• Nie Znaleziono Wyników

IRBIS.CF’ lE Ł I S TJłTCI

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "IRBIS.CF’ lE Ł I S TJłTCI"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\o. 1 5 . Warszawa, d. 14 kwietnia 1895 r. T o m X I ,

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W Warszawie:

rocznie rs.

8

kw artalnie „

2

Z

przesyłką pocztową:

rocznie rs.

10

półrocznie „

5

Prenum erow ać można w Redakcyi „W szechświata*

i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata

stanow ią Panow ie:

D eike K., D ickslein S., H o y er H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W l., Kram sztyk S., Morozewicz J., Na- tanson J., Sztolcman J ., Trzciński W. i W róblew ski W.

^ . d r e s IRed.a,i£C 3 ri: Z K l r a i r c ^ s i^ i e - I F r i z e d .m .i e ś c i e , 2STr S S .

IRBIS.

C F ’ l E Ł I S T J ł T C I

Przecl miesiącem niespełna różne pisma zagraniczne podały opisy i podobizny „białej

pan tery ,” k tó ra świeżo nadeszła do menaże- ryi J a rd in des P lantes w P aryżu. J u ż sam a nazwa m ogła obudzić w publiczności niemałe zainteresowanie, słyszano bowiem nieraz i wi­

dziano nawet u nas czarną panterę, lecz nikt nie spodziewał się, aby istniały na świecie te zwierzęta białej barwy; czytano więc z ogrom­

n ą ciekawością wszelkie szczegóły o tej oso-

Irbis.

(2)

226 WSZECHSW1AT. N r 15.

bliwości niepodejrzewając, że wszystko je s t ] oparte na błędzie publicystów, dla których widocznie różne lekkie odcienie kolorów nie istnieją. Pierwszy p o starał się ten błąd sprostować d r Em il O ustalet, jeden z kusto­

szów muzeum J a r d in des P lantes. K orzy­

stając z jego pracy ogłoszonej w czasopiśmie

„la N a tu rę ” (luty 1895) a posiłkując się przytem monografią kotów am erykanina E llio ta ‘), postaram się zapoznać czytelników W szechśw iata z tem zwierzęciem, które ja k ­ kolwiek nigdy białem nie bywa, niemniej jed n ak do wielkich rzadkości zaliczonem być musi.

A zyatycki ten gatunek p an tery nosi n a j­

rozm aitsze nazwy: F ran c u zi nazyw ają go

„once” chociaż nazw a ta stosowana bywa także do am erykańskiego ja g u a ra , skąd łatw o wyniknąć mogą nieporozumienia; A n ­ glicy odróżniają tę panterę pod nazw ą „snow- leo p ard ” (lam p art śnieżny, a lepiej może śnie- | gowy, gdyż nie oznacza ono bynajm niej, aby zwierz ten był barwy śnieżnej, lecz źe się zwykł trzym ać w rejonie śniegów); Niemcy nazyw ają go „irbis,” R o ssy a n ie — ,.bars.”

Między naszymi zoologami najwięcej u ta rła się nazwa „irbis,” dlatego j ą więc zachowuję.

Ł acińska najdaw niejsza nazw a je st F elis uncia, E rxleb., znany je s t wszelako w różnych dziełach jak o F elis irbis, E h rb g . Opisany przez Yalenciennesa F elis tulliana, a przez H orsfielda F elis uncioides do tego też g atu n ­ ku zaliczone być winny, gdyż nieznaczne różnice w centkowaniu uważać należy za in­

dywidualne. Słusznie E llio t powiada, że gdybyśmy chcieli różnicom tym nadaw ać znaczenie gatunkowe, trzeba byłoby utworzyć niem al tyle gatunków ile istnieje osobników, ta k trudno je s t dobrać dwa indywidua je d n a ­ kowo znaczone. W łaściwość ta spotyka się u wszystkich wielkich kotów, osobliwie zaś u tych, które pokryte są centkam i, ja k p a n ­ te ra , ja g u a r lub irbis. E lliot twierdzi, że niekiedy dwie strony jednego zwierzęcia są różnie znaczone. Sam uw ażałem w A m ery­

ce południowej na licznych skórach jaguarów , że niepodobna je st dobrać dwu osobników jednakowo znaczonych.

*) D. G. E lliot. A m onograph of th e F eli- dae. 1883.

Muzeum hr. Branickich w W arszawie po­

siada wspaniały okaz tej rzadkiej p an tery r zdobyty w K orei przez naszego zasłużonego- podróźnika p. J a n a Kalinowskiego. Szcze­

gółowy opis tego okazu, oraz rysunek zdjęty przezemnie z natu ry zamieszczam dla in- strukcyi czytelników.

Całkowite tło n a wierzchu głowy i c iała jest pięknie płowego koloru, n a spodzie zaś ciała i na wewnętrznej stronie przednich kończyn— czysto białe. K olor płowy je s t najciemniejszy na linii grzbietowej poczyna­

ją c od samego tyłu głowy. N a tem tle są.

rozmieszczone czarne ćentki i pierścienie roz­

m aitej wielkości. Nos je s t jednokolorowy j (bez centek); następnie boki głowy i wierzch są pokryte drobnemi centkam i, które na sa ­ mym czubku są zastąpione przez kilka p rz e­

rywanych pierścieni. W ierzch i boki c iała pokrywa mnóstwo dużych pierścieni, m iejsca­

mi niekompletnych (przerywanych); pierście­

nie te na przednich i tylnych kończynach przechodzą stopniowo w duże centki a naw et

j

miejscami w przerywane pręgi, ja k np. na przedniej stronie kończyn tylnych. B iały spód pokryty jest rzadkiem i lecz grubem i centkam i. W ierzchnia strona ogona w po­

łowie nasadowej posiada tło płowe, ku koń­

cowi i n a całej dolnej powierzchni—białe.

N a wierzćhniej stronie ogona tło pokryte je s t dużemi niekompletnemi pierścieniami, które ku końcowi grubieją i przechodzą stopniowo w szerokie pręgi; takich pręg widocznych można zauważyć na końcu ogona dwie, z któ­

rych ostatnia (końcowa) obejmuje ogon i na spodniej powierzchni. Sam koniec ogona je s t czarny. Uszy n a tylnej powierzchni s ą czarne z dużą płow ą plam ą ku końcowi. T ę ­ czówka barw y brunatno-żółtej z okrągłą źrenicą.

W ogóle egzemplarze korejskie zdają się posiadać tło najciemniejsze (rudawo-płowe), gdyż E lliot podaje opis osobnika zdobytego pi-zez Siebolda w K orei, który się zgadza zupełnie z naszym irbisem. Daleko jaśniej­

sze tło posiadają osobniki pochodzące z za­

chodniej Azyi: ta k np. okaz irbisa z K aukazu znajdujący się w gabinecie zoologicznym uni­

w ersytetu warszawskiego posiada tło bardzo blado-płowe. Żywy okaz, o którym wspomi­

nałem n a początku, pochodzący z P am iru,

posiada, według d ra O ustaleta, tło koloru.

(3)

JS’r 15. WSZECHSWIAT. 227

żółtawego lub szarawego „offrant ęa et lii des refłets bleuatres d’une extrem e delicatesse.”

S tąd też i poszło, że nazwano ten egzemplarz białą p an terą, jakkolwiek czysty biały kolor występuje u niego tylko n a spodzie ciała.

Irb is różni się znacznie od zwykłej pantery, nazywanej także lam partem . Przedewszyst- kiem czaszkę posiada w przedniej części silnie rozdętą, czoło wynioślejsze, część twa­

rzową krótszą i szeroką, łuki brwiowe wy­

datniejsze, kły szczęki górnej słabiej rozwi­

nięte, uszy mniejsze i bardziej tępe. Jak o mieszkaniec stre f umiarkowanych, a nawet zimnych, posiada nadto włos bardziej pu­

szysty, co najwidoczniej występuje na ogonie.

Jakkolw iek B rehni utrzym uje, źe irbis docho­

dzi wielkości zwykłej pantery, sądzę, że śre­

dnia m iara jego je s t znacznie mniejszą. Okaz znajdujący się u nas, należy, według K ali­

nowskiego, do bardzo wielkich, a jed n ak mia- j r a jego w kłębie wynosi tylko 0,65 m, gdy lam p art miewa często do 0,80 m. Długość irbisa od końca nosa do nasady ogona wy­

nosi 1,25 m, długość ogona około 0,78 m, co w sumie daje 2,13 m , t. j. prawie m aksy­

m alną miarę, podaną przez B rehm a dla zwy­

kłej pantery, lecz należy wziąć pod uwagę, że irbis posiada ogon stosunkowo dłuższy, ani­

żeli pantera, co znacznie obniży absolutną wielkość pierwszego.

Irb is posiada obszerne rozmieszczenie geo­

graficzne, ciągnie się bowiem od morza Ochockiego i Japońskiego przez całą Azyą aż po morze Śródziemne. W samej rzeczy spotykamy go na wyspie Sachalinie, w kra- j jach Am urskim i Ussuryjskim , w K orei, w M andżuryi, Tybecie, Turkiestanie, Persyi, i Azyi Mniejszej i na K aukazie. W H im a- ' layach trzym a się przeważnie n a skłonie Ty-

j

betańskim , gdzie nieraz dochodzi wysokości | 6 000 m czyli powyżej granicy wiecznych śniegów. N a południowym skłonie tych gór zamieszkuje lasy brzozowe i sosnowe, ja k również karłow ate krzaki i region traw al­

pejskich na granicy wiecznych śniegów. M i­

mo jed n ak bardzo szerokiego rozmieszczenia geograficznego irbis nigdzie pospolitym nio jest, a przynajmniej na pozór takby sądzić można, gdyż posiada obyczaje nocne, ja k

j

zresztą wszystkie prawie koty. Podróżnik W ilson w ciągu dwudziestu la t swego pobytu

j

w Him alayach widział ich ledwie dwanaście,

j

mimo że daleko więcej musiał mieć w swem sąsiedztwie podczas ekskursyj. N iektóre plemiona Syberyi wschodniej ledwie go znają z widzenia, a naw et niektóre identyfikują z tygrysem, od którego znacznie się różni wielkością i koszulką.

Piękny ten kot nigdy nie napastuje czło­

wieka, lecz za to wyrządza mu znaczne szko­

dy w baranach, kozach, źrebakach, psach domowych. Oprócz tego w H im alayach karmi się przeważnie dzikiemi baranam i, zwanemi b u rral lub b aral (Ovis nahura), piżmowcami a zapewne nie gardzi też i dro- bnemi gryzoniami, ja k np. świstakiem alpej­

skim. Jakkolwiek bardzo je s t ostrożny, gdy go głód przyciśnie podsuwa się do sie­

dzib ludzkich i w zwierzętach domowych szkody znaczne w yiządza. Wspomniany do­

piero co podróżnik W ilson opowiada, że p e­

wnego razu irbis przez całą noc kręcił się około stad a baranów, mimo źe ustawicznie rzucano w niego kamieniami.

N a zakończenie wspomnę słów kilka o irbi- sie znajdującym się obecnie w menaźeryi ogrodu botanicznego w Paryżu. J e s t to do­

piero drugi okaz żywy dostarczony do ogro­

dów zoologicznych Europy, a zdobycie jego zawdzięczać należy ks. Gagarinowi, sekreta­

rzowi poselstwa rossyjskiego w Bucharze. N a żądanie ks. G agarina generał g ubernator Taszkientu, baron W rewski, rozkazał złowić żywego irbisa na wyżynach P am iru. Z d o ­ byty okaz, liczący podówczas 18 miesięcy, został dostawiony z Taszkientu do B uchary na wozie. K s. G agarin zawiadomił natych­

miast o swej zdobyczy znanego eksploratora Azyi środkowej p. Blanca, który teleg ra­

ficznie uprzedził o tem p. M ilne-Edwardsa, dyrektora J a rd in des P lantes. Urzędownie powiadomieni konsulowie francuscy w B aku i Tyflisie oczekiwali przybycia rzadkiego gościa, lecz na nieszczęście zarząd kolei za- kaspijskiej nie chciał przyjąć na swą odpo­

wiedzialność drogocennego pasażera. W ów­

czas ks. G agarin posłał na swój koszt zaufa- I nego człowieka, który szczęśliwie odstawił irbisa do Baku. S tąd wziął ju ź pieczę nad rządkiem zwierzęciem konsul francuski p.

D ubail, który osobiście towarzyszył mu do B atum u, gdzie nareszcie irbis zabrany został przez okręt francuski.

Okaz ten wydaje się bardzo łagodnego

(4)

228 WSZECHSWIAT. X r 15.

charak teru . Gdy mu poraź pierwszy dano żywego królika, przez długi czas nie m ógł się zdecydować na spożycie go. W B ucharze karm iono go mięsem branem z rzeźni m iej­

scowych, oraz mlekiem, które p ił bardzo chciwie, gdy przeciwnie do wody nie czuł n a j­

mniejszego pociągu.

Z razu po przybyciu do P ary ż a starano się go na noc zamykać w ogrzewanych klatkach, ja k się zwykle robi z egzotycznemi kotam i, które nie znoszą surowych mrozów naszego klim atu, przekonano się jednak wkrótce, że zwierz cierpi z powodu gorąca i ciasności miejsca. Od tego czasu pozwolono m u no­

cować w otw artej klatce, gdzie za jedyne schronisko ma psią budę. Mimo silnych te ­ gorocznych mrozów zwierz wygląda dosko­

nale, co daje rękojm ię, że długie la ta prze­

żyje w zamknięciu.

Ja n Sztolcman.

M A R S .

Od la t dwudziestu blizko, gdy rozgłośne obserwacye Schiaparallego zwróciły uwagę ogółu n a M arsa, czerwona ta gwiazda, ta k zmiennym świecąca blaskiem, nie przestaje budzić powszechnego zajęcia. Z ajęcie to usprawiedliwione je s t zupełnie tem , że ze wszystkich planet, orszak słońca stanowią­

cych, M ars niewątpliwie najsilniejszą do zie­

mi naszej przedstaw ia analogią. Niedawno można było jeszcze sądzić, że podobieństwo do objawów ziemskich zachodzi i n a drugiej naszej sąsiadce p lanetarnej, to je s t n a W e- nerze; gdy jednak poznano, że obrót je j osio­

wy prawdopodobnie zbliża się do tej osta­

teczności, w jak iej się księżyc względem zie­

mi znajduje, czyli że ju ż praw ie ustawicznie jednę swą stronę ku słońcu zw raca, w czem zresztą wyprzedził ją M erkury '), trze b a było

*) Ob. W szechświat z r. 1890, str. 113, 3 3 8 , oraz z r. 1892 str. 61.

przyjąć, że warunki fizyczne je j bytu zgoła są różne od ziemskich. Ponieważ zaś nadto wiemy juź oddawna, że Jowisz i dalsze p la­

nety bardziej jeszcze odrębną posiadają bu­

dowę, w jednej zatem z ziemią grupie pozo­

s ta ł M ars jedynie jako planeta pobratym cza, a zbadać tylko należy, ja k daleko powino­

wactwo to sięga.

Obecnie M ars świeci n a niebie przez pierw szą połowę nocy, jak o gwiazda dosyć skrom na, nieokazując zgoła jasności, ja k ą się odznaczał podczas minionej jesieni. Zm ien­

ność ta jego blasku sam a już świadczy, że nie w każdej epoce nastręcza on jednako ko ­ rzystne do dostrzeżeń warunki, wypływa zaś ze zmiennej jego odległości od ziemi, a w pe­

wnej mierze także i ze zmiennej jego odle­

głości od słońca.

Ś red nia jego odległość od słońca wynosi około 227 milionów kilometrów, droga wszak­

że jeg o je s t dosyć wydłużona, czyli posiada znaczny mimośród (0,09, gdy mimośród drogi ziemskiej nie dochodzi 0,017), tak, że w p rzy - słonecznym punkcie swej drogi oddalony je s t M ars od słońca na 200 tylko, w punkcie zaś odsłonecznym usuwa się od niego na 242 mi­

liony kilometrów—ale daleko większe są różnice w oddaleniu jeg o od ziemi, co o b ja­

śnia załączona rycina, przedstaw iająca drogi obu planet. Ponieważ po drogach tych biegną one z prędkością niejednakową, z a j­

mować mogą względem siebie położenie różne, zbliżając się ku sobie najbardziej, gdy zn ajd ują się po strom e słońca, w p un ktach a i M', a usuwając się najdalej od siebie, gdy p rzy pad ają po dwu przeciwnych jego stronach. W pierwszem z tych położeń obserw ator ziemski widzi M arsa po stronie przeciwnej względem słońca, a zatem w „opo- zycyi” czyli w „przeciwstawieniu,” w drugiem zaś dostrzega M arsa w tym że samym k ieru n ­ ku, co słońce, w „konjunkcyi” tedy, czyli w „połączeniu.” Poznajem y też łatwo, że w czasie opozycyi M ars świeci noc całą, gdy bowiem, wskutek obrotu osiowego, od-

j

w raca się ziemia od słońca, zw raca się współ-

j

cześnie k u Marsowi, czyli, innemi słowy, p la ­ n e ta wschodzi przy zachodzie słońca, a za­

chodzi przy jego wschodzie. Podczas połą-

| czenia natom iast p lan eta jest n a niebie

| naszem za dnia, wschodzi i zachodzi wraz ze

1 słońcem, zupełnie zatem staje się niewidzial­

(5)

N r 15. WSZECHSWIAT. 229 na; w innych zaś epokach, stosownie do po­

łożenia jej względem ziemi, świeci tylko przez pewną, część nocy, w godzinach ra n ­ nych lnb wieczornych.

Poniew aż, ja k przytoczyliśmy, średnia od­

ległość M arsa od słońca wynosi 246, średnia zaś odległość ziemi od słońca 149 milionów kilometrów, podczas opozycyi tedy M ars jest od nas oddalony niespełna na 100, podczas połączenia zaś na 400 prawie milionów kilo­

metrów, a to już wyjaśnia zmienność jego blasku i wskazuje zarazem , że jedynie tylko epoki opozycyi sprzyjają badaniom jego po­

wierzchni. N a obieg swój dokoła słońca M ars łoży 687 dni, czyli przeciąg czasu o 43 ‘/ 2 dnia krótszy od dwu lat; gdyby okres ten wynosił ściśle dwa lata, M ars kończyłby obieg swój w tymże samym czasie, w którym ziemia okrążyłaby słońce dwukrotnie, a opo- zycye następow ałyby po sobie w odstępach dwuletnich; ponieważ wszakże biegnie on nie­

co prędzej, ziemia przeto po upływie dwu la t dalej jeszcze posuwać się musi, by go doścignąć, na co, ja k uczy prosty rachunek, łożyć musi jeszcze około 50 dni, opozycya zatem jedna po drugiej następuje po upływie około 770 dni. O statnia opozycya miała miejsce 19 października 1894 roku, następna zatem przypadnie dopiero 8 grudnia 1896 r.

D rogi wszakże planet nie są to koła współ- środkowe, ale elipsy [wydłużone, a eliptyczność ta sprawia, że podczas różnych opozycyj od­

ległość planet je s t różna, a tem samem nie wszystkie opozycye jednako są dla dostrzeżeń korzystne. N a załączonej rycinie punkt przysłoneczuy (t. j. najbliższy słońca) drogi M arsa je st w M', puk t odsłoneczny je st w M, a stąd widzimy, że M ars najbardziej zbliża się do ziemi, jeżeli opozycya przypada w cza­

sie, gdy on się znajduje w przysłonecznym punkcie swej drogi, odległość bowiem aM ' je st znacznie większa, aniżeli b M \ P u n k t przysloneczny drogi M arsa (M') przypada pod tą długością, czyli w tym kierunku, gdzie ziemia na swej drodze znajduje się dnia 27 sierpnia, a jeżeli opozycya w tej właśnie epoce m a miejsce. M ars je s t od ziemi odda­

lony na 55 milionów kilometrów zaledwie;

jeżeli natom iast przypada ona w lutym lub m arcu, gdy p laneta je st w pobliżu swego punktu odsłonecznego, odległość je j od ziemi wynosi 100 milionów kilometrów, dwa razy

zatem więcej. Z różnicy tej odległości wy­

pływa, że M ars świeci nam cztery razy jaśniej, gdy opozycya przypada w sierpniu lub wrześniu, aniżeli gdy ma miejsce w lutym lub m arcu. P am iętn a je st z tego względu zwłaszcza opozycya 5 września 1877 r., po­

nieważ nastąpiła w dziewięć tylko dni po przejściu M arsa przez punkt przysłoneczny.

Opozycya ta właśnie s ta ła się pam iętną z ba­

dań Schiaparellego, oraz z odkrycia dwu drobnych księżyców M arsa przez H a lla w W a ­ szyngtonie. Opozycya 3 sierpnia 1892 r., również korzystna, ustępow ała wszakże po­

przedniej, a w ogólności opozycye sierpniowe pow tarzają się mniej więcej co la t piętnaście,

czyli po upływie średnim obiegów synodycz- nych M arsa, co wypływa stąd, że obieg jego synodyczny, ja k widzieliśmy, wynosi 7 lat i 50 dni, a nadm iar ten 50 dni, siedmio­

krotnie powtórzony, czyni rok cały prawie.

Gdy M ars, podczas najkorzystniejszej opo­

zycyi najbardziej je st do nas zbliżony, przed­

stawia nam pozorną średnicę 25 '/2", gdy zaś, podczas najdalszej konjunkcyi (aM ) oddala się od nas na 400 milionów kilometów, po­

zorna jego średnica m aleje do 8 ‘/ 2" z a ­ ledwie.

Przypomnimy tu jeszcze, że M ars je s t p la­

n etą znacznie od ziemi mniejszą, średnica

jego bowiem wynosi tylko 6770 kilometrów,

niewiele więcej nad połowę średnicy ziemi

(6)

230 WSZECHSW1AT. N r 15.

(0,53), powierzchnia jego przeto je s t prawie cztery razy mniejsza, aniżeli powierzchnia naszej bryły ziemskiej. W ogólności, z ośmiu wielkich planet, krążących dokoła słońca, j e ­ den tylko M erkury je st od M arsa dro­

bniejszy.

Od matem atycznych tych stosunków zwróć­

my się teraz do własności fizycznych planety.

J u ż najdaw niejsi obserwatorowie, którzy w wieku szesnastym doniosłość wzroku swego lunetą, wzmogli, dostrzegli na powierzchni M a rsa miejsca jaśniejsze i ciemniejsze, a w po­

bliżu biegunów jego białe plamy, zmiennej wielkości. M iejsca jaśniejsze i ciemniejsze zaczęto też dawno już pojmować ja k o lądy i m orza, białe zaś plam y wytłumaczono, jak o lody i śniegi podbiegunowe. P o gląd ten u trw a la ł się coraz bardziej, a lubo dziś nie wszyscy astronomowie hołdują mu bezw arun­

kowo, skłaniają się doń przecież najw ybi­

tniejsi badacze M arsa, Schiaparelli przede- wszystkiem, który wnioski swe o naturze tej planety wypowiedział niedawno w piśmie

„ N a tu ra ed a r te .” Przytaczam y je tu we­

dług streszczenia podanego przez „N atur- wissenschaftliche R undschau.”

Dawno znane białe plamy na kresach t a r ­ czy M arsa przedstaw iają postać zaokrągloną i wielkość m ają zmienną. Z biegiem czasu poznano, że gdy zwykłe plamy, jaśniejsze i ciemniejsze, wskutek dziennego obrotu p la ­ nety, dokonywającego się w ciągu 24 godz.

37 min. 23 sekund, szybko się przesuw ają, obie plamy białe prawie nieruchomo na m iejscach swych pozostają. W niesiono stąd słusznie, że p rzypadają one n a biegunach planety, a przynajm niej—że bardzo blizko nich się znajdują. N ie bezzasadnie też do­

myślono się, że przedstaw iają one nagrom a­

dzenie lodów i śniegów, na wzór lodów, które obecnie tam u ją na ziemi dostęp do biegu­

nów. W niosek ten usprawiedliw ia się nie-

i

tylko podobieństwem barwy i położenia, ale

j

i innem jeszcze ważnem dostrzeżeniem.

J a s n ą mianowicie je s t rzeczą, że jeżeli ! plam y podbiegunowe M arsa w' istocie śnieg i lód przedstaw iają, winny one zawsze wiel­

kość swą zmniejszać, gdy nadchodzi lato na danej półkuli, w zrastać zaś m uszą przy zbliżaniu się zimy. F a k t ten w samej rzeczy niewątpliwie stwierdzony został. W drugiej połowie r. 1892 podbiegunowa plam a połu-

| dniowa b y ła dobrze widzianą; w okresie tym, a zwłaszcza w ciągu lipca i sierpnia, obser­

watorowie naw et używający lunet niewielkich dostrzegali wyraźnie, że plam a ta maleje szybko, z tygodnia n a tydzień. Śnieg ten (jeżeli ta k go nazwać nam wolno), który pier­

wotnie sięgał aż do 70° szerokości i obejm o­

w ał obszar o średnicy 2000 kilometrów, zm niejszał się ustawicznie, ta k że we dwa lub trzy miesiące później pozostała z niego przestrzeń najwyżej 300 km , a w końcu r. 1892 mniej naw et jeszcze widziano. Pod- j czas tych zaś miesięcy na półkuli południowej M arsa panowało lato,— przesilenie letnie b o ­ wiem nastąpiło 13 października. W spółcze­

śnie powinny' były rozwijać się masy śnieżne, otaczające biegun północny, ale tego obser­

wować nie można było, biegun ten bowiem p rz y p ad ał wtedy n a odwróconej od nas pół­

kuli M arsa. Topienie wszakże lodów pół­

nocnych obserwowano w latach 1882, 1884 i 1886.

Śnieg południowy posiada położenie takie, że środek nieprawidłowo zaokrąglonej postaci jego nie zbiega się dokładnie z biegunem, ale przypada w innym punkcie, oddalonym od bieguna n a 300 k m i prawie niezmien­

nym. W nosimy stąd, że gdy polo śnieżne do najm niejszej swej rozciągłości je st zredu­

kowane, biegun południowy M arsa pozostaje przez śnieg niezajęty, dostęp więc do niego je s t może łatwiejszy, aniżeli do biegunów ziemskich. Południowy ten śnieg mieści się pośrodku olbrzymiej plam y ciemnej, k tó ra

Avraz

z odgałęzieniam i swemi zajm uje prawie część trzecią całej powierzchni M arsa, a we­

dług powszechnego poglądu stanowi główny jego ocean. P od tym wiyc względem zacho­

dzi zupełna analogia z ziemskiemi nasze- mi lodami arktycznem i i antarktycznem i, a zwłaszcza z tem i ostatniem i, również bo­

wiem n a oceanach przypadają.

Północna natom iast powłoka lodowa na M arsie środek swój m a na samym prawie biegunie. Z n ajduje się ona na obszarze barw y żółtej, k tó rą przywykliśmy uważać za cechę lądu tej planety. D aje to źródło obja­

wom, które nie posiadają analogii na ziemi.

G dy mianowicie taje lód, który się n agrom a­

dził w ciągu długiej nocy podbiegunowej, trw ającej tam przez dziesięć i więcej m ie­

sięcy naszych, pow stająca stąd masa płynna

(7)

N r 15. WSZECHŚWIAT. 231 rozlewa się dokoła obszarów śnieżnych i sze­

roką strefę otaczającego lądu zamienia w mo­

rze czasowe, wypełniając wszelkie zagłębie­

nia. W taki sposób tworzy się olbrzymi zalew, skąd niektórzy obserwatorowie przy­

puszczali istnienie oceanu, którego wszakże w miejscu tem niema, a przynajm niej nie jest on morzem statecznem. D ostrzegam y wte-

•dy, że biała powłoka śnieżna otoczona jest przez strefę ciemną, k tó ra rozpościera się coraz bardziej, w m iarę, ja k plam a ta m a­

leje. Część zewnętrzna tej strefy rozgałęzia się w linie ciemne, które rozpościerają się po całej okolicy otaczającej i w ydają się ka­

nałam i, odprowadzaj ącemi ciekłą m asę do naturalnych jej siedlisk. S tąd też pow stają w okolicy tej rozległe bardzo jeziora, ja k np.

jezioro oznaczone na kartach nazwą ,,’Lacus H yperboreus,” sąsiednie zaś morze we­

wnętrzne „M are A cidalium ” staje się ciem- niejszem i wyraźniejszem.

Inne zresztą białe plam y, znikome i nie przedstaw iające zmian ta k prawidłowych, rozw ijają się na półkuli południowej, na wyspach blizko biegunów, a na półkuli pół­

nocnej zjaw iają się również niekiedy białe pola, otaczające biegun i sięgające aż do 50°

i 55° szerokości. J e s t to może śnieg p rze­

chodni, który tam występuje podobnie jak i n a ziemi w szerokościach naszych. A le i w gorącej strefie M arsa widzimy również plam y białe, bardzo drobne i dłużej lub k ró ­ cej trw ające. D ałoby się to może w ytłum a­

czyć obecnością gór, na których utrzywywać się mogą rozległe pola śnieżne. N iektórzy też obserwatorowie w samej rzeczy, n a pod­

staw ie innych faktów, istnienie gór takich przyjm ują.

Uważając za rzecz pewną istnienie śniegów podbiegunowych n a M arsie, przyjąć tem sa­

mem musi Schiaparelli, że planeta ta , po­

dobnie ja k ziemia, otoczona je s t atm osferą, k tó ra je st w stanic przenosić p arę z jednej okolicy do innej. Śnieg bowiem je st to opad pary przez zimno zakrzepłej, a wzmaga się na półkuli, gdzie zimno panuje, unosić go zaś mogą jedynie rucby atmosferyczne. Istnienie zresztą atm osfery p a rą obciążonej potw ier­

dziły też badania widmowe, Yogla zwłaszcza, który sądzi, że atm osfera ta składem swoim zapewne niewiele się różni od ziemskiej n a ­ szej atmosfery, przedewszystkiem zaś obfi­

tuje w p arę wodną. J e s tto fakt najwyższej wagi, stąd bowiem z prawdopodobieństwem znacznem bardzo wnieść należy, że morza M arsa i jego śniegi podbiegunowe utworzone są z wody, a nie z jakiejkolwiek innej sub- stancyi. Jeżeli zaś rzecz tę za należycie uzasadnioną uznamy, wypływa stąd dalszy wniosek, niemniejszej wagi, że tem p eratu ra klim atu na M arsie, pomimo znaczniejszej jego od słońca odległości, nie różni się wy­

raźnie od tem peratury klim atu ziemskiego.

Gdyby bowiem, ja k niektórzy badacze są­

dzili, panowała na M arsie nader nizka tem ­ p e ra tu ra średnia, 50° do 60° niżej zera, w takim razie p a ra wodna nie mogłaby sta ­ nowić obfitej części składowej jego atm o­

sfery, ani też woda nie mogłaby być ważnym czynnikiem zmiennych jego objawów fizycz­

nych; m usiałaby ona raczej ustąpić dwutlen­

kowi węgla, albo też innej cieczy, k tó ra w nader nizkiej dopiero krzepnie tem pera­

turze.

W ogólności więc wydaje się rzeczą b a r­

dzo prawdopodobną, że objawy m eteorolo­

giczne M arsa znaczną przedstawiają analogią do objawów ziemskich. Oczywiście wszakże nie b rak i przyczyn, które są źródłem różnic, ze stosunków bowiem niewielkiej doniosłości przyroda wyprowadza nieskończoną rozmai­

tość swych działań. W pływ przeważny wy­

wierać musi zwłaszcza odmienny n a M arsie, aniżeli na ziemi, rozkład mórz i lądów.

Przytoczyliśmy już wyżej objaw niesłycha­

nego i peryodycznego potopu, który za każdym obiegiem planety dokoła słońca za­

lewa półkulę północną podczas tajan ia śnie­

gu. Do tego dodać jeszcze należy, że zalew ten rozchodzi się do znacznych odległości za pośrednictwem sieci kanałów, stanowiącej główny, jeżeli nie jedyny mechanizm, który służy do rozprowadzania wody, a z nią i ży­

cia organicznego, po lądowej, suchej po­

wierzchni planety. N a M arsie bowiem deszcz pada bardzo rzadko, a może i nie pada wcale.

A tm osfera M arsa je st zawsze prawie jasna i dostatecznie przejrzysta, tak że w każdym czasie rozpoznawać można zarysy mórz i lą ­ dów, a nawet i mniejsze utwory. Nie brak w p ra w d zie i p ar, posiadających pewien sto­

pień nieprzezroczystości, są one jed n ak słabą

tylko przeszkodą przy badaniach topograf! \

(8)

232 WSZECHSW1AT. N r 15.

tej planety. U kazują się niekiedy białe p la ­ my tu lub owdzie, które zm ieniają postać swą i miejsce, ale rzadko znaczną przestrzeń zajm ują. Pod tym względem uprzywilejo­

wane są pewne okolice, ja k wyspy m orza

„Południowego,” na lądzie zaś okolice, zwane I Elysium i Tempe. Jasność ich słabnie zwy­

kle i niknie zupełnie w godzinach południo­

wych danego miejsca, wzmaga się zaś ra n o 1 i wieczorem. Być może, że są to warstwy chm ur, i górne bowiem części chm ur ziem- j skich, gdy są przez słońce oświetlone, w ydają się białemi. Z licznych wszakże dostrzeżeń wnosić można, że są to raczej cienkie osłony m gliste, aniżeli istotne chm ury deszczowe,

J

sprow adzające burze i opady wodne. M ogą ( to być zapewne jedynie tylko przechodnie zgęszczenia p ary w postaci rosy i szronu.

O ile więc z faktów dostrzeżonych wnosić można, klim at M arsa odpowiada w arunkom , | jak ie n a ziemi zachodzą podczas dnia po­

godnego na wysokich górach. Z a dnia d z ia ­ ła silnie promieniowanie słoneczne, ledwie złagodzone m głą i p arą, w nocy natom iast g ru n t wysyła ciepło w przestrzeń świata, co sprow adza znaczne oziębienie. W ypływ a stąd klim at przedstaw iający wybitne s k ra j­

ności, uderzające przeskoki między tem pera­

tu rą dnia i nocy, podobnież ja k w tem p era­

tu rze różnych pór roku. J a k n a ziemi w wysokości 5 000 lub 6 000 m p a ra atm o- | sferyczna zagęszcza się jedynie w postać stałą, tw orząc owe biaław e skupienia uno­

szących się w górze kryształów , które nazy­

wamy chm urami pierzastem i, ta k też i na M arsie rzadko tylko nastręczać się mogą, albo też zgoła są niemożliwe chm ury, któreby w stanie były wylewać deszcz, choćby nie­

wielkiej doniosłości. Znaczną chwiejność tem p eratu ry między różnemi poram i roku podsyca jeszcze długie ich trw anie, a to wy­

starcza do wyjaśnienia silnego m arznięcia wody i gwałtownego topienia śniegu, które się pow tarzają ustawicznie i n astęp u ją po sobie w ciągu każdego pełnego obiegu p la ­ nety dokoła słońca.

Zw racając się te ra z od meteorologii M arsa do jego topografii, powiedzieć możemy, że w ogólnych swych rysach nie przedstaw ia ona zgoła analogii do ukształtow ania lądów ziemskich. T rzecią część powierzchni M arsa zajm uje rozległe morze Południow e (M are

A ustrale), pokryte wielu wyspami i w dziera­

ją c e się w głąb lądów zatokam i i rozmaicie powycinanemi ich rozgałęzieniami. D o ogól­

nego systemu wód należą jeszcze liczne mo­

rz a wewnętrzne, z których jedne z powyższem m orzem Południowem łączą się przez szero­

kie ujścia, inne zaś wązkiemi tylko kanałam i.

B arw a mórz Marsowych je s t zwykle b ru ­ n atn a, z odcieniem szarawym zmięszana; nie zawsze wszakże posiada jednakie natężenie we wszystkich m iejscach, ani też nie pozosta­

je jed n ak ą w jednem i tem że samem miejscu w różnych czasach. Bywa niekiedy zupełnie czarna i stopniowo rozchodzi się aż do jasno szarej i popielatej. Bóżnice takie ubarwień zależeć mogą od różnych przyczyn, a zn ajdu ­ jem y naw et pew ną analogią i n a ziemi, gdzie m orza strefy gorącej znacznie są zwykle ciemniejsze, aniżeli m orza bardziej do bie­

gunów zbliżone. T ak też i m orza M arsa przy bierają barw ę ciemniejszą, gdy słońce do ich zenitu się zbliża i rozpoczyna się p a­

nowanie la ta w ich okolicy.

C ała, pozostała część planety, aż do bieguna północnego, z a ję ta je st przez lądy, na których, prócz niewielu niezbyt rozległych obszarów, przeważa zabarwienie pom arań­

czowe; niekiedy przechodzi ono w odcień ciemno-czerwony, a w innych znów razach zmniejsza swe natężenie, przechodząc w ko­

lor żółty i biały. Rozm aitość tego zabarw ie­

nia je s t po części pochodzenia m eteorolo­

gicznego, po części zależy może od rozm aitej n a tu ry gruntu, dla jej wyjaśnienia wszakże nie posiadam y zgoła hypotezy dostatecznie uzasadnionej. N iektórzy sądzili, że kolor ten przypisać można atm osferze M arsa, przez k tó rą powierzchnia planety wydaje się zabarwioną, ja k przedm ioty ziemskie zdają się czerwonemi, gdy je przez szkło czerwone rozglądam y. R óżne jed n ak fakty nie zga­

dzają się z tem przypuszczeniem, a między innemi i to, że śniegi biegunowe ukazują się zawsze w najczystszej białości, jakkolwiek promienie przez nie odrzucone dwukrotnie i to bardzo pochyło, atm osferę przebiegają.

Zapew ne tedy części składowe powierzchni M arsa w ydają się nam czerwonemi i żółtemi dlatego, że rzeczywiście barwę ta k ą posia­

dają.

Obok tych obszarów ciemnych i jasnych,

które opisaliśmy jako morza i lądy, istnieją

(9)

N r 15. W SZECHS W I A T . 233 jeszcze okolice, niewielkiej wprawdzie roz­

ległości, które są jak b y dwojakiej natury, niekiedy bowiem w ydają się żółtemi, ja k lą ­ dy, niekiedy zaś przedstaw iają zabarwienie brunatne, lub naw et i czarne zupełnie, gdy znów w innych razach zabarwienie ich ma ch a rak ter pośredni i pozostawia nas w w ąt­

pliwości, do którego typu zaliczyć je mamy.

Do kategoryi tej należą wyspy rozproszone po morzu Południoweni i po sąsiadują- cem z niem morzu E rytrejskiem (M are E rythraeum ), dalej długie półwyspy zwane Deucalionis Regio i P y rrh a e liegio, a w re­

szcie okolice, m ające nazwy B altia i N erigis.

Najprościej nasuwa się domysł, że mamy tu do czynienia z olbrzymiemi bagnam i, w któ­

rych zmiana głębokości wody sprow adza roz­

maitość zabarwienia.

Kie bezzasadnie przeto przypisaliśmy ciem­

nym plamom M arsa ch a rak ter mórz, ch a rak ­ te r zaś lądów obszarom czerwonym, które zajm ują część trzecią prawie całej powierz­

chni planety, następnie zaś poznamy inne jeszcze dowody, które pogląd ten popierają.

N a półkuli północnej lądy tw orzą masę p ra ­ wie ciągłą; jedyny ważny w yjątek stanowi tu wielkie jezioro, zwane M are Acidalium , któ­

rego rozległość ulega pewnej zmienności; po­

zostaje to w związku z zalewami, powodowa- nemi przez topienie śniegów, otaczających biegun północny. Do systemu tego morza należy czasowe jezioro, zwane L acus H yper- boreus, jakoteż inne jeszcze jezioro, Lacus Niliacus. To ostatnie jest oddzielone od M are Acidalium przesmykiem lądowym, czyli tam ą prawidłową, w której wszakże w r. 1888 widziano przerwę. In n e nadto mniejsze, ciemne plamy odkryto w obszarze lądowym—

nie są to wszakże niewątpliwie jeziora trw ałe, ale zm ieniają się pod względem wejrzenia swego i rozległości, a to zależnie od pory roku; w pewnych warunkach nikną nawet zupełnie. Między niemi są jezio ra ta k dro­

bne, że naw et gdy najznaczniejszej swej Wielkości dochodzą, średnica ich nje przenosi { 100 lub 150 km . N ależą one do przed­

miotów, które najtrudniej na planecie do' strzegąc się d ają.

S. K.

(Dok. nast.).

PROTOPLAZMA.

Odczyt prof. Danilewskiego na międzynarodowym zjeździe lekarskim w Rzymie 1894 roku.

(Ciąg dalszy).

Podane wyżej wyjaśnienie, ja k wielkie zna­

czenie posiada bezkształtność ciał białowych dla tworzenia i rozwoju postaci protoplazma- tycznych, może nam posłużyć za pierwszy przykład.

Drugiego przykładu dostarcza nam ten fakt, że wszystkie drugorzędne tkanki, m a­

jące w organizmie znaczenie szkieletu, jak o to tkanka łączna, rogowa, chrząstkowa, sprę­

żysta, a u bezkręgowych szkielet gętki, substancya spirograficzna, onuficzna etc., wszystkie te tkanki są utworzone nie z białka właściwego, lecz z substancyj zwanych albu- minoidami. Cząsteczka tych ostatnich nie je st zupełną, t. j. nie zawiera wszystkich grup atomów właściwych typowemu białku.

Jak o trzeci przykład przytoczę fakt, źe substancya białkowa przechodzi z łatwością ze stanu rozpuszczonego do stanu masy na pół stałej i odwrotnie, bez żadnej zmiany w całości cząsteczki. W łasność ta, obok zdolności ja k ą posiada białko do łączenia się z innemi substancyami dla wytworzenia złożonych odmian białka, je st podstawą or- ganizacyi i rozkładu ciał białkowych w pro- toplazmie żywej. N iektóre zjaw iska tego rodzaju odbywają się w oczach naszych, gdy rozważamy zmiany w jąd rze podczas karyo- kinezy, wytwarzanie i rozpuszczanie zapasu białka u zwierząt, oraz białka odżywczego w żółtku ja ja , rozmaite postaci traw ienia i t. d.

W szystkie te zjawiska opierają się na tej własności białka, że może ono podlegać nie­

jednokrotnej hydratacyi i deshydratacyi we- wewnątrz cząsteczki.

Białko jest to związek organiczny, n ajb ar­

dziej złożony ze wszystkich, jak ie wogóle i istnieją. Musimy je uważać za kompleks chemiczny nader ścisły, złożony z grup ato-

J

mów, które wskutek rozkładu cząsteczki biał-

I kowej ukazują się najczęściej w postaci

(10)

W SZEC H SW IA T. N r 15.

samodzielnych ciał organicznych oczywiście mniej złożonych niż ich substancya m acie­

rzysta. Z chemicznego punktu widzenia g ru ­ py atomów, wchodzące w skład cząsteczki białka, dadzą się podzielić conajmniej na 6 naturalnych kategoryj. Do pierwszej kate- goryi zaliczam grupy tłuszczowe. G rupy te po rozkładzie białka tw orzą cały szereg kwasów amidowych, tłuszczowych i innych, do którego należy zapewne także gliceryna i inne jeszcze związki. Do kategoryi drugiej włączamy te grupy atomów, k tóre po roz­

kładzie b iałka przybierają postać substancyj o charakterze wodanu węgla. K ategorya trzecia obejmuje grupy atomów, zawierające ją d ro arom atyczne. Są one punktem wyj­

ścia dla tyrozyny, kwasu benzoesowego, in­

dolu i innych pochodnych benzolu. W k a te ­ goryi czwartej umieścimy grupy atomów zaw ierające ją d r a pirydynowe i chinolinowe.

G rupy te n a d a ją substancyom białkowym zdolność do całego szeregu reakcyj ta k zwa­

nych alkaloidowych. P ią ta kategorya grup atomów daje początek ferm entom chemi­

cznym, które ta k wybitnie charakteryzują życie protoplazmy. Co praw da, d otąd nie udało się w sposób niezawodny otrzym ać tych ferm entów sztucznie przy pomocy ciał białkowych. A le wielka ilość naturalnych ciał białkowych zawiera niezawodnie grupy atomów, które w pewnych w arunkach od- szczepiają się od ogólnej cząsteczki i w takim razie w ystępują ja k o niezależne czynne fe r­

menty. W reszcie szósta kategorya grup atomów nie występuje nigdy pod postacią wybitnego samodzielnego chemicznego związ­

ku, ani na zewnątrz, ani wewnątrz organizm u.

K a te g o ry a ta bardzo je st b o g ata w azot.

C h a ra k te r połączenia pomiędzy atom am i azotu i węgla w tych grupach je s t taki, że m ogą one z łatw ością przechodzić ze stanu bezwodnikowego w wodanowy i przejście to może się powtórzyć niezliczoną ilość razy bez najm niejszego naruszenia całkowitości czą­

steczki białkowej.

Chociaż każda z wyliczonych powyżej k a­

tegoryj, wstępując w skład cząsteczki białko­

wej, przynosi z sobą cechy najzupełniej okre­

ślone, to jed n ak te ostatnie nie w ystępują wtedy w całości w całej swej potędze. F a k t ten zależy od tego, że grupy atomów, wstępu­

j ą c w skład białka, nie są po p rostu zmie­

szane lecz są związane chemicznie w jakn aj- ściślejszy sposób. W łasności białka nie są prostem odbiciem własności g rup poszcze­

gólnych, lecz wypadkową ich wzajemnego działania, k tó rą wykazuje cząsteczka białka, jak o całość.

G łębsze badanie substancyi białkowej do­

prow adza do schematycznego przedstawienia wzajemnego położenia grup atomów w czą­

steczce; z tego schem atu zacytuję tu kilka cech charakterystycznych, które nam dalej będą potrzebne.

C ząsteczka b iałk a sk łada się z frakcyj zbudowanych podług jednego wspólnego ty ­ pu. Z kolei każda frakcya zawiera nie­

zmiennie grupę atomów szóstej kategoryi bardzo bogatą w azot.

Obok tego każda frakcya zawiera grupę atomów, zbliżonych co do swego charak teru do wodanów węgla (2 kat.).

W reszcie każda frakcya zaw iera grupę atomów, należącą do jednej z pozostałych k a­

tegoryj.

W tak i sposób tw orzą się frakcye (se- rye, szeregi), zaw ierające k ażda po trzy grupy atomów; z tych dwie po w tarzają się niezmiennie w każdej frakcyi czyli seryi, trzecia zaś jest zm ienną i może zawierać g ru ­ pę atomów tyrozynową, asparaginową, glu ta­

minową, glicynową, fermentową, pirydynową i t. d. D latego też mogę twierdzić, źe czą­

steczka białka sk ład a się z wielkiej ilości frakcyj czyli „seryj,” które nazywam podług grupy zmiennej; m am y więc frakcyą, czyli seryą tyrozynową, leucynową, asparagino­

wą i t. p.

R achunek chemiczny, którego przytoczyć tu nie mogę, przekonywa nas, że rozm aite grupy atomów czyli części znajdują się w cząsteczce białka w różnej ilości, już to po jed nej, już to pow tarzając się kilka razy.

l Oczywiście fak t ten sam przez się je st oko-

| licznością sprzyjającą wielkiej rozmaitości

| substancyj białkowych, ponieważ każda po­

szczególna serya czyli frakcya może być i obecną w cząsteczce w różnej ilości i ponie-

| waż pewne serye jednoim ienne mogą się zbierać w cząsteczce aż do bardzo znacznej przewagi nad innemi seryami.

C ząsteczka białk a nie je s t mechanicznym

konglom eratem takich seryj, ponieważ te

ostatnie mogą się łączyć, spajać chemicznie,

(11)

N r 15. WSZECHSW1AT. 235 tw orząc łańcuchy seryj silnie pomiędzy sobą

owiązanych. Oczywiście im więcej seryj jednoim iennych znajduje się w cząsteczce tern wyraźniej dana substancya białkowa od­

tw arza własności tych seryj. Z łatwością można przewidzieć, źe w różnych odmianach białka pewne serye mogą się znajdować w ilościach minimalnych w porównaniu z in- nemi, a nawet może się okazać zupełny brak ich. F a k t ten nie może jed n ak stać na przeszkodzie, ażeby cząsteczka takiego ciała nie posiadała zasadniczych cech substancyi białkowej, gdyż wszystkie serye zbudowane są podług jednego typu i w dwu trzecich składają się z identycznych grup atomów.

W samej rzeczy istnieją w naturze substan- cye białkowe niekompletne, t. j. niezawiera- ją c e wszystkich seryj właściwych typowemu białku. Ażeby je odróżnić od właściwych ciał białkowych czyli alburninów nazywamy je albuminoidami. Do tej kategoryi należą:

glutyna, elastyna, keratyna, chondryna, spon- gina, korneina i t. d. C iała te przedstaw ia­

j ą nam objaw nader charakterystyczny, ma­

jący bez wątpienia doniosłe biologiczne zna­

czenie. Praw ie każde z tych ciał przed­

staw ia nie prosty odłam typowego białka, powstały przez odszczepienie kilku seryj, lecz zarazem nagrom adzenie, bądź jednych, bądź innych seryj.

T ak naprzykład keratyna przedstaw ia nagrom adzenie seryj aromatycznych. W ela- stynie znajdujemy znakomitą przew agę se- ryj leucynowych. G lutyna wykazuje nagro­

madzenie seryj glioynowych. Nie posiadamy jeszcze głębszych wiadomości w tym wzglę­

dzie co do tych ciał, dlatego też nie możemy scharakteryzować w tak i sposób wszystkich odmian znanych. Niewątpliwie, te cechy ] składu albuminoidów m ają decydujące i okre­

ślające znaczenie w pełnieniu ich roli biolo­

gicznej. W łasności fizyczne i rola włókien sprężystych w tętnicach, więzach i ścięgnach m uszą zaleźyć od znacznego nagrom adzenia seryj leucynowych w cząsteczce elastyny. C e­

chy fizyczne i rola biologiczna tkanki rogowej są dobrze znane. Podstaw a białkowa tej tkanki przedstaw ia substancyą zaw ierającą przew ażną ilość seryj leucynowych, a zw ła­

szcza aromatycznych. K ollagen i glutyna nie zawierają zupełnie seryj aromatycznych, s ą bardzo ubogie w serye leucynowe, prze­

ciwnie zaś bardzo bogate w serye glicy- nowe.

Opierając się na faktach podobnych, k tó ­ rych możnaby przytoczyć więcej, musimy koniecznie przyjąć specyficzną rolę biologi­

czną seryj. Serye aromatyczne n ad ają danej substancyi odporność i trwałość. Serye leu­

cynowe n ad ają odporność i sprężystość. Se­

rye glicynowe nad ają wygląd galaretow aty i wielką zdolność imbibicyjną. Serye g lu ta­

minowe w arunkują rozpuszczalność i t. d.

Możnaby przytoczyć inne jeszcze przykła­

dy, lecz przyszłość z czasem dostarczy nam bardziej szczegółowej charakterystyki albu­

minoidów i różnych ich grom ad specyalnych.

J u ż jednak z tego, co wyżej było powiedzia­

ne, wynika, że znaczne nagromadzenie gro mad jednoimiennych powinno nadawać sub­

stancyi białkowej zupełnie określony ch arak­

ter, ograniczać zakres jej funkcyj biologi­

cznych oraz roli fizyologicznej. To przy­

puszczenie znajduje wtedy zwłaszcza dobitne potwierdzenie, gdy cząsteczka je s t zupełnie pozbawiona którychkolwiek seryj specyal­

nych. D latego też albuminoidy nie mogą być m ateryałem odpowiednim do utworzenia żywego kompleksu protoplazmatycznego.

D la tej samej przyczyny podstawą takiego kompleksu musi być cząsteczka białkowa za­

w ierająca wszystkie grupy atomów, właściwe substancyi białkowej w ogólności. N adto podstawa ta musi być złożona z tych grup w sposób bardzo równomierny, ja k to widzi­

my np. w globulinie, białku właściwem i t. p.

To porównanie znaczenia biologicznego różnych substancyj białkowych potwierdza bardziej jeszcze hypotezę, podług której każ­

da grupa atomów musi spełniać określone zadanie w ogólnej i specyalnej funkcyi pod­

stawy białkowej protoplazmy.

Niewchodząc ju ż w dalsze szczegóły co do tej hypotezy chcę zwrócić uwagę na niezm ier­

nie ważny punkt tej równoległości, ja k ą s ta ­ ramy się przeprowadzić pomiędzy czynnością protoplazmy w życiu organizmu z jednej stro­

ny, a składem chemicznym jej głównej pod­

stawy m ateryalnej z drugiej. Przypomnijmy sobie, że cząsteczka białka może przedsta­

wiać rozm aite kombinacye swych grup ato­

mów czyli lepiej swych seryj. P a z zawiera

ona wszystkie serye możliwe dla substancyi

białkowej, to znów b ra k jednej lub kilku

(12)

W SZ EC H SW IA T . N r 15.

z pomiędzy nich; pewnego rodzaju serye mo­

gą znajdować się już to w przew ażnej, ju ż to przeciwnie w nader nieznacznej ilości. B a ­ dając substancye białkowe wyższych postaci zwierzęcych, znajdziemy tam zarówno białka kompletne ja k i albuminoidy.

W iedząc, że organizmy zwierzęce w ogól­

ności syntetycznie białka wytworzyć nie mo­

gą, musimy uważać album inoidy za odłamy, pow stałe wskutek częściowego rozkładu sub- stancyj białkowych.

W niższych organizm ach spotykam y sub­

stancye białkowe niezupełne, w których b rak kilku grup.

W większości wypadków z substancyj tego rodzaju są zbudowane tkanki drugorzędne, gdy tymczasem główna protoplazm a żywa zawiera substancye białkowe kom pletne. Lecz istnieją również organizmy niższe, których główna protoplazm a czynna składa się z albu- minoidów. Skądże się tam wzięły te o sta­

tnie, niem a bowiem w tym wypadku substan­

cyj białkowych kompletnych, których rozkład częściowy mógłby im dać początek?

B adanie tego rodzaju zjawisk doprow adzi­

ło mnie do przekonania, że m am y tu do czy­

nienia z faktem niezmiernie ciekawym z bio­

logicznego punktu widzenia, a mianowicie ze stopniowym rozwojem filogenetycznym cząsteczki białkowej. W łaśnie na to zjawi­

sko zamierzam zwrócić uw agę. M etoda, któ rą się z początku posługiwałem do ba­

dań w tym przedmiocie, je st n ad e r prosta.

Poniew aż znaczna liczba grup atomów b iał­

k a okazuje też same reakcye (niekiedy b a r­

wne), co w stanie wolnym, przeto z tego, czy dana substancya białkow a może okazywać pewną reakcyą, czy też nie,— można sądzić | 0 obecności lub nieobecności odpowiedniej grupy atomów w jej cząsteczce. B adanie

j

porównawcze ciał białkowych, otrzym anych z różnych postaci organicznych, stojących na różnych stopniach rozwoju filogenetycznego, dało od samego początku nader ciekawe wy­

niki. N ie mam zam iaru przedstaw iać tu 1 rozbierać poszczególnych wypadków, gdyż byłoby to rzeczą zupełnie niewłaściwą. P o ­ staram się tylko podać wyniki same w ogól- nem ich znaczeniu.

Substancye białkowe protoplazm y wyższej (ssaki) i niższej (bakterye, grzyby) różnią się pomiędzy sobą bardziej niż te, ja k ie znajdu-

jem y w różnych tkankach i organach jednego i tego samego zwierzęcia. Różnice te pole­

g a ją nietylko n a brak u pewnych grup ato ­ mów, czyli raczej seryj, w białkach niższych, lecz naw et serye tych ostatnich według wszelkiego prawdopodobieństwa są zbudo­

wane podług innego typu niż w substancyach białkowych wyższych. W m iarę ja k się po­

suwamy po szczeblach rozwoju filogene­

tycznego organizmów od b akteryj, do komó­

rek drożdży, do grzybów, znajdujem y w tych ostatnich substancye białkowe, zawierające już określoną ilość seryj zbudowanych tak, ja k w substancyach białkowych wyższych.

Większość seryj jed n ak zachowuje jeszcze skład białk a bakteryjnego. Obok tego b iał­

ko drożdży i grzybów zawiera większą ilość seryj arom atycznych, których substancye białkowe właściwe bakteryom zaw ierają za­

ledwie ślady, a często naw et nie zaw ierają wcale. W białku roślin zielonych i gąbek znajdujemy prawie wszystkie serye, właściwe substancyotn wyższym; pomimo to jednak nie­

które serye m ają tam nad er nielicznych przedstawicieli. W reszcie u form zwierzę­

cych, posiadających włókna mięsne, substan­

cye białkowe ju ż się bardzo niewiele różnią w swych jakościowych reakcyach od b iałk a zw ierząt wyższych.

Z tego, cośmy powiedzieli, widzimy więc,

; że cząsteczka białka co do jakości a prawdo-

i

podobnie też co do ilości swych grup atomów l oraz co do składu chemicznego swych seryj ' wykazuje zjawisko komplikowania się sto- j pniowego równolegle do pewnych stopni rozwoju filogenetycznego postaci organicz­

nych. Białko protoplazm y niższej je s t p ro­

ściej zbudowane; zawiera ono m niejszą ilość różnych seryj. Co do ch arakteru swego składu, je st ono zbliżone do albuminoidów, lecz różni się od nich przez swą zdolność do szybkiego rozwoju. J u ż poczynając od pierwszych faz filogenezy widzimy, ja k białko to zbliża się do wyższych postaci, przyjm ując do swej cząsteczki nowe grupy atomów i two­

rząc z nich nowe serye. W reszcie organizu­

je ono swe serye podług typu, nadającego cząsteczce tę giętkość, tę sprężystość z che­

micznego punktu widzenia, k tó ra ta k wy­

bitnie charakteryzuje substancye białkowe protoplazm y wyższej.

Ponieważ własności życiowe protoplazm y

(13)

N r 15. WSZECH ŚWIAT. 237 są ściśle związane z charakterem składu jej

substancyj białkowych, przeto najlżejsze zmiany, zachodzące w jednym z tych czyn­

ników, muszą się bezwarunkowo odbić na fizyko-chemicznym lub biologicznym stanie drugiego.

Tłum . M . Szymanowski.

(C. d. nast.J.

Manchester.

W n-rze 12-ym W szechświata, w dziale: „K ro­

n ik a naukow a” p. t. „R ozm aitość chlorofilu” wy­

powiedziano k ilk a poglądów, które, zdaniem mo- jem , pozbawione są wszelkiej podstaw y. Nie wiem na jak iej zasadzie m iało się w ostatnich czasach ustalić przekonanie, że chlorofil w ró ­ żnych roślinach nie je s t substancyą jednakow ą.

Z pomiędzy autorów , którzy pogląd podobny popierali, na uwagę zasługiwał jedynie Stokes, który za dowód istnienia kilk u chlorofilów w j e ­ dnej i tej samej roślinie uw ażał tw orzenie się dwu różnych ciał (filoksantyny i filocyaniny) w roztw orach alkoholowych chlorofilu pod wpły­

wem kwasów. Dowód ten je d n ak stracił w ar­

tość, kiedy Schunck i autor niniejszego w ykazali, że filoksantyna i filocyanina znajdują się w ści­

słym do siebie stosunku genetycznym, że filoksan­

tyna pod wpływem kwasów przem ienia się w filo- cyaninę, podobnie ja k chlorofil pod wpływem tych samych czynników tw orzy filoksantynę, że słowem filoksantyna i filocyanina są produktem metam orfozy sztucznej jednej i tej samej sub- stancyi.

Drugim autorem , który podzielał pogląd, że istnieją różne chlorofile, je s t E łard. Badania jego odznaczają się bezprzykładną pow ierzcho­

wnością. Do doświadczeń swych a u to r wspom­

niany posługiwał się lucerną, a wyosobnianie rzekomo różnych chlorofilów polegało na różnej rozpuszczalności w różnych rozpuszczalnikach organicznych. O własnościach otrzym anych ciał nie można sobie n a zasadzie podanych opisów stworzyć pojęcia; nie podano nawet np. ja k ie są ich widma absorpcyjne. Żadnego z nich nie otrzymano w stanie krystalicznym , nie p rzyto­

czono żadnych dowodów ich czystości, więc analizy wykonane nie posiadają najm niejszej wartości. Ze zdaniem powyższem każdy się zgodzi, kto wie

z własnego doświadczenia z ja k olbrzymiemi trudnościam i połączone je s t otrzym anie w stanie czystości chemicznej nawet dalszych pochodnych chlorofilu. Zaznaczę np. tylko, że metylofilotao- nina, krystalizująca się w prześlicznych stalowo- błękitnych kryształach, okazała się czystą dopiero I po 28-miu krystalizacyach. Co dotyczę w końcu j pracy G autiera, to ciało przezeń otrzym ane ze

| szpinaku je s t według Tschircha identyczne z t. zw.

| chlorofilem Rogalskiego i chlorofilanem Hoppe- Seylera, ostatnie zaś ciało je s t niczem innem ja k mięszaniną filoksantyny i filocyaniny; rozpuszcza się ono z b runatną barwą i nie ma nic wspólnego z chlorofilem. Nie można go też otrzym ać w sta-

J

nie krystalicznym , ja k to tw ierdziG autier, lecz je-

| dynie pod postacią nitek, które tylko na pierwszy rz u t oka spraw iają w rażenie kryształów. Co do

! analiz G autiera, to również należy pam iętać, że byłyby one przekonywające dopiero wtedy, gdyby istniała gwarancya czystości ciał analizowanych.

Co zaś nareszcie dotyczy chlorofilu paproci to i tu fakt, że otrzym uje się wyciągi alkoholowe, któ re bardzo szybko brunatnieją, przemawia tyl- i ko za tem, że obok chlorofilu alkohol wyciąga z tych roślin takie ciała, k tó re silnie działają na chlorofil a więc może dużo kwasów lub środków utleniających.

Mojem zdaniem nie istnieje do‘ychczas ani j e ­ den dowód, któryby przem aw iał za „rozm aitością”

chlorofilu.

Dr

L . M archlew ski.

Posiedzenie siódme Komisyi teoryi ogrodni­

ctwa i nauk przyrodniczych pomocniczych odbyło się dnia 4 kwietnia 1895 ro k u o godzinie 8 -ej wieczorem.

1) P rotokuł posiedzenia poprzedniego zo sta odczytany i przyjęty.

2) P. Br. Zna'owicz mówił pokrótce o nowym sposobie przygotowywania węglika wapnia a dalej i o przewidywanych następstw ach tego odkrycia dla przem ysłu. Rzecz ta będzie ogłoszona w obszerniejszem opracowaniu w jednym z na­

stępnych n-rów W szechświata.

3) P. W. W róblewski mówił o podróży barona E . E . Tolla, któ rą w r. 1893 odbył do ujść rzeki Leny. Zwiedził on wybrzeża od ujść Jany do ujść Chanangi. Mało znana ta k raina nad ujściam i rz. A nabary nie była odwiedzana od czasu Łaptiew a i Pronczyszczewa (1737 r.).

Celem wyprawy były badania geologiczne, oraz

poszukiwanie kości mamuta. Bar. Toll po lo­

(14)

238 WSZECIISWIAT. N r 15.

dzie przeszedł na wyspy Nowej Syberyi. Zba­

dany na tych wyspach lód gruntowy, stanowiący tu praw dziwą skałę, posiada ziarn istą bndowę, co dowodzi wyraźnie jego lodowcowego pochodze­

nia. W urwistych brzegach wyspy W ielkiej L a ­ chowskiej, w gliniasto-piaszczystej warstwie le ż ą ­ cej na tym lodzie, obok szczątków mięczaków Cyclus i V alvata oraz szczątków m am uta, ste r­

czały cale drzewa A lnus fruticosa. w ierzby i b rzo ­ zy do 15' wysokie z doskonale zachowanemi liśćmi a naw et owocami. W tej epoce granica lodu sięgała o 3° dalej ku pn. Nad ujściem A nabary pod w arstw a lodu odkryto morenę.

B r. E . Toll zwraca uwagę na m igracye L em in­

gów (Lem m us obensis) oraz na zależność m ie­

szkańców Lam utów i Ostyaków od m igracyi ren i­

ferów zależnych ze swej strony od rojów k o ­ marów.

O bszar rzeki Jan y leży w okolicy bieguna zimna; w r. 1886 notowano tu tem peraturę

— 68° C, w 1893 nad brzegam i oceanu, pod 72° szer. w lipcu te m p e ra tu ra dochodziła + 340 C.

N a tem posiedzenie ukończone zostało.

SPRAWOZDANIE.

— Początek, przyszłość i koniec ziemi, przez E ra zm a M ajewskiego. W arszaw a 1895. T. I, str. 186. Z po rtretem a u to ra .— K siążka p. M.

p rze d sławia szereg hypotez o pochodzeniu i koń­

cu ziemi. A utor nie w yłącza naw et m rzonek poetów. Cala książeczka, możemy pow iedzieć, napisana je s t w trybie warunkowym; au to r np.

rozw aża coby nastąpiło gdyby do naszego słońca zbliżyło się inne słońce, lub kom eta; coby n a s tą ­ piło gdyby nasza ziem ia spadla na słońce, lub księżyc spadł n a ziemię i t. p. Czy korzystne są dla ogółu czytelników te hypotezy, pozwolimy sobie w ątpić. Astronomowie mówią o nich tylko

j

w nawiasie i wiedzą, ja k ą one isto tn ą w artość po- [ siadają, ale czytelnik, szukający spopularyzow a-

j

nej wiedzy, niejednę z tych hypotez p rzyjm ie za n iezbitą praw dę i będzie w nią w ierzył całą siłą.

N au k a zajm uje się tem co je s t, nie tem coby było; p. M ajewski znalazłby aż nadto m ateryału dla swego ta len tu popularyzatorskiego, opisując cudy wszechśw ią/a, któ re o wiele nieraz przew yż­

szają wytw ory naszej w yobraźni. Nie w szystkie naw et hypotezy należycie są przedstaw ione. T ak | np. a u to r ro zp a tru je możliwość zbliżenia się k u nam jednej z gwiazd, drugiego słońca, w tedy | układ nasz zmieniłby się w u kład o dwu gw iaz­

dach, nasze słońce byłoby gw iazdą podw ójną.

A uło r rozpa*ruje sku*ki tego i opisuje okropno-

j

ści k lim atu okolic wystawionych na działanie- dwu słońc. U spokójm y je d n ak czytelników; zna­

ne nam są odległości niektórych gwiazd podw ój­

nych — odległość gwiazd W ężownika wynosi 580 milionów mil, czyli 29 prom ieni orbity ziem ­ skiej, od naszej ziemi; owo drugie słońce byłoby odległe o 28 prom ieni, a że natężenie ciepła i św iatła je s t odw rotnie proporcyonalne do kw a­

dratów z odległości, nasza ziemia otrzym ywałaby od owego słońca y 784 tej ilości ciepła i światła,, ja k ą otrzym ujem y od naszego słońca, w przy- puszczeniu, że owo drugie słońce wyrównywa n a­

szemu. Takiż rachunek daje dla Syryusza */|

3

eo‘—

jesteśm y tedy daleko od owego obrazu pełnego okropności (str. 47). K astor i Poluks nie są.

gwiazdam i podwójnem i. Objaśnienie paralaksy (str. 58) je s t niejasne, gdyż au to r za punkt wyj­

ścia przyjm uje możliwość oznaczenia odległości laski na zasadzie wielkości k ąta, ja k i końce laski tw orzą w oku obserw atora, ale przytem potrzeba znać długość la sk i— dla oznaczenia zaś paralaksy m etoda je s t odw rotną. N a str. 154, w rozdziale

„Deszcze m ineralne” au to r powiada: „Ja k dziś śnieg i grad, ta k dawniej jedyny m ateryał opadów atm osferycznych stanowiły kryształy kwarcu, spa- tu polnego, łyszczyku czyli miki. Z ich zmięsza- nia się w różnym stosunku i różnych warunkach cieplikowych i chemicznych pow stały i uw arun­

kowały się setne odmiany bazaltów , porfirów, granitów , syenitów .” Tę hypotezg pozostaw iam y n a odpowiedzialność au 'o ra.

W. Wr.

K R O N I K A N A U K O W A .

— Punkty zestalenia ciał organicznych^

R. P ic te t, k orzystając ze środków, jakiem i labo- ratoryum je g o rozporządza, zajął się również, określeniem punktów zestalania nizko krzep n ą­

cych ciał organicznych. Pirydyna krzepnie do­

piero p rzy 100° poniżej zera. To znaczne zim no nie w ystarcza je d n a k do zestalenia toluolu, me- tyloaniliny, kw asu mlecznego i mezytylenu. P o d ­ staw ianie w szeregu arom atycznym grupy m ety­

lowej znacznie obniża p u n k t krzepnięcia. Gdy np. benzol krzepnie p rzy + 4 ° , a anilina p rz y

— 8°, ani toluol, ani m etyloanilina w s ta ­ nie stałym dotąd otrzym ane nie były. N ato­

m ia st podstaw ianie chloru aż do pewnej granicy znacznie podnosi p u n k t zestalenia. P icte t znaj­

duje np.: toluol C8H5CH3 poniżej 100°, chlorek benzylu C6H5CH2C1 — 50°, dwuchlorek ben­

zylu C6H5CHC12 — 17°, chlorek benzenilu.

C

c

H5C13 -

1 7 0

.

(Comp. rend.).

L. Br.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Normą w całej Polsce stał się obraz chylącego się ku upadkowi pu- blicznego szpitala, który oddaje „najlepsze” procedury prywatnej firmie robiącej kokosy na jego terenie..

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się

Jak twierdzi archeolog Maciej Szyszka z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, który przyczynił się do odkrycia owej piwnicy, pierwotnie budowla ta była jadalnią i kuchnią, w

Tym większej uważności i empatii domaga się od czytelnika fakt, że niemal na samym wstępie powieści oglądamy bohaterkę w scenie zbiorowej agresji na przystanku busów,

przecinają się w jednym punkcie, to równoległościan opisany na tym czworościanie jest rombościanem (wszystkie jego ściany są rombami).. Skonstruuj trójkąt mając dane jego

Chociaż nie było w zgromadzeniu w Filipii warunków godnych nagany, to jednak potrzeba im było napomnienia, aby stali mocnymi w Panu. Przy łasce Pana oni już rozwinęli w sobie

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Wypowiedzi zniechęcające Wypowiedzi wzmacniające Miałaś się uczyć – co