• Nie Znaleziono Wyników

Przebojem. R. 5, z. 1=33 (1927)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przebojem. R. 5, z. 1=33 (1927)"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)

( f o J ( 3 3 ) . C e n a 5 5 g r o s * y -

K onto P. K. O. Ni 63178.

■ /T N jc ^T k /T rs#

\ i

i

■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ a i ł u t n a a i u a n a m łaja aa a a ■

K U T N O N f l D O C H N i ą , D n ia 15 Stycznia 9 2 7 roku.

P R Z E B O J E M

MIESIĘCZNIK UCZNIOWSKI POŚIU. NAUCE i ROZRYWCE

R O K V.

TREŚĆ ZESZYTU 1-go: Z p i ą t y m r o k i e m . A l e k s a n d e r hr. F r e d r o . W m o i m o g r ó d k u . P rz y jaź ń . F r y d a r y k S z o p e n . W ic her. Ś n i e ż y c a . W ia d o m o ś c i z Polski i z e Św ia ta. S p r a w o z d a n i e z życia w g i m n a z j a l n e j d r u ż y n ie h a rc.

im . T. R e jta n a . P i e rw sz e P o lo w a n ie. N a s z a p r a s a . K ro n ik a . K o n k u r s „ O r l e i o L o tu " . P o d z i ę k o w a n i a . Ro zrywki.

DRUK J. CELKOWSKIEGO R OK - — --- — — 1927.

(2)
(3)

Konto P. K O. J* 63178.

B /T T N it/T rt/T N j______ ___________

P R Z E B O J E M

MIESIĘCZNIK UCZNIOWSKI PQŚ/V. NAUCE i ROZRYWCE

a a ii h a a a a ^ lala a a a & g lłaa alfa ¥ ■ ■ m 'aa a ■ ■ ■

K C J T N O N A D O C H N I f \ , D n ia 15 S tycznia 1927 roku.

■ si a a a a a a a n a a ¥ a a ' aTa j»Ta ■ ■ ■ ■b b i u i i W aru n k i p r e n u m e r a t y : K w artaln ie 1.50 zł. P ó ł r o c z n i e 3.00 zt. R o c zn ie 5.50'zł.

ROK V | C e n a 50 g r o s z y z p r z e s y ł k ą 55 g r o s z y | ZESZYT I (33).

TREŚĆ ZESZYTU 1-go: Z p i ą t y m r o k i e m . A l e k s a n d e r hr. F r e d r o . W m o im o g r ó d k u . Przyjaź ń. Fr y d e r y k S z o p e n . Wicher. Ś n i e ż y c a . W ia d o m o ś c i z Polski i z e Św ia ta. S p r a w o z d a n i e z życia w g i m n a z j a l n e j d r u ż y n ie h a r c . im . T. R e jt a n a . P i e rw s z e P o lo w a n ie. N a s z a p r a s a . K r o n ik a . K o n k u r s „ O r l e g o

L o t u “ . P o d z i ę k o w a n i a . Rozrywki.

Z piątym rokiem.

U płynęły c ztery lata od chwili u k aza n ia się p ie rw ­ szego n u m eru naszego „P rzebojem 11. P o kilk u nieudanych próbacli w postaci pisemek: ,,Bomby“ i „S ztu b ak a11, dzięki w ła­

snej pracy i inicjatywie, pomocy p. p. W ychow aw ców po­

wołaliśmy do życia pismo szkolne, obejmujące całokształt życia szkolnego. Różniło .się ono tem od dotychczasowych efe­

meryd, iż staw ało się pismem całego społeczeństw a ucz­

niowskiego, w yrazem dążeń, celów i myśli w szystkich uczniów, nie jednej, czy też dwóch klas. Pismo nasze, poświęcone nauce i rozrywce, postaw iło sobie w swoich p ro ­ gram ow ych celach „uczyć siebie i swoich kolegów miłości w szystkiego, co wielkie i święte".

W ielu z nas nie zdaje sobie sp ra w y z tego, ile tru d u włożono, ażeby to pisemko utrzym ać na odpowiednim poziomie, nie zapom inając o jego celach. Ile zabie­

gów i wysiłków kosztow ała praca w ro z rasta jące m się co­

raz bardziej miesięczniku, w sk u te k wzmagającego się b a r ­ dzo impulsywnie życia młodzieży szkolnej.

Rozpocznijmy więc ten nowy rok, a zarazem p ią ty n a s z e ­

go w ydaw nictw a z pogodą i zapałem młodzieńczym, pełni w iary w życie i w wielkość ideałów przyśw iecających n asze­

mu życiu a stanow iących zarazem na długie późniejsze l a t a

niespożyty pok arm duchowy. P am iętajm y o tem, że c e l e m

„Przebojem" a zarazem i naszym jest u zyskanie największej sumy wiedzy, wychowanie się na obywateli użytecznych d l a

społeczeństw a, w k tórem mieszkamy, później dla c a ł e j l u d z -

(4)

kości. Widzimy z tego, że nasi poprzednicy najsłuszniej podkreślili rolę i c h a ra k te r wychowawczy naszego „ P rze­

bojem". Szkoła średnia, mając w swych założeniach i ce­

lach dążności wychowawcze, popiera nasze usiłowania, które będą owocniejsze, jeżeli zrzeszym y się p rzy naszym sztan d a rze duchowym i będziemy pracować i wychowywać siebie pod kierunkiem władz szkolnych. Na nas, uczniach wyższego gimnazjum, spoczywa ten wielki, ale zaszczytny obowiązek p rzygotow yw ania kolegów młodszych do tej pracy, k tó rą te raz sami kierujemy. O tem niewolno nam zapominać. Musimy zawsze pamiętać o nich i o tem, że przejęliśm y go od naszych kolegów, w celu kontynuo­

wania zaczętej przez nich pracy i w pajania ideologji filo­

ma ck ic j. Na progu nowego roku zdajmy sobie spraw ę z' ogromu p racy znajdującej sio w 32 numerach naszego „ P r z e ­ bojem", a wówczas lepiej zrozumiemy v ie lk o ś ć celów, do k tórych dążymy. Niechaj dotychczasowa nasza praca i o- woce tejże, po pokonaniu dotychczasowych trudów, będą dla nas podnietą i zachętą do dalszych wysiłków, by roz­

wijać dalej na łamach „Przebojem11 umiłowanie i ukocha­

nie tego co „wielkie i święte".

W szczepiajmy w nasze młode dusze przebojem po­

karm duchowy, który wychowywał całe pokolenia w szczyt­

nych ideach wielkiego romantyzmu polskiego, wśród n aj­

cięższych w arunków. Zabrońmy wStępu do serc naszych pesymizmowi i zwątpieniu. Zawsze ufni we w łasne siły i lepsze ju tro rozpocznijmy ten chlubny dla nas pią ty rok istnienia „Przebojem*1 ze słowami na ustach: „ciągle wyżej, wyżej, do gwiazd, do słońca!“

Kutno 10/1-27 r. R. Z. C. KI. V III.

Aleksander hr. Fredro

w 50 rocznicę zgonu.

W początkach X IX wieku, w okresie ogólnego p rz y ­ gnębienia z powodu upadku Polski, w chwili, gdy rom an­

tyzm począł zyskiw ać coraz więcej zwolenników wśród polskich twórców, uważających siebie za wskrzesicieli du­

cha narodu polskiego, zjawił się na horyzoncie lite ra tu ry polskiej człowiek, nie usposobiony zupełnie tragicznie, nie przejęty, byronizmem i pesymizmem — cechami ro­

mantyków.

Człowiekiem tym był A leksander hr. F redro, urodzo­

ny w 1793 r. Pochodził on z Małopolski, gdzie ojciec je­

go, bogaty i pracow ity szlachcic, posiadał m ajątek ziemski.

Z początkami nauki zaznajomił go ojciec, lecz mały Oleś niechętnie garn ął się do wiedzy. Więcej czasu bowiem

(5)

spędzał sam otnie na polu lub w salonie, niż p rz y książce.

