• Nie Znaleziono Wyników

Tom XXV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tom XXV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\® 7 (1243).

W arszawa, dnia 11 lutego 1906 r.

Tom XXV.

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A UK OM P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P B E N (JM E BATA „ W SZECHŚW IA TA W W a r s z a w i e : rocznie m b . 8 . kw artalnie rub. 2 . Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi W szechśw iata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicy.

R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze sprawami, redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118. — T e l e f o n u 8 3 1 4 .

RE FO R M A W Y K ŁA D U

NA UK PRZYRODN ICZY CH W SZKOLE Ś R E D N IE J W NIEM CZECH.

Sprawę reform y gruntow nej w ykładu nauk przyrodniczych poruszono na zjeździe lekarzy i przyrodników niemieckich w H am ­

burgu w roku 1901. Zjazd ten ułożył główne postulaty, w myśl których w ybitniejsi specy- aliści niemieccy opracowali poszczególne działy w formie niezależnych referatów, któ­

re wyszły pod redakcyą M aksa Verworna ja ­ ko osobna broszura p. t. „B eitrage zur Era- ge des naturw issenschaftlichen U nterrichts an den hoheren S chulen“.

N auki przyrodnicze w Niemczech w yk ła­

dane są we wszystkich szkołach średnich po 2 lub 3 godziny tygodniowo w ciągu całego ku rsu gim nazyalnego, który trw a lat 9.

W artykule w stępnym Verworn rozważa ogólnie stanowisko nauk przyrodniczych w program ie szkolnym. Znaczenie szkoły średniej w zrasta coraz bardziej, jako szkoły ogólno-kształcącej, podczas gdy rola uniw er­

sy tetu pod tym względem spada coraz ni­

żej: przyczyną tego fak tu jest olbrzym ia spe- cyalizacya wiedzy współczesnej, wskutek czego szkoła wyższa staje się coraz bardziej zakładem wykształcenia czysto fachowego

dla całej m asy inteligencyi fachowej. W sku­

tek tego wym agania, jakie obecnie mamy względem szkoły średniej, musim y podw yż­

szyć, nie w kierunku atoli rozszerzenia mate- ryału faktycznego, lecz udoskonalenia m e­

tod, któreby dały wyższy ogólny rozwój um ysłowy ucznia.

„Nicht m elir B ildung, sondern bessere Bil- d u n g “ oto dewiza naczelna tej pracy zbioro­

wej.

Dlaczego obecny stan pedagogiki przyro­

dniczej w gimnazyach jest zły? Na to p y ta ­ nie Verworn odpowiada, przytaczając cały szereg obserwacyj, jakie porobił na studentach m edycyny w ciągu długoletniej praktyki pe- j dagogicznej. Ogólne braki dają się streścić

w paru następujących punktach.

Czysto książkowy sposób traktow ania wie- d zy przy r od niczej; j e s t to o bj a w n a j waż n ie j s zy i najsm utniejszy zarazem.

Dzisiejszy student medycyny jest nim ty l­

ko de nomine, de facto postaje scholasty­

kiem; przysw aja on sobie wprawdzie z łat- j wością wiadomości książkowe z zakresu przy- i rodoznawstwa, nie umie atoli bezpośrednio obserwować zjawisk n atu ry i dlatego wobec każdego nowego fak tu staje się zupełnie bez­

radnym : zdolność obserwacyjna w zakresie przyrodoznawstwa jest w nim nierozwinięta i i z taką pozostaje niekiedy przez całe życie.

(2)

98 W S Z E C H Ś W IA T j\|ó 7 W iedza książkowa m edyczna, n aw et bardzo

niekiedy obszerna, brakow i tęrnu nie może zaradzić.

W związku z tern znajduje się nieum iejęt­

ność dokładnego opisania lub scharakteryzo­

wania jakiegoś nowego zjaw iska. S tu den t szuka przedewszystkiem opisu podobnego zjaw iska w książkach, i spacza najczęściej ob- serwacyę w łasną przez uprzednio przeczyta­

ny opis; to też w n astępstw ie widzi nie to, co jest, lecz to, czego się chce dopatrzeć.

Wreszcie u wielu m edyków uderza b rak zdolności kom binacyjnej w bardziej skom pli­

kowanych przypadkach. B rak i te dowodzą konieczności reform y w ykładu n au k przyro­

dniczych w gim nazyach nie tyle może ze względu na rozszerzenie obecnego p rogram u w Niemczech, ile raczej na gru nto w n e p rze­

robienie m etod stosow anych do w ykładu przyrodoznawstw a i z tego ty tu łu p ro jek t re ­ form y wypracow any przez doborowe siły nie­

mieckie zasługuje na uwagę.

W ykład zoologii opracow ał H ertw ig, bo­

tanik ę D ettm ar, fizyologię V erworn, chemię J . W agner, profesor pedagogiki chemicznej w Lipsku, geologię J . W alther, geografię H erm an W agner.

Szczegółowe rozpatrzenie w szystkich tych działów jest w łam ach zw ykłego a rty k u łu w prost niemożliwe: specyaliści w ykładający te przedm ioty każdy w swoim zakresie m usi rozpatrzeć się w tych uw agach szczegółowo.

Pragnąłbym tutaj bliżej zastanowić się tylko nad chemią, fizyologią i geologią, gdyż projekt obecny rażąco odskakuje od u tarteg o program u szkolnego.

W ykład chemii w szkole średniej był za­

zwyczaj skrótem w ykładu uniwersyteckiego:

ucznia zaznajam iano z zasadą teoryi atom i- stycznej i w świetle tej teoryi przechodzono kurs, obejmujący poszczególne pierw iastki chemiczne. W agner protestuje przeciw ta ­ kiej metodzie: chemia nie pow inna być nau ­ ką dedukcyjną, przeciwnie, zarów no histo­

rycznie rozw ijała się ona jako um iejętność ! doświadczalna, jak i w w ykładzie szkolnym nie pow inna tracić swego ch arak teru empi­

rycznego. W agner w prost rekom enduje pod­

ręcznik ,,Szkołę chem ii“ Ostwalda, k tóry najbardziej odpowiada tem u postulatow i.

Cała w artość w ykładu polega nie na tem , by wtłoczyć uczniowi w głowę głów ne tw ier­

dzenia chemii współczesnej, lecz przeciwnie, by doprowadzić go do nich stopniowo w spo­

sób jaknajbardziej przystępny i przekonyw a­

jący. Przesądem też wielkim jest żądać od ucznia znajomości wielu form uł chemicz­

nych, co niestety często się trafia, szczegól­

niej zaś nieodpowiedniem jest przytaczanie wzorów chemii organicznej; uczeń w wieku szkolnym nie je s t w stanie ocenić ich w arto­

ści i należycie ich wym otywować.

N a pierwszy plan wytoczyć należy ogólne zasady: zachowania m ateryi i energii, tudzież bardziej typow e reakcye chemiczne i prost­

sze związki; należy wyjaśnić wszechstronnie te zasadnicze zjaw iska chemiczne, które w życiu przyrody zachodzą powszechnie w najrozm aitszej postaci; należy w ysunąć to, bez czego inteligentny człowiek nie może po­

jąć najprostszych zjawisk codziennych.

Godnym uznania jest również w ybór do­

świadczeń przytoczonych w tym podręczni­

ku, są one bez w yjątk u bardzo proste i ła ­ tw e do w ykonania, tak że większość z nich uczeń sam może pod okiem nauczyciela bez trudności powtórzyć.

Nowością w ty m program ie je s t w prow a­

dzenie w ykładu geologii (opracowanego przez prof. W althera z Jeny) do program u szkoły średniej, zam iast rozpowszechnionego w ykładu m ineralogii.

Dlaczego program szkolny stale uwzględ­

nia ten o statn i przedm iot? Przypuszczam , że głównie skutkiem rutyny. W wieku L8 -ym m ineralogia obejmowała całokształt wiedzy 0 naturze nieuorganizowanej, była ona w te­

dy nauką czysto opisową. W wieku 19-ym nauka rozw inęła się i zróżnicowała: budo­

wę skorupy ziemskiej rozpatruje obecnie ge­

ologia; m ineralogia zaś rozpadła się na k ry ­ stalografię, umiejętność ściśle geom etryczną 1 właściwą mineralogię, k tórą jest chemią stosowaną. Obecna system atyka m inerałów opiera się zupełnie na podstaw ie ich składu chemicznego.

Czy jednak m ineralogia posiada tak ą do­

niosłość, że bez niej nie może się obejść śred­

nio inteligentny człowiek, zatem musi być do program u szkoły średniej włączona? N a to pytanie W alth er odpowiada tem i słowy:

„Z pomiędzy 700 m inerałów, których w ła­

sności chemiczne, stereometryczne i fizyczne

| rozpatruje m ineralogia, zaledwie 35 ma do-

(3)

,j\ó 7 W S Z E C H Ś W IA T 99

*--- nioślejsze znaczenie w budowie skorupy

ziemskiej

Czem jest geologia? Geologia bada hi- storyę skorupy ziemskiej, przedstaw ia przed oczy nasze jej przeszłość, objaśnia teraźniej­

szość. Pow staw anie gór, znaczenie mórz, rzek i atm osfery w dziejach skorupy ziem­

skiej, wszystkie te kwestye, które muszą powstać w każdym um yśle inteligentnym , porusza geologia, o ile będzie traktow ana szeroko, zgodnie z współczesnym zakresem tej potężnej gałęzi wiedzy.

A wartość praktyczna geologii? Ta roś­

nie z dnia na dzień. Geologia uczy nas, gdzie m am y zakładać kopalnie, skąd brać wodę zdatną do użytku, ja k prowadzić linie kolei żelaznych; w zakładaniu i uzdrowotnieniu m iast głos jej jest pierwszorzędny. To też im kraj je s t bardziej w kulturze posunięty, tem hojniej wspiera rozwój tej, choć młodej jeszcze, lecz już tak użytecznej i ważnej g a­

łęzi wiedzy. Stany Zjednoczone w ydają rok rocznie na badania geologiczne około

■1000000 marek.

Trzeba jedn ak jaknajprędzej spopularyzo­

wać geologię, jeżeli chcemy, żeby ze zdobyczy jej m ogły korzystać szersze w arstw yinteligen- cyi; na to m am y jeden sposób—wprowadzić ją w form ie dostępnej do program u szkoły średniej zam iast m ineralogii, która jako n a­

uka specyalna, powinna zajm ować stanow is­

ko wyłącznie w program ie szkoły wyższej.

Verworn proponuje wprowadzenie do kla­

sy 6-ej i 7-ej w ykładu anatom ii porów naw ­ czej i obznajmienie uczniów w tych klasach z teoryą D arw ina pochodzenia gatunków .

Na tym poziomie rozwoju umysłowego ucznia m orfologia winna być traktow ana w znaczeniu nowożytnem. W ykład powi­

nien w yjaśniać związek genetyczny, k tóry łączy wszystkie istoty żyjące na ziemi. Za punkt wyjścia należy obrać komórkę, zapo­

znać uczniów z istotam i jednokom órkowe- mi, jakoteż z komórkową budową wszyst­

kich tkanek ciała roślinnego i zwierzęcego.

Należy uczniowi w yjaśnić nierozerw any ła ń ­ cuch, jak i łączy komórkę, z najwyżej uorga- nizowanemi zwierzętami i roślinam i, uwzglę­

dniając stadyum istot kopalnych. Nie nale­

ży tylko obarczać uczniów zbytniem nagro­

madzeniem szczegółów, byłby to wielki błąd.

Cel pedagogiczny tego w ykładu powinien

polegać na kształceniu zdolności do spostrze­

żeń porównawczych, pom ijając ju ż to, że ułatw iam y zrozum ienie pokrew ieństwa róż­

nych na pozór istot zwierzęcych. Na tem stadyum należy zwracać uwagę, aby uczeń starał się wyszukiwać prototypy obecnie ży­

jących gatunków , aby um iał wyszukać typ najprostszy danego szeregu mimo pozornej ich rozmaitości. Nie znam ani jednego przy­

kładu w obecnym program ie szkolnym filolo­

gicznym, któryby tę właśnie zdolność roz­

wijał.

Szczególną wartość pedagogiczną według Verworna posiada w ykład fizyologii—n a tu ­ ralnie w jednej z klas ostatnich. W ykład ten wymaga gruntow nego przygotowania z fizyki, chemii i morfologii. Yerworn u trzy ­ muje, że fizyologia rozw ija specyalne form y m yślenia i przez żaden inny w ykład zastą­

piona być nie może. „Przedewszystkiem na­

leży ugruntow ać i rozwinąć pojęcia fizyolo­

gii ogólnej, pojęcie przem iany m ateryi i ener­

gii; określenie warunków ogólnych, w których możebne jest życie, podstawy nauki o bodź­

cach i pobudliwości; wreszcie wyjaśnienie zależności jednego organu od drugiego w or­

ganizmie wyższym, znacznie zróżnicowanym.

Należy również, obrawszy za pu n k t wyjścia życie pojedyńczej komórki, przejść stopnio­

wo do stosunków złożonych panujących w takiem „państwie kom órek", jakie przed­

staw ia roślina wyższa, wysoce uorganizowa- ne zwierzę, lub wreszcie człowiek. W wy­

kładzie fizyologii człowieka należ}' dać ogól­

ne wskazówki hygieniczne, które w ypływ a­

ją logicznie z twierdzeń fizyologii. W tym kierunku nie należy iść zbyt daleko i nie ro­

bić „samodzielnych lekarzy“ na ław ie szkol­

nej; byłoby to prawdziwem nieszczęściem;

należy raz nazawsze, wszelką „m edycynę11 wyrugować z program u szkoły średniej”.

Pom ijając korzyść praktyczną, ja k ą uczeń osiąga z w ykładu fizyologii, należy zastano­

wić się nad jej znaczeniem kształcącem.

W wykładzie fizyologii uczeń pierwszy raz spotyka się z ..systemem zm iennym 1*, gdzie wszystkie części składowe są we wzajemnej nieustannej zależności, a jednocześnie same ciągłym podlegają zmianom, pozornie nie­

uchwytnym , lecz bardzo w yraźnym w dłuż­

szym przeciągu czasu. Uczeń nabyw a zdol­

ności analizowania tych bardzo ju ż złożo­

(4)

1 0 0 W S Z E C H Ś W IA T JM® 7 nych stosunków i ujm ow ania ich w pewien

kompleks. Zdolność ta posiada niezm ierną doniosłość życiową: społeczeństwo, wśród którego nam żyć i działać w ypada, przedsta­

wia również tak i „system zm ienny“; chcąc zrozumieć stosunki społeczne, należy mieć um ysł przygotow any do pojęcia „systemów zm iennych11. J e s t to koroną zadania, do ja ­ kiego pedagog współczesny dążyć powi­

nien: „biologia jest w stępem do soeyologii“.

W krótkim niniejszym przeglądzie m nie­

mań, dotyczących reform y w ykładu nauk przyrodniczych w gim nazyach, pom inąłem zoologię, botanikę i geografię, nie uw ażając siebie za kom petentnego w tych rzeczach i upraw nionego do w ydaw ania sądu. Nie­

mniej jed n ak w ty c h w szystkich sądach mo­

żemy dopatrzeć się pew nych cech wspólnych, na których zasadzie możemy je uw ażać za nowy dosyć jasno scharakteryzow any prąd w pedagogice. Główne p o stu laty p ro g ram u Y erw orna streścić możemy w następujących tw ierdzeniach:

1) Szkoła uniw ersalna, któ ra obecnie stała się modną, jest przesądem: obciąża ona ucz­

nia m ateryałem faktycznym , którego on ani przetraw ić, ani zużytkow ać nie jest w stanie.

2) Rozszerzenie zakresu n auk przyrodni­

czych w program ie szkoły średniej je s t ko­

nieczne, ta k aby one tw orzyły pew ną całość, niezbędna je s t atoli reform a metod, stosowa­

nych do w ykładu.

