• Nie Znaleziono Wyników

Podmiot falliczny : niemożliwe pragnienie obecności i przymus powtarzania

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Podmiot falliczny : niemożliwe pragnienie obecności i przymus powtarzania"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

Andrzej Marzec

Podmiot falliczny : niemożliwe

pragnienie obecności i przymus

powtarzania

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5 (137), 140-162

(2)

14

0

Dociekania

Andrzej MARZEC

Podmiot falliczny - niemożliwe pragnienie obecności

i przymus powtarzania

Nicość

N ie tru d n o jest m yśleć o nicości, gdy m a się p rze d sobą n ieza p isan ą kartkę, z której zieje w naszym k ie ru n k u złowieszcza, n ie p rz eje d n an a i m artw a p u stk a bieli. Jedyny sposób, by jej um knąć, to rozpocząć n ieustanny, tw órczy b ieg od lewej do praw ej strony. Ten pow tarzający się ru c h pism a, podobny kołysaniu, n ie ­ sie ze sobą uspokojenie, pozw ala zapom nieć o tru p io b la d y m b lask u pustej k artk i i uśm ierzyć jej moc. W znacznie b ardziej kom fortow ej sytuacji znajd u je się czy­ te ln ik , jako ten , k tóry nie styka się b ezpośrednio z n ie za p isan ą nicością. W ystar­ czy m u po p ro stu odtworzyć te n hipnotyzujący, posuw isty, w ahadłow y ru ch , by odsunąć zagrożenie p u stk i i całkow icie o niej zapom nieć. D latego też w trakcie le k tu ry w skazana jest odpow iednia prędkość czytania oraz biegłość, pozw alająca łączyć ciągi lite r w sensy, a bryły te k stu postrzegać jako spójne barw ne idee. Co w ięcej, zdarza się, że w ciągnięty w le k tu rę czytelnik, w padając w n am iętność p o ­ w tórzeń, stara się zapisać m argines, w ypełnić sensam i próżnię, która b ezlitośnie p rzypom ina m u o przerażających początkach te k stu i niem niej trau m aty czn y ch n aro d z in ac h p odm iotu. Istn ieje w iele dzieł potęgujących iluzję p ełn i i celowości, której bez tru d u m oże poddać się łaknący obecności odbiorca lite r a tu r y 1. Jednak m im o wzm ożonego w ysiłku gałek ocznych, których cykliczny ru ch wskrzesza dzieło z m artw ych prochów archiw um , w pew nych p rzy p ad k ach czytelnik nie jest w

sta-O p o d o b n y m z ja w is k u e lim in u ją c y m tr a u m ę n ie o b e c n o ś c i w ś w ie c ie k in e m a to g r a fii (k in o s c a le n ia ) zo b . T. M c G o w a n R e a ln e sp o jrze n ie, W y d a w n ic t w o K r y ty k i

(3)

nie całkow icie uniew ażnić przezierającej spod lite r bieli. M ożna mówić wówczas o literatu rze rozdarcia, um ożliwiającej w izualne dośw iadczenie nieobecności, której n i c przeziera spom iędzy rozsuniętych lite r2. W obec czego b iałe p lam y u m ożli­ w iające pojaw ienie się te k stu - m arginesy - okazują się być p u stk ą , z której wy­ chodzim y, i nicością, do której niechybnie zdążamy. Zwłaszcza w m om encie, w k tó ­ rym le k tu ra pozostaw ia czytelnika z niczym , m ożliw y jest (s)twórczy proces in te r­ p retacji, m ający na celu przyw rócić równowagę obecności, zasłonić rażącą otchłań. Ta bow iem w ydaje się niem ożliw a do zniesienia w yłącznie z perspektyw y istnienia.

O p in ie co do fu n k cjo n o w an ia n icości na g ru n cie filozofii są podzielone. T ra­ dycja an a lity cz n a w skazyw ałaby z w łaściw ą sobie dozą iro n ii na to, iż p u stk ę m a się p rze d e w szystkim w głowie. P rzecież p rzyzna to każdy, kto chociaż raz w ży­ ciu się z n ią sp o tk ał, doznając tego jakże kłopotliw ego sta n u . N i c m iało b y za­ te m sta tu s k o n s tru k tu m yślowego, p ojęcia bez d esygnatu, którego rola sprow a­ d załaby się do gim n asty k o w an ia um ysłu b ąd ź jego sam o u d ręczen ia. Z drugiej strony, w idm o n icości przez w ieki n aw iedzało filozofów p o d ró żn y m i p o sta cia­ m i, w ystarczy w spom nieć choćby o zaw rotnej k a rie rz e n ie b y tu P arm en id esa, b r a ­ k u (m aterii, do b ra, jakości), p ró ż n i czy też kontro w ersy jn ej n ic u jąc ej nicości H eideggera, k tórej dośw iadczyć m ożna jedynie w n a s tro ju trw o g i3. Je śli ch c ie li­ byśm y dotrzeć do jak ich ś k o n sty tu ty w n y ch cech nicości, w pierw szym rzędzie n ależało b y w skazać na jej n ie istn ie n ie : nicość przed e w szystkim n ie jest. Z kolei d ru g ą c h a rak te ry sty cz n ą w łaściw ością byłaby skrytość, toteż na p ró żn o m ożna ją tro p ić w otaczającej n as zew sząd n a d w yraz obecnej rzeczyw istości. W brew p o ­ zorom to w łaśnie te dw ie p ro b lem aty c zn e w k o n tek ście b y tu cechy n icości - n ie ­ istn ie n ie i skrytość - pozw alają jej na ta k sk u teczn e, zaw oalow ane, tru d n e do uchw ycenia d ziałanie.

Chaosmos

M ityczne opow ieści o początku (kosm ogonie) zazwyczaj uciekają się do jed n e­ go z dwóch k o n k u ru jący ch ze sobą w yobrażeń: pierw otnej nicości b ąd ź prym arne- go chaosu, które na g runcie tych n a rra c ji zawsze zostają szczęśliwie zażegnane, oddalone. Pierw szą w izją posługuje się dyskurs judeochrześcijański, k tó ry głosząc koncepcję creatio ex nihilo, stara się tym sam ym uzasadnić pry m at Jednego n ad n ie p o p ra w n ą w ielością. P ostrzegana z reg u ły negatyw nie nicość (nie-obecność) posiada przecież bard zo w ażną dla m onoteistycznego k o n te k stu właściwość. W i­ dziana już zawsze z perspektyw y obecnego po d m io tu , zostaje skażona istn ien iem ,

2 Z o b . G. D id i- H u b e r m a n O b ra zy m im o w sz y s tk o , p r z eł. M . K u b ia k H o -C h i, U n iv e r s it a s , K r a k ó w 2 0 0 8 .

„ N ic e s t w ie n ie [die N ic h tu n g ] [ . .. ] n ie je s t je d n a k a n i u n ic e s t w ie n ie m [V ernichtung] b y tu , a n i n a s tę p s tw e m z a p r z e c z e n ia . N ic e s t w ie n ie n ie d a s ię te ż r o z ło ż y ć na u n ic e s t w ia n ie i z a p r z e c z a n ie . To sa m a n ic o ś ć n ic e s t w i [n ich tet]”. Por. M . H e id e g g e r

C zy m je s t m e ta fiz y k a , w: t e g o ż Z n a k i drogi, p r z e ł. S. B la n d z i, F u n d a c ja A le th e ia ,

W a r sz a w a 1995.

3

14

(4)

14

2

dlatego jawi się n am jako doskonale jed n a4. Z tej przyczyny n ie jesteśm y w stanie w yobrazić sobie w ogóle w ielu zróżnicow anych nicości, któ re posiadałyby o dręb­ ne w zględem siebie cechy. P różnia, o tch łań to dla m iłujących Byt zawsze tylko zaprzeczenie istn ien ia, któ re ze swymi absolutystycznym i skłonnościam i ogarnia i w ypełnia wszystko, n ie pozostaw iając tym sam ym m iejsca na nic innego. W ta k im razie to nie z p u stk i pow staje coś (jak zgodnie tw ierd zili starożytni), lecz ze zn a­ nego n am p o rząd k u istn ien ia jako obecności w yprow adza się jego negację, by móc pow iedzieć „n ic”. M yślenie o nicości jako nie-obecności, o jej pejoratyw nych w ła­ ściw ościach jest podyktow ane trak to w a n iem jej jako negatyw u istn ien ia, roszczą­ cego sobie praw o do w yłączności, zachłannej i totalistycznej jedności. Z atem idea

creatio ex nihilo w ynika b ezpośrednio z um iłow ania jednego źródła, z którego wy-

try sk u je jeden sens, w oda jednego życia. T ym czasem m ożliw e, że nicość od zawsze była w ielością, niesam ow icie pło d n ą nieokreślonością, n iezro zu m iałą niejasnością, która celowo została zdeprecjonow ana przez fallogocentryczne m yślenie spod znaku istniejącego istn ien ia (sam oobecności).

Inaczej wygląda ta kw estia w politeistycznej trad y c ji antycznej, która swych początków d o p atru je się w chaosie. Ta przedziw na, n ieu (ja)rz m io n a stru k tu ra - chaosm os5 - w swej złożoności p rzypom ina polilog, pluralistyczny, w ijący się splot, k tó ry m im o swej ciągłej intensyw ności nie jest w stanie utw orzyć w żaden sposób jednorodnej całości. N iestety idea jedności w swej prostocie okazała się na tyle kusząca, że starożytni, w brew barw nem u, chaotycznem u początkow i, kończą w tym sam ym m iejscu co judeochrześcijanie, tw orząc podstaw y pod w spólne śred n io ­ w ieczne un iw ersu m - kosm os6. N ato m iast p rek u rso re m takiego m yślenia jest n ie ­ w ątpliw ie P laton, k tó ry w słuchując się w n ie o d p arte p rag n ie n ie jednej prazasady

(άρχή) filozofów przyrody, niew ygodną różnorodność sprow adza do wzoru, p o d ­ porządkow uje abso lu tn ie pojedynczej, a przez to doskonałej idei.

