J\o. 1 5 . Warszawa, d. 14 kwietnia 1895 r. T o m X I ,
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".
W Warszawie:
rocznie rs.
8kw artalnie „
2Z
przesyłką pocztową:rocznie rs.
10półrocznie „
5Prenum erow ać można w Redakcyi „W szechświata*
i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny Wszechświata
stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickslein S., H o y er H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W l., Kram sztyk S., Morozewicz J., Na- tanson J., Sztolcman J ., Trzciński W. i W róblew ski W.
^ . d r e s IRed.a,i£C 3 ri: Z K l r a i r c ^ s i^ i e - I F r i z e d .m .i e ś c i e , 2STr S S .
IRBIS.
C F ’ l E Ł I S T J ł T C I
Przecl miesiącem niespełna różne pisma zagraniczne podały opisy i podobizny „białej
pan tery ,” k tó ra świeżo nadeszła do menaże- ryi J a rd in des P lantes w P aryżu. J u ż sam a nazwa m ogła obudzić w publiczności niemałe zainteresowanie, słyszano bowiem nieraz i wi
dziano nawet u nas czarną panterę, lecz nikt nie spodziewał się, aby istniały na świecie te zwierzęta białej barwy; czytano więc z ogrom
n ą ciekawością wszelkie szczegóły o tej oso-
Irbis.
226 WSZECHSW1AT. N r 15.
bliwości niepodejrzewając, że wszystko je s t ] oparte na błędzie publicystów, dla których widocznie różne lekkie odcienie kolorów nie istnieją. Pierwszy p o starał się ten błąd sprostować d r Em il O ustalet, jeden z kusto
szów muzeum J a r d in des P lantes. K orzy
stając z jego pracy ogłoszonej w czasopiśmie
„la N a tu rę ” (luty 1895) a posiłkując się przytem monografią kotów am erykanina E llio ta ‘), postaram się zapoznać czytelników W szechśw iata z tem zwierzęciem, które ja k kolwiek nigdy białem nie bywa, niemniej jed n ak do wielkich rzadkości zaliczonem być musi.
A zyatycki ten gatunek p an tery nosi n a j
rozm aitsze nazwy: F ran c u zi nazyw ają go
„once” chociaż nazw a ta stosowana bywa także do am erykańskiego ja g u a ra , skąd łatw o wyniknąć mogą nieporozumienia; A n glicy odróżniają tę panterę pod nazw ą „snow- leo p ard ” (lam p art śnieżny, a lepiej może śnie- | gowy, gdyż nie oznacza ono bynajm niej, aby zwierz ten był barwy śnieżnej, lecz źe się zwykł trzym ać w rejonie śniegów); Niemcy nazyw ają go „irbis,” R o ssy a n ie — ,.bars.”
Między naszymi zoologami najwięcej u ta rła się nazwa „irbis,” dlatego j ą więc zachowuję.
Ł acińska najdaw niejsza nazw a je st F elis uncia, E rxleb., znany je s t wszelako w różnych dziełach jak o F elis irbis, E h rb g . Opisany przez Yalenciennesa F elis tulliana, a przez H orsfielda F elis uncioides do tego też g atu n ku zaliczone być winny, gdyż nieznaczne różnice w centkowaniu uważać należy za in
dywidualne. Słusznie E llio t powiada, że gdybyśmy chcieli różnicom tym nadaw ać znaczenie gatunkowe, trzeba byłoby utworzyć niem al tyle gatunków ile istnieje osobników, ta k trudno je s t dobrać dwa indywidua je d n a kowo znaczone. W łaściwość ta spotyka się u wszystkich wielkich kotów, osobliwie zaś u tych, które pokryte są centkam i, ja k p a n te ra , ja g u a r lub irbis. E lliot twierdzi, że niekiedy dwie strony jednego zwierzęcia są różnie znaczone. Sam uw ażałem w A m ery
ce południowej na licznych skórach jaguarów , że niepodobna je st dobrać dwu osobników jednakowo znaczonych.
*) D. G. E lliot. A m onograph of th e F eli- dae. 1883.
Muzeum hr. Branickich w W arszawie po
siada wspaniały okaz tej rzadkiej p an tery r zdobyty w K orei przez naszego zasłużonego- podróźnika p. J a n a Kalinowskiego. Szcze
gółowy opis tego okazu, oraz rysunek zdjęty przezemnie z natu ry zamieszczam dla in- strukcyi czytelników.
Całkowite tło n a wierzchu głowy i c iała jest pięknie płowego koloru, n a spodzie zaś ciała i na wewnętrznej stronie przednich kończyn— czysto białe. K olor płowy je s t najciemniejszy na linii grzbietowej poczyna
ją c od samego tyłu głowy. N a tem tle są.
rozmieszczone czarne ćentki i pierścienie roz
m aitej wielkości. Nos je s t jednokolorowy j (bez centek); następnie boki głowy i wierzch są pokryte drobnemi centkam i, które na sa mym czubku są zastąpione przez kilka p rz e
rywanych pierścieni. W ierzch i boki c iała pokrywa mnóstwo dużych pierścieni, m iejsca
mi niekompletnych (przerywanych); pierście
nie te na przednich i tylnych kończynach przechodzą stopniowo w duże centki a naw et
j
miejscami w przerywane pręgi, ja k np. na przedniej stronie kończyn tylnych. B iały spód pokryty jest rzadkiem i lecz grubem i centkam i. W ierzchnia strona ogona w po
łowie nasadowej posiada tło płowe, ku koń
cowi i n a całej dolnej powierzchni—białe.
N a wierzćhniej stronie ogona tło pokryte je s t dużemi niekompletnemi pierścieniami, które ku końcowi grubieją i przechodzą stopniowo w szerokie pręgi; takich pręg widocznych można zauważyć na końcu ogona dwie, z któ
rych ostatnia (końcowa) obejmuje ogon i na spodniej powierzchni. Sam koniec ogona je s t czarny. Uszy n a tylnej powierzchni s ą czarne z dużą płow ą plam ą ku końcowi. T ę czówka barw y brunatno-żółtej z okrągłą źrenicą.
W ogóle egzemplarze korejskie zdają się posiadać tło najciemniejsze (rudawo-płowe), gdyż E lliot podaje opis osobnika zdobytego pi-zez Siebolda w K orei, który się zgadza zupełnie z naszym irbisem. Daleko jaśniej
sze tło posiadają osobniki pochodzące z za
chodniej Azyi: ta k np. okaz irbisa z K aukazu znajdujący się w gabinecie zoologicznym uni
w ersytetu warszawskiego posiada tło bardzo blado-płowe. Żywy okaz, o którym wspomi
nałem n a początku, pochodzący z P am iru,
posiada, według d ra O ustaleta, tło koloru.
JS’r 15. WSZECHSWIAT. 227
żółtawego lub szarawego „offrant ęa et lii des refłets bleuatres d’une extrem e delicatesse.”
S tąd też i poszło, że nazwano ten egzemplarz białą p an terą, jakkolwiek czysty biały kolor występuje u niego tylko n a spodzie ciała.
Irb is różni się znacznie od zwykłej pantery, nazywanej także lam partem . Przedewszyst- kiem czaszkę posiada w przedniej części silnie rozdętą, czoło wynioślejsze, część twa
rzową krótszą i szeroką, łuki brwiowe wy
datniejsze, kły szczęki górnej słabiej rozwi
nięte, uszy mniejsze i bardziej tępe. Jak o mieszkaniec stre f umiarkowanych, a nawet zimnych, posiada nadto włos bardziej pu
szysty, co najwidoczniej występuje na ogonie.
