• Nie Znaleziono Wyników

Miejsca przeznaczone na drukowanie nielegalnych pism - Wit Karol Wojtowicz - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Miejsca przeznaczone na drukowanie nielegalnych pism - Wit Karol Wojtowicz - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

WIT KAROL WOJTOWICZ

ur. 1953; Łańcut

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, PRL

Słowa kluczowe niezależny ruch wydawniczy, opozycja w PRL, życie polityczne, organizacja druku, „Zapis”,

„Komunikaty KOR”

Miejsca przeznaczone na drukowanie nielegalnych pism

Organizowanie miejsc na drukowanie to była zbyt poważna sprawa, żeby zdać się na przypadek. Trzeba było to dobrze zorganizować i sprawdzić. Zbyt cenny był sprzęt, zbyt cenni byli też ludzie, którzy przy tym sprzęcie byli zaangażowani, aby ich narażać.

Na pewno decydowało dogodne położenie, które umożliwiało szybką i łatwą ucieczkę. Nie mógł być to zaułek bez wyjścia, tak zwanej drogi ewakuacji. Ważne było bezpieczne sąsiedztwo. Także osoba, za wiedzą której to się działo, albo od której mieszkanie się wynajmowało, musiała być pewna.

Były też takie wynajęcia, kiedy ostatecznie nie zdecydowałem się na wejście tam, bo coś mi się nie podobało. Nie wiem, czy miałem rację, czy nie. Wydaje mi się, że wszyscy byliśmy uważni, rozglądaliśmy się częściej wkoło siebie i nabywaliśmy chyba z czasem takiej fobii ostrożności.

„Zapis” nr 1 i parę numerów „Komunikatów KOR” było drukowanych na Czechowie, w mieszkaniu, które wynajmowaliśmy chyba od państwa Borysów. Mieszkanie wpadło, ale powielacz udało nam się uratować. To też śmieszna historia, bo ewakuowaliśmy go nocą, ubrani w białe kurtki czy prochowce, zupełnie bez sensu, ale się udało. Tam wpadło nam parę rzeczy. Wpadły materace, na których spaliśmy, nadmuchiwane, turystyczne, parę jakichś mebelków, typu stoliki, krzesła. To wszystko były tzw.

złomy, ale szkoda było tego mieszkania. Ono było dobre i chyba bardzo porządni ludzie mieszkali wkoło, bo przez długi czas oni musieli słyszeć ten stuk maszyn i smród denaturatu, który rozchodził się po klatce schodowej, ale nikt na nas nie doniósł. Kiedyś, godzina trzecia, może czwarta rano, strasznie gorąco w tym mieszkaniu, bo przy zamkniętych, pozasłanianych oknach, usłyszeliśmy ciche, lekkie pukanie do drzwi. Oczywiście się przestraszyliśmy, spojrzeliśmy po sobie, już nikt nic nie wiedział, bo organizm mieliśmy zaatakowany denaturatem, i ja wtedy podszedłem do drzwi i je otworzyłem. Stała w nich kobieta w szlafroku i powiedziała: „Panowie,

(2)

bardzo przepraszam, troszkę ciszej, dziecko mam chore i nie może zasnąć”. „Dobrze, proszę pani”, odpowiedziałem. I wtedy myśmy przestali to robić, położyliśmy się spać, gdzie tak naprawdę należało jak najszybciej się spakować, ratować powielacz i to, co zostało wydrukowane. Ale myśmy już chyba wtedy nie myśleli, bo spędziliśmy kilkadziesiąt godzin w pomieszczeniu bez wietrzenia, w oparach denaturatu.

Denaturat był na filcu, poza tym on nie sechł na papierze, mokre papiery były porozkładane do wyschnięcia. Właściwie myśmy się już pocili na niebiesko. Ale myślę, że równie źle było domywać ręce z farby drukarskiej, bo to też było niełatwo, jeżeli nie miało się żadnych rozpuszczalników. Każda z tych metod niosła za sobą pewne utrudnienia.

Data i miejsce nagrania 2005-10-04, Łańcut

Rozmawiał/a Wioletta Wejman

Transkrypcja Anna Paziuk, Piotr Krotofil

Redakcja Piotr Krotofil

Prawa Copyright © Ośrodek „Brama Grodzka - Teatr NN”

Cytaty

Powiązane dokumenty

Papier nazywało się pieluchami, denaturat sokiem – „trzeba kupić parę pieluch i kilka butelek soku”. Oczywiście należało to robić sukcesywnie w różnych

Ja już widziałem, że to koniec mej wędrówki, ale szli jacyś księża i powiedziałem do jednego z nich: „Czy ksiądz może mi pomóc?”, tak bardzo nachalnie, i chyba

„Korowód” to dla mnie takie perełki, które po prostu można w każdej okoliczności, w każdym systemie, w każdym ustroju zaśpiewać i zawsze to będzie aktualne. Data i

Pamiętam na pewno jak była pierwsza Ballada [Spotkania z Balladą] robiona, to była Ballada szpitalna [Medyczne Spotkania z Balladą], to wtedy jeszcze Jurka z nami nie było..

Nieopisana historia - Rzeczpospolita Pszczelarska", choroby pszczół, warroza, leczenie warrozy, motylica.. Kiedyś, to żadnych chorób

Świtaniem moja matka, też nie była młodziutka –1900 rocznik dokładnie, w czasie okupacji miała 40 lat, chodziła do Baraku, bo tam była piekarnia, gdzie można było

Wcześniej nie [było wiadomo], to było pewne zaskoczenie, że to w Lublinie się w zasadzie zaczęło. Data i miejsce nagrania

W domu nikt nie miał aparatu fotograficznego i nie było żadnych fotograficznych tradycji.. Bardzo często słyszałem [od] kolegów, że [ich] ojcowie się