• Nie Znaleziono Wyników

Chrześcijanin, 1995, nr 5-6

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Chrześcijanin, 1995, nr 5-6"

Copied!
38
0
0

Pełen tekst

(1)

5 - 6/95 ISSN 0209-0120

m m © m m m m

(2)

01) REDAKCJI

NIECBBZEZANE UCHO

W pewnym fragmencie księgi Jeremiasza znaj­

dujemy skargę B oga n a swój lud, który nie jest w stanie usłyszeć tego, co do nich mówi (Jr 5:10).

K iedyś sędziwy H eli nauczył m łodziutkiego S am uela słu ch an ia B ożego głosu. Jednakże właśni synowie Helego nie posiedli tej umiejęt­

ności. Będąc kapłanam i tak się sprawow ali, że sprowadzili na Izraela hańbę. Samuel do sędzi­

wej starości był B ożym prorokiem , czyli tym, który „w idział“ Słow o Pana. A le ju ż jeg o sy­

nowie, niestety postępow ali niegodziwie, przez co wywoływali wśród ludu zgorszenie.

A więc zdolność słyszenia głosu Pana nie jest dziedziczna. D zied ziczn y je s t raczej bunt, sprzeciw w obec w oli B ożej i dlatego p o cząt­

kiem n a w iąz an ia d ialogu z B o g iem je s t naw rócenie. W tedy człow iek po raz pierw szy słyszy Boga. D ociera do niego prawda, że jest potępionym na wieki grzesznikiem. Po raz pier­

w szy też g odzi się z tą d iag n o zą i w swej b ezrad n o ści szczerze w y zn aje B o g u swój grzeszny stan. W o d p o w ied zi D u ch Ś w ięty spraw ia w n im rad o ść B o żeg o p rzeb aczen ia i daje pewność, że jest odtąd dzieckiem Bożym, zbawionym na wieki.

Z aczyna do niego docierać Słow o B oże za­

pisane w Piśm ie Św iętym . Z aczyna rozum ieć S łow o B oże p rzek azy w an e w kazaniach.

Stwierdza, że jest bogatszy o zdolność słyszenia i rozumienia głosu swego Pasterza. Zdolność ta jeszcze bardziej się potęguje, gdy Jezus ochrzci go w D uchu Św iętym . W tedy d o św iad cza słyszenia głosu Pana jakby „w wersji stereo“ .

Popatrzmy na Piotra. Przywiązany do tradyc­

ji, nie chce ro b ić czeg o ś, co uw aża za p rze­

kraczanie Bożego praw a - mimo, że głos B oga w yraźnie n akazuje: „ W stań, P io trze, za b ija j i je d z !. A le je s t to inny P io tr niż przed P ięćd ziesiątn icą. W rażliw szy n a głos P an a słyszy: „Oto szukają cię trzej mężowie; Wstań przeto, zejdź i udaj się z nim i bez wahania, bo Ja ich posłałem " (Dz 10:19-20). To nie jest ten sam Piotr, który upom inał Pana, aby nie szedł do Jerozolim y i uniknął w ten sposób śm ierci krzyżow ej. T o nie jest ten sam Piotr, który ra­

zem z innymi uczniami, słuchając o kwasie nau­

ki faryzeuszów myślał o chlebie.

M y dzisiaj także jesteśm y ludźm i o „nieo- brzezanym uchu“ . B yw a, że przyw iązanie do

trad y cji je s t silniejsze od św ieżego pow iew u D ucha Świętego. Czasam i rutyna przeszkadza kaznodziejom usłyszeć coś nowego w „starym“

Słowie. Bywa, że troski życia zagłuszają Boży głos. Bóg m usi wtedy potrząsnąć sw oim sługą, by ten był w stanie odebrać przesłanie z nieba.

T ak ja k E liasz, k tóry załam any życzył sobie śmierci, a potem - na górze Horeb - musiał doz­

nawać trwogi z powodu bezpośredniej bliskości potężnego wichru, trzęsienia ziemi i ognia; do­

p iero po tym w strząsie był w stanie usłyszeć łagodny i cichy głos Pana.

Jak popadam y w taki stan, że przestajem y reagować n a ten łagodny i cichy głos Pana?

W cytow anym fragmencie księgi Jeremiasza czytam y, że S łow o P a n a stało się dla Izraela przedm iotem drwiny i lud B oży nie m a w nim upodobania. D latego Bóg prosi, by zatrzymali się n a sw oich drogach i zapytali o ścieżki odwieczne, o drogę dobrą.

Niełatwo jest się tak zmienić, by natychmiast p rzestać iro n izo w an ia n a tem at niezn an y ch spraw lub nielubianych osób. Niełatwo jest się zatrzym ać w sw oim pędzie. Naw et nie zauw a­

żamy jak stajemy się duchowymi rutyniarzami;

n asz duchow y słuch staje się coraz bardziej przytępiony. B óg nie jest w stanie nas ostrzec przed tym, co nam grozi. D latego jego pomoc realizu je się w ram ach zasady: „K ogo Pan miłuje, tego karci“ .

Cierpienie często jest tym Bożym skalpelem, który dokonuje obrzezania naszego duchowego ucha. Przeżył to pewien mieszkaniec ziemi Uz.

Nieszczęścia nadchodziły jedno po drugim, aż dotknęły go najboleśniej. Biedak nie rozum iał tego w szystkiego i dlatego całe rozdziały tej księgi - to jego m onologi oraz przem ow y jego przyjaciół. D opiero na końcu, po wysłuchaniu tego, co miał do pow iedzenia Bóg, Hiob w yz­

nał: „Tylko ze słyszenia wiedziałem o tobie, lecz teraz oko moje ujrzało cię“ (42:5).

P om iędzy uchem a okiem je s t serce, nasz w ew nętrzny człow iek. Jest ono najprzew rot- niejsze i najzdradliwsze - mówi Jeremiasz. Stąd Boży miecz obosieczny przenika aż do rozdzie­

lenia ducha i duszy dokonując często bolesnych operacji duchowego obrzezania. (ksi)

N ieobrzezane ucho 2 Co nam daje Pięćdziesiątnica 3

Stanisław N iedźw iecki

4

O sądzanie w edług m iary

M istrza

7

O potrzebie ksiąg 9

Zachowaj w pamięci drogę 10 Pokonani w rogow ie 13 O w ypędzaniu dem onów 16

Benny Hinn przyjm uje

krytykę 18

M ówienie ję zyk a m i 21

„N ow a N adzieja"

w Kamiennej Górze 22

L isty 23

W iadom ości z kraju 24 W iadom ości ze św ia ta 25 W iadom ości polonijne 26

Na półce z książkam i

27

N a okładce: Ew. Jana 7:38-39a (tekst biblijny według „Słowa Ż ycia")

W yd aw ca: N aczeln a R ad a K o ścio ła Z ielo n o św iątk o w eg o w P olsce. R ad a Program ow a: M ichał H y d zik , M arian S uski, K azim ierz S osulski, E d w ard C zajko, M ieczy sław C zajko. Z esp ó ł red akcyjny: K azim ierz S o sulski (red. naczelny), E d w ard C zajko (redaktor), L u d m iła S o su lsk a (red ak to r), S ław o m ir K asjan iu k (sk ład k o m p u tero w y ), S ław o m ir B ed n arsk i (opracow anie graficzne), D a lia Saad (adm inistracja). A dres: M iesięczn ik „C hrześcijanin“ , ul. Sienna 68/70, 00-825 W arszaw a, teł. (0-22)248575, fax (0-2)6204073.

K o n to : K o śc ió ł Z ie lo n o św ią tk o w y , M iesię c zn ik „ C h rze ścijan in “ P K O B P V O /W arsz a w a, N r: 1 5 5 7 -3 5 0 8 0 2 -1 3 6 .

P ren u m erata k rajow a: in d y w id u aln a roczna - 15 zł; p ó łro czn a - 7,50 zł; zbiorow a (od 5 egz.) roczna - 13,20 zł; p ó łro czn a - 6,6 0 zł.

N ależność p ro sim y w p łacać n a konto lub p rzek azem p o d adresem redakcji. R o czn a p renum erata zagran iczn a: C zechy, Słow acja, W N P - 12 U SD ; E u ro p a - 18 U SD ; A m e ry k a Płn. - 24 U SD ; A u stralia i A m ery k a Płd. - 30 U SD . D o k rajów zam o rsk ich w y łączn ie p o czta lotnicza. P ren u m eratę zag ran iczn ą m ożna w p łacać na d w a sposoby: (1) p rzelew em ban k o w y m na konto; (2) czek iem w y sta ­ w io n y m na nazw isko red ak to ra naczelnego przy słan y m do redakcji. K ażda w płata zagraniczna zostanie potw ierdzona.

Nazwa miesięcznika prawnie zastrzeżona. Pismo ukazuje się od 1929 roku. IN D E K S 35462

(3)

m

Często zdaje nam się, że gdybyśm y żyli w okresie działalności Jezusa lub

. . V ' . . . . " w - .

wielkich w ydarzeń duchow ych, jak ie Ewangelie oraz księga Dziejów Apostol- skich. Ale nasz udział w tych w ydarze­

niach nie byłby taki oczywisty i automaty­

czny; przecież setki tysięcy Judzi w tam­

tych czasach nawet nie zauważyło, że za- :i - . . v ,

'

' ' . ' ■ ■

- :

i : b

. . . . .

ta? Patniętatn pewnego i/ło w ick.t. .brata:

. . . ' . . ■ ' .