Jakkolw iek B rehni utrzym uje, źe irbis docho
dzi wielkości zwykłej pantery, sądzę, że śre
dnia m iara jego je s t znacznie mniejszą. Okaz znajdujący się u nas, należy, według K ali
nowskiego, do bardzo wielkich, a jed n ak mia- j r a jego w kłębie wynosi tylko 0,65 m, gdy lam p art miewa często do 0,80 m. Długość irbisa od końca nosa do nasady ogona wy
nosi 1,25 m, długość ogona około 0,78 m, co w sumie daje 2,13 m , t. j. prawie m aksy
m alną miarę, podaną przez B rehm a dla zwy
kłej pantery, lecz należy wziąć pod uwagę, że irbis posiada ogon stosunkowo dłuższy, ani
żeli pantera, co znacznie obniży absolutną wielkość pierwszego.
Irb is posiada obszerne rozmieszczenie geo
graficzne, ciągnie się bowiem od morza Ochockiego i Japońskiego przez całą Azyą aż po morze Śródziemne. W samej rzeczy spotykamy go na wyspie Sachalinie, w kra- j jach Am urskim i Ussuryjskim , w K orei, w M andżuryi, Tybecie, Turkiestanie, Persyi, i Azyi Mniejszej i na K aukazie. W H im a- ' layach trzym a się przeważnie n a skłonie Ty-
jbetańskim , gdzie nieraz dochodzi wysokości | 6 000 m czyli powyżej granicy wiecznych śniegów. N a południowym skłonie tych gór zamieszkuje lasy brzozowe i sosnowe, ja k również karłow ate krzaki i region traw al
pejskich na granicy wiecznych śniegów. M i
mo jed n ak bardzo szerokiego rozmieszczenia geograficznego irbis nigdzie pospolitym nio jest, a przynajmniej na pozór takby sądzić można, gdyż posiada obyczaje nocne, ja k
jzresztą wszystkie prawie koty. Podróżnik W ilson w ciągu dwudziestu la t swego pobytu
jw Him alayach widział ich ledwie dwanaście,
jmimo że daleko więcej musiał mieć w swem sąsiedztwie podczas ekskursyj. N iektóre plemiona Syberyi wschodniej ledwie go znają z widzenia, a naw et niektóre identyfikują z tygrysem, od którego znacznie się różni wielkością i koszulką.
Piękny ten kot nigdy nie napastuje czło
wieka, lecz za to wyrządza mu znaczne szko
dy w baranach, kozach, źrebakach, psach domowych. Oprócz tego w H im alayach karmi się przeważnie dzikiemi baranam i, zwanemi b u rral lub b aral (Ovis nahura), piżmowcami a zapewne nie gardzi też i dro- bnemi gryzoniami, ja k np. świstakiem alpej
skim. Jakkolwiek bardzo je s t ostrożny, gdy go głód przyciśnie podsuwa się do sie
dzib ludzkich i w zwierzętach domowych szkody znaczne w yiządza. Wspomniany do
piero co podróżnik W ilson opowiada, że p e
wnego razu irbis przez całą noc kręcił się około stad a baranów, mimo źe ustawicznie rzucano w niego kamieniami.
N a zakończenie wspomnę słów kilka o irbi- sie znajdującym się obecnie w menaźeryi ogrodu botanicznego w Paryżu. J e s t to do
piero drugi okaz żywy dostarczony do ogro
dów zoologicznych Europy, a zdobycie jego zawdzięczać należy ks. Gagarinowi, sekreta
rzowi poselstwa rossyjskiego w Bucharze. N a żądanie ks. G agarina generał g ubernator Taszkientu, baron W rewski, rozkazał złowić żywego irbisa na wyżynach P am iru. Z d o byty okaz, liczący podówczas 18 miesięcy, został dostawiony z Taszkientu do B uchary na wozie. K s. G agarin zawiadomił natych
miast o swej zdobyczy znanego eksploratora Azyi środkowej p. Blanca, który teleg ra
ficznie uprzedził o tem p. M ilne-Edwardsa, dyrektora J a rd in des P lantes. Urzędownie powiadomieni konsulowie francuscy w B aku i Tyflisie oczekiwali przybycia rzadkiego gościa, lecz na nieszczęście zarząd kolei za- kaspijskiej nie chciał przyjąć na swą odpo
wiedzialność drogocennego pasażera. W ów
czas ks. G agarin posłał na swój koszt zaufa- I nego człowieka, który szczęśliwie odstawił irbisa do Baku. S tąd wziął ju ź pieczę nad rządkiem zwierzęciem konsul francuski p.
D ubail, który osobiście towarzyszył mu do B atum u, gdzie nareszcie irbis zabrany został przez okręt francuski.
Okaz ten wydaje się bardzo łagodnego
228 WSZECHSWIAT. X r 15.
charak teru . Gdy mu poraź pierwszy dano żywego królika, przez długi czas nie m ógł się zdecydować na spożycie go. W B ucharze karm iono go mięsem branem z rzeźni m iej
scowych, oraz mlekiem, które p ił bardzo chciwie, gdy przeciwnie do wody nie czuł n a j
mniejszego pociągu.
Z razu po przybyciu do P ary ż a starano się go na noc zamykać w ogrzewanych klatkach, ja k się zwykle robi z egzotycznemi kotam i, które nie znoszą surowych mrozów naszego klim atu, przekonano się jednak wkrótce, że zwierz cierpi z powodu gorąca i ciasności miejsca. Od tego czasu pozwolono m u no
cować w otw artej klatce, gdzie za jedyne schronisko ma psią budę. Mimo silnych te gorocznych mrozów zwierz wygląda dosko
nale, co daje rękojm ię, że długie la ta prze
żyje w zamknięciu.
Ja n Sztolcman.
M A R S .
Od la t dwudziestu blizko, gdy rozgłośne obserwacye Schiaparallego zwróciły uwagę ogółu n a M arsa, czerwona ta gwiazda, ta k zmiennym świecąca blaskiem, nie przestaje budzić powszechnego zajęcia. Z ajęcie to usprawiedliwione je s t zupełnie tem , że ze wszystkich planet, orszak słońca stanowią
cych, M ars niewątpliwie najsilniejszą do zie
mi naszej przedstaw ia analogią. Niedawno można było jeszcze sądzić, że podobieństwo do objawów ziemskich zachodzi i n a drugiej naszej sąsiadce p lanetarnej, to je s t n a W e- nerze; gdy jednak poznano, że obrót je j osio
wy prawdopodobnie zbliża się do tej osta
teczności, w jak iej się księżyc względem zie
mi znajduje, czyli że ju ż praw ie ustawicznie jednę swą stronę ku słońcu zw raca, w czem zresztą wyprzedził ją M erkury '), trze b a było
*) Ob. W szechświat z r. 1890, str. 113, 3 3 8 , oraz z r. 1892 str. 61.
przyjąć, że warunki fizyczne je j bytu zgoła są różne od ziemskich. Ponieważ zaś nadto wiemy juź oddawna, że Jowisz i dalsze p la
nety bardziej jeszcze odrębną posiadają bu
dowę, w jednej zatem z ziemią grupie pozo
s ta ł M ars jedynie jako planeta pobratym cza, a zbadać tylko należy, ja k daleko powino
wactwo to sięga.
Obecnie M ars świeci n a niebie przez pierw szą połowę nocy, jak o gwiazda dosyć skrom na, nieokazując zgoła jasności, ja k ą się odznaczał podczas minionej jesieni. Zm ien
ność ta jego blasku sam a już świadczy, że nie w każdej epoce nastręcza on jednako ko rzystne do dostrzeżeń warunki, wypływa zaś ze zmiennej jego odległości od ziemi, a w pe
wnej mierze także i ze zmiennej jego odle
głości od słońca.