M etoda nowa pow inna ćwiczyć um ysł ucznia w samodzielnem rozum ow aniu. Nie należy podawać m u gotow ych rezultatów , lecz na zasadzie podanych faktów naprow a­

dzać go na właściwą drogę samodzielnych uogólnień. Nie należy uczyć go system atyki zwierząt i roślin dogm atycznie, lecz zapoz­

nać go z grupam i zw ierząt lub roślin i z nim razem połączyć pojedyńcze g a tu n k i w rodza­

je, rodziny i rzędy, ta k aby w ykład zoologii lub botaniki był jednocześnie ćwiczeniem lo- gicznem.

3) Zajęcia praktyczne ze w szystkich gałę­

zi przyrodoznaw stw a pow inny być prow a­

dzone w daleko szerszym niż obecnie roz­

miarze, gdyż rozw ijają siły fizyczne, bystrość zmysłów, zręczność, a także w drażają um ysł ucznia do pewnej samodzielności. To stano­

wi główne zadanie pedagogiki, a bynajm niej

nie objętość kursu, ja k się to niestety zbyt często dzieje.

4) Znaczenie n auk przyrodniczych bynaj­

mniej nie polega na ich wartości uty litarnej, ja k to ogół pojmuje, lecz właśnie na ich w ar­

tości m etodycznej, a mianowicie: w klasach niższych w inny one być traktow ane opisowo a nie system atycznie, aby kształcić obserwa- cyę, zdolność opisania, lub naszkicowania danego objektu.

W klasach średnich m am y system atykę

| zwierząt i roślin, i jednocześnie szkołę p ra ­ widłowej indukcyi; następnie idzie fizyka i chemia, których celem jest uzasadnienie przyczynowej zależności zjaw isk m ateryał- nych.

W klasach wyższych anatom ia porów ­ nawcza m a na celu wyszukiwanie podobień­

stw a genetycznego organów zwierząt, k tó ­ rych funkeye mogą być zupełnie różne, ć w i­

czy to um ysł w w yszukiw aniu dosyć odle­

głych analogij, niewidocznych na pierwszy rzu t oka, jakoteż w odkryw aniu prototypów obecnie istniejących form.

K orona nauk przyrodniczych, fizyologia, m a za cel pedagogiczny oswojenie um ysłu ucznia z „system em zmiennym".

W idzim y zatem, że nowy program peda­

gogiczny, m a na celu nie jak iś ściśle określo- ny pogląd na św iat podług tej lub innej z góry przepisanej doktryny, lecz tylko w szechstronny, harm onijny rozwój um ysłu ucznia.

Zw ykłe dotychczasowe reform y pedagogi­

czne w wykładzie n au k przyrodniczych po­

legały na zmianie panujących system atów.

T ak np. system L inneusza w botanice z cza­

sem zastąpiono system em naturaln ym de Oandollea; system dualistyczny w chem ii—

unitarnym . Z p u n k tu widzenia naukow e­

go jest to reform a doniosła, z p u n k tu peda­

gogicznego—drugorzędna. Nie o to chodzi, ja k i system naukow y um ysł ucznia ostatecz­

nie sobie przyswoi, lecz w ja k i sposób um ysł ten do tego system u dojdzie. Jeżeli podam y m u system naw et najdoskonalszy, lecz w spo­

sób całkiem mechaniczny, wówczas stanowić to będzie nie jego w łasny dorobek umysłowy, lecz m artw y kapitał, odziedziczony po jego przodkach duchowych, k tó ry też on z w łaś­

ciwą spadkobiercom rozrzutnością szybko roztrw oni, to jest zapomni po otrzym aniu

(5)

.Na 7 W S Z E C H Ś W IA T

m atury, lub dyplom u uniwersyteckiego w najlepszym razie. Zupełnie co innego, je ­ żeli nauczyciel stopniowo razem z uczniem dany system wypracuje: wówczas będzie to jego w łasny dorobek umysłowy, stanowiący jego niezaprzeczoną własność. Lecz tak zdobyty kapitał, choć skrom ny, będzie wyso­

ko procentował, gdyż um ysł, który do pew­

nego system u doszedł samodzielnie (nawet z pomocą przewodnika), posiada pew ną ener­

gię, jest on w stanie krytycznie ocenić ten system; um ysł w ten sposób kształcony bę­

dzie nie tylko samodzielnym, lecz i k ry ty ­ cznym.

Jeżeli w szkołach niemieckich obecnie nie dzieje się dobrze, jeżeli tam chcą dać ucz­

niom „nie więcej wykształcenia, lecz lepsze w ykształcenie11, gdyż tó, jakie dajem y obec­

nie nie w ystarcza współczesnym w ym aga­

niom k ultury, to cóż dopiero u nas dziać się musi!

Ktokolwiek stykał się z naszymi m aturzy­

stam i lub studentam i, tego na pierwszy rzut oka uderza pew na ich cecha wspólna: nieza­

leżnie od tego, do jakiego obozu każdy z nich j siebie zalicza, każdy z nich jest przedewszy- [ stkiem doktrynerem tego lub innego zabar­

wienia, a co za tem idzie, fanatykiem , częś­

ciej doktryny, niż idei. D oktrynerya jest dziś charakterystyczną, choć bardzo sm utną chorobą wieku, i to chorobą nieuleczalną na j razie. Nieskończone „wiecerodzicielskie14 m a­

ją na celu złagodzić sym ptom aty tej cięż­

kiej, chronicznej choroby naszej młodzieży.

Jeżeli dodamy do tego stale pomieszczane w naszej prasie arty k u ły pedagogiczne i po­

lemiki, to możemy stwierdzić, że świadomość tej choroby już jest, lecz lekarstw a n a nią nie wynaleziono. W ątpię bardzo, żeby ono się znalazło narazie, gdyż zło tkw i zbyt głębo­

ko; tkw i ono w tej szkole, której spuściznę my dzisiaj obejmujemy. B yła to szkoła doktryny teologiczno-biurokratycznej, z któ- rej wypleniano system atycznie wszelki k ry ­ tycyzm, wszelki przebłysk myśli samodziel­

nej, wszelkie poczucie własnej godności, a więc i poszanowanie odmiennego zdania, jako konieczne następstw o. Na takim g ru n ­ cie rozplenić się m ógł tylko radykalizm poli­

tyczny, ślepy, bezkrytyczny, bezwzględny.

Takie plany zbieram y dziś wszyscy i trudno

spodziewać się innych w najbliższej przy ­ szłości, poziom um ysłow y naszej młodzieży obniżył się znacznie, horyzont jej zwęził się bardzo, aż do ciasnego k ą ta doktryny poli­

tycznej, lub społecznej, a w najlepszym razie naukowej.

K ryzys obecny jest tylko ostrą form ą cier­

pienia chronicznego, zadawnionego od lat bardzo wielu; chcąc go leczyć, trzeba leczyć powolnie, system atycznie, ale radykalnie;

należy wprowadzić taki system wychowania, któryby wszystkim tym brakom skutecznie przeciwdziałał; należy wpuścić do zatęch­

łej atm osfery ożywczy prąd m yśli wolnej, samodzielnej, a więc krytycznej.

Moralizowanie, lub upom inanie na nic się nie zda, przeciwnie, rozdrażnia młodzież wię­

cej i zacietrzewia; natom iast należy rozwi­

nąć w niej samodzielność myśli i krytycyzm . Czy reform a Yerworna może być zastoso­

w ana w szkole polskiej? Chcąc na to p y ta­

nie odpowiedzieć, należy przedewszystkiem scharakteryzować um ysł polski. W ielkie to zadanie tak rozwiązuje Massonius w „Roz­

dwojeniu m yśli polskiej “ str. 254:

„Więc naprzód skłonność um ysłu polskiego do kierunku empirycznego. Skłonność ta zwykła iść w parze z indukcyjnym sposobem myślenia i rozumowania. U jawnia się on w pracach najbardziej typowych uczonych polskich, takich jak dwaj Śniadeccy, Staszic, M ichał W iszniewski, ks. K rupiński, Chału- j biński, Nencki; stanowi charakter stały ca-

| łych instytucyj, takich jak Komisya Eduka-

| cyjna, lub Towarzystwo Przyjaciół Nauk.