' . . :

: : : . . . . . -

■■■■

. .

: ■■ 1

„fizyczna osoba“ - stracili odwagę, rozpierzchli się. Jezus doskonale wiedział co znaczy dla uczniów jego obecność

v:. ,c w aniem zapew niał, że n ie Zostawi ich sierotam i, że przyjdzie znowu, że jest z nim i przez w szystkie dni - aż do id n -m Ja odszedł Ru je śli nie odejdę,

" . . . . .. . . . ; z . . ■. z ■ ■ .

: j - . . . . .

; ' . :

: : ż : :

I ' . ' , ' - .

z": ". . . ■

siaj, ten sam i na w ieki“ . Chcę powic- : -

. . . . . .z-

i ... ŻZ

...

. . . . .

mówią Ewangelie i Dzieje Apostolskie.

Dopóki Jezus był na ziem i, za nim chodzili jeg o uczniow ie. B ył dla nich nauczycielem , opiekunem , doradcą.

Obserw ow ali go i uczyli się żyć. Jego fizyczna obecność napełniała ich odwagą.

Gdy go ukrzyżow ano, gdy znikła jego

" . . . ...

test rod/atu nijakiego - lec/ powiedział:

. . i ż . • ■' z . ' . : :

. . . z z -

. . . . . . ." . . . . , . . z

: : ; ■ -

■" ■ :■

" ::: ■. -- : . .. : ■ - Pocieszyciel, parakletos to przyjaciel,

. Z - z z Z. 7

z Z - z : ... ,,

" . . . . . . . ; . .... ; ... . . . . . . ; :

: : ' ... . . : '. . ::.y/b . • z

.. " . . . :

/ ' " ' . " . . ' z . . . " . :

. . . . . . . . .. ' ' . .... ' .. . . . .

. ' . . . . ' . ■ i ..-■y.. pr::. • : :

: , : : , - .

'. i ..

. ... : ; z

Ojca. Wy zaś pozostańcie w mieście, az zostaniecie przyobleczeni mper; z wyso W - ci" (Łk 24:4')). „Ale wźmiecie moc Ducha

^wiffego, ^iedy zstąpi na was (.. .) " (Dz 1:8). Są to zapowiedzi Zmartwychwstałego dla uczniów, dla ludzi pojednanych z Bo-

' r

ig­

liczniom od pierwszych chwil po zstąpieniu

' . : ; . z

' Z,...: . ,. • "... 'Z Bożych, Piotr wygłosił kazanie, które poruszyło do głchi tysiące ludzi. Przez ręce uczniów działy się znaki i cuda wśród ludu, itd. Księga Dziejów Apostolskich jest jak-

w a. Dzieje Kościoła Chrystusa trwają nadal, dzieła Ducha Świętego są wykony­

wane do dzisiaj. Słowo Boże się. rozszerza i ogarnia miliony. To Duch Święty uzdalnia lud Boży mocą z wysokości do życia du- by, do zwiastowania ewangelii w mocy, do wytrwałego oczeki­

wania na przyjście Jezusa.

OTRZYMUJEMY

NADPRZYRODZON E Z DOI .NOŚCI Człowieku zawsze pasjonowało to. co nadprzyrodzone. ( )d dzieciństwa jesteś- m y „osw ajani" z dobrym i w różkam i, które tajem ną m ocą pokonują złego czarownika. Dzisiejsze programy telewi- zyjńe i to n ie tylko dla dzieci, pełne są obrazów o parapsychologicznych umie-

1 .

1 .

m a c h ^ r y ^ s a : (...) „ W rzy raz zostali

kiego, i stali się uczestnikam i Ducha Świętego; 1 zak, w dowali Słowa Bożego, 0 0 j i ^ 7 % b r € : oraz cadownych mocy

„chodzenia wiara, a nic widzeniem", do

(4)

... .... :

chowego wroga - Szatana - modlitwą,

.

1 ' .

.

■■.'-i!. ,

sytuacji.

! w .

■■■'■ ; J i i ć -*’j ,

:. ; : 7 ; ' . ' ■ .

■jźccęric,

' .

. . . . .

... - - ' . . ..' ' . ::

śpiewał duchem, będę tez śpiewał i rozu-

' •

: : . . . ■' . .

,

' ' .

. :

'

, . : -

'

7

' : ' ' ' .

Warto uszanować to ..Boże głupstwo“

.... . , . . . , . . . . .

rzystanie z tego dobrodziejstwa przezna-

.... . .... ' ; .

. ' '

. '

. : " W -

. . . . . . . . . ....

.

-

::

7 . / . '■

. : ■ ''.. .. '. ". :

' . . :

7 ■ . : :

,

: - ' . . . .

' ' ' : ML.. .:

. . ' . . .. . -

. . . 1 . . . '

Vy i ' . ' ' : O

. . . . :

' . :

■i:-: . . . . ' 1 ■

7 : :

: ' ■' ' ■■ . '

. . .

. - ^ '

:

. . . . .

i ■, ? • 7

: " ' ^

. . . . . . . . . . . . .' . ' ■ . 1 . : "... / ,

. . . . ■ . . '

: ' . . . 1

. ■ . . . . . ; . . . .

... \ -7'. . . ' 1 -

: . . . . . . .

. . . . . . . . ' .

poznah prze: Kości. >ł róinonidną mądrość

W m a rcu bieżącego ro ku m in ęła 52.

rocznica tragicznej śmierci brata Stani­

sława Niedźwieckiego, znanego w okre­

sie m iędzywojennym kaznodziei działa­

jącego w północno-wschodnim regionie naszego kra ju , tzw. kresach. Prezb.

A leksa n d er Rapanow icz, który w m ło­

dości m ieszkał na tych terenach i oso­

biście zn a ł S. N iedźw ieckiego, przygo­

tow ał ten a rty k u ł i o p u b liko w a ł go na łamach «Chrześcijanina» nr 7-8/70.

S tanisław N iedźw iecki urodził się 26 lipca 1890 roku w Radosz- kowicach, niewielkim miasteczku kresow ym byłej guberni w ileńskiej.

Rodzice w ychow ali go w religii rzym ­ skokatolickiej, ale on, jak wielu innych młodych ludzi, niewiele się jej sprawami przejm ow ał. W w ieku zaledw ie 20 lat ożenił się z Zofią Dynejko. Był to czło­

w iek niezw ykle żyw ego usposobienia i lubił się bawić, przez co nieraz popadał w konflikty z otoczeniem. N ie obawiał się jednak żadnych zatargów, bo dzięki swej zwinności i sile zwykle wychodził z nich obronną ręką. N ie odznaczał się w ysokim w zrostem , ale był barczysty i bardzo dobrze zbudowany.

Jeden z konfliktów doprow adził do tego, że został napadnięty przez trzech osobników na wysokim ganku u wejścia do apteki. W idząc liczebną przew agę przeciwników postanow ił działać ener­

gicznie i w krótkim czasie zdołał roz­

prawić się ze wszystkimi. Jednego z nich pchnął tak silnie, że ten spadł ze scho­

dów apteki zalany krwią. Wydarzenie to pogłębiło konflikt m iędzy nim a jego przeciwnikami i od tego czasu jego życiu zagrażało większe niebezpieczeństwo.

Z obawy aby ta sytuacja nie do­

prow adziła do gorszej tragedii, posta­

nowił wyjechać wraz z żoną do Stanów Zjednoczonych. Miało to miejsce w os­

tatnich latach przed wybuchem pierwszej wojny św iatow ej. Po przybyciu do Stanów Zjednocznych rozpoczął pracę w warsztacie szewskim. Po kilku latach, gdy ju ż się trochę dorobił, odkupił od pewnej wdowy urządzenia warsztatowe i założył własny warsztat szewski. Latem roku 1922 pow ażnie zachorow ał. Gdy choroba nie ustępowała, postanowił pójść do lekarza. W drodze spotkał swoją zna­

jom ą, od której kupił kiedyś warsztat.

W rozmowie na temat jego choroby zna­

jom a powiedziała mu, że zna lekarza naj­

(5)

SYLWETKI POLSKIEGO lUJCIIIJ ZIELONOŚWIĄTKOWEGO

n

lepszego w świecie i chętnie go do niego zaprowadzi. W ten spo­

sób Niedźwiecki po raz pierwszy znalazł się w zgromadzeniu dzie­

ci Bożych. Gdy zamiast lekarza ujrzał modlących się ludzi, zdzi­

wienie jego nie miało granic. Nie doznał jednak rozczarow ania, bow iem w krótce po m odlitw ie 0 uzdrowienie m inęła jego cho­

roba, a on sam stał się gorliwym 1 pilnym uczestnikiem tych zgro­

m adzeń, a w krótce też oddał swoje serce Panu. W ślad za nim poszła jego żona Zofia.

D

la młodego jeszcze Sta­

nisław a rozpoczęło się nowe, zupełnie inne życie. Pozostaw ił wesołe tow a­

rzystw o, w którym tak bardzo lubił przebyw ać i w łączył się w nurt pracy sw ojego zboru, gdzie przełożonym był D. A.

