• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. 48. T III.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. 48. T III."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

48. W arszaw a, d. 30 L isto p ad a 1884. T O II1 III.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A W W arszaw ie:

,W S Z E C H Ś W IA T A ‘ r o c z n i e

k w a r t a ł iiio rs .

Z przesyłką pocztową: r o c z n i e p ó ł r o c z n i e

k o p .

*2 0.

60.

K o m ite t R e d a k c y jn y s t a n o w i ą ; P. P . D r . T . C h a ł u b i ń s k i , J . A l e k s a n d r o w i c z b . d z i e k a n [J n iw ., m a g . K . D e i k e , m a g . S. K r a m s z t y k , B . R e j c h m a n , m a g . A . Ś l ó s a r s k i , p r o f .

J . T r e j d o s i e w i c z i p r o f . A . W r z e ś n i o w s k i . P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w i a t a i w e

w s z y s t k i c h k s i ę g a r n i a c h w k r a j u i z a g r a n i c ą .

A d r e s R edakcyi: P o d w ale Nr.

TORF I TORFOWISKA.

s k r e ś lił

Józef Siemiradzki,

m a g . m in .

K om uż z nas nie są znane obszerne msza- ry i trzęsawiska, pokryte m iryjadem kęp, po których uganiający się za dubeltem myśliwy skakać musi. z trudnością utrzym ując rówrno- wagę na tej chwiejnej podstawie. W ykopaw ­ szy dół mniej lub więcej głęboki w podobnem bagnie kępiastem , napotkam y w niem zrazu żółtaw ą i gębczastą, później coraz ciemniej­

szą i bardziej zbitą masę, nawskroś przesią- kłych wodą, nawpół zwęglonych szczątków roślinnych, przeważnie mchów z rodzajów Sphagnum i H ypnum . N a dnie znajdziemy wreszcie podkładowe warstwy piasku, żwiru, kredy lub innych skał wodę przepuszczają­

cych—nigdy zaś—nieprzepuszczalnych iłów lub gliny. Owa substancyja roślinna—to torf, bogactwo ubogich gospodarstw na piasz­

czystych wydmach—służy bowiem za wyborny nawóz, a w potrzebie dobrym je s t opałem.

P ok ład y torfu tworzą się wszędzie—zarówno w dolinach rzecznych ja k na płaskich rów ni­

nach,— zarówno w lejkowatych „ro jstach 11, ja k i na stromych spadkach górskich— w aru n­

kiem koniecznym dla nich jest, tylko wilgoć atmosfery, umiarkowany klim at, oraz przepu­

szczalność gruntu, mchy bowiem torfowe j a k ­ kolwiek do swego istnienia potrzebują znacz­

nej wilgoci, nie znoszą wody m ętnej, ja k ą jest zwykle woda strum ieni płynących łożyskiem gliniastem —najm niejsza warstw a iłu zabija mchy te, przerywając tworzenie się torfowej warstwy. W arstw y natom iast przepuszczalne piasku lub kredy, w niektórych razach naw et strom e urwiska spękanego g ra n itu — odpowia­

d ają warunkom wymaganym, woda bowiem po tych pokładach spływająca-—je s t zawsze czystą. Ja k o przykład dość będzie porównać mętne wody W isły, płynącej na znacznej prze­

strzeni łożyskiem gliniastem —z przejrzystem i wodami N iem na np. lub W ilii, płynących wśród piasków i kredy—lub z wodami sp ły ­ wających po granitow ych urwiskach stru m ie­

ni górskich. Tu też leży przyczyna parad o- 1 ksu—że się bagna na. przepuszczalnych pokła­

(2)

754 W SZECH ŚW IA T. Nr. 43.

dach piasku tworzyć mogą. K ładziem y u m y­

ślnie nacisk na ostatniem zdaniu—rozpowsze­

chniło się bowiem szeroko mniemanie wprost przeciwne, popierane pomiędzy innem i przez słynnego gieologa lipskiego H . C rednera, a oparte na nieznajomości warunków fizyjogra- ficznych istnienia mchów, sk ład ający ch część przeważną torfowisk. C redner. a za nim inni m niem ają, iź to rf tworzy się w stojących wo­

dach na warstwie naniesionych iłów, nieprze- puszczających wody— tymczasem w rzeczywi­

stości iłów tych pod torfowiskami niem a,—

spoczywają one bezpośrednio na przepuszczal­

nych pokładach piasku lub kredy. Ponieważ jed nak utw orzenie się bagna wymaga konie­

cznie nieprzepuszczalnej podstaw y,— paradoks wyjaśnia się w sposób następujący: N ajpierw - sza w arstw a torfu tworzy się przy sprzyjają­

cych w arunkach—dajmy na to, na piasku, ta to warstwa, będąc sam a nieprzepuszczalną, wstrzymuje wodę, przyczyniając się tym spo­

sobem do utworzenia bagna, — że zaś mchy torfowe posiadają zdolność absorbow ania wil­

goci, w ilości przenoszącej 15 razy ich własny ciężar—ta k więc bagno torfowe rośnie na su­

chym gruncie, dzięki tylko wilgoci atm osfery­

cznej. Gdyby jed n ak z jakichkolwiekbądź powodów, np. obecności nawozów lub soli j a ­ kich w gruncie piaszczystym — mchy torfowe nie mogły się rozw inąć— bagno się nie będzie mogło w żaden sposób utworzyć, z powodu przepuszczalności gruntu.

M chy torfowe posiadają własność rozw ija­

nia się swobodnie do nieskończoności na j e ­ dnym końcu, podczas gdy d ru g i—od korzenia, stopniowo zam iera— ta k iż je d n a i ta sama roślina może rosnąć w górę do nieskończono­

ści. D odajm y do tego niezwykłą żywotność mchów w ogólności, k tóre pod zimową powło­

ką nie tra c ą życia, a zrozumiemy łatw o tw o­

rzenie się i w zrost torfowisk. M chy torfowe, jakkolwiek ab so rb u ją znaczną m asę wody z powietrza, nie mogą się rozwijać, zanurzone w wodzie,—to też w m iarę nagrom adzenia się wody w porach gębczastego to rfu — mchy z a ­ m ierają od korzenia, rozw ijając się u góry—

stąd też torfowiska, rosnąc bardzo często na zupełnej równinie, wznoszą się nieraz znacz­

nie ponad poziom okolicy, w niektórych rów ­ ninowych torfowiskach litewskich różnica ta 8— 9 sążni dochodzi. Pod osłoną przesiąk­

niętej wodą zwierzchniej warstwy torfowiska, zabezpieczone od przystępu powietrza zam arłe szczątki roślinne ulegają częściowemu zwę­

gleniu przetw arzając się w to rf gębczasty, żółtej lub brunatnej barwy. W m iarę n agro­

m adzenia się masy torfu, dolne warstwy, pod ciśnieniem górnych, p rasu ją się, tworząc t..

zw. to rf liściasty, barwy ciemnej, dający się łu p ać z łatw ością na cienkie listki, w których powoli zanika już przepysznie w górnych warstwach zachowana stru k tu ra organiczna mchów. Załączona poniżej tabliczka da czy­

telnikom pojęcie o zmianie chemicznej, jakiej m chy przy przeobrażeniu w to rf p o d le g a ją :

S phagnum —węgla 49,88,—wodoru 6,54,—

tlenu 42,42,—azotu 1,16, — popiołu — . T o rf brunatny z powierzchni— węgla 57,75, wodoru 5,43,—tlenu 36,06, — azotu 0,80,—

popiołu 2,72.

T o rf prawie czarny z 2 i pół metrów głębo­

kości— węgla 62,02, — wodoru 5,21, — tlenu 30,67,— azotu 2,10,— popiołu 7,42.

T o rf czarny z 4,6 metrów głębokości—w ę­

gla 64,07,— wodoru 5,01,—tlenu 26,87, —azo­

tu 4,05,— popiołu 9,16,

j a k widzimy przeobrażenie polega na zwięk­

szeniu ilości węgla, oraz zmniejszeniu ilości wodoru i tlenu.

Mchy torfowe potrzebują oprócz wilgoci—

swobodnego dostępu powietrza i sło ńca—dla tego też, jeżeli w środku torfow iska wznosi się jakieś drzewo cieniste, świerk lub jodła, np., wokoło niego znajdziemy płaskie zagłę­

bienie, po którem suchą nogą się stąp a, pod­

czas gdy piętrzące się wokoło moczary są wo- I dą do szczytu przesiąkłe.

(d. ?i.)

(3)

Nr. 48. W SZECH ŚW IA T. 755

M O W A P R Z Y O TW A R CIU ZJAZDU

T O W A R Z Y S T W A B R Y T A Ń S K IE G O w y g ł o s z o n a p r z e z

L O R D A R A Y L E I G H A ,

profesora fizyki doświadczalnej w uniw ersy­

tecie w Cambridge, Prezesa.

przełożył

jl. jl p o G U S K I .

(Ciąg dalszy).

Ponieważ od la t kilku nie było fizyka na prezydyjalnem miejscu w naszem zebraniu, przeto bardzo słusznie możecie panowie ocze­

kiwać, że przedstawię wam streszczenie osta­

tnich postępów tej nauki, jeśli podobne wy­

rażenie może być w tem m iejscuużytem . Isto ­ tnie, stanowi to niem ałą trudność, iż prze­

dmioty ta k niepodobne do siebie ja k m echani­

ka, elektryczność, ciepło, optyka i akustyka, niemówiąc już nic o astronom ii i meteorolo­

gii, są połączone pod wspólną nazwą fizyki;

każdy z tych przedmiotów pojedynczo wzięty może wypełnić całkow ite życie uczonego i od jednostki niepodobna je st dziś wymagać, aby była w możności poświęcać tyle czasu i ener­

gii, ile ich trzeba na podążanie za postępem nauki. A nie idzie mi tu wcale o skarżenie się przed Towarzystwem ogólnikam i. N aukę o głosie, albo przynajmniej zasady fizyki ogólnej trzeba znać niezbędnie w celu u p ra ­ wiania któregokolw iek działu fizyki. P rz e ­ waga zmysłu widzenia jak o ogniw a łączącego nas ze światem zewnętrznym wnosi ze sobą zależność od praw optyki, k tó ra znowu je s t ściśle związaną z objawami t e m p e r a t u r y . C zęstokroć pomiędzy najm niej uprawianemi krańcam i dwu gałęzi nauki znajduje się właśnie to pole, które najbardziej zasługuje na badanie, co można wyrazić pięknem po­

równaniem Maxwella, który twierdził, iż n a j­

większe korzyści osiągamy z krzyżowania się nauk. Obfitość m ateryjałów je st tylko prze­

szkodą z punktu widzenia ludzi, którzy od

tych właśnie m ateryjałów zawiele się sp odzie­

wają. D rugą wielką trudność, z którą trzeba walczyć, lecz k tórej nie sposób pokonać, je st słuszna ocena wartości, a naw et poprawności współczesnych książek. Częstokroć to, co początkowo zdaje się być bardzo ważnem, ostatecznie okazuje się błahem , a z drugiej strony historyja nauki przedstaw ia wiele t a ­ kich krótkich wzmianek, które z czasem zapuściły w nauce głębokie korzenie i wy­

dały wspaniałe owoce.

Jedn ym z największych postępów la t obe­

cnych je s t niewątpliwie wytwarzanie i zasto­

sowanie elektryczności na wielką skalę, o czem już wspominałem, mówiąc o pracach sir W . Siemensa. Dynamo-maszyny, których bud o­

wa opiera się na odkryciach F arad ay a, po­

czynionych zaledwie piędziesiąt la t tem u, wymagały do obecnego rozwoju swego w ytę­

żonej pracy wielu bardzo wynalasców. P a ­ trząc n a dzieje tych maszyn zdaje się, iż po­

stęp był zbyt powolnym. N ie m am zam iaru wchodzić tu w szczegóły projektów — o p ra­

cowanie bowiem takie wymaga doświadczenia i pracy aby wykazać, które części były zbyt słabo rozwijane lub nienależycie opracowywa­

ne, lub w zaniedbaniu pozos tawione zupełnie.

Lecz jeśli spojrzym y, na wytyczne punkty zadania, to trudno się oprzeć myśli, iż g łó ­ wna trudność leżała jak b y w braku wiary.

O ddaw na przekonano się, że elektryczność wytworzona przez działania chemiczne je s t (na wielką skalę) zbyt kosztownem źródłem pracy mechanicznej, chociaż Jo u le wykazał w r. 1846, źe zam iana pracy elektrycznej na m echaniczną daje się wykonać z wielką eko- nom iją. Z faktu tego wynika oczywisty wnio­

sek, że elektryczność może być korzystnie otrzym ywaną zapomocą pracy mechanicznej i nikt nie może zaprzeczyć, że gdyby ten fakt był silnie utrw alony w um ysłach, to postęp w rozwoju maszyn dynam oelektrycznych mógłby być bezporównania szybszym. Lecz odkrycia i wynalazki zwykle wydają się ła - twemi i oczywistemi, gdy je oceniamy jak o już dokonane fakty, więć też ograniczam się tylko do zwrócenia uwagi n a m oralne z n a ­ czenie tego faktu, że powinniśmy ustawicznie i wytrwale zachęcać do pracy, skoro tylko jesteśm y pewni, że przeciwności dadzą się przezwyciężyć i że polegają 'jedynie na tru ­ dnościach w przeprow adzeniu, oraz że nasza

(4)

756 W SZECHŚW IAT w alka z n atu rą, nie będzie straconą, gdyż

nie w ystępujem y przeciwko jej prawom.

Obecny rozwój elektryczności opiera się głównie n a lam pach żarowych i na dynamo maszynach. Powodzenie tych lam p zależy od um iejętności otrzym ania doskonałej próżni

— niewięcej ja k je d n a milijonowa częśó n o rm al­

nej ilości pow ietrza powinna się pozostać w lam ­ pce a nie godzi się zapominać o tem, że podobna próżnia dwadzieścia la t tem u była rzadkością naw et w naukowych pracow niach fizycznych.

Można naw et śm iało twierdzić, że takich za­

dziw iających, cudownych niem al rezultatów nie osiągnęlibyśmy nigdy, gdyby praktyczne zastosowania nie były na widoku. D ro g a zo­

s ta ła przygotow aną przez całe zastępy ludzi nauki, których jedynym i wyłącznym celem było posuwanie naprzód nauki i którzy n ie­

wątpliwie nie przypuszczali nawet, że m eto­

dy opracowane przez nich zostaną zastosow a­

ne praktycznie na wielką skalę i źe przejdą do rą k zwykłych robotników.

Jeżeli zdania moje o praktycznych zasto so­

waniach elektryczności są przepełnione n a ­ dziejami — nie znaczy to bynajm niej, abym zapom inał o tych zawodach, ja k ie w ciągu ubiegłych dwu la t stały się udziałem nieje­

dnego zbyt wygórowanego oczekiwania. E n tu - zyjazm wynalasców i krzewicieli wynalasków je s t nieodzownym w arunkiem postępu ta k , iż naw et zdawać się może, źe je s t to praw em natury, aby oczekiwania p rzek raczały zawsze poza granice, ja k ie im nak reśla zimne zasta­

nowienie i doświadczenie. N ajbardziej zaś należy żałować prac, które b tdacze p o św ięca­

ją zgłębianiu tych przedmiotów, do których zapala się wyobraźnia nieznającego się na rzeczach ;ogółu. Lecz patrząc na przyszłość oświetlenia elektrycznego—spostrzegam y słu­

szne i dobre podstawy zachęty. J u ż dziś oświetlanie dużych statków pasażerskich sta­

nowi powodzenie ziszczone, k tó re najlepiej oceniają ci podróżnicy, co zmuszeni byli od­

czuwać na o k rętach wszystkie przykrości d łu ­ gich zimowych wieczorów, nieożywionych od- powiedniem oświetleniem. N iem a je d n a k wątpliwości, źe w tym razie w arunki pod wie­

loma względami są bardzo sp rzy jające.

W ziąwszy bowiem pod uw agę przestrzeń, w i­

dzimy iż życie n a sta tk u je s t w wysokim sto­

pniu skoncentrowane, a zdrugiej strony je ­ dność zarządu i ciągła obecność zdolnych in­

żynierów usuw ają trudności napotykane w in ­ nych okolicznościach. Obecnie nie mamy jeszcze takich systematów oświetlania domów, któ reb y mogły konkurować z tanim gazem, lecz odpowiednie przygotowania do prób w tym kierunku były już daleko posunięte w

j Londynie. W wielkich zakładach, ja k w te ­ atra c h i biurach, elektryczność, ja k wiadomo, z każdym dniem w coraz to szersze wchodzi zastosowanie.

Jeż eli p raca potrzebna do wytwarzania elektryczności może być otrzym aną z wodo­

spadu, a nie przez spalanie węgla, wówczas warunki zadania sta ją się daleko korzystniej­

sze. Niem a wątpliwości, że wasze surowe

| zimy mogą w tym razie stanowić ważną prze­

szkodę, lecz doprawdy nie sposób je s t patrzeć na waszą w spaniałą rzekę, bez myśli o tem , że przyjdzie z czasem dzień, w którym olbrzy­

m ia potęga, ginąca teraz bezpowrotnie, zosta­

nie obróconą wam na służbę. P ro je k t tego rodzaju wymaga jak najbardziej starannego opracowania i zbadania, lecz przyznać trzeba, iż je s t on godnym społeczeństwa oświecone­

go i przedsiębiorczego.

W ym agania p rak tyk i oddziaływają wj a k - najlepszy sposób n a naukową stronę elektry­

czności. Zaledwie niedawnemi czasy zdołano zastosować elektryczność do telegrafii, w k tó ­ rej każde ulepszenie sposobów mierzenia na m ałą skalę przedstaw ia wielkie znaczenie,—a niebawem po tem zastosow aniu rozwinęła się ta gałęź mierzenia bardzo szybko, na co w przeciwnym razie musielibyśmy czekać b a r­

dzo długo. Podobnie i teraz zastosowanie elektryczności do oświetlania wywołało roz­

wój pomiarów na wielką skalę, co znowu po­

siada zarówno praktyczne ja k i naukowe, czy­

sto teoretyczne znaczenie. N a pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać, iż prosta zmiana skali pom iarów nie może stanowić przedm io­

tu ważnego i przeto należy się prawdziwie dziwić, ja k wielkie zmiany pociągnęła ona za sobą zarówno w budowie przyrządów ja k i w sam ych m etodach m ierzenia. T ak naprzy- kład cewki oporowe (resistance coils), których używają elektrycy przy pom iarach dokonywa­

nych nad prądam i nieprzewyższającemi nie­

wielkiej części am pera na nic się nie zdały, gdy chodzi o mierzenie setek, — niemówiąc ju ż o tysiącach amperów.

(5)

Nr 48. W SZECHŚW IA T. 757 P otężne prądy, jakiem i rozporządzamy obec­

nie, stanowią zupełnie nowy oręż w rękach fi­

zyka. Doświadczenia, które dawnemi czasy były bardzo rzadkiem i i mogły być powtarza­

ne tylko z wielką trudnością, mogą być obec- j nie robione z łatw ością Ina dowolnie wielką skalę. Zwróćmy n a chwilę uwagę na wielkie odkrycie F a ra d a y a o „magnesowaniu świa­

tła ," o którem Tyndall mówi, że zajmuje ze względu na swą wielką doniosłość i odoso­

bnienie takie samo stanowisko jak ie M ontblanc zajmuje pomiędzy otaczającem i go górami.

Ten pogląd (z którym ja zgadzam się zupeł­

nie) dotyczy naukowego znaczenia wspomnia­

nego odkrycia, od którego nie może być nic ważniejszego dla oka rozumu. B ardzo być ; może, iż odkrycie to uszłoby najzupełniej przenikliwości F a ra d a y ’a, gdyby przypadek nie zdarzył, iż był on w posiadaniu pewnego gatunku bardzo ciężkiego szkła (flintu). Obec­

nie doświadczenia te mogą być powtarzane na ta k ą skalę, ja k a była niedostępną ich twórcy, a skręcenie płaszczyzny polaryzacyi na 180°

możemy otrzymywać z łatw ością. Zapomo- cą dzisiejszych środków eksperymentowania K u n d t i R ontgen w Niemczech, a Becquerel we F rancyi wykryli skręcenie m agneto -opty - czne w gazach i parach, które przedtem , ze względu na swą małość, zupełnie uchodziło uwagi badaczów.

W ciągu ostatnich la t kilku zajmowano się bardzo pilnie sprowadzeniem do bezwzglę­

dnych (absolutnych) wzorców wszelkich po­

miarów siły elektromotrycznej, prądu, oporu i t. d. i w tym celu podjęto bardzo wiele p ra ­ cowitych badań. J e s t to jeden z tych prze­

dmiotów, któ ry zajmował i mnie bardzo pil­

nie, nic więc dziwnego, iż pragnąłbym się nad nim zastanowić obszernie, lecz czuję iż by ł­

by to tem at zbyt zawiły i zbyt specyjalny, aby go wyczerpywać w takich okolicznościach ja k dzisiejsza. Co się tyczy oporu pragnę tylko przypomnieć wam, że ostatnie wyznaczenia wykazały ta k wysoce posuniętą zgodność, że kongres elektryków odbyty w M aju b. r. w Paryżu, uczuł się uprawnionym do określenia praktycznego ohma. Stanowi on opór, jak i przedstaw ia przy tem peraturze 0° słup rtęci mający jeden m ilim etr w przecięciu i długi na 106 centymetrów. Zaznaczam, iż długość ta różni się mało co więcej nad jed en procent od długości, do jakiej doprowadziły wyznacze­

nia, dokonane przed dwudziestu laty przez kom itet naszego Stowarzyszenia.

B az oznaczony wzorzec oporu można wcie­

lić w tak zwaną „cewkę oporową“ (resistance coit) i kopijować go bez wielkich kłopotów z dużą dokładnością. Lecz w celu uzupełnie­

nia u kładu m iar elektrycznych potrzebny jest jeszcze inny wzorzec jakiegóbądź rodzaju, który już nie tak łatw o daje się wcielić w pe­

wną trw ałą (niezm ieniającą się z czasem) fo r­

mę. Możnaby się zgodzić na wzorcowe ogni­

wo woltaiczne, któreby przygotowywało się w pewien określony sposób i w którem siłę elektrom otryczną możnaby raz na zawsze oznaczyć. N a nieszczęście do tego celu nie nadaje się większość bateryj będących w zwy­

kłem użyciu ju żto z tego, jużto z innego p o ­ wodu, lecz zato ogniwo wprowadzone przez p. L atim era C larka, w którem cynk m etali­

czny styka się z siarczanem cynkowym, a rtęć metaliczna z siarczanem rtęciowym, zdaje się dawać dobre rezultaty. W edłu g moich ozna­

czeń siła elektrom otryczna tego ogniwa s ta ­ nowi 1 435 teoretycznych voltów.

Bardzo dogodnie można wykonywać drugi bezwzględny (absolutny) pom iar elektryczny, niezbędny do dopełnienia systemu, zapomocą prawa F ara d ay a, głoszącego, że ilość m etalu wydzielonego na katodzie jest proporcyjonalną do całkowitej ilości elektryczności, ja k a prze­

szła przez naczynie elektrolityczne. N ajlepiej do tego celu nad aje się srebro, w postaci azo­

tan u lub chloranu. R ezultaty ostatecznie o- trzym ane przez prof. K ohlrauscha i przeze- mnie zgadzają się bardzo dobrze, a tw ierdze­

nie, iż jeden am p er w ciągu godziny osadza 4,025 granów srebra, nie może zawierać błędu dochodzącego do jednej tysiącznej. Z nając tę liczbę, łatwo można mierzyć prądy, których na­

tężenie zmienia się w granicach od jednej dzie­

siątej am pera do czterech lub pięciu am- perów.

P ełne piękności i tajem nicze zjaw iska wy­

ładowań w prawie zupełnie pustych przestrze­

niach były badane a nawet w pewnym stopniu objaśnione przez D e la Rue, Croockesa, Schu- stra, M oultona i przez opłakanego już przez nas Spottiswoodea, ja k również i przez roz­

maitych zdolnych zagranicznych eksperym en­

tatorów . Obecne badania C roockesa obja­

śniły pochodzenie szerokich, cytrynowo-żół- I tych smug w fosforescencyjnem widmie pe-

(6)

758 W SZEC H SW IA T. Nr. 48.

wnych ziem. P o przezwyciężeniu niesłycha­

nych trudności rozm aitego rodzaju zdołał Croockes przekonać się, iż pochodzą one od pierw iastku itru , który je st daleko b a r­

dziej rozpowszechniony w przyrodzie, niż .mo­

żna było oczekiwać. W niosek tego rodzaju w yraża się kilku zaledwie słowy, lecz ci jed y ­ nie, co sami przedsiębrali tego rodzaju poszu­

kiw ania są zdolni ocenić um iejętność i wy­

trw ałość, prow adzącą do ostatecznego rozw ią­

zania.

G odne pilnej uwagi spostrzeżenie H alła z B altim ory, że prąd y elektryczności w w a r­

stwie przewodnika ulegają działaniu siły m a ­ gnetycznej, było przedm iotem wielu rozpatry- wań. M r. Shelford Bidwell po djął dośw iad­

czenia dążące do wykazania, iż zjawisko H a lla je s t już następcze (secondary) i że je s t wy­

w ołane przedewszystkiem (in the first instan- ce) przez siły mechaniczne, działające na przewodnik prądu, umieszczony w silnem po­

lu m agnetycznem . P oglądy p. B idw ella zga­

dzają się co do głównych punktów z podzia"

łem m etali dokonanym przez H a lla na dwie grupy, zależnie od k ierunku, w jakim zachodzi zjawisko.

(c£. c. n.).

skreślił

M aksym ilijan Flaum.

( Materyjał historyczny podług Koppa).

(Ciąg dalszy).

W szystkie dotychczas przytoczone teoryj e o przyczynach zjawisk powinowactwa chemi­

cznego, choć wielce się przyczyniły do posu­

nięcia naprzód pojęć o reakcyjach chemicz­

nych, jed n ak zaraz po zjawieniu się nap o ty k a­

ły zwykle przeciwników, którzy stara li się do­

wieść wielu błędów, w sam ej rzeczy istn ieją­

cych w powyższych teoryjach. Ż a d n a też z tych teoryj długo powagi swej nie utrzym a­

ła. Zjawienie się nauki B erth o lleta (1748—

1822) z tego względu stanow i epokę w histo­

ryi rozwoju pojęć o powinowactwie chemicz-

nem. Zasady, przyjęte i objaśnione przez tego uczonego, prędko znalazły wielu adep­

tów, choć nie brakło im też na przeciwnikach.

Pom im o to i teraz jeszcze w wielu razach ob­

jaśnienie reakcyi w myśl teoryi B ertholleta tak je s t łatwem , prostem i przekonywającem, że i nowocześni chemicy teoryją tę w Wyso­

kiem m ają poważaniu i dość często się nią posługują. Różnicę pomiędzy powinowactwem chemicznem a ogólną siłą przyciągania B er- thollet up atruje w tem, że pierwsza działa na cząsteczki minimalnej wielkości, których wła­

sności fizyczne, ja k o to: form a, spójność i skłonność do przechodzenia w stan gazowy, ogrom ną odgryw ają rolę, gdy tymczasem d ru ­ ga działa na masy, n a które stan ich fizyczny żadnego w tym razie wpływu nie wywiera.

O b ala on przypuszczenie B ergm ana, podług którego ciało a działając na bc tworzy ab a uw alnia c, jeśli do b ma większe powinowac­

two (siłę atrakcyi) niż do c. P o d łu g B er­

tho lleta gdybyśmy zadaw alniali się jedynie przypuszczeniem siły atrakcyi, musielibyśmy wywnioskować, że w tym razie rezultatem będzie ciało abc. Je d n a k ta k nie jest, a B er- thollet s ta ra się to w następujący sposób ob­

jaśnić. W szystkie ciała m ają względem siebie powinowactwo, k tó re się wtedy przejaw ia, gdy najm niejsze cząsteczki ciał stykają się z sobą.

Chemiczne zaś działanie jednego ciała n a drugie zależy nie tylko od tej siły, ale i od stosunku ilości, w jakiej ciała działają na siebie. Ciało zaś wtedy nie przyjmuje udzia­

łu w reakcyi, jeśli się wydziela z t. z w. sfery działania już to jako osad, już to jak o u la t­

niający się gaz. J e ś li np. działa a na bc (obadwa ciała w roztw orach) i żadne z ciał mogących w tym razie powstać, nie wydziela się, w takim razie rezultat, zależąc tylko od powinowactwa i ilości wstępujących w działa­

nie ciał, wskaże nam , że odpowiednio do tych dwa wielkości a podzieli się między b i c—

nastąpi t. zw. równowaga chemiczna. Z a m iarę tego rezu ltatu B erth ollet przyjm uje ilo­

czyn z masy przez siłę powinowactwa, iloczyn ten nazywa on „masse chim ique“, m asą chemi­

czną lub momentem chemicznym. J u ż z tego można widzieć, o ile rezu ltaty jego doświad­

czeń powinny się różnić od rezultatów , otrzy­

m anych przez B ergm ana i K irw ana. P odług B erth olleta wypada, źe im większą je s t siła powinowactwa, tem m niejszą (przy jednako-

(7)

Nv. 48. W SZRCnŚW IA T. 759 wym rezultacie) powinna być ilość ciał nasy­

cających się wzajemnie i naodwi’ót. W praw ­ dzie niektóre reakcyje sprzeciwiają się temu, ale posłuchajmy, co mówi B erthollet o wpły­

wie siły spójności i skłonności ciał do przy­

bierania postaci gazowej, a potem zdołamy j objaśnić i te reakcyje. D ajm y na to, źe a działa n a bc. M ała cząsteczka a, łącząc się wskutek swego powinowactwa z odpowiednią m ałą cząstką c, tworzy m inim alną ilość związ­

ku ac, gdy tymczasem uwolniona przez to cząstka b związku bc, w skutek doskonałej elastyczności ciała b wydziela się jak o gaz.

N astępna cząstka a działa w ten sam sposób na bc, łącząc się z c a uwalniając znów pewną ilość b i w ten sposób ostatecznie, przydanych w arunkach fizycznych ciała b, możemy je zu­

pełnie uwolnić ze związku bc. To ulatnianie się ciała b nazywa się wydzielaniem ze sfery działania. Tym sposobem możemy sobie ob­

jaśnić np. działanie kwasu siarczanego na zwykłą sól kuchenną (związek metalu sodu z pierw iastkiem chlorem ). Cząstka kwasu siarczanego wskutek swego powinowactwa do sodu łączy się z cząstką tego metalu, uw al­

niając odpowiednią ilość chloru, który z wo­

dorem (pozostałym przy działaniu kwasu s ia r­

czanego na sod) łączy się tworząc gaz, t. zw.

kwas chlorowodorny; gaz ten, m ając swobo­

dne ujście, wydziela się, pozwalając w ten sposób dalej działać kwasowi siarczanem u na sól. W idocznem je st, że koniecznie trzeba przy tej reakcyi pozwalać gazowi chlorowo- dornemu uchodzić (wydzielać się ze sfery dzia- łania), gdyż w przeciwnym razie obecność jego przeszkadza przystąpić dalszym ilościom kwasu siarczanego do soli, a może też działać w sposób odwrotny, t. j. z nowo utworzonego związku, siarczanu sodu, może wydzielić kwas siarczany i utworzyć znów chlorek sodu, wskutek czego przyspieszy nastąpienie chem i­

cznej równowagi. U suw ając te przeszkody, t. j. pozw alając kwasowi chlorowodornemu wydzielać się (uchodzić) możemy go całkowi­

cie uwolnić ze związku z sodem. Zupełnie tak samo rzecz się ma, gdy jedno z ciał, pow sta­

jących przy reakcyi chemicznej, wydziela się jako osad, gdyż i wtedy wskutek doskonałej spójności swych cząsteczek, raz utworzywszy się, nie przyjm uje ono udziału w dalszej re a k ­ cyi. W ten sposób np. siarczan potasu, dzia łając na chlorek barytu, z początku utworzy *

pewną, m ałą ilość osadu, siarczanu barytu, który wydalony ze sfery działania chemiczne­

go, pozwoli następnym cząstkom wziętych ciał działać na siebie, wskutek czego, źe się tak wyrazimy, cała zawartość b a ry tu z jego połączenia z kwasem solnym (t. j . z chlorku barytu) połączy się z kwasem siarczanym, za­

wartym w siarczanie potasu. N a tu raln ie re- akcyja ta tylko w razie wzięcia odpowiednich ilości związków może doprowadzić do całko­

witego połączenia b ary tu z kwasem siarcza­

nym. Modyfikacyja, wyrażona w ostatniem zdaniu, do nauki B ertholleta wprowadzoną została dopiero po odkryciu w chemii praw a stałości stosunków ').

Powiedzieliśmy wyżej, że niektóre reakcyje zdają się przeczyć prawu B ertholleta. Z oba­

czymy, ja k je B erth ollet objaśnia. W iadom o np. że am onijak łączy się z mniejszą ilością kwasów, niż potaż lub soda gryząca, tworząc sole obojętne, z czego wynika, podług pojęcia momentu chemicznego, że am onijak większe ma powinowactwo do kwasów niż te zasady.

A jed n ak wiemy, że potaż lub soda uw alniają am onijak z jego związków z kw asam i—nie je st to jed nak skutkiem silniejszego powino­

wactwa do kwasów tych zasad niż am onijaku, I ale skutkiem tego, że am om jak jako gaz, u-

bywając naprzód ze związku w minimalnej ilości, pozwala potażowi łączyć się z kwasem, sam zaś stopniowo u latn ia się zupełnie.

W podobny sposób objaśniam y i inne re a k ­ cyje.

W spółcześnie jedn ak zarodki nowej teoryi, której przedstawicielami byli dwaj uczeni na początku naszego wieku, O nufry D a ry i J a n J a k ó b Berzelijusz, o tyle się już rozwinęły, że wobec nich poprzednie teoryje ostać się nie mogły.

J u ż pierwsze doświadczenia, robione w dzie­

dzinie elektryczności, wykazywały uczonym pewien związek, a raczej pewien wpływ, jak i wywierają zjawiska elektryczności na zjawis­

ka chemiczne i naodwrót. Pominiem y tu taj doświadczenia Priestleya, B erth o lleta, Caven- disha, Galvaniego, Yolty i innych, a zwróci­

my tylko uwagę na doświadczenie, wykonane

') Podług tego prawa w każdym związku chemicz­

nym stosunek ilościowy jego części składowych pozostaje zawsze jeden i ten sam.

(8)

760 w s z K im s w i AT. N r 4 8 .

w 1800 r. przez Nickolsona i C arlislea, którzy rozkładając wodę zapomocą strum ienia elek­

trycznego, zauważyli, źe jej część składow a wydzielająca się na biegunie dodatnim , zm ie­

nia kolor fijoletowy lakm usu na kolor czerwo- ny, gdy tymczasem wydzielająca się na bie­

gunie ujemnym zmienia ten kolor na niebie­

ski. W idocznem było, że ta reakcyj a n astą­

piła w skutek wydzielania się kwasu na pierw ­ szym, a zasady na drugim biegunie. P o do- kładnem zbadaniu tego doświadczenia przeko­

nano się, że właściwie kwas i zasada wydziela­

ły się za każdym razem wskutek obecności soli rozpuszczonych w wodzie, k tó ra nigdy widocznie nie była b ra n a w stanie chemicznie czystym '). N astępne doświadczenia Berze- lijusza i H isin g era doprowadziły do wniosków zupełnie zgodnych z powyższemi. Poddaw ano działaniu strum ieni elektrycznych różne sole;

na biegunie ujemnym wydzielały się części składowe m ataiiczne, ja k wodór, alkalija (zasady) i ziemie, n a d o d a tn im : tlen, kwasy i chlor. Z tego zachowania się wszystkich soli wywnioskował Berzelijusz, że istnieje r ó ­ żnica elektryczna między kw asam i a zasada­

mi. Prócz tych doświadczeń poddaw ano też działaniu elektryczności ciała mniej złożone, ja k np. am onijak (połączenie azotu z wodo­

rem ), przyczem na biegunie dodatnim otrzy­

mywano azot, na ujemnym zaś wodór. Podo- bneż doświadczenia ro b ił angielski chemik Davy, a teoryja jego elektrochem iczna brzmi w streszczeniu: wszystkie substancyje, m ające względem siebie powinowactwo chemiczne, znajd u ją się w różnym stanie elektrycznym a siła ich powinowactwa w zrasta odpowiednio do siły napