol­ skim . Co p ra w d a z nam i po po lsk u m ówić n ie chcieli, jak b y się czuli urażeni, że posądzano ich o nieznajom ość niem czyzny.

N astęp n a w ieś E c k e rs d o rf4S) je st istn iejącą już od la t osadą kolonistów ro syjskich — w w iększości sekciarzy filip o n ó w 43) (staroobrzędow ców ) w m n ie j­ szej części praw osław nych. P aro b cy p ław iący konie, k ą p ią c a się dziatw a, w przeciw ieństw ie do m ów iącej po n iem iecku dziatw y m azu rsk iej, m ów ili m iędzy sobą w yłącznie po ro sy jsk u — co p ra w d a d ialek tem g ru n to w n ie w y ­ koślaw ionym , pełn y m g erm anizm ów i zw łaszcza polonizm ów . Od m aleńkiego chłopca, któ ry odczytał niem iecki napis n a naszym k a ja k u (z n azw ą firm y) dow iedziałem się, że um ie czytać też i po ro sy jsk u i że chodzi do dw óch szkół: niem ieckiej i „ ru sk ie j”. Zaszliśm y, zm uszeni przez u p ał, do dw óch ch ału p po owoce i mleko. O bie baby, z k tó ry m i m ów iliśm y, są p raw o sław n e . D ow iedzia­ łem się, że szkoła w e w si je s t niem iecka, je d n a k dzieci chodzą n a n a u k ę ro sy j­ skiego do „ b atiu szk i”, k tó ry tu po w o jn ie osiadł. Je st on jed y n y m now ym przybyszem z R o s ji44), reszta to ludzie osiadli tu od p a ru pokoleń. Za daw nych czasów n ie było szkoły niem ieckiej — uczono w szkole po polsku i po rosy jsk u . I te ra z cała ludność zna trz y języki, k tó re im się jednak, ja k sam i tw ierdzą, pom ieszały. R ozm aw iałem z nim i po ro sy jsk u , by stw ierdzić ja k m ów ią, isto tn ie w ykoślaw ienie ich w ielk o ru sk ieg o języ k a poszło b. daleko. (Np. ta k ie pow ie­ dzenie: M ajesz m leko?, w y połuczitie gru szki, w o t w eto m geh ö ftie na ragń — zam iast na u glu itd.). Je d n a z bab p y ta ła n as czy to p raw d a, że już niezadługo „ P a lia k ” tu p rzy jd zie i źe w ojsko polskie już sk o n cen tro w an e n a granicy.

N am eto wsio raw no pad N iem ce li m y iii pad P alakom — po w tó rzy ła d w u ­

k ro tn ie z naciskiem . M ów iła, że w zw iązku z p leb isc y te m dn. 9 s ie rp n ia 45) są pełni obaw y, czy n ie będzie w o jn y dom ow ej. Jako ogólne w rażen ie stw ierdzić m uszę u trzy m y w an ie się m im o w szystko b ard ziej siln e j odrębności Wielko­ ru só w eckerdorfskich, zarów no pod w zględem językow ym (dzieci m ów ią po ro sy jsk u m iędzy sobą), ja k , co w ażniejsze, pod w zględem poczucia tej o dręb­ ności. A b stra h u ją c od przyczyn w y ja śn ia ją c y c h te n fa k t (odrębność w y zn a­ niow a, b ra k n acisku g erm an izacy jn eg o n a tych, tra k to w a n y c h jako ciek aw o stk a tu ry sty c z n a R ussen) — niepodobna n ie p odkreślić rażącej różnicy w sta n ie narodow ym te j m aleń k iej, n ajm n iejsze j w P ru siech , m niejszości narodow ej, otoczonej obcą ludnośoią, a potężnej liczebnie, lecz b ie rn e j m asy m azu rsk iej.

88) D zisiaj K ru ty ń sk i P iecek, p o w iat m rągow ski. 8P) D zisiaj Z ielony L asek, p o w iat m rągow ski. 40) D zisiaj Rosocha, p o w iat m rągow ski. 41) P o w ia t m rągow ski.

42) D zisiaj W ojnowo, p o w iat m rągow ski.

48) Zob.: E m ilia S u k e r t o w a - B i e d r a w i n a , F iliponi na zie m i m a zu r­

sk iej, K o m u n ik aty M azursko-W arm ińskie, n r 1 (71), s. 39—68.

_44) W edług u stn e j trad y d ji po ra z p ierw szy poznał on W ojnow o w czasie działań w ojennych w p ierw szej w o jn ie św iatow ej.

45) P leb iscy t m iał zadecydow ać o ew en tu aln y m rozw iązaniu sejm u pruskiego.

(10)

Z E ckersdorfu jechaliśm y dalej K ru ty ń sk ą S tru g ą przez S c h o n jc ld 4”), S ta rą U k tę 47) (A lt Ukta), Nową U k tę 48), N e u b r ü c k 49), M a lin ó w k o 50) do G arten

S e e S1). P o drodze w ciąż spotykaliśm y ludzi dorosłych, m ów iących m iędzy sobą

po polsku, i dzieci, m ów iące m iędzy sobą po niem iecku, lecz z n am i po polsku. W pew nym m om encie g ru p a dorosłej młodzieży, do k tó re j zagadaliśm y po p olsku słysząc jej p olskie rozm owy, oburzyła się n a nas u w ażając, że ich p rzedrzeźniam y. P rą d szybko nas znosił, n ie m ogliśm y się zatrzym ać, by w y ­ jaśn ić nieporozum ienie, usłyszeliśm y jednakże za p lecam i u sp o k a jający głos ,,oni pew nie też po polsku g adają, to pew nie b e rlin ia k i”.

P oprzez m niejsze jeziora G arten-See, J e r z e w s k i-S e e 62), w ydostaliśm y się na w ielkie uczęszczane przez p a ro sta tk i jezioro B e ld h a n -S e e 5a). P o drodze rozm aw ialiśm y z m łodym rybakiem , k tó ry bardzo chętnie i z w y raźnym ra d o s­ nym zdziw ieniem doskonałą polszczyzną u d zielał n am w skazów ek, co do dalszej drogi oraz rozm aw ialiśm y k ró tk o ze sta rą b ab ą doskonale m ów iącą po polsku w e w si I z n o ty 64) (Isnothen).

Na jeziorze B eldahn zajechaliśm y do sam otnej, zam ożnej g b u rsk iej zagrody B a rtle w o 55) i nie w y sia d ając z k a ja k a poprosiliśm y o m leko. Siedzący na brzegu sta ry g b u r zaw ołał sw ą żonę u rad o w an y , że m a po polsku m ów iących gości. „Co w aść aż z W arszaw y do O stp rajsó w sprow adziło?”. M ieliśm y z obojgiem długą i bardzo in te re su ją c ą pogaw ędkę. S ą do języka polskiego przy w iązan i — ze sobą oraz z najm łodszym synem , k tó ry jeszcze siedzi w domu, m ów ią tylko po polsku. T ro je pozostałych dzieci, z k tórych dw ie córki siedzą n a zam ożnych g b u rstw ach w okolicy, a sy n ożeniony z N iem ką p rzeb y w a w K rólew cu, posługuje się p rzew ażnie językiem niem ieckim . S ta ra n auczyła się niem ieckiego języka od w nuków . C ała rodzina m a asp iracje inteligenckie. O w a p a ra sta ry ch ludzi sta n o w iła bodaj czy nie n a jin te lig e n t­ niejsze osoby ze w szystkich nap o tk an y ch M azurów przez cały czas wycieczki. U sk arżali się n a zanik polszczyzny, n a germ anizację językow ą m łodego poko­ lenia, n a w yzbyw anie się języka polskiego przez m ieszczaństw o w M ik o łaj­ k ach itd. „A le są po rząd n i ludzie, k tó rzy języka ojczystego się n ie w y zb y w ają”, znany im jest jed en p a n z B erlina, k tó ry n a M azury przyjeżdża, k tó ry mówi, że do śm ierci nie zapom ni m owy m atczynej. N iestety, nie m ogli sobie p rz y ­ pom nieć jego n azw iska — a ja, nie chcąc zdradzić swTego zainteresow ania, nie u w ażałem za m ożliw e dopomóc ich pam ięci przez p o d su w an ie nazw isk, k tó re m i się na m yśl nasuw ały. Toteż nie m ogłem spraw dzić, czy słuszne je st me przypuszczenie, że zarów no w zm ianka ty ch d w ojga g b urów w B artlew ie, jak nazyw anie nas „b erlin iak am i” w U kcie oznaczają nasze n atk n ięcie się n a ślad działalności „C echu” se).