M atysiuk. W idząc w nim zdol­

nego człowieka, bracia postano­

wili zachęcić go do usługi Słowem B ożym i nie pom ylili się. P otrafił on płom iennym i słowy mówić o Chrystusie, szczególnie po przeżyciu chrztu Duchem Świętym.

W dw a lata po naw róceniu m iał on w idzenie we śnie, w którym otrzym ał w yraźne polecenie Boże pow rotu do Europy. Początkowo nie był pewny, czy to głos Boga. Niebawem jednak nakaz się powtórzył. Tym razem dobrze zapamiętał następujące słowa: «W racaj do Europy głosić Ew angelię, gdyż tam w e w si Putniki są dzieci Boże». Temu nakazowi już nie mógł się opierać i postanowił wró­

cić. Bracia starsi nie bardzo chcieli się na to zgodzić, uważając go za zbyt młodego w wierze, ale wobec Bożego nakazu musieli ustąpić.

Do R adoszkow ic brat N iedźw iecki z żoną przybył w roku 1924. Po

1

zagospodarowaniu się na nowym miejs­

cu m łody kaznodzieja natychm iast rozpoczął głoszenie w ieści o zbawieniu w Jezusie Chrystusie. N iebaw em w sa­

mych Radoszkowicach zebrała się spora grupka sympatyków. Gdy wraz ze swo­

imi nowymi przyjaciółmi udał się on do w si Putniki, Bóg otw orzył serca w ielu słuchaczy na sw oje Słow o i w krótce powstał tam liczny zbór.

Wieść o „nowej wierze“ i „niebez­

piecznym“ kaznodziei szybko się rozeszła po całej okolicy. Nie brakło w niej przy tym różnych, fantastycznych wymysłów.

Dlatego też, gdy Niedźwiecki z innymi wierzącymi pojawiał się w nowej miejs­

cowości, zgromadzało się wielu ludzi; jed­

ni przychodzili ze zwykłej ciekawości, inni

pragnęli usłyszeć Słowo Boże.

Sytuacja ta sprzyjała szybkiemu rozszerzaniu się głoszonej Ewan­

gelii, ale jednocześnie powodo­

wała wrogość przedstawicieli oficjalnych Kościołów: rzymsko­

katolickiego i prawosławnego.

Z ambon posypały się oskarżenia pod adrsem „amerykańskiego heretyka“, nie brakło pogróżek i zachęty do przeciwstawienia się siłą niepożądanej „herezji“.

W wyniku takiej postawy tych dwóch kościołów urządzono na niego kilka napadów oraz spre­

parowano szereg procesów sądo­

wych. Ze wszystkich tych niebez­

pieczeństw Niedźwiecki wycho­

dził zwycięsko. Były momenty tak krytyczne, że w normalnych warunkach na pewno byłby zginął. Ale Bóg nad nim czuwał i wyprowadzał go ze wszelkich sideł w cudowny sposób.

Pewnego razu urządzono na niego zasadzkę w lesie. K ilku­

nastu pijanych mężczyzn, uzbro­

jonych w kije i drągi, zaczaiło się przy drodze z zamiarem zamor­

dowania go, gdy będzie wracał do domu.

Ponieważ N iedźw iecki długo się nie ukazywał, zniecierpliwiona banda wszczę­

ła spór między sobą, tak że gdy on prze­

chodził, między nim i trw ała już bójka.

Oczy ich były tak zaślepione, że nie zobaczyli tego, na kogo się zasadzili, a brat Stanisław wrócił bezpiecznie do domu.

N

ieustraszony bojow nik E w an­

gelii nie zrażał się tym , że na­

pady stawały się coraz częstsze, a wrogów z każdym dniem przybywało.

C hodził i głosił E w angelię wszędzie, coraz dalej i coraz to w innej m iejs­

cow ości. Z w olenników „nowej w iary“

przybyw ało coraz w ięcej, spośród nich

(6)

powstawali nowi kaznodzieje, którzy mu gorliwie pom agali w pracy. Stąd zwias­

towaniem Ewangelii nie zajmował się już wyłącznie sam brat Niedźwiecki, lecz do pracy tej w łączyło się w ielu now ych kaznodziei, którzy nieśli ją coraz dalej na całe niem al w ojew ództw o w ileńskie.

W wyniku tej pracy powstało wiele zbo­

rów i nawróciły się tysiące osób.

B rat N iedźw iecki był człow iekiem bardzo zdolnym i chociaż nie miał wyk­

ształcenia, potrafił doskonale prowadzić pracę. O dznaczał się dużą bystrością um ysłu i dzięki szybkiej orientacji p o ­ trafił łatw o opanow ać sytuację. B ył niezw ykle silną indywidualnością; oso­

bowość jego wywierała ogromny wpływ na otoczenie, a gdziekolwiek się pojawił, jego w ew nętrzny, niezm ącony pokój udzielał się innym. Był łubiany nie tylko przez w ierzących, ale i przez niew ie­

rzących, którzy chętnie przychodzili, aby go słuchać. Jego kazania nie zawsze były zgodne z zasadami homiletyki, ale posia­

dały potężną moc. Nabożeństwa, w któ­

rych usługiw ał, zaw sze były bardzo licznie odwiedzane i odczuwało się tam w yraźnie działanie D ucha Św iętego.

W rozmowach z pojedynczym i osobami po trafił on, p o d o b n ie ja k C hrystus, przejść od spraw doczesnych do spraw w iecznych (Jn 4:7-10). K ażdą sytuację um iał w ykorzystać dla zło żen ia św ia­

dectw a o C h ry stu sie i zaw sze odnosił zwycięstwo.

P

ew nego razu znalazł się we wsi P ietiuli, gdzie odbyw ało się w iejskie w esele. Z atrzym ał się przed wejściem na podwórko i zobaczył przez otw arte okna tańczących ludzi.

Całe podwórze napełnione było młodymi i starszymi ludźmi. Po krótkim namyśle N iedźw iecki przyw ołał do siebie pew ­ nego chłopca i zapytał: - Co się tutaj dzieje? - W esele - odparł zagadnięty. - A dlaczego oni się tak kręcą, co im się stało? - Tańczą - odpowiada zdziwiony chłopak. - A czyż to takie ma być chrześ­

cijańskie wesele? Na to pytanie chłopak nie um iał dać odpow iedzi. - Kto tutaj u w as dobrze um ie czytać? - zapytał dalej Niedźwiecki. - Nauczyciel - o, tam stoi - m ów i chłopak. - Proszę go zawołać! Gdy przyszedł nauczyciel, N iedźw iecki podał mu E w angelię św.

Jana otw artą n a drugim rozdziale i powiedział: - Proszę przeczytać, tu jest

napisane, jak m a się odbywać chrześci­

jańskie wesele. Nauczyciel zaczął czytać spokojnym głosem o w eselu w K anie Galilejskiej, a ludzie z całego podwórka zbiegli się go słuchać. G dy skończył, N iedźw iecki pow iedział: - Jest pan nauczycielem, więc proszę teraz wyjaśnić na podstawie przeczytanej Ewangelii, jak powinno wyglądać wesele. Gdy nauczy­

ciel zaczął w ykładać ew angeliczną opow ieść, zaczęły m u się też otw ierać oczy. Nie wszyscy go wtedy zrozumieli, ale on sam dobrze pojął o co chodzi i wkrótce oddał swoje serce Panu. Był to Jan P ołubisek, późniejszy w ieloletni współpracownik brata Niedźwieckiego.

W 1939 roku, tuż przed w ybuchem drugiej wojny światowej, spreparowano

Wieść o „nowej wierze“

i „niebezpiecznym“ kaznodziei szybko się rozeszła

po całej okolicy. Nieustraszony bojownik Ewangelii

nie zrażał się tym, że napady stawały się coraz częstsze, a wrogów z każdym dniem przybywało. Chodził i głosił Ewangelię wszędzie.

przeciwko N iedźwieckiem u jeszcze je ­ den akt o sk arżen ia, zarzucający mu tajny zw iązek z kom unistam i. N a pod­

staw ie doniesienia podpisanego przez m iejscow ego księdza rzym skokatolic­

kiego i d ziesięciu innych osób sąd p ow iatow y skazał go n a w ysiedlenie z rodzinnego miasteczka i osiedlenie na terenach odległych o 100 kilom etrów od granicy ZSRR. W związku z tym nie w olno mu było przebyw ać w ro d z in ­ nych R adoszkow icach ani odw iedzać zborów położonych bliżej niż 100 km od granicy. W tym czasie przebywał on przew ażnie w W iln ie, L o d zi i innych miejscowościach.

W ybuch drugiej wojny światowej położył kres tej banicji. Po zajęciu kresów wschodnich przez wojska radzieckie, brat Niedźwiecki powrócił do domu, by dalej prowadzić pracę duchową. Niedługo jed­

nak mógł swobodnie działać, bowiem 22 czerwca 1941 roku w ojska hitlerowskie uderzyły na Zw iązek R adziecki i ol­

brzymia część kraju znalazła się teraz pod okupacją niemiecką. W szelka praca du­

chowa została sparaliżowana. W tym cza­

sie brat Niedźwiecki otrzymał proroctwo m ów iące, że nadchodzi koniec. O tym proroctwie często mówił, nie wiedząc, że dotyczy ono w yłącznie jego samego.