Skłonny do dumań, pow ażnego usposobienia, zyskał on w gronie rodziny imię „młodego s t a r u s z k a 11. W yjechaw szy do Lwowa, uzupełniał on tam b raki swego w ykształcenia, które, jak sam się wyraził, musiały być bardzo duże, a w pam iętnikach swoich zw raca się do swego nauczycie­

la ze słowami: „o P łach etk o zm arnow ałeś mi młode la ­ ta". Lecz i we Lwowie oddawał się więcej szermierce, jeździe konnej i innym sportom. Z życia tego w y tr ą c i­

ły go dopiero w ydarzenia n a tu ry politycznej. O g arnięty ogólnym entuzjazmem, w stąpił on w 16 r. życia w szeregi Napoleona. W randze porucznika, potem k apitana, wziął F r e ­ dro udział w całej kam panji napoleońskiej; był świadkiem w zro stu potęgi swego wodza i jego upadku. R ozczarow a­

ny i zaw iedziony w nadziei, wrócił on po abdykacji cesa­

rz a do Małopolski. Z wojen napoleońskich wyniósł: k rz y ż v ir t u ti militari, w stęgę legji honorowej i b ogaty zasób doświadczeń życiowych. Nie zam arła w nim jednak w ży­

ciu obozowem skłonność literacka, k tó r ą w ykazyw ał już od w ieku dziecięcego. Owszem, dzięki różnorodnym p r z e ­ życiom, s ty k a n iu się z dziesiątkam i typów ludzkich, dzię­

ki zw iedzeniu całej p raw ie Europy, w zrósł znacznie jego ta le n t twórczy. W ojny napoleońskie spowodowały zupełny upadek moralności. Młodzież, pow róciw szy z szeregów , u- pojona b o h aterstw e m rzuciła się w w ir zabaw i użycia, staczając się coraz niżej. Od tego to w a rz y s tw a stronił A leksander. Z wielkim bólem serca począł przyglądać się wadom społeczeństw a, k tó re to wady p ra g n ą ł wykorzenić.

To moralne pogłębienie, połączone z nieszczęśliwemi p rz e ­ życiami poety na tle miłosnem, dokładną znajomością ś w ia ­ ta i dzięki nadzw yczajnem u darow i spostrzegaw czości, da­

ło autorow i im puls do rozw inięcia swojego ta le n tu kome- djopisarskiego. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności znalazł on pew nego księgarza, u k tórego zakupił dzieła Moliera.

W komedjach swoich w zorował się na tym a u to rz e f r a n ­ cuskim, w prow adzał jednak do akcji swej więcej życia i dowcipu. P ie rw s z e jego dzieła są słabemi • naśladownic- twam i u tw orów tego komedjopisarza. Dużo. je st w nich deklamacji, mało zaś uw agi zwrócił p o e ta na tok akcji.

W pierw szym okresie jego twórczości do roku 1840 po­

w sta ją w szystkie w ażniejsze komedje, „P an G eldhab“,

„Śluby panieńskie**, i „Zemsta". P a n G eldhab jest to typ bogacza—p arw eniusza. J e s t to typ w zięty z życia, sp o ty ­ k a n y w ówczesnem społeczeństwie. Gdy F re d r o chciał w y­

staw ić w W arszaw ie „P ana Geldhaba", odpowiedziano mu zrazu, że w Polsce niem a ludzi tego pokroju, lecz s z tu k a raz w ystaw iona zysk ała ogólną sym patję widzów i szacu­

nek całego społeczeństw a.

(6)

Rok 1830 był okresem, kiedy społeczeństwo wchodzi­

ło na nowe tory rozwoju. Marzenia S tanisław a A ug u sta 0 uprzem ysłow ieniu p ań stw a poczęły się realizować. Z a­

panow ała myśl, by oprzeć byt społeczny na ogólnym k ap i­

tale. Czas ten wydał w prawdzie najbardziej wybujałych rom antyków, ale w iększa część społeczeństw a zw racała u- wagę na sp raw y m aterjalne. Stąd pow stał typ kupca Geldhaba, k tó ry całemi siłami dąży do wzbogacenia się 1 pom nażania swego majątku.

Niejedną g orzką chwilę przeżył F redro, zanim utwo- ry jego znalazły się na scenie w W arszaw ie i we Lwowie.

W komedji „Trzy po trzy" pisze on, iż czuje się nieszczęśli­

wym, gdyż musi ciągle oczekiwać na w ystaw ienie swoich utworów. „Śluby panieńskie" posiadają już akcję bogatszą.

K oncentruje się ona dokoła dwóch osób: Gustawa, i Anieli.

Mężczyzna młody, rządzi się tylko rozumem, kobieta zaś, bierna, czuła, dobra, słucha tylko podszeptu swego serca.

Komedja ta jest jedną z najlepszych. P an u je w niej ko­

mizm i spokój, ch ara k tery zu jący dosadnie życie polskie w dworkach szlacheckich. W utw orach F r e d ry z n a la z ł/

odzwierciedlenie czasy saskie. C h a ra k te ry s ty k ę szlachty z tego okresu daje nam „Zemsta za mur graniczny". Z aj­

muje ona obok „Ślubów panieńskich" najpoczestniejsze miejsce. Barwnie, z zupełną prawdą przedstaw ił F red ro życie Polaków z czasów saskich. W e w szystkich jego komedjach panuje niepodzielnie dowcip, lecz szczytem dowcipu jest „Pan Jow ialski". N ieprzychylny byI s to s u ­ nek społeczeństw a do F re d r y w pierw szych latach jego twórczości. Romantycy napadali na niego z powodu sprzecz­

nego kierunku, głoszonego przez poetę, a pseudoklasycy widzieli w nim epigona nowego romantyzmu. N ajostrzej­

szą i n ajzgryźliw szą była k ry ty k a S ew eryna G oszczyńskie­

go w r. 1835, który odsądzał F re d rę od czci i wiary, tak że ten, pomimo, że do końca swego życia pisał dużo, nie ogłosił już drukiem żadnego swego dzieła.

Do w iększych utw orów F re d r y należą: „Zrzędność i p rzekora", „Cudzoziemczyzna", „Mąż i Żona", „Odludki i p o e ta “. Pomimo nieprzychylnego stan o w isk a krytyki, cieszyły się te dzieła nadzwyczajnem powodzeniem na sce­

nach polskich, a wykonawców ról oklaskiw ała publiczność z zapałem. Dużą część swego życia przepędził poeta we Lwowie, wyjeżdżając tylko na krótko w r. 1824 do Włoch.

W 1828 r. w stąpił ten w ybitny nasz komedjopisarz w związ­

ki małżeńskie, a szczęśliwe pożycie wpłynęło dodatnio na jego twórczość. Z tego właśnie okresu pochodzą jego naj- w spalsze dzieła, jak: „Śluby panieńskie", „Dyliżans",

„Zemsta", „Ciotunia", „G w ałtu co się dzieje" i inne. J a k wspominałem F red ro zamilkł zupełnie po u k aza niu się

(7)

o strej k ry ty k i S ew eryna Goszczyńskiego w rozp raw ie p.

t.^ „Nowa epoka w poezji polskiej41.

W s k u te k ciągłych niespraw iedliw ych k ry ty k , zagości­

ło a v duszy poety zniechęcenie, w zrosła gorycz do św iata i ludzi. Wobec czego pogrążył się w głębokim sm utku i postanow ił zap rz e sta ć w ydaw ania dziel drukiem, o czem sam się w yraża: „Połamałem pióro au torskie, aby w gęstym cieniu g łu p stw a u kryć się przed cięciem i jeszcze niezno­

śniejszym brzękiem człowieczych komarów, aby nie być tarczą, przez k tó rą można strzelać do całej w a rs tw y spo- łecznej“. T a k ą to nagrodę otrzym ał F re d ro od ówczesne­

go społeczeństw a polskiego. Od tego czasu in tereso w a ły go przew ażnie sp ra w y ekonomiczne kraju. Nie mogąc wpłynąć na naród swoimi utworami, s ta r a ł się on osobiście w łasną in terw encją przyczynić się do ogólnej p opraw y do­

li współziomków. Bral więc czynny udział p rzy zakłada­

niu różnych banków, kas pożyczkowych, budowy kolei, za­

kładaniu tow arzy stw ubezpieczeniowych i t. p. Na żąda­

nie nam iestn ik a Galicji, hr. Stadjona, skreślił 011 memorjał:

„Uwagi nad stanem socjalnym w Galicji w 1846 r . “, w którym sk ry ty k o w ał u s tró j centralny, panujący pod zaborem austrjackim . Domagał się reform politycznych i społecz­

nych, popraw y b ytu mas społecznych, wzięcia w opiekę sfe r robotniczych przez rz;)d, a nadew szystko żądał 011

ośw iaty i przyw rócenia szkół narodowych, polskich. Do­

piero ta p ra c a zdobyła mu uznanie społeczeństwa. Całe- mi siłami dążyło ono, ażeby uprzyjemnić 11111 życie, zw ró­

cić mu należną cześć, od k tó re j został odsądzony przez kilku krytyków , kierujących ówczesnym ruchem literackim.

W dowód uznania mianowany został F red ro honoro­

wym obywatelem m iasta Lwowa i nagrodzony złotym me­

dalem za zasługi, położone około sceny polskiej. Rok 1>X7<>

pokrył żałobą całą Małopolskę, gdyż umarł ten, k tóry chciał pchnąć naród na nowe tory. Dopiero po jego śmierci poczęto czcić w nim wielki talent twórczy, jego myśli i wskazania.

Czas w ykazał nam jaką w artość miały i mają dzieła tego komedjopisarza. F red ro bowiem jest właściwym tw ó r­

cą komedji polskiej. O11 wzniósł komedję do najwyższych szczytów, i nikt przed nim ani po nim nie wzniósł się wy­

żej. Od niego poczęła rozwijać się scena polska i poezja dram atyczna. W utw orach jego mamy św ietne typy ówcze­

snego społeczeństw a polskiego. S ta ra ł się on w okresie wybujałego romantyzmu, kierującego się tylko uczuciem, stanąć do walki z egzaltacją. P osłużyły mu do tego:

w yjątkow y d a r s p o strzeg an ia błędów ludzkich i ta len t sce­

niczny, oraz niew yczerpany humor. Dzięki nim stał się F red ro pierw szorzędnym komedjopisarzem. Nie stw orzył on jednak nowego k ierunku w lite ra tu rz e polskiej.

(8)

Komedje F red ry , pomimo iż ideą sw ą odnoszą się do dawnych czasów, są jeszcze dzisiaj ak tu a ln e i gryw ane n ieraz na scenach pierw szorzędnych teatrów , co najlepiej świadczy, w jak wielkim błędzie była ówczesna k ry ty k a literacka, wydając powierzchowny sąd o wybitnym ta le n ­ cie F redry. Potomność dopiero osądziła go, a uznanie j a ­ kiem cieszą się jego sztuki, świadczy najlepiej o jego s ła ­ wie i o czci, ja k ą społeczeństw o obdarza jednego z n aj­

w iększych twórców polskich.

Kutno 10.1-1927. M. W IT K O W S K I ki. V III.

W moim ogródku.

S k rzy p ią cichutko sm utne kępy bzów, W i a tr po nich świszczę zimny i wilgotny, P od niebem płynie dzień chm urny i słotny, K tó ry dziś minie, ju tro wróci znów.

B łotniste ścieżki paczą się wśród grządek, Na k tó ry ch leży jeszcze brudny śnieg.

— Na kanw ie życia najsm utniejszy ścieg Kładzie u znany oddawna porządek.

W k ątach się czają zjawy dawnych snów, K tóre minęły, zbladły w św ia ta głuszy, A dziś chcą wrócić do stęsknionej duszy.

— C ichutko sk rz y p ią czarne p r ę ty bzów...

O, pójdźcie do mnie minione marzenia, Pójdźcie upojne moje dawne sny!

— Z mokrych gałęzi sreb rn e lecą łzy W b ło tn is tą otchłań zimna i milczenia...

K utno, d. 10.1.27. J. POD CZA SK I kl. VII.

P r z y j a ź ń .

P o ru sz a n o na łamach naszego pisem ka różne zagad­

nienia. Zdawałoby się, że zostały już rozp atrzo n e w sz y st­

kie kw estje, noszące c h a r a k te r ogólny i dotyczące mniej lub więcej zagadnień życia koleżeńskiego, wzajemnego s to ­ su n k u kolegów i ich współpracy, o p artej na t. zw. w spół­

życiu. A jednak... jednak zapomniano o jednej ze spraw wielkiej wagi... o spraw ie, k tó ra jest, była i będzie zawsze żyw otną w każdym okresie naszego życia. Zapomniano o przyjaźni! Czyżby ogół kolegów uw ażał przyjaźń za rzecz zbyteczną?. T ak zdaje się nie jest. W gimnazjum na- szem często spotkać można jej objawy, częstokroć wielce

(9)

od siebie różne. Ale nic dziwnego; nic każdy jednakowo myśli i czuje, nie każdy jednakowo pojmuje przyjaźń.

O statecznie faktem jest, żo n ik t nie poświęcał naw et słów p aru w naszem pisem ku zagadnieniu przyjaźni. Być może, że przyczyną tego było uświadomienie sdbie że mo­

gą być różne poglądy na tg spraw ę. Sądzę jednak, że tak piękne i wzniosłe uczucie jak p rzyja źń zasługuje na bliż­

szą uw agę i na bezstronne rozpatrzenie. I dlatego w ła­

śnie, clicąc przyczynić się do zw rócenia uw agi kolegów na spraw ę przyjaźni, w yrażę tu moje indywidualne zap a­

tryw anie, które pragnąłbym, aby zapoczątkow ało szerszą dyskusję na ten temat na łamach „Przebojem 11. Czy mi się to uda, przyszłość pokaże.

Ale powróćmy do tematu. P rz y ja ź ń jest- to uczucie oparte na szczerej bezinteresow ności, wzajemnem zro zu ­ mieniu usposobień i na wzajemnej chęci zbliżenia się do siebie. Pozatem wiemy wszyscy, jakie są objawy przyjaźni;

jednakże byw a też, że przyjaźń pozostaje ta k głęboko u- kry ta , iż poznać się daje jedynie w w yjątkow ych w ypad­

kach. ' Czasem znów uw ażam y n ie k tó re p o stępki za objawy przyjaźni, k tó r a w danym w ypadku nie istnieje.

Mamy w tedy objaw odpowiedniego znalezienia się, mogące ­ go nie mieć zw iązku z uczuciowością. Po czem więc poznać można praw dziw ą przyjaźń?

To, co ni}’ zwykliśmy w życiu codziennem nazywać przyjaźnią, jest w przew ażnej ilości w ypadków Uczuciem chwilowem, nietrw alem i zależnem w wielkiej mierze od okoliczności. N ietrudno jest mieć przyjaciół w szczęściu, zw łaszcza wówczas, gdy niczego od nich nie potrzebujemy.

Dlatego to właśnie trudną jest rzeczą rozpoznać i odróżnić praw dziw ą p rzyja źń między ludźmi, którym dzieje się do­

brze. W ielu z tych t. zw. przyjaciół odw raca się od nas z chwilą naszego (nawet najmniejszego czasem) niepowo­

dzenia, aby przypadkiem nie być narażonym na prośbę o pomoc; czyni to z re s z tą dlatego, że* o wiele wyżej ceni swój niczem nie zakłócony spokój, n iż niesienie pomocy innym, chociażby n aw et drogą okazania im najdrobniejszej lecz cokolwiek kłopotliwej przysługi. K rótko mówiąc słu s z ­ ne jest przysłowie, że przyjaciela poznaje się w niesz­

częściu. P raw d ziw a p rzy ja źń nie cofa się bowiem przed żadną ofiarą, a cóż dopiero przed trudnościam i lub niew y­

godą, na ja k ą n a raż a się każdy, p ragnący swemu p rz y ja ­ cielowi dopomóc. Dużo łatw iej zatem spotkać praw dziw ą przyjaźń wśród tych, którz}^ są zm uszeni do ustaw icznego bo rykania się z losem i do w alki z przeciwnościami. Dla tych ludzi p rzy ja źń je st rzeczą świętą, jest osłodą i podporą, ich życie jest tem, co im dodaje sił do w ytrw ania. Bez względu na środowisko, w którem się obracamy, pow inni­

(10)

śmy uw ażać się za tych ostatnich. W praw dzie mamy tro ­ skliwych Rodziców i- Wychowawców, k tó rz y z godną n aj­

w yższego podziwu troskliw ością i poświęceniem zabiegają kolo naszego dobra, nie mniej je anak potrzebujem y tego promiennego uczucia, k tó re zowie się przyjaźnią. Uczucie to jest nadzwyczaj wzniosie i uszlachetniające duszę, z jednem tylko rów nie cudownem uczuciem porów nać je można: z miłością rodziców do swych dzieci — tego naj­

piękniejszego objawu bezinteresow ności, połączonej z zu- pełnem zaparciem się siebie i z dobrowolnem narażaniem się na rozliczne zm artw ienia i kłopoty. Pam iętajm y 0 jednem, że jesteśm y składow ą częścią przyszłego społeczeństwa, przyszłych obyw ateli naszej Ojczyzny.

Szkoła jefet £ n a tu ry rzeczy także rodzajem małego spo­

łeczeństwa, którego jesteśm y członkami. J a k ą ż więc będzie przyszłość Ojczyzny, jeżeli już od najw cześniej­

szej młodości dbamy i troszczymy się jedynie o nasze własne dobro, gorzej jeszcze... zazdrościmy innym, zam iast cieszyć się z ich powodzenia. A przecież niema silniejsze­

go łącznika i uosobienia wzajemnej zgody ponad tę nie­

docenioną powszechnie i ignorow aną (rzekomo dla własnej wygody i dobra) przyjaźń. Ju ż od najwcześniejszej mło­

dości powinniśmy w yrabiać w sobie jasne zrozumienie przyjaźni. I oto teraz, gdy jesteśm y zrzeszeni w tem na- szem pieiw szem , na drodze życia spotka nem społeczeń­

stwie, jakiem jest szkoła, pow inniśmy pracować w jaknaj- większej zgodzie i jaknajlepszych stosunkach. Nie zapo­

minajmy, że w szyscy bez w y jątk u jesteśm y dziećmi naszej Matki — Polski, a opiekuje sio nami w szystkim i jedyny Ojciec nasz — Bóg.

P rz y ja ź ń jest właśnie tym węzłem, k tó ry jednoczy w pracy i zespala w dążeniach. Im w bliższym kontakcie duchowym i uczuciowym pracow ać będziemy, to lepsze 1 łatw iej osiągniemy rezultaty, a o nie chodzi nam przecież tak bardzo... Poza tem w szystkiem przyjaźń ma jeszcze zalety, o których możnaby pisać. J e d n a k p rzestanę na w ymienieniu i zobrazowaniu najw iększej z nich. Oto przyja źń jest jedynym praw dziw ym pocieszycielem w n iesz­

częściu a najmilszym tow arzyszem w powodzeniu. Nieje­

den z nas doświadczył już n ieraz przeciwności życiowych, dla niejednego p rz y b ra ły one może naw et formę i znacze­

nie nieszczęścia. Zdajemy więc sobie spraw ę z. tego nie­

określonego w p ro st stanu, k tó ry wzbudza w nas p rag n ie­

nie czyjegoś współczucia i każe nam szukać pocieszenia u innych. A że najchętniej udamy się z tem po ra tu n e k i słowa pociechy do naszych przyjaciół, to chyba naw et nie potrzeba wspominać. W szak kto ta k jak przyjaciel może serdeczniej dodać sił do w ytrw ania, do kogo zwrócimy się

(11)

z ta k ą ufnością? Naszymi najlepszym i i n ajb ezinteresow niej- szymi przyjaciółmi są nasi Rodzice, ale n ie s te ty nie w sz y st­

kich z nas obdarzył Bóg długiem życiem naszych N aj­

droższych.

Widzimy więc jasno zalety i cel przyjaźni, bez k tó re j życie tyle traci na w artości. T e ra z ro z p a trz m y jeszcze, jak należy dokonywać w yboru i jakich w ybierać przyjaciół.

P rz e d ew szy stk ie m zastanów m y się, czy przyjaciół mu­

simy w ybierać tylko w śród kolegów? Nie! Zupełnie z ro z u ­ miałą je st rzeczą, gdy kto, dzięki odpowiednim w arunkom i szczęśliwemu zbiegowi rzeczy, znajdzie sobie p rzyjaciela poza szkołą. To też nie można twierdzić, że przyjaciół należy w ybierać tylko na te re n ie swej szkoły. T w ie rd z e ­ nie tego rodzaju krępow ałoby wolność i swobodę naszego uczucia, ograniczając niezależność działania. Każdy p r z y ­ jaciel jest dobry i pożądany, oczywiście o ile nim jest istotnie, ale tu ta j wchodzą p rzy dokonyw aniu w yboru pew ­ ne czynniki, odgryw ające w ażną rolę. Musimy je wziąć pod uwagę. Otóż powinniśmy zaw sze s ta ra ć się o p rz y ja ­ ciela z tego środowiska, w k tórem najczęściej przebyw am y i z k tó rem najwięcej mamy do czynienia, a to dlatego, iż tem samem mamy w iększe dane, aby być p rzez eń zrozu­

mianym. Nie należy tego tra k to w a ć jako zasadę, ale też i nie można lekceważyć. Dodam, że z wyborem nigdy nie należy się śpieszyć, lepiej namyślić się dwa razy, niż raz zbłądzić, bo przecież niema podobno gorszego w roga od złego przyjaciela. D ana osoba pow inna zostać moim p rz y ­ jacielem nie dlatego, że jej z tem je st wygodnie, lub że to odpowiada jej mniej lub więcej nietrw ałym zachciankom, ale tylko dzięld praw dziw em u uczuciu, na k tó r e składać się pow inny sym patja, zrozum ienie i pokrew ieństw o.

N iestety już przekonałem się o tem, jak przy k rem i s kutkam i można pi'zypłacić niestosow ny wybór. Jeżeli zgó rv wiemy, iż p rzy ja źń n asza z daną osobą p o trw a n ie­

długo, lepiej jej wcale nie zaw ierajm y, a unikniem y przy- ki-ości z erw an ia i niemiłych czasem (o ile ma się do czy­

nienia z osobą o b ra k u zasad etycznych) n astęp stw .

Gdy więc będzie nas jednoczyła zgoda, gdy będziemy się wspomagać rad ą swych przyjaciół — w tedy we w łasnem sercu znajdziemy zadowolenie i innym będziemy osłodą w chwilach ciężkich.

J. JA Ł O W IE C K I. KI. V III.

Fryderyk Szopen.

(Synteza).

Muzyka polska, aż do u k aza n ia się p ie rw szych dzieł- Szopena, p ozostaw ała pod wpływem muzyki zachodu. On

O

(12)

pierw szy z pośród kom pozytorów polskich przew yższył swojemi kompozycjami m istrzów innych narodów, zarów no pod względem tw orzen ia nowych form muzycznych, jak zdobyczy melodyjnych. O polakiem pochodzeniu Szopena świadczy ta k jego ród jak i m uzyka czasami tkliw a, cicha a namiętna, rzew n a a mocna i groźna, w k tó re j odczuwa­

my i poznajemy duszę P o la k a i dzieje naszej ojczyzny.

U rodził się on 22 lutego 1810 ro k u w Żelazow ej Woli pod W arszaw ą. Od tej chwili rozpoczął się dla niego szczęśli­

wy okres życia wśród ukochanych osób, k tó r y trw ał aż do śmierci matki, J u s t y n y z K rzyżanow skich. Niezadługo za­

poznał się Szopen z jedną ze sztuk, k tó r a w y w a rła ogrom­

ny wpływ na jego b ujną wyobraźnię, do tego stopnia n a ­ wet, że zap ra g n ął oddać jej się całą duszą. S praw czy­

ni tego to muzyka. W tym k ie ru n k u kształcił się począt­

kowo u Wojciecha Żywnego, k tó r y będąc miłośnikiem dzieł S ebastjana Bacha, zwrócił młodego bo 7-mio letniego ucz­

n ia do źródła głębszej piękności muzycznej. W iele także zaw dzięczał Szopen Józefow i Elsnerow i, d yrektorow i w a r­

szaw skiego konserw atorjum , k tó ry był jego nauczycielem kompozycji i dopomógł mu do ukończenia studjów. W tedy to pod k ierunkiem tego znanego pow szechnie m istrza po­

w stały pierw sze u tw o ry Szopena, początkowo drobne, póź­

niej w iększych rozmiarów. K ilk a k ro tn e publiczne w y s tą ­ pienia zjednały mu sławę, k tó ra w z r a s ta ła bezustannie, w miarę osiąganych zag ra n icą sukcesów. W yjeżdżał on do B erlina i W iednia, gdzie koncertow ał z dużem powo­

dzeniem, a n astęp n ie po kró tk im tam pobycie, złamany wiadomościami o losach pow stania, udał się w ro k u 1881 do P a ry ż a . Dwa jego koncerty, które odbyły się tam z w iosną 1832 roku, zjednały mu uznanie, szacunek a n aw et p rz y ja ź ń w ybitnych przedstaw icieli muzyki, ja k R ossini’ego, Cherubini’ego, Berlioza, Liszta, Hillei’a. P rz e z cały czas pobytu w P a r y ż u zajmował Szopen pierw sze miejsce w świecie artystycznym , w śrćd najprzedniejszych umysłów Francji. J e d n a k los nie dozwolił mu święcić dalszych triumfów. Po nieszczęśliwej miłości do panny Marji W o ­ dzińskiej, biedny suchotnik, opuszczony n aw et przez p r z y ­ jaciółkę swoją panią G eorge Sand, zam ierając powoli, od­

suwał się od ś w ia ta i zajęć, aż zgasł 17-go październ ik a 1849 roku. Choroba n u rtu ją c a jego organizm, tragiczne losy ojczyzny, życie na tułactw ie w P a ry ż u , nieszczęśliwa miłość, wreszcie tę sk n o ta za krajem, podsycały i tak już przeczuloną w rażliw ość tw órcy i zabarw iły tonem melan- cholji jego muzykę. Uczuciowość duszy spraw iła, że pod wpływem szczęścia w ybucha Szopen niepoham ow aną r a ­ dością i śmiechem, podczas gdy ból w s trz ą s a nim do głębi i wydobywa z jego muzyki tragiczne akcenty rozpaczy.

(13)

— 11 -

Mając do czynienia z salonam i a ry s to k ra tó w , wniósł Szo­

pen do muzyki p ie rw ia s te k w ytw orności, k tó re j nie s p o ty ­ kano dotychczas. P rz e s a d n y w p ro st sam okrytycyzm s p r a ­ wił, że w sz y stk ie swoje dzieła opracow yw ał on ta k dro­

biazgowo i m istrzow sko, dopóki nie zadow oliły jego n a j­

w yższych w ym agań k rytycznych. T w órczość jego o g ra n i­

czyła się do u tw o ró w fortepianow ych, a obejmuje 74 kom­

pozycje, prócz kilk u u tw o ró w nie posiadających opusu.

Zarów no z zam aszy sty ch polonezów, b o h a te rsk ic h sonat, tęsknych n okturnów , tajem nych preludjów , ja k też z po­

w iewnych im promptów, rom antycznych ballad i pełnych elegancji walców, w y z ie ra duch Szopena, k tó r y w szystko rozumie i w sz y stk o odczuwa, bo w sz y stk o to polekie.

W koncertach swoich o r k ie s t r ę u sunął 011 na dalszy plan, w yznaczając jej akom panjam ent, n ato m ia s t ty tu ło w ą p a rtję p o zostaw ił fortepianow i. Z a w ie rają one piękne pomysły melodyjne, o czem najlepiej św iadczy Rom anza w k o n cer­

cie E-moll, o k tó re j pisze Szopen w liście do T y t u s a W oj­

ciechowskiego: „ c h a ra k te r jej romansowy, spokojny, melan- choliczny; pow inna czynić w rażen ie miłego s pojrzenia w miejsce, gdzie s ta w a tysiąc lubych przypom nień n a myśli.

J e s t to jakieś dumanie podczas pięknej w iosennej 11003^, ośw ietlonej księżycem". Zarów no w koncertach ja k i scher- cach nie dba tw órca o formę, bowiem przez to mógł n a j­

swobodniej u ze w n ę trz n ia ć swoje uczucia. J a k o p rzy k ła d może nam posłużyć p ierw sze scherzo, w któ rem po dzikim, niemal gorączkow ą w yobraźnią, podyktow anym ustępie, n astęp u je część natch n io n a o p a rta na melodji uroczej n a ­ szej kolendy „Lulajże J e z u n i u “. Z trzech sonat n ajp ięk ­ n iejszą jest s o n a ta B-moll bardzo w y raźn ie u tw orzona w duchu rom antyzm u muzycznego. T ajem nicze trjo, gorącz­

kowe scherzo, w reszcie sław n y m arsz pogrzebow y i pełen demonicznej g rozy finał, w ypływ ający z psychicznego n a ­ s tr o ju twórcy, składają się na to arcydzieło. Odrębny styl Szopena najlepiej odzw ierciadla się w etudach, u tw orach zryw ających z trad y c ją ćwiczeń technicznych, w k tó ry c h tw órca rozw iązuje najśm ielsze problemy techniki fo rte p ia ­ nowej i jednocześnie s tw a r z a nowe zasoby środków ogólno- muzycznych. J e d n e z nich noszą c h a r a k te r poem atów li­

rycznych, inne n ato m ia s t poza p rz e p ię k n ą melodją odzna­

czają się m elancholją i tragizmem,, lub też w ybuchają z żyw iołową siłą. Czy to etu d a C-moll, zw ana rewolucyjną, k tó ra p o w sta ła pod bolesnem w rażeniem u p a d k u W a r s z a ­ wy w p o w sta n iu \V ro k u 1830—1831, czy to potę żn y r a ­ psod o natchnionym polocie, etu d a A-moll, każda z aw ie ra głębokie myśli, pod którem i k ry je się dusza Szopena.

Same już ctu d y starczyłyby, aby jego nazw isko u t r w a ­ liło się na w ieki w h is to rji muzyki, bowiem u tw o ry te

(14)

— 12 —

p rzew y ższają w szystko, co na tem polu istniało przed Szopenem. Do dzieł mniejszych, lecz rów nież potężnych zaliczamy w p ie rw szym rzędzie jego preludja, u tw o ry n a ­ cechowane głębokim sm utkiem i tę sknotą. Są to małe k ilk u n a s to ta k to w e szkice, w k tó ry c h jed n ak miał Szopen zam ykać całe d ra m a ty czy to w formie zbliżonej do etud lub też w bardzo p ro sty m układzie. F ra n c is z e k L iszt, w ielki wielbiciel S zopena w ten sposób w y ra ż a się o jego kompozycjach: „są to rozliczne p rzejaw y nam iętności, cza­

rodziejskie ogniki zalotności, nieświadome siebie p rzec zu ­ cia, k a p ry ś n e fa n ta z je , zdmuchnięcia nagłe tych radości, co już z zaw odam i śmierci na ś w iat przyszły, podobne do róż wysilonych, k tó ry c h sam zapach zasmuca, bo wiemy, że je lada tchnienie w ia t r u pozbaw i korony; uciechy bez dnia w czorajszego i bez ju tra ...“ Do k a te g o rji mniejszych form n ależą ta k ż e genjalne n o k tu rn y S zopena o treści li- ryczno-erotycznej. Mimo w ielkiej rozm aitości tem atów poetyckich, p osiadają one w spólny k o lo ry t dźwiękowy, ta k i właśnie, jakiego w ym aga poezja nocy. W słuchując się W ich melodję, nie możemy oprzeć s ię czarowi, jaki w y w ie ra ją one n a słuchaczów, k tó r z y w ta kich chwilach, n a w e t bezwiednie poczynają myśleć o miłości. N okturnów stw o rzy ł Szopen 19, jednak mimo to, że są one dziełem jednego twórcy, k ażdy z nich z a w ie ra odrębną treść i styl.

W y tw o rn o ś ć ducha S zopena najlep ie j uw idacznia się w walcach raz pełnych k o k ie te rji i dowcipu, innym razem przepełnionych stłum ionem i w estchnieniam i i ukry w an y m smutkiem. J e s t ich 14, w yróżniających się z pośród innych dzieł odrębnym stylem , k t ó r y w głów nej mierze polega w tym w y p ad k u n a dwugłosowości i mełodyjności głosu p ra w e j ręki. D zięki w łaśnie tej technice, walce Szopena mają bardzo d e lik a tn ą budowę i brzm ią niezm iernie po­

wiewnie. Rom antyzm Szopena najwidoczniej przejaw ił się w czterech jego Balladach. U tw o ry te aczkolw iek nie m a­

ją ściślejszego zw iąz k u z lite ra tu rą , jednak zw ykle są po­

ró w n y w an e z dziełami naszych rom antyków . P ie rw s z ą balladę zesta w iam y z pow ieścią W ajd elo ty z K on rad a W a l­

lenroda, d ru g ą w reszcie mianuje się tytułem „ŚAvitezianka“.

Szopen lubował się w silnych k o n tra s ta c h tem atów i dla­

tego F -d u r obok c h a r a k te r u idyllicznego, z aw ie ra c h a ra k ­ t e r b u rzliw y i nam iętny. W poprzednich jego u tw orach odgryw ał p ie rw ia s te k narodow y niepoślednią rolę, jednak dopiero w m a zu rk ach i polonezach w y stąp ił on ta k o k a z a ­ le, że p rz y g łu s z y ł w sz y stk ie inne uczucia i myśli. M azur­

ki to dzieło tę s k n o ty tAvórcy za ojczyzną. Znajdujem y tam sceny życia wiejskiego, melodje ludowe sm ętne i tkliwe, lub też d ziarskie i skoczne, poryw ające słuchaczów p ro s to ­ tą i p rz e p ię k n ą melodją. T a polskość S zopena inaczej

(15)

— 13 —

u ja w n iła się w polonezach, u tw o ra c h opiewających p rzeszło ść i p rzyszłość narodu. W chw ilach z w ą tp ie n ia i rozp ac zy lub też n adziei i radości, p rz e m a w ia 011 do n a ­ ro d u m uzyką, niosąc mu pociechę temi opow iadaniam i d aw ­ nych czasów. W czasach niewoli z a b ra n ian o czytyw ać Mickiewicza, Słow ackiego, K ra s iń s k ie g o , nie zabroniono tylko g ry w ać Szopena. A jednak w jego muzyce tkw i to, czego w zbraniano. W n iepozornych z w itk ąch n u t ro z s ie ­ w ał ten ś p iew ak n arodow y z a k a z a n ą polskość. J e d n a k nie doczekał się p lonu i n a g ro d y za sw ą w ydajną pracę. Do­

piero po śm ierci oceniono jego zasługi, położone ta k dla muzyki, ja k i dla całego narodu. N iedaw no temu s ta n ą ł w W a rs z a w ie pomnik n ie śm ierte ln eg o m is tr z a tonów, jako w y ra z hołdu i w dzięczności całego narodu.

W. MARYANOW SKI kl. V II.

W i c h e r . (Z cyklu — N asza Zima).

J u ż d rg a ją w ichrem p o w ie trz n e p rz e s tw o rz a , A m rok na ziemię zapa da ponury,

T ylko niekiedy z poza ciemnej chm ury K siężyc w ygląda, śląc mdłych św ia te ł morza.

A chm ur tum any w szalonej pogoni

Na wschód wciąż płyną, hen w niebios odmęty, Niby pędzone w ich u rą o k rę ty

P o oceanu n adąsanej toni.

W ic h r rośnie, huczy rozglośnem i tony, P o polach tańczy i z s z a ta ń s k im śmiechem P om iędzy d rz e w a ro zło ż y ste wpada;

W ije się, szumi i znów jak szalony P ęd zi przez pola, u m yka z pośpiechem I w s z a re j nocy otchłanie zapada.

K utno w g ru d n iu 19126 r. IKS. kl. VI.

Ś n i e ż y c a Nad sz a re m polem, nad łą k ą cichą I ponad szumiącym lasem,

P o n ad w ie ś n ia k a ch a te c z k ą lichą W i a t r wschodni h u la z hałasem.

Nieba n aszego cudne la z u ry Co chw ila s z a rz e ć się zdają.

(16)

W i a t r w schodni niesie na grzbiecie c h m u r y ,

. Co o śnieżycy wieść dają.

A słonko jasne k u zachodowi Schylać poczyna sw ą głowę, Oddając pokłon chm ur tumanowi, Co nieba zajął połowę.

P rom ień o s ta tn i oblał p u r p u r ą P o la i lasy i sioła,

W skoczył n a chm ury płynące górą, Raz jeszcze błysnął dokoła.

P u r p u r a znika, a ponad ziemią Mrok s z a ry już się rozsnuw a

C hm ury fjoletem jeszcze się mienią, Lecz on tę barw ę usuwa.

A czarne chmury, niby potw ory, P o niebie szarem tak lecą,

J a k znane w bajkach dziecinnych zmory, Co w młodych sercach stra c h niecą.

Szaro na świeęie, a hen ze wschodu W i a t r silny z mrozem kam ra tem (Mróz bał się, czekał słońca zachodu) L ecą w ziąść w ładzę n ad światem .

A ziemia cierpi, gdyż mrozu tchnienie T a k bardzo już jej dokucza,

Że słychać tylko ciche jęczenie...

Mrozowi w ia tr sił dorzuca.

Ale gdy widzi, że mróz o k r u tn y Za wiele sobie pozwala,

D mucha z sił całych nasz w ie trz y k butny, C hm ur zw ały napędza zdała.

N adbiegły tłumnie, olbrzymiem cielskiem Z a k ry ły gw iazdy n a niebie,

Z pośpiechem wielkim, iście djabelskim Lecą, w p ad ają na siebie.

W i a t r przycichł, spojrzał na pola puste, A potem ja k znow u huknie:

P oczekaj ziemio! — b ie lu tk ą chustę I ciepłą s p raw ię ci suknię.

Na jego rozkaz chm ur sinych zw ały Sypać moc śn iegu poczęły,

S ypały długo, ile go miały, Aż łąki, pola, zniknęły.

(17)

— 15 — A tylko jedna, b iała płaszc zy zn a R oztacza się p rzed oczyma;

P o d śniegiem śpi już ta ziemia żyzna, Zda się, że p ra w ie nic niema.

Śniegow ych gw iazdek m gliste tum any Z sinego nieba w ciąż lecą,

A wichr z nich tw orzy istn e k u rh a n y , Co sm utne w spom nienia niecą.

B iała pow łoka ziemię pokryw a, A polem łą ką i lasem

W i a t r wschodni leci, śniegi poryw a, W ś w iat pędzi dalej z hałasem.

K u tn o w g ru d n iu 1926 r. IKS. kl. VI.

Wiadomości z Polski i ze świata.

ZE SZK O L N IC T W A .

Podajem y kolegom do wiadomości, że bieżącego mie­

siąca na miejsce p. prof. B a r tla został pow ołany na s ta n o ­ w isko m in is tra W y z n a ń R eligijnych i Ośw iecenia P u b lic z­

nego p. s e n ato r, dr. medycyny G u sta w Dobrucki, były k ie ­ row n ik s z p ita la w Stanisław ow ie.

W I E L K I E SU K CESY P O L S K IC H SPO R T O W C Ó W ZAGRANICĄ.

Na m iędzynarodow ych k o n k u rsach hippicznych, roz gryw ających się w N ev-Yorku, w hali p a łacu sportow ego Madison Square G arden, tr z y a s y polskiej k a w a le rji major Toczek, r o tm is trz K rólikiew icz i poru czn ik Szosland w sła ­ w iły imię P o ls k i w całym świecie sp o rto w y m swojem wiel- kiem zwycięstwem. W zawodach, z pośród siedm iu drużyn różnych narodowości, P olacy zdobyli czołowe miejsce i swojem zw ycięstw em p ozyskali dla P o lsk i „ p u h a r n a ro ­ dów". W zaw odach brali udział s p o rto w cy francuscy, bel­

gijscy i inni. Oprócz tego zdobyli dziesięć n a g ró d indy­

w idualnych, z pośród k tó ry c h c z te ry pierw sze, dwie d ru ­ gie, trz y trzecie i jedną czw artą. Z w ycięstw em tem roz­

nieśli szeroko imię P o lsk i poza oceanem, zdobyw ając so­

bie uznanie n a jlep szej k a w ale rji na świecie. W a rs z a w a e n tu z ja s ty c z n ie w ita ła pow racających z A m eryki.

D rugim takim sukcesem sp ortow ym było zupełnie nie­

spodziew ane zw ycięstw o polskiej d ru ż y n y p iłk a rs k ie j L w o­

wian, nad r e p re z e n ta c ją p iłk a rs k ą W rocław ia. O statnio

(18)

— 16 —

polska d rużyna hockeyistów W a rs z a w s k ie g o Zw iązku Akademickiego w Chamonix odniosła walne zwycięstwo nad re p re z e n ta c ją Oksfordskiego U n iw e rs y te tu w sto su n k u 5:2. Szybkie i o s tre tempo g ry przyczyniło się do zw y­

cięstw a drużyny polskiej. N ajlepszym graczem na boisku okazał aię Adamoski, k tó r y s trzelił Anglikom 4 bramki.

URUCHOMIENIE W I E L K I E J R A D JO S T A C JI W A R S Z A W S K IE J.

D nia 15-go g rudnia 1926 r. rozpoczęła próbne n a d a ­ w anie nowa stacja nadaw cza o sile dochodzącej do 1 0-ciu kilow atów i o fali 1015 metrów. Zw iększona siła n ad aw ­ cza stacji pozwoli wielu radjoam atorom odbierać audycje bez anteny. Obecna stacja ma być p rzeniesiona do K ra ­ kowa, gdzie w ieża stacji będzie spełn iała rolę d ro g o w sk a­

zu dla lotników, z powodu silnych reflektorów . D zięki w ytężonej p racy „P olskiego Radja“, podjętej w W a r s z a ­ wie i na prow incji w celu uruchom ienia nowej stacji n a ­ dawczej, odbyła się w M inisterjum W y zn a ń Religijnych i Oświecenia P ublicznego konferencja w s p ra w ie z a s to s o ­

w ania rad ja do celów nauki, oświaty, sz tu k i i propagandy. I

W ynikiem tej konferencji ma być pow ołanie do życia s p e ­ cjalnego d e p a rta m e n tu radjowego. Zaczynam y się ruszać i bardziej intereso w a ć tym genjalnym w ynalazkiem .

R A D JO NA U SŁUG A CH NAUKI W H O L A N D JI. **

P ra k ty c z n i H olendrzy umieli już w y k o rz y s ta ć radjo dla celów oświatowych. Znaczna część rybaków , p osia­

dających s ta t k i rybackie, m ieszka na nich w raz z r o ­ dzinami. Gdy w yjeżdżają na połów, m uszą oczywiście i dzieci ich, w w iek u szkolnym będące, dla b rak u pomiesz­

czenia na lądzie, jechać z rodzicami. T roszcz ąc się o ich rozwój in te lek tu aln y , kształcą je wówczas zapomocą audy- cyj radjowych. W tym celu nadaje radjostacja w Hilver- sum, z polecenia M inisterjum Oświecenia, lekcje i szkolne w ykłady dla tych dzieci, w oznaczonych godzinach rannych.

Z LO TN ICTW A .

D nia 16 g ru d n ia r. b. p. m in is te r kom unikacji P aw eł Romocki w ystosow ał list pochw alny do lo tn ik a cywilnego p. K azim ierza Burzyńskiego, zasłużonego działacza na polu rozw oju lotnictw a cywilnego w Polsce. J e s t to lotnik, k tó ry ma za sobą już 250.000 kilom etrów odbytej podróży pow ietrznej bez żadnego w ypadku i uszkodzenia samolotu.

Dzięki inicjatyw ie i spraw ności takich jednostek jak p.

Burzyński, polskie lotnictwo cywilne zajęło jedno z p ie rw ­ szych miejsc w dziedzinie rozw oju lotnictw a cywilnego;

(19)

Z P O L S K IE J NAUKI.

W krotce zostanie o tw a rta w K rakow ie p rzy obser­

w atorium astronom icznem s tacja sejsm ograficzna dla reje­

stro w a n ia w strząśn ień ziemi na terenie P olski i silniej­

szych w strz ą ś n ie ń na obszarze Europy.

O D SŁO N IĘCIE POMNIKA Wł. REYMONTA.

Na początku g rudnia ubiegłego roku odbyło się na P ow ązkach w W arszaw ie odsłonięcie pomnika n ieśm iertel­

nego tw órcy Chłopów Wł. St. Reym onta. W uroczystości wzięło udział szereg znakom itości ze ś w ia ta a r ty s ty c z n e ­ go i literackiego. Na pomniku w y ry ty jest następujący napis „Bogiem zbrojny, Ojczyźnie duchem zaprzysięgły, piśm iennictw a polskiego chwała, ziemię plemienną niebem mieć kazał

NOWY CESARZ J A P O N J I.

P o śmierci cesarza japońskiego Yoslii-Hito, w stąpił na tron n a js ta r s z y syn jego K siążę Hiro-Hito.

CO SŁYCHAĆ O N A S Z E J F L O C IE ?

Kilka tygodni temu odbyła się uroczystość podniesie­

nia flag w Tczewie na nowych parowcach polskich. P arow ce te, o przeciętnej pojemności dochodzącej do 1 2 0 0 tonn, p rz e ­ znaczone są dla wywozu węgla polskiego.

O statnio rząd nasz zakupił we F ra n c ji pięć okrętów handlowych, k tó re mają się stać zaczątkiem przyszłej pol­

skiej floty handlowej. W dzień T rzech Króli odbyła się w Gdyni w obecności p. m in istra K w iatkow skiego uroczy­

stość podniesienia bandery polskiej na zakupionych o k rę­

tach. T rz y otrzym ały na chrzcie imiona: K raków, W il­

no, Poznań.

W grudniu zo stała ukończona budowa p o rtu wojen­

nego w Gdyni. P o r t ten zostanie oddany w niedługim czasie do u a y tk u m ary n a rk i wojennej. J e s t 011 urządzony według najnowszych w ym agań techniki, na w zór n ajlep­

szych portów wojennych innych p ań stw Europy.

R. Z. C.

Sprawozdanie z życia w gimnazjalnej drużynie harcerskiej im. T. Rejtana.

Członkowie I d-ny K utnow skiej w liczbie 11 spędzili bardzo miło letnie miesiące w harce rskim obozie, urządzo­

(20)

— 18 —

nym przez K u tnow ski Hufiec i Koło P rzyjaciół H arcerstw a.

Obóz rozbito na P o d k a rp a c iu koło m iasta Tuchowa.

Podczas częstych wycieczek zwiedzali druhow ie s ta r e budowle historyczne, położone wśród malowniczych gór- lasów i pól.

Między innemi zwiedzili: s ta re kościolki wiejskie, p a ­ miętające czasy k ró la .Jagiełły, w Ryglicach i w Gromniku, k la s z to r i kościoły w Tuchowie, ru in y zam ku w Melsztynie nad Dunajcem i ruiny zam ku pod R ytrem w Pieninach.

Pod koniec obozu u d a l i s i ę uczestnicy na wycieczkę w P ieniny i byli na szczycie „Prechyby" (1162 m. nad po­

ziom morza) skąd roztaczał s i ę piękny widok na dolinę, w któ rej leżą dwa miasta: .Stary i Nowy Sącz. N azajutrz druhowie w drapali s i ę n a s z c z y t „ S o k o l i c ę " , leżący na g r a ­ nicy P olski i Czechosłowacji. U s t ó p Sokolicy z jednej s tro n y toczy swe wody z s z u m e m Dunajec, z drugiej roz­

łożyło się m iasteczko Szczawnica ,słynne z wód leczniczych.

Podczas drogi pow rotnej do K u tn a zwiedzono Kraków W ieliczkę i Skierniewice.

19-go w rześn ia odbyła się zbiórka organizacyjna, na k tó re j podzielono drużynę na zastępy: „K ogutów 1*, „Lisów11

i „Orłów11, oraz odczytano regulamin. Na zakończenie od­

śpiew ano „Rotę".

25-go w rześn ia odbyły się ćwiczenia polowe. W ieczo­

rem rozpalono dwa ogniska pod w sią Kościuszkowem. W o­

kół ognisk u k ry li się harcerze, inni zaś podchodzili do u- krytych. Mrok zapadł, gdy drużyna, m aszerując naprze łaj przez pola, pow róciła ze śpiewem do miasta.

W miesiącu październiku d rużyna w raz z Hufcem brała udział w następujących uroczystościach:

3-go w obchodzie ku czci św. F r a n c is z k a z Asyżu, 10-go w Zlocie Sokołów, 21-go w defiladzie w czasie św ię­

ta P rzysposobienia Wojskowego.

7-go listopada odbyła się zbiórka d-ny na boisku gim­

nazjum. Stąd pomaszerowano w s tro n ę fo lw ark u Kutno.

Po 15 minutowym m a rszu zatrz y m a ła się d ry ży n a wśród rozrzuconych stogów i tu ta j wygłoszono „gawędę" n. t.

„S kau tin g a h a rc e rs tw o 11. Po k ró tk iej dyskusji ru s z y ła d ru ­ żyna w pole. Odbyły się tam podchody. H arcerze wy­

k o rzy stu ją nierówności terenu, k ry ją się, podchodzą i po­

rozum iew ają się znakam i lub alfabetem Morse’a. W końcu odbyła się zbiórka i po gromkiem „Czuwaj!" rozeszła się drużyna do domów.

I-sza d-na z dnia 8 listopada liczyła 27 harcerzy. 0- piekunem naszej drużyny jest p. prof. P iekarczyk, b. pilnie interesu jąc y się w szelką pracą harcerzy.

D rużynow y L. N IE D Z IE L S K I.

(21)

— 19 —

GLOSY MŁODSZYCH KO LEGÓW.

Pierwsze polowanie.

Gdy jesień smugami ściernisk poczyna tu i ówdzie złocić połe a osty gubią już swe p u szy ste główki pod wpływem powiewów w iatru, ud erza ją serca myśliwych sil­

niej. K ażdy z nich przygotow uje się do polowania, k tó re je st miłą rozryw ką. Nadchodzi upragniony dzień. Ranek jasny, pogodny i cichy. Słońce jakby ta rc z a o g n ista płonie na szafirow em niebie. W ybieram y się z ojcem na polow a­

nie. Spożyw szy naprędce skromne śniadanie i w ziąw szy torbę z ładunkam i i trochę pożyw ienia, ruszam y w pole.

W dali mignął szarak , po chwili zerw ała się z pobliskiego rż y s k a k u ro p a tw a i fru n ę ła spłoszona naszem ukazaniem się. Idziemy dalej. Myśląc o piosnce myśliwskiej: „Siedzi zając pod miedzą", zauważyłem, iż ojciec mierzy. Spoglą­

dam gorączkowo i nic nie widzę. W tem rozległ się huk w y strz a łu i zobaczyłem, że zając, k tó r y spał sobie smacznie i nieprzeczuw ał swrojego nieszczęścia, wywinął koziołka, jakby piorunem rażony. Okazało się, że s trz a ł był celny. Podchodząc do pierw szej w tym ro k u zdobyczy, chciałem ją podnieść, aby obejrzeć. Lecz cóż widzę? — s z a ­ ra k zry w a się z szaloną szybkością i pędzi co tchu. J a za nim, ale widząc, że go nie dogonię, cofnąłem się, s poglą­

dając na ojca, k tó ry strzelił ponownie. Zając, w skakując do rowu, zniknął nam z oczu. Wobec tego zabiegam y mu z dwu stron, szukając niecierpliw ie zbiega. W tem s p o s tr z e ­ gam rozciągniętego p rzy ścianie row u zająca. W ziąw szy go za nogi, niosę i zbliżam się do ojca. T a k skończyła się n asza przygoda z zającem. Na tem nie koniec. R u sza­

my dalej. Na świeżo zorany, zagon w ysuw a się naprzód jedna, za nią druga, trzecia i tak kolejno cale stado k u ­ ropatw . Jeden s trz a ł ubił dwie z nich Zmęczeni, z a t r z y ­ mujemy się na rozleglej łące, ażeby się czemś posilić, gdyż byliśmy głodni. P o posiłku mówi ojciec, iż pójdziemy w głąb łąki, gdzie są dzikie kaczki. W s ta ję i zaczynam rozglądać się po łące. Wdali, na rzece widzę jakieś p u n ­ kty, pływające po wodzie. Były to w rzeczywistości dzi­

kie kaczki, o k tó ry ch słyszałem p rzed chwilą od ojca.

Podchodzimy je więc ostrożnie, ażeby ich nie spłoszyć. Z a ­ chodząc od stro n y przeciwnej, s p o strzeg am y w pobliżu in­

ną gromadkę kaczek. S trzał był bezskuteczny, płoszy ty l­

ko obydwa stada. Nie zniechęcając się tem bynajmniej, w y­

chodzimy na pola. W k ró tc e spostrzegam y, że niebo się za ­ chmurza. Zw racam y się więc w s tro n ę domu, p rz y ś p ie s z a ­ jąc kroku. Idziemy jednak uważnie, gdyż tu ta j kryje się po strzelony poprzednio zając.

Cytaty

Powiązane dokumenty

giną lub zgermanizują się.. proces rozwojowy narodu i państwa, napastowani ustawicznie przez wrogów Mam potrzeba było wybitnej jednostki, któraby mogła

rów jesiennych, i rapsodami, szumiącemi wśród orlich skrzydeł husarskich i stworzył pifeśń o Polsce... Jesień uchodzi a ukejetaie słodkie spływa na całą

Pociąg posuwa się w olno, ślizgajac się ja k wąż po zboczach zielonych wzgórz,, Do wzgórz przytulają się schludnie zabudowane w io ski i folw arki, bielą

Tym czasem w oddali ukazują się białe punkciki, które po pewnej chwili zamieniają się w strzeliste wieże kościołów, kopuły cerkiew i kom iny

zacyjnych, w których m ogłaby znaleźć rozrywką, zdrowy ruch, dopełnienie wiedzy i wreszcie oparcie w pracy samo- w ychow aw czej. A jednak młodzieży to nie

ro po dłuższym czasie dla stwierdzenia, czy chleb zapleśniał. Przynosi go gospodarzowi najdzielniejsza ze wszystkich żniwiarek, zwana przodownicą. Ten wieniec

sy dopuścić nie chciały, obawiając się zbytniego wzmożenia się sił państwa polskiego.. Reformy poprzedzające u-- stanowienie Konstytucji Majowej były bardzo

Musiała połączyć się w najistotniejszych pierwiastkach z największemi duchami Polski minionych wieków, a narodowi przypomnieć i uprzytomnić Mickiewiczowską wiarę