• Nie Znaleziono Wyników

W W ars za w ie: rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2 Z p rze sy łkę pocztow ą: rocznie rs. 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać można w Redakcyi „ W szechświat? *

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W W ars za w ie: rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2 Z p rze sy łkę pocztow ą: rocznie rs. 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać można w Redakcyi „ W szechświat? * "

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

,M 6 Warszawa, d. 9 lutego 1896 r. T o m X V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W ars za w ie: rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2 Z p rze sy łkę pocztow ą: rocznie rs. 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać można w Redakcyi „ W szechświat? *

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny W szechświata stanowią Panowie:

D eike K ., D ickstein S., H oyer H., Jurkiewicz K ., K w ietniew ski W Ł, Kram sztyk S., M orozew icz J., Na

tanson J., Sztolcm an J., Trzciński W . i W róblew ski W .

^.dres ZESed-sOscyi: EZrafeo^skie-Przedmieście, ID ST r ee.

ZMYSŁ POWONIENIA.

W łasności fizyczn e substancyj woniej ących.

Zm ysł powonienia daje nam pojęcie o ist­

nieniu pewnych ciał t. zw. wonnych w po­

wietrzu. Ilość substancyi, w ystarczająca do pobudzenia działalności zm ysłu jest ta k nie­

znaczna, źe najdokładniejsze naw et metody chemii analitycznej nie są w stanie odkryć jej śladów tam naw et, gdzie działanie na powo­

nienie je s t ju ż bardzo znacznem. W zgląd ten był powodem, źe znaczna liczba uczo­

nych sk łan iała się do mniemania, jakoby działanie substancyi n a zmysł powonienia było pośredniem — dynamicznem. Opierano się tu taj n a fakcie, źe dokładne naw et po­

m iary nie wykazywały żadnej s tra ty wagi piżm a, pomimo długo wydzielanego silnego zapachu. Dopiero badania Y alen tin a do­

wiodły, że piżmo pozostawione n a otwartem powietrzu tra c i na wadze. Spostrzeżenie to pozbawiło teo ry ą dynamiczną zapachów n a j­

ważniejszej podpory i zdecydowało ostatecz­

ny powrót do teoryi bezpośredniego działania cząsteczek substancyi n a organ zmysłu.

Oddzielanie się cząsteczek nie zawsze je s t jed n ak dostatecznym warunkiem do wywoła­

nia zapachu. W a ru n ek ten w ystarcza dla bardzo znacznej ilości zapachów perfum eryj­

nych. Lotność tych substancyj decyduje o natężeniu zapachu. Z badanie też lotności tej grupy substancyj pachnących w ystarcza do znajomości siły ich działania.

N ajodpow iedniejszą do tego rod zaju badań je st m etoda H enry ego. H enry używał do badań swoich areom etru, zaopatrzonego u gó­

ry miseczką półkulistą, zaw ierającą 0,3 cm 3 cieczy. Lotność określał przy pomocy zaob- serwanego wznoszenia się areom etru, powo­

dowanego przez ulatnianie się substancyi n a­

pełniającej miseczkę. K ilk a liczb podajem y dla przykładu:

P rzy tem p eratu rze 10,5° C u latnia się na powierzchni 1 m m 2:

Ilang-ylang . . . 0,0000176 mg olejek pomarańczowy 0,0000567

,, rozm arynowy . 0,0000446

„ miętowy . . 0,0000354

„ bergam otowy . 0,0000331

„ lawandowy . 0,0000292

i t. d.

(2)

8 * WSZECHŚWIAT. N r 6'.

M etoda H enry ego daje się stosować tylko do substancyj jednolitych lub też do m iesza­

nin z substancyj ulatniających się jednakow o szybko. O statni ten w arunek je s t jed n ak nadzwyczaj rzadkim . W szystkie np. ro z­

twory w olejkach (olejki pachnące) u latn iają się nierównomiernie; toż samo stosuje się do większości perfum .

M etoda H enryego je s t je d n a k niew ystar­

czającą i dla innych powodów: niezawsze działanie substancyi je s t zależnem jedynie od je j lotności.

Znanym je s t fakt, że znaczna ilość z a p a ­ chów—tu ta j należą zapachy kwiatów—p osia­

d a silniejszą woń w obecności ozonu w p o ­ wietrzu, ja k np. po burzy. F a k t ten każe przypuszczać, że substancye te działają na powonienie dopiero po utlenieniu. N atężenie ich działania je s t więc zależne nietylko od lotności m ateryi lecz tak że od mniejszej lub większej łatw ości utlen ian ia się w po­

wietrzu. M niem anie to potw ierdza fak t, że znaczna ilość takich m ateryj podlega n a d ­ zwyczaj łatw o utlenieniu. T u taj należy także zaliczyć i doświadczenie H u y g en sa i Papina?

którzy, umieściwszy pączek róży pod dzwo­

nem m aszyny pneum atycznej, zauważyli, że zachowuje on zapach w ciągu kilku tygodni;

podczas gdy n a o tw artem pow ietrzu róża trac i zapach ju ż po dniach kilku.

H ydrolityczny ro z k ła d substancyi stanowi trzecią form ę działania zapachów na organ powonienia. P a r a wodna, zn a jd u ją ca się w powietrzu, d ostarcza w tym razie niezbęd­

nych cząsteczek wody, przyczem moźliwemi są dwa przypadki:

1) O badw a p ro d u k ty hydrolizy działają na powonienie i są obdarzone jednakow ą lo t­

nością; lub też

2) lotnym je s t tylko p ro d u k t pachnący.

W tym ostatnim razie p ro d u k t niedziałający n a zmysł osiada w postaci powłoki stałej na powierzchni m ateryi, tam u jąc dalsze wy­

dzielanie zapachu.

Obok d ziałania chem icznego może także i fizyczne działanie wody zw iększać natężenie wydzielanego zapachu. D ziałan ie wody zwięk­

sza tu ta j lotność substancyi pachnącej.

Jeżeli słupek kam fory długości mniej wię­

cej cala, umieścimy w wodzie w tak i sposób, źe pow ierzchnia wody dochodzić będzie do połowy słupka, wówczas zauważym y, źe

w tem miejscu, gdzie powierzchnia wody do tyka kam fory, ulatnianie się odbywa się p rę­

dzej, aniżeli n ad lub pod powierzchnią wody.

P o kilkunastu lub kilkudziesięciu godzinach, zależnie od grubości słupka, rozpadnie się on na dwie części: gó rn ą i dolną. Jeżeli rzu ci­

my py ł kamforowy na powierzchnię wody, wówczas możemy zauważyć, ja k szybko za­

chodzące ulatnianie się powoduje poruszanie się cząstek kam fory.

W szystkie powyższe przykłady dowodzą, źe, przyjąwszy naw et zasadę bezpośredniego działania substancyi n a zm ysł powonienia, nie wiemy nigdy a priori, w jak iej formie sub- stancya dana działa. Może ona działać:

1) bezpośrednio w stanie lotnym, po utlenieniu się,

wskutek rozkładu hydrolitycznego, w postaci drobnych kropelek, unoszo-

powietrzu i następnie ulatniaj ą- w

2 ) 3) 4) nych cych się.

Powyżej podaliśmy m etodę H enryego, po­

zw alającą porównywać lotność substancyj pachnących. W idzim y jed n ak , że m etoda ta je st niezawsze w ystarczającą do określenia warunków, w jakich dane ciało działa na zmysł powonienia, niezawsze pozwala oce­

niać natężenie działania. D odajm y tu ta j, że niem a dotychczas m etody, któ rab y uwzględ­

niała jednocześnie wszystkie formy działania m ateryj pachnących na zmysł powonienia.

Z w aard em aker wypracował m etodę określa­

ją c ą czas, ja k i niezbędnym je st, aby dana m aterya, u latn iając się w określonej obję­

tości pow ietrza bez zapachu, wywołała w ra­

żenie. T yndal b a d a ł stosunek, w jakim znaj­

duje się pochłanianie ciepła prom ieniującego do natężenia wydzielanego zapachu. Z n alazł on, że, jeżeli przyjm iem y dla suchego po­

w ietrza przy ciśnieniu 760 m m rtęci współ­

czynnik pochłaniania ciepła = 1, to współ­

czynnik ten będzie się równał:

dla p a c z u li... 30

drzewa sandałowego . . . 32

G e ra n iu m ...33

esencyi goździkowej . . . 33,5

olejku r ó ż a n e g o ...36,5

kw iatu pomarańczowego . . 47

lawandy ... 60

cy try n y ... 65

esencyi pom arańczow ej . . 67

(3)

N r 6. WSZECHŚWIAT. 8 3

ty m i a n k u ... 68

r o z m a r y n u ...74

olejku cyprysowego . . . 80

„G ran d ę lavande” . . . . 335

i t. d. Cząsteczki Ciała pachnącego rozprzestrze­ niają się na dość znaczne przestrzenie. J e ­ żeli usuniemy działanie prądów powietrza, wówczas jedynym czynnikiem, powodującym rozprzestrzenianie się zapachów, je st dyfu- zya. Z w aardem aker po raz pierw- szy poddał dokładniejszemu ba- ' J e/'c daniu szybkość, z ja k ą dyfundują m aterye pachnące. W badaniach tych posługiw ał on się nadzwy­ czaj p ro stą metodą. N a jednym końcu ru ry szklanej dowolnej długości, posiadającej jed n ak stale 4 cm średnicy w świet­ le, umieszczano ciało pachnące. Jeżeli b a d a n ą by ła substancya płynna, wówczas nasycano nią k a­ wałek bibuły wielkości 1 2 5 9 m m 2; substancye stałe posypywano na powierzchni tychże wymiarów. N ależało następnie tylko określić czas, ja k i upływ a od chwili, gdy umieszczono substancyą n a je d ­ nym końcu ru rk i do chwili, gdy zapach n a drugim końcu został odczutym, a czas ten przedsta­ w iał czas dyfuzyi na danej odleg­ łości. F ig . 1 przedstaw ia graficz­ nie stosunek, w jak im znajduje się rozprzestrzenianie się zap a­ chu do czasu następujących sub­ stancyj : rokich i wąskich rurach. Cyfry te przed sta­ wiają się, ja k następuje: Odległość 40 cm R ury szerokie Substancya pachnąca R ury wąskie 10 łó j b a r a n i ... 31

18 p a r a fin a ... 18

10 w o s k ... 65

22 t e r p e n t y n a ... 80

30 o le je k goździkow y . . 75 45 k a u c z u k ... 45

a. eter zwykły (etylowy), b. parafina,

c. olejek anyżowy, cl. łój barani,

e. olejek bergam otowy, f. olejek laurynowy.

J a k bezpośrednio z rysunku widać, krzy­

we, w yrażające szybkość dyfuzyi, są bardzo zbliżone do linij prostych. Szybkość dyfu­

zyi je st więc praw ie rów nom ierną, dla każdej je d n a k substan cy i inną. Ciekawemi są także porównawcz e cyfry szybkości dyfuzyi w sze-

D ziałanie prądów pow ietrza i ich wpływ n a przenoszenie się zapachów m ają jed n ak w w arunkach zwykłych większe znaczenie aniżeli dyfuzya, tylko p rąd pow ietrza może przenosić zapach n a znaczne odległości, nie-

j

zm niejszając jego natężenia. Dyfuzya prze­

nosząc zapach osłabia go jednocześnie.

Powyżej zestawione dane wyczerpują przy ­ bliżenie całą dotychczasową znajomość tych własności substancyj pachnących, które znaj­

dują się w bezpośrednim związku ze zmysłem

| powonienia. W łasności te są następujące:

(4)

WSZECHSWIAT. N r 6.

1) Ilość cząsteczek, oddzielających się od ciała pachnącego je s t proporcyonalna do cza­

su, w ciągu którego ciało owo znajduje się w wolnem powietrzu i do przestrzeni, w k tó ­ rej ulatnianie się odbywa, je s t niezależną od sposobu działania substancyi n a zmysł powo­

nienia, a więc niezależną od tego, czy d ziała­

nie to je s t bezpośredniem , czy też następuje po poprzedzającej przem ianie chemicznej.

2) S ubstancya p ac hnąca rozp rzestrzenia się w kam erach i ru ra c h zam kniętych z szyb­

kością jed n o stajn ą I— 10 cm na sekundę.

3) P rą d pow ietrza może przenieść dyfun- dujący zapach na milowe odległości.

4) W pływ ciężaru właściwego n a roz przestrzenianie się zapachu je st bardzo nie­

znacznym.

M echanizm w ąchania.

A żeby cząsteczki c ia ła pachnącego zostały odczute, muszą one działać na zakończenia nerwu węchowego (nervus olfactorius), co może nastąpić jedynie podczas wdychania po­

wietrza.

F a k t ten sam przez się nie w ystarcza j e d ­ nak do zupełnego zrozum ienia mechanizmu w ąchania, należy jeszcze poznać drogę, ja k ą przebiega pow ietrze w jam ie nosowej, zanim przedostanie się ono do płuc. Z pytaniem tem wiąże się ściśle inne jeszcze, mianowicie, czy p rą d pow ietrza działa bezpośrednio na nerw węchowy, czy tylko pośrednio przez dyfuzyą. P rze z długi czas obiedwie teorye posiadały swoich zwolenników. B adania, przeprow adzone przez d -ra P au lsen a w W ied ­ niu, powtórzone przez Z w a ard em ak era i F ra n - kego, rozw iązały kw estyą ostatecznie w tym duchu, źe p rą d pow ietrza podczas spokojne­

go, norm alnego w dychania nie dochodzi do zakończeń nerw u węchowego; pobudzanie nerwu odbywa się przy pomocy dyfuzyi.

M etoda b ad a n ia P a u lse n a p o leg ała na tem , że wyściełał on ja m ę nosową t r upaćka w ał­

kami p apieru lakm usowego; następnie n a śla ­ dował sztucznie oddychanie, używ ając za­

m iast pow ietrza m ieszaniny pow ietrza z am o­

niakiem. A m oniak d ziała ją c na czerwony p a ­ pier lakmusowy pokazyw ał drogę, k tó rą prze biega prąd pow ietrza. Z w a ard e m a k er uży­

wał odlewu gipsowego przepołowionej czasz­

84

ki. Sztucznie wciągane powietrze mieszało się z kopciem lampy, ten zaś osadzając się naznaczał kierunek prąd u powietrza.

K ieru n ek drogi, ja k ą przebiega powietrze w jam ie nosowej, określony je st dwoma otwo­

ra m i—otworem zewnętrznym i otworem łą ­ czącym jam ę nosową z górną częścią g a r­

dzieli. Pierwszy z tych otworów, widziany bezpośrednio z zewnątrz, posiada form ę ścię­

tego stożka, którego ścięty wierzchołek zn a j­

duje się w odległości 1 cm od zewnętrznej podstawy.

Stożkow ata form a tego kan ału przyczynia się głównie do tego, że p rą d powietrza przy­

biera początkowo kierunek pionowy. P o dro­

dze napotyka on muszlę dolną (concha infe- rior) i dzieli się na dwie części, dolną i gó r­

ną. Obiedwie doszedłszy do pewnej wyso­

kości opisują ostry łuk i zm ieniając kierunek pionowy na pionowo-poziomy, przechodzą wspólnie do otworów k an ału oddechowego w gardzieli.

J a k ju ż zauważyliśmy, spokojnie wdycha­

ne powietrze nie dochodzi do okolicy, w któ­

rej znajdują się zakończenia nerwu węcho­

wego (regio olfactoria).

Z podziału p rą d u pow ietrza n a dwie części wynika, że tylko górna część może działać na nerw. Część dolna je s t dla zmysłu powonie­

nia bezużyteczną.

Odległość, n a k tó rą górny p rą d powietrza zbliża się do nerwu, wynosi przeciętnie kilka­

naście m m . Jeżeli uwzględnimy, że prąd pow ietrza zawiera nieskończoną ilość cząste­

czek substancyi pachnącej i źe czas, w jakim substancye przy pomocy dyfuzyi m ogą prze­

być tę przestrzeń, wynosi najwyżej 0,2 se­

kundy, to jasn em je st, źe w arunki wystar­

czają najzupełniej do pobudzenia zmysłu podczas wdychania. Podczas wydychania p rą d pow ietrza bieży w kierunku odwrotnym.

P od wpływem tego p rą d u obniża się ciśnienie we wszystkich bocznych k anałach nosa, po­

wietrze znajdujące się tam uchodzi wraz z wydychanem i organ zostaje oczyszczonym od substancyj pachnących.

W aru nk i działania ciał wonnych n a zmysł zm ieniają się, gdy zam iast oddychać re g u la r­

nie, będziemy wciągali powietrze oddzielnemi

silnemi pociągnięciam i, co m a np. miejsce,

gdy staram y się rozpoznać zapach. W tym

razie zmienia się kierunek prąd u wciąganego

(5)

N r 6. WSZECHŚWIAT. 85 powietrza. P rą d ten unosi się wyżej i działa

bezpośrednio na okolicę węchową. Ogólnie jednak i tu ta j działanie je s t zależnem od bu ­ dowy jam y nosowej.

W obec tej zależności, ja k a istnieje pom ię­

dzy budową nosa, szczególniej zaś położe­

niem muszli dolnej i powonieniem, nie bez interesu będzie zapewne nadzwyczaj prosta m etoda, przy pomocy której można określić, czy kanały, któromi przechodzi powietrze, jiosiadają formę norm alną. Odpowiedź na to d a ją t. zw. plamy oddechowe. S ą to pla­

my, które pow stają na lustrze trzym anem pod nosem. Pow ietrze wydychane posiada znaczną ilość pary; ta osadzając się tworzy początkowo dwie plam y odpowiadające dwum otworom zewnętrznym nosa; po krótkiej je d ­ n ak chwili każda z tych plam dzieli się

Plam y oddechowe.

wskutek ulatniania się cząstek wodnych na dwie części, odpowiadające dwum częściom p rą d u powietrza. Zboczenia tych plam od form y prawidłowej dowodzą nienorm alnej budowy jam y nosowej. F ig. 2 przedstaw ia plamy oddechowe Z w aardem akera.

Poznanie drogi, po której przebiega po ­ wietrze, nie wyjaśnia jeszcze pytania, w jaki sposób zakończenia nerwu zostają pobudza­

ne. P y ta n ie to je st dotychczas nierozwiąza- nem i dlatego tu ograniczam y się tylko na podaniu poglądów poważniejszych badaczów.

J a n M uller przyj mował, że cząsteczki sub- stancyi rozpuszczają się pierwotnie w tkance śluzowej i d ziała ją następnie jak o roztwory.

T eorya t a posiada tę zaletę, że pozwala łatw o objaśnić działanie zapachów na organy węchu ryb i płazów. B adania Z uckerkandla

dowiodły jednak, że zw ierzęta te posiadają nadzwyczaj słabo rozwinięte organy powo­

nienia i że organ ten je s t bardziej wrażliwym n a dotyk, aniżeli n a zapach.

Zwolennicy teoryi roztworów: T ortual, W eber, Y alentin, F rohlich stara li się do­

wieść słuszności swoich poglądów doświad­

czalnie. Doświadczenia ich nie są jedn ak przekonywającemi. O statniem i czasy b ad a­

nia te powtórzył E. A ronsohn pod kierun- - kiem K roneckera, używając roztworów sub- stancyj pachnących w fizyologicznym roztwo­

rze soli. B adania te wykazały, że nap eł­

niwszy ja m ę nosa 0,05—0 ,l% - ° wym roztw o­

rem olejku goździkowego, 0,5— l° /0-owym roztw orem kamfory i t. d., otrzym amy zu­

pełnie dokładnie odróżniane wrażenie. Zw aar- dem aker dowodzi jed nak , że rezultaty te nie popierają wcale teoryi roztworowej, ponieważ niepodobna napełnić jam y nosowej cieczą w tak i sposób, żeby ta zapełniła wszystkie kanały. W obec tego więc, możliwem a na- w^t prawdopodobnem jest, że substancye działały w stanie lotnym.

(Dok- nast.).

D -r W. Heinrich.

Z Riviery. ’’

V I.

Ogród w La Mortola. Akacye, eukalipty, drzewa cytrynowe i pomarańczowe.

B ędąc w M entonie lub B ordigherze, nie należy opuszczać wycieczki do L a M ortola, do ogrodu p. Tom asza H anbury.

W stęp do ogrodu dozwolony je s t w ponie­

działki i piątki popołudniu za o p łatą jednego franka. Z bierane z o p łat pieniądze oddawa­

ne są n a szpital w Y entim iglia, Chcącym prowadzić głębsze studya w ogrodzie właści­

ciel udziela pozwolenia w każdym czasie.

*) P orów n. W szechśw iat z r. z., atr. 721,

i 762, 788.

(6)

8(> WSZECHŚWIAT. N r 6.

O gród w L a M ortola n ależał niegdyś do rodziny O rengo z V entim iglia, stąd piękna willa w ogrodzie, zam ieszkana przez p. H a n ­ bury, nosi do dziś dnia nazwę p ałacu Orengo.

W r. 1866, kiedy p. H a n b u ry ob jął w po­

siadanie ogród, był to nędzny gaj oliwny.

Ludw ik W in te r zam ienił ten gaj n a czaro­

dziejski ogród, zachw ycający zwiedzających gości. O gród zajm uje p rzestrzeń około 40 hektarów i spada ku m orzu od sztucznej' drogi, przechodzącej przez wieś L a M arto la na wzniesieniu 100 m.

Posiadłość p. H a n b u ry sty k a się z głębo­

kim wąwozem, wymytym w wapieniu numuli- towym, zasłaniającym od wiatrów; skutkiem tego tru d n o naw et n a R m e rz e znaleźć rów­

nie b ujną roślinność, ja k w ogrodzie p. H a n ­ bury.

Copraw da trz e b a było urządzić sztuczne naw adnianie, żeby zabezpieczyć rośliny od szkodliwego wpływu letniej posuchy. W L a M ortola około 200 dni w roku bywa zupełnie pogodnych, a naw et w zimowem półroczu tra fia się zaledwie 40 dni dżdżystych.

Nie czuję się n a siłach do opisania tu taj wszystkich roślin, zaw artych w ogrodzie L a M ortola. M ogę tylko wspomnieć o ich bo­

gactwie.

Zwiedzanie ogrodu je s t z tego względu korzystne, że k ażda roślina zaopatrzona je s t w tabliczkę ze swoją nazwą, ze skróconem nazwiskiem uczonego, który j ą pierwszy opi­

sał, z nazwą ojczyzny i rodziny. K ażdy zwiedzający może się dowiedzieć nazwy rośli­

ny, której piękność lu b zapach zwróciły jego uw agę, a o k tó rą się może napróżno dowia­

dyw ał w innych ogrodach R m e ry . P. H a n ­ bury s ta ra się nadać swemu ogrodowi zn a­

czenie naukowe i poszukuje do niego nowych roślin, ważnych dla przem ysłu, ciekawych, lub posiadających w łasności lecznicze.

O grodnik niem iecki, p. G ustaw Orone- m eyer, ułożył przed p a ru laty naukowy spis wszystkich roślin ogrodu. Spis ten obejm u­

je przeszło 36 00 gatunków .

R ozesłano go do wszystkich zakładów b o ­ tanicznych na świecie, zachęcając do korzys­

ta n ia ze skarbów ogrodu w celach n au ­ kowych.

Corocznie zb ierają w ogrodzie nasiona i owoce dla instytucyj naukowych,

P . H an b u ry wznosi jednocześnie porządny budynek szkolny w L a M ortola, niedawno zaś zbudow ał piękny in sty tu t botaniczny w Genui, ażeby go oddać tam tejszem u uni- wersytowi; m ożna więc śmiało twierdzić, że używa swych bogactw w sposób szlachetny i godny naśladow ania.

Gorliwy opiekun ogrodu, G. Cronem eyer, niedawno um arł; z pociechą jed n ak spostrze­

gamy, źe następca jego, również niemiec, p.

D inter, wstępuje w ślady swego poprzednika z podobnym zapałem .

O gród L a M ortola właśnie na wiosnę znaj­

duje się w stanie najw spanialszego rozkwitu.

Szczególniej przyozdabiają go w tej porze akacye. Z najdujem y przeszło 90 gatunków rodzaju A cacia, hodowanych w L a M ortola, od delikatnie pierzastych, czułkowatych, k tó ­ rych liście odczuwają każdy powiew wietrzy­

ka, aż do groźnych, kolczastych, które do­

statecznie ch a rak tery zu ją nazwy: „uzbrojo­

n a ” (arm ata), „szo rstka” i „okropna” (hor- r id a ”).

N iektóre akacye są ta k obficie pokryte źółtem i kw iatam i, że liście prawie zupełnie nikną pod niemi; większość wydaje przyjem ny zapach.

N azw y „m iła”, „przyjem na” (suaveolens) odznaczają jeszcze niektóre gatunki.

Pierw sze miejsce pod względem zapachu należy się akacyi am erykańskiej, zwrotniko­

wej, A cacia F arn esian a, k tó ra przez całą zi­

mę kwitnie, a pachnie fiołkami.

Główki kwiatowe A cacia P a rn e sia n a uży­

wają w G rasse i Cannes do wyrobu pachnideł pod nazw ą „fleurs de cassie”.

Drzewo to oddaw na znane w E uropie po­

łudniowej otrzym ało stąd nazwę P arn esian a, ż e j e naprzód zaczęto hodować w Rzymie w ogrodzie P arn ese.

A cacia lub A lbizzia Ju librissin , spotykana i w innych okolicach Riviery, odznacza się błękitnaw ą zielonością swoich delikatnych, podwójnie pierzastych liści. J e s tto duże drzewo, przypom inające wyglądem czułki.

Jasno-fiołkowe jego kw iaty, zebrane w głów­

ki, rozw ijają się dopiero w lipcu.

A cacia Ju lib rissin pochodzi z południo­

wych brzegów m orza K aspijskiego, a je j n a­

zwa gatunkow a znaczy po arabsku: kwiat

jedw abny,

(7)

N r 6. WSZECHŚWIAT. 87 Południow o-afrykańska A cacia h o rrid a do­

starcza gumy średniej dobroci, znanej pod nazwą Capgum m i.

N ajdelikatniejszą gum ę arabską wydziela ko ra A cacia Senegal, rosnącej w Senegambii i K ordofanie, podobnie ja k u nas k o ra wiśni wydziela gum ę wiśniową.

Prócz A cacia F am esian a delikatnym za­

pachem odznacza się żółto kwitnący krzew P te ro n ia incana, pochodzący z P rzylądk u Dobrej nadziei.

N ależy on do tej samej grupy złożonych, co nasze astry i wydaje, możnaby powiedzieć, wyidealizowaną woń brzoskwiń.

Innym krzewem, pochodzącym z Ziemi P rzylądkow ej, którego wszystkie części za­

równo pachną, je st Diosm a fragrans.

Nie napróźno nosi nazwę Diosma, t. j. bos­

ki zapach, również ja k i pokrewne jej rośliny ( hodowane w cieplarniach jako zieleń do bu­

kietów.

A z a ra m icrophylla, roślinka chilejska o drobnych żółtych kwiatach pachnących wanilią, nosi w ojczyznie nazwę ,.A rom o”.

G atunek zielony szałwii, Salvia albocoe- rulea, pachnie ja k delikatne owoce stołowe.

Liście rozm aitych pelargonij, ja k P elargo- nium roseum i P. odoratissim um, wydają silny zapach róż.

M ałe, białe kwiaty P ittosporum T obira odurzają w wielu m iejscach ogrodu swym zapachem, T e wonne kw iatki pokryw ają drzew iasty, wiecznie zielony krzew, podobny z postaci do kaliny włoskiej (V iburnum Ti- nus) naszych cieplarni.

Pew ien gatunek posiada kwiaty prawie czarne, spraw iające dziwne wrażenie swym widokiem.

Jed e n z gatunków janowca, G enista, a m ia­

nowicie rosnący na zachodnim brzegu morza Śródziemnego, G enista monosperma, należy do najładniejszych roślin wiosennych n a Ri- vierze. B iałe kw iatki tej rośliny, od których zdała bielą się całe spuszczone gałęzie, p ach ­ ną ja k nasz groszek pachnący.

Pomimo ogólnego bogactw a kwiatów zwra­

ca na siebie uwagę ta roślina, zasługująca n a nazwę deszczu kwiatowego.

Dziwnym trafem do tego samego rodzaju, co delikatna G enista m onosperma, należy G en ista acanthoclada, kolczasty krzew, ros- | nący n a górach Grecyi, który uważano za

roślinę z T a rta ru . Znany pod nazwą Aspa- lathus od wyspy A sp alath e na brzegu Licyi,

j

miał, według podania, dostarczać do świata podziemnego rózeg na grzeszników.

Szczególne wrażenie na zwiedzających spraw iają rzewnie, G asuarinae, których duże okazy stoją zaraz pod schodami przy wejściu.

N azw a C asuarina poszła od ich cienkich sza- ro-zielonych gałązek, zwieszających się na- k ształt piór w ogonie kazuara. Rzewnie (Gasuarinae) liści nie m ają, a czynność od­

żywiania drzewa, spełniana przez liście, przy­

pada zielonym gałęziom , k tó re zaw ierają zielony barw nik, chlorofil, potrzebny do prze­

ra b ian ia czyli przysw ajania pożywienia. K a- zuaryny tw orzą w A ustralii całe lasy o b a r­

dzo dziwnym wyglądzie.

J a k wiele innych drzew australskich dają one bardzo mało cieniu.

K w iaty kazuaryn są tak drobne i niepozor­

ne, że tylko wprawne oko zdoła je odróżnić na gałęziach.

Drewno odznacza się tw ardością i cięża­

rem i służy krajowcom do wyrobu maczug.

Inne drzewo australskie, rozdręb, Euca-

| lyptus,który w ostatnich dziesiątkach la t nie-

i

zwykle szybko rozpowszechnił się naR ivierze,

| spotykamy w ogrodzie L a M ortola w 24 g a­

tunkach. K ażdy, kto choć ra z był we W ło ­ szech, musi znać eukalipty, a przynajm niej najpospolitszy ich gatunek, E ucalyptus glo- bulus.

E ucalyptus daje także stosunkowo niewiele cieniu, gdyż liście jego, jakkow iek spore, wi­

szą na gałęziach prostopadle i nie mogą za­

trzym ać promieni słońca, choć naw et gęsto rosną.

N ajlżejszy podmuch w iatru porusza liście, a stąd pod eukaliptam i panuje zawsze osobliwy drżący półcień, który dopiero w la ­ sach eukaliptowych daje się w zupełności odczuć.

E uk alip ty należą do olbrzymów św iata roślinnego, do drzew, które wogóle dosięgają najznaczniejszych rozmiarów.

W A u stralii zmierzono pnie E ucalyptus [ am ygdalina, dochodzące 156 m wysokości, a więc równe wieżom k atedry kolońskiej, a wyższe od piram idy Cheopsa o 5, od kościoła św. P io tra w Rzymie przeszło 20 m.

I na R m e rz e eukalipty rosną szybko

i przew yższają znacznie swoje otoczenie, choć

(8)

8 8 WSZECHŚWIAT.

zostały ^zasadzone przew ażnie w końcu roku 1860. W ogrodzie L a M ortola siedmioletni E ucalyp tus globulus dosięgnął wysokości 90 m, a obwodu 1 */a m. Ż ad n e z drzew zna­

nych w E uropie nie dokazało niczego podob­

nego. Mimo szybkiego w zrostu drewno euka- liptów odznacza się wielką tw ardością.

W wielu m iejscach zasadzono eukalipty, przypisując ich wyziewom moc uzdraw iającą.

W rzeczywistości niew ielka ilość olejków eterycznych, wydzielana przez ekaliptusy, działa bardzo nieznacznie ja k o środek de­

zynfekcyjny.

Z drugiej strony rosną szybko na gruncie bagnistym , z liści ich zawsze zielonych, zimą i latem p a ru je woda, a przez to przyczyniają się do osuszania błot.

N adzieja, że wyciąg z kory i liści eukalipto- wych zastąpi chininę, okazała się nieuzasad­

nioną. Jakkolw iek wyciągi podobne działają przeciwfebrycznie i od niepam iętnych czasów używane są przaz krajow ców n a lekarstw o od m alaryi, sto ją je d n a k znacznie niżej od chininy.

W kw ietniu starsze eukalipty na Rivie- rze pokryw ają się dużemi, białem i kwiatam i, w których zw racają uwagę nadzwyczaj licz­

ne, cienkie i długie pręciki. Z naw ca poznaje po kw iatach, że roślina ta należy do roślin m irtow atych.

W łaściwością kw iatów eukaliptowych je s t o k rą g ła pokryw ka, podobna do zielonej cza­

peczki z białem i obrączkam i, k tó ra o d pada­

ją c otw iera pączek kwiatowy. N a wiosnę pod drzew am i leży mnóstwo tych czapeczek.

Z deptan e w ydają przenikliw y zap ach . P r z e ­ mysł dzisiejszy użytkuje i pokrywki kw iato­

we; rob ią z nich mianowicie krzyże i ró ­ żańce.

M łode eukalipty znane są i u nas z ciep­

larni, różnią się wyglądem zupełnie od s ta r­

szych. Z aledw ie m ożna uwierzyć, ż ę t o je d ­ no i to sam o drzewo. Liście są szerokie, tępe, obejm ują łodygę, rosną poziomo, do­

piero n a starszych g ałązkach w ystępują na ich miejscu liście,w ązkie, ostro zakończone, w yrastające "p ro sto p ad le na długich ogon­

kach. Jednocześnie zm ienia się ich budowa wewnętrzna. Z początku dwie powierzchnie są różne, później s ta ją się jednakow e, ponie­

waż na wiszących pionowo liściach obie są jednakow o oświetlone i p o trze b u ją jednako-

N r 6.

wej budowy dla spełniania jednakow ej czyn­

ności. Podobne urządzenia spotykam y u wie­

lu innych roślin nowoholandzkich, gdyż one ch arakteryzu ją tam tejszą florę.

E ucalyptus globulus, hodowany głównie we W łoszech, nie jest najwytrzym alszym g a­

tunkiem tych roślin i w zimie 1890/91 ucierpiał bardzo na otw artych miejscach Ri- viery. N iektóre inne gatunki znoszą lepiej mrozy, a E ucalyptus G unnii u daje się nawet

w W ittin gh am pod E dynburgiem .

B.iviera zachodnia (di P onente) zawdzięcza swój łagodny klim at ścianie A lp morskich, zatrzym ującej w iatry północne. T a sam a ściana ochronna pozw ala tu prowadzić z po­

wodzeniem upraw ę agrum i. W licznych miejscowościach między N izzą i Sawoną agrum i u d ają się równie dobrze ja k pod N e a ­ polem, gdy tymczasem można przejechać c a ­ łe górne i środkowe W łochy, niespotykając ich wcale. Nazw a „A g ru m i” obejm uje przed­

stawicieli rodzaju Oitrus.

Spis roślin z L a M ortola m ieści przeszło 20 gatunków lub form tego rodzaju. N a niewielkiej przestrzeni w ogrodzie L a M orto­

la spotykam y prawie wszystkie A grum i, ho­

dowane we W łoszech.

C ytryny i pom arańcze ta k się zrosły z zie­

m ią włoską, że w wyobraźni ludów północ­

nych obrazy włoskie zd ają się przesiąknięte wonią cytryn i blaskiem złotych pom arańcz.

N ajbardziej przyczyniła się do takiego wyo­

brażenia pieśń Mignony, będąca wyrazem tęsknoty m ieszkańca północy za południowe- mi brzegemi.

Jakkolw iek agrum i są nieodłącznemu ozdo­

bam i krajobrazów włoskich, dostały się one do W łoch stosunkowo późno i ograniczyły się do niektórych ściśle oznaczonych ich czę­

ści. O jczyzną cytryn i pom arańcz je s t g łę­

boka południowo-wschodnia Azya: Indye wschodnie i południowe Chiny; przez W schód dopiero przeszły do Europy.

Z e starego „ T ra ite du C itru s ” G allesia, z dzieła W ik to ra H ehna „O roślinach u praw ­ nych i zwierzętach domowych”, A lfonsa de C andollea „Pochodzenia roślin upraw nych”, wreszcie z „F arm akognozyi” F liick igera, nie- mówiąc o dawniejszych źródłach, dowiaduje­

my się, że pierw otnie w starożytności nazy­

wano „C itru m ” drzewo żywiczlin, C allitris

quadrivalvis. R,oślina ta z północnej A fryki,

(9)

WSZECHŚWIAT. 8 9 należąca do roślin szyszkowych, Coniferae,

rośnie także doskonale w ogrodzie p. H a n ­ bury. Drewno je j daje żywicę, sandarakę, k tó ra krzepnąc, pokryw a białem i łzam i korę na pniu i wypływa z rany po ściętej gałęzi.

Drewno Gallitris quadrivalvis, ładnie słojo- wane, pachnące, było bardzo cenione przez E zym ian (drzewo cytrowe), którzy wyrabiali z niego skrzynie, chroniące od moli szaty wełniane. Później, gdy poznali cytrynę i przekonali się o podobnej własności jej drzewa, przenieśli n a nią nazwę citrum .

Do G-recyi d ostała się pierwsza wiadomość o drzewie dającem „m ala c itria ” w czasie wypraw A lek san d ra W ielkiego, które otwo­

rzyły wschód i okolice zwrotnikowe dla cywi­

li zacy i greckiej.

P rzyniosły one krajom klasycznym takie mnóstwo nowych poglądów na przyrodę, ja k później odkrycie A m eryki zwrotnikowej.

O drzewie cytrynowem mówiono, źe jestto cudowna roślina k rain perskich i medyjskich, obwieszona złotem i owocami, które nietylko d ziała ją na mole, ale są także bardzo sku­

teczne przeciw truciznom . Z dzieła uczonego A thenaeosa, urodzonego w N a u k ratis w E g ip ­ cie i zm arłego w r. 228 po nar. J . C hr., do­

w iadujem y się o istniejącym przesądzie, źe kto zakosztuje soku cytryn może się nie lę ­ kać ukąszenia jadow itych wężów.

D zieło A teneosa, cenne i ciekawe z powodu swych cytat, m aluje ucztę w ydaną dla uczo­

nych, poetów i artystów przez rzymskiego h u ' lakę i b eletry stę. Z k ażdą podaw aną p o tr a ­ wą łączy się odpowiednia rozmowa. Pewien D em okritos opowiada, źe przyjaciel jego>

w ielkorządca E gip tu , mówił mu o dwu prze­

stępcach, skazanych na śmierć od jadow itych wężów, którzy uniknęli niebezpieczeństwa zjadłszy po jed n ej cytrynie. W ielkorządca pow tórzył doświadczenie z tem i samemi prze­

stępcam i i kazał dać cytrynę tylko jednem u.

Ten tylko ocalał, tow arzysz zaś jego u m arł wkrótce po ukąszeniu. O pow iadający pole­

ca jako najlepszy środek przeciw zatruciu cytrynę rozgotow aną w miodzie. Należy wczesnym rankiem zjeść trochę tego środka a cały dzień można być bezpiecznym od tr u ­ cizny.

N a dnie tego przesądnego m niem ania znaj­

duje się przecież okruszyna prawdy. W rz e ­ czywistości cytryna odznacza się silnem d zia­

N r 6.

łaniem przeciwgnilnem, które i dziś je s t ce­

nione. W starożytności już zauważono, że sok cytrynowy poprawia oddech. W tych odległych czasach używanię cytryn nie mogło być przyjem ne, gdyż były to raczej cedraty, które nam tylko w konfiturze sm akują. Te cedraty i dziś jeszcze W łosi nazyw ają „Ce­

d ro ”. Nie m ają one soczystego mięsa, skła­

d ają się prawie wyłącznie ze skóry, k tóra ugotowana w cukrze stanowi cytronat.

C edraty są podobne zresztą do cytryn, tyl­

ko często większe od nich. K s z ta łt cedra- tów zmienia się bardzo, a że wiele zmian ustaliło się przez uszlachetnianie, możemy spotkać, obok silnie wydłużonych, prawie ku­

liste owoce. Z tego powodu w tych jeszcze form ach odróżniają oddzielne gatunki, po­

nieważ wogóle trudno jest odróżnić gatunki od podgatunków rodzaju C itrus. O krągław y owoc, odznaczający się delikatnym zapachem i bardzo chropow atą skórą, należący także do cedratów, nosi nazwę ja b łk a A dam a lub rajskiego. Żydzi poczytują go za owoc drzewa wiadomości dobrego i złego i uży­

w ają podczas św ięta szałasów. N a jb a r­

dziej poszukiwane są na to święto owoce z K orsyki, K orfu, M arokko i P alestyny, któ ­ re przy przepisanym kształcie dochodzą cen bardzo wysokich. D rzew a cedratow e były bardzo modne w Rzymie, zasadzone w k u b ­ łach zdobiły sale kolumnowe po willach i ogrody. Od wieku trzeciego opisują je już jako udające się w gruncie. Dziś jeszcze cedraty bardzo są rozpowszechnione we W ło- j szech i odznaczają się od innych agrum i I ciągłem kwitnięciem i owocowaniem

Drzewo dostarczające cytryn, k tó re w łaści­

wie powinnibyśmy i my nazywać liinonami, przeniesione zostało w w. X przez arabów naprzód do H iszpanii, potem do Sycylii. N a brzeg L ig u ry i dostało się dopiero przy końcu w. X I z krzyżowcami z Syryi i Palestyny.

W ra z z drzewam i cytrynowemi przybyły n a K,ivierę pam pelm usy, C itru s decum ana, i pom arańcze o gorzkich owocach. Przez długi czas w L iguryi hodowano najw ięcej agrum i.

Znaczny postęp zrobiła ta hodowla w wie­

ku X IV , kiedy wzrosły w ym agania przyjem ­

ności życia i rozszerzyła się wtedy po W ło ­

szech jednocześnie z rozpowszechnieniem

li monady, której przyrządzania nauczono się

(10)

9 0 WSZECHŚWIAT. N r 6.

od W schodu. P o d rządam i k a rd y n a ła Ma- zariniego u kazują się w P a ry ż u pierwsi „limo- nadiers”, którzy wkrótce odgryw ać zaczęli tę sam ą rolę, co dzisiejsi „cafetiers” . C ytryna odznaczająca się, podobnie ja k cedraty, w łas­

nościami przeciwgnilnemi, daw ała nietylko orzeźwiający napój, ale i środek leczniczy.

W zielnikach (dziełach) T ab aern em o ntanusa

„der A rtzney D octoris und C h u r-F u rstlich er P faltz M edici zu N euw hausen”, z drugiej po­

łowy w. X V I , czytam y, że sok cytrynowy nietylko działa dobrze i silnie przeciw we­

wnętrznem u gniciu i truciznom , ale także przeciw wszelkiemu sm utkow i i m elancholii S kóra chroni od ja d u , dlatego należy j ą trz y ­ m ać w u stach podczas zarazy i robić z nieJ kadzidło.

Jeszcze dziś sok cytrynow y uchodzi za je ­ den z najskuteczniejszych środków na szk o r­

b u t oraz gnicie dziąseł i jam y u stn ej, trap ią - j ce szczególniej żeglarzy. M a ry n a rk a angiel- ) ska, a za jej przykładem i inne, z a o p a tru ją

j

okręty w szczelnie zam knięte butelki z sokiem cytrynowym.

S ta rałe m się dojść, skąd pochodzi do dziś jeszcze istniejący, a dawniej powszechny p ra ­ wie zwyczaj trzym ania przy pogrzebach cy­

tryny w ręce, przez niosących ciało.

Początkow o wywołały ten zwyczaj w łasno­

ści przeciwgnilne cytryny i jej silny zapach.

Później cy tryna przy pogrzebach otrzym ała symboliczne znaczenie.

W ogóle w rozm aitych okolicznościach uży­

wa się cytryny ja k o symbolu.

J . B. F rie d ric h w swem dziele „Sym bolika mitologii n a tu ry ” (D ie Symbolik, d e r M ytho- logie der N a tu r ) pow iada: „ A ro m a t i w łas­

ności ożywiające i orzeźw iające cytryny, uczyniły j ą wyobrażeniem życia i obrony przeciw jego wrogom. S tą d , według sta ro ­ dawnych wierzeń, cy try n a broni od czarów, dlatego wdowa indyjska idąc n a stos trzym a w ręce cytrynę, ja k o sym bol przyszłego p rz e­

bywania z mężem; stą d pow stał zwyczaj, że przy pogrzebach okryci żałobą po zm arłym niosą cytryny, oznaczające przyszłe jego ży­

cie; stąd wreszcie dziecko przystępujące do pierwszej K om unii trz y m a cytrynę, gdyż przy tym akcie rozpoczyna nowe życie przez odnowienie związku z B ogiem ” .

C ytryna olbrzym ia, zw ana pam pelm usem (C itrus decum ana), odznacza się wielkiemi

rozm iaram i owoców. M ają one sm ak słod- kawo kwaśny, a jed zą je z cukrem i winem.

Oddzielne owoce przy sprzyjających okolicz­

nościach m ogą ważyć do 6 k.

(C. d. nast.).

Edw ard Strasburger.

Tłum . Z. S.

O C H L E B I E .

Rzecz odczytana n a posiedzeniu Sekcyi chemicznej.

(Dokończenie).

Z licznych analiz zboża, dokonanych przez Pagnoula, a przedstawionych jak o tablice w książce „O chlebie”, zauważyć możemy, że ilość azotu i kwasu fosfornego w ścisłym są z sobą związku; w zbożach, najbogatszych w azot, spotykam y najw iększą ilość fosforu i odwrotnie; liczby te nie mogą być nieom yl­

nie zgodne, a różnice zależą od rodzaju gruntu i nawozu, a więc od pożywienia komó­

rek roślinnych, lub też od warunków k lim a­

tycznych; mimo jed n ak tych wyjątków, n a­

tu ralne praw o o zależności fosforu i azotu w kom órkach nie je s t bynajm niej zachwiane.

M ąka je s t stosunkowo uboga w azot—z a ­ wiera go niewięcej nad 2 % , otręby zaś 3% , prócz tego znajdujem y w nich 3—4 % tłu sz­

czów, 5— 6 % s°h m ineralnych, między które- mi najważniejsze miejsce zajm u ją fosforany;

te względy skłoniły autorów do poświęcenia obszernego rozdziału dyskusyi nad pożytkam i otrębów w chlebie. A im e G ira rd poddał się osobiście doświadczeniom chcąc kw estyą owę wyjaśnić: dodaw ał do swej straw y dokładnie zważoną ilość otrębów przez pięć dni; p rz e­

konał się wówczas n a mocy odpowiednich

analiz, że substancye azotowe asy m iłują się

bardzo nieznacznie, gdyż przyswoiła się

Yiooo część całkowitej ich wagi, m ineralne

zaś składniki zostały rozpuszczone podczas

traw ienia w ilości 3/ 4; jeżeli istotnie sole m i­

(11)

N r 6. WSZECHŚWIAT. 91 neralne w ilości ta k znacznej przechodzą na

korzyść organizm u, wówczas teorya, m ająca dziś niewielu jeszcze zwolenników, a o piera­

ją c się na wypiekaniu pieczywa z całkowitego ziarna, teorya ta, znalazłaby poważne o p ar­

cie. S kład otrębów dowodzi, że przyczynićby się znacznie mogły do zwiększenia pożywno- ści chleba:

m ączka, dekstryna, cukier . 51 % włóknik ro ślin n y ... 14,9 t ł u s z c z e ...3,6 sole (przeważnie fosforany

w apnia i magnezu) . . . 5,7 d r z e w n i k ...9,7 w o d a ...13,9 O tręby stanowią zatem doskonały produkt pokarmowy. „Gdyby kto ogłosił—powiada M uller—że F ran c y a wzbogaciła się raptow ­ nie o kilka milionów hektolitrów nadzwyczaj pożywnego produktu, nieponosząc przytem żadnych kosztów, niezabierając polom anj jednej piędzi ziemi, gdyby dodano, że p ro ­ dukt ów je s t bogatszy we włóknik roślinny niż zboże, że zaw iera dwa razy więcej tłu sz ­ czów i z wyjątkiem 10% drzewnika, p rzed­

staw ia związki łatwo dające się przy swa ja ć — niktby opowieści tej nie uwierzył, bio.

rą c j ą za bajkę z tysiąca i jednej nocy.

A je d n a k substancya ta istnieje, zaw arta je s t w zbożu, skąd w yrzucają ją , używ ając do tego kosztownych mechanizmów; chcąc po- | zbyć się niewielkiej stosunkowo ilości drzew ­ nika, pozbaw iają m ąkę znacznej ^części azotu, tłuszczów, mączki, soli i ciał aro m a ' tycznych, choć drzewnik w większej ilości znajduje się w jarzy n ach , które ciągle spoży.

wamy, niż w zbożu”. Chcąc połączyć hygie- nę z ekonomią, należy, według zdania pp.

G alippea i B arrego, mleć całkowite ziarna na jed n o litą m ąkę. W pierw szych okresach cywilizacyi otręby były prawdopodobnie uży­

wane razem z m ąką; rozdzielając dwa te produkty, postąpiono wbrew dążeniom p rzy ­ rodniczym, a d-r W a rre n n dowodzi, że ro z ­ powszechnienie po wielkich m iastach częs­

tych chorób żołądka je s t wynikiem nadm ier­

nego użycia chleba białego: czarny chleb

J

pobudza funkcye żołądkowe.

C hcąc spożytkować otręby, proponowano, ■ zam iast zwyczajnej wody używać do rozra-

j

biania ciasta płynu, otrzym anego po wygoto­

waniu otrębów w wodzie; płyn ów zawiera sporą ilość fosforanów, a chleb jest daleko zdrowszy i posilniejszy.

D ujardin-B eaum etz przedstaw ił akadem ii francuskiej w roku 1889 nowy produ kt spo­

żywczy, nazwany przez niego from entyną, k tó rą przyrządził z kiełków pszenicy, po­

zbawionych tłuszczów i sproszkowanych.

S kład from entyny je s t następujący:

drzewnika . . . . 12,63%

glikogenu . . . . 29,08 ciał białkowych . . 51,31 soli m ineralnych . . 6,08

M ąk a ta przedstaw ia wielką w artość po­

żywną; proszek z roślin strąkow ych, suche mleko, m ąka z mlekiem nie mogą z nią pod tym względem rywalizować. J e s tto związek ta k posilny, że znaleźć może szerokie zasto­

sowanie w medycynie, jako lekarstw o wzmac­

niające siły rekonwalescentów i chorowitych dzieci. P p . G alippe i B a rre rad zą jedn ak nie fabrykować oddzielnie tej substancyi, ale przeciwnie, dziś odrzucaną z otrębam i pod­

czas fabrykacyi m ąki, zostawiać w ziarnach, aby stanowić m ogła część składową mąki.

M ąka, wzbogacona w taki sposób przez o trę ­ by i zarodki zaw arte w ziarnach, stałab y się prawdziwie doskonałem pożywieniem, waż- nem d la tych klas szczególnie, które z niej czerpią całkowity zasób sił i zdrowia.

G recy i rzymianie karm ili swe wojsko chle- i bem wyrabianym z m ąki nadzwyczajnie g ru ­ bej, nieoczyszczonej wcale z otrębów; zwy­

czaj ten przechow ał się w wojsku nieledwie do naszych czasów. W roku 1727 p rz ed sta­

wiono rządowi francuskiem u p rojekt lekkie­

go oczyszczania przez pytlowanie mąki żoł­

nierskiej, ale próby nie dały pomyślnych r e ­ zultatów i dopiero w zeszłym roku V iel i M artin zobowiązali się względem ministe- ryum wojny do przyrządzania chleba żołnier­

skiego, któryby się d ał przechowywać przez dwa tygodnie, niezm ieniając swego składu naw et podczas upałów letnich; sekret ich polegał na długiem bardzo w yrabianiu ciasta a pieczywo w taki sposób otrzym ane nie czerstwiało i nie traciło bynajmniej p rzy jem ­ nego swego smaku. „K to chce mieć wojsko, musi przedewszystkiem pomyśleć o jeg o żo­

łą d k u ”— powiedział F ry d ery k W ielki; kady

żołnierz musi spożyć dziennie odpowiednią

(12)

9 2 WSZECHŚWIAT. f l r 6.

ilość azotu i węgla, aby podtrzym ać swe siły.

D la człowieka dorosłego, w ażącego 62 kg, norm alna ilość azotu, niezbędna dla zaspo­

kojenia potrzeb organizm u, sięga 27 g, węgla zaś 310 g. Liczby te zw iększają się lub zm niejszają, zależąc od ilości pracy, w ykona­

nej przez człowieka. D elagarde powiada, źe chleb, otrzym any z całkow itej m ąki, zaw iera najodpowiedniejsze stosunki azotu, węgla i tłuszczów, potrzebnych do odnaw iania s tr a t poniesionych przez organizm ; m ając chleb ta k i za jed y n ą straw ę, robotnik może u trz y ­ mać się przy siłach ja k n a jd łu ż e j. W y jątk o ­ wo tylko pokarm je s t jednostajnym , a żoł­

nierz i robotnik w k ra ja c h ucywilizowanych nie poprzestaje na samym jedynie chlebie.

Ż ołnierz pruski spożywa naj- więcej chleba, gdyż dziennie . 1 kg

żołnierz francuski . . . 0,750 g belgijski . . 0,775 ’

„ hiszpański . . . 0,670

„ baw arski . . . 0,900 robotnik angielski . . . 0,750 m arynarz francuski . 0,750 rolnik przy oran iu . . . 0,875 Co do poźywności chleb czarny francuski stoi najwyżej, gdyż je s t najbogatszy w azot, p ruski zaś najm niej zaw iera tego ważnego pierw iastku.

Chleb d la żołnierzy w P a ­

ryżu zaw iera . . . . . 2 ,2 6 % azotu w Belgii . . . 2,08

w H iszpanii . . 1,57 w B aw aryi . . 1,32 w P ru sa c h . . 1,12

Chleb żytni zn a jd u je we F ra n c y i bardzo m ałe zastosow anie; w N iem czech, Belgii, H olandyi i Szw ajcaryi k a rm ią nim konie, n a północy wreszcie j est on zwykłym stoło­

wym chlebem naw et śród ludzi zamożnych, chociaż chleb ten je s t ciężki, wilgotny i zu­

pełnie razowy. G alippe i B a rre tw ierdzą, że chleb owsiany je s t ju ż daleko zdrowszy i po­

żywniejszy; w daw nych bardzo czasach—p o ­ w iadają— człowiek żywił się owsem i cieszył się olbrzym im zapasem sił; daw ni Gallowie i Germ anowie znali dobrze owies, gdyż zupa, otrzy m an a z wygotowanego owsa stanow iła podstaw ę ich pożywienia, a dziś w Szkocyi, rlandyi, w B re ta n ii przechow ał się jeszcze

zwyczaj w yrabiania chleba owsianego i owsia-

| nej kaszy. Yogel twierdzi, że owies zawiera 66°/0 mączki i 34% otrębów, m ąk a ta odzna­

cza się niewielką ilością zaw artych w niej substancyj białkowych (4,3 0% ) i tłustym olejem, żółtozielonej barw y w ilości 2% , który n ad aje chlebom owsianym nieprzyjem-

| ny smak, a tak że u tru d n ia mielenie mąki

| i wypiek ciasta. Autorowie przypuszczają, że olej ów, je s t niezm iernie pożywny i stano- wi główną w artość pieczywa, przytem ciał m ineralnych je s t więcej w owsie niż w innych zbożach:

Żyto zaw iera ciał mine-

j r a l n y c h ...2,60%

jęczm ień . . . 3,10 r y ż ... 0,90 kukurydza . . 1,25 owies . . . . 3,25

Rozbiory, dokonane przez B ousingaulta, wskazują, że owies je s t niezmiernie bogaty w żelazo:

biały chleb zaw iera 0,0048% żelaza mleko krowie . . 0,0018

ku kurydza . . . 0,0036 mięso wołowe . . 0,0048 soczewi ca. . . . 0,0084 o w i e s ...0,131

J u ż w X V H I wieku Lem ery pisał o ko­

rzyściach, któreby osięgnięto, w prow adzając owies w formie pieczywa do codziennej żyw­

ności, lecz słowa jego przeszły bezskutecznie niezwróciwszy n a siebie należytej uwagi i do piero b ad an ia P ayena w tym przedm iocie wy­

wołały żywsze zainteresow anie. W ed ług tego au to ra, owies w odpowiedni sposób przyrządzony, czy jak o pieczywo, czy też w postaci kaszy lub kleju, powinien być nie- tylko podstawowem pożywieniem w ubogich k rajach północy, ale szerokie m ógłby znaleźć zastosowanie w szpitalach; w odżywianiu słabowitych m ałych dzieci system ten został ju ż wielokrotnie wypróbowany w szpitalach paryskich i d ał świetne rezultaty.

D la chorych pieczywo p rzerabiane być może w sposób bardzo rozm aity: cierpiący na chorobę cukrową z pożytkiem spożywają chleb, zaw ierający jaknajw ięcej b iałka ro ś­

linnego a ja k n a j mniej mączki; p rzerab iają

też chleb z żelazem, z jodkiem potasu, azo ta­

(13)

N r 6. WS2ECHSW1AT. 93 nem sodu, z wodą, morską, wreszcie, z mię­

sem, krw ią i mlekiem. K ilkadziesiąt już lat tem u probowano w Anglii wyrabiać bisz- lcokty, składające się z mąki pszennej i mięsa użytego w postaci bulionu. W Berlinie wy­

p iek ają t. zw. Fleischextract-B rod, m iesza­

ją c m ąkę z wyciągiem mięsnym Liebiga, chleb ten jednak, zapożyczając swe własności pożywne od ek straktu, nie może sprzyjać wzmocnieniu się organizmu, gdyż ek strak t ów je s t dziś uznany za mało pożywny. Ż o ł­

nierzom niemieckim ro z d ają biszkokty, otrzy­

mane z ciasta zmieszanego z proszkiem mięs­

nym; biszkokty te, zwane K raft-Z w ieback, okazały się bardzo zdrowotne. M ięso pod­

dane razem z m ąką ferm entacyi przez doda­

nie drożdży, rozpuszcza się całkowicie w cieś- cie, a chleb w taki sposób um iejętnie p rzy ­ rządzony może się konserwować przez siedem la t i stanow i całkowity pokarm: zgotowany w wodzie daje doskonałą zupę z grzankam i;

G alippe i B a rre pow iadają, ze zaprow adze­

nie podobnego chleba w wojsku byłoby połą­

czone z wielką wygodą dla żołnierzy, gdyż straw a ta przez długi czas nie podlega psu­

ciu i w m ałej objętości przedstaw ia cały obiad.

W e tery n arz O hardin w 1890 r. przedstaw ił Tow arzystw u biologicznemu w P aryżu orygi­

nalny pro jek t spożytkow ania krwi, obficie spływ ającej w rzeźniach, do wypiekania chle­

ba; m ieszając m ąkę z krw ią wołu, przyrządził n a próbę kilka bochenków chleba: we wszyst­

kich pod wpływem ferm entacyi krew prze­

szła przez różne zmiany, strac iła swój cha­

rakterystyczny sm ak i sta ła się bardziej straw ną, a próbki przechowały się przez pięć la t i w szóstym roku dopiero podległy powol­

nem u gniciu— konie zaś, króliki i barany przyjm owały ten chleb równie dobrze ja k zwyczajny. K rew ze szlachtuzów spływająca po większej części do ścieków, może zatem oddać znaczne przysługi w karm ieniu zwie­

rz ą t domowych, a w razie potrzeby, np. pod­

czas oblężenia lub wycieńczenia może być użytą w straw ie człowieka.

B oret w pracy swej, drukowanej w „Bulle- tin de la societe th era p eu tiq u e” w r. 1889, dowiódł, że w ziarnach tuż pod okrywami znajduje się związek m ający znaczenie fer­

m entu; jestto dyastaza wywołująca przemianę m ączki n a cukier, a ciał białkowych na syn-

toniny, propeptony i peptony. Substancya ta je st zatem niezmiernie ważną w chlebie, czyniąc go łatwiej strawnym. Chleb biały, wypieczony z doskonałej m ąki pytlowanej, pozbawiony jest tego specyalnego ferm entu i trawiony je s t dłużej od razowego,—n a jła t­

wiej straw nym je st chleb przesuszony w pie­

cu lub dyastazowany czyli wypieczony ze sporą ilością tego roślinnego ferm entu. B a ­ dania rozbiorowe soku żołądkowego, wypom­

powanego w godzinę po spożyciu odpowied­

niej ilości białego chleba, dały następujące rezulaty: sok żołądkowy był kwaśny, zawierał dużo syntonin a mało peptonów, ferm entacya kwasowa silnie w nim była rozwinięta, próby czynione z wodą jodową wykazały znaczną ilość m ączki, części stałe w ilości 58% złożo­

ne były przeważnie z nieprzetraw ionych wca­

le okrawków chleba. Doświadczenia prow a­

dzone w ta k i sam sposób, n a tym samym osobniku, lecz z chlebem czarnym dały od­

mienny rezultat: peptonów była znaczna ilość w płynie żołądkowym, a syntonin nie­

wiele, woda jodowa wykazała znacznie m niej­

szą ilość mączki, a reszta nieprzetraw iona była w ilości 28°/0. Najpom yślniejsze rezul­

ta ty osięgnięto przy doświadczeniach nad chlebem, zawierającym naddatkow ą ilość dya- stazy lub też przysuszonym w piecu; ten ostatni d aje 1 2% części nierozpuszczonych po godzinnem traw ieniu, zawiera dużo p ep to ­ nów a m ało mączki; chleb dyastazowany w tych samych w arunkach daje 5 % ciał s ta ­ łych, nie zawiera praw ie wcale m ączki, bo­

gaty je s t w peptony i ciała białkowe, kwaso­

wa ferm entacya rozw iniętą je s t w słabym bardzo stopniu. Doświadczenia te dowodzą, źe chleb biały je s t niestraw ny, ciężki, wywo­

łuje silne ferm entacye kwasowe, a żołądek uciążliwą z nim ma pracę; B oret wylicza, źe chleb czarny jest 2 ‘/2 raza łatwiej straw ny od białego, chleb przysuszony w piecu je st 5 razy, a dyastazow any 12 razy od niego łatwiej straw ny. O pierając się n a tych d a­

nych, B oret proponuje prażyć m ąkę lub ziarna zbożowe w tem p eratu rze 140 - 180°, wówczas m ączka zamieni się częściowo w dekstrynę i będzie łatwiej rozpuszczalną, białko zaś roślinne strac i swe własności fer­

mentowania. Z mąki w tak i sposób w skła­

dzie swym zmienionej można wypiekać b isz­

kokty i chleb zd atn y do konserwowania,

(14)

S4 W

s z e c h ś w i a t

. N

j

6.

łatwiej straw ny od zwyczajnego, a zbawienny przy dyspepsyi.

B adan ia mikrobiologiczne wykazały, że chleb świeży, nieprzekrojony, je s t po­

zbawiony wszelakich b ak tery j, gdyż p o d ­ czas wypieku drobne te ustro je całkowi­

cie giną; skoro jed n ak chleb rozpoczęty wystawimy dłuższy czas n a działanie po­

wietrza, wnet b ak tery e obiorą go sobie za pokarm — chleb ta k i pokryw a się w krótkim czasie przeróżnem i pleśniam i, często tru ją - cemi, lub niezm iernie szkodliwie oddziaływa­

jącemu na zdrowie. G alippe i B a rre szeroko rozpisują się nad skutkam i spożycia spleśnia, łego chleba przez zw ierzęta domowe; zwyk­

łem jeg o następstw em były ciężkie bóle

j

i choroba, a w niektórych razach następow a-

j

ła naw et śmieró. Chleb biały łatw iej podle- g a pleśnieniu, gdy czarny dłuższy staw ia opór napaści drobnoustrojów z powodu sil­

niejszego odczynu kwasowego.

P rzew odnią m yślą książki G alippea i B a r ­ rego je s t wykazanie pożytku fosforu dla o r­

ganizm u ludzkiego i dla zw ierząt—„dajem y fosfor roślinom , użyźniam y nim pola—pow ia­

d a ją —zróbm y toż sam o dla człow ieka i dla zw ierząt przez niego hodowanych, wszak one żywiej p o trze b u ją fosforu niż rośliny”.

Je d e n z większych błędów ekonom icznych i społecznych leży w tej bezużyteczności związków fosforowych, zaw artych w rośli­

nach i łatw o mogących byó przyswojonemi.

Zw yrodnienie fizyczne, cechujące obecnie wie, lu, bardzo wielu z młodzieży, polega, w edług autorów , na tym wielkim b ra k u substancyj m ineralnych, a głów nie fosforanów; w wycho­

waniu fizycznem dzieci należy zwrócić usilną uwagę n a „zm ineralizow anie” ich organizm u, gdyż tym sposobem wzmocnione dziecko sil­

niejszy staw ia opór chorobom , m ężnieje, n a ­ biera sił, h a rtu je nerwy. N iem a potrzeby jed n ak zw racać się do środków farm aceu­

tycznych, skoro w zbożu znajdujem y związki J fosforu najodpow iedniejsze do tych celów. I W szystko, co w zrasta, rozw ija się, m usi ko-

J

niecznie czerpać siły do w zrostu i rozwoju

j

nietylkó w zw iązkach białkow ych, ale i m inę- I ralnych, a chleb w racyonalny sposób przy- j rządzony je s t niew yczerpanem źródłem ! związków podtrzym ujących i rozw ijających siły organizm u. M edycy i ekonomiści po-

j

winni się zjednoczyć we wspólnym celu pod- j

trzym ania sił fizycznych i m ateryalnego bo­

gactw a tych narodów lub tych warstw spo­

łecznych, które nieświadomie tra c ą oba te ważne czynniki własnej pomyślności.

D -r Zofia Joteyko.

SPRAW O ZDANIE.

Zasób umysłowy dziecka, przez J . W ł. Dawi­

da. P rzyczynek do psychologii doświadczalnej.

W ydawnictwo „P rze g ląd u P edagogicznego” . W a r­

szawa, 1896.

W książce tej au to r podaje pierw szą u nas próbę system atycznego badania tre śc i umysłowej dziecka. P edagogika współczesna, o p a rta na rzetelnych podstaw ach psychologii dośw iadczal­

nej i fizyologii, słusznie spodziew a się pomyślnych rezu ltató w z badań tego ro d zaju . W krajach zachodnich zajęto się też studyam i odnośnemi dość gorliwie w czasach ostatnich. U nas zapo­

czątkowano je dopiero obecnie, a w książeczce pod powyższym tytułem m am y dość obfity m atę • ry ał, z którego a u to r wyciąga ostrożnie wnioski, pom nąc, że zb y t ciasny zakres dotychczasowych spostrzeżeń nie pozw ala jeszcze na wypowiadanie zdań ostatecznych. W pierw szym rozdziale ro z ­ w aża p. Dawid znaczenie badań n ad zasobem umysłowym dziecka. W następnym podaje r e ­ z u lta ty b adań innych autorów nad dziećmi nie- mieckiemi i am erykańskiem i. N astępnie p r z e ­ chodzi do spostrzeżeń nad dziećmi polskietni.

Podaw szy m ateryał surow y, w rozdziałach czwar - tym i piątym zastanaw ia się nad nim , segreguje i ro z trz ą sa znaczenie tego m ateryału. W ska­

zawszy, ja k ą j e s t p rzew ażająca treść umysłu dziecięcego, poświęca następnie uw agę inteligen- cyi i ilości posiadanych przez badane dzieci wyo­

brażeń, rozw aża wpływ nieba na zasób umysło­

wy, p oszukuje charakterystycznych cech w ro z ­ m aitych okresach rozw oju, sta ra się znaleźć stosunek pom iędzy rozw ojem duchowym a fizycz­

nym. N astęp n ie w skazuje różnice pom iędzy chłopcam i a dziew czętam i, porów nyw a dzieci chrześcijańskie i żydowskie, dzieci polskie, nie­

mieckie i am erykańskie; zw raca w reszcie uwagę n a wpływ m iasta i wsi, rod zin y i w ychowania p u ­ blicznego.

P ra ca p. D aw ida pow inna zająć przedew szyst • kiem nauczycieli i nauczycielki m łodego pokole­

nia, niepow inna także p rzejść niepostrzeżenie i dla psychologa i fizyologa.

M . F I

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kto więc był właściwym twórcą teoryi descendencyi, czy ten, który nikogo nie przekonał i którego dzieło bez żadnego powstało wpływu na współczesnych, czy

Określenie to może nam się wydawać bardzo jasnem i naturalnem, z tego j e ­ dnak nie wynika, żeby zawsze narzucało się ono umysłowi ludzkiemu, jako coś

Te doświadczenia P feffera m ają ważne dla nas znaczenie. W ykazują one, że jajk a oddziaływ ają za pośrednictw em substancyj chemicznych, które się w ich ciele

Odtąd staje się coraz bardziej jasnem praw dziw e znaczenie procesów tera ­ tologicznych. W ten sposób jesteśm y zmuszeni

Z wyników otrzymanych po wysianiu wszystkich nasion okazuje się, że wszystkie nasiona, które zawierają tłuszcze, bezwątpienia przechowywu- ją się znacznie lepiej

wraca do pierwotnego stanu. Tak jednak nie jest. Część energii ulega rozproszeniu. Następujące liczby, otrzymane z odpowiednich, pomiarów, stosunek ten ilustrują..

Tak więc płeć pszczół zależy wyłącznie od obecności lub braku zapłodnienia jajka, przyczem jednak z jajka zapłodnionego może się rozwinąć samica

wanie świata. Byłoby rzeczą niezmiernej wagi, gdyby się udało wykryć jak iś związek między zjawiskami ciążenia a zjawiskami elektromagnetycznem i. A ni