Zbliżał się koniec nie tylko jego działal­

ności, ale i życia.

P

onieważ był to człowiek odważny i znał sytuację polityczną, otwar­

cie m ów ił, że w krótkim czasie hitleryzm upadnie, a Związek Radziecki odniesie ostateczne zw ycięstw o. Jego wypowiedzi w tej kwestii zostały wyko­

rzystane przez przeciwników, którzy do­

prow adzili do uw ięzienia go. W pier­

w szych dniach stycznia 1943 r. N iedź­

wiecki zostaje aresztowany przez gestapo i osadzony w w ileńskim w ięzieniu.

Śledztw o, jeśli tak m ożna to nazw ać, trw ało niecałe trzy m iesiące. Pom im o usilnych starań jego żony, żadnych w iadom ości z w ięzienia nie udało się uzyskać. Od kilku byłych w ięźniów dowiedziano się jedynie, że widziano go prow adzonego przez gestapow ca lub słyszano jego głos podczas śledztw a.

Nieznane są nam jego ostatnie dni życia i cierpienia na ziem i. Z ostał zam or­

dow any przez gestapo wraz z w ielom a innymi więźniami w pierwszych dniach marca 1943 roku.

Po wyzwoleniu Białorusi przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 roku, w Wilejce dokonano ekshum acji zwłok pom or­

dowanych przez hitlerowców i wśród nich rozpoznano po ubiorze zw łoki brata Stanisława Niedźwieckiego.

O dszedł niestrudzony bojow nik za w iarę C hrystusow ą. Ż ycie sw oje za­

kończył śmiercią męczeńską. Na zawsze pozostał w pam ięci m nóstw a braci i sióstr, którym usługiw ał Słowem Bożym. D la nich pozostanie na zawsze m iłym bratem i wiernym sługą Bożym.

Jego krótkie życie (przeżył niespełna 53 lata) nie było bezow ocne, a praca jego nie była darem na. Tysiące wierzących, którzy naw rócili się dzięki jego służbie Słow a, są żyw ym tego pom nikiem . A tam, u Pana przygotowany jest wieniec sprawiedliwości, który będzie mu dany w dzień sławnego przyjścia Pana nasze­

go, Jezusa Chrustusa (2 Tm 4:8).

A le ksa n d er R a p a n o w ic z ( f 1982)

(7)

POROZMAWIAJMY

WEDŁUG MIARY MITRZA

R

ozważanie poniższe dotyczy właści­

wego i niew łaściw ego osądzania.

Osobiste dośw iadczenia oraz przeżycia innych chrześcijan przekonują mnie, że kwestia ta jest często rozum iana niepra­

widłowo. Niejednokrotnie słyszałem, jak ktoś, inspirowany szlachetnymi pobudka­

mi, próbow ał rozwiązać zaistniały kon­

flikt krótkim: NIE SĄDŹCIE! Choć po­

kojowe intencje wzbudzają we mnie wie­

le sympatii, nie uważam, by powszechne pow strzym yw anie się od osądzania służyło zawsze dobrej spra­

wie. To prawda, że Jezus w yraźnie naw oływ ał do poniechania są­

dzenia (M t 7:1), ale rów nie jasno apostoł Paw eł pisze, że naszym o b ow iąz­

kiem jest sądzenie tych, którzy są w zborze (1 Ko 5:12). Zaznaczyć trzeba, że zarów no

M ateusz jak i Paw eł używają słowa kri- no, od którego pochodzą: krytyka i kryte­

rium . Czy m am y tu do czynienia z nie dającym się pogodzić konfliktem między twierdzeniami Jezusa i Pawła?

W celu odkrycia istoty prawdziwego są­

dzenia podejmę następujące kroki. W pier­

wszej części artykułu chciałbym zanalizo­

wać te fragmenty Nowego Testamentu, które mówią o sądzeniu jako naszym przy­

wileju i o warunkach, w których jest on dla nas dostępny. D ruga część ma stanowić syntezę w postaci ogólnych zasad sądzenia.

Część trzecia będzie mówić o niebezpie­

czeństwach złego sądzenia, o konsekwen­

cjach powstrzymania się od niego i o dobro­

dziejstwach prawdziwego osądzania.

dlaczego Jezus wzywa swoich słuchaczy do poniechania sądzenia? Odpowiedź staje się jasna kiedy przeczytamy dalsze pouczenia, a także wypowiedziane przez Pana w na­

wiązaniu do nich podobieństwa. (...) Jakim sądem sądzicie, takim was osądzą, i jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą. O- powiedział im też podobieństwo: Czy może ślepy ślepego prowadzić? Czy obaj nie wpadną do dołu? Nie masz ucznia nad mis­

trza, ale należycie będzie przygotowany

SĄDZENIE JAKO OBOWIĄZEK I PRZYWILEJ CHRZEŚCIJANINA Wspomniałem już o kontraście jaki is­

tnieje m iędzy w ypow iedzią Jezusa z e- wangelii a tym, co pisał Paweł do Koryn­

tian. Jezus mówi: „I nie sądźcie, a nie bę­

dziecie sądzeni... “ (Lk 6:37). Aby wyjaś­

nić tę kwestię trzeba sobie zadać pytanie:

każdy gdy będzie jak jego mistrz. A dlacze­

go widzisz źdźbło w oku brata swego, a bel­

ki w oku własnym nie dostrzegasz? Albo jak powiesz bratu swemu: Pozwól, że wyjmę źdźbło z oka twego, a oto belka jest w oku twoim? Obłudniku, wyjmij najpierw belkę z oka swego, a wtedy przejrzysz, aby wyjąć źdźbło z oka brata swego. Nie ma bowiem drzewa dobrego, które by rodziło owoc zły, ani też drzewa złego, które by rodziło owoc dobry. Każde bowiem drzewo poznaje się po jego owocu, bo nie zbierają z cierni fig ani winogron z głogu. (Lk 6: 38b-44). Jezus ostrzega przed stosowaniem własnej miary do oceny czyjegoś postępowania (w. 38b).

Takie działanie przyrównuje następnie do lekkomyślności ślepego, który zabiera dru­

giego - takiego samego kalekę - na prze­

chadzkę. Najpewniej obaj skończą w dole (w. 39). Żaden z uczniów Jezusa nie powi­

nien mierzyć własną miarą, ale każdemu z nich wystarczy, że będzie wyposażony w miarę Mistrza (w. 40). Na razie jednak w ich kryteriach panuje chaos (w. 41-42).

Nie znają na tyle swego Pana, aby poznać Jego miarę. Powinni poniechać sądzenia, ponieważ nie posiadają właściwego kryte­

rium. Mogą tylko pozostawić sprawy ich biegowi i czekać, że drzewo dobre wyda dobry owoc, a złe zrodzi owoc zły (w.43- 45). Będzie to lepsze niż niesprawiedliwe sądzenie własną przekłamaną miarą.

Uważam zatem, że Jezus nie sprzeci­

w ia się wszelkiem u sądzeniu, ale prze­

ciwstawia się sądzeniu według ludzkiej miary. Podobnie Jakub w swoim Liście (4:7-12). Człow iek, który nie został oczyszczony przez kąpiel Słowa, nie jest zdolny do słusznego osądu.

Jest jak ktoś o rozdwojonej / ^ \ duszy. Jedyne lekarstwo [ X | | > k na duchow ą schizofre- r " T [Krf f]k \ nię to poddanie się au-

/ V torytetowi Bożego Sło- ' wa, uniżenie się przed

SL Bogiem. Wszelkie próby

ll tiłuBłl stosow ania w łasnej miary / __ u U w sądzeniu, byłyby roszcze- niem sobie praw należnych zakonodawcy. A przecież „jeden je st zakonodawca i sędzia “ (w.l2a).

T ylko On m a w łaściw e rozeznanie w sprawach, do których należy przykładać duchową miarę (1 Ko 2:13).