Jeśli z nicości m ożna wyjść jedynie przeciw staw iając jej istn ien ie, podobnie zagrożenie chaosm osu m oże zostać oddalone w yłącznie za pom ocą porządkującej pracy rozum u. D zięki n ie m u to, co jednostkow e, kapryśne, am orficzne, nieforem

-„O d P a r m e n id e sa d o H u s s e r la p r z y w ile j o b e c n o ś c i n ie b y ł n ig d y k w e stio n o w a n y . N i e m ó g ł b y ć . J e st s a m o o c z y w is t y i ż a d n a b o d a j m y ś l n ie je s t p o z a je g o ż y w io łe m m o ż liw a . O n ie - o b e c n o ś c i m y ś li s ię z a w sz e w fo r m ie o b e c n o ś c i” . Z o b . J. D e r r id a

O u sia i g r a m m e , w: t e g o ż M a r g in e sy filo z o fii, p r z el. A . D z ia d e k , J. M a r g a ń sk i,

P. P ie n ią ż e k , K R , W a r sz a w a 2 0 0 2 , s. 61. „ C z y sty b y t i c z y s te N i c są w ię c je d n y m i ty m s a m y m ” . Z o b . G .W .F. H e g e l N a u k a lo g iki, t. 1, p r z eł. A . L a n d m a n , P W N , W a r sz a w a 1 9 6 8 , s. 93 . P o ję c ie w p r o w a d z o n e p r z e z G i l l e s ’a D e l e u z e ’a, d ia m e t r a ln ie r ó żn e w s to s u n k u d o k o s m o s u (gr. κ ό σ μ ο ς - p o r z ą d e k , ła d ). C h a o s m o s b y łb y c z y m ś a c e n tr y c z n y m , n ie h ie r a r h ic z n y m , e fe m e r y c z n y m , a m o r fic z n y m - s w ą s tr u k tu r ą p r z y p o m in a ją c y k łą c z e (fr. rh iso m e ).

P ie r w sz y m , k tó ry w y d a t n ie p r z y c z y n ił s ię d o w y p r o w a d z e n ia ła d u (je d n o ś c i) z c h a o s u , b y ł P la to n . P o s łu ż y ł s ię w ty m c e l u r ę k o m a D e m iu r g a . Z o b . P la to n

T im a jo s, K r it ia s albo A t l a n t y k , p r z e k ł. i w s t ę p P. S iw e k , P W N , W a r sz a w a 19 8 6 .

4

5

(5)

ne nabiera określonego k ształtu , stabilności i stałości. Logos w w ytrącającym z rów­ now agi gąszczu w ielości, pozw ala odnaleźć dosłow nie kilka p u n k tó w oparcia, k tó ­ re w k ró tk im czasie zm ien iają się w tw ardy g ru n t p o d nogam i, jedną podstaw ę

(substantia). R acjonalność (ratio - obliczanie, rachow anie), która zostaje u fu n d o ­

w ana na pow tórzeniu, pozw ala okrzepnąć w strząsanej wciąż zm ian am i, ruchliw ej, n ie sta b iln e j p łynnej m agm ie n ieokreśloności. R epetycyjny ch a ra k te r m yślenia podkreśla łacińska sentencja Repetitio est mater studiorum, która w prost w skazuje na pow tórzenie jako rodzicielkę, źródło wiedzy. Tę te n d en c ję zdaje się potw ier­ dzać m iędzy in n y m i rów nież A lfred N . W h iteh e ad k o n statu jąc, iż cała zachodnia filozofia to zbiór przypisów do P latona.

D opiero przez p ryzm at cykliczności m ożna spojrzeć na m igotliw y św iat w ka­ tegoriach w ielokrotnie potw ierdzonych praw, praw idłow ości i zasad. M yślenie, dla którego p rio ry tete m jest pow tarzalność zjaw isk, w ielowarstwowy w ysiłek in te le k ­ tu a ln y zam ienia w jeden spójny tw ór - system . To w łaśnie m iędzy in n y m i dzięki racjonalności opartej na p o w tarz an iu tego sam ego, dochodzi do w yodrębnienia stabilnego p o d m io tu z chaosmosu. C iąg rep ety cji doprow adza początkow o do wy­ tw orzenia śladu, odcisku, k tó ry przechodząc przez etapy harto w an ia (hart ducha) i tężenia (tężyzna fizyczna) staje się jednolitym , skonsolidow anym JA. Podobnie m iękka i elastyczna, p o d atn a na deform acje skóra ręk i w w yniku cyklicznych, jed­ n ostajnych aktyw ności zm ienia się pow oli w stw ardniałą, skórzastą rękaw icę, k tó ­ ra skutecznie opiera się w szelkim m odyfikacjom . Tak pow staje rdzeniow y, silny p o dm iot falliczny, który u trzym ując się jako identyczny pośród zm ian zachow ań oraz przeżyć, nabyw a statu s zawsze już i stale obecnego7.

H orror vacui

W zw iązku z tym , że p odm iot w yłania się z nicości, bądź w ynurza się z niepo- siadającej ustalonego ład u , chaotycznej w ielości, m im o nieustający ch wysiłków, nie jest on w stanie odciąć się całkow icie od swojej p re h is to rii8. W arto dodać, że proces upodm iotow ienia nie jest natychm iastow y, w zasadzie n igdy się n ie k o ń ­ czy, dlatego też nie udaje się uzyskać pew ności co do jego ostatecznego efektu. Zm ienność, która rości sobie p rete n sje do trw ałości i stabilności m usi w ciąż p o n a­ wiać w ysiłek konserw acji, podejm ow ać próby zapanow ania n a d płynnością rze­ czywistości. Falliczny po d m io t podszyty jest zatem niezbyw alnym lękiem p rzed tym , co w yparte - rozpłynięciem , rozczłonkow aniem . O siągnięta n ad lu d z k im wy­ siłkiem stałość z łatw ością zostaje zm ącona w izją en tro p ii (τροπή - p rze m ian a )9,

7 Por. M . H e id e g g e r B y c ie i cza s, p r z eł. B. B a ra n , P W N , W a r sz a w a 1 9 9 4 , s. 163. 8 P o d m io t f a ll ic z n y m o ż e w y jś ć r ó w n ie ż z c ie m n e g o w n ę tr z a sw o jej m a tk i.

9 W a rto n a d m ie n ić , i ż w e d łu g R u d o lfa C la u s iu s a , k tó r y ja k o p ie r w s z y s fo r m u ło w a ł to p o j ę c ie (1 8 6 5 ), e n t r o p ia u k ła d u iz o lo w a n e g o s ta le r o śn ie . Z o b . T. P y n c h o n E n tr o p ia , w: G a b in e t luster. K r ó tk a p r o z a a m e ry k a ń sk a 1 9 6 1 -1 9 7 7 , w y b ó r , w s t ę p i n o t y b io g r.

(6)

14

4

której moc zdolna jest w yprow adzić najtw ardszy p odm iot z równowagi. Przy czym „n ad lu d zk i w ysiłek”, o k tó ry tu ta j chodzi, to n iekoniecznie indyw idualna, ty ta ­ niczna praca jednostki. M oże chodzić rów nie dobrze o istotę boską (nad-ludzką), która obdarow ując istn ien iem , n a tu rą , czy też duszą staje się tym sam ym gw aran­ tem stałości podm iotow ej.

N icość, jak już stw ierdziliśm y, nie istnieje, ale lęk p rzed n ią jest jak n a jb a r­ dziej realn y i zdolny do w yzwolenia nieograniczonej w prost twórczości. U czucie strac h u p rze d p u stk ą (horror vacui), o któ ry m tu ta j m ow a, nie m a w łaściw ości p a­ raliżujących. W ręcz przeciw nie, wyzwala w nas kreatyw ny ru ch , coś na k ształt twórczej ucieczki (fuga), która swym przesadnym n ad m iarem zakrywa niebezpiecz­ ną otchłań. N ik t przecież bezw ładnie nie spada w przepaść, lecz w ykonuje szereg dram atycznych, pow tarzających się gestów, które m ają na celu przynajm niej za­ słonić n am perspektyw ę czeluści. Jakby wielość tych p anicznych ruchów m iała pom óc w znieść się człowiekowi do góry w akcie dram atycznej kreacji. N atom iast jedyne, co m oże osiągnąć jednostka w tym zgubnym locie, to wzniosłość op ad a­ nia, dlatego też nasze życie w idziane z tej perspektyw y m ożna by rozpatryw ać jako sztukę sp a d a n ia 10. O doniosłości ludzkiej egzystencji św iadczyłaby ilość w ykona­ nych ruchów i styl, w jakim b ro n im y się lu b podd ajem y nieodw ołalnie przyciąga­ jącej nas otchłani. Jeżeli w ogóle mówić o jakim kolw iek u p a d k u ludzkości, to ty l­ ko b łyskotliw ym , z d u żą dozą w yobraźni, k tó ra p ozw oliłaby b ez lę k u p atrz eć w d ó ł11. W tym m om encie m ożna by zaryzykować tw ierdzenie, jakoby nicość w so­ bie tylko znany sposób prowokow ała istn ien ie do rozkw itnięcia, w ydarzenia się. Swą nieznośną próżnością p u stk a zm uszałaby istn ien ie do u(ja)w nienia się, przy­ spieszałaby pow tarzający się desperacki ru c h spadania, swoisty ry tu ał egzystencji. M yślę, że w te n sposób m ożna odpow iedzieć na słynne p y tan ie L eibniza: dlaczego istnieje raczej coś niż nic? Lęk p rze d niczym okazuje się być w aru n k iem pojaw ie­ n ia się czegokolwiek i jest zasadą wszelkiej kreacji.