W ierność językow i polskiem u ow ej p a ry sta ry ch lu d zi nie oznacza zresztą sy m p a tii narodow ych czy państw ow ych polskich. S ta ry ośw iadczył nam z dum ą, że służył niegdyś w p u łk u g w ard ii królew skiej w B erlin ie i nie bez sm u tk u zauw ażył: „ale to już w szystko przepadło: nie m a k ró la ani Garde-Regimentów**.

46) Ł adne Pole, p o w iat m rągow ski. 47) D zisiaj U kta, p o w iat m rągow ski. 4δ) P o w iat m rągow ski.

49) D zisiaj Nowy M ost, pow iat m rągow ski. 50) P o w iat m rągow ski.

51) D zisiaj Jezioro G ardyńskie, p o w iat m rągow ski. s2) D zisiaj Jerzew ko, p o w iat m rągow ski.

53) D zisiaj B ełdan.

54) D zisiaj Iznota, p o w iat m rągow ski. 55) P o w iat m rągow ski.

5e) Przypuszczenia G ierty ch a w y d a ją się słuszne, gdyż n a tam ty ch te re n a c h Z w iązek M azurów i „Cech” p o siad ał stosunkow o duże w pływ y.

(11)

M ówił rów nież, że podobno Polacy chcą zab rać P ru s y W schodnie i dość tw ard o dodał „ale to im się p ew n ie nie u d a ”. Ż ona zrobiła w ów czas w jego stronę gest, ja k b y przy w o łan ia do p o rząd k u i p rzy p o m n ien ia m u, że n ie ta k te m je s t coś podobnego p rzy P o lak ach m ów ić. D odała p rzy tym , że „nie m ożna w iedzieć ja k tam P a n Bóg u rząd zi”.

Pożegnali nas oboje bardzo serdecznie. Za m leko n ie chcieli w ziąć p ie n ię ­ dzy. N azw iska ich n ie m ieliśm y, niestety, sposobności się dowiedzieć.

U daliśm y się n a stę p n ie do le tn isk a W ierzba (W iersbau), gdzie zanocow a­ liśm y i gdzie n ie znaleźliśm y nic polskiego.

N aza ju trz pojechaliśm y do m iasteczka M ikołajki. Pod p re te k ste m k u p ien ia stanow iących specjalność M ikołajek w ędzonych sielaw (M aränen, po m azu rsk u dym ione m u ran k i) obszedłem całą uliczkę ry b ack ą n ad brzegiem jeziora. Stw ierdziłem , że p a n u je tam m iędzy dorosłym i, zarów no w ścianach domków, ja k w głośnych rozm ow ach n a ulicach, język polski. D zieci po polsku jeszcze tro ch ę ro zu m ieją — jed n ak dość słabo.

N a M ikołajkach zakończyliśm y wycieczkę.

W drodze p o w ro tn ej pociągiem (jechaliśm y z naszym k a ja k ie m w agonem trzeciej k lasy „dla podróżnych z ciężkim i p a k u n k a m i”) słyszeliśm y po p ie rw ­ szych pow italn y ch T ag każdego p a sa ż e ra p ra w ie w yłącznie polskie rozm ow y. Rozmowy te dość in ten sy w n ie o b racały się około sp raw y m ającego m ieć p o ju trz e m iejsce p lebiscytu — p rzy czym tre ść ty ch rozm ów b y ła n a ogół czysto d e stru k c y jn a , rad o ść z tego, że rząd i w ładze b ęd ą obalone, p ó jd ą weg.

Tyle, jeżeli idzie o k ro n ik a rsk ie zrefero w a n ie bezpośrednich w rażeń. Przechodzę do p o d an ia w rażeń ogólnych o raz w niosków .