Ta skłonność do indukcyi i em piryzm u sta­

nowi jeden z wyrazów pewnej ogólniejszej

j cechy um ysłu polskiego. Umysł to z natury rozważny, oględny, ostrożny, zgoła nie „fan-

f tastyczny“, jasność i dowodność wyżej cenią-

| cy nad ta k zwaną „głębokość", um ysł dla

| którego twierdzenie niejasne i zawikłane znaczy niemal tyleż co twierdzenie fał­

szywe “.

! Narodowa szkoła polska powinna się liczyć j z zasadniczym rysem um ysłu polskiego, a za­

tem powinna kształcić um ysł młodzieży właśnie w kierunku indukcyjnym . Nauki i przyrodnicze są po temu wypróbowanym

j środkiem, o ile wprowadzimy tak ą metodykę, która jednocześnie będzie system atyczną

(6)

1 0 2 W S Z E C H Ś W IA T ■Ni 7 szkołą indukcyi. Now y program ogólny i

nauk przyrodniczych, w ypracow any przez grono najlepszych pedagogów niem ieckich z Yerw ornem na czele, rozw ija ten kierunek 1 um ysłu w stopniu bardzo wysokim; dlatego j też w chwili obecnej, w chwili tw orzenia ! szkoły polskiej, pow inien być w zięty pod rozwagę.

Jakkolw iek zastosow anie go n a większą skalę m usi pociągnąć znaczny w yd atek p ra ­ cy ze strony nauczycieli i naw et znaczne i ofiary m ateryalne na urządzenie pracow ni szkolnych i zbiorów, i organizow anie wycie­

czek, to jed n ak nie wolno zapom inać, że p ra ­ cujem y dla przyszłości społeczeństwa, że za tę przyszłość bierzemy przed społeczeństwem odpowiedzialność m oralną; przyszłość będzie zależeć od tego, ja k m yślących członków mieć będzie społeczeństwo.

S. Plew iński.

Ma r y a Sk ł o d o w s k a- Cu b i e.

0 Z M N IE JS Z A N IU S IĘ

R A D Y O A K T Y W N O Ś C I P O L O N U Z B IE G IE M CZASU.1)

Przed 10-ciu mniej więcej m iesiącami przedsięwzięłam szereg pom iarów , dotyczą­

cych praw a zm niejszania się aktyw ności po­

lonu z biegiem czasu.

Polon, k tóry służył do ty ch badań, przy­

gotow any był sposobem, w skazanym w pier­

wszej publikacyi, dotyczącej jego odkrycia, a opisanym w mojej rozpraw ie n a stopień doktora. Przedew szystkiem należy z m ine­

rału w yciągnąć sól bizm utu. W ty m celu strąca się siarkowodorem roztw ór m inerału w kwasie solnym, oddziela się siarczki, w ym y­

wa się je, rozpuszcza w kw asie azotowym rozcieńczonym i strąca roztw ór wodą. T ak otrzym aną m ieszaninę azotanów zasadow ych i tlenków trak tu je się wrącym roztw orem so­

dy, k tó ry zabiera ołów, arsen i antym on. Przez pow tarzanie tych rozm aitych czynności mo­

żna otrzym ać bardzo czysty tlenek bizm utu,

Com ptes ren d u s z d n ia 2 9 /1 1 9 0 6 . P rz e d ­ sta w ia P io tr Curie.

zawierającego polon. Celem skoncentrow a' nia polonu rozpuszczamy tlenek ten w kw a­

sie azotowym i uskuteczniam y szereg strą ­ ceń cząstkowych wodą, części bowiem, które strącają się najłatw iej, są częściami, w k tó ­ rych koncentruje się aktywność.

Odpowiednią ilość tlenku bizmutu, zawie-

| rającego polon o aktyw ności średniej (250 razy wyższej od aktyw ności uranu), um iesz­

czono w kolistem płytkiem bardzo w głębie­

niu, położonem w części środkowej krążka metalowego. Tym sposobem proszek tlen ­ ku, w ypełniający wgłębienie, zajm uje na krążku powierzchnię ściśle określoną. T ak utw orzoną płytkę radyoaktyw ną zachow uje­

m y starannie i w należytych odstępach cza­

su m ierzym y jej radyoaktywność. M iarą si­

ły prom ieniow ania jest tutaj prąd nasycenia w kondensatorze płytow ym , a natężenie tego prądu m ierzym y m etodą zwyczajną, m iano­

wicie zapomocą elektrom etru, zespolonego z kw arcem piezoelektrycznym (t. j. metodą, w ynalezioną przez P io tra Curiego — przyp.

tłum.).

Oto pierwsze w yniki tych pomiarów: n a ­ tężenie prom ieniow ania maleje z biegiem czasu wedle praw a wykładniczego prostego.

Oznaczając przez lo natężenie początkowe, przez I natężenie w chwili t, przez a pewną stałą, otrzym am y I ~ l o & ' at. Jeżeli t w y­

rażone jest w dniach, to a = 0,00495; zgod­

nie z wzorem powyższym, natężenie prom ie­

niow ania spada do połowy swej wartości w ciągu dni 140. Różnice pom iędzy tym przebiegiem teoretycznym a w ynikam i po­

m iarów nie przenoszą 3$. Biorąc czasy za odcięte, a lo g i t. j. logarytm y natężenia fak ­ tycznego za rzędne, w ykreślim y krzyw ą, która, w razie jeśli zadowolimy się przybli­

żeniem powyższem, nie różni się od prostej.

Należy zauważyć, że stałe, określające własności radyoaktyw ne ciał, odgryw ają ro ­ lę, któ rą śmiało można przyrów nać do roli linij w widmach pierwiastków . G dy ciało radyoktyw ne domieszane jest w drobnej b ar­

dzo ilości do ciała obojętnego, w tedy stałe, wyprowadzone z badań nad promieniowa­

niem danego ciała, pozw alają nam scharak­

teryzow ać je w sposób wcale niedwuznacz­

ny. Stała a we wzorze wyżej podanym je s t więc stałą charakterystyczną dla polonu.

(7)

A1® 7 W S Z E C H ŚW IA T 103 W stałej czasu, którą oznaczyłam świeżo j

dla polonu, m am y dowód niezbity, że ciało, zbadane przez M arckwalda pod nazwą radyo- telluru, jest identyczne z polonem. Tożsa­

mość ta wynikała w sposób niemal oczywi­

sty ze wszystkich prac M arckwalda, doty­

czących własności radyotelluru; staje się ona pewnikiem wobec faktu , że stała, któ rą zna­

lazłam dla polonu, jest ściśle rów na tej, któ­

rą M arckwald znalazł dla swego radyotellu- ra; w rzeczy samej M arckwald na wartość a we wzorze przytoczonym znalazł liczbę 0,00497.

A zatem polon i radyotellur są niew ątpli­

wie jednem i tem samem ciałem; rzecz jasna, że ciału tem u przystoi nazwa polonu nie ty l­

ko z powodu, że polon jest znacznie starszy od radyotelluru, ale i dlatego, że był on pier- wszem ciałem silnie radyoaktyw nem , zbada- nem przez P io tra Curiego i przeze mnie zapo- mocą nowej metody.

Użyłam także m etody koncentracyi, którą posługiw ał się M arckwald; jest to metoda bardzo dogodna. Zasadza się ona na zanu­

rzeniu p łytk i bizm utu w roztworze chlorowo­

dorowym soli bizm utu radyoktywnego. P o ­ lon osadza się na tej płytce. Używałam p ły­

tek platyny powleczonych elektrolitycznie cienką w arstew ką bizm utu i koncentrow a­

łam na nich polon. Są one bardzo dogodne, gdy chodzi o badania nad radyoaktywnoś- cią, ponieważ nie w ym agają tych ostrożno­

ści, które są niezbędne w w ypadku płytek, pokrytych tlenkiem w proszku. Posługu­

jąc się takiem i płytkam i, otrzym ałam trzy proste, równoległe do prostej, o której wspo­

m niałam powyżej. In n ą prostą, równoległą do poprzednich, dała mi płytka aktyw na, ow inięta blaszką glinową, grubą na 0,01 mm;

prosta ta wskazuje, oczywiście, spadek za­

chodzący z biegiem czasu w promieniach, które przechodzą przez warstw ę powyższą glinu.

Zauważmy wreszcie, że nic nie przemawia za tem, by polon m iał raczej reakcye tellu­

ru niż bizm utu. Praw da, że w roztworze chlorowodorowym strąca go częściowo chlo­

rek cynawy; atoli z drugiej strony w obecno­

ści bizm utu siarczek jego jest nierozpuszczal­

ny w siarczku amonu, a tlenek jest nieroz­

puszczalny w sodzie wrącej. Chcąc poznać reakcye polonu, należałoby go mieć w stanie,

nadającym się do zważenia. Dziś można je ­ dynie powiedzieć, jakie to są reakcye, gdy polon jest zanurzony niejako w pewnych substancyach, którym zazwyczaj towarzyszy.

Tłum . 8. B.

Z B A K T E R YOLOGII LA SEC Z EK TYFUSOW YCH.

Dr. Ni eter z H alli przedsięwziął szereg prób porównawczych nad sposobami stw ier­

dzania obecności laseczek tyfusowych w wo­

dzie podług metod Mullera i Fickera (ob.

w JMa 2 W szechświata arty k u ł „Z metodyki bakteryologicznej"). Okazało się znowu, że m etoda Mullera (strącanie zapomocą chlorku żelazowego) daje daleko lepsze rezultaty, niż metoda Fickera (strącanie zapomocą 10$ roz­

tw oru sody i 10% roztw oru siarczanu żelaza), w obudwu przypadkach bez użycia wirówki z zastosowaniem sączka wyjałowionego.

Mianowicie metoda Fickera wykazywała nietylko mniejszą ilość kolonij na płytkach wobec jednakowego rozcieńczenia zawartości

| oczka normalnego w wodzie, ale wogóle g ra­

nica rozcieńczenia, w którem jeszcze zau­

ważyć się dały nieliczne kolonie, wynosiła dla m etedy tej Yaoooo oczka normalnego, dla m etody Mullera aż !/soooo (P0WyŻGj teg° roz' cieńczenia, np. jak podaje Muller, dla roz­

cieńczenia Yiooooo—Vi2oooo autor otrzym ywał przeważnie wyniki ujemne).

Najlepsze wyniki dawało przenoszenie osa­

du na płytki Lentza i Tietza, t. j. na pożyw­

kę składającą z agaru i zieleni m alachito­

wej - w tych przypadkach, kiedy płytki Dry- galskiego zawiodły, płytki m alachito-agaro- we wykazywały obecność laseczek tyfuso­

wych.

Uczony angielski W illson podaje swoję metodę badania wody na obecność laseczek tyfusowych. J e s t to zmodyfikowana metoda H offm anna i Fickera (t. zw. wzbogacania);

badacze ci dodawali do wody kofeiny, w ce­

lu zagłuszenia rozwoju laseczek -okrężnicy (bact. coli comm.). Ponieważ kofeinaj;działa często zmiennie, szczególnie względem nie­

których szczepów laseczki tyfusowej, W ill­

son poleca równolegle z użyciem kofeiny do-

(8)

104 W S Z E C H Ś W IA T

dawać do wody 1ji °/oo roztw oru ałunu i przenosić otrzym any osad na p ły tk i Conra- dego i D rygalskiego.

Franceschi badał w pływ g ru n tu n a zjadli- wość laseczki tyfusow ej. Przygotow yw ał on zawiesinę hodowli agarow ych ty fu su w wodzie i umieszczał w jałowej ziemi o g ro ­ dowej n a dużych płytk ach Petreg o. Nie­

które z przygotow anych w ten sposób ho­

dowli zwilżał wodą wyjałowioną, bulionem lub wyjałowionym w yciągiem w odnym w y­

próżnień ludzkich. P ły tk i takie pozostaw iał przez czas różny na działanie słońca i po­

wietrza, poczem brał z każdej po małej iloś­

ci ziemi, k tó rą zasiewał w bulionie, pozosta­

w iał n a 24 godz. w tem p. 38° i następnie w prowadzał śwince m orskiej do ja m y brzu­

sznej; dla kontroli zakażał inne świnki m or­

skie odpowiedniemi ilościami hodowli bulio­

nowej tyfusu. Z doświadczeń de F rance- schiego okazało się, że w ziemi niezroszonej laseczka tyfusow a ju ż po upływ ie 24 godzin traci znacznie na zjadliwości. W ziemi zro­

szonej wodą zjadliwośó po 24 godz. pozosta­

je ta sama; w ziemi zwilżonej bulionem lub wyciągiem z w ypróżnień zjadliwośó po 24 godz. naw et w zm aga się znacznie. W każ­

dym z tych przypadków laseczka ginie je ­ dnak po kilkudniow ym pobycie w ziemi. A u ­ to r pozostawia nierozstrzygniętą kw estyę, czy to w zm aganie się zjadliwości przypisać należy dojrzewaniu laseczki w ziemi, czy też j objaśnia się rodzajem doboru naturalnego, a mianowicie w ten sposób, że laseczki słab- [ sze giną w ziemi, a przeżyw ają tylko oso­

bniki odporniejsze i zjadliwsze, które roz­

m nażają się dalej. P ew ne spostrzeżenia au ­ to ra przem aw iają raczej za doborem n a tu ­ ralnym .

Zewnętrznie zm iana w laseczkach rozw i­

jających się w ziemi zroszonej uwidocznia się w postaci tw orzenia się długich bardzo ruchliw ych nici.

Bakteryolog K lein badał ostatnio żyw ot­

ność laseczek tyfusow ych w ostrygach. B rał on gęstą zawiesinę laseczek tyfusow ych i umieszczczał ją pom iędzy m uszlam i ostry ­ gi. Zakażone w ten sposób mięczaki trzy m ał albo w wodzie m orskiej wyjałow ionej, co- dzień zmienianej, lub też w stanie suchym.

Okazało się, że w ostrygach pierwszej g ru p y laseczki ginęły po upływ ie 6 —7 dni, gdy

tymczasem w ostrygach trzym anych w sta­

nie suchym zachow ywały swą żywotność jeszcze dnia 11-go. A utor uprzedza jednak że okres 6— 7 dniowy w pierwszym p rzypad­

ku nie zawsze wystarcza, uważa też za nie­

dostateczny środek profilaktyczny p rak tyk o­

wane dotąd przechowywanie ostryg w czy­

stej wodzie morskiej — przez 8 dni nawet.

Za jedyny sposób uniknięcia zarazy tyfuso­

wej od ostryg uw aża W illson porzucenie zwyczaju jedzenia tego przysm aku w sta ­ nie surowym.

F eh rs z G etyngi przedsięwziął szereg do­

świadczeń nad wpływem pierwotniaków na żywotność b ak tery j. szczególnie laseczek ty ­ fusowych, w wodzie. Szło o spraw dzenie słuszności zdania Em m ericha, k tóry w roku 1904 utrzym yw ał, że niemożliwem je s t zakażenie przez wodę, gdyż żyjące w k a­

żdym naw et najczystszym zbiorniku n a tu ­ ralnym wody pierw otniaki szybko i g ru n ­ townie niszczą wszelkie zarodniki bakteryj chorobotwórczych. Em m erich skonstatow ał, że po dodaniu do wody rzecznej lub studzien­

nej oczka hodowli laseczek tyfusow ych, za­

wierającej 10 — 25 milionów zarodków w 1 om3, w przeciągu 48—105 godzin, zależ­

nie od ilości pierwotniaków w wodzie tej, wszystkiezarodki ginęły lub ilość ich zm niej­

szała się do minimum. Em m erich zauważył, ja k laseczki tyfusow e pożerane byw ały przez pierw otniaki (wiciowce); na preparatach b a r­

wionych podług m etody Giemsy widać n a­

w et było wiciowce, zawierające wr swych ciałach mniej lub więcej rozpadłe zarodki ty ­ fusowe.

Jeżeli przypuścim y zgodnie z Em meirchem, że każdy zbiornik wody zawiera pierw otnia­

ki, które w przeciągu 2—5 dni pożerają bak- terye chorobotwórcze, to naw et w tak k ró t­

kim czasie nie można zaprzeczyć możliwości infekcyi człowieka przez wTodę. Feh rs chciał jedn ak sprawdzić również stronę faktyczną doświadczeń Em m ericha. Przedewszystkiem szło mu o stwierdzenie faktu, czy rzeczywiś­

cie w każdym natu ralny m zbiorniku w od­

nym znajdują się pierwotniaki. Otóż okaza­

ło się, że we wszystkich próbach wziętych przez autora z rzek i studzień okolicznych okazały się pierwotniaki; jeżeli początkowo nie udaw ało się w jakiejś próbie znaleźć pierwotniaków , to po zasianiu danej próby

(9)

W SZ E C H ŚW IA T 105 oczkiem k u ltu ry tyfusow ej — pierw otniaki |

rozm nażały się w takiej ilości, że w każdej kropli można ich było znaleźć po kilka osob- j

ników\

Aby dowieść w pływ u pierwotniaków na żywotność zarodków tyfusowych, autor zasie­

w ał laseczkam i tyfusow em i (lub wibryonam i cholery) z jednej strony wodę surową, w któ- j rej skonstatow ano bezwarunkowo obecność wiciowców, z drugiej strony wodę wyjało­

wioną, nakoniec wodę wyjałowioną, do któ- j

rej dodano duże ilości wiciowców. Okazało się, że istnieje znaczna różnica pomiędzy za­

chowaniem się laseczek tyfusow ych w pierw­

szych dwu przypadkach. Mianowicie, gdy w wodzie wyjałowionej laseczki tyfusowe żyły jeszcze po upływ ie 75 dni, w wodzie surowej zginęły ju ż dnia 20-go. Ponieważ ; zaś różnica ta m ogła w ypływać nie z obec- j

ności innych bakteryj, lub też z różnicy po- ' między składem chemicznym wody surowej j

i wyjałowionej przez gotow anie—autor, ja k powiedzieliśmy wyżej, przedsięwziął trzeci szereg badań z wodą wyjałow ioną a nastę­

pnie zasianą wiciowcami. Okazało się z tego szeregu doświadczeń, że bakterye ginęły w wodzie z wiciowcami w obudwu przypad­

kach w jednakow ym stopniu, niezależnie od j

tego, czy była to woda surowa, czy też prze­

gotow ana a potem zasiana wiciowcami. | W wodzie przekroplonej (a więc pozbawio­

nej czynników chemicznych), w razie obec­

ności pierw otniaków (wtórnie zasianych) j bakterye ginęły dnia 22-go, gdy natom iast w wodzie przekroplonej, nie zawierającej pierwotniaków , bakterye pozostawały przy życiu jeszcze dnia 46-go. W idać z tego, że głó­

w ny udział w procesie niszczenia zarodków chorobotwórczych w wodzie—m ają pierw ot­

niaki. P ew ną rolę g ra też bezwarunkowo skład chemiczny wody, o ile daje on zarod­

kom chorobotwórczym mniej lub więcej do­

godne w arunki żywienia — gdyż w jedn a­

kowych w arunkach co do zasiania wyjało- | wionej wody wiciowcami— w przypadku wo­

dy przegotowanej (a więc zawierającej sole) I bakterye ginęły dnia 16-go, w wodzie prze­

kroplonej, a więc niezawierającej soli — do­

piero dnia 22-go od rozpoczęcia doświad­

czenia.

Co dotyczę preparatów ilustrujących an­

tagonizm pomiędzy bakteryam i a pierw ot­

niakam i, to autor skonstatow ał w ciałach wiciowców szczątki ciał bakteryalnych, choć nie w takich ilościach, jak to opisuje Emme-

rich. A. Eisenm an.

Z N A C Z E N IE Z A R O Ś L I D L A P T A K Ó W

Znaczenie zarośli dla ptaków , a szczególnie dla g atunków m niejszych, je s t rzeczą, oddaw na dow ie­

dzioną, dostarczają im one bow iem dogodnych miejsc n a gniazda, obfitego żeru w postaci licz­

nych ow adów i w reszcie pewnej k ry jó w k i przed napadem ptaków drapieżnych. T o też ilość p ta ­ ków śpiew ających zostaje niejako w stosunku do ilości zarośli, ja k ą posiada dana miejscowość.

C iekaw ego przy k ład u p o d tym względem do­

starcza S zlezw ik-H olsztyn, kraj n iezw ykłe obfitu­

jący w zarośla z powodu panującego tam z w y ­ czaju u sypyw ania w zdłuż d ró g w ałów ziem nych, w ysokich na 0 ,5 — 1,5 m , a szerokich n a 1 — 2 m,

i obsadzania ich krzakam i, a n aw e t drzew am i.

O b sad zają przy tem n ietylko g rzb ie t wału, ale i jego stoki, ta k że częstokroć szerokość takiego pasu zarośli dochodzi 4 a n aw e t 6 m. T akie- mi sam em i wałami otaczają rów nież pola, łą k i i p astw iska. Można powiedzieć, że cały k ra j po­

rzn ięty j e s t takiem i pasam i zarośli na m niejsze lub w iększe czworoboki i w y g ląd a niby olbrzym ia szachownica. W zaroślach tych znajduje p rz y ­ tu łe k ogrom na ilość ptaków , to też rozbrzm iew a­

ją one ich śpiew em od ran a do nocy; roi się tam od najrozm aitszych owadów, a także kw iatów i ja g ó d , różne rów nież zioła stanow ią podszycie ty c h zarośli.

Chcąc poznać, ja k ie p ta k i gnieżdżą się tam n a j­

chętniej i ja k ie zarośla p rzek ład ają one nad inne, dr. D ietrich zajął się zbadaniem fauny ptasiej ta ­ kich zarośli i w y n ik i sw ych spostrzeżeń ogłosił w spraw ozdaniach H am burskiego tow arzystw a ornitologicznego (Z w eiter B ericht des O roitholo- gisch-zoologischen V ereins zu H am b u rg 1 9 0 2 — 1 9 0 3 , s tr . 7 8 — 94).

Dr. D ietrich stw ierd ził tam gnieżdżenie się 37 gatunków , przew ażnie z działu śpiew aków w ró- blow atych (Oscines); znalazły się je d n a k w śród nich i p rzedstaw iciele innych rzędów , ja k gołąb grzyw acz, kuro p atw a i parę innych. T ak , że za ch a rak te ry sty cz n e ptak i zarośli, należy uw ażać śpiew ające. D r. D ietrich zbadał ogółem 312 gniazd. Ze spostrzeżeń je g o w ynika, że najpo­

spolitszym ptakiem w zaroślach b y w a pokrzew ka cierniów ka (C urruca s. S ylvia cinerea), k tórej gniazda stanow ią 1 1 $ w szystkich gniazd; po niej idą: trzn a d el (E m b erriza citrin ella), pokrzew ka ogrodow a (Sylvia hortensis), kos, gąsiorek (La- nius collurio), sroka, zaganiacz (H ypolais fami- liaris), pokrzyw nica (A ccentor m odularis), piecu- szek (Philopneuste trochilus), św iergotek drzew -

(10)

W S Z E C H Ś W IA T j\ó 7

n y (A nthus arb o reu s), m ak o ląg w a (L in o ta canna- | bina), łozów ka (C alam oherpe p alu stris) i p ie g ża j (S ylvia curruca). T e 13 g atu n k ó w sta n o w ią ty - [ pow ych m ieszkańców zarośli; do nich należało ogółem 7 6 ^ w szystkich gniazd. P o nich id ą we­

d łu g częstości gnieżd żen ia się: dzw oniec (Ohlo- ro sp iza chloris), zięba (F rin g illa coelebs), ru d z ik (E rith a c u s ru b ec u la), p le szk a ( liu tic illa p h oenicu- ru s), słow ik, k u ro p a tw a i k u k u łk a . P o zo sta łe w reszcie 17 g a tu n k ó w s p o ty k a się b ard z o rz a d ­ ko, a n ie k tó re n aw e t ty lk o w y jątk o w o ; są to m ia­

now icie: p okląskw a (P ra tin c o la ru b e tra ), sik o ra b o g a tk a (P a ru s m ajor), b aż an t, p o k rze w k a czar- n o łb ista (8 y lv ia atricapilla), szpak, w roniec (Cor- v u s corone), srokosz (L anius excu b ito r), sik o ra m o d ra (P a ru s coeruleus), w ójcik (P h y llo p n eu ste rufa), w róbel polny (P a s s e r m ontanus), g aw ro n , k ręto g łó w (Ju n x to rą u illa ), m uchołów ka szara (M uscicapa g risola), pok rzew k a ja rz ę b a ta (S ylvia nisoria), po trzew a (E m b erriza m iliaria), strz y ż y k (T ro g lo d y te s paryuhis) i g ołąb g rzyw acz (Colum - | b a palum bus).