Ś red nia jego odległość od słońca wynosi około 227 milionów kilometrów, droga wszak
że jeg o je s t dosyć wydłużona, czyli posiada znaczny mimośród (0,09, gdy mimośród drogi ziemskiej nie dochodzi 0,017), tak, że w p rzy - słonecznym punkcie swej drogi oddalony je s t M ars od słońca na 200 tylko, w punkcie zaś odsłonecznym usuwa się od niego na 242 mi
liony kilometrów—ale daleko większe są różnice w oddaleniu jeg o od ziemi, co o b ja
śnia załączona rycina, przedstaw iająca drogi obu planet. Ponieważ po drogach tych biegną one z prędkością niejednakową, z a j
mować mogą względem siebie położenie różne, zbliżając się ku sobie najbardziej, gdy zn ajd ują się po strom e słońca, w p un ktach a i M', a usuwając się najdalej od siebie, gdy p rzy pad ają po dwu przeciwnych jego stronach. W pierwszem z tych położeń obserw ator ziemski widzi M arsa po stronie przeciwnej względem słońca, a zatem w „opo- zycyi” czyli w „przeciwstawieniu,” w drugiem zaś dostrzega M arsa w tym że samym k ieru n ku, co słońce, w „konjunkcyi” tedy, czyli w „połączeniu.” Poznajem y też łatwo, że w czasie opozycyi M ars świeci noc całą, gdy bowiem, wskutek obrotu osiowego, od-
j
w raca się ziemia od słońca, zw raca się współ-
j
cześnie k u Marsowi, czyli, innemi słowy, p la n e ta wschodzi przy zachodzie słońca, a za
chodzi przy jego wschodzie. Podczas połą-
| czenia natom iast p lan eta jest n a niebie
| naszem za dnia, wschodzi i zachodzi wraz ze
1 słońcem, zupełnie zatem staje się niewidzial
N r 15. WSZECHSWIAT. 229 na; w innych zaś epokach, stosownie do po
łożenia jej względem ziemi, świeci tylko przez pewną, część nocy, w godzinach ra n nych lnb wieczornych.
Poniew aż, ja k przytoczyliśmy, średnia od
ległość M arsa od słońca wynosi 246, średnia zaś odległość ziemi od słońca 149 milionów kilometrów, podczas opozycyi tedy M ars jest od nas oddalony niespełna na 100, podczas połączenia zaś na 400 prawie milionów kilo
metrów, a to już wyjaśnia zmienność jego blasku i wskazuje zarazem , że jedynie tylko epoki opozycyi sprzyjają badaniom jego po
wierzchni. N a obieg swój dokoła słońca M ars łoży 687 dni, czyli przeciąg czasu o 43 ‘/ 2 dnia krótszy od dwu lat; gdyby okres ten wynosił ściśle dwa lata, M ars kończyłby obieg swój w tymże samym czasie, w którym ziemia okrążyłaby słońce dwukrotnie, a opo- zycye następow ałyby po sobie w odstępach dwuletnich; ponieważ wszakże biegnie on nie
co prędzej, ziemia przeto po upływie dwu la t dalej jeszcze posuwać się musi, by go doścignąć, na co, ja k uczy prosty rachunek, łożyć musi jeszcze około 50 dni, opozycya zatem jedna po drugiej następuje po upływie około 770 dni. O statnia opozycya miała miejsce 19 października 1894 roku, następna zatem przypadnie dopiero 8 grudnia 1896 r.
D rogi wszakże planet nie są to koła współ- środkowe, ale elipsy [wydłużone, a eliptyczność ta sprawia, że podczas różnych opozycyj od
ległość planet je s t różna, a tem samem nie wszystkie opozycye jednako są dla dostrzeżeń korzystne. N a załączonej rycinie punkt przysłoneczuy (t. j. najbliższy słońca) drogi M arsa je st w M', puk t odsłoneczny je st w M, a stąd widzimy, że M ars najbardziej zbliża się do ziemi, jeżeli opozycya przypada w cza
sie, gdy on się znajduje w przysłonecznym punkcie swej drogi, odległość bowiem aM ' je st znacznie większa, aniżeli b M \ P u n k t przysloneczny drogi M arsa (M') przypada pod tą długością, czyli w tym kierunku, gdzie ziemia na swej drodze znajduje się dnia 27 sierpnia, a jeżeli opozycya w tej właśnie epoce m a miejsce. M ars je s t od ziemi odda
lony na 55 milionów kilometrów zaledwie;
jeżeli natom iast przypada ona w lutym lub m arcu, gdy p laneta je st w pobliżu swego punktu odsłonecznego, odległość je j od ziemi wynosi 100 milionów kilometrów, dwa razy
zatem więcej. Z różnicy tej odległości wy
pływa, że M ars świeci nam cztery razy jaśniej, gdy opozycya przypada w sierpniu lub wrześniu, aniżeli gdy ma miejsce w lutym lub m arcu. P am iętn a je st z tego względu zwłaszcza opozycya 5 września 1877 r., po
nieważ nastąpiła w dziewięć tylko dni po przejściu M arsa przez punkt przysłoneczny.
Opozycya ta właśnie s ta ła się pam iętną z ba
dań Schiaparellego, oraz z odkrycia dwu drobnych księżyców M arsa przez H a lla w W a szyngtonie. Opozycya 3 sierpnia 1892 r., również korzystna, ustępow ała wszakże po
przedniej, a w ogólności opozycye sierpniowe pow tarzają się mniej więcej co la t piętnaście,
czyli po upływie średnim obiegów synodycz- nych M arsa, co wypływa stąd, że obieg jego synodyczny, ja k widzieliśmy, wynosi 7 lat i 50 dni, a nadm iar ten 50 dni, siedmio
krotnie powtórzony, czyni rok cały prawie.
Gdy M ars, podczas najkorzystniejszej opo
zycyi najbardziej je st do nas zbliżony, przed
stawia nam pozorną średnicę 25 '/2", gdy zaś, podczas najdalszej konjunkcyi (aM ) oddala się od nas na 400 milionów kilometów, po
zorna jego średnica m aleje do 8 ‘/ 2" z a ledwie.
Przypomnimy tu jeszcze, że M ars je s t p la
n etą znacznie od ziemi mniejszą, średnica
jego bowiem wynosi tylko 6770 kilometrów,
niewiele więcej nad połowę średnicy ziemi
230 WSZECHSW1AT. N r 15.
(0,53), powierzchnia jego przeto je s t prawie cztery razy mniejsza, aniżeli powierzchnia naszej bryły ziemskiej. W ogólności, z ośmiu wielkich planet, krążących dokoła słońca, j e den tylko M erkury je st od M arsa dro
bniejszy.
Od matem atycznych tych stosunków zwróć
my się teraz do własności fizycznych planety.
J u ż najdaw niejsi obserwatorowie, którzy w wieku szesnastym doniosłość wzroku swego lunetą, wzmogli, dostrzegli na powierzchni M a rsa miejsca jaśniejsze i ciemniejsze, a w po
bliżu biegunów jego białe plamy, zmiennej wielkości. M iejsca jaśniejsze i ciemniejsze zaczęto też dawno już pojmować ja k o lądy i m orza, białe zaś plam y wytłumaczono, jak o lody i śniegi podbiegunowe. P o gląd ten u trw a la ł się coraz bardziej, a lubo dziś nie wszyscy astronomowie hołdują mu bezw arun
kowo, skłaniają się doń przecież najw ybi
tniejsi badacze M arsa, Schiaparelli przede- wszystkiem, który wnioski swe o naturze tej planety wypowiedział niedawno w piśmie
„ N a tu ra ed a r te .” Przytaczam y je tu we
dług streszczenia podanego przez „N atur- wissenschaftliche R undschau.”