W ycieczka ta , istn e zan u rzen ie się w m azurszczyźnie, n ie d ające się po p ro stu porów nać co do bezpośredniości zetk n ięcia z ludem , z urzędow ym i ob jazdam i M azur w sp raw ac h robotników sezonow ych a n i z in n y m i d o stę p ­ nym i urzędnikow i K o n su la tu fo rm aln y m i k o n ta k ta m i z te re n u — d a ła m i w iele m a te ria łu do oceny k w estii m azu rsk iej. W rażenie zetk n ięcia z M azuram i jest po p ro stu p rzejm u jące, jak o odkrycie dzielnicy n ieznanej, nie b io rącej u działu w życiu ogólnonarodow ym , a jed n ak ta k rd zen n ie, ta k rasow o, ta k zam aszyście polskiej — i ta k pod pew nym i w zględam i archaicznej i w iejącej staropolszczyzną (np. fo rm a „w aść”). Przypuszczam , że w rażen ia F ra n c u z a po zw iedzeniu fran c u sk iej, zakonserw ow anej w fo rm ach sprzed X V III w iek u K anady, m uszą być podobne. O bok tego p rzejm u jące je st stw ierdzenie, że cała t a dzielnica ginie. Nie to je st w ty m tragiczne, że zjaw isk iem częstym jest g erm an izacja, że spotyka się ta m ludzi, w stydzących się ojczystego języka, że dzieci p rzew ażn ie już m ów ią po n iem ieck u (chociaż język polski znają) itd., ale to, że to się d zieje n iem al bez p ro te stu i oporu. P rz y n a jm n ie j bez p ro te stu i oporu św iadom ego. Bo nie mogę się oprzeć w rażen iu , że opór podśw iadom y, insty n k to w n y , irra c jo n a ln y , że odruchow a, n ie z n a jd u ją c a w y razu w u zasad ­ nionej rozum ow o ideologii, je d n a k p o tężn a m iłość m ow y o jczystej i chęć u trz y ­ m a n ia jej p rzy życiu, ta m istn ie ją — bo bez nich niepodobna sobie w yobrazić tego, że m im o pow szechnej (z w y jątk iem starców ) św ietn ej znajom ości języka niem ieckiego i b ra k u zorganizow anego p rzeciw d ziałan ia jego inw azji, język te n dotąd n a M azurach n ie zap an o w ał i w d ziera się w życie n ajm łodszej (dziecięcej) g e n e ra c ji fa lą p o tężn ą w praw dzie, lecz b y n ajm n iej jeszcze nie zw ycięską.

Przechodzę do se d n a k w e stii — jak ą jest zag ad k a duszy m a z u rsk ie j. B ra k do duszy tej k lu cza — m oże go dać ty lk o in tu icja. Je śli idzie o in tu ic ję m oją n ie m ogę się oprzeć w rażen iu , że dusza zbiorow a m azu rsk a z n a jd u je się na trag iczn y m bezdrożu, w głębokiej ro zterc e, z ktÓTej n ie w id zi d ro g i w yjścia. U derza w zetknięciu z M azuram i (tw ierdzę to nie ty lk o n a zasadzie w rażeń

(12)

o sta tn iej w ycieczki) to, że są to albo ludzie aż do cyninzm u bezideow i, zm a­ terializow ani, d b ający ty lk o o w łasny interes, albo też dusze sm u tn e i zgnę­ bione, napełnione bolesną rezygnacją, bądź też pełnym akcentów d e stru k c y j­ nych duchem buntów . Je st to lud, k tó ry stra c ił ideę przew odnią.