Okoliczność, że n ie k tó re p o spolite g a tu n k i, ja k np. sik o ra b o g ata, należą tu do rza d k ic h , tłu m a ­ czy się tem , że zarośla nie d la w szy stk ich p tak ó w sta n o w ią dogodne m iejsce do gnieżd żen ia się, są one m ianow icie p raw ie albo zu pełnie nieodpow ie- nie d la g atu n k ó w , gnieżdżących się w dziuplach (do ta k ich należ ą sikora) albo w ysoko n a d rz e ­ w ach. To też ta k ich g atu n k ó w nie sp o ty k a się tam w cale albo co najw y żej b ard z o nielicznie.

P rz e w a ż a ją n ato m ia st g a tu n k i, gnieżd żące się n a k rza k ach lu b w p ro st na ziem i. W e d łu g obliczeń D ietrich a p ta k i gnieżdżące się na drze w a ch s ta ­ now ią zaledw ie 9 $ ogółu, n a k rza k ach 6 1 1/ 2^ , n a ziemi 2 9 1/ 2$. W ś ró d 13 n ajpospolitszych g a ­ tu n k ó w niem a an i je d n e g o g a tu n k u gnieżdżącego się na d rzew ach, 8 należy do ścielących gniazda na k rza k ach , 5 n a ziemi. N ajc h ę tn ie j i n ajlicz­

niej gnieżdżą się p ta k i n a k rz a k a c h n ie z b y t w y­

sokich (6 1 $ ogółu czyli 5/ 6 g atu nków , ścielących g n ia zd a na krzak ach ), przyczem najw iększem po­

w odzeniem cieszą się k rz a k i ciern iste : ja k głóg, ta rn in a , je ży n a , ponieważ d o sta rc z a ją one n a jb e z ­ pieczniejszego schronienia. T a k ie w ięc k rz a k i należy przed ew szy stk iem sadzić, chcąc przy n ęcić

p ta k i. B . D .

TO W A RZY STW O O G RO D N IC ZE W A R S Z A W S K IE .

D n ia 18 sty czn ia r. 1 9 0 6 o d było się posiedze­

nie K om isyi przyrodniczej w lo k a lu T o w a rz y s t­

w a O grodniczego (B ag a te la 3) o godzinie 7 w ie­

czorem w obecności 14 osób.

P rzew o d n iczy ł p. M. H e ilp e rn .

P ro to k u ł z posiedzenia poprzed n ieg o odczytano i przyjęto.

N astęp n ie p. K . K ulw ieć, ja k o se k re ta rz , od­

cz y ta ł spraw ozdanie roczne z czynności K om isyi w r. 1 9 0 5 .

W y b o ry przew odniczącego i se k re ta rz a z po- I w o d u niew ielkiej liczby obecnych odłożono do po­

siedzenia następnego. W spraw ie p ro je k to w a ­ nego ogro d u botanicznego se k re ta rz zakom uniko­

w ał, że k o m ite t p la n tac y jn y m iasta W a rsza w y ro z p a trz y ł podanie K o m is ji przyrodniczej w tym przedm iocie, uzn ał p o trzeb ę takiego ogro d u i pro ­ si K om isyę p rz37rodniczą o przygotow anie spisu ty c h roślin, k tó re w ogrodzie takim należałoby hodow ać.

P o d y sk u sy i n a d ty m przedm iotem i po rozw a­

żeniu k ilk u w niosków dopełniających, w ybrano K om isyę, złożoną z n astęp u jący c h osób: F . W e r- m ińskiego, J . E jsm onda, Z. W ó jcick ieg o i J . T rz eb iń sk ieg o i uproszono j ą o p rzygotow anie od­

pow iedniego p ro je k tu do posiedzenia następnego.

Z w ołania te j K om isyi po d jął się p. P . W e r- m iński.

P . J . T u r m ów ił o sw ych b adaniach n a d d zia­

łaniem prom ieni radow ych na wczesne s ta d y a ro ­ zw oju zarodków r y b spodoustych a w szczególno­

ści ja j Scyllium canicula. B a d an ia te, przep ro ­ w adzone w lecie r. 1 9 0 5 n a sta c ja zoologicznej w Roscoff, w skazują, że r a d w y w iera na w czesne s ta d y a rozw oju Scyllium w pływ b ard z o w yraźny, o b ja w iają cy się przez w strzym anie w zrostu ciała za ro d k a a jednocześnie przez szczególne znie­

k ształcen ie zaczątków u k ła d u nerw ow ego, tw o-

| rżącego się w postaci je d n o lite j p ły tk i ek to d er- m alnej, zaginającej się na bokach zaro d k a w k ie­

ru n k u przeciw nym niż norm alnie.

Z n ie k szta łc en ie to, w ystęp u jące sta le w całej se ry i dośw iadczeń, nie j e s t połączone bynajm niej z żadnem i zakłóceniam i w ro zrastan iu się obwo- dow em b la sto d e rm y : działanie ra d u w tym przypad- i k u , zarów no ja k w poprzednich dośw iadczeniach

! p. T u ra , je s t w y b itn ie elekcyjne.

M ów iąc n astęp n ie na te m a t a sy m etry i ciąży

; u ja szc zu rek p. T u r p rze d staw ił w y n ik i sw ych i poszukiw ań sta ty sty c zn y c h u g atunków L ac erta m uralis, L a c e rta ocellata i Seps C halcides.

B a d an ia prow adzone b y ły na sta cy i w Y ille- P ra n c h e na w iosnę r. z. O kazuje się, że u L a c e r­

t a m uralis i S eps C halcides znaczna prze w a g a zn a jd u je się po stro n ie p raw ego jajow odu, a u L . ocellata oba jajo w o d y zaw ierają m niej więcej j e ­ d n ak o w ą ilość zarodków . A sy m e try ę tę p. T u r zestaw ia z w aru n k am i życia i ogólną postacią cia­

ła b a d a n y ch g atu n k ó w . P o d o b n a asy m etry a cią­

ży, sk u tk iem k tó re j ja jo w ó d lew y funkcyonuje znacznie słabiej niż p raw y , m oże— zdaniem p. T u ­ r a — b y ć początkiem zupełnego je g o zaniku, ja k to to Cal i K u n k e l opisali u A nniella pulchra (A nat. Anz. 1 9 0 5 ).

P . J . T rz e b iń sk i sk re ślił sw oje w łasne b ad a­

nia, w ykonane w ciągu 1 9 0 5 na stacy i entom olo­

gicznej w Sm ile nad g rzy b k a m i pasorzytniczem i, pow odującem i zgorzel bu rak ó w cukrow ych na U k ra in ie . P ró c z znanych w lite ra tu rz e g atu n -

(11)

JMś 7 W S Z E C H Ś W IA T 107

ków P hom a b eta e i P y th iu m de B ary an u m prele- j

g e n t odnalazł d w a now e g rzy b k i, będące, ja k się zdaje, w łaściw em i je d y n ie U krainie, a m iano­

w icie O ladochytrium betaecolum n. sp., S phaero- conidium b etae n. g. e t sp.

