• Nie Znaleziono Wyników

Praca w sklepie papierniczym przed wojną - Cecylia Czarnik - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Praca w sklepie papierniczym przed wojną - Cecylia Czarnik - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

CECYLIA CZARNIK

ur. 1921; Palikije

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, dwudziestolecie międzywojenne

Słowa kluczowe życie codzienne, sklep papierniczy, praca w sklepie

Praca w sklepie papierniczym przed wojną

Ja na krótko przed samą wojną zaczęłam pracować w takim sklepie, skład papieru się nazywał. Bo to był bardzo duży sklep na Krakowskim Przedmieściu, tu obok delikatesów. Ulica Krótka i przy rogu tej Krótkiej i dalej na Krakowskie w stronę ewangelickiego kościoła. To był bardzo duży sklep, i tam była taka jedna, co jej mąż był właścicielem tej szkoły handlowej, a ona była nauczycielką w tej szkole. I ona powiedziała do mojej koleżanki, że ją zatrudni. I moja koleżanka przez tą naszą nauczycielkę z tej handlówki, bo jej mąż pracował w syndykacie, a jednocześnie miał ten duży taki sklep i tam wszystko się kupiło odnośnie papieru. Artykuły wszystkie biurowe, o, tych rzeczy nie było, jaką mieli przepiękną papeterię! Różowe, zielone, niebieskie. W każdym kolorze. Fioletowe. I koperty pachnące, liściki pachnące.

Różne takie rzeczy. To jak ja się tutaj kiedyś zapytałam dawno temu: „Och, proszę pani – mówi – a skąd pani przyjechała?”. Ja mówię: „No tylko z Lublina”. „Teraz nikt takich rzeczy – mówi – nie robi. Teraz nikt takich rzeczy nie robi”. No, a jednocześnie był w sklepie już telefon. I byłyśmy w trzy zatrudnione, i siostra tego pana właściciela.

Właściciel się nazywał Tadeusz Gotz. Przez „TZ”. I on pracował w syndykacie, na rogu Chopina i Krakowskiego Przedmieścia był syndykat duży, no i on tam zajmował takie poczesne stanowisko. I miał dwóch braci. Jego bracia też, to oni zdaje się byli jacyś tacy trochę bankowcy, trochę, no ja wiem… bo to jeszcze mam jedną historię z jednym z tych braci związaną, którą też opowiem, bo on poszedł na wojnę i dostał się szybciutko do niewoli. To był, Eligiusz miał na imię. Mieszkał przy Wieniawskiej.

Eligiusz Gotz. A ta pani Gotzowa, ta, która w szkole uczyła, to była żoną tego właśnie, który miał sklep. I ona tą koleżankę zahaczyła, a koleżanka mnie powiedziała, żebym ja przyszła tam, to byśmy razem pracowały. A pytam się, czy jest miejsce. „Jest, bo jakaś pani, która pracowała wyszła za mąż właśnie i ona będzie się zwalniać”. A ja tak zaczęłam się radzić i myślę sobie tak: „No, tutaj do tej dziewczynki się przyzwyczaiłam, ale myślę sobie, a to nic nie przeszkodzi, ja ją dokończę z nią też, żeby ona poszła do tej szóstej klasy, a ja zacznę w tym sklepie pracę”. No więc

(2)

pan Gotz sobie zażyczył zdjęcie. No więc ja zrobiłam piękne zdjęcie, dałam jej. Nie, nie robiłam, wtedy miałam, bo do czego innego jeszcze miałam to zdjęcie, ładne takie, u Hartwiga poszłam zrobić, bo już trochę zarabiałam, to już miałam swoje pieniądze, to już mogłam się trochę porządzić. I do tego sklepu, no i zostałam od razu przyjęta, już mi od razu kazali zaraz umundurkować się i pracować w tym sklepie.

Było bardzo dobrze, bo sprzedawczyni była tylko i wyłącznie sprzedawczynią.

Stałyśmy za ladą, każda z nas miała swój kawałek lady, no można było oczywiście zamieniać się i przechodzić, no ale tak. I trzy, byłyśmy trzy i ta pani czwarta. Ona siedziała w kasie. Chyba, że ona musiała wyjść, to wtedy każda, to co sprzedała, to wtedy pieniądze swoje trzymała i potem jej przekazywała.

Był też na Kapucyńskiej taki duży sklep [papierniczy], na samym rogu, tam gdzie był taki z obuwiem. Róg Kapucyńskiej i Placu Wolności. To były takie dwa, sławne w Lublinie, znane, duże sklepy papiernicze. Bo tak, tam były różne papiery, wszystko potrzebne do biura, kancelaryjne papiery, były wtedy na przykład po 30 ileś złotych wieczne pióra. Już wtedy weszły. To były Watermana nazywały się te wieczne pióra.

To były takie markowe, dobre pióra, ładne, wieczne. I były ładne i były drogie przecież, bo to 30 złotych, to ja tyle jeszcze nie zarabiałam wtedy. No i biura zamawiały, no to trzeba było według faktury jakiejś tam przygotować ten materiał no i oni sobie zabierali. Bo to tego dużo zamawiali, to tak od ręki to by to za długo trwało, więc złożyli zamówienie i to. On miał takie różne znajomości właśnie w urzędach różnych większych, a te urzędy zamawiały. I był bardzo duży obrót i bardzo dobrze ten sklep prosperował. A ta pani nauczycielka nigdy tam nie przychodziła do nas, ale jej ojciec przychodził. Bardzo lubił przychodzić, opowiadał nam różne dowcipy nawet, taki był bardzo sympatyczny starszy pan. Sprzedawał znaczki wtedy, a był emerytem.

Widocznie, nie wiem jak on brał te znaczki. Miał taki klaser i miał takie znaczki bardzo takie, jak one się tam nazywają, że skarbowe, dużo miał skarbowych tych znaczków, takie do urzędów które się brało. Znaczki pocztowe, nie wiem co tam jeszcze.

A pracując w tym sklepie my musiałyśmy być zawsze elegancko ubrane. Musiałyśmy mieć zawsze manicure. Co tydzień! To powiedział: „Nie będziecie mieć pieniędzy, to się zapłaci”. Już był naprzeciw taki Mamiński, fryzjer i manicurzystki tam były zatrudnione, to już tylko się przechodziło przez jezdnię, i już.

Data i miejsce nagrania 2012-05-14, Lublin

Rozmawiał/a Wioletta Wejman

Redakcja Maria Radek

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

W okresie wojny dziadek był codziennie zabierany przez Niemców na Majdanek, bo tam była cała firma i wszyscy byli tak jakby zaaresztowani. Dziadek jak jechał, to był tak obładowany,

Myśmy tam pracowali, to dużo ludzi było, sadziło się drzewa, robiło się porządki, grabiło, bo miał przyjechać Gomułka. I u nas była wystawa, bo tutaj nie było

Oni mieli walkę w lesie, który nazywał się Wykus i co roku trzynastego była msza święta za tych, którzy polegli i mój mąż, jak umarł, to byli na pogrzebie, wzięli nazwisko

Jednym słowem zachorowała tam na coś i była w szpitalu, ale była, nie, to musiało być coś onkologicznego, bo mój drugi mąż, wyszłam po raz drugi właśnie za mąż, to mój

On się niczego nie czepiał, jak poznał że może mieć do pracownika zaufanie to go bronił wszystkim rękami, ale jak trzeba było opierdzielił albo dał nagrodę.. Pamiętam jak

Prócz tego, że dużo wiedział, umiał zapytać, to jeszcze miał intuicję. On zawsze z pszczołami lepiej się rozumiał, bardziej umiał

Słowa kluczowe Lublin, dwudziestolecie międzywojenne, fabryki w Lublinie, ulica Bychawska 40, dzielnica Podzamcze, Żydzi, ulica Piaskowa, kolejarze, projekt Lublin 1944-1945 –

Jurek mnie zawołał i mówi takim swoim spokojnym głosem: „Proszę pana, niech pan to przeredaguje, niech pan to zmieni, żeby było poprawnie”.. Więc ja się