• Nie Znaleziono Wyników

5 2 . Warszawa, d. 23 Grudnia 1888 r. T o m V I I . TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "5 2 . Warszawa, d. 23 Grudnia 1888 r. T o m V I I . TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

5 2 . Warszawa, d. 23 Grudnia 1888 r. T o m V I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A ."

W W a r s z a w ie : rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2

Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : ro czn ie „ 10 p ółroczn ie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R ed a k cy i W szech św iata i w e w szy stk ich k sięgarn iach w kraju*i zagranicą.

K o m ite t R e d a k cyjn y stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b. dziek.

Uniw., mag K. Deike, mag.S. Kramsztyk,Wł. Kwietniew- ski, W. Łeppert, J . Natanson i mag. A. Śldsarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, których treść m a jakikolw iek zw iązek z nau k ą, n a n astępujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7*/*

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

j ^ - d r e s K e d - a l s c y i : K r a . l s o - ^ r s ł 5 : i e - ^ = x z e d . x i i i e ś c I e , ! Ł T r S S .

0 S D R O W C O

K O W A L N Y M .

Fabrykacyja odlewów z surowca ko- walnego polega na tem, że zwykły suro­

wiec, poddany działaniu wyso­

kiej tem peratury oraz p e w n y c h czynników che­

micznych, traci zawarty w nim węgiel i zamie­

nia się w żelazo ko walne. I teo­

retyczna i prak­

tyczna strona tój gałęzi przem y­

słu zasługuje na uwagę. W iad o­

mo, że żelazo su­

rowe, surowiec, będąc z trzech g ł ó w n y c h od­

mian żelaza (su­

rowiec, stal i żelazo kowalne) najłatwiej topliwą, daje się łatwo odlewać w for­

mach, jest jednak bardzo kruchy, łam li­

wy, a biała odmiana jest tak twardą., że niepodobna jej obrabiać narzędziami z najlepszej nawet stali. W skutek ła­

twej topliwości surowca, odlewy z nie­

go odznaczają się swoją względną tanio­

ścią, nie mogą jednak znaleśó z a s t o s o w a n i a tam, gdzie cho­

dzi o wytrzyma­

łość na złom, ro­

zerwanie, o p e ­ wną g i ę t k o ś ć , o miękość; klucz np. z surowca odlany pękłby przy mocniej • szym nacisku w zamku lub upu­

szczony na zie­

mię rosprysnął- by się na kawał­

ki; nożyce nie dałyby się obro­

bić p i l n i k i e m

(2)

818

W SZECHŚW IAT.

Nr 52.

lub, odlane z miękiego szarego surowca, łatwoby się tępiły i t. p. W ykonanie zaś jakiegokolw iek przedm iotu o mnićj więcćj skomplikowanych kształtach z żelaza sztabowego, a więc w kuźni lub warsztacie ślusarskim, potrzebowałoby dużo pracy i cza­

su, przedm iot taki byłby zatem względnie bardzo drogi. Otóż odlewy z surowca ko- walnego łączą, w sobie zaletę taniości z temi własnościami,które cechują, żelazo sztabowe:

miękością, wytrzymałością na złom i rozer­

wanie i t. p. To też znalazły one szerokie zastosowanie i obecnie wiele przedmiotów codziennego użytku, jako to: klucze, noży­

ce, części zamków, machin rolniczych, broni palnój, przeróżnych mechanizmów wyrabia się z surowca ko walnego, a są tak wyborne, że częstokroć niepodobna odróżnić ich od żelaza i stali.

Surowiec kowalny jest wynalazkiem fran­

cuskim; chociaż bowiem ju ż w wiekach śre­

dnich umiano w różnych krajach wyrabiać z tego m ateryjału ozdoby do gmachów go­

tyckich, to jed n ak umiejętność ta z czasem poszła w niepamięć. Dopiero Rćaumur ogłosił w początku X V III stulecia rezultaty swych poszukiwań, które go doprowadzi­

ły do poznania tajemnicy odlewów z su­

rowca kowalnego ’); z F ran cy i następnie sztuka ta rospowszechniła się po całój E u ­ ropie.

Do fabrykacyi wyrobów z surowca ko­

walnego używa się surowca białego lub co- najmniój mocno pstrego, z zawartością wę­

gla około 3—3,5%, który powinien zaw ie­

rać jaknajm niój m anganu (do 0,6% ), siarki (do 0,1%) i fosforu (do 0,25°/'°}. O trzym y­

wanie odlewów z takiego surowca jest dość trudne i wymaga wielkiej znajomości rze­

czy, tem bardzićj, że tylko odlewy wykona­

ne dobrze z zachowaniem wszelkich potrze­

bnych ostrożności, mogą dać produkt dobry.

Najczęściej używa się do tego surowca z Cumberlandu lub N ord-Lancashire w A n ­ glii, który zawiera mało manganu (około

') L 'a r t de co n v ertir le fe r forge en acie r et l’a i t d ’a d o u cir le fer fondu. P aria, 1722.—Nouvel a r t d’adoucir le fer fondu et de faire des ouvrages de fer fondu aussi fins que de fer forge.

0,1% ) i fosforu. Do odlewania topi się go albo w tyglach glinianych lub grafitowych (najwłaściwszy sposób do odlewania dro­

bnych przedmiotów), albo w piecach kupo- lowych, z których surowiec stopiony odra- zu doprowadza się do form, dlatego żeby przy odlewaniu tem peratura jego była jak- naj wyższą, gdyż tylko wtedy otrzym ują się odlewy o kantach ostrych. K upolaki te mają zazwyczaj 2 m wysokości, 60 cm śre­

dnicy i trzon pochyły. Form y do odlewów robią się zazwyczaj z piasku; formowanie stanowi jednę z najważniejszych i n a jtru ­ dniejszych operacyj odlewania. Piasek, uży­

wany do formowania, powinien być bardzo drobny, aby w nim można było zrobić wy­

raźnie najdelikatniejsze odciski, a jednocze­

śnie bardzo spójny, aby najostrzejsze kanty się nie rossypywały. Form y piaskowe, za­

zwyczaj wilgotne, przyprusza się miałem węglowym, proszkiem Lycopodium i t. p., a to w tym celu, aby piasek nie przyw arł do powierzchni odlewu. Modele są meta­

lowe. Odlewanie odbywa się w zwykły sposób; odlewy wyjmują się z form po zu- pełnem ostygnięciu, wyjęte bowiem w sta­

nie gorącym łatwo pękają; następnie czy­

ści się je ręcznie lub przy pomocy m a­

szyn, niekiedy szlifuje pumeksem lub pia­

skowcem, bejcuje w roscieńczonym kwa­

sie siarczanym, płócze w wodzie i suszy w trocinach.

Teraz następuje najistotniejsza część fa­

brykacyi: zamiana kruchego, łamliwego, twardego surowca na miękie ciągliwe żela­

zo. Przem iana ta odbywa się zapomocą t. zw. temperowania czyli wypalania odle­

wów w hermetycznie zamkniętych naczy­

niach (kapslach), w których odlewy prze­

sypują się t. zw. proszkiem cementowym.

Polega ona na utlenieniu węgla, który sto­

pniowo, według tego ja k ilość jego w ze­

wnętrznych warstwach się zmniejsza, posu­

wa się ku nim ze środka i znowu się spala, aż nareszcie ilość jego w odlewach staje się bardzo małą. Im grubsze przedmioty tem więcśj czasu potrzeba, by wszystek węgiel ze środka przeniósł się na zewnątrz i tam się spalił, t. j. tem dłużój powinno trw ać wypalanie; to też zazwyczaj wyrobom z su­

rowca kowalnego nadaje się nieznaczną

grubość, najczęściej nie większą od 2,5 cm.

(3)

W SZECHŚW IAT.

819 Piece, któremi się posługują, przy wypala­

niu, bywają rozmaitego kształtu; najprost­

sze są, to komory o postaci sześcianu, z trze­

ma wewnętrznemi ścianami, stanowiącemi właściwą izbę do wypalania, z trzonem, le­

żącym na jednym poziomie z podłogą fa­

bryki i czeluścią, której szerokość równa się szerokości komory. Piec taki, najprost­

szy i używany do wypalania drobnych wy­

robów, przedstawia w przekroju pionowym fig. 1. w przekroju poziomym fig. 2 i 3.

A — komora do wypalania, BBB — ścianki wewnętrzne, CC — ruszty, na których się spala węgiel kamienny, drzewo lub jakie- kolwiekbądź inne paliwo. Używają też pie­

ców regieneracyjnych oraz okrągłych, w ro-

mioty wypalane tak, aby pomiędzy niemi znaj dowała się przestrzeń na 1 — 1 '/2 cm szeroka, którą zasypuje się warstwą proszku grubości 1 — 2 cm, na niej znowu kładzie przedmioty i t. d., zwierzchu daje się w ar­

stwę proszku grubości 4 cm, przysyp uje warstwą piasku i zamyka kapslę pokrywą.

Jako proszku cementowego używa się sub- stancyi, mogącej łatwo oddawać tlen, który łącząc się z węglem surowca, odwęgla ten ostatni; zazwyczaj używają w tym celu zmielonego na piasek czerwonego żelaziaka lub innej pulchnej rudy żelaznej o składzie chemicznym F e 20 3, t. j. łatwo oddającej część tlenu, a niezawierającćj krzemionki, siarki i fosforu (rud, mających układ zbity,

F ig. 2.

dzaju Hofmanowskich do wypalania wa­

pna. Kapsle, w których się wypala odlewy surowcowe, robią się zazwyczaj z surowca szarego, zawierającego bardzo wiele grafitu;

najczęściej są to naczynia walcowate zaopa­

trzone pokrywami (grubości 1 — 2 cm, wy­

sokości 40 cm, średnicy 30 cm) lub stożko­

wate (31 cm wysokości, 16 cm średnicy), spoczywające na trzech nóżkach, lub nare­

szcie sześciany na czterech nóżkach, szero­

kie i wysokie na 32 cm, grube na 2,6 cm.

Kapsle takie napełnia się wyrobami, prze­

sypując je proszkiem cementowym w ten sposób, że na dno sypie się warstwę prosz­

ku grubości 4 cm, na niej układa się przed-

Fig. 3.

krystaliczny, nie używają wcale). Dalćj, może być użytym w tym celu braunsztejn, tlenek cynku, zwykła zendra żelazna; tem ­ perowanie wreszcie może się odbywać w ja- kimkolwiekbądź proszku, który sam nie działa na żelazo, ja k np. w miale węglowym lub drobnym piasku; w takim razie działa­

nie odwęglające zależy od tlenu powietrza zawartego między cząstkami proszku. Do kapsli stożkowatój lub walcowatej wchodzi 20 do 30 kg odlewów, do sześciennej — 100 do 120 kg.

Gdy kapsle są napełnione, wsuwa się je

do pieca, zamyka czeluści drzwiami żelaz-

nemi i rospala na rusztach ogień. W piecu

(4)

820

średniej wielkości mieści się 18 — 20 kapsli, w większym do 50. Piec ogi-zewa się zwol­

na do potrzebnej tem peratury, poczem ró­

wnież stopniowo się oziębia. P rzy wypala­

niu drobnych przedmiotów ogrzewają sto­

pniowo piec w ciągu dwu dni, dopóki ko­

mora nie przybierze tem peratury żywej czerwoności, którą, podtrzym ują przez trzy doby, poczem zmniejsza się stopniowo tem­

peraturę w ciągu dwu dni aż do zupełnego oziębienia, tak, że cały proces wypalania trw a tydzień. Z ostygłego pieca wyciągają kapsle i gdy te zupełnie ostygną, wyjmują zawarte w nich wyroby, które zazwyczaj przybierają piękną fijoletowoczarną barwę.

Stały się one teraz zupełnie miękiemi, tak, że je można giąć, obrabiać pilnikiem i t. d., ja k najmiększe żelazo sztabowe. Nareszcie czyszczą je, sortują (niezupełnie wypalone poddają się operacyi tem perowania poraź drugi) i albo puszczają w handel jako zu­

pełnie gotowe, albo też obrabiają w odpo­

wiedni sposób w warsztatach ślusarskich (np. klucze, zamki i t. p.).

J a k ju ż wspomniano wyżej, chemiczna strona temperowania odlewów surowcowych przedstawia się w ten sposób, że zaw arty w nich węgiel spala się w tlenie, bądź wy­

dzielającym się przy ogrzewaniu z proszku cementowego, bądź zawartym w porach te­

goż jako powietrze. Pierw szy, który rzecz tę badał, był Davenport. Znalazł on, że ilość węgla, która w surowcu niewypalo-' nym wynosiła około 3,5% , po wypalaniu zmniejszyła się do 0,1% i nawet m niej, ilość zaś innych części składowych surowca nie uległa zmianie. Dalsze badania w tym kie­

runku przeprowadzili Fourquignon i Le- debour, a badania tych uczonych rzuciły no­

we światło na zjawiska zachodzące w suro­

wcu przy wypalaniu.

Zanim przystąpię do streszczenia rezulta­

tu tych badań, zauważę, że węgiel w suro­

wcu zawiera się w postaci grafitu, nie- ulegającego działaniu kwasów, węgla ce­

mentowego (Cementkohle), niezmieniaj ącego się w zimnym kwasie solnym, lecz ulatn ia­

jącego się w postaci węglowodorów lub ros- puszczającego się przy traktow aniu surowca kwasem solnym gorącym, oraz węgla zwią­

zanego (gebundene Kohle), przy rospusz- czaniu surowca w kwasie solnym na zimno

N r 52.

ulatniającego się w postaci węglowodorów.

Badania Fouiąuignona i Ledeboura wyka­

zały, że: 1) w białym surowcu, ogrzewanym przez 108 godzin w szczelnie zamkniętem naczyniu, w piasku, ogólna ilość węgla zna­

cznie się zmniejszyła: 2) w surowcu, ogrze­

wanym w miale węglowym, ilość węgla związanego znacznie się zmniejszyła, węgiel cementowy zniknął zupełnie, ilość zaś g ra ­ fitu odpowiednio się zwiększyła, t. j. węgiel związany i cementowy przemienił się w gra­

fit, przyczem ogólna ilość węgla zmniejszyła się bardzo nieznacznie; 3) gdy ogrzewano w jednem naczyniu, w miale węglowym su­

rowiec biały i żelazo kowalne, to w pierw ­ szym dało się zauważyć zmiejszenie się ilo­

ści węgla, drugie zaś pochłonęło znaczną ilość węgla i przemieniło się w stal. Za czynnik utleniający w tych doświadczeniach należy przyjąć tlen powietrza, znajdującego się pomiędzy cząstkami piasku lub miału węglowego. Aby usunąć działanie tlenu na surowiec i zbadać wpływ samój tylko wyso­

kiej tem peratury, Fourquignon ogrzewał je w atmosferze Wodoru i okazało się, że przy ogrzewaniu do tem peratury żywej czerwo­

ności ogólna ilość węgla, w szczególności zaś grafitu, znacznie się zmniejszyła, przy­

czem skonstatowano bespośrednio, że wę­

giel połączył się chemicznie z wodorem,—

w tem peraturze zaś ciemnej czerwoności na­

stąpiło tylko zwiększenie się ilości grafitu, ogólna zaś ilość węgla nie uległa zmianie.

P rzy ogrzewaniu surowca w atmosferze azotu część węgla cementowego również przemieniła się w grafit i jednocześnie skon­

statowano zmniejszenie się ogólnej ilości węgla oraz utworzenie się cyjanu. Zatem—

oprócz tlenu powTiętrza, na zmniejszenie ilo­

ści węgla w surowcu, wyprażonym w miale węglowym, wpływają także zawsze znajdu­

jące się w porach węgla drzewnego wodór i azot. Z doświadczeń tych Fourquignon wysnuwa wniosek, że dlatego, by tlen prosz­

ku cementowego mógł spalić zawarty w su­

rowcu węgiel, ten ostatni musi zmienić swą pierw otną postać, w jakiej się znajduje w niewypalonym surowcu. W białym, n a ­ gle oziębionym surowcu węgiel znajduje się przeważnie w postaci t. z w. węgla zwią­

zanego, rospuszczonego równomiernie w ca­

łej masie żelaza. Przy stopniowem ogrze­

W S Z E C H Ś W IA T .

(5)

Nr 52

WSZECHŚW IAT.

821 waniu do ciemnój czerwoności następuje

częściowy roskład tego stopu, przyczem tworzą się ziarna stopu żelaza z większą ilością węgla, rozrzucone w masie żelaza;

przy rospuszczaniu takiego surowca w kwa­

sie solnym na zimno węgiel wydziela się z tych ziarn w postaci t. z w. węgla cemen­

towego. P rzy dalszem ogrzewaniu do tem ­ peratury ciemnój czerwoności następuje ros­

kład ziarn bogatego w węgiel stopu, przy­

czem tworzy się grafit ’) i ten dopiero spala się w tlenie proszku cementowego lub po­

wietrza. Ledebour sądzi, że i ten, tak zwa­

ny przez Fourquignona grafit, jest również tylko stopem żelaza z węglem, zawierają­

cym jeszcze większy procent węgla i zacho­

wującym się wobec odczynników w taki spo­

sób, jak grafit; przypuszczenie swoje opiera on na tym fakcie, że przy ogrzewaniu su ­ rowca szarego w tych warunkach, przy któ ­ rych biały traci swój węgiel, w szarym zmniejsza się ilość węgla, ja k związanego tak też i grafitu, bardzo nieznacznie, oraz, że grafit opiera się działaniu wodoru i azotu i nie wchodzi w połączenia z niemi. W edług niego wędrówka węgla z warstw środko­

wych surowca ku zewnętrznym, która za­

chodzi przy wypalaniu surowca, a którą węgiel odbywa dopiero po przyjęciu postaci uważanćj przez Fourquignona za grafit, nie odpowiada własnościom istotnego grafitu.

Mangan, przeszkadzający rospadaniu się stopu węgla z żelazem, jest wskutek tego szkodliwym przy odwęglaniu surowca;

krzem szkodzi tylko wtedy, gdy się znaj­

duje w takićj ilości, która wywołuje przy zastyganiu rostopionego surowca tworzenie się prawdziwego grafitu, a więc przemianę białego surowca na szary. Ciekawe zjaw i­

sko jednoczesnego nawęglania żelaza ko­

walnego i odwęglania surowca

W

tych sa­

mych warunkach może być wytłumaczonem różnicą w składzie żelaza i surowca: pier­

wsze nie zawierało praw ie krzem u, w dru ­ gim zaś znajdowała si^j pewna, dość znaczna ilość tego pierwiastku, który spowodo­

wał roskład stopu £elaza z węglem i taką zmianę jego postaci, przy którćj czynni­

*) P atrz W szechśw iat z r. b. N r 40 „N owe p rz y ­ czynki do teo ry i budow y s ta li“ .

ki utleniające swój wpływ nań wywrzeć mogły.

A , Onufrowicz.

CUDOWNE WYNALAZKI,

O nadzwyczajnych, „cudownych" wyna­

lazkach i odkryciach słyszymy dosyć często, wieści o nich przybywają z rozgłosem do­

syć szumnym, by warto im było uwagę pe­

wną poświęcić. Czy poza błyskotliwym ta ­ kim pozorem tkw i treść rzetelna, czy często ziszczają się chełpliwe zapowiedzi, czy nie ma wreszcie wskazówek jakichkolwiek, któ- reby pozwoliły odróżnić czczą pogłoskę od wiadomości wiarygodnej?

Pytania te dziwnie może brzmieć mogą w czasach naszych, które widziały przecież urzeczywistnienie tylu potężnych i uderza­

jących odkryć i wynalazków. Alboż ana­

liza spektralna nie zjawiła się nagle, by od­

słonić nam tajemnice budowy i składu che­

micznego najdalszych ciał niebieskich? A l­

boż darwinizm nie rozw ikłał odrazu całój zagadki rozwoju istot żyjących? Alboż te­

lefony nie powiązały miast drutam i, które mowę naszę daleko przenoszą, gdy współ­

cześnie zabłysło światło elektryczne, a ma­

szyny elektryczne różnostronną swą i ol­

brzymią działalność ujaw niły. Alboż no­

wa metoda szczepienia chorób nie zwycięża najdrobniejszych i najstraszniejszych nie­

przyjaciół rodu ludzkiego?

Wobec tych tryumfów gienijalności i twór­

czości umysłu ludzkiego czyż wolno nam powątpiewać jeszcze o możliwości dalszych, osobliwszych jeszcze zdobyczy? Alboż to wszystko nie są wynalazki cudowne, dlacze­

góż zabłysnąćby nam nie mogły inne, rów ­ nież cudowne lub cudowniejsze jeszcze.

Dlaczegóż nie mamy ufać wiadomości o w y­

nalezieniu motoru, który utrzym uje się w ru ­ chu i wykonywa potężne prace jedynie działaniem głosu ludzkiego, albo dlaczego szydzić z mikstury, która ma wszelkie czyn­

ności życiowe zawieszać na całe tygodnie

i miesiące, albo też uważać za bajkę środek,

który ma ciało ludzkie czynić przezroczy-

(6)

_ 8 2 2

stem, ja k szkło. Dlaczegóżby magnetyzm i hipnotyzm nie mógł wywrócić całój do­

tychczasowej medycyny, a naw et i tajem ni­

czy spirytyzm, o którym dopiero co nowa książka ukazała się w języku polskim , czyż­

by nie zwiastował nowych, nieznanych nam sił wiążących świat ziemski z życiem zagro- bowem, duchowem?

A może też ma słuszność i ten autor, któ­

ry przerażonych grozą przeludnienia ziemi pociesza dowodzeniem, że glob nasz wydy­

ma się ciągle i narasta, że zatem na po­

wierzchni jego nigdy miejsca dla ludzi nie zabraknie.

W szystko to wydaje się wprawdzie dzi­

waczne, osobliwe, niezgodne poprostu ze zdrowym rossądkiem, — argum ent ten je ­ dnak ważyć tu nic nie może. Przecież i ko­

leje żelazne, telegrafy albo fotografija przed stu, przed kilkudziesięciu naw et laty były to również mrzonki z ówczesnym zdrowym rossądkiem niezgodne. W samćj rzeczy też do zdrowego rossądku nikt się dziś nie od­

wołuje wobec najniedorzeczniejszych na­

wet pomysłów. Gdy niedawno lekarz p e­

wien włoski miał dostrzedz, że na osoby za­

hipnotyzowane działają lekarstw a trzym a­

ne w pobliżu a zawarte we fłaszeczkach za­

korkowanych, poważne ciała naukowe nie wahały się wyznaczać delegatów dla rospa- trzenia, czy cudowne to odkrycie rzeczywi­

ście na wiarę nasługuje. P rzy tej sposo­

bności przypomniano sobie jed n a k ’), że bajka ta w innej formie wybujała już w ze- szłem stuleciu, — lekarstw a zaw arte w n a­

czyniach hermetycznie zam kniętych miały działać na chorych skutecznie za pośre­

dnictwem wypływów przedzierających się przez pory szkła, gdy naczynia te podda­

wane były elektryzowaniu, a najbieglejsi ówcześni badacze elektryczności, ksiądz Nollet, W atson i F ran k lin nie wahali się prowadzić sumiennych doświadczeń, które wykazały bezzasadność rzekomego przeno­

szenia się własności wskroś szkła. C udo­

wność zawsze jeszcze ponętną jest dla um y­

słu ludzkiego,.—dziś tylko chętnie togą nau*

kową osłaniać się lubi.

Cudownem wszakże wydaje się nam wszy­

stko, co nie jest powszedniem, co niezwykle

>) Ob- W szech św iat z j\ 1867, str. 815,

myśl naszę i wyobraźnię uderza, dlatego wielkich odkryć i wynalazków nie wahamy się cudami nauki nazywać. Gdzież więc kryteryjum , któreby dało możność zatocze­

nia granicy między tą cudownością wyna­

lazków rzetelnych a cudownością baśni, któ­

reby pozwalało odróżniać wiadomość o wy­

nalazku istotnym od bezzasadnej pogłoski i pustej mrzonki? Gdy nie wystarcza zdro­

wy nasz rossądek, gdy nas zawodzi sąd nasz własny, odwołać się nam należy do sądu hi- storyi, która gromadzi i stawia nam przed oczy rezultaty prac minionych pokoleń.

Cywilizacyja człowieka zaczyna się od chwili, gdy nauczył się upamiętniać i zapi­

sywać zdarzenia, jakich był świadkiem:

z tryjumfów i zawodów ojców czerpią sy­

nowie swą mądrość, wyczytują z nich wska­

zówki i rady dla czynów swych i sądów.

Na nieszczęście, dzieje nauki, a w szcze­

gólności dzieje nauk przyrodniczych i ma­

tematycznych stanowią śród ogółu ukształ- conego naj bardziej zaniedbany dział historyi.

Dzieje literatury i sztuki uważane są za nie­

zbędne ogniwo wykszałcenia ogólnego, dzie­

je nauk ścisłych lekceważą nawet często właśni ich adepci. A przecież trzeba tylko zważyć, ja k potężnie oddziaływały nauki, zarówno przez swe zdobycze teoretyczne ja k i przez swe zastosowania praktyczne, na ogólne prądy umysłowe i na zewnętrzne formy życia w każdym czasie, aby przy­

znać, że bez uwzględnienia dziejów nauki historyja nazywać się prawdziwie powsze­

chną nie ma prawa.

Że historyja wiedzy tak słabe przy wy­

kładach nauk znajduje uwzględnienie, tłu ­ maczy się ich formowaniem i systematyzo­

waniem. Każdy fakt odkryty i zbadany już jest gotów wsunąć się w przypadające mu miejsce w całokształcie nauki; każda teo- ry ja, jakkolw iek mozolnie osięgniętą i wy­

robioną została, ukazuje się w podręczniku w pełnem swem wykończeniu i zgóry obej­

muje podwładny jćj szereg praw i zjawisk.

Uczący się mało ma sposobności do zrozu­

mienia rozwoju nauki, nawyka do pojęć, że na polu wiedzy plon wprost zżęty i do ksią­

żek zapisany został. Szczególniej wybija się to charakterystycznie w nauczaniu m a­

tematyki: cała arytm etyka, algiebra, gieo- m etryja szkolna, każda stanowi całość tak

Nr 52.

W SZECH ŚW IA T.

(7)

Nr 52.

WSZECHŚWIAT.

jednolitą, tak uporządkowaną, każda cegieł- | ka jest na tak właściwem miejscu i tak i szczelnie spojona z sąsiedniemi, że wydaje się, jakoby gmach odrazu stanął gotów od podwaliny aż do szczytu, a cała m ister­

na robota nad jego wznoszeniem uchodzi uwadze.

Nie w tak wybitnym stopniu, niemniej je -

j

dnak i w różnych gałęziach wiedzy przyro­

dniczej moment historyczny usuwa się na ubocze: zjawiska i przyrządy, prawa i teo- ryje—wszystko podane jest w formie wy­

kończonej, zupełnej.

Dzieje wszakże nauki świadczą dowodnie, że żadne doniosłe odkrycie nie powstało od­

razu, że żaden wielki wynalazek nie wystą­

pił nagle, ja k Minerwa w pełnej zbroi z gło­

wy Jowisza. Początki są drobne i skromne i ściągają uwagę bacznych jedynie obserwa­

torów; ogół dostrzega rzecz wtedy dopiero, gdy ona dorasta znaczniejszych rozmiarów, gdy zakwita ju ż lub owoce wydaje, — nie pyta o losy jej poprzednie, nie zna troskli­

wości z jak ą ją pielęgnowano, nie wie, ile pracy łożono na jój upraw ę i rozwój. Tak na sklepieniu niebieskiem ukazuje się nie­

kiedy nowa gwiazda, świetnością do n ajja­

śniejszych zbliżona i tak wybitna, że się w oczy rzuca tłumowi, który, zdumiony i przerażony, dostrzega w niej widomy dowód tajemniczej siły twórczej, która z ni­

czego nagle nowe światy do bytu powołuje.

Jednak ta gwiazda pozornie tylko jest n o ­ wą, istniała ona i poprzednio na swem m iej­

scu jako skromna i drobna gwiazdka, nie­

widzialna dla oka nieuzbrojonego; mógł ją jednak obserwować astronom, spotęgowa­

wszy teleskopem doniosłość swego wzroku, a może i w spisach jego zamieszczoną już była. Przygotowane ju ż były w łonie jśj warunki, które w danój chwili przy zbiegu okoliczności pewnych spowodowały ro z­

błysk jej tak potężny. P rzew ró t tak gwał­

towny rządkiem jest wprawdzie w prze­

strzeniach wszechświata wypadkiem, n ato ­ miast jed n ak codziennie śledzić może astro ­ nom dalekie mgławice, na których bladem tle jaśniejsze punkciki zdradzają powolne skupianie się m ateryi kosmicznej i rozwój stopniowy brył niebieskich. Ogół wszakże nie dostrzega tych robót przygotowawczych w warsztatach przyrody, ja k ich nie widzi

w pracowniach nauki. Usprawiedliwimy to kilku przykładami.

Uderzeni olbrzymią doniosłością odkry­

cia, które nam dozwoliło dokonywać roz­

biory chemiczne brył niebieskich, odległych od nas na całe bilijony i trylijony mil, przy­

wykliśmy początek analizy spektralnej od­

nosić do r. 1860, gdy z pamiętnćj rosprawy Kirchhoffa i Bunsena dowiedział się ogół zdumiony, że w bryle słonecznej odkryto znane nam na ziemi pierwiastki — wodór, ) sod, żelazo. Atoli ten moment rozblasku I nie jest zgoła początkiem tego działu wie-

| dzy, a jeżeli nie zechcemy początku jego odnosić do pierwotnych, pobieżnych do­

strzeżeń, że szkiełko oszlifowane mieni się barwami tęczy, to przynajmniej u grunto­

waną podstawę znajdujemy w rosszczepie- niu promienia słonecznego na barwne wi­

dmo w roku 1666. K toby zaś w wielkiem tem odkryciu nie chciał jeszcze widzieć za­

rodka właściwej analizy spektralnej, to nie będzie już mógł chyba zaprzeczyć, że tkwi on w dostrzeżeniu przez Wollastona w roku 1802 linij ciemnych przerzynających widmo słoneczne, a których dokładniejsze zbadanie w dwanaście lat później unieśmiertelniło nazwisko Fraunhofera. Zaczęto domyślać się ju ż wtedy, że zagłada blasku słoneczne­

go w tych linijach czarnych jest następ­

stwem pochłaniania, jakiemu ulegają pro­

mienie w przebiegu przez gazy i pary, a D a­

wid Brewster zdołał nawet wyróżnić linije pochodzenia ziemskiego, czyli te smugi czarne, które wynikają z pochłaniania pro­

mieni słonecznych przez naszę atmosferę ziemską. W tedy też zwrócono się i do ros- patrywania światła płomieni, zabarwionych różnemi substancyjami, a John H ershell i Fox Talbot wskazali możność wykrywa­

nia pierwiastków z charakteru ich widma, co przecież je s t już istotną analizą spek­

tralną, rozbiorem chemicznym na podstawie widma.

Zastosowanie więc nowej tej metody ba­

dań chemicznych do ciał niebieskich było już tylko dalszym w rozwoju jej stopniem;

do celu tego wszakże nagięła się wtedy do­

piero, gdy zrozumiano, że substancyj a każ­

da z przedzierających się przez nią promie­

ni światła te właśnie pochłania, które wy­

syła, gdy jest rozżarzoną. Zasada ta, że

(8)

824

W SZECH ŚW IA T.

Nr 52.

zdolność wysyłania i zdolność pochłaniania danego ciała dla każdego rodzaju promieni jest jednaka, nosi słusznie nazwę tw ierdze­

nia Kirchhoffa, znakomity ten bowiem fizyk teoretycznie ją. uzasadnił i ujął dokładnie, w roku 1859, ale ju ż w roku poprzednim Balfour Stewart wykazał ją drogą doświad­

czalną. I to wszakże odkrycie nie wystą­

piło zgoła niespodzianie, przygotowywało się bowiem ju ż od lat kilkunastu. Foucault był już bliskim uchwycenia tej zasady, gdy rospatryw ał widmo św iatła elektrycznego;

wywnioskował ją Stokes około r. 1850 na podstawie doświadczeń M illera i Swana; do tegoż rezultatu doszedł niezależnie Ang- strom w r. 1851. W edług świadectwa T aita już od roku 1850 nauczał W iliam Thomson o istnieniu pary sodowej w atmosferze sło­

necznej. A nawet początek tego zasadni­

czego twierdzenia analizy spektralnej do- strzedz łatwo można w badaniach Lesliego, który jeszcze w r. 1804 wykazał, że ciało, które silnie ciepło wysyła, silnie je też po­

chłania. Tak więc zgodzić się nam w ypa­

da, że głośne odkrycia Kirchhoffa i Bunse- na stanowią jeden tylko moment w dziejach tego działu nauki, który rospoczął się już dawniej, a który badacze ci umieli tak dziel­

nie pchnąć na drogę dalszego rozwoju. By­

ła to chwila, gdy prace przygotowawcze zo­

stały już tak daleko posunięte, że rzecz mo­

gła się ujaw nić i ogółowi całemu, zdała ty l­

ko przyglądającemu się sprawom nauki.

Jeżeli użyć mamy dalej porów nania do sto ­ pniowego rozw oju ciała niebieskiego, odpo­

wiadałoby to fazie, gdy skupiona m ateryja kosmiczna mgławicy dochodzi blasku gw ia­

zdy siódmój lub szóstej wielkości, gdy za­

tem staje się widzialną ju ż bez pomocy te ­ leskopu i przez ogół dostrzeżoną być może.

(dok. nast.).

_________ S. K.

0 PROCESIE PR ZY SW A JA N IA

( A S Y M I L A C Y J A ) .

(Ci%g d alszy).

Rozważając rezultaty, jakie nam dały po­

wyższe doświadczenia, przychodzimy do

wniosku, że promienie chemicznie działają­

ce, mianowicie niebieskie i fijoletowe są bardzo mało czynne przy procesie asymi­

lacyi; cała praca roskładania dwutlenku węgla przypada prawie wyłącznie w udziale promieniom, które w zwykłych warunkach nie są zdolne do wywoływania reakcyj che­

micznych. Bespośrednio można fakt ten skonstatować, kontrolując działanie obu po­

łów widma zapomocą aparatu fotograficz­

nego, który się umieszcza w górnój części cylindra, zawierającego roślinę. W ten sposób wywołujemy jednoczesne działanie światła barwnego na kliszę fotograficzną.

Otóż w środku zabarwionym na niebiesko papierek fotograficzny nasycony, ja k wia­

domo, związkami srebra, wyraźnie czernieje, podczas, gdy w środku czerwonym klisza bardzo słabo reaguje na światło, wydziela­

nie zaś tlenu natomiast odbywa się bardzo energicznie.

W ten sposób należy przyjąć, że chloro­

fil, pochłaniając promienie światła, ulega pod ich wpływem drganiu, które się prze­

nosi na cząsteczki dwutlenku węgla i ros- k ła d a je . Lecz tą zdolnością wprawiania w ruch cząsteczek chlorofilu obdarzone są tylko pewne promienie, promienie, które posiadają największe własności cieplikowe.

Nowsze poszukiwania Langleya i Abneya nad rozmieszczeniem ciepła w widmie nor- malnem wykazały bowiem, że promienie widma obdarzone są niejednakową energiją cieplikową, że maximum ciepła właściwe jest najjaśniejszej części widma, mianowicie promieniom czerwonym, pomarańczowym i żółtym, pochłanianym przez chlorofilinę, zwłaszcza zaś czerwonym, które barwnik ten najsilniej absorbuje. Jeżeli dodamy jeszcze, że i natężenie światła jest najsil­

niejsze w jasnej części widma, oraz, że dłu­

gość fal świetlnych wzrasta w kierunku od promieni fijoletowych do czerwonych, to jasnym się stanie dla nas mechanizm mole­

kularny zajmującego nas zjawiska fotoche­

micznego. Użyjemy tu porównania, jakie daje Timiriaseff w pracy swojej '), wydanej w r. 1884. Przypuśćm y, mówi uczony pro-

!) I /e t a t a ctu el d e nos con n aissan ces sur la fon- ctio n ch lorop h ylien n e.

(9)

Nr 52.

W SZECHŚW IAT.

825 fesor, że linija pozioma przedstawia nam

powierzchnię morza będącego w spoko- koju, zaś linija falista—powierzchnię morza wzburzonego, że nareszcie punkty przed­

stawiają nam okręt i zapytajmy się, w ja ­ kiej części tej przestrzeni wzburzonej grozi okrętowi niebespieczeństwo rozbicia. Oczy­

wiście w tem miejscu, gdzie fale morskie dochodzą największej wysokości. Zupeł­

nie to samo zachodzi przy przejściu pro­

mienia słonecznego przez liść. Rozbicie się cząsteczki dw utlenku węgla ma miejsce w tych promieniach widma, których fale dochodzą największej długości, pod ich ude­

rzeniem następuje roskład.

Oto w krótkim zarysie te dane, do jakich nauka doszła w kwestyi wpływu różnych promieni światła na asymilacyją. Na zasa­

dzie powyższego możemy utrzymywać, że wszystkie promienie widma zdolne są ros- kładać C 0 2, lecz w stopniu wcale niejedna­

kowym. Bardzo słabo funkcyją tę pełnią promienie łamliwśze, bardzo silnie — mniej łamliwa część widma. Na które pi’omienie tej części widma przypada maximum dzia­

łania, jestto kwestyja bardzo zaciętego spo­

ru, toczącego się obecnie między botanika­

mi. Jedni przypisują największe działanie promieniom czerwonym, inni zaś żółtym.

Gdzie leży prawda, i-osstrzygnie przyszłość.

Tyle o procesie roskładu C 0 2. Jeżeli asymilacyja węgla zdolna była obudzić n aj­

większe zajęcie śród botaników, to kwestyja j)rzyswajania wodoru i tlenu leży dotych­

czas odłogiem. O ile wiemy, nikt nie zadał sobie trudu rosstrzygnięcia kwestyi roskła­

du wody na jój części składowe dla budo­

wania związków organicznych, chociaż wszyscy są przekonani, że wodór i tlen łą­

czą się z węglem jako takie, nie zaś w po­

staci wody. Czy roskład ten rzeczywiście ma miejsce i przy jak ich warunkach, o tem w dotychczasowych pracach niema wzmianki.

Poznaliśmy powyżej w arunki powstawa­

nia elementów, służących do budowy ciał organicznych w roślinie. Przekonaliśmy się, że promień światła, padając na ciałko chlorofilowe, rosszczepia cząsteczkę dwu­

tlenku węgla, a prawdopodobnie także wo­

dy na ich części składowe, na pierwiastki.

Pozostaje nam teraz zająć się dalszemi ko­

lejami, jakie pierw iastki te przechodzą w ro­

ślinie, zbadać zmiany, jakim uwolnione ele­

menty ulegają w ciałku chlorofilowem. P rz e ­ chodzimy zatem do drugiej części naszego zadania, do drugiego aktu asymilacyi.

Przedewszystkiem nasuwa się pytanie, j a ­ kie ciało organiczne należy przyjąć za pier­

wszy produkt asymilacyi? Innemi słowy:

jak i związek organiczny tworzy się bespo- średnio z węgla i składników wody? Na to pytanie fizyjologija dzisiejsza nie daje ża­

dnej odpowiedzi, chociaż nie brakło usiło­

wań w celu rozwiązania tej zagadki. W szy­

stko, co dotychczas w tój mierze wiemy na- pewno, to, że pierwszym dającym się u ja­

wnić produktem asymilacyi jest mączka czyli krochmal, substancyja bardzo rospo- wszechniona w ziarnach chlorofilowych.

Czy krochmal powstaje wprost wskutek syntezy węgla, tlenu i wodoru, czy też z po­

łączenia prostszego, ja k utrzym ują niektó­

rzy, jestto kwestyja, którój rozwiązanie na­

leży do przyszłości.

Obecność mączki w ciałkach chlorofilu zauważył poraź pierwszy M ulder, który przypuszczał, że ziarnko krochmalu, ziele­

niejąc stopniowo, przechodzi w ciałko chlo­

rofilu. Dopiero Hugo v. Mohl i Naegeli wykazali, że krochmal powstaje w ziarnach chlorofilowych, a Sachs szeregiem pięknych doświadczeń dowiódł (1862), że zjawisko to ma miejsce tylko pod wpływem światła, że chlorofil pozbawiony ożywczych promieni słońca traci możność produkowania kroch­

malu. Sachs pierwszy wypowiedział tę p ra ­ wdę, tylokrotnie później potwierdzoną, że rośliny, wyrastające w ciemności, rozwijają się dopóty, dopóki się nie wyczerpie ze wszy­

stkich organów i tkanek cały m ateryjał za­

pasowy, złożony w nasieniu w postaci kroch­

malu; że w wypłonionych (etyjolowanych) liściach rozw ijają się żółte ciałka chlorofilu, niezawierające ani śladów mączki; lecz że jeżeli taką bezkrochmalową roślinę wysta­

wimy na działanie światła, to najpierw wy- płoniony chlorofil zaczyna zielenieć, później gdy ju ż zupełnie pozielenieje, zjawiają się w nim ziarnka mączki, które gromadząc się tu w coraz większej ilości, przechodzą na­

stępnie do ogonka liściowego, stąd do łody­

(10)

826

W SZECH ŚW IA T.

Nr 52.

gi i pączlców, dając w ten sposób roślinie możność dalszego rozwoju, który przedtem był zupełnie wstrzymany. Jeżeli do powyż­

szego dodamy, że powstawanie krochm alu w ciałkach chlorofilowych ma miejsce, jak to wykazał Godlewski (1873), tylko w at­

mosferze, zawierającej dw utlenek węgla, to się przekonamy, że trzy kardynalne w arun­

ki procesu roskładu C 0 2, mianowicie chlo­

rofil, dwutlenek węgla i światło, są, również koniecznemi przy procesie powstawania mączki. Ten fakt wyjaśnia nam gienetycz-

F ig . 4. Kom órki liścia m chu F unaria h ygrom etri- ca. Objekt bardzo d ogodny dla w ie lk o śc i c ia łe k ch lorofilow ych , a—cia łk o ch lorofilow e poza o b r ę ­ b em kom órki, b i c ciałko chlorofilow e podczas d zielen ia. B ia łe ziarnka p rzed staw iają m ączkg.

ny związek pomiędzy obu sprawami, zacho- dzącemi w liściu, pomiędzy procesem asy­

milacyi węgla i składników wody z j ednaj strony i procesem tworzenia się mączki z drugiój.- Okoliczność ta w wysokim sto-

i

pniu przemawia za tem, że krochm al je s t

j

pierwszym produktem asymilacyi.

D rugim niemniej ważnym faktem, które­

go odkrycie zawdzięczamy również Sachso­

wi, jest, że krochmal utworzony w ciałku chlorofilowem pod wpływem światła, znika w bardzo krótkim czasie, rospuszcza się, i

jeżeli roślinę pozbawimy światła, lecz przy powtórnem oświetleniu to samo ciałko chlo­

rofilowe zdolne jest nanowo krochmal pro ­ dukować. Ta okoliczność podaje nam bar­

dzo łatwy sposób do wykazania zależności tworzenia się mączki od światła. Doniczkę przenosimy do ciemnego miejsca i po dwu lub trzech dniach przygotowujemy sobie skrawek mikroskopowy. Przekonawszy się, że w ziarnach chlorofilowych niema ża­

dnych ciał obcych, wystawiamy doniczkę na działanie światła w warunkach pomyślnych dla asymilacyi. Po pewnym czasie od tego samego liścia odcinamy nowy skrawek i ros- patrujem y pod mikroskopem. W ciałkach chlorofilu znajdujem y obecnie bezbarwne ziarnka, których przedtem niebyło (fig. 4).

Ziarnka te przedstaw iają nam krochmal, o czem się łatwo przekonać można, wpu­

szczając pod szkiełko przykryw kow e k ro ­ pelkę rostworu jodu w spirytusie. Pod wpływem tego odczynnika ziarnka mączki zabarwiają się na kolor ciemnofijoletowy, l zupełnie tak samo ja k krochmal, znajdują- ' cy się w handlu. Gdybyśmy próbowali za­

barwiać w ten sposób pierwszy nasz prepa­

rat, to manipulacyja ta nam się nie uda, gdyż ziarnka chlorofilowe nie zawierają tu krochmalu.

Powyższe doświadczenie można uczynić jeszcze bardziej przekonywającem, a przy- tem mniój kłopotliwem, jeżeli zamiast prze­

nosić roślinę z miejsca oświetlonego do cie­

mnego i odwrotnie, będziemy postępowali j w sposób następujący. Zaklejamy połowę liścia tekturą łub stanijolem (papierem cy­

nowym) i pozostawiamy roślinę w miejscu oświetlonem. Oczywiście, w połowie zakle­

jonej, a zatem usuniętej od działania świa­

tła, krochmal się tworzyć nie będzie, gdy w połowie swobodnej bieg asymilacyi wstrzymanym nie będzie i tu też zapomocą jo d u możemy ujawnić obecność mączki pod

mikroskopem.

Pow stawanie mączki w liściu pod wpły­

wem światła daje się bardzo łatwo ujawnić zapomocą nadzwyczaj prostej i zarazem do­

wcipnej manipulacyi, niewymagającej na­

wet pośrednictwa mikroskopu. Liść z je ­ dną połową zaklejoną, ja k to mieliśmy w y­

żej, odrywa się po kilkudniowem oświetla­

niu od rośliny i po zdjęciu stanijolu wrzuca

(11)

Nr 52.

W SZECHŚW IAT.

się na kilka minut do wody gorącej, ażeby utworzony w nim krochmal zamienić w klaj­

ster; następnie kładziem y go na kilka go­

dzin do mocnego spirytusu, który wyciąga zeń barwnik zielony. Odbarwiony w ten sposób liść umieszczamy na godzinę w spi­

rytusowym rostworze jodu i nakoniec opłó- kujemy w wodzie. Wówczas jed na połowa liścia oczywiście ta, która była wystawiona na działanie światła, będzie zabarwiona na kolor czarno niebieski, podczas gdy połowa, która była przykryta stanijolem pozostanie bezbarwną. Jeszcze piękniejszem można uczynić doświadczenie, jeżeli zamiast za­

klejania połowy liścia przyrządzimy sobie ze stanijolu lub tektury odcinek, mający kształt liścia i na odcinku takim wytniemy np. litery, składające jakikolw iek wyraz.

Odcinek ten naklejam y na liść i postępu­

ją c w sposób powyżej wskazany, otrzyma­

my na liściu rzeczony wyraz, wypisany czarno niebieskiemi literami.

M etoda dopiero co podana ma tę ważną zaletę, że za jej pomocą można ujawnić obecność krochm alu w liściu wobec liczne­

go audytoryjum , gdzie mikrochemiczne po­

stępowanie wymagałoby wielkiej ilości mi­

kroskopów i pewnej zręczności w obcho­

dzeniu się z niemi. Nadto, tą metodą się posiłkując, czytelnik, nieobeznany nawet wcale z mikroskopowaniem, może zrozu­

mieć dokładnie jednę z najciekawszych i najważniejszych funkcyj rośliny, funkcyją, od której zależy istnienie całego świata o r­

ganicznego. Jednej tylko strony zjawiska doświadczenie powyższe nie ujawnia, mia­

nowicie, że tworzenie się krochmalu odby­

wa się wyłącznie w ziarnie chlorofilowem.

Dla przekonania się o tym niewątpliwym fakcie, należy się już uciec do pośrednictwa mikroskopu.

To makroskopowe doświadczenie oprócz wskazanych dopiero co usług, że się tak wyrażę, pedagogicznych, posiada wysokie znaczenie naukowe, albowiem bardzo jasno dowodzi, że jeżeli mączka powstaje w liściu tylko pod wpływem światła, to z drugiej strony działanie światła jest wyłącznie miej­

scowe: tylko te części liścia produkują krochmal, które ulegają, bezpośredniemu oświetleniu. Zjawisko to znajdujesię w przy­

czynowej łączności z drugim faktem, odkry­

tym przez Molla w r. 1878, mianowicie, że i działanie dw utlenku węgla jest ściśle zlo­

kalizowane. Mączka powstaje wyłącznie w tych miejscach liścia, które bezpośrednio znajdują, się w zetknięciu z C 0 2 powietrza.

Jeżeli bowiem liść jedną swoją połową bę­

dzie umieszczony w zwyczajnej atmosferze, drugą zaś w przestrzeni pozbawionej d wu­

tlenku węgla i obie połowy będą jed nak o­

wo oświetlone, to mączka tworzyć się bę' dzie tylko w pierwszej połowie liścia;

w drugiej połowie nie znajdziemy jój ani śladu. Te dwa fakty zdaniem naszem wy­

soce przemawiają, za tem, że mączka jest nietylko pierwszym widocznym produktem asymilacyi, jak się Sachs ostrożnie wyraża, lecz, że jest wogóle pierwszym związkiem organicznym, tworzącym się bezpośrednio z węgla i wody. Gdyby bowiem powsta­

wanie krochmalu poprzedził inny związek, mianowicie, ja k chcą niektórzy, cukier (glu­

koza), to substancyja ta jako rospuszczalna nie pozostałaby długo na miejscu, lecz wę­

drowałaby wnet do sąsiednich komórek i tkanek, gdzieby mogła przejść w krochmal pomimo braku C 0 2 w powietrzu. Tymcza­

sem nic podobnego, ja k widzieliśmy, nie ma miejsca. Tylko przyjmując krochmal jak o pierwszy produkt asymilacyi, możemy sobie łatwo objaśnić miejscowe działanie światła na asymilacyją: krochmal jako substancyja nierospuszczalna pozostaje na miejscu po­

wstawania.

(dok. nast.).

S. Orosglik.

I f M lĘDZYNtBODOW Y KONGBES

G 1 E O L O G Ó W

• w X jO H d .5 r n .ie

we W rześniu 1888 roku.

(D okończenie).

U czestn icy zjazdu zw ied zali naturalnie także i w ła ściw e, na c a ły św iat słyn n e, B ritish Museum p rzy B loom sbu ry, którego zbiory starożytn ości greck ich , rzym sk ich , asyryjsk ich, eg ip sk ich , tu ­

(12)

828

W SZECH ŚW IA T.

Nr 52.

dzież kolekcyje an g ielsk ich śr ed n io w ie cz n y c h za­

bytk ów stanowią, cały św ia t od d zieln y . Opis ty ch zbiorów , chociażby n ajp ob ieżn iejszy, dalej South K en sin gton M useum, — in sty tu cy je w rodzaju w ie­

deńskiego O esterr. M useum fur K unst u. In d u strie i berlińsk iego K un stgew erbe M useum, — ja k o też w reszcie N a tion al G allery zw ied za n y ch tak że przez członk ów zjazdu, — p rz ec h o d ziłb y w szak że zakres naszego sp raw ozd ania i m u si b yć pozostaw ion y in ­ nym piórom , bardziej fach ow ym .

Jed y n ie o b ib lijo tece B ritish M useum i o czy­

te ln i tegoż, „R eading R oom “, n iech nam w olno b ę­

d zie w spom nieć w kilku sło w a ch . B ib lijo tek a ta z przeszło p ó łto ra m ilijo n o w ą liczb ą tom ów je s t dzisiaj po B ib lio th ó ą u e N a tio n a le w Paryżu drugą w E u rop ie, ale R ead in g R oom je st jej n iep rześci- gnion em d ziełem p o łą czen ia a rch itek tu ry i sztuk i bib lijoteczn ej. J e stto olbrzym ia rotunda z k op u łą szklaną, o rosp iętości 43 m etrów , a za tem n ieco w iększą od k op u ły k ościoła św . P iotra w R zym ie i w środku tej rotu n d y u staw ion e są w spółśrodko- w o sto ły z k atalogam i obejm ującem i 2000 tom ów , od ty c h ż e zaś rozb iegają się w p rom ien iach sto ły dla czy ta ją cy ch z m iejscem dla 360 osób. N a d ­ zw yczajn a ła tw o ść w w yszukaniu w k atalogach żą ­ danej książki lub rękopism u, szyb k ość w d o sta w ie ­ niu jej na stół czytającego, obszerność m iejsca p rzy stołach nad er w ygod nie i p ra k ty czn ie zbud o­

w an ych , c zy n ią p racow an ie w tej c zy te ln i, d ostę­

pnej przy elek tryczn em o św ietlen iu i w godzinach w ieczo rn y ch , praw dziw ą p rz y jem n o ścią , a liczb a k orzystających osób, — dop uszczane są osoby n aj­

m niej 21 la t m ające, — np. w roku 1886 przeszło 176 000, najlepiej św iad czy, ja k obszerne k oła k o ­ rzystają z tej pod w zględ em urządzen ia n iew ą tp li­

w ie jed y n ej in s ty tu c y i w E uropie.

O dw u sp ecy ja ln y ch in sty tu cy ja c h gieologicz- n y c h , t. j. o M useum of P ra ctica l G eology i Geo- lo g ica l Society of L ond on n a leży nam tutaj w sp o ­ m n ieć osobno, n iety lk o dla ic h d on io słeg o zn a­

czen ia, lecz tak że z obow iązku w d zięczn o ści za g o ­ ścin n e p rzyjęcie, ja k ie z n a le ź li tam u c zestn icy zjazdu w dw u w ieczo rn y ch recep cy ja ch u rząd zo­

n y ch przez g ien er a ln e g o dyrektora p ierw sz ej, A r- chibalda G eikie i p rezy d en ta teg o ro czn eg o dru­

g iej, w spom nian ego ju ż kilkak rotn ie W . T . B lan - forda,

M useum o f P ractical G eology p o w sta ło m ięd zy 1830 a 1840 r. z bardzo sk ro m n y ch początków i b y ło pierw otnie ty lk o c zęśc ią G eological Sur- v ey, później dop iero zaczęło u w zg lę d n ia ć coraz bardziej stronę p rak tyczn ą g ie o lo g ii zastosow anej do górn ictw a, p rzem ysłu i do r ęk o d zieł i dzisiaj to m uzeum posiada n ad er b ogate zbiory tak suro­

w y ch p łod ów kop alnych, ja k też w szy stk ich p ro­

duktów górn iczy ch i hu tn iczych, m ateryjałów bu­

d ow lan ych , planów i m odeli kop aln ian ych i fabry­

czn ych , oprócz bardzo cen nych kolekcyj m ineralo­

g icz n y c h i p a leon tologiczn ych . Z b iory te służą j tak do d em on stracy i przy w y k ła d a ch sp ec y ja ln y ch o db yw an ych przez urzęd ników G eological Su rvey, ' jak też i do użytku szerszej p u b liczn ości zw ied za- I

ją cej m uzeum zaw sze nader liczn ie, p rzed ew szyst- k iem zaś w godzinach w ieczorn ych p rzy o św ietle ­ niu elek tryczn em .

Oprócz kolekcyj górn iczy ch i tech n o lo g iczn y ch pow yżej w spom nian e zbiory p aleon tologiczn e, przed w ielu la ty pod kieru nk iem sły n n eg o H u x ley a u p o­

rządkow ane, stan ow iły dla członk ów kongresu m o­

że najbardziej p rzy cią g a ją cą część tej in sty tu cy i, której h isto r y c zn e zn a czen ie i don iosły p o ży tek w ysok o d zisiaj jeszcze cen ić n ależy, p om im o w ielu ła tw o d ostrzeżon ych usterek w urządzen iu m u ­ zeum , ja k przed ew szystkiem przestarzałej ju ż tr o ­ ch ę k lasyfik acyi i n iezu p e łn ie odp ow ied niej, m o­

cn o ch aotyczn ej m e to d y w u łożen iu kolekcyj.

G eological S ociety of London p om ieszczon a w B ur­

lin gton H ouse p rzy P ic ca d illy obok Royal S ociety, L in n ean S o ciety i in n y ch sto w a rzy szeń naukow ych posiada nad er w y k w in tn ie klubow o urządzony lo ­ kal, b ogatą b ib lijo tek ę fachow ą i n ieco w łasn ych , p rzew ażn ie nie-eu rop ejskich zbiorów .

J e stto dzisiaj n ajp otężn iejsza k orporacyja gieo- lo g iczn a , licząca p rzeszło 1000 członk ów , która rosporządza rocznym dochodem p rzeszło 20000 zł. a . w yd aje znakom ite pu b lik acyje ja k „Q uarterly Jóur- n a l“ i coroczn ie ud ziela m ed a le i n agrody p ie ­ n iężn e z ró żn y ch sp ecy ja ln y ch fundacyj, jak W ol- lastona, M urchisona, L y ella , Jam esona i in n y ch . F u n d acyje te pochod zą częścią z legatów daw nych członk ów tow arzystw a, częścią zaś zeb ran e zostały ja k o M em oriał F ound s ku uczczen iu p am ięci naj- zasłu żeń szych gieo lo g ó w an g ielsk ich .

R ecep cy ja w ieczorn a w G eological S ociety b y ła rzeczy w iście w span iałą. N iety lk o p am iętano o up rzy­

je m n ien iu g o ścio m w ieczoru, lecz postarano się także, aby u czestn ik om pokazać w jak n ajp rzystę- p n iejszy sp osób w szy stk ie najn ow sze o d k ry cia gieo- log iczn e i zastosow an ia n ow szych m etod badania.

W id o k p rzeszło 60 o św ietlo n y c h m ikroskopów z p re ­ paratam i sk ał i sk am ien iałości tak angielskich ja k też p o ch o d zą cy ch z w ielk ich eksp ed ycyj zam or­

sk ich , b y ł dla oczu gieologów rzeczy w iście czaru ­ ją cy m . Oprócz ty c h m ikroskopów i preparatów , b ęd ęcy ch w przew ażnej liczb ie w ła sn o śc ią to w a ­ rzystw a, ca łe szereg i fotografij, r y cin i okazów po­

rozw ieszan ych w kilku salach in tere so w a ły żyw o w szy stk ich u czestn ików , którzy nad to m u sieli d z ie ­ lić sw ą uw agę pom ięd zy p rz ed m io ty fachow e i n a d ­ zw yczaj liczn ie zeb ran e tow arzystw o z w ielk ą ilo- śoią dam zw iązan ych z g ieologam i, bąd ź to sto ­ su nk am i p ok rew ieństw a, bądź zam iłow an iem do tej, w A n g lii tak popularnej nauki.

N a recep cyjach u p rezyd en ta k on gresu P restw i- ch a u dyrek tora A . G eikie i w G eological S ociety n ie k o ń cz y ły się bynajm niej p rzyjęcia i w ieczory p o św ięco n e uczestn ikom zjazdu. Codziennie n ie ­ m al od b y w a ły się m n iejsze p rzyjęcia i obiad y dla zag ra n iczn y ch g ości, np. u dra E yansa, p rezyd en ­ ta S o c iety of A n tiąu aries, prof. E th erid ge, d y r e ­ k to ra F lo w era , k u stosza działu paleon tologiczn ego w N atu ral H istory Museum, dra H en ry W oodw arda, k tó ry razem z sześciu jeszcze p rzyrod nikam i tegoż sam ego nazw iska, rep rezentow ał rodzin ę tak g ło ­

(13)

Nr 52.

W SZECHŚW IAT.

829

śn ą w naukach p rzyrod n iczych A n g lii, — a n ad to przyjęcia w yk raczały n aw et poza L o n d y n w w y ­ cieczk ach urządzonych dla kongresu do W indsor i E ton , tud zież do sław n ych królew skich ogrodów botan icznych w K ew .