Dawno znane białe plamy na kresach t a r czy M arsa przedstaw iają postać zaokrągloną i wielkość m ają zmienną. Z biegiem czasu poznano, że gdy zwykłe plamy, jaśniejsze i ciemniejsze, wskutek dziennego obrotu p la nety, dokonywającego się w ciągu 24 godz.
37 min. 23 sekund, szybko się przesuw ają, obie plamy białe prawie nieruchomo na m iejscach swych pozostają. W niesiono stąd słusznie, że p rzypadają one n a biegunach planety, a przynajm niej—że bardzo blizko nich się znajdują. N ie bezzasadnie też do
myślono się, że przedstaw iają one nagrom a
dzenie lodów i śniegów, na wzór lodów, które obecnie tam u ją na ziemi dostęp do biegu
nów. W niosek ten usprawiedliw ia się nie-
itylko podobieństwem barwy i położenia, ale
ji innem jeszcze ważnem dostrzeżeniem.
J a s n ą mianowicie je s t rzeczą, że jeżeli ! plam y podbiegunowe M arsa w' istocie śnieg i lód przedstaw iają, winny one zawsze wiel
kość swą zmniejszać, gdy nadchodzi lato na danej półkuli, w zrastać zaś m uszą przy zbliżaniu się zimy. F a k t ten w samej rzeczy niewątpliwie stwierdzony został. W drugiej połowie r. 1892 podbiegunowa plam a połu-
| dniowa b y ła dobrze widzianą; w okresie tym, a zwłaszcza w ciągu lipca i sierpnia, obser
watorowie naw et używający lunet niewielkich dostrzegali wyraźnie, że plam a ta maleje szybko, z tygodnia n a tydzień. Śnieg ten (jeżeli ta k go nazwać nam wolno), który pier
wotnie sięgał aż do 70° szerokości i obejm o
w ał obszar o średnicy 2000 kilometrów, zm niejszał się ustawicznie, ta k że we dwa lub trzy miesiące później pozostała z niego przestrzeń najwyżej 300 km , a w końcu r. 1892 mniej naw et jeszcze widziano. Pod- j czas tych zaś miesięcy na półkuli południowej M arsa panowało lato,— przesilenie letnie b o wiem nastąpiło 13 października. W spółcze
śnie powinny' były rozwijać się masy śnieżne, otaczające biegun północny, ale tego obser
wować nie można było, biegun ten bowiem p rz y p ad ał wtedy n a odwróconej od nas pół
kuli M arsa. Topienie wszakże lodów pół
nocnych obserwowano w latach 1882, 1884 i 1886.
Śnieg południowy posiada położenie takie, że środek nieprawidłowo zaokrąglonej postaci jego nie zbiega się dokładnie z biegunem, ale przypada w innym punkcie, oddalonym od bieguna n a 300 k m i prawie niezmien
nym. W nosimy stąd, że gdy polo śnieżne do najm niejszej swej rozciągłości je st zredu
kowane, biegun południowy M arsa pozostaje przez śnieg niezajęty, dostęp więc do niego je s t może łatwiejszy, aniżeli do biegunów ziemskich. Południowy ten śnieg mieści się pośrodku olbrzymiej plam y ciemnej, k tó ra
Avraz
z odgałęzieniam i swemi zajm uje prawie część trzecią całej powierzchni M arsa, a we
dług powszechnego poglądu stanowi główny jego ocean. P od tym wiyc względem zacho
dzi zupełna analogia z ziemskiemi nasze- mi lodami arktycznem i i antarktycznem i, a zwłaszcza z tem i ostatniem i, również bo
wiem n a oceanach przypadają.
Północna natom iast powłoka lodowa na M arsie środek swój m a na samym prawie biegunie. Z n ajduje się ona na obszarze barw y żółtej, k tó rą przywykliśmy uważać za cechę lądu tej planety. D aje to źródło obja
wom, które nie posiadają analogii na ziemi.
G dy mianowicie taje lód, który się n agrom a
dził w ciągu długiej nocy podbiegunowej, trw ającej tam przez dziesięć i więcej m ie
sięcy naszych, pow stająca stąd masa płynna
N r 15. WSZECHŚWIAT. 231 rozlewa się dokoła obszarów śnieżnych i sze
roką strefę otaczającego lądu zamienia w mo
rze czasowe, wypełniając wszelkie zagłębie
nia. W taki sposób tworzy się olbrzymi zalew, skąd niektórzy obserwatorowie przy
puszczali istnienie oceanu, którego wszakże w miejscu tem niema, a przynajm niej nie jest on morzem statecznem. D ostrzegam y wte-
•dy, że biała powłoka śnieżna otoczona jest przez strefę ciemną, k tó ra rozpościera się coraz bardziej, w m iarę, ja k plam a ta m a
leje. Część zewnętrzna tej strefy rozgałęzia się w linie ciemne, które rozpościerają się po całej okolicy otaczającej i w ydają się ka
nałam i, odprowadzaj ącemi ciekłą m asę do naturalnych jej siedlisk. S tąd też pow stają w okolicy tej rozległe bardzo jeziora, ja k np.
jezioro oznaczone na kartach nazwą ,,’Lacus H yperboreus,” sąsiednie zaś morze we
wnętrzne „M are A cidalium ” staje się ciem- niejszem i wyraźniejszem.
Inne zresztą białe plam y, znikome i nie przedstaw iające zmian ta k prawidłowych, rozw ijają się na półkuli południowej, na wyspach blizko biegunów, a na półkuli pół
nocnej zjaw iają się również niekiedy białe pola, otaczające biegun i sięgające aż do 50°
i 55° szerokości. J e s t to może śnieg p rze
chodni, który tam występuje podobnie jak i n a ziemi w szerokościach naszych. A le i w gorącej strefie M arsa widzimy również plam y białe, bardzo drobne i dłużej lub k ró cej trw ające. D ałoby się to może w ytłum a
czyć obecnością gór, na których utrzywywać się mogą rozległe pola śnieżne. N iektórzy też obserwatorowie w samej rzeczy, n a pod
staw ie innych faktów, istnienie gór takich przyjm ują.
Uważając za rzecz pewną istnienie śniegów podbiegunowych n a M arsie, przyjąć tem sa
mem musi Schiaparelli, że planeta ta , po
dobnie ja k ziemia, otoczona je s t atm osferą, k tó ra je st w stanic przenosić p arę z jednej okolicy do innej. Śnieg bowiem je st to opad pary przez zimno zakrzepłej, a wzmaga się na półkuli, gdzie zimno panuje, unosić go zaś mogą jedynie rucby atmosferyczne. Istnienie zresztą atm osfery p a rą obciążonej potw ier
dziły też badania widmowe, Yogla zwłaszcza, który sądzi, że atm osfera ta składem swoim zapewne niewiele się różni od ziemskiej n a szej atmosfery, przedewszystkiem zaś obfi
tuje w p arę wodną. J e s tto fakt najwyższej wagi, stąd bowiem z prawdopodobieństwem znacznem bardzo wnieść należy, że morza M arsa i jego śniegi podbiegunowe utworzone są z wody, a nie z jakiejkolwiek innej sub- stancyi. Jeżeli zaś rzecz tę za należycie uzasadnioną uznamy, wypływa stąd dalszy wniosek, niemniejszej wagi, że tem p eratu ra klim atu na M arsie, pomimo znaczniejszej jego od słońca odległości, nie różni się wy
raźnie od tem peratury klim atu ziemskiego.
Gdyby bowiem, ja k niektórzy badacze są
dzili, panowała na M arsie nader nizka tem p e ra tu ra średnia, 50° do 60° niżej zera, w takim razie p a ra wodna nie mogłaby sta nowić obfitej części składowej jego atm o
sfery, ani też woda nie mogłaby być ważnym czynnikiem zmiennych jego objawów fizycz
nych; m usiałaby ona raczej ustąpić dwutlen
kowi węgla, albo też innej cieczy, k tó ra w nader nizkiej dopiero krzepnie tem pera
turze.
W ogólności więc wydaje się rzeczą b a r
dzo prawdopodobną, że objawy m eteorolo
giczne M arsa znaczną przedstawiają analogią do objawów ziemskich. Oczywiście wszakże nie b rak i przyczyn, które są źródłem różnic, ze stosunków bowiem niewielkiej doniosłości przyroda wyprowadza nieskończoną rozmai
tość swych działań. W pływ przeważny wy
wierać musi zwłaszcza odmienny n a M arsie, aniżeli na ziemi, rozkład mórz i lądów.
Przytoczyliśmy już wyżej objaw niesłycha
nego i peryodycznego potopu, który za każdym obiegiem planety dokoła słońca za
lewa półkulę północną podczas tajan ia śnie
gu. Do tego dodać jeszcze należy, że zalew ten rozchodzi się do znacznych odległości za pośrednictwem sieci kanałów, stanowiącej główny, jeżeli nie jedyny mechanizm, który służy do rozprowadzania wody, a z nią i ży
cia organicznego, po lądowej, suchej po
wierzchni planety. N a M arsie bowiem deszcz pada bardzo rzadko, a może i nie pada wcale.
A tm osfera M arsa je st zawsze prawie jasna i dostatecznie przejrzysta, tak że w każdym czasie rozpoznawać można zarysy mórz i lą dów, a nawet i mniejsze utwory. Nie brak w p ra w d zie i p ar, posiadających pewien sto
pień nieprzezroczystości, są one jed n ak słabą
tylko przeszkodą przy badaniach topograf! \
232 WSZECHSW1AT. N r 15.
tej planety. U kazują się niekiedy białe p la my tu lub owdzie, które zm ieniają postać swą i miejsce, ale rzadko znaczną przestrzeń zajm ują. Pod tym względem uprzywilejo
wane są pewne okolice, ja k wyspy m orza
„Południowego,” na lądzie zaś okolice, zwane I Elysium i Tempe. Jasność ich słabnie zwy
kle i niknie zupełnie w godzinach południo
wych danego miejsca, wzmaga się zaś ra n o 1 i wieczorem. Być może, że są to warstwy chm ur, i górne bowiem części chm ur ziem- j skich, gdy są przez słońce oświetlone, w ydają się białemi. Z licznych wszakże dostrzeżeń wnosić można, że są to raczej cienkie osłony m gliste, aniżeli istotne chm ury deszczowe,
Jsprow adzające burze i opady wodne. M ogą ( to być zapewne jedynie tylko przechodnie zgęszczenia p ary w postaci rosy i szronu.
O ile więc z faktów dostrzeżonych wnosić można, klim at M arsa odpowiada w arunkom , | jak ie n a ziemi zachodzą podczas dnia po
godnego na wysokich górach. Z a dnia d z ia ła silnie promieniowanie słoneczne, ledwie złagodzone m głą i p arą, w nocy natom iast g ru n t wysyła ciepło w przestrzeń świata, co sprow adza znaczne oziębienie. W ypływ a stąd klim at przedstaw iający wybitne s k ra j
ności, uderzające przeskoki między tem pera
tu rą dnia i nocy, podobnież ja k w tem p era
tu rze różnych pór roku. J a k n a ziemi w wysokości 5 000 lub 6 000 m p a ra atm o- | sferyczna zagęszcza się jedynie w postać stałą, tw orząc owe biaław e skupienia uno
szących się w górze kryształów , które nazy
wamy chm urami pierzastem i, ta k też i na M arsie rzadko tylko nastręczać się mogą, albo też zgoła są niemożliwe chm ury, któreby w stanie były wylewać deszcz, choćby nie
wielkiej doniosłości. Znaczną chwiejność tem p eratu ry między różnemi poram i roku podsyca jeszcze długie ich trw anie, a to wy
starcza do wyjaśnienia silnego m arznięcia wody i gwałtownego topienia śniegu, które się pow tarzają ustawicznie i n astęp u ją po sobie w ciągu każdego pełnego obiegu p la nety dokoła słońca.
Zw racając się te ra z od meteorologii M arsa do jego topografii, powiedzieć możemy, że w ogólnych swych rysach nie przedstaw ia ona zgoła analogii do ukształtow ania lądów ziemskich. T rzecią część powierzchni M arsa zajm uje rozległe morze Południow e (M are
A ustrale), pokryte wielu wyspami i w dziera
ją c e się w głąb lądów zatokam i i rozmaicie powycinanemi ich rozgałęzieniami. D o ogól
nego systemu wód należą jeszcze liczne mo
rz a wewnętrzne, z których jedne z powyższem m orzem Południowem łączą się przez szero
kie ujścia, inne zaś wązkiemi tylko kanałam i.
B arw a mórz Marsowych je s t zwykle b ru n atn a, z odcieniem szarawym zmięszana; nie zawsze wszakże posiada jednakie natężenie we wszystkich m iejscach, ani też nie pozosta
je jed n ak ą w jednem i tem że samem miejscu w różnych czasach. Bywa niekiedy zupełnie czarna i stopniowo rozchodzi się aż do jasno szarej i popielatej. Bóżnice takie ubarwień zależeć mogą od różnych przyczyn, a zn ajdu jem y naw et pew ną analogią i n a ziemi, gdzie m orza strefy gorącej znacznie są zwykle ciemniejsze, aniżeli m orza bardziej do bie
gunów zbliżone. T ak też i m orza M arsa przy bierają barw ę ciemniejszą, gdy słońce do ich zenitu się zbliża i rozpoczyna się p a
nowanie la ta w ich okolicy.
C ała, pozostała część planety, aż do bieguna północnego, z a ję ta je st przez lądy, na których, prócz niewielu niezbyt rozległych obszarów, przeważa zabarwienie pom arań
czowe; niekiedy przechodzi ono w odcień ciemno-czerwony, a w innych znów razach zmniejsza swe natężenie, przechodząc w ko
lor żółty i biały. Rozm aitość tego zabarw ie
nia je s t po części pochodzenia m eteorolo
gicznego, po części zależy może od rozm aitej n a tu ry gruntu, dla jej wyjaśnienia wszakże nie posiadam y zgoła hypotezy dostatecznie uzasadnionej. N iektórzy sądzili, że kolor ten przypisać można atm osferze M arsa, przez k tó rą powierzchnia planety wydaje się zabarwioną, ja k przedm ioty ziemskie zdają się czerwonemi, gdy je przez szkło czerwone rozglądam y. R óżne jed n ak fakty nie zga
dzają się z tem przypuszczeniem, a między innemi i to, że śniegi biegunowe ukazują się zawsze w najczystszej białości, jakkolwiek promienie przez nie odrzucone dwukrotnie i to bardzo pochyło, atm osferę przebiegają.
Zapew ne tedy części składowe powierzchni M arsa w ydają się nam czerwonemi i żółtemi dlatego, że rzeczywiście barwę ta k ą posia
dają.
Obok tych obszarów ciemnych i jasnych,
które opisaliśmy jako morza i lądy, istnieją
N r 15. W SZECHS W I A T . 233 jeszcze okolice, niewielkiej wprawdzie roz
ległości, które są jak b y dwojakiej natury, niekiedy bowiem w ydają się żółtemi, ja k lą dy, niekiedy zaś przedstaw iają zabarwienie brunatne, lub naw et i czarne zupełnie, gdy znów w innych razach zabarwienie ich ma ch a rak ter pośredni i pozostawia nas w w ąt
pliwości, do którego typu zaliczyć je mamy.
