R e c e n zje 151 Ostatni rozdział, zatytułow any W zro st i p ro b lem y, ma charakter reflek syjn y. P isze Ihde: sny Bacona o tym , że stud iow anie filozofii przyrody m oże zdziałać cuda dla dobra ludzkości, sta ły się realne; ale co będzie dalej? Rozważania autora na ten tem at są raczej pesym istyczne. Ekspansja badań chem icznych, i to w e w szy st kich kierunkach, jest tak w ielka, że praw ie w e w szystk ich krajach zaczyna się wprowadzać studia podoktoranckie. /Na śWiecie ukazują się rocznie dziesiątki ty sięcy now ych prac chem icznych. Czasopism a referatow e n ie mogą nadążyć za reje stracją prac drukowanych. Specjalizacje się zwężają. N ikt nie jest w stanie ogar nąć całości. Rozrost przem ysłu chem icznego i m asow e stosow anie środków che m icznych stanow ią w ielk ie niebezpieczeństw o dla przyszłości. Co „będziemy robili z odpadami prom ieniotwórczym i? Jakie następstw a będzie m iało ęnasowe stoso w anie środków ow ado- i Chwastobójczych? Co stanie się z w odą, którą system a tycznie zatruw am y? Co przyniesie gw ałtow n a eksploatacja zasobów m ineralnych? Jak to w szystk o odbije się na przyszłych pokoleniach? A przecież p ow inniśm y pa m iętać o naszej odpowiedzialności w obec tych, co przyjdą po nas.
Prof. A. J. Ihde kończy książkę zdaniem : „Ten obecny w yścig nauki m oże dużo zrobić dla ludzkości, a le nadużycie nauki przez człow ieka m oże stać się jego n ieszczęściem ”.
Spośród Polaków Ihde w ym ien ia na stronicach sw ojej książki tylk o M. S k ło- dowską-Curie, K. Fajansa, T. G odlew skiego, M. N enckiego, K. O lszew skiego, Z. W róblewskiego.
Z niektórym i tezam i autora trudno się zgodzić, w p ew nych w ypadkach m ożna b y dyskutow ać nad sprawą p riorytetów odkryć czy m yśli. A le książka A. J. Ihdego jest godna zalecenia zarówno ze w zględu na oryginalne ujęcie, jak i na zaw artość treści. N ajcenniejsza w książce w yd aje się część pośw ięcona historii chem ii czasów najnowszych; posiada ona w artość n ie tylko dla historyka nauki, a le rów nież jest cenną pomocą dla każdego w ykładow cy chemii.
W łodzim ierz H u bicki
W olfgang H. V e i l , G oethe ais P atien t. G u stav F isch er-Verlag, Stu ttgart 1963, ss. 302, ilustr. 4.
Jenajski internista dr Veil, przejęty u w ielb ien iem dla w ielkiego p oety z W ei maru, grom adzi w sw ym dziele, liczne dokum enty celem udowodnienia, że G oethe bynajm niej n ie b ył dotknięty tym i chorobami, które m u przypisują. S zczególnie przeciw staw ia się autor psychiatrom M oebiusow i i K retschm erowi; ten ostatni w znanej książce G eniale M enschen postaw ił tezę, iż G oethe dzięki tem u m ógł rozwinąć sw oją im ponującą twórczość, że b ył psychopatą.
D ługie fragm enty dzieł literackich Goethego, pam iętniki w spółczesnych, ko respondencja, m ają przekonać czytelnika, że K retschm er jest w błędzie: „N ie napot kam y żadnego człow ieka na ziemi, w którym zn aleźlibyśm y takie bogactw o, tyle godności, tak bardzo szlachetne a zarazem w ielkoduszne, p ełne ducha i rozum u rozw iązanie najdrażliw szych problem ów ludzkich, co w G oethem ”. Ta próbka stylu V eila w yjaśnia, dlaczego — jak pisze w e w stęp ie prof. H errlinger — „krytyka słu sznie w ypom niała, iż autor przez zbyt em ocjonalny hołd dla sw ego bohatera w ielokrotn ie tracił grunt historycznej praw dy”. Z drugiej strony, po przeczytaniu książki V eila zastanaw iam y się, czy i K retschm er b ył dość obiektyw ny, k ied y starał się uzasadnić w ątp liw ą tezę, iż geniusz z reguły łączy się z obłąkaniem .