W ycieczka do W ind soru urządzona przez k om i­

te t organ izacyjny, k tó ry p o sta ra ł się naw et o spe- cyjalne pozw olen ie królowej celem zw ied zen ia ap ar­

tam en tów p ryw atn ych i b ib lijo tek i k r ó lo w e j,—

id eału m ożna pow ied zieć, bogatej i w ykw intn ie urządzonej b ib lijo tek i pryw atnej — zakończyła się zw ied zeniem sły n n eg o C ollege w pob lisk im E ton i w ielk ą u cztą w ogrom nej średniow iecznej sali refektarzow ej w głów nym gm achu kolegiju m .

W E to n przed ew szystkiem g o ście zagraniczni m ogli poznać potężn ą siłę tradycyj historyczn ych , w k orzen ionych tak głęb oko w liczn e in sty tu cy je i w u m y sły w szystkich niem al obyw ateli W ielk iej B rytan ii. U rządzenia E to n College, n iezb y t w iel­

k iego m iasteczka, organ izacyje ciała naukow ego i pla­

nu nauki, wszystko to w rów n ym stop niu pouczyło członk ów zagran icznych o sile i trw ałości od w ie­

czn ych tradycyj, ja k i ta uczta w olb rzym im r e ­ fektarzu, p rzy której pierw szy to a st w zniósł w m a­

low n iczą czarną togę przybrany naczelny k iero ­ w nik zakładu „head m aster" na c ześć pam ięci za­

ło ży c iela E to n C ollege, króla H enryk a VI.

W y cieczk i do K ew , W indsoru i E to n m iały na celu u p rzyjem n ien ie g o ściom p ob ytu w Londynie, pou czenie ich zaś n aoczn e o bu dow ie gieologicznej kraju było celem w ięk szych ekskursyj, które sto ­ sow nie do dew izy kon gresu „m ente e t m a lle o " — m yślą i m łotk iem , urządzone b y ły po zam knięciu obrad kongresu na w ysp ę W ig h t, do N orth W ales, E ast Y orkshire i w in n e jeszcz e pod w zglgdem gieologicznym w a żn iejsze o k olice A n glii. W y ciecz­

k i te, którym jed y n ie ząrzu cićby m ożna, że na zbyt w iele d n i b y ły u łożon e, przez co n iektórzy u cze­

stn icy brać w nich udziału n ie m ogli, odb yw ały się pod kieru nk iem sp ecyjalistów znających n ajle­

piej okolice i b o g a ty ich program , obm yślan y w n ajd rob niejszych szczeg ó ła ch ,zn a jd o w a ł się w rę­

kach każdego uczestn ika na k ilk a dni w pierw p rzed zam knięciem kongresu. Że tak ie ekskursyje z w ytraw ną znajom ością rzeczy, pouczająco i w y ­ godnie urządzane byw ają w A n g lii, po zn a li n ie ­ którzy członk ow ie zagran iczn i ju ż przed kon gre­

sem, pod czas zeb ran ia doroczn ego „B ritish Asso- ciation for th e A d yancem ent o f S c ien ce 1' w Bath, g d zie, jak nam opow iad ano, przyjm ow ani b yli

z nadzw yczajną gościn n o ścią i okazałością.

Ta gościn n o ść i w szech stron n a uprzejm ość, któ­

ra n ie ty lk o każdą ch w ilę sta ra ła się m ile zu żyt­

kow ać i u ła tw ić zaw iązan ie oso b isty ch stosunków, lecz u rzeczy w istn ia ła naw et najd rob niejsze ż y cz e ­ nia u czestn ik ów , b yła też w y b itn ą cechą w przy­

jęciu k on gresu w L on d y n ie. Oprócz kół fach o­

w ych b r a ły ud ział w tem przyjęciu także szersze k o ła tow arzysk ie, urozm aicając zeb ran ie i rossze- rzając dysku syje fachow e do ogólniejszych tem a­

tów. T on ca ły zjazdu pod w zględem harm onii ogólnej n ie p ozostaw ił n ic do życzen ia, a do za­

tarcia różnic plem ien n ych i zapatryw ań p olitycz­

nych wśród tak różnojęzycznego zjazdu p rzy czy n i­

ło się nietylk o ogólne przekonanie, że nauka g r a ­ n ic n arodow ościow ych pow in nab y nie znać, lecz i ta swobodna atm osfera kraju, którego m ieszkań­

cy w oln ość osob istą przekonań i zdaDia tak prze­

d ew szystkiem cen ić i wyznaw ać um ieją.

Czy takie w ła śn ie k on gresy m iędzynarodow e dzisiaj już p rzyczyn ić się m ogą do u trw alenia p o ­ w szech nego pokoju, jak to u trzym yw ał o p ty m isty ­ czn ie jed en z naszych n ie m ieck ich tow arzyszów pod róży, w ątp ić w praw dzie n a leży , lecz n ie w ą tp li­

w ie zasługują one na ogólne sym patyje, dążąc do id ealn ego zaw sze celit, u jed n ostajn ien ia i u ła tw ie ­ nia pracy naukow ej, a zatem postępu u m ysłow ego ludzkości. N aw et ze stanow iska narodu n ie sa m o ­ d zieln ego nie n a leży lek cew ażyć zjazdów m ięd zy ­ narod ow ych , g d y ż one jed y n e m oże dają rza d k ą a pożądaną sposobność do okazania św iatu na szer­

szeni polu trw ałego istn ien ia i nieprzerw anej p ra­

cy sp ołeczeństw a.

D r Władysław Szajnocha.

Korespondencyja Wszechświata,

Szanow ny R edaktorze!

W liście do red ak cyi W szech św iata, p o m ieszczo­

nym w Nr 47 z r. b. przypisuje prof. A. W r ze ­ śn iew sk i zaprzestanie w yd aw n ictw a „Spraw ozdań z p iśm ien n ictw a naukow ego polskiego w d zied zin ie nauk m atem atyczn ych i p rzy ro d n iczy ch11 b rak ow i funduszów . W iadom ość tę p ragnęlib yśm y sp rosto­

w ać. Głównym pow odem , dla k tórego od d alsze­

go w yd aw nictw a „Sprawozdań" od stąp ić m u sie­

liśm y , b y ła niem ożn ość uorganizow ania stałego ko­

ła c h ętn y ch i w y trw a ły ch referentów . T rudn ość tę >) odczuw aliśm y przedew szystkiem w dziale nauk bijologiczn ych ; to też, łą czn ie z pp. D icksteinem i G osiewskim , k tórzy już przy w yd aw nictw ie „Spra- w ozdań“ n ieśli nam cenną pom oc, p ostan ow iliśm y p op rzestaw ać n ad al na opracow yw aniu i w yd aw a­

niu działu m atem atyczn o-fizyczn ego „Sprawozdań".

Część III d ziału II w nied aw n o w y d a n y ch „P ra ­ cach m atem atyczn o - fizycznych" je st u rzeczy w i­

stn ieniem tej myśli: zaw iera bow iem spraw ozdania z piśm ien n ictw a polsk iego w d zied zin ie m atem a­

ty k i, m ech aniki, astronom ii, fizyki i ch em ii teo re­

*) D ośw iad czył jej zapew ne i prof. W rześniow - ski, skoro pisze: „ch cąc m ieć zapew nione referaty na w łaściw y term in , trzeba liczy ć tylko n a w łasne siły i ob rachow ać się z w łasn ym czasem , a w spół­

pracow nika uw ażać za szczęśliw y, lecz m ało pra­

w dopod obny wypadek".

Cytaty

Powiązane dokumenty

S taje się więc zrozum iałem , że zwierzęta, żywiące się pokarm am i obfitującemi w sole potasowe, pożądają soli kuchennej.. Słuszność tego wniosku

flcsEOJieHO

Jurkiew icz

Charakterystyczną różnicę tego skrzydła od pierwszego stanowi rosszczepienie się pokładu z początku na dwa, a następnie na trzy oddzielne pokłady. W Sosnowcu

postępuje od powierzchni ku wnętrzu. Im dalej odsuwa się ta granica, tem większa ilość wody może wsiąknąć w pokłady. O czy­.. wiście i ten ostatni proces

— Zależność zmian ciśnienia atmosferycznego i tem­.. peratury na szczytach

Autor przeznacza książkę swoję przedewszystkiem dla szkół, ale roskład rzeczy je s t w niej taki, że uczniowi trudno się będzie zoryjentować.. P rzy ję ­ to

dodając drożdży, a n ieczekając aż p ły n sam przez się zacznie ferm entow ać, zapobiegam y stanow czo wszelkim dzikim ferm entacyjom... Wo- góle można