P rzy p atru jąc się te m u zjaw isku w k ontekście psychoanalizy, dla jego choćby częściowego rozjaśnienia, posłużyłbym się F reudow ską zasadą przyjem ności12. Otóż p u stk a dla obserw ującego ją w idza byłaby czym ś nieprzyjem nym , w ręcz tra u m a ­ tycznym d oznaniem , które n ie u ch ro n n ie doprow adzałoby do niepożądanego uczu ­ cia przykrości. D latego też widz, kierow any p rag n ie n iem przyjem ności w zroko­ wej, zapew ne sam dostarczałby sobie rozkoszy, w ytw arzając odpow iednie bodźce w izualne. Z tak ą w łaśnie sytuacją spotykam y się w p rzy p a d k u różnego rodzaju depryw acji sensorycznych, któ re odsłaniają twórcze zdolności wywołane lękiem p rze d nicością. N ajbardziej sp e k tak u larn ą i n am acaln ą p róbą zm ierzenia się z n i­ cością jest tak zwana kom ora depryw acyjna, służąca do całkow itej izolacji od świata

10 Z o b . S z t u k a sp a d a n ia , reż. T. B a g iń s k i, 2 0 0 4 .

11 H e id e g g e r tw ie r d z ił, że: „ b y c ie -w -ś w ie c ie z a w sz e ju ż je s t u p a d łe . P r z e c ię tn ą p o w s z e d n io ś ć je s te stw a m o ż n a z a te m o k r e ś lić ja k o u p a d a ją c o -o tw a r te , r z u c o n e - -p r o je k tu ją c e b y c i e - w - ś w i e c i e . ” . Z o b . M . H e id e g g e r B y c ie i cza s, s. 2 5 7 .

(7)

zew nętrznego13. Jest to dźw iękoszczelne pom ieszczenie w ypełnione cieczą, w k tó ­ rym p an u ją n ie p rz en ik n io n e ciem ności, nie docierają tu żadne bodźce wzrokowe an i słuchow e. C złow iek leży w niej nieru ch o m o , unosząc się sw obodnie na po ­ w ierzchni solanki o te m p e ra tu rz e zbliżonej do swego ciała, dzięki czem u po pew ­ nym czasie przestaje odczuwać obecność roztw oru, k tóry dla leżącego w n im z n i­ ka rów nie szybko, jak się pojaw ił. D łuższy pobyt w kom orze spraw ia, że tra c i się poczucie czasu, a n astęp n ie w łasnego ciała, k tó re n ik n ie jakby rozpływ ając się w wodzie. Ręce i nogi p rze stają tym sam ym tworzyć cielesną jedność i odzyskując autonom ię, u sam odzielniając się, zaczynają żyć w łasnym życiem 14. Jacques L acan p odobnie opisuje dośw iadczanie rzeczyw istości przez zanurzone w p o rzą d k u rea l­ nego dziecko, któ re percypuje siebie jako rozczłonkow ane (le corps morcelée), w ie­ lość częściowych obiektów. D opiero przejście przez fazę lu stra , utw orzenie je d n o ­ czącej rep rez en ta cji (pow tórzenie) um ożliw ia m u postrzeganie siebie jako całości i wejście w p orządek wyobrażeniowy. To p rzerażające dla p o d m io tu w rażenie roz­ puszczania się w kom orze depryw acyjnej, rosnącej dezintegracji i fragm entacji ciała jest m om en tem zw rotnym , gdyż n iejako zm usza do stanięcia b ezpośrednio w obli­ czu pochłaniającej nicości. N ieznośny lęk p rze d p u stk ą (horrorvacui) jest przyczy­ ną osobliwego dzieła (s)tw orzenia - serii halucynacji, om am ów słuchow ych, w zro­ kowych i czuciowych. Z ciem ności poczynają w yłaniać się n ajp ierw d robne m igot­ liwe plam k i, po czym ro zrastają się, by tym sam ym stworzyć sieć różnorodnych wzorów, figur geom etrycznych, wielość kształtów , feerię barw. A w szystko to p o ­ w odow ane p róbą ocalenia tw ardego, spójnego p odm iotu, k tóry najb ard ziej lęka się przem ożnej siły rozczłonkow ania, rozw arstw ienia - zniknięcia.

Ten niem ający końca, cykliczny, burzliw y ru c h p o d m io tu zorientow any wokół p u stk i, pow odow any p anicznym lękiem p rze d u tra tą spoistości doskonale o brazu­ je m etafora w iru. M etafizycznego cyklonu, k tó ry nagle, niespodziew anie pojawia się zn ik ąd na horyzoncie, rośnie i nabrzm iew a sensam i, by n astęp n ie zniknąć, roz­ pływ ając się w pustce, z której przybył. W irujące m asy pow ietrza tw orzą wysoki, p otężny lej kondensacyjny o fallicznym kształcie, który m ożna odczytywać jako m anifestację sił żyw iołu jednocześnie budzącego podziw i przerażenie. T ornado niszczy otaczającą je różnorodność, po ch łan ia wielość n ap o tk an y ch form , sprow a­ dzając je do jednego w yrazistego, nieznoszącego sprzeciw u, pionow o w zniesione­ go k ształtu . Je d n ak tylko z daleka trąb a pow ietrzna w ydaje się być dostojnym ,

13 K o m o r a d e p r y w a c y jn a (a n g . iso la tio n ta n k ) z o s t a ła p o raz p ie r w s z y w y k o r z y sta n a p r z e z a m e r y k a ń s k ie g o b a d a c z a J o h n a C . L illy w 1 9 5 4 r o k u d o b a d a ń n a d iz o la c ją p s y c h ic z n ą . Jej d z ia ła n ie z w ła ś c iw y m s o b ie k u n s z te m a u to r s k im p r z e d s t a w ił S t a n is ła w L e m w O p o w ieścia ch o p ilo c ie P i r x ie , n a z y w a ją c p o d d a n ie s ię d e p r y w a c ji

w a r ia c k ą ką p ie lą .

14 Z o b . W olność nogi, reż. P. D u m a ł a , 19 8 8 . R e ż y s e r p r z e d sta w ia s e n ja k o n o c n y c z a s r o z c z ło n k o w a n ia , w k tó ry m k a ż d a c z ę ś ć c ia ła u z y s k u je n ie z a le ż n o ś ć i r u sza w sw o ją s tr o n ę . T en c ie m n y c z a s c h a o s u , p r z er y w a p o r a n n y b u d z ik , k tó r y z m u s z a p o d m io t d o w y k o n a n ia p r a c y s c a le n ia , w p r o w a d z e n ia ła d u - o b u d z e n ia się . Z o b . Ś n io n e f i l m y

P io tr a D u m a ły , red . J. A r m a ta , H a !a r t, K r a k ó w 2 0 0 9 .

14

(8)

14

6

n ieru ch o m y m i m ocnym tw orem , w yglądającym jak stalowy, sztyw ny słup, m ost łączący niebo z ziem ią. Jeśli znajdziem y w sobie dość odwagi i zdecydujem y się przyjrzeć jej z bliska, okaże się, że jest form ą b ardzo m obilną, a te intensyw nie p ow tarzane ru ch y skupione są wokół niezbadanego d okładnie ce n tru m . Z akryw a­ ją jądro ciem ności, którego nie sposób dostrzec z zew nątrz, ta k zwane oko cyklo­ n u , spokojne, niczym niezm ącone m iejsce, gdzie p an u je m rok i cisza - pustka. Tak jak oko cyklonu spogląda w gęstą i głęboką ciem ność, p odobnie p odm iot w pa­ trzony jest w o tc h łań nicości. To w łaśnie jej n ajbardziej się lęka i p rze d n ią drży w trw odze.

D latego też człowiek falliczny zostaje rzucony w w ir zadań i w ydarzeń, by swym zrytualizow anym , cyklicznym krzątactw em 15 zasłonić spojrzenie, które obserwuje nas z ciem ności, przypraw iając o dreszcze. C ały nasz codzienny wysiłek skupiam y na regularnie ponaw ianym p orządkow aniu otaczającego świata, pozbyw aniu się śla­ dów rozkładu, w słuchani w natarczywe wezwanie do utrzym yw ania ładu, bierzem y siebie sam ych w garść. Przykrywający m eble kurz, zarastające b ru d em pow ierzch­ nie, śm ieci i nieczystości, które nieusuw ane m ają dziwne skłonności do drażniące­ go nas zalegania, w dziwny sposób rozrastają się. W szystko to rozluźnia szwy oby­ czajów, którym i pozszywane są fragm enty rzeczywistości. O dsłaniając w te n sposób niepokojące szczeliny naszego istnienia, rozkład eksponuje m iejsca, w których jak gdyby było ono zbyt słabe, by pow strzym ać działanie nicości. Codzienność jest za­ tem m aterią utk an ą z pow tórzeń, czynności w ykonywanych co dzień, które utrzy­ m ują podm iot z dala od p ustki, zapobiegając tym sam ym rozpadow i spójnego świa­ ta na wielość autonom icznych elementów. Co więcej, jak tw ierdzi Brach-C zaina, krzątactw o jako kategoria egzystencjalna jest sposobem tw orzenia i utrzym yw ania obecności poprzez p o naw ianie16. Staje się próbą zatrzym ania pracy nicości, podob­ nie jak ciągle pow tarzane rytualne modlitwy, które m ają swą natarczywością odda­ lić czyhające nieopodal nieszczęścia i zdobyć n ad n im i przewagę.

D latego też m yśliciele zawsze z najw iększą uwagą sk u p ia li się na zag ad n ien iu formy, n iezm iennej substancji, która pow stając dzięki wytrwałej pracy reg u la rn o ­ ści, n ad a je znaczenie i celowość rzeczyw istości. N ato m iast to, co akcydentalne, przypadkow e, a naw et - jak chce w tw orzonej przez siebie drom ologii V irilio - w ypadkow e (accident - w ypadek)17, zawsze było ukryw ane p rze d naszym i oczam i ze w zględu na swe k atastro faln e dla codzienności skutki. A kcydens, k tó ry w tym m iejscu ro zp a tru jem y jako incydent, zaburza w ysiłki pow tarzalności i odbiera sens w szelkim poczynaniom , jest fu rtk ą , przez k tó rą w krada się chaotyczność i n ie ­ uporządkow anie. Jed n ak ludzka skłonność do autom atyzm u, do której nie chce­ m y się zazwyczaj przyznać, pro jek tu jąc tę cechę na m aterię, m aszyny oraz roboty, kolejny raz odnosi zwycięstwo. U n ik aln a w izja w ypadku, końca św iata, k tóry n iósł­

15 Z o b . J. B r a c h - C z a in a S z c z e lin y is tn ie n ia , E fk a , K r a k ó w 2 0 0 6 , s. 5 5 -8 0 . 16 Por. t a m ż e , s. 77.

17 Z o b . P. V ir ilio W y p a d e k p ie r w o r o d n y , p r z eł. K. S z e ż y ń s k a -M a ć k o w ia k , W y d a w n ic tw o S ic !, W a r sz a w a 2 0 0 7 , s. 1 2 -1 3 .