W ewangeliach znajdujemy wiele przykładów nietrafnie wydanych ocen, spowodowanych duchową bezsilnością człowieka. Historie te ukazują nam, jak stosowanie własnych kryteriów prowadzi do fałszywego osądzania. Na taką niespra­

wiedliwą ocenę naraził się Jezus, kiedy wypędzał demony (Mt 12: 22-24). Fary­

zeusze przypisywali mu działanie w mocy Belzebuba: „Ten nie wygania demonów inaczej jak tylko przez Belzebuba, księcia demonów. “ (w.24b). W odpowiedzi na te oskarżenia Jezus stosuje ludzką miarę, jaką zastosowali faryzeusze, i pokazuje, że ich rozumowanie nieuchronnie prowadzi do konsekwencji, których wcale nie ocze­

kiwali: „Każde królestwo, rozdwojone sa­

mo w sobie, pustoszeje, i żadne miasto czy dom, rozdwojony sam w sobie, nie ostoi się. A jeśli szatan szatana wygania, sam z sobą je st rozdwojony; jakże więc ostoi się królestwo jego? A jeśli Ja przez Belze­

buba wyganiam demony, synowie wasi przez kogo wyganiają? Dlatego oni będą

(8)

sędziami waszymi.“ (Mt 12, 25b-27). Inny przykład. Po namaszczeniu przez grzeszni­

cę Jezus pomaga faryzeuszowi Szymono­

wi dokonać właściwego osądu, kiedy ten poddaje w wątpliwość autentyczność pro­

rockiego autorytetu naszego Pana (Lk 7:36-43). Przytaczając krótkie podobień­

stwo o wierzycielu i dwóch dłużnikach, Jezus zaopatruje Szym ona we właściwe kryterium sądzenia. Oświecenia Słowem potrzebowali także uczniowie. Piotr nie uniknął niebezpieczeństwa fałszywego są­

dzenia, kiedy w swej cielesnej życzliwości i duchowej ślepocie, zaczął napominać Je­

zusa, który właśnie zapowiedział po raz pierwszy swoją śmierć i zmartwychwsta­

nie. „A Piotr wziąwszy go na stronę p o ­ czął go upominać, mówiąc: M iej litość nad sobą, Panie! Nie przyjdzie to na cie­

bie. A On obróciwszy się, rzekł Piotrowi:

Idź precz ode mnie, szatanie! Jesteś mi zgorszeniem, bo nie myślisz o tym, co Bos­

kie, lecz o tym, co ludzkie. “ (Mt 16: 22- 23). Piotr myślał kategoriam i: trzeba za wszelką cenę zachować własne życie. Je­

zus miał własną miarę: „kto by chciał ży­

cie swoje zachować, utraci je, kto by utra­

cił życie swoje dla mnie, odnajdzie j e “ (Mt 16: 25). Nawet uczniow ie Jezusa sami z siebie nie wiedzą jak należy sądzić.

Z dotychczasowej analizy wynika, że właściwe sądzenie polega na stosowaniu nie własnej miary, ale miary Mistrza. Mia­

rą tą są słowa Jezusa. Jednak musiał minąć pewien czas, potrzebny na poznanie kryte­

riów Jezusa. Dopiero kiedy uczniowie na­

leżycie poznali swojego M istrza, mogli osądzać w edług jego miary. Kiedy ten czas nadszedł, Jezus powiedział: „Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego; lecz nazwałem was przyja­

ciółmi, bo wszystko, co słyszałem od Ojca mojego, oznajmiłem w a m .“ (Jn 15:15).

Uczniowie już dłużej nie powstrzymują się od sądzenia. Dzieje Apostolskie przekazu­

ją nam, w jaki sposób apostołowie korzys­

tali z danego im przywileju, który wynikał z posiadanej nauki Chrystusa. Najbardziej dramatycznym przykładem jest historia Ananiasza i Safiry (Dz 5:1-11). Wszelka nieuczciwość zostaje osądzona. W Koście­

le pojawiają się pierwsze problemy natury dogmatycznej. Ich rozwiązanie wymaga właściwego rozważenia. Jedną z kontro­

wersyjnych kw estii je st przyjęcie poga- nochrześcijan do Kościoła. Czy należy wymagać od nich obrzezania i przestrze­

gania Zakonu Mojżeszowego? Apostoło­

wie rozsądzają tę sprawę w oparciu o własne doświadczenia misyjne, ale osta­

tecznym kryterium rozstrzygającym jest Pismo i słowa Pana Jezusa (Dz 11:16-18, 15:13-20). Podobnie jak do spraw dogma­

tycznych podchodzą do postępowania.

Apostołowie zawsze napominają i nakazu­

ją nie według własnych upodobań, ale w imieniu Pana Jezusa (lT s 4:1-2; 2 Ts 3:6.12). Uczniowie Jezusa są w stanie przykładać duchową miarę do duchowych rzeczy. „A myśmy otrzymali nie ducha świata, lecz D ucha, który je st z Boga, abyśmy wiedzieli, czym nas Bóg łaskawie obdarzył. Głosimy to nie w uczonych sło­

wach ludzkiej mądrości, lecz w słowach,

W ewangeliach znajdujemy wiele przykładów nietrafnie wydanych ocen, spowodowanych duchową bezsilnością człowieka.

Stosowanie własnych kryteriów prow adzi do fałszyw ego osądzania.

których naucza Duch, przykładając do du­

chowych rzeczy duchową miarę. Ale czło­

wiek zmysłowy nie przyjmuje tych rzeczy, które są z Ducha Bożego, bo są dlań głup­

stwem, i nie może ich poznać, gdyż należy je duchowo rozsądzać. Człowiek zaś du­

chowy rozsądza wszystko, sam zaś nie podlega niczyjemu osądowi“. (IK o 2:12- 15). Nie tylko apostołowie, ale wszyscy wierzący, czyli ludzie duchowi (pneumati- koi), mogą powiedzieć z apostołem Paw­

łem: „znamy zamysł Chrystusowy“ (IKo 2:16). Prawdziwi pneumatikoi to ci, którzy poznali i stosują miarę Mistrza. Tylko poz­

nanie myśli Chrystusowej upoważnia nas do sądzenia innych (IK o 5:3). Upo­

ważnia, ale i zobowiązuje. Każdego, nie tylko tych, którzy zajmują czołową pozycję w zborze. Bo skoro święci świat sądzić bę­

dą, to czy nie są godni zasiadać w trybuna­

łach spraw pomniejszych? (IK o 6:2) Za­

tem naszą rzeczą jest sądzić tych, którzy są w zborze (IKo 5:12).

ZASAD Y

PRAW DZIW EGO SĄ D Z E N IA W łaściwe kryterium decyduje o tym, czy osądzanie jest prawdziwe czy fałszy­

we. Prawdziwa miara to miara Mistrza.

Prawdziwe jest zatem to osądzanie, które opiera się na słowach Jezusa Chrystusa.

Dla chrześcijan Dziejów Apostolskich by­

ły to żywe słowa, dla nas - słowa pisane.

Niemniej dla nich jak i dla nas ostatecz­

nym autorytetem jest Chrystus. Taka jest pierwsza, podstawowa i najważniejsza

zasada chrześcijańskiego sądzenia.

Zanim przejdę dalej jeszcze kilka słów w odniesieniu do tej zasady. Skoro jedy­

nym kryterium jest m iara Chrystusowa, zatem nie wolno nam sądzić naszych bra­

ci w sprawach, których przykazanie Pań­

skie w yraźnie nie zabrania. Stanowczo pisze o tym apostoł Paw eł (IK o 7:25).

W takich przypadkach m ożem y mieć własne przekonanie, ale nie może się ono stać kryterium osądzania innych. Nie wolno mi potępiać mojego brata, jeśli np.

nie chce pozostać całkowitym abstynentem, choć w tej sprawie mogę mieć inne zda­

nie. Krytykując jego postanowienie, za­

rzucałbym jednak sidła na czyjeś sumie­

nie. G dybym nalegał na m ojego brata, aby postępował wbrew swoim przekona­

niom, zmuszałbym go do nieuczciwości, która je st grzechem (Rz 14,23). Nawet jeśli mój brat pozostanie ze względu na Pana przy swoim błędnym przekonaniu, nie grzeszy, ponieważ jest uczciwy wo­

bec Boga. Zatem nie osądzając go, nie tylko nie popełniam grzechu poniecha­

nia, ale również nie czynię sposobności do zgorszenia (Rz 14:13). O czyw iście podkreślam, że zaniechanie sądzenia do­

tyczy takiego postępowania, któremu nie sprzeciwia się przykazanie Pańskie.

M yślę, że w arto krótko w spom nieć o kilku innych zasadach właściwego osą­

dzania. Jezus mówiąc o sądzeniu podaje zasadę pierw szeństw a (M t 7:2-5). Za­

nim dokonam subtelnego zabiegu wyję­

cia źdźbła z oka swego brata, muszę poz­

być się belki, skutecznie ograniczającej widzenie mojego oka. Służbę osądzania rozpoczynam od usługiw ania samemu sobie - tak brzmi zasada druga.

T rzecie istotne praw idło to zasada jawności (1P 2:1; M t 18:15). Osądzanie

nie może stać się obmawianiem.

R eguła czw arta to zasada stopni (Mt 18:16-18). Stopień pierwszy: rozmo­

wa w cztery oczy. Stopień drugi: rozmo­

w a przy św iadkach. Stopień trzeci: na­

pomnienie ze strony zboru.

W końcu najbardziej bolesna - zasada separacji (Mt 18:18; 1 Ko 5:13). Z tym, który nie przyjm uje napom nienia i trwa

(9)

w grzechu, należy zerwać społeczność, w nadziei, że opuszczenie doprowadzi do opamiętania.

Powyższe zasady m ają zabezpieczać przed niewłaściwym sądzeniem.

N IE B EZPIEC ZEŃ STW A FAŁSZYW EGO SĄ D ZEN IA

Jak w cześniej w spom niałem , ponie­

chanie sądzenia jest czasami konieczne ze w zględu na niebezpieczeństw o fał­

szywego sądzenia. Jakie są rezultaty ta­

kiego osądzania? Jeśli b ędziem y o ce­

niać in n y c h w ed łu g n a sz y c h p rz e k o ­ nań, m ają oni w szelkie praw o, aby nas oceniać w edług sw oich kryteriów (M t 7:2). W k o n sek w en cji złego sądzenia m ogą p o w sta w a ć p o d z ia ły w zborze.