P ie rw sz y należy do rodziny C hytrid iaceae, po­

siada słabo rozw in iętą g rzy b n ię i zarodnie dw u rodzajów : zw ykłe, o błonie gład k iej, cienkiej, bez- i b arw n ej i spoczynkow e, b ru n a tn e o błonie g ru b e j, b ro d aw k am i p o k ry te j. I je d n e i d ru g ie w y d ają p ły w k i, k tó re uw aln iają się przez pęknięcie bło­

ny. Sam e p ły w k i są b ezb arw n e i jed n y m dość długim biczykiem opatrzone. Z arodnie trw a łe zn a jd u ją się stale w ow ocniku k łę b k ó w b u rac za­

nych. P ow stające zaś z nich p ły w k i podczas k ie łkow ania k łę b k a zarażają korzonek k ie łk a, wchodząc do w n ętrz a je g o kom órek, gdzie w y ­ tw a rz a ją cien k ą b ard z o g rzybnię. Na końcach g ałązek tej o statniej tw o rzą się zarodnie zw ykłe, któ re w y d a ją za rodniki n aty ch m iast, podczas g d y , zarodnie trw a łe zim ują b ąd ź to w g runcie, bąd ź też w k łębkach b uraczanych. Z arażanie się k łę b ­ ków n astęp u je ju ż podczas k w itn ię cia b u rak a .

D ru g i, rów nież n ie opisany d o tą d g a tu n ek pa- sorzytniczy, S phaeroconidium b etae , w yróżnia się dobrze rozw iniętą w ielokom órkow ą g rzy b n ią, n a któ rej po w y czerpaniu się podłoża p ow stają przez splątan ie i z ra stan ie się strz ę p e k p łask ie n ie p ra ­ w idłow e ciała owocowe. Z ich pow ierzchni w y­

ra s ta ją w górę k ró tk ie , sz aro -b ru n atn e trzonecz- k i, o d d zielające na w ierzchołku je d n ę, rzadziej d w ie k u liste , g ła d k ie konidye. P ró c z tego g rzy b tw o rzy za rodniki spoczynkow e w ten sposób, że kom órki niek tó ry ch trzonków pow iększają sw ą objętość i otaczają się g r a b ą szaro-żółtą, chropo­

w a tą błoną.

P rócz te g o p re le g e n t dem onstrow ał i mówił o sposobach rozpow szechniania się następ u jący ch pasorzytów , pospolitych na U krainie: 1) Sphaero- th e c a m ors uvae (m ączniaka agrestow ego), 2) U sti- lago d estru e n s — głow ni prosow ej, 3) Orobanche C um ana— zarazy, w y stępującej w całej południo­

w ej R ossyi na słoneczniku.

W końcu zastanaw iano się n a d p rzyczyną n ie ­ licznej frekw encyi posiedzeń K om isyi p rzy ro d n i­

czej i uznano za pożądane: 1 ) O głaszanie w pis­

mach codziennych te rm in u i p o rzą d k u dziennego posiedzeń. 2 ) W p row adzenie na porządek dzien­

n y referatów z postępów w iedzy. 3) O dbyw anie posiedzeń w lokalu, bliższym dla m ieszkających w śródm ieściu. 4) Z achęcenie do udziału w po­

siedzeniach młodzieży7 szkolnej i uniw ersyteckiej.

P osiedzenie ukończone zostało o godzinie 10-ej

wieczorem. K. K-ć.

SPR A W O Z D A N IE.

Opis ciała ludzkiego czyli antrop ografia, pierw sza książeczka po elem entarzu, uporządkow ana nauka

o rzeczach. N ap isał F e l i k s P i o t r o w s k i . C ena 10 kop. str. 14 W a rsz a w a 1906.

K siążeczka d la dzieci, za w ierająca k ró tk i, a n a d e r n ie jed n o stajn ie opracow any zarys an ato ­ mii i fizyologii człow ieka. D łu g i opis m uszli usznej, a ani słow a np. o m ózgu; na pierw szej stro n icy mowa o fagocytozie w e włosach, a w ca­

łej książecze ani słow a o składzie k rw i. Z esta­

w ienie w ydzielania moczu z w ydalaniem kału (str. 14) naprow adzać może na b łę d n e przy p u sz­

czenie co do podobieństw a ich pochodzenia.

A u to r na w stępie kładzie nacisk na koniecz­

ność zapoznaw ania dziecka z „w łaściw em i nazw a­

m i rze czy ", i używ ania w łaściw ego w yrazów . S zkoda w obec tego, że sam używ a w yrazu „gła- d z in k a “ , zam. naukow o w słow nictw ie naszem p rzy ję tej „ g ła d y sz k i11 (glabella), mówi o „ k o ści11 łonow ej, zam. o kościach łonow ych, i nazyw a d w u tle n ek w ęgla „d y m em 11. P ozatem niezm ier­

nie chaotyczny u k ła d całej książeczki i pom iesza­

nie w p ro st niepojęte m a tery ału zmusza do uw aża­

nia je j raczej za n ie u d an ą p ró b ę p o p u la ry z ato r­

ską, k tó ra z g ru n tu przerobiona b y ć winna.

Jan Tur.

KRO N IK A NAUKOW A.

Te m p e ra tu ra cia ła ryb. R y b y należą do zw ierzą zm ienno-ciepłych, poniew aż te m p eratu ra ich ciała n ie je s t niezależna od te m p e ra tu ry oto­

czenia, ja k u ssących i ptaków , lecz zm ienia się zależnie od te m p eratu ry w ody, w której p rz e b y ­ w ają, i wogóle różni się od niej bardzo nieznacz­

nie. T em p eratu rę ry b b ad ał St. F ib ic h i znalazł, że u ry b k arpiow atych (karp, k ara ś, lin) je s t ona zupełnie ta k a sama, ja k te m p e ra tu ra w ody, jeżeli ry b a zachow yw ała się przez pew ien czas spokoj­

nie i mało się ruszała; ale n aw e t po n a jsz y b ­ szych ruchach i podczas najsilniejszego oddychania wznosi się ona zaledw ie o 0 ,1 ° — 0 ,3° ponad tem ­ p e ra tu rę w ody. U łososi, zn ajdujących się w zu­

pełnym spoczynku, b y ła ona rów nież ta k a sama ja k w w odzie, ale że to się zdarza bardzo rzadko, zazwyczaj więc przew yższa ona te m p eratu rę wo­

d y o 0 ,2 ° — 0,5° G. Jeszcze w yższą tem p eratu rę F ibich znalazł u węgorz}', u k tó ry ch ju ż w spo­

czynku przew yższała ona te m p eratu rę w ody o 1°C;

w razie silniejszych zaś ruchów przew yżka ta do­

sięg ała 1,5°, a n aw e t 2,7° C. Z pomiarów F i- bicha w ynika, że u ry b tak samo, ja k i u zw ie­

rzą t je d n o sta jn ie ciepłych (ssących i ptaków ):

1 ) ruch}7 ciała w yw ołują podw yższenie tem pera- ty i 2 ) gatu n k i ruchliw sze m ają tem p eratu rę w yż­

szą, niż ociężałe. P oza tem nie można było za­

uw ażyć u r y b ja k ich k o lw iek w ahań te m p eratu ry w ciągu dnia, ja k rów nież jak ieg o k o lw iek w pływ u w'ieku albo płci.

(Prom .) B. D.

Cytaty

Powiązane dokumenty

słów}' K asyna Gostyńskiego rozwijał czynność nie m ałą, ale działalność jego nie ograniczała się do tych trzech tylko kierunków, które następnie.. stały

Dwa ja jk a zachow ywały się oryginalnie, gdyż ich połowy oświetlone obum arły i rozpłynęły się, gdy tymczasem połowy nieoświetlone rozw ijały się dalej choć

Okazało się jednak, że tak nie jest, gdyż jeżeli dodamy świeżej katalazy, zosta­. nie ona

Część jednak tej wody w skutek praw hydrostatyki musi znów dążyć w górę w tem miejscu, w którem niema ciśnienia opuszczającej się wdół wody; w ten

Otóżto i węgiel grubych ław ic w zagłębiu dąbrow skiem znajduje się w stanie takiego naprężenia, w stanie równowagi niestałej i starczy niewielkiego bodźca,

bywa się wtedy, gdy larwy któregoś z tych zwierząt dostaną się do jam y ustnej. Yan Durme wykazał na morświnkach, że Stron- gyloides stereoralis przedostać

Niezmiernej jednak wagi są usługi oddawane przez telegraf bez drutu w wymianie korespondencyi między dwoma będącemi w drodze okrętami i między okrętem a wybrzeżem,

Epidemie eboli pojawiały się od lat 70., były większe lub mniejsze, ale general- nie ograniczały się do małych lokalnych społeczno- ści.. Liczba zakażeń i zgonów była