(9)

by ze sobą p o d m u c h dezintegracji i uderzeniow ą falę przypadkow ej w ielości, zo­ staje całkow icie zaprzepaszczona. K u ltu ra kom pulsyw ności generuje ciągły do­ pływ k atastrof, które w te n sposób tracą swoją złowieszczą moc i zostają w pisane w ciąg repetycji. Pojaw iając się w w ieczornych w iadom ościach, incydenty stają się substan cją, n ieodłącznym elem en tem naszej codzienności, k tó ry p ara d o k saln ie daje n am poczucie stabilności. D latego traum atyczne w ydarzenie m usi zostać zwie­ lokro tn io n e, pod an e do w iadom ości co godzinę, by w reszcie w ygładzone k o m e n ta­ rzem ekspertów m ogło już jako niegroźne w topić się w codzienną tk a n k ę sym bo­ liczną. P odobną m oc u n iew ażniania treści posiadają przecież dzieci, gdy w m a­ n ia k aln y m u n ie sie n iu pow tarzają do znu d zen ia jeden w yraz, rozkoszując się tym jak pow oli blak n ie, tra c i swą moc i sens18.

K rzątactw o swą n ie stru d zo n ą pracą pow tórzenia zasłania nicość i w prow adza nas w dom enę bezpiecznej codzienności. C h ro n i nas tym sam ym p rze d szczelina­ m i w szwach sym bolicznych, przez które m ogłaby wsączyć się nicość i obnażyć d elik atn ą, k ru ch ą budow ę podm iotu. Z pew nością pom ocna staje się w tym k o n ­ tekście zakładana rytm iczność dn ia i nocy, która nadaw ała przez długi czas puls i sens ludzkiej egzystencji. Czy jed n ak faktycznie zm uszeni jesteśm y do po strze­ gania rzeczyw istości w kategoriach regularnych odcinków: dnia i nocy? P odm io­ towa nam iętność do p ow tórzeń w pew nym sensie doprow adziła do znik n ięcia nocy. Poniew aż ta w łaśnie zbyt m ocno przywoływ ała niekom fortow e w spom nienie n ie­ obecności, chaosu, nicości, co, jak w iadom o, skutecznie dezorganizuje au to m a­ tyczne życie jednostki. C odzienność rozlała się szerokim stru m ie n ie m św iatła elek­ trycznego, odbierając n am tym sam ym gęste, n ie p rz en ik n o n e , złowieszcze i ta ­ jem nicze m roki nocy. G dy większość lu d z i zostało pozbaw ionych praw dziw ej nocy, a przy n ajm n iej połowa Europejczyków nie jest w stanie obserwować D rogi M lecz­ nej, m ożna mówić w tym w ypadku o zanieczyszczaniu św iatłem czy też naw et ska­ żen iu św ietlnym 19. Z atem próba w yelim inow ania nocy, która, jak się okazuje, p o ­ siada w sobie zbyt dużo kłopotliw ej niejasności, rzuca odrobinę św iatła na repety- cyjną stru k tu rę podm iotu.

Tym czasem ciem ność spraw ia, że świat znika nam z oczu, podw ażając tym sa­ m ym rów nież nasze poczucie istn ien ia, rodzi dezorientację i w prow adza zam ęt, pow oduje, że w b ezkształtności m ro k u tracim y p u n k t odniesienia. W te n sposób docieram y do traum atycznego jądra falliczności, którego podstaw ę stanow i wy­ parcie Lacanow skiego R ealnego, n ie u sta n n ie nękającego, podgryzającego i p o d ­ dającego p róbie uporządkow any, racjonalny, przejrzysty sym boliczny świat. M ę­ skość jest odpow iedzią na lęk p o d m io tu p rze d nicością oraz chaosem , który n ie ja ­ ko ją poprzedza. D latego też wym aga specjalnie w ypracow anych in sty tu cji, obwa­ row ań, przesadnych u m ocnień w obronie p rze d niep o w tarzaln ą irracjonalnością,

18 Z o b . J. B a u d r illa r d O u w o d z e n iu , p r z eł. J. M a r g a ń s k i, W y d a w n ic tw o S ic !, W a r sz a w a 2 0 0 5 .

19 Z o b . P. V ir ilio W y p a d e k p ie r w o r o d n y , s. 6 7 -6 8 o r a z V. K lin k e n b o r g Z n ik a ją c a noc,

„ N a tio n a l G e o g r a p h ic ” 2 0 0 8 n r 11.

14

(10)

14

8

idiom em czy też labilnością, której chw iejność w praw iłaby w drżenie m ęskie p o ­ sady. M istern ie przygotow yw ane zbrojow nie, bastiony, reduty, fortyfikacje, n ie ­ u sta n n y wyścig zb ro jeń przeciw ko nieokreśloności św iadczą o tym , że p o dm iot falliczny jest przede w szystkim tw orem lękowym, w tórnym , k ru ch y m i bardzo tr u d ­ nym , w ręcz niem ożliw ym do o b ro n ien ia20. Jednym słowem strac h oraz poczucie zagrożenia sprzyjają rozwojowi specyficznie m ęskich postaw, które wręcz żywią się ta k im i stanam i.

Głos jako źródło obecności

W yłaniający się z chaotycznej n iejasności podm iot, prag n ie położyć jej osta­ tecznie kres, lecz, jak już wiemy, nie jest w stanie zniszczyć nicości, gdyż ta już od sam ego początku nie istnieje. To w łaśnie z n ią nie chce pogodzić się m ężczyzna i za w szelką cenę dąży do przeciw staw ienia się en tro p iczn y m in k lin acjo m rzeczy­ w istości. P osługując się w yłącznie jedną jedyną k ategorią „ istn ie n iem ” i jego p rze­ ciw ieństw em niebytem , nie jest w stanie zauważyć, że en tro p ia to cały szereg sta­ nów pom iędzy, k tóre w ym ykają się tej n ie fo rtu n n e j, zero-jedynkow ej opozycji. Z atem podm iot, by trw ale zaistnieć, m u si n ajp ierw w ydobyć się z poprzedzającej go wielowarstw owej nieokreśloności. Stara się więc zerwać tę p lą ta n in ę dziwnych relacji, w k tó rą jest uw ikłany, a pam ięć o niej raz na zawsze pochować. Tym, co pom aga m u w yodrębnić się z o tc h łan i m ro k u , jest bez w ątp ien ia głos, k tó ry przede w szystkim go wywołuje, naw ołuje - woła.

W zrok to, co praw da, najszybszy ze zmysłów, k tóry w dodatk u nie niszczy przed ­ m io tu swojego zainteresow ania (jak dotyk, sm ak, węch), ale p rzy d a tn y jest tylko wtedy, gdy do swojej dyspozycji m a światło. N ie jest potrzeb n y w otchłani, ciem ­ nym lochu, w których z reguły się nasłu ch u je. Głos niejako wyciąga nas z ciem n o ­ ści, dotyka, zaczepia nas z całą swą natarczyw ością, p rze d k tórą niełatw o się obro­ nić, gdyż uszy w przeciw ieństw ie do oczu są przez cały czas szeroko otw arte. Mowa jest p rzede w szystkim czym ś żywym, pow iązanym dosyć m ocno z fizjologią - w il­ gotnym , ciepłym oddechem , tc h n ie n ie m (πνεύμα), które p o trafi tworzyć barw ny świat w otaczających go m rokach. N ie m ożna w yobrazić sobie głosu, k tó ry rów no­ cześnie nie niósłby ze sobą poczucia bliskości drugiej osoby - obecności. N aw et jeśli jest ona w danym m om encie niep rzy jem n a i chłodna, i za w szelką cenę chcie­ libyśm y się jej pozbyć, to odczuw am y to przykre sąsiedztw o dosyć w yraźnie. D la­ tego też jeśli ktoś m ówi, zapew ne rów nież istnieje, ponad to tylko w te n sposób m oże zaistnieć dla swojego otoczenia. Głos jest ta k m ocno zw iązany z obecnością, że w praw ia nas w przerażenie, jeżeli usłyszym y jakiś dźwięk, za którym n ie stoi żadne istnienie. W ówczas przy p isu jem y niew ytłum aczalne, aczkolwiek słyszalne przez nas jęki i skowyty różnym baśniow ym potw orom , strzygom czy też upiorom .

Je d n ak mowa nie tylko upew nia nas co do egzystencji innych, lecz jest przede w szystkim m echanizm em , k tóry um ożliw ia ta k u p rag n io n e poczucie sam

(11)

ności (obecności dla siebie)21. N ie w ystarczy bow iem , że ktoś zawoła nas po im ie­ n iu , z czego n astęp n ie w yw nioskujem y, że rzeczyw iście istniejem y. P odm iot wy­ pow iadając się, dzięki odczuw alnym w ibracjom i d rżeniom zależnym od danego te m b ru głosu, dokonuje szeregu sam opobudzeń, któ re u pew niają go w jego istn ie­ niu . W tym w ypadku fale dźwiękowe nie są p rzesyłane do odbiorcy drogą pow ietrz­ ną, lecz słyszy je dzięki przew odnictw u kostnem u. To w łaśnie pow tarzające się, w ibrujące głaskanie swojego ciała podczas w ypow iadania słów, w yraźne poczucie w łasnych granic pozw ala człowiekowi odnosić się do sam ego sieb ie22. Z atem sły­ szenie siebie m ów iącego pow inno przy n ajm n iej na chw ilę rozw iać w ątpliw ości p o d m io tu , co do jego bezspornej obecności. Ciepły, m iękki, ak sam itn y głos, k tóry ry tm iczn ie w ypow iada sylaby, dając tym sam ym w rażenie bliskości i ciągłości, pozw ala zniwelow ać w ciąż u trzym ujące się zagrożenie pustk i. M iędzy in n y m i d la­ tego czyta się dzieciom książki p rze d zaśnięciem bądź opow iada wciąż te same bajki. Z intensyfikow ane poczucie obecności, któ re uzyskuje się poprzez głośne czytanie, m a zasłonić ciem ność, któ ra z każdym w ypow iedzianym słowem n ie ­ u ch ro n n ie się zbliża. S am otni n ato m ia st zasypiają przy w łączonym telew izorze lub rad iu , które m ają zastąpić im nieobecnego p a rtn e ra bąd ź osłabić lęk przed n adchodzącą m ałą śm iercią.

Tym czasem głos zw iązany jest rów nież n ierozłącznie z sensem , k tó ry na g ru n ­ cie m etafizyki obecności nie m oże być pom yślany inaczej niż zawsze już obecny23. G dy słyszym y jakąś w ypowiedź, n astaw ieni jesteśm y przede w szystkim na odczy­ ta n ie jej treści, k tó rą n iejako niosą ze sobą artykułow ane dźw ięki. Stąd w tym k o n ­ tekście b ędziem y zawsze p ostrzegali praw dę jako obecną, a fałsz jako coś z dom e­ ny nie-obecności. Jeśli zaś logocentryzm zw iązany jest bezpośrednio z fonocentry- zm em , zatem m ilcząca nicość czy też chaosm os posługujący się polilogiem w i­ dziane z tej perspektyw y nie b ęd ą posiadały żadnego sensu. W ielość głosów oka­ zuje się być szkodliw a dla tw ardego p o d m io tu , gdyż każda Inność podw aża jego du m n ą, k ru ch ą i zawsze jedną egzystencję. A w szystko zgodnie z zasadą: jeśli nie mówię - nie czuję swojej w ibrującej obecności. D latego też falliczny podm iot sprag­ n io n y dowodów swojego istn ien ia m oże w ypow iadać tylko jeden m ocny sens24, co w ięcej, m u si w ygłaszać go stale i nieprzerw anie. W tym w łaśnie m om encie

myśl-21 N a te m a t o b e c n o ś c i d la s ie b ie i ję z y k a m ó w io n e g o , m y ś li-d ź w ię k u , z w ią z k ó w m ię d z y g ło s e m o r a z s e n s e m , z o b . J. D e r id a G ło s i fe n o m e n . W p r o w a d ze n ie do

p r o b le m a ty k i z n a k u w fe n o m e n o lo g ii H u sse rla , p r z el. B. B a n a s ia k , K R , W a r sz a w a 1997;

J. D e r r id a O g ra m a to lo g ii, p r z eł. B. B a n a s ia k , K R , W a r sz a w a 1999.

22 „Jak k a te g o r ia p o d m io t u n ie m o ż e z o s t a ć i n ig d y n ie m o g ła b y ć p o m y ś la n a b e z o d n ie s ie n ia d o o b e c n o ś c i ja k o h y p o k e im e n o n b ą d ź ousia itp ., ta k p o d m io t jak o ś w ia d o m o ś ć n ig d y n ie m ó g ł o b ja w ić s ię in a c z e j n iż ja k o o b e c n o ś ć d la s i e b i e ”. Z o b . J. D e r r id a O u sia i g r a m m e , s. 43 .

23 Por. J. D e r r id a O g r a m a to lo g ii, s. 32.

24 K a ż d y f i l o z o f p r z e z c a łe sw o je ż y c ie m y ś li ty lk o je d n ą m y ś l - d e f in ic ja

fa llo g o c e n t r y z m u .

14

(12)

15

0

-dźw ięk w iąże się z panow aniem i dom inacją. Głos płochy, lękliw y i kluczący, k tó ­ ry n ik n ie zan im jeszcze na dobre zdążył rozbrzm ieć, jest w ydarzeniem efem erycz­ nym , niezdecydow anym , n ieposiadającym au to ry tarn y ch skłonności czy też goto­ wych odpow iedzi. Słuchaczowi sprag n io n em u stru m ie n ia m ocnej, obfitej obecno­ ści z tru d e m przychodzi słuchać tych m ozolnie wykluwających się koślawych dźwię­ ków, któ re p o trafią posiać niepew ność, zam ęt naw et w śród n ajb ard ziej w ytraw ­ nych retorów. Inaczej m a się spraw a z głosem tu b a ln y m , donośnym , k tó ry swoją m onologiczną m yślą-dźw iękiem w ypełnia naty ch m iast całą d ostępną p rzestrzeń, rezonując p ełn ią w p ie rsiac h mówcy i h a rm o n ijn ie b rzm iąc w uszach słuchaczy.

P oniew aż p o w tórzenie jest czym ś fu n d a m e n ta ln y m dla obecności, a nie na odw rót25, podm iot, który jawi się p rzede w szystkim jako obecność dla siebie, m usi się w niej n ie u sta n n ie utw ierdzać. Stąd znana jest skłonność p o d m io tu falliczne- go do rozpraw iania, lubow ania się w w ypow iadanych przez siebie słowach, które niosą ze sobą poczucie p e łn i26. U pajanie się w łasnym głosem, m onologiem to w rze­ czyw istości sycenie się w łasnym istn ien iem , które m oże bez przeszkód rozlewać się, a dopóki trw a ta autoerotyczna przem ow a, n ie grozi m u żadne niebezpieczeń­ stwo. N iedopuszczanie do głosu innych, natarczyw e, długie w okalne wycieczki są spow odow ane u p a r t y m p r a g n i e n i e m z a c h o w a n i a o b e c n o ś c i 27, k tó re w swej zachłanności będzie dom agało się coraz częstszych pow tórzeń. Po­ dobnie jak fu nkcja fatyczna języka służy naw iązan iu i p o d trzy m an iu w ięzi m ię­ dzy rozm ów cam i, ta k w tym w y p ad k u m owa m a za zad an ie utrzy m ać k o n ta k t mówcy z sam ym sobą, k tó ry m ów i się (siebie). P rzydługie, rozw lekłe, niem ające końca rozw odzenie się na d any te m at staje się już nie tylko p o tw ierd zan iem w łas­ nej obecności, lecz p rzede w szystkim zakryw aniem m ożliw ości nie-obecności. Jak w idać istn ien ie jako obecność nie jest czymś pew nym , co osiągam y raz na zawsze, w zasadzie jesteśm y skazani na ciągłe u d o w adnianie i obronę tej k ru ch ej, od p o ­ czątku przegranej struktury. M om enty pęknięć, w których poczucie obecności dla siebie staje się najb ard ziej zagrożone i wystawione na szwank, o d słaniają p rzed n am i to, w jaki sposób skonstruow any jest podm iot. O kazuje się bow iem , że jego n aro d z in y są n ierozerw alnie splecione z obroną p rze d p ry m arn ą nicością oraz c h a­ osem, z których dzięki pow tórzeniu m ożna salwować się ucieczką.

N ajw ięcej chw il w ahania oraz niepew ności co do swego istn ien ia przeżyw ają dzieci, poniew aż jako relacyjne, m iękkie po d m io ty nie stw ardniały jeszcze na tyle, by obecność uznać za coś codziennego, za obow iązujący p u n k t w idzenia. Zw łasz­ cza one w rażliw e są na ciem ność, któ ra podw aża, rozm ywa ich stałe poczucie ist­ n ie n ia, którym m ogą się jeszcze baw ić. Gdy zam ykają oczy, w ydaje im się, że p rze­ stają na m om ent istnieć, często też po p ro stu na chw ilę w yłączają się, nie w iedząc co się wokół n ic h dzieje. Tej w łaśnie cechy nie znoszą najb ard ziej rodzice, tw arde

25 „ O b e c n o ś ć - te g o -c o -o b e c n e w y w o d z im y z p o w tó r z e n ia , a n ie n a o d w r ó t”. Z o b . J. D e r r id a G łos i fe n o m e n , s. 88.

26 „ H is to r ia m e ta f iz y k i je s t a b s o lu t n ą c h ę c i ą s ły s z e n ia w ła s n e j m o w y ” . T a m ż e , s. 17. 27 T a m ż e , s. 86.

(13)

p o d m io ty sprag n io n e ciągłej, niczym niezakłóconej obecności. D latego też nie ustają w w ysiłkach, by nauczyć swoich podopiecznych nawykowej przytom ności um ysłu. O tej dziecięcej skłonności do praktykow ania k ró tk ic h nieobecności p i­ sze V irilio, gdy analizuje zjaw isko pyknolepsji (πυκνσ - częsty) chwilowej u tra ty św iadom ości spowodowanej w zrastającą szybkością ludzkiego życia28. O kazuje się, że gdy chce się uciekać p rze d nicością z p rędkością św iatła, p arad o k saln ie trafia się w m rok, którego ta k bardzo chciało się uniknąć. D zieci rozpoczynając swą przy­ godę z falliczną podm iotow ością, p osługują się prędkością, pozw alającą um knąć im p rze d nie-obecnością oraz głosem , k tó ry um ożliw ia wyw ołanie sam oobecności. W łaśn ie z tej p rzyczyny w p o śp ie c h u p rze b ie g a ją p rzez ciem n y pokój czy też gw iżdżą, gdy zostają sam e w dom u, by dodać sobie otuchy. C ałkiem m ożliwe, iż zwyczaj śpiew ania p o d p rysznicem m ożna by w yjaśnić w k ontekście m etafizyki obecności. G dy zam ykam y oczy podczas m ycia włosów, boim y się, że nasze istn ie ­ nie rozpuści się w ciem ności, p odobnie jak m ydliny, które giną w otch łan i ścieku. N ato m iast wyczuwając znajom e w ibracje spow odow ane śpiew em , czujem y, jak nasza obecność znów staje się czym ś rzeczyw istym i lęk zostaje p rzynajm niej na tę chw ilę oddalony.

Z podobnym typem lęków spotykają się rów nież ludzie starsi, którzy powoli trac ą swoją w ypracow yw aną przez lata spójność. N iejako znów stają się p o d m io ta­ m i relacyjnym i, tworząc w ielowarstwową sieć, tym czasow e sojusze z lu d ź m i oraz p rze d m io ta m i, bez których n ie m ogliby skutecznie realizow ać swoich interesów . Ich ciało staje się otw arte na inność w p ostaci różnorodnych protez, aparatów słu ­ chowych, ciał obcych, substancji, procesów chem icznych i chorobotw órczych za­ chodzących w ich o rganizm ach29. W zw iązku z tym pojawia się nostalgia za u tra ­ coną integralnością, n iepodzielnością i tw ardością p odm iotu, która w obliczu za­ chodzących w n ic h sam ych zm ian m oże wydawać się rów nie dobrze iluzją, id e ali­ stycznym p o stu late m p odm iotu. Je d n ak z perspektyw y opozycji b in a rn y c h poza istn ie n ie m jest tylko nie-obecność i to w łaśnie jej obawia się scalony podm iot. T kw i w b ezn ad ziejn y m p rze k o n an iu , że z każdym dn iem jest go coraz m niej, tym ­ czasem otw arcie się jego ciała na Inność spraw ia, że wokół niego do głosu docho­ dzi szereg m ałych, niew ielkich istn ień , z k tórym i m oże wejść w różnorodne in te ­ rakcje. Jed n ak p odm iot falliczny n ad a l u trzym uje, iż rozpływa się w chaosie, b łą ­ dzi po om acku, znika w ciem ności, z której n ad lu d z k im w ysiłkiem się wyłonił. D latego też chcąc w zm ocnić, ocalić swoje istn ien ie, starzejący się człowiek ucieka się do b ardzo dobrze sobie znanego sposobu k onstruow ania p odm iotu. Zaczyna snuć w ielokrotnie słyszane już przez innych opowieści, w nadziei, że to one dadzą m u poczucie ubywającej z każdym dniem obecności. Reakcje słuchaczy nie są w tym

28 Por. P. V ir ilio A e s th e tic s o f d isa p p ea ra n c e, tra n s. P. B e itc h m a n , S e m io t e x t ( e ) , N e w Y ork 1 9 9 1 , s. 9 -1 5 .

29 O k o n c e p c ja c h z w ią z a n y c h z c ia łe m o tw a r ty m zo b . M . B a k k e C ia ło o tw a rte :

filo z o fic z n e r ein terp re ta c je k u ltu r o w y c h w i z j i cielesności, W y d a w n ic tw o N a u k o w e

IF U A M , P o z n a ń 2 0 0 0 .

15

(14)

152

w ypadku ta k istotne, gdyż najw ażniejszy okazuje się głos i jego w ibrująca moc istn ien ia.

Przymus powtarzania

N icość, k tórą postrzegam y już zawsze przez pryzm at obecności, dana jako nie- redukow alny b ra k (nie-obecność), jest dla p o d m io tu p rzede w szystkim urazem . Z atem ludzka aktywność (krzątactw o) polega w przew ażającej m ierze na tk a n iu fantazm atycznej zasłony, m ającej na celu ograniczyć przykre dośw iadczenie p u s t­ ki, która dobija się, p u k a do nas w najm niej oczekiw anym m o m en cie30. N atom iast

horror vacui jest nie tylko uczuciem p rzerażen ia, ale im p lik u je jednoczesną palącą

n am iętność własnej obecności, której jed n ak n igdy nie sposób do końca u g asić31. Co więcej naw et niezw ykła obfitość istniejących rzeczy, któ rą m ożem y się otoczyć, w praw i nas raczej w uczucie m dłości, niż ofiaruje uspraw iedliw ienie czy pewność naszego istn ien ia. D ostrzegając, jak ro zplenia się, w ije w p ląsach św iat żywych istot, m ieniący się m row iem obecności, odczuw am y p odobnie jak A ntoine Roqu- en tin , b o h ater Mdłości, zbyteczność tego p rzep y ch u {être de trop)32. Jest tego w szyst­ kiego stanow czo za dużo. D laczego jednak to bogactw o różnorodnych form , za­ m iast nas zachwycić, w ydaje się przeraźliw ie lepkie, duszne i podejrzane? P rzera­ ża nas, że ta wciąż narastająca gm atw anina bytów, które n ie m ogą się pow strzym ać żadną m ia rą od istn ien ia, swym n ad m ia re m m oże starać się ukryć nicość. N ie ­ przyzw oita obfitość rzeczy, któ rą dostrzegam y wokół siebie, uśw iadam ia przede w szystkim sposób d ziałania p odm iotu, k tóry p ro jek tu je swój lęk p rze d p u stk ą na otoczenie. Sam e zaś m dłości w ydają się być wywołane przeczuciem , iż ktoś (w tym w ypadku przyroda) p osługuje się jego w łasną lękową strategią. W d o d atk u , co

30 J. L a c a n T u c h é i a u to m a to n , w: Teorie lite r a tu r y X X w ie k u . A n to lo g ia , red . A . B u r z y ń sk a , M .P . M a r k o w sk i, Z n a k , K r a k ó w 2 0 0 6 , s. 3 0 -4 1 .

31 P e łn a s a m o o b e c n o ś ć b y ła b y n a g r u n c ie p s y c h o a n a liz y la c a n o w s k ie j o b ie k t e m „ m a łe a ” (objet p e t i t a ). Z o b . S. Z iz e k P a tr z ą c z u ko sa : d o L a c a n a p r z e z k u ltu r ę

p o p u la r n ą , p r z eł. J. M a r g a ń sk i, K R , W a r sz a w a 2 0 0 3 , s. 1 3-21 o r a z P. D y b e l Z a g a d k a d ru g iej p łc i: spory w o k ó ł r ó żn ic y sek su a ln ej w p s y c h o a n a liz ie i w fe m in iz m i e , U n iv e r s it a s ,

K r a k ó w 2 0 0 6 .

32 „ I s t n ie n ie w s z ę d z ie , w n ie s k o ń c z o n o ś ć , z b y te c z n ie , z a w sz e i w s z ę d z ie ; i s t n ie n i e - o g r a n ic z o n e z a w sz e ty lk o is t n ie n i e m . S ie d z ia łe m b e z w ła d n ie n a ła w c e o s z o ło m io n y , o g łu s z o n y tą p r o fu z j ą b y t ó w b e z p o c z ą tk u . W s z ę d z ie r o z w ija n ie s ię , r o z k w ity , u s z y m o je b r z ę c z a ły i s t n ie n i e m , n a w e t m o ja sk ó ra d y g o ta ła i o tw ie r a ła s ię , o d d a w a ła s ię p o w s z e c h n e m u p ą c z k o w a n iu , to b y ło o d r a ż a ją c e . A le d la c z e g ó ż , m y ś la łe m , d la c z e g o ty le i s t n ie ń , je ś li w s z y s t k ie o n e są d o s ie b ie p o d o b n e ? N a c ó ż ty le p o d o b n y c h d o s ie b ie d rzew ? T y le c h y b io n y c h i u p a r c ie o d n a w ia n y c h i s t n ie ń , i z n ó w c h y b io n y c h - ja k n ie z r ę c z n e w y s i łk i o w a d a , k tó r y u p a d n ie n a g r z b ie t? (Ja b y łe m je d n y m z ty c h w y s iłk ó w ). Ta o b f it o ś ć n ie s p r a w ia ła w r a ż e n ia h o j n o ś c i, w p r o s t p r z e c iw n ie . B y ła p o n u r a , c ie r p ię t n ic z a , z a k ło p o t a n a sa m a so b ą . Te d r z e w a , te w ie lk ie n ie z r ę c z n e n a g ie c i a ł a . . . ”. Z o b . J.P. S a rtre M d ło ś c i, p r z e k ł. i w s t ę p J. T r z n a d e l, PIW , W a r sz a w a 1 9 7 4 , s. 187.

(15)

najb ard ziej w strząsa R o quentinem , znajd u jący m się w tym rogu obfitości, to p rze­ m ożna nieobecność nicości, któ rą jed n ak przeczuw a, spodziew a się gdzieś zastać. Stara się ją odszukać, ale w ydaje się, że w tym świecie ona po p ro stu n ie istnieje, w szędzie jest tylko coś i to w przerażającym , m dłym nad m iarze. P rzejaw nicości o dnajduje po pierw sze w zbyteczności rzeczy, tym ro zp u stn y m bezsensie istn ie­ nia, absurdalności, w nieobecności sensu. A skoro byty wciąż pojaw iają się na p ró ż­ no, naw et w sam ym języku odnotow ujem y ślad p u stk i, p ró żn i, któ ra m u si je wy­ woływać, niejako w ym usić na n ic h istn ien ie. W łaśnie tego potw ornego zbytku, b ra k u sensu najb ard ziej boi się R oquen tin . D ru g im śladem nicości okazuje się w szechobecna słabość, niedoskonałość bytów, w ybrakow anie, k tóre jest w zasadzie głów nym m otorem ich pojaw iania się. Przecież wystarczyłoby, aby istn iał jeden byt danego rodzaju, niepo siad ający w sobie żadnej skazy, defektu. M ogłoby to być na przy k ład drzewo z rozłożystym i ko n aram i, okazałym p n ie m i soczystym i, zie­ lonym i liśćm i. Je d n ak b o h ater Mdłości dostrzega p rzytłaczającą w ielość pow ykrzy­ w ianych, n ad p ró ch n iały ch , toczonych grzybem drzew, które kucając przy drodze, p rzy jm u ją rozlazłe, pokraczne pozy. Jak gdyby swoją n ara stając ą ilością, swym n am n aż an ie m bez końca byty chciały zrekom pensow ać w idzow i ich słaby stan - brak.

A ntoine jednak przez p rzypadek zn a jd u je ucieczkę p rze d m dłościam i, słucha­ jąc w b arze starego ra g tim e ’u ze śpiew anym refrenem : Some o f these days, You’ll miss

me honey. W ydobywające się z patefo n u dźw ięki, w ypełniając całą d ostępną p rze­

strzeń, spraw iają, że m oże doświadczyć p ełn i obecności, w której w reszcie nie ma p osm aku b rak u , niedoskonałości. G dy słyszy głos śpiew aczki, czuje w kościach rytm iczne pląsy k o n trab a su , zaczyna czuć d okładnie swoje ciało, które nagle staje się coraz tw ardsze. Sala barow a jawi m u się teraz niczym kula jasności, cała wy­ pełn io n a brzęczeniem m uzyki, stru m ie n ie m obecności, której n ik t nie jest w sta­ nie zaprzeczyć, podważyć. M dłości znikają, n atom iast pojawia się twardy, n ab rz m ia­ ły p odm iot, w ydobyty z nicości za pom ocą dźwiękowych w ibracji. Te, głaszcząc sylw etkę b o h atera, w praw iają go w n ie o d p arte poczucie istn ien ia, h arm o n ii już bez jakiegokolw iek u b y tk u czy n ad m iaru . R o q u e n tin przez chw ilę jest szczęśliwy - wie, że nicość została oddalona. Lecz w pew nym m om encie płyta zatrzym uje się, a razem z n ią n ik n ie dźwięk i „wchodzi noc, słodkaw a, niezdecydow ana. N ie w i­ dać jej, ale ona tu jest, osnuwa lam py. W dycha się w pow ietrzu coś gęstego. To ona”33.

M im o narzucającego się n ad m iaru istnienia, podm iot falliczny zawsze dostrzega lu b przeczuw a p u stk ę w otaczającym go świecie, a p rzede w szystkim w sam ym sobie. R ządzi n im p rzym us p ow tarzania (Wiederholungszwang), k tó ry zm usza do m im owolnego odtw arzania niechcianych i nieprzyjem nych sytuacji z przeszłości34. Co w ięcej, p rzym us te n jest w edług F reu d a o wiele silniejszy niż zasada przyjem ­ ności, która odpow iada za tk a n ie fantazm atycznej zasłony. Z atem traum atyzow

a-3 a-3 T a m ż e , s. 56 .

(16)

15

4

ny przez nicość i chaosmos po d m io t realizu je swą tw órczą ucieczkę n am nażając wokół siebie kolejne dow ody istn ien ia. Je d n ak przyrost tego, co obecne, jest w prost p ro p o rc jo n aln y do uczucia m dłości, które b ezlitośnie w strząsając jej tw órcą, w pę­ dza go w objęcia tego, od czego p an iczn ie uciekał. Tak w łaśnie pow staje (o)błędne koło (circulus vitiosus), po którego okręgu ru ch e m w irowym porusza się podm iot falliczny35. D latego zewsząd, pom im o obfitości, a m oże przez n ią w łaśnie, unosi się gorzki posm ak nieobecności, niepew ności, k tó ry p rzypom ina podm iotow i o je­ go trau m ie. Skryw ającym się zagrożeniu, któ re będzie starał się za w szelką cenę oddalić i uniew ażnić.

O kazuje się, że tw ardego istn ien ia zawsze w ydaje się być zbyt m ało. Jest za­ zwyczaj zbyt m iękkie, niedoskonałe i relacyjne, dlatego m usi być nieu stan n ie utw ar­ dzane, utw ierdzane i potw ierdzane. F allogocentryzm , postrzeganie sensu w k ate­ goriach pełnej, dostępnej obecności, okazuje się być p ro jek tem zbyt słabym i k ru ­ chym . D latego m yślenie o jednej, n ie u sta n n ie obecnej praw dzie, wym aga w ysiłku w zm ocnienia: obrony p rze d w kradającą się niepew nością, u zasad n ien ia, p o d sta­ wy i ciągłych, niekończących się dowodów. W zasadzie jedyną b ro n ią, jaką dyspo­ n u je falliczny po d m io t w walce z nachodzącą go nicością i chaosmosem, jest w spo­ m n ia n e już pow tórzenie, którego n ajp ro stszą ze spotykanych od m ian jest podw o­ jenie. W ystarczy przyw ołać pierw sze k ro k i dziecka, k tó re staw ia w p rze strzen i św iata sym bolicznego, gdzie od sam ego początku m am y do czynienia z pew nym niepokojącym nad m iarem czy też zbytkiem . Powtarzając dwie identycznie brzm iące sylaby w słowach „m a-m a” i „ta-ta”, dziecko uzyskuje ta k pożądane przez siebie w zm ocnienie. Czyżby nie było całkiem oczywiste, że oni istnieją? D ziecko, nie chcąc przeżyć rozczarow ania, pow tarza i dodaje drugą sylabę na w szelki w ypadek, jakby sam o chciało pom óc otaczającej go rzeczyw istości uobecnić się w pełni. Jak gdyby czegoś brakow ało sam em u ta lub ma, rozpływ ającem u się w głuchej pustce pokoju. N ato m iast zastosow anie tej d u p lik a cji spraw ia, że nie m a już w ątpliw ości co do obecności swoich rodziców, ich istn ien ie nie jest już takie słabe jak wcześ­ niej. G dyby R oqentin zanucił swą kojącą m elodię, usłyszelibyśm y pewnie: „ la la ...”. W arto rów nież zastanow ić się n a d pow tórzeniam i istniejącym i na g runcie k u l­ tury, które w prost odnoszą się do istnienia. W trad y c ji judeochrześcijańskiej m oż­ na w skazać na przy n ajm n iej dwa dość ciekawe przy p ad k i. W K siędze R odzaju z n a jd u ją się dwa opisy stw orzenia św iata, któ re n astęp u ją b ezpośrednio po sobie. D laczego ak u ra t dwa, czy nie w ystarczyłaby jedna opowieść? P róbując znaleźć roz­ w iązanie dla tej osobliwości, m ożna oczywiście odwołać się do fak tu , iż każdy z b i­ b lijn y ch opisów pochodzi z innej tradycji, k apłańskiej oraz jahw istycznej. Jednak to nie rozjaśnia w żaden sposób naszych w ątpliw ości, dlaczego zostały um ieszczo­ ne jeden po drugim . N ato m iast w ydaje się, że zabieg te n m iał p rzede w szystkim rozw iać egzystencjalne w ątpliw ości sam ego autora Pięcioksięgu. Opowieść o stwo­ rze n iu m usiała zostać pow ielona, gdyż tylko w te n sposób m ożna było osiągnąć

35 R u c h w ir o w y , n a z y w a n y r ó w n ie ż r u c h e m o b r o to w y m , p o le g a n a z a ta c z a n iu p e łn e g o o b r o tu w o k ó ł w ła s n e j o si.

(17)

pew ność, że niebyt, z którego w yłonił się świat, został oddalony. Z atem pow tórze­ nie opisu stw orzenia św iata (creatio) m iało na celu p rzede w szystkim zakrycie n i­ cości (ex nihilo), której nie przestało n igdy nie być. Podobnie rzecz m a się z sen­ tencją, k tóra inspirow ała filozofów -teologów niem al całe średniow iecze. K onsta­ tacja „jestem , który jestem ” m im o w szystko nie napaw a p rzesadnym optym izm em , lecz raczej w zbudza S a rtre ’owskie m dłości. N ic dziwnego, iż z powyższego zdania m ożna było wywnioskować konieczność istn ien ia (ens per se), pow iedziałbym n a ­ wet, że chodzi tu ta j o pew ien przym us. Lecz przy m u s p ow tarzania ujaw ni się do­ piero wtedy, gdy zastanow im y się n ad tym , co stara się ukryć ta nieoczekiw ana nadobecność i czego ta k b ardzo się lęka.

O tóż w p o dw ajaniu skrywa się n ie istn ien ie , inność, k tó rą m ożna wyczuć w p o ­ jawiającej się wówczas aurze niesam ow itości (Das Unheimliche)36. W edług trad y cji zobaczenie swojego sobowtóra było rów noznaczne ze sp o tk an iem w łasnej śm ierci, antycypacją rozk ład u (na dwoje), zapow iedzią tego, co stanie się z naszym ciałem . W tak i właśnie sposób B au d rillard in te rp re tu je w ydarzenie bliźniaczych wież W orld Trade C enter, któ re jako zn ak i w szechm ocy swoją podw ójnością m iały ukrywać słabość. Przeglądając się naw zajem w sobie, sycąc się swoim n ad m iarem , za p rze­ czały w łasnej kruchości, w pisanej w nie śm ierci im p e riu m 37. P odm iot falliczny szczególnie lęka się swojego sobow tóra i tra k tu je go jak ryw ala, ziejąc n ie u za sad ­ n io n ą w prost n ienaw iścią38. W ynika to praw dopodobnie z lęku p rze d n ie k o n tro ­ low anym rozczłonkow aniem , któ re skutecznie dezin teg ru je dośw iadczenie siebie jako niepodzielnej, tw ardej całości - indyw iduum . E konom ia b in a rn a obecności/ b ra k u nie pozw ala na bycie w dwóch m iejscach na raz, we m nie i w m oim alter ego. D latego sobow tór uderza z w łaściwą sobie zdw ojoną siłą w m ocne poczucie obec­ ności p o d m io tu i je rozchwiew a. Z atem jeśli zobaczę siebie poza sobą, na gruncie fallogocentryzm u m oże oznaczać to tylko jedno - um arłem .

Narcyz i nerwica natręctw

D oskonałym p rzykładem podm iotow ości fallicznej jest N arcyz, który pojawia się tu jako pew ien archetyp człowieka spragnionego p ełn i obecności. Zazwyczaj um ieszczany w k ontekście autoerotycznym , z jednej strony staw iany za wzór, ide­ ał m ęskiej urody, z drugiej przyw oływ any jako exemplum słabości: m iłości własnej

(amorsui). N ie zapo m in ajm y jednak, że p rzede w szystkim pojawia się na lu d zk ich

ustach jako sym bol próżności, co odegra w naszej in te rp re ta c ji zasadniczą rolę. N arcyz jest próżny, co w ięcej, doskonale zdaje sobie z tego spraw ę, jed n ak w łaśnie

36 Z o b . S. F r e u d P ism a p s yc h o lo g ic zn e, w: te g o ż D z i e ła , t. 3, p r z e ł. R . R e s z k e , K R , W a r sz a w a 1 9 9 7 , s. 2 3 3 -2 6 2 .

37 Z o b . J. B a u d r illa r d D u c h te rro ry zm u : req u iem d la T w in T ow ers, p r z e ł. R . L is, W y d a w n ic tw o S ic !, W a r sz a w a 2 0 0 5 .

38 Z o b . O. W e in in g e r P ł e ć i c h a ra k te r, p r z eł. O. O r tw in , w s t ę p G . K u n ig ie l,

(18)

15

6

w tym tkw i cały dram aty zm tej postaci. W p a tru je się w zw ierciadło n ie dlatego, że oglądanie swojego oblicza spraw ia m u jakąś w ysublim ow aną, niew ypow iedzianą przyjem ność. Spogląda w nie p rze p ełn io n y n ieufnością w sto su n k u do swego po ­ czucia obecności, zerka tylko po to, by uzyskać potw ierdzenie, iż wciąż istnieje. N ajb ard ziej lęka się bow iem p u stk i i to jej ta k b ardzo nie chce zobaczyć w lustrze wody. Z atem nasz m łody m ężczyzna pada ofiarą nerw icy natręctw , typowej dla p o d m io tu fallicznego, k tó rą nazywa się rów nież anankastyczną (’Α ν ά γ κ η - k o ­ nieczność, fatum ), jeśli chce się wydobyć charakterystyczny dla niej przym us po- w ta rz a n ia 39.