T ak b y ło w K o ry n c ie , g d zie o so b iste p refe re n cje słu ch aczy d ecy d o w ały o w ynoszeniu jednego, kaznodziei nad innego (1 Ko 1:11-12). Takie postępo­

w anie Paw eł nazyw a niszczeniem B o ­ żej św iątyni. A kto „niszczy św iątynię B o żą , tego zn iszc zy B ó g " (IK o 3:16- 17). Ponadto jeśli przykładam niew łaś­

ciw ą m iarę do oceny działania Bożych

w sp ó łpracow ników , to m oże się ok a­

zać, że b lu źn ię p rzeciw k o D uchow i Św iętem u. A tak ie b lu źn ierstw o nie zostanie odpuszczone (M t 12:31). Sytu­

acja tego rodzaju zaistniała wtedy, kie­

dy faryzeusze oskarżyli niespraw iedli­

wie Jezusa, który w rzeczyw istości nie z p o le c e n ia B e lzeb u b a, ale D uchem B ożym w ypędzał dem ony (M t 12:28).

Innym opisanym w cześniej niebezpie­

c zeń stw em je s t g o rszen ie b liźnich.

D zieje się tak w ted y , k ied y m ojem u p rz ek o n an iu p rz y p isu ję ran g ę m iary dobra i zła (Rz 14:19-23; 1 Ko 8:7-13).

NIEBEZPIECZEŃSTW A ZA N IECH A N IA SĄDZENIA

R ezultaty złego sądzenia nie m ogą zniechęcać do jego praktykowania. Za­

n iechanie praw dziw ego sądzenia n ie ­ chybnie prowadzi do osłabienia kondy­

cji zboru, a w k o n sek w en cji do jeg o upadku (IK o 5:6; 11:29-30). Jeśli zbór nie osąd za sam siebie, je s t sądzony przez Pana. Przykładem m ogą być listy do zborów małoazjatyckich z O bjawie­

nia Jana.

MINIATURY EGZEGETYCZNE

0 POTRZEBIE KSIĄG

„Płaszcz, który zostawiłem w Troadzie u Karposa, przynieś, gdy przyjdziesz, i księ­

gi, zwłaszcza pergaminy“ (2 Tm 4:13) Karol Spurgeon, zwany księciem kaz­

nodziejów, tak skomentował tę prośbę a- postoła Paw ła: „Jest on natchniony, a jed n a k potrzebuje książek! G łosił ju ż Słowo przynajmniej trzydzieści lat, a je d ­ nak potrzebuje książek! W idział Pana, a jednak potrzebuje książek! M iał więk­

sze dośw iadczenie niż w iększość ludzi, a jednak potrzebuje książek! Był uniesio­

ny w zachwyceniu aż do trzeciego nieba i słyszał niew ypow iedziane słowa, k tó ­ rych człow iekow i nie godzi się p o w ta ­ rzać, a jednak potrzebuje książek! N api­

sał większą część N ow ego Testamentu, a jednak potrzebuje książek! “

Nie mamy pojęcia jakie to były księgi, których Paweł tak pilnie potrzebował, ale wiemy, że były dla niego czymś bardzo ważnym. M ożliw e, że były w śród nich

D O B R O D ZIEJSTW A PRA W DZIW EGO SĄDZENIA

Nie m ożna oczyw iście zapomnieć 0 wszystkich dobrodziejstwach właściwe­

go sądzenia. Jeśli będę odważny w napo­

m inaniu, m ogę pozyskać brata (Mt 18:15). Jeśli poniecham mojego obowiąz­

ku, człowiek ten może odejść od Boga.

Właściwe osądzanie ma eliminować zais­

tniałe antagonizmy. Taki cel przyświecał Pawłowi kiedy pisał do Koryntian. Stoso­

wanie prawdziwej miary demaskuje fał­

szywą naukę (Mt 15:17-20). Praktykowa­

nie osądzania przynosi chwałę Bogu i mo­

że prowadzić do nawrócenia (IKo 14:25).

T ak przedstaw iają się m inusy złego 1 plusy prawidłowego sądzenia, które za­

mykają moje rozważanie.

Mam nadzieję, że artykuł ten przyczy­

ni się do mniej emocjonalnego traktowa­

n ia praktyki osądzania, utożsam ianej często z podrywaniem autorytetu filarów zboru, albo przejawami pychy. Poza tym m oże uda m i się ostrzec i zachęcić nas wszystkich, byśmy sądzili prawdziwie, to znaczy według miary Mistrza.

T o m a sz Józefow icz

części pism wchodzących w skład Stare­

go Testam entu. W każdym razie warto zaakcentować fakt, iż potrzebował towa­

rzystwa książek, gdy oczekiwał rychłego sądu i niechybnej śmierci.

W historii Kościoła apostoł miał wielu naśladowców. Oto W illiam Tyndale (1494-1536), tłumacz Biblii na język an­

gielski, pisze z więzienia (spalony później na stosie!): „Proszę przysłać mi cieplejszą czapkę, bo mi okropnie zimno w głowę.

Również cieplejszy płaszcz, bo ten, który mam, jest bardzo cienki, i wełnianą koszu­

lę. Ale przede wszystkim moją Biblię heb­

rajską, gramatykę i słownik, bym m ógł kontynuować swoje przedsięwzięcie“.

Oto Oswald Chambers (1874-1917), znany u nas jako autor książki pt, „D u­

chowe przywództwo“. „Moje książki! - pisał do przyjaciela. - Nie sposób pow ie­

dzieć czym są one dla mnie - cisi, bogaci, lojalni przyjaciele... D ziękuję B ogu za

moje książki każdą cząstką mojego jestes­

twa. Przyjaciele zawsze prawdziwi i zaw­

sze twoi!" W jego życiu obszerne czyta­

nie książek tow arzyszyło jego lekturze Pism a Św iętego, które brał za jedyny miernik każdej duchowej prawdy.

Oto, w końcu, Christmas Evans (1766- 1838), jednooki kaznodzieja angielski, sa­

mouk, który - ze względów rodzinnych - do siedem nastego roku życia nie umiał ani czytać, ani pisać, i który później nau­

czył się nawet języka greckiego i hebraj­

skiego, tak radził m łodszym pastorom:

„Pamiętajcie na słowa Lutra, że czytanie, m odlitw a i pokusy są konieczne, by wzmocnić i oczyścić talent kaznodziei".

A więc, kaznodzieje, czytajmy. Przede w szystkim , rzecz jasna, Pism o Święte, którego autorem jest Bóg. Ale również dzieła innych autorów. Albowiem tylko wtedy, gdy sami się nieustannie uczymy, jesteśm y zdolni nauczać innych (por.

lT m 3:2). Zapam iętajm y angielski slo­

gan: „readers are leaders“, co się tłuma­

czy: czytający są przywódcami.

E d w a rd C zajko

9

(10)

ŚWIADECTWO

T ~ F \ x rodzy Bracia i Siostry w Chrys- j j!j tusie, Czytelnicy „Chrześcija- J nina“. Pozdrawiam Was słowami Pisma Świętego: „Zachowaj też w pamięci całą drogę, którą Pan, Bóg twój prowadził cię...” (5 Mo 8:2).

Urodziłem się w okręgu brzeskim, w re­

jonie Goncewiczi, w osadzie Małkowiczi na ówczesnym terytorium Polski (obecnie Białoruś). Ojciec mój, Gerasim, uwierzył w Jezusa Chrystusa w 1922 r. i należał do zboru Kościoła Chrześcijan Wiary Ewan­

gelicznej. M atka uw ierzyła po moim urodzeniu. M odlili się nade mną, jako niemowlęciem o Boże błogosławieństwo bracia: Bergholc i Zub-Zołotarew (znani pionierzy ruchu zielonoświątkowego W Polsce - przyp. red.)

Przez całe dzieciństw o chodziłem z rodzicami do zboru, a gdy skończyłem 5 lat rozpocząłem naukę w zborow ej szkole niedzielnej. Z trudem ukończyłem czwartą klasę szkoły podstawowej w ję ­ zyku polskim. Ojciec był inwalidą, więc jako najstarszy w rodzinie musiałem po­

magać mu w gospodarstwie i jednocześ­

nie się uczyć.

N A PA ŚĆ Z ZA C H O D U I Z E W SC H O D U

W 1939r. Niem cy zburzyli nasz spo­

kój, a 17 września naszą miejscowość za­

jęli Rosjanie. Od tego czasu zaczęło się zupełnie inne życie; mam na myśli to, że zaczęły się aresztowania chrześcijan, za­

m ykanie domów modlitwy. 10 stycznia aresztowano prezbitera Gerasima Seniu- kobicza oraz razem z nim młodego brata, siedem nastoletniego M ichaiła Łog- winowicza, który w zborze był opieku­

nem m łodzieży. O baj zostali skazani przez sąd w Pińsku na 10 lat pozbawienia wolności. Prezbiter Seniukowicz powró­

cił do dom u po 13 latach, a m łodziutki Łogw inow icz M ichaił odszedł do wieczności w obozie w 1943 roku.

W roku 1941 znow u w ojna. N asze tereny ponow nie pod okupacją n ie­

miecką. Dla chrześcijan nadeszła względ­

na wolność, aż do 1944r. Od tego roku

dla chrześcijan ponow nie wszystko za­

częło się od początku: aresztow ania, rozstrzeliw ania. W róciła okupacja ra ­ dziecka.