Do kategoryi tej należą wyspy rozproszone po morzu Południoweni i po sąsiadują- cem z niem morzu E rytrejskiem (M are E rythraeum ), dalej długie półwyspy zwane Deucalionis Regio i P y rrh a e liegio, a w re
szcie okolice, m ające nazwy B altia i N erigis.
Najprościej nasuwa się domysł, że mamy tu do czynienia z olbrzymiemi bagnam i, w któ
rych zmiana głębokości wody sprow adza roz
maitość zabarwienia.
Kie bezzasadnie przeto przypisaliśmy ciem
nym plamom M arsa ch a rak ter mórz, ch a rak te r zaś lądów obszarom czerwonym, które zajm ują część trzecią prawie całej powierz
chni planety, następnie zaś poznamy inne jeszcze dowody, które pogląd ten popierają.
N a półkuli północnej lądy tw orzą masę p ra wie ciągłą; jedyny ważny w yjątek stanowi tu wielkie jezioro, zwane M are Acidalium , któ
rego rozległość ulega pewnej zmienności; po
zostaje to w związku z zalewami, powodowa- nemi przez topienie śniegów, otaczających biegun północny. Do systemu tego morza należy czasowe jezioro, zwane L acus H yper- boreus, jakoteż inne jeszcze jezioro, Lacus Niliacus. To ostatnie jest oddzielone od M are Acidalium przesmykiem lądowym, czyli tam ą prawidłową, w której wszakże w r. 1888 widziano przerwę. In n e nadto mniejsze, ciemne plamy odkryto w obszarze lądowym—
nie są to wszakże niewątpliwie jeziora trw ałe, ale zm ieniają się pod względem wejrzenia swego i rozległości, a to zależnie od pory roku; w pewnych warunkach nikną nawet zupełnie. Między niemi są jezio ra ta k dro
bne, że naw et gdy najznaczniejszej swej Wielkości dochodzą, średnica ich nje przenosi { 100 lub 150 km . N ależą one do przed
miotów, które najtrudniej na planecie do' strzegąc się d ają.
S. K.
(Dok. nast.).
PROTOPLAZMA.
Odczyt prof. Danilewskiego na międzynarodowym zjeździe lekarskim w Rzymie 1894 roku.
(Ciąg dalszy).
Podane wyżej wyjaśnienie, ja k wielkie zna
czenie posiada bezkształtność ciał białowych dla tworzenia i rozwoju postaci protoplazma- tycznych, może nam posłużyć za pierwszy przykład.
Drugiego przykładu dostarcza nam ten fakt, że wszystkie drugorzędne tkanki, m a
jące w organizmie znaczenie szkieletu, jak o to tkanka łączna, rogowa, chrząstkowa, sprę
żysta, a u bezkręgowych szkielet gętki, substancya spirograficzna, onuficzna etc., wszystkie te tkanki są utworzone nie z białka właściwego, lecz z substancyj zwanych albu- minoidami. Cząsteczka tych ostatnich nie je st zupełną, t. j. nie zawiera wszystkich grup atomów właściwych typowemu białku.
Jak o trzeci przykład przytoczę fakt, źe substancya białkowa przechodzi z łatwością ze stanu rozpuszczonego do stanu masy na pół stałej i odwrotnie, bez żadnej zmiany w całości cząsteczki. W łasność ta, obok zdolności ja k ą posiada białko do łączenia się z innemi substancyami dla wytworzenia złożonych odmian białka, je st podstawą or- ganizacyi i rozkładu ciał białkowych w pro- toplazmie żywej. N iektóre zjaw iska tego rodzaju odbywają się w oczach naszych, gdy rozważamy zmiany w jąd rze podczas karyo- kinezy, wytwarzanie i rozpuszczanie zapasu białka u zwierząt, oraz białka odżywczego w żółtku ja ja , rozmaite postaci traw ienia i t. d.
W szystkie te zjawiska opierają się na tej własności białka, że może ono podlegać nie
jednokrotnej hydratacyi i deshydratacyi we- wewnątrz cząsteczki.
Białko jest to związek organiczny, n ajb ar
dziej złożony ze wszystkich, jak ie wogóle i istnieją. Musimy je uważać za kompleks chemiczny nader ścisły, złożony z grup ato-
J
mów, które wskutek rozkładu cząsteczki biał-
I kowej ukazują się najczęściej w postaci
W SZEC H SW IA T. N r 15.
samodzielnych ciał organicznych oczywiście mniej złożonych niż ich substancya m acie
rzysta. Z chemicznego punktu widzenia g ru py atomów, wchodzące w skład cząsteczki białka, dadzą się podzielić conajmniej na 6 naturalnych kategoryj. Do pierwszej kate- goryi zaliczam grupy tłuszczowe. G rupy te po rozkładzie białka tw orzą cały szereg kwasów amidowych, tłuszczowych i innych, do którego należy zapewne także gliceryna i inne jeszcze związki. Do kategoryi drugiej włączamy te grupy atomów, k tóre po roz
kładzie b iałka przybierają postać substancyj o charakterze wodanu węgla. K ategorya trzecia obejmuje grupy atomów, zawierające ją d ro arom atyczne. Są one punktem wyj
ścia dla tyrozyny, kwasu benzoesowego, in
dolu i innych pochodnych benzolu. W k a te goryi czwartej umieścimy grupy atomów zaw ierające ją d r a pirydynowe i chinolinowe.
G rupy te n a d a ją substancyom białkowym zdolność do całego szeregu reakcyj ta k zwa
nych alkaloidowych. P ią ta kategorya grup atomów daje początek ferm entom chemi
cznym, które ta k wybitnie charakteryzują życie protoplazmy. Co praw da, d otąd nie udało się w sposób niezawodny otrzym ać tych ferm entów sztucznie przy pomocy ciał białkowych. A le wielka ilość naturalnych ciał białkowych zawiera niezawodnie grupy atomów, które w pewnych w arunkach od- szczepiają się od ogólnej cząsteczki i w takim razie w ystępują ja k o niezależne czynne fe r
menty. W reszcie szósta kategorya grup atomów nie występuje nigdy pod postacią wybitnego samodzielnego chemicznego związ
ku, ani na zewnątrz, ani wewnątrz organizm u.
K a te g o ry a ta bardzo je st b o g ata w azot.
C h a ra k te r połączenia pomiędzy atom am i azotu i węgla w tych grupach je s t taki, że m ogą one z łatw ością przechodzić ze stanu bezwodnikowego w wodanowy i przejście to może się powtórzyć niezliczoną ilość razy bez najm niejszego naruszenia całkowitości czą
steczki białkowej.
Chociaż każda z wyliczonych powyżej k a
tegoryj, wstępując w skład cząsteczki białko
wej, przynosi z sobą cechy najzupełniej okre
ślone, to jed n ak te ostatnie nie w ystępują wtedy w całości w całej swej potędze. F a k t ten zależy od tego, że grupy atomów, wstępu
j ą c w skład białka, nie są po p rostu zmie
szane lecz są związane chemicznie w jakn aj- ściślejszy sposób. W łasności białka nie są prostem odbiciem własności g rup poszcze
gólnych, lecz wypadkową ich wzajemnego działania, k tó rą wykazuje cząsteczka białka, jak o całość.
G łębsze badanie substancyi białkowej do
prow adza do schematycznego przedstawienia wzajemnego położenia grup atomów w czą
steczce; z tego schem atu zacytuję tu kilka cech charakterystycznych, które nam dalej będą potrzebne.
C ząsteczka b iałk a sk łada się z frakcyj zbudowanych podług jednego wspólnego ty pu. Z kolei każda frakcya zawiera nie
zmiennie grupę atomów szóstej kategoryi bardzo bogatą w azot.
Obok tego każda frakcya zawiera grupę atomów, zbliżonych co do swego charak teru do wodanów węgla (2 kat.).
W reszcie każda frakcya zaw iera grupę atomów, należącą do jednej z pozostałych k a
tegoryj.
W tak i sposób tw orzą się frakcye (se- rye, szeregi), zaw ierające k ażda po trzy grupy atomów; z tych dwie po w tarzają się niezmiennie w każdej frakcyi czyli seryi, trzecia zaś jest zm ienną i może zawierać g ru pę atomów tyrozynową, asparaginową, glu ta
minową, glicynową, fermentową, pirydynową i t. d. D latego też mogę twierdzić, źe czą
steczka białka sk ład a się z wielkiej ilości frakcyj czyli „seryj,” które nazywam podług grupy zmiennej; m am y więc frakcyą, czyli seryą tyrozynową, leucynową, asparagino
wą i t. p.
R achunek chemiczny, którego przytoczyć tu nie mogę, przekonywa nas, że rozm aite grupy atomów czyli części znajdują się w cząsteczce białka w różnej ilości, już to po jed nej, już to pow tarzając się kilka razy.
l Oczywiście fak t ten sam przez się je st oko-
| licznością sprzyjającą wielkiej rozmaitości
| substancyj białkowych, ponieważ każda po
szczególna serya czyli frakcya może być i obecną w cząsteczce w różnej ilości i ponie-
| waż pewne serye jednoim ienne mogą się zbierać w cząsteczce aż do bardzo znacznej przewagi nad innemi seryami.
C ząsteczka białk a nie je s t mechanicznym
konglom eratem takich seryj, ponieważ te
ostatnie mogą się łączyć, spajać chemicznie,
N r 15. WSZECHSW1AT. 235 tw orząc łańcuchy seryj silnie pomiędzy sobą
owiązanych. Oczywiście im więcej seryj jednoim iennych znajduje się w cząsteczce tern wyraźniej dana substancya białkowa od
tw arza własności tych seryj. Z łatwością można przewidzieć, źe w różnych odmianach białka pewne serye mogą się znajdować w ilościach minimalnych w porównaniu z in- nemi, a nawet może się okazać zupełny brak ich. F a k t ten nie może jed n ak stać na przeszkodzie, ażeby cząsteczka takiego ciała nie posiadała zasadniczych cech substancyi białkowej, gdyż wszystkie serye zbudowane są podług jednego typu i w dwu trzecich składają się z identycznych grup atomów.
W samej rzeczy istnieją w naturze substan- cye białkowe niekompletne, t. j. niezawiera- ją c e wszystkich seryj właściwych typowemu białku. Ażeby je odróżnić od właściwych ciał białkowych czyli alburninów nazywamy je albuminoidami. Do tej kategoryi należą:
glutyna, elastyna, keratyna, chondryna, spon- gina, korneina i t. d. C iała te przedstaw ia
j ą nam objaw nader charakterystyczny, ma
jący bez wątpienia doniosłe biologiczne zna
czenie. Praw ie każde z tych ciał przed
staw ia nie prosty odłam typowego białka, powstały przez odszczepienie kilku seryj, lecz zarazem nagrom adzenie, bądź jednych, bądź innych seryj.
T ak naprzykład keratyna przedstaw ia nagrom adzenie seryj aromatycznych. W ela- stynie znajdujemy znakomitą przew agę se- ryj leucynowych. G lutyna wykazuje nagro
madzenie seryj glioynowych. Nie posiadamy jeszcze głębszych wiadomości w tym wzglę
dzie co do tych ciał, dlatego też nie możemy scharakteryzować w tak i sposób wszystkich odmian znanych. Niewątpliwie, te cechy ] składu albuminoidów m ają decydujące i okre
ślające znaczenie w pełnieniu ich roli biolo
gicznej. W łasności fizyczne i rola włókien sprężystych w tętnicach, więzach i ścięgnach m uszą zaleźyć od znacznego nagrom adzenia seryj leucynowych w cząsteczce elastyny. C e
chy fizyczne i rola biologiczna tkanki rogowej są dobrze znane. Podstaw a białkowa tej tkanki przedstaw ia substancyą zaw ierającą przew ażną ilość seryj leucynowych, a zw ła
szcza aromatycznych. K ollagen i glutyna nie zawierają zupełnie seryj aromatycznych, s ą bardzo ubogie w serye leucynowe, prze
ciwnie zaś bardzo bogate w serye glicy- nowe.
Opierając się na faktach podobnych, k tó rych możnaby przytoczyć więcej, musimy koniecznie przyjąć specyficzną rolę biologi
czną seryj. Serye aromatyczne n ad ają danej substancyi odporność i trwałość. Serye leu
cynowe n ad ają odporność i sprężystość. Se
rye glicynowe nad ają wygląd galaretow aty i wielką zdolność imbibicyjną. Serye g lu ta
minowe w arunkują rozpuszczalność i t. d.
Możnaby przytoczyć inne jeszcze przykła
dy, lecz przyszłość z czasem dostarczy nam bardziej szczegółowej charakterystyki albu
minoidów i różnych ich grom ad specyalnych.
J u ż jednak z tego, co wyżej było powiedzia
ne, wynika, że znaczne nagromadzenie gro mad jednoimiennych powinno nadawać sub
stancyi białkowej zupełnie określony ch arak
ter, ograniczać zakres jej funkcyj biologi
cznych oraz roli fizyologicznej. To przy
puszczenie znajduje wtedy zwłaszcza dobitne potwierdzenie, gdy cząsteczka je s t zupełnie pozbawiona którychkolwiek seryj specyal
nych. D latego też albuminoidy nie mogą być m ateryałem odpowiednim do utworzenia żywego kompleksu protoplazmatycznego.
D la tej samej przyczyny podstawą takiego kompleksu musi być cząsteczka białkowa za
w ierająca wszystkie grupy atomów, właściwe substancyi białkowej w ogólności. N adto podstawa ta musi być złożona z tych grup w sposób bardzo równomierny, ja k to widzi
my np. w globulinie, białku właściwem i t. p.
To porównanie znaczenia biologicznego różnych substancyj białkowych potwierdza bardziej jeszcze hypotezę, podług której każ
da grupa atomów musi spełniać określone zadanie w ogólnej i specyalnej funkcyi pod
stawy białkowej protoplazmy.
Niewchodząc ju ż w dalsze szczegóły co do tej hypotezy chcę zwrócić uwagę na niezm ier
nie ważny punkt tej równoległości, ja k ą s ta ramy się przeprowadzić pomiędzy czynnością protoplazmy w życiu organizmu z jednej stro
ny, a składem chemicznym jej głównej pod
stawy m ateryalnej z drugiej. Przypomnijmy sobie, że cząsteczka białka może przedsta
wiać rozm aite kombinacye swych grup ato
mów czyli lepiej swych seryj. P a z zawiera
ona wszystkie serye możliwe dla substancyi
białkowej, to znów b ra k jednej lub kilku
W SZ EC H SW IA T . N r 15.
z pomiędzy nich; pewnego rodzaju serye mo
gą znajdować się już to w przew ażnej, ju ż to przeciwnie w nader nieznacznej ilości. B a dając substancye białkowe wyższych postaci zwierzęcych, znajdziemy tam zarówno białka kompletne ja k i albuminoidy.
W iedząc, że organizmy zwierzęce w ogól
ności syntetycznie białka wytworzyć nie mo
gą, musimy uważać album inoidy za odłamy, pow stałe wskutek częściowego rozkładu sub- stancyj białkowych.
W niższych organizm ach spotykam y sub
stancye białkowe niezupełne, w których b rak kilku grup.
W większości wypadków z substancyj tego rodzaju są zbudowane tkanki drugorzędne, gdy tymczasem główna protoplazm a żywa zawiera substancye białkowe kom pletne. Lecz istnieją również organizmy niższe, których główna protoplazm a czynna składa się z albu- minoidów. Skądże się tam wzięły te o sta
tnie, niem a bowiem w tym wypadku substan
cyj białkowych kompletnych, których rozkład częściowy mógłby im dać początek?
B adanie tego rodzaju zjawisk doprow adzi
ło mnie do przekonania, że m am y tu do czy
nienia z faktem niezmiernie ciekawym z bio
logicznego punktu widzenia, a mianowicie ze stopniowym rozwojem filogenetycznym cząsteczki białkowej. W łaśnie na to zjawi
sko zamierzam zwrócić uw agę. M etoda, któ rą się z początku posługiwałem do ba
dań w tym przedmiocie, je st n ad e r prosta.
Poniew aż znaczna liczba grup atomów b iał
k a okazuje też same reakcye (niekiedy b a r
wne), co w stanie wolnym, przeto z tego, czy dana substancya białkow a może okazywać pewną reakcyą, czy też nie,— można sądzić | 0 obecności lub nieobecności odpowiedniej grupy atomów w jej cząsteczce. B adanie
jporównawcze ciał białkowych, otrzym anych z różnych postaci organicznych, stojących na różnych stopniach rozwoju filogenetycznego, dało od samego początku nader ciekawe wy
niki. N ie mam zam iaru przedstaw iać tu 1 rozbierać poszczególnych wypadków, gdyż byłoby to rzeczą zupełnie niewłaściwą. P o staram się tylko podać wyniki same w ogól- nem ich znaczeniu.
Substancye białkowe protoplazm y wyższej (ssaki) i niższej (bakterye, grzyby) różnią się pomiędzy sobą bardziej niż te, ja k ie znajdu-
jem y w różnych tkankach i organach jednego i tego samego zwierzęcia. Różnice te pole
g a ją nietylko n a brak u pewnych grup ato mów, czyli raczej seryj, w białkach niższych, lecz naw et serye tych ostatnich według wszelkiego prawdopodobieństwa są zbudo
wane podług innego typu niż w substancyach białkowych wyższych. W m iarę ja k się po
suwamy po szczeblach rozwoju filogene
tycznego organizmów od b akteryj, do komó
rek drożdży, do grzybów, znajdujem y w tych ostatnich substancye białkowe, zawierające już określoną ilość seryj zbudowanych tak, ja k w substancyach białkowych wyższych.
Większość seryj jed n ak zachowuje jeszcze skład białk a bakteryjnego. Obok tego b iał
ko drożdży i grzybów zawiera większą ilość seryj arom atycznych, których substancye białkowe właściwe bakteryom zaw ierają za
ledwie ślady, a często naw et nie zaw ierają wcale. W białku roślin zielonych i gąbek znajdujemy prawie wszystkie serye, właściwe substancyotn wyższym; pomimo to jednak nie
które serye m ają tam nad er nielicznych przedstawicieli. W reszcie u form zwierzę
cych, posiadających włókna mięsne, substan
cye białkowe ju ż się bardzo niewiele różnią w swych jakościowych reakcyach od b iałk a zw ierząt wyższych.
Z tego, cośmy powiedzieli, widzimy więc,
; że cząsteczka białka co do jakości a prawdo-
i
podobnie też co do ilości swych grup atomów l oraz co do składu chemicznego swych seryj ' wykazuje zjawisko komplikowania się sto- j pniowego równolegle do pewnych stopni rozwoju filogenetycznego postaci organicz
nych. Białko protoplazm y niższej je s t p ro
ściej zbudowane; zawiera ono m niejszą ilość różnych seryj. Co do ch arakteru swego składu, je st ono zbliżone do albuminoidów, lecz różni się od nich przez swą zdolność do szybkiego rozwoju. J u ż poczynając od pierwszych faz filogenezy widzimy, ja k białko to zbliża się do wyższych postaci, przyjm ując do swej cząsteczki nowe grupy atomów i two
rząc z nich nowe serye. W reszcie organizu
je ono swe serye podług typu, nadającego cząsteczce tę giętkość, tę sprężystość z che
micznego punktu widzenia, k tó ra ta k wy
bitnie charakteryzuje substancye białkowe protoplazm y wyższej.
Ponieważ własności życiowe protoplazm y
N r 15. WSZECH ŚWIAT. 237 są ściśle związane z charakterem składu jej
substancyj białkowych, przeto najlżejsze zmiany, zachodzące w jednym z tych czyn
ników, muszą się bezwarunkowo odbić na fizyko-chemicznym lub biologicznym stanie drugiego.
Tłum . M . Szymanowski.
(C. d. nast.J.
Manchester.
W n-rze 12-ym W szechświata, w dziale: „K ro
n ik a naukow a” p. t. „R ozm aitość chlorofilu” wy
powiedziano k ilk a poglądów, które, zdaniem mo- jem , pozbawione są wszelkiej podstaw y. Nie wiem na jak iej zasadzie m iało się w ostatnich czasach ustalić przekonanie, że chlorofil w ró żnych roślinach nie je s t substancyą jednakow ą.
Z pomiędzy autorów , którzy pogląd podobny popierali, na uwagę zasługiwał jedynie Stokes, który za dowód istnienia kilk u chlorofilów w j e dnej i tej samej roślinie uw ażał tw orzenie się dwu różnych ciał (filoksantyny i filocyaniny) w roztw orach alkoholowych chlorofilu pod wpły
wem kwasów. Dowód ten je d n ak stracił w ar
tość, kiedy Schunck i autor niniejszego w ykazali, że filoksantyna i filocyanina znajdują się w ści
słym do siebie stosunku genetycznym, że filoksan
tyna pod wpływem kwasów przem ienia się w filo- cyaninę, podobnie ja k chlorofil pod wpływem tych samych czynników tw orzy filoksantynę, że słowem filoksantyna i filocyanina są produktem metam orfozy sztucznej jednej i tej samej sub- stancyi.
Drugim autorem , który podzielał pogląd, że istnieją różne chlorofile, je s t E łard. Badania jego odznaczają się bezprzykładną pow ierzcho
wnością. Do doświadczeń swych a u to r wspom
niany posługiwał się lucerną, a wyosobnianie rzekomo różnych chlorofilów polegało na różnej rozpuszczalności w różnych rozpuszczalnikach organicznych. O własnościach otrzym anych ciał nie można sobie n a zasadzie podanych opisów stworzyć pojęcia; nie podano nawet np. ja k ie są ich widma absorpcyjne. Żadnego z nich nie otrzymano w stanie krystalicznym , nie p rzyto
czono żadnych dowodów ich czystości, więc analizy wykonane nie posiadają najm niejszej wartości. Ze zdaniem powyższem każdy się zgodzi, kto wie
z własnego doświadczenia z ja k olbrzymiemi trudnościam i połączone je s t otrzym anie w stanie czystości chemicznej nawet dalszych pochodnych chlorofilu. Zaznaczę np. tylko, że metylofilotao- nina, krystalizująca się w prześlicznych stalowo- błękitnych kryształach, okazała się czystą dopiero I po 28-miu krystalizacyach. Co dotyczę w końcu j pracy G autiera, to ciało przezeń otrzym ane ze
| szpinaku je s t według Tschircha identyczne z t. zw.
| chlorofilem Rogalskiego i chlorofilanem Hoppe- Seylera, ostatnie zaś ciało je s t niczem innem ja k mięszaniną filoksantyny i filocyaniny; rozpuszcza się ono z b runatną barwą i nie ma nic wspólnego z chlorofilem. Nie można go też otrzym ać w sta-
J