N erw ica rozpoczyna się od n atrę tn y ch m yśli (obsessiones), które za przątają um ysł N arcyza, gdy po raz pierw szy n atra fia na swoje odbicie (sobowtóra). O d tego m o­ m e n tu już n ie będzie m ógł się uw olnić od w ątpliw ości, któ re zaczną m nożyć się i podw ażać pew ność dotyczącą jego egzystencji. D opóki w idzi swą podobiznę, jest pew ien swego istn ien ia, lecz jeśli tylko na chw ilę spuści z niej w zrok i zajm ie się czym innym , ogarnia go paniczny lęk p rze d nieobecnością. D latego też n ie u sta n ­ nie m usi w eryfikować praw dę o swej obecności, obsesyjnie spraw dzać, czy za tra ­ cając się w innych czynnościach, nie stracił p rzy p a d k iem sam ego siebie. U pew ­ niać się, czy tracąc k o n ta k t ze swym w izeru n k iem , po p ro stu nie znik n ął, nie roz­ puścił się w stru m ie n iu życia. Te w łaśnie i podobne im m yśli b ezlitośnie drążą um ysł m łodzieńca i p opychają go do w ykonyw ania czynności przym usow ych (com­

pulsiones), które pozw oliłyby m u uw olnić się od u tonięcia w udręce rozw ażań. W tej

fazie nerw icy m ogą pojawić się natręctw a dotykowe, obserw ujem y je również u N a r­ cyza, który starając się dotknąć odbicia w w odzie, tym sam ym pow iększa jeszcze swoje w ątpliw ości. P odobne zjaw isko zachodzi u osób w ątpiących w swoje istn ie­ nie, bąd ź niew ierzących we w łasne siły, które dotykają i głaszczą swoje ciało, by poczuć się pew niej. Je d n ak nie w ystarczy raz spraw dzić, dowieść swego istn ien ia, czynność tę trzeba ponaw iać w ielokrotnie, w nieskończoność. Przy czym im m oc­ niej walczy się z objaw am i nerwicy, tym b ardziej się n asilają, aż kom pulsyw nie pow tarzan e czynności p rzy jm ą postać kurio zaln eg o ry tu a łu chroniącego p rze d pojaw ieniem się lęków (phobiae). Tym w łaśnie ekscentrycznym zw yczajem , osobli­ wym obrzędem , który niw eluje przerażen ie N arcyza i uniew ażnia zagrożenie n ie ­ istn ien ia, staje się n ie u sta n n e w patryw anie we w łasne oblicze.

N erw ica natręctw w tym w ypadku polegałaby na obsesyjnym p o w tarzaniu przez p odm iot falliczny tego sam ego działan ia, by dostarczyć sobie ostatecznych dowo­ dów bycia sobą i dowieść własnej sam oobecności40. N arcyz, ta k b ardzo stęskniony za istn ien iem w świecie, nie jest jed n ak w stanie żadną m ia rą w n im uczestniczyć.

39 Z o b . A . K ę p iń s k i P sy ch o p a to lo g ia n e rw ic , W y d a w n ic tw o L ite r a c k ie , K r a k ó w 2 0 0 2 , s. 6 8 -8 6 .

40 Por. G. A g a m b e n C o zo sta je z A u s c h w i tz : a r c h iw u m i ś w ia d e k , p r z eł. S. K r ó la k , W y d a w n ic tw o S ic !, W a r sz a w a 2 0 0 8 , s. 1 2 8 -1 3 1 . A g a m b e n r efe r u je w ty m fr a g m e n c ie p o g lą d y ja p o ń s k ie g o p s y c h ia tr y K im u r y B in a z a w a r te w d z ie le : É c r its de

(19)

O drzuca go w raz z całą gam ą różnorodności, któ rą m a do zaoferow ania. G dy tylko zwróci swoją uwagę na coś innego niż kw estia jego istn ien ia, n aty ch m iast traci g ru n t p o d nogam i. Z am yka się na Inność, gdyż ta jawi m u się jako zew nętrzne zagrożenie, k o n ta m in a cja , któ ra z łatw ością w strząsnęłaby jego z tru d e m scalo­ nym św iatem . N arcyz, zan im spojrzał w zw ierciadło wody, naw iązyw ał ró żnorod­ ne relacje ze swoim otoczeniem jako myśliwy, n ato m iast od tego m o m e n tu jest zm uszony postrzegać siebie jako zakończoną, izolow aną całość - tw ardą jedność.

Z pew nością nie ułatw ia tego tru d n eg o położenia fakt, iż skazany jest wyłącz­ nie na posługiw anie się zm ysłem w zroku, k tó ry nie dostarczy m u ta k mocnego w rażenia sam oobecności, jak m a to m iejsce w p rzy p a d k u głosu. D esperacko wy­ p a tru ją c dowodów swego istn ien ia, w patrzo n y w siebie N arcyz staje oniem iały, nie będąc w stanie w ydusić z siebie choćby pojedynczego słowa. Jako tw ardy po d ­ m iot za w szelką cenę stara się n ie stracić twarzy, rów nież p rzed innym i, ale w szcze­ gólności p rze d sam ym sobą. Jest doskonale jeden, samotny, dosłowny i jednoznacz­ ny, a nie m ając do dyspozycji warstw, p rzeb rań , m asek pozbaw ia sam siebie hete- rogeniczności. N ie posiada m akijażu, który m ógłby się rozpuścić, dlatego ta k b a r­ dzo m artw i go, gdy jego oblicze m igocze, g ubi kontury, granice, by w k ońcu roz­ płynąć się w ruchliw ych, zm iennych w odach. F alliczne m yślenie w paradygm acie jednego n ie p o trafi bow iem znieść jakiegokolw iek ubytku, gdyż zawsze tra c i od raz u w szystko, stąd lęk p rze d kastracją czy im potencją, które są rów noznaczne z końcem , zn ik n ięciem czy też atrofią. D latego też w szystkie stany p ośrednie, hy- brydyczne, które nie są p ełn ą obecnością, tra k tu je się tu na rów ni z n ie istn ien ie m , jako n iep o żąd an ą nieobecność sta n u idealnego. W tym m om encie ujaw nia się lęk N arcyza p rze d n ie u sta n n ie zagrażającą m u m etam orfozą (chaosem )41, zwłaszcza ze strony płynnego obrazu, w jak i się w p atru je, oraz alienującej fascynacji otacza­ jącą go rzeczyw istością, w której gotów się zatracić.

O dpow iedzią N arcyza na przerażającą możliwość zm ian, która jest rów noznacz­ na z u tra tą spójności, są czynności persew eracyjne, m iędzy in n y m i ciągle pow ta­ rzające się zaglądanie w lu stro wody. To one pozw alają m ężczyźnie na utw ardze­ nie podm iotow e, upew nienie się w swoim istn ien iu , k tóre p rzypom ina katalepsję, jeden z objawów w łaściw ych k a ta to n ii42. Jego tw arz zastyga w posągowym grym a­ sie, nie docierają do niego żadne zew nętrzne bodźce, a on trw a ta k n ieporuszony z szeroko otw artym i oczyma, w ygięty w łuk, n a d lu stre m wody. M im o tych ty ta ­

41 K u ltu r a tw a r d e g o p o d m io tu z o g r o m n y m lę k ie m o d n o s i s ię d o m o ty w u m e ta m o r fo z y , tr a k tu ją c ją p r z e d e w s z y s t k im ja k o k a rę i o k a z ję d o p o p ra w y . W y s ta r c z y p r z y w o ła ć c h o c ia ż b y tr a d y c ję m e te m p s y c h o z y (w ę d r ó w k i d u s z ) jak o c ią g u p r z e m ia n , o d k tó r y c h n a le ż y s ię u w o ln ić . P r z e o b r a ż e n ia b y ły r ó w n ie ż d o m e n ą c z a r o w n ic , g d z ie sa m a id e a z m ia n y w ią z a ła s ię z fa łs z e m , ilu z j ą c z y n a w e t

d ia b e ls k im z łe m . W r e s z c ie w a r to w s p o m n ie ć o b u d z ą c y m d r e s z c z e w fa llic z n y m p o d m io c ie , n ie s a m o w it y m p r z y p a d k u G r e g o ra S a m sy , k tó r y p o d p ió r e m K a fk i z m ie n ia s ię w in s e k ta .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ekologiczne metody ochrony przeciwpowodziowej mają za zadanie nie tylko chronić przed powodzią, ale także umożliwić zachowanie natu- ralnych ekosystemów rzek i dolin

Ocena dopuszczajàca [1]Ocena dostateczna[1 + 2]Ocena dobra[1 + 2 + 3]Ocena bardzo dobra[1 + 2 + 3 + 4] Uczeƒ: –opisuje budow´ soli –wskazuje metal ireszt´ kwasowà we wzorze

• glebowy – mikroorganizmy zasiedlające glebę w pobliży korzeni rośliny, stanowiące rezerwuar partnerów do interakcji z rośliną. Czynniki wpływające na mikrobrom rośliny

Ale w pensjonacie dowiedziała się pan; Ropską, że Klara w yprow adziła się stam tąd jeszcze przed czterem a tygodniami do mieszkania, które jej urzą­. dził

osób na terenie Żoliborza, Bielan i Łomianek, jest dowo- dem na to, że właściwa organizacja pracy i sprawny zespół osiągający dobre efekty może skutecznie działać w modelu

Zastosowane rury, kształtki i studnie z kamionki muszą być wykonane z tego samego materiału oraz być ze sobą kompatybilne, a więc stanowić jeden system i

nizmu, jest w całej twórczości Przybyszewskiego bardzo istotne. Dużą rolę odgrywa w powieściach, zwłaszcza w ich warstwie kompozycyjnej, ale wyjątkowo ważne staje

Jak wynika ze statystyk GUS, nasze społeczeństwo się starzeje i coraz więcej osób będzie uzyski- wać świadczenia emerytalne, na- tomiast odprowadzających skład- ki będzie