Od 1944r. zaczęły się też i moje cier­

pienia. W nocy 3 sierpnia ukazał się mo­

jej matce we śnie anioł. Zobaczyła przed sobą ubraną n a biało postać, która pow iedziała do niej: - W stań, bądź odw ażna, nie bój się; oznajm ię ci co stanie się z twoim synem, przez co będzie m usiał przejść, aby został utw ierdzony w wierze, bo jest jeszcze młody. Ukażę nad nim sw oją chw ałę. U w ażnie m nie słuchaj: czw artego w rześnia zostanie wzięty z pracy do wojska i tego dnia nie wróci ju ż do domu. N a froncie rozerwą się w jego pobliżu trzy pociski, ale jem u nic się nie stanie. W róci do domu cało.

A le w dw a m iesiące po pow rocie za­

bierze go człowiek, który stoi za tobą - spójrz na niego a dowiesz się kim jest. - K iedy m atka odw róciła się, zobaczyła funkcjonariusza NKW D. - Zatrzym ają go na sześć lat i dwa miesiące.

Po tych słowach anioł odszedł. Rano m atka opow iedziała ojcu to, co m iało nastąpić, ale on nie uwierzył. 4 sierpnia był początkiem w ypełniania się w oli Bożej. W yszedłem do pracy, ale do dom u ju ż nie w róciłem . Z ostałem zabrany do w ojska. W ów czas ojciec uwierzył słowom matki.

T R Z Y CU D O W N E O C A LEN IA Przew ieziono m nie do pułku rezer­

w owego w okręgu lubelskim . Tutaj rozstrzelano dwóch braci z mojej wioski.

B yli to: K ot i M ialik, skazano ich jako agitatorów. Ich śmierć miała służyć zas­

traszeniu innych. Ale ta egzekucja na oczach żołnierzy z całego pułku wywo­

łała wśród nich wzburzenie. W czasie od­

czytywania wyroku brat Mialik głośno się modlił. Odczytujący wyrok zaczął mówić głośniej, a wtedy brat M ialik modlił się jeszcze głośniej i zagłuszał go. Modlił się słowami: „Przebacz im, Panie“. Po egze­

kucji, przez cały tydzień żołnierze nadal byli wzburzeni. Wciąż powracało to samo

pytanie - za co ich rozstrzelano? Osądzo­

nych zostało jeszcze kolejnych dwóch braci ze wsi w okręgu brzeskim.

a front przywieziono mnie w październiku 1944r. w okolice Gór Świętokrzyskich, gdzie nad W isłą była baza wypadowa. Tutaj nadal spełniały się dokładnie słowa wypo­

wiedziane przez anioła. Pierwszy pocisk wybuchł w odległości jednego metra, niszcząc całkowicie bunkier, w którym byłem ukryty. Wartownik z lewej strony zaczął krzyczeć, że zginął wartownik bunkra. Tym czasem ja przeszedłem po wybuchu do okopów. Za chwilę usłysza­

łem głośny tupot biegnących żołnierzy, m.in. dowódców pułku i plutonu. Właśnie dziękowałem Bogu za cudowne ura­

towanie. Ci, którzy przybiegli i zastali mnie modlącego się, mówili, że widocznie przez ten wybuch niedobrze jest z moją głową. Zaczęli mnie oglądać, sprawdzać czy czasem nie jestem ranny. M ówiłem im, że jestem cały i nic mi nie jest.

Powtarzałem , że to mój Bóg mnie ochronił. Wtedy dowódca pułku powie­

dział, że to nie żaden Bóg, ale po prostu jestem „urodzony w czepku“ . Ja nadal powtarzałem , że to Bóg mnie uratował.

Przy tej okazji też dowódca stwierdził, że z takiej sytuacji nikt jeszcze nie wyszedł żywy. O dpow iedziałem mu, że jestem cały, i że nawet moje ubranie nie doznało żadnego szwanku. Pomyślałem sobie wte­

dy, że jeden cud już się wydarzył, pozos­

tały jeszcze dwa.

I rzeczyw iście. D rugi w ybuch m iał miejsce 15 stycznia, a trzeci— 16 stycz­

nia 1945r., w okolicach m iasta Elster- werda w Niemczech. Wieczorem 15 sty­

cznia byliśmy na kwaterze i w tym czasie rozpoczął się n alo t sam olotów am ery­

kańskich, które bombardowały linię fron­

tu. N a dom, w którym się znajdow aliś­

m y, spadła bom ba zapalająca. K iedy wyszliśmy na korytarz przez otwór w su­

ficie zobaczyliśm y jak b y słup ognia.

Powiedziałem swoim kolegom, aby wyszli na ulicę, a sam poszedłem po drabinę, żeby zrzucić tę bombę. Dochodziłem już

(11)

do szczytu, gdy nastąpił wybuch. Zawalił się cały tył korytarza, ale ja nawet się nie poruszyłem, nic mi się nie stało.

16 stycznia rano, w tej samej m iejs­

cowości, gdy szedłem ulicą, znow u za-

tego piasku nasypałem, ale okazało się to n ieskuteczne. Spod usypanego kopca w ydobyło się pow ietrze, pojaw ił się ogień, który zaczął się palić jak świecz­

ka. Odszedłem na bok, żeby wziąć jesz-

r w .

i i s s

Ł - J

5Swił«'i.

^ " ■ '

' ..»» - _

t* l

uważyłem bombę zapalającą, tym razem leżała na ziem i. P odszedłem do niej i stwierdziłem, że połowa jej termicznej części się stopiła, ale się nie rozpada.

Przyszło mi do głowy, żeby ją zasypać piaskiem i w ten sposób zgasić.

Usiadłem na kam ieniu i zaczynając od gorącego końca bomby zasypywałem ją piaskiem. M iała ona ok.25 cm średnicy.

W ydało m i się, że dostatecznie dużo

cze więcej piasku i w tym m om encie nastąpił w ybuch. O drzuciło m nie do tyłu. U padłem na plecy, a m oje kolana pozostały w m iejscu, poniew aż napeł­

niając pojem nik piaskiem - klęczałem . Nie wiem jak długo tak leżałem, ale gdy się ocknąłem, poczułem, że mam piasek w oczach i w ustach. W yplułem go, przetarłem oczy i zobaczyłem , że znaj­

duję się na skraju leja powstałego w cza­

sie w ybuchu o średnicy jednego m etra i głębokości pół m etra. A na m oim płaszczu ani jed n ej dziurki i na ciele także żadnego draśnięcia. 1 na tym za­

k ończyły się w y darzenia p rzepow ie­

dziane przez anioła. Za wszystkie te cuda oddałem B ogu chw ałę (Ps 90:14-16).

A R ESZTO W A N IE I ZSYŁKA

1 stycznia 1947 roku, po demo­

b ilizacji, w róciłem do ro d zin ­ nego dom u. Znów zaczęły się prześladow ania i aresztow ania.

A po dw óch latach i dziewięciu m iesiącach znow u zaczęły sie wypełniać słowa wypowiedziane przez anioła i dotyczące mojego życia. Z a ak tyw ną działalność wśród młodzieży w zborze aresz­

tow ano m nie o drugiej w nocy 30 w rześn ia 1949 roku. Tego samego dnia przewieziono mnie do KGB w Pińsku. Tego wieczo­

ra odbyło się w KGB spotkanie z udziałem p rokuratora okręgu Pińskiego i zaproponow ano mi współpracę z nimi. Odmówiłem.

W ów czas przedstaw iono mi je sz c z e inny w ariant. M iałem pu b liczn ie, n a łam ach gazety, w yrzec się swojej wiary. W ów ­ czas odzyskałbym w olność.

P ro k u rato r m ów ił: „M łody je s ­ teś, a będziesz musiał żyć w łag­

rze; um rzesz tam , na pew no z niego n ie w rócisz. R adzę ci w ięc w yrzec się sw ojej w iary, a w yjdziesz na w olność. Tylko opublikuj to w gazecie. Jeżeli się nie zgodzisz, to dostaniesz wy rok 10 lat. A tych 10 lat na pewno nie przeżyjesz“.

O dpow iedziałem na to, że Boga zapierać się nawet nie myślę, a 10 lat w obozie siedzieć nie będę.

Odsiedzę 6 lat i 2 miesiące i po tym cza­

sie spotkam y się w jeg o gabinecie.

W ów czas przyzna, że napraw dę Bóg istnieje. To m oje stw ierdzenie poraziło ich wszystkich. Zamilkli. Potem stwier­

dzili, że coś musiało się ze mną stać, albo ktoś mi wmówił, że nie będę siedział 10 lat, lecz wrócę do domu.

14 listopada 1949 roku zostałem ska­

zany przez sąd pińskiego okręgu na

(12)

10 lat pozbaw ienia w olności na podsta­

wie artykułu 72 rozporządzenia BCCR.

W edług tego w łaśnie artykułu sądzono wszystkich ew angelicznych chrześcijan oraz duchow nych praw osław nych i ka­

tolickich.

o wydaniu wyroku przez sąd w Pińsku wysłano mnie do wię­

zienia w Brześciu, po 10 dniach - do Orszy, a stamtąd 3 stycznia 1950 roku odesłano mnie do U.T.L.A.L., skr. poczt.