N iegdyś ideę tak ą p osiadał: b y ła nią idea odrębności m azu rsk iej pod p ru sk im berłem królew skim . D zisiaj idea ta stra c iła aktualność. Nie m a już k rólów pru sk ich , z r ą k ty ch łaskaw ych d la M azurów w ładców suw erenność przeszła w ręce niem ieckiego narodu. W niem ieckim p ań stw ie narodow ym , będącym sp a d k o b iercą daw nego p a ń stw a pruskiego, k tó re b y n a jm n ie j na w skroś niem ieckie nie było — n a odrębność m azu rsk ą m iejsca n ie m a. Znikły polskie szkoły na M azurach, ginie polskość ew angelickiego kościoła, giną, w y m ierają, w y n a ra d a w ia ją się o sta tn ie rodziny rodzim ej elity: pastorów - M azurów , drobnej szlachty, w ielkich gburów . K onserw atyzm ideowy nie jest n a M azurach możliw y, bo sta re k sz ta łty ż y d a bezpow rotnie zaginęły. Ci, k tó ­ ry m w tych k sz tałta ch było dobrze, mogą ty lk o dum ać o przeszłości, lub sm ucić się teraźniejszością. Możliwe są ty lk o dw ie idee rew olucyjne: idea g erm anizacji, rew o lu cy jn a podw ójnie, bo zry w ająca z tra d y c ją językow ą zarów no, ja k z tra d y c ją państw ow ą, gdyż p ań stw o narodow e-niem ieckie nie jest identyczne z daw nym królestw em pruskim , posiad ający m n a tu tejszy m te re n ie niem ało cech p ań stw a narodow ościow ego i ideow o-narodow ego zla­ n ia się z n arodem polskim , k o n se rw aty w n a językow o, lecz rew o lu cy jn a z p u n k tu w idzenia historycznej tra d y c ji narodow opaństw ow ej. Przypuszczam , że nie tylko oportunizm pcha liczne je d n o stk i spom iędzy M azurów w objęcie p ie rw ­ szego z obu rozw iązań, że n iem ałą rolę odgryw a tu chęć znalezienia się w społeczeństw ie, m ającym w y raźn ą ideologię. P rzypuszczam , że n iem ała część M azurów m ów iących po polsku to tak że św iadom i adepci pierw szego rozw iązania, że to zdeklasow ani Niem cy, którzy w łaśnie przez oportunizm czy in ercję n ie m ogą się pozbyć, m im o że w zasadzie to postanow ili — p am iątk i rodzinnej, ja k ą je st m ow a ojczysta. M niem am jednak, że ludzie ci stanow ią m niejszość M azurów , że ogół ich germ an izacji nie p rag n ie, co n ajw y żej schy­ la ją c przed nią czoła, jako przed procesem sm utnym i niem iłym , lecz W m n iem an iu ich nieuniknionym . Ogół te n n a m yśl drugiego rozw iązania nie w padł, o w skrzeszeniu przeszłości re a ln ie m yśleć nie może, je s t więc bez ste ru , bez dążeń, bez św iatopoglądu, jako m asa b iern a, zniechęcona i pełna goryczy.

Ogół te n ja k ą ś drogę w y jśc ia znaleźć m usi. D la n aro d zen ia się sep araty zm u m azurskiego najm niejszych w aru n k ó w nie w idzę, sądzę więc, że ogół ten pójść m u si bądź w k ie ru n k u g erm anizacji, bądź w k ie ru n k u przyciągnięcia do polskości, bądź podzielenia się m iędzy te dw a k ie ru n k i. G en eracja dzisiejszych dzieci będzie zapew ne m ia ła drogę w y raźn ie o braną: będzie polska lu b niem iecka.

D zisiaj w szystko w sk azu je n a to, że będzie to niem iecka. Je śli przed dorośnięciem te j, m ów iącej już n a jc h ę tn ie j po niem iecku g e n e ra c ji (to znaczy w ciągu k ilk u n a stu lat) przełom k u polskości n ie n astąp i, M azury b ęd ą dla n as stracone.

T w ierdzę je d n a k m im o to, że w idzę w iele d anych w a ru n k u ją c y c h m ożliwość z jaw ien ia się tego pożądanego d la n as przełom u. Dzieci są bądź co bądź dziećm i — jeszcze oblicza ideow ego nie m ają, a jeśli (dzięki szkole) zaczynają już sobie k ształtow ać, n ie tru d n ą będzie dla nich rzeczą oblicze to zm ieniać. A ludzie dorośli, n ie w yłączając dorosłej m łodzieży — to w łaśnie te n ogół bez ideologii, in sty n k to w n ie w ie rn i sw ej językow ej i plem iennej polskości. T w ie r­ dzę, że nigdy nie było ta k dogodnej k o n iu n k tu ry , ja k w łaśn ie te ra z po w ojnie, do zasugerow ania ogółowi M azurów ideologii narodow o-polskiej, bo nigdy ta k

(13)

ostro ja k te ra z nie zarysow ały się dw ie tylko: polska lu b n iem iecka — drogi w yboru — w obec k tórych te r tiu m n o n datur.

Cóż trz e b a robić? N asuw a m i się przede w szystkim spostrzeżenie, że nasza ak c ja n a M azurach jest nie ty lk o za w ąska, co do zasięgu sw ych w pływ ów , lecz rów nież nieco za sucha i za bezduszna. Oczyw iście rzeczą konieczną są nasze nadzw yczaj n ik łe zresztą b iu ro k raty czn ie sk o n stru o w an e poczynania o rganizacyjne, ze zw ykłym a p a ra te m biurow ości, p o ra d praw n y ch , rozjazdów n a m otocyklu etc. K onieczne je st dostarczenie czytelnikow i „M azu ra’' sta łe j straw y w postaci bieżącego m a te ria łu d ziennikarskiego — konieczna je st (tak zresztą w ciąż niedostateczna i niew sp ó łm iern a do rozm iarów potrzeb) ak c ja k redytow a, konieczne są (podejm ow ane n ie od dołu, lecz od góry) p ró b y w dziedzinie p ry w atn eg o polskiego szkolnictw a, konieczne jest tym bardziej szukanie k o n tak tó w z ludnością w postaci w erb o w an ia m ężów zau fan ia, lecz poprzez te w szystkie pow szechnie nieodzow ne i w ażne poczynania, stanow iące zew nętrzną fo rm ę ak cji polskiej, n ied o sta te czn ie sugestyw nie p rz e b ija jej treść. W ydaje m i się, że rzeczą najw ażn iejszą w a k c ji m azu rsk iej je st sfo rm u ­ łow anie w sposób p rzek o n y w ający i dostępny, a p rzem aw iający zarów no do um ysłów , ja k i do se rc je j ideologii tak , aby lu d n ie ty lk o w iedział, że P olacy coś n a M azurach p rzedsiębiorą, lecz żeby w iedział, w im ię czego to robią i dokąd chcą te n lu d prow adzić. O dkąd a k c ja polska na M azurach istn ieje (a w ięc przed w ojną i po w ojnie) nie p o k u sił się n ik t o n ap isan ie przeznaczonej dla lu d u broszury, w k tó re j byłyby sform ułow ane h asła tej akcji, zgrupow ane jej arg u m en ty , sp ro sto w an e nieporozum ienia i zarzuty rozsiew ane przez Niemców. Z apew ne n iejed en M azur u ro b ił sobie polski św iatopogląd dzięki sta łe m u czy tan iu „M azu ra” lu b rozm ow om z P o lak am i (po p ro stu w y łu sk a ł sobie stopniow o z tych źródeł w szystkie potrzebne do św iatopoglądu składniki) jest to jed n ak droga m ozolna i d la ogółu niedostępna. Ł atw iej jest osiągnąć przeczy tan ie przez kogoś (choćby z p o budek ciekaw ości) ag itacy jn ej broszury aniżeli stałe czy tan ie przezeń „M azu ra”, ty le innych gazet (niem ieckich 9). je st do dyspozycji. D roga w p ły w u osobistego, sk u te czn a w obec np. Późnego w O lsztynie je st rzecz p ro sta w obec szczupłości liczebnej naszych ludzi, tym b ard ziej jeśli idzie o ogół, niedostępna. Wobec tego, że n ik t inny się do tego nie zab iera, sp ró b u ję w jesien i lu b w zimie, jeśli m i nic n ie sta n ie n a p rz e ­ szkodzie, pokusić się o n ap isan ie podobnej broszury. B ardzo pożyteczną, p rze­ m aw iającą do serc p ro p ag an d ą je s t p ro p ag an d a przez lite ra tu rę . N iepodobna w p ro st ocenić w ag i ta k ic h poczynań, ja k w ydanie K rzy ża k ó w , k tó ry ch n a le ­ żałoby w szędzie rozesłać i za k tó ry m i pow inny pójść w y d aw n ictw a w łasne. W y d aje m i się rów nież, że jesteśm y nieco jed n o stro n n i w k ie ru n k a c h naszej pro p ag an d y . G łów nym , na n iek tó ry ch te re n a c h w yłącznym , jej k ie ru n k ie m je st k ie ru n e k polityczny (ag itacja przedw yborcza itd.). Pow odzenie ak cji politycznej bez uprzedniego p rzygotow ania d la n ie j um ysłów ak c ją k u ltu ra ln ą je st złudzeniem . Rzeczą najw ażn iejszą je s t przek o n an ie ludzi o chw alebności trw a n ia p rzy rodzim ej tra d y c ji językow ej i k u ltu ra ln e j, o piękności m ow y polskiej, o w spaniałości k u ltu ry po lsk iej i w ielkości n aro d u polskiego, k o n ­ sekw encje polityczne u trw a le n ia tych poglądów — w postaci głosow ania na polskie listy, po sy ła n ie dzieci do szkół polskich etc. zjaw ią się później same.

Oczyw iście n ie znaczy to, by zaniedbyw ać ak cję polityczną, szkolną, o rg a­ n izacy jn ą itd. tam gdzie g ru n t je st ju ż jak o tak o obrobiony (p rzed e w szystkim w Szczycieńskiem ). Te o sta tn ie p oczynania m uszą iść tu ż w ślad za p ie rw ia st­ kow ą ak cją k u ltu ra ln ą , k tó ra je d n a k m u si być etapem pierw szym . D roga tu je st d alsza niż w ak cji politycznej stro n n ic tw a w obrębie środow iska o w y ­ raźnym narodow ym obliczu, bo k onieczne je s t w p ierw zbudzenie k u ltu ra ln o - narodowy.ch instynktów , po k tó ry ch dopiero m ogą p rzy jść polityczne a rg u

(14)

m enty. Cö do ak cji k u ltu ra ln e j — uw ażam , ze obok bezpośredniej a g itacji bardzo dla n iej cenne może być po śred n ie budzenie zain tereso w ań regionalno- k u ltu ra ln y c h , przez w szczęcie w y trącający ch lud z u śp ie n ia intensyw nych b ad ań dialektologicznych, czy ludoznaw czych (folklor etc.) n ad tym ludem . P rz y d a tn e by tu było T ow arzystw o N aukow e w O lsztynie, jako in sta n c ja p rzy w o łu jąca badaczy z P olski i p u b lik u jąca grom adzone przez nich m ateriały , a także k o rzy stająca z bezpośrednich u sług w dziedzinie g rom adzenia tych m ateriałó w ze stro n y in telig en tn iejszy ch członków m asy ludow ej.

W ażną rów nież rzeczą je st w yrobienie k a d r w łasn y ch działaczy k u ltu ra l­ nych, któ rzy by np. m ieli k w a lifik acje do pracy publicystycznej i litera ck iej n a łam ach „M azura”. W ty m k ie ru n k u należy popychać am bicje m łodych M azurów , n a k tó ry ch m am y w pływ .

Obok pew nego ożyw ienia i odszablonow ania tre śc i ak cji polskiej w ydaje m i się rzeczą konieczną zw rócić w ielki — ja k najw iększy w ysiłek na jej rozsze­ rzen ie terenow e. „M azur” w in ien w k ilk u n a stu egzem plarzach docierać do k a ż d e j wsi, aby z k a ż d ą w sią m ieć za jego pośrednictw em k o n ta k t. Na ro zp rzestrzen ian ie bezpłatnego kolp o rtażu „M azura” nie wolno żałow ać ani jednego grosza. U w ażam naw et, że pow inniśm y dziś na k o lp o rta ż „M azura” (tj. n a zdobycie ad resó w ludzi, do k tórych m ożna by go w ysyłać) zwrócić głów ny w ysiłek organizacyjny — choćby kosztem n aw et pew nych zaniedbań n a innych odcinkach. Przez długi czas — dopóki m am y m ało działaczy (których trz e b a zresztą in ten sy w n ie w ychow yw ać oraz dopóki szczupłe śro d k i uniem oż­ liw ia ją w zględnie re d u k u ją do skrom nych g ran ic ak cję k red y to w ą itd. — głów nym środkiem naszego oddziaływ ania n a lu d m azu rsk i m usi zostać słowo drukow ane — toteż na doprow adzenie jego skuteczności do p e rfe k c ji (przez szerokość kolp o rtażu oraz pogłębienie treści) m u si być położony głów ny nacisk.

N a zakończenie p rag n ę zw rócić uw agę n a piękno i czar ziem i m azu rsk iej, czyniące z n iej w y m arzony te re n dla letników i tu ry stó w . Je śli z P o lsk i nie łatw o będzie ściągnąć tu ru c h tu ry sty czn y i letn isk o w y — choć i pod tym w zględem niem ałe m ożliw ości istn ieją — to może p rzy n ajm n iej z m niejszości p o lsk iej oraz służby k o n su la rn ej z N iemiec, m ożna by p ew ien ru ch tu ry sty czn y i letniskow y n a M azury skierow ać. Przypuszczam , że kilkutygodniow y p obyt w ja k ie jś w si k u ltu ra ln e j in telig en tn ej i ideow ej rodziny letniczej, m ógłby ń a w e t bez specjalnej a g ita c ji z ich strony, przez sam o tylko niedostrzegalne oddziaływ anie — sp raw ić istn ą rew olucję w n iejed n ej duszy m azu rsk iej, a może i w całej wiosce.

J. G ierty ch (podpis w łasnoręczny) 7 V I I I 31

D o d a t e k . Po pow rocie z w ym ienionej w ycieczki jechałem w ra z z żoną do P olski osobow ym pociągiem O lsztyn—O stróda—Niem. Iław a. W okolicach O stródy przedział n a p ełn ił się m ów iącą po polsku publicznością. (Pow iat ostródzki zam ieszkały jest przez ludność polsko-ew angelicką, zw ykle id e n ty fi­ k o w an ą z M azuram i i n a ogół niczym się prócz odm iennej g w ary nie różniącą). Je d n a z pasażerek , słysząc, że m ów im y z żoną po polsku, z a p y ta ła n a s się skąd m y jesteśm y, skoro, choć jesteśm y „fejn ludzie” m ów im y po polsku. O drzekliśm y, że z O lsztyna. W ydało się to w szystkim naszym w spółpasażer- kom odpow iedzią zupełnie w y sta rcz ającą. W praw dzie w iększość z n ich nigdy w O lsztynie n ie była, je d n a b y ła ta m daw nym i laty , je d n a k w szystkie w iedzą, że O lsztyn to m iasto bardzo polskie, gdzie „g w ałt ludzi m ów i po p o lsk u ”. Je st ta m n a w e t je d e n A m t, nazyw a się K onsulat, w k tó ry m w szystko idzie po polsku i ń a w e t b ea m try po p o lsk u gad ają. B ardzo to ciek aw a in fo rm a c ja o tym , ja k ą opinię p osiada śród ludności ew angelicko-polskiej m iasto O lsztyn. Podobne

choć nie ta k d o b itn e głosy słyszeliśm y też i n a M azurach. J. G.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Do łańcucha karpackiego należą najwyższe góry w Polsce: Tatry, ciągnące się około 60 kilometrów wzdłuż od zachodu na wschód, a w szerz liczą około 20

Szkolenie to zostało zorganizowane w odpowiedzi na szerokie zainteresowanie lekarzy, zwłasz- cza rodzinnych, w związku z wykryciem zachorowań na gruźlicę wśród

serw acji w odniesieniu do K siężyca daje jego terminator (linia, gdzie przylegają do siebie oświetlona przez Słońce i nie ośw ietlona część tarczy). Istnienie

powiednio przez wyrazy: emisya i ondu- lacya, które znów, ja k to wskazał Bur- ton, mogą być ostatecznie identyczne, jeśli materya składa się z figur wysiłu

rane przez rostw ór na w ew nętrzne ścianki naczynia, nie zrów now aży się z ciśnieniem , w yw ieranem zzew nątrz przez cząsteczki wody, starające się pod

chow yw ał swą zdolność rozm nażania się, natom iast p rzy bespośredniem działaniu prom ieni zdolność ta znacznie się zm niej­.. szyła po czterech tygodniach,

Lecz w krótce istnienie siły życiowej coraz silniej staw ało się zachw ianem , a sztuczne w roku 1828 otrzym anie m ocznika przez W ohlera, pierw sza synteza

w iadają one tyluż wrylewom skały dyjam en- tonośnćj, różniącym się zarówno pow ierz­.. chownością, jak o też bogactwem i