242, Unżłag. Przywieziony tam zostałem 7 stycznia 1950 roku. Dano mi numer 146049 i byłem tam aż do wypuszczenia mnie na wolność, którą odzyskałem po 6 la­

tach i 2 miesiącach. W tym czasie Unżłag miał 36 kolonii i 38 tysięcy więźniów.

ŻY C IE W L A G R Z E - SPO TK A N IA B IB L IJN Y C H C H R Z E ŚC IJA N Ja dostałem się do kolonii nr 2, która była jakby punktem rozdzielczym, przej­

ściowym. Z niej z kolei - do nr 16. Zada­

niem tej kolonii był wyrąb lasu. W kolonii 16. byłem 1 miesiąc. W tym czasie razem z brygadą spędziłem dwie noce w karcerze za nie wykonanie planu dziennego. Po dwóch nocach karceru objawił mi się anioł, który powiedział: „Twoje cierpienia się skończyły". Następnego ranka, gdy wszys­

cy już wstali, przyszedł dyżurny. Wymienił moje nazwisko i powiedział: - Dzisiaj wracasz na „dwójkę". Z powrotem więc przewieziono mnie do kolonii nr 2. Był tu­

taj stacjonarny, trzymiesięczny oddział leczniczy. Stąd, po trzech miesiącach, przewieziono mnie do szpitala internisty­

cznego z diagnozą - choroba serca. Nie od­

czuwałem żadnych dolegliwości z nią związanych. Po miesiącu pobytu w szpi­

talu wezwano mnie na komisję. Była w niej lekarka z 2. kolonii, która mnie skierowała do szpitala. Kiedy wszedłem, powiedziała: - T o mój pacjent. Możesz iść.

W yszedłem i po obiedzie ponow nie przewieziono mnie do 2. kolonii. Stam­

tąd, po trzech dniach, odesłano mnie do kolonii 14., gdzie nie w ykonyw ało się żadnej pracy. Okazało się, że dzięki tej lekarce, na komisji dano mi trzecią grupę inwalidztwa.

Na 14. kolonię trafiłem więc już niejako robotnik, ale inwalida. Dano mi pracę w bibliotece, w sekcji kulturalno-wycho- wawczej. Do moich obowiązków należało dostarczanie zamówionych gazet i czaso­

pism do baraków oraz wydawanie czytel­

nikom książek w bibliotece. Normalnie chodzenie po barakach było zabronione, ale ja miałem prawo chodzić po wszystkich.

Był to dla mnie przywilej. W krótkim cza­

sie poznałem wszystkich tych, których chciałem poznać. Okazało się, że było tam 25 braci. Zbieraliśmy się więc w czytelni, do której każdy miał wstęp wolny. Nie trwało to jednak zbyt długo. Działaliśmy sześć i pół miesiąca, zanim nas wykryto.

Ale sześć i pół miesiąca w obozie to jednak bardzo dużo.

abożeństwa mieliśmy o różnych godzinach dnia. Pewnego razu na nasze spotkanie wtargnął nadzor­

ca i pełnom ocnik do spraw więźniów.

Wszystkich nas rozpędzili, a mnie przypro­

wadzili do naczelnika więzienia, bo byłem odpowiedzialny za bibliotekę. Zaczęli anali­

zować moją pracę, wezwano kierownika sekcji kulturalno-wychowawczej. I to jego obwinili za krótkowzroczność i brak właś­

ciwego dozoru. Ten bronił się mówiąc, że nigdy niczego nie zauważył. Zastanawiano się, co ze mną zrobić. Pełnomocnik na­

kazał naczelnikowi obozu skierować mnie do brygady leśnej, do wycinki drzew. Na to ja powiedziałem, że jestem inwalidą i nie mają prawa wysyłać mnie do lasu.

W odpowiedzi na mój protest wezwali lekarza, który potwierdził, że faktycznie jestem inwalidą. Tak więc las odpadał.

Wówczas pełnomocnik przedstawił inne rozwiązanie. Zaproponował, aby wysłać mnie do baraku, w którym przebywają złodzieje, recydywiści. Naczelnik się zgodził i powiedział - Oni go zabiją.

Przywołali zastępcę naczelnika obozu i dali mu rozkaz doprowadzenia mnie do tego baraku. Gdy tam przybyłem, złodzieje za­

częli protestować. Powiedziałem im kim jestem i co mi zarzucają oraz jak źle o nich mówią. W yraziłem także nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi. Do naszego baraku nadzorca przychodził tylko raz dziennie, w czasie liczenia więźniów.

Bóg dał nam - chrześcijanom mądrość, by przezw yciężać w szystkie zakazy i w tym baraku dla złodziei i recydy­

wistów zaczęliśmy organizować spotka­

nia. Do tego baraku bano się przychodzić ze względu na rodzaj więźniów tam prze­

bywających. Już na wstępie uprzedziłem swoich współwięźniów, że będą do mnie przychodzili moi przyjaciele. Zbieraliśmy się tam półtora miesiąca. Gdy się w nim

znalazłem , barak znajdow ał się pod szczególnym nadzorem . D latego nie wszyscy przychodzili na spotkania.

Pew nego razu zjaw ili się nieoczeki­

wanie nadzorca i pełnomocnik d/s więź­

niów i rozpędzili nasze spotkanie. Miałem w łaśnie w ręce Nowy Testam ent, gdy wpadli do baraku. W yrwali mi go. Na tę w łaśnie chwilę nadszedł herszt złodziei i zażądał, by mi go oddano. N adzorca oczyw iście nie chciał tego zrobić, ale złodziej zawołał swoich kompanów więc

„wobec przeważającej siły wroga" musiał ustąpić. Nowy Testament wrócił do mnie, a nadzorca usłyszał, że jeśli jeszcze raz zabierze mi tę książkę, to nie czeka go nic dobrego. Po tych zajściach m ogliśm y czytać Słowo Boże wszystkim, również złodziejom , z którym i odtąd żyliśm y w przyjaźni.

Niedługo jednak potem znowu zabra­

no mnie do kolonii nr 12. Zastanawiano się, co ze m ną zrobić. W reszcie wezwali głównego księgowego, który potrzebował jednego człowieka do pracy i w ten spo­

sób z konieczności zostałem księgowym.

Cały czas byłem pod obserwacją. Nawet trzy razy dziennie potrafił wpaść nadzor­

ca, aby zobaczyć co też robię. Jeszcze później przydzielono mi pracę konwojen­

ta, która pozwalała mi poruszać się mię­

dzy koloniami. M usiałem się meldować raz na dobę, co pozwalało im stwierdzić, czy jeszcze żyję i czy nie uciekłem.

M iałem specjalną przepustkę i mogłem się poruszać po dość dużym terenie oraz wchodzić na teren łagru. D zięki temu mogłem nawiązać kontakt z osadzonymi tam braćmi i siostrami, by dostarczać im chrześcijańską literaturę.

I tak toczyło się m oje życie do dnia zwolnienia. N ie byłem w łagrze 10 lat, ja k opiew ał w yrok, ale sześć lat i dwa miesiące. Stało się tak z Bożej łaski, za którą jestem bardzo w dzięczny. Bóg, trzymając m nie za rękę, prowadził swo­

imi drogami aż do dziś.

Po powrocie do domu poszedłem do prokuratora, który orzekł, że nie wrócę ze zsyłki. Przypom niałem mu jego słowa, a on pamiętał to nasze spotkanie. Długo rozmawiałem z nim o Bogu i wspaniałych Bożych dziełach i o tym, jak mnie Bóg ochraniał przez te sześć lat i dwa miesiące!

J ó z e f M akarew icz Tores, Ukraina tłum . R enata D ean

Cytaty

Powiązane dokumenty

Le Onarda Medica zajmuje się promocją oraz dys- trybucją kosmetyków niszowych marek premium oraz suplementów diety najwyższej jakości o medycznym składzie?. To pomysł

Uczestnikiem owego Królestwa jest bowiem tylko ten, kto wszedł do niego przez „narodzenie się na nowo".. Myśleli sobie: „Przecież my też dojdziemy do tego

Ludzie nie zastanawiają się nad tym, czy to jest właściwe, czy ma to swoje źródło w Bogu i Jego mocy, czy też nie.. W ostatniej księdze (Obj

wsze próby zamknięcia nabożeństwa” - informowała prasa, dodając, że już około szóstej ulice znów napełniły się ludźmi. Rozmodlony tłum spieszył na poranne

Podobnie i mężczyzna orientować się musi czego może się spodziewać od swej dziewczyny, żony i czym się od niej różni w sferze emocjonalnej i

świadczenie chrztu w Duchu Świętym, które z czasem stało się udziałem szerszej grupy osób z ich środowiska.. W ten sposób powstała pierwsza

Bardzo dobitnie pisze też do Galatów: „Dziwię się, że tak prędko dajecie się odwieść od tego, który was powołał w łasce Chrystusowej do innej ewangelii

moim stanem do tego stopnia, że kiedy się ubierałem po badaniu, usłyszałem z jego ust: „A kogo oni mi tu przy- wieźli, przecież to żywy trup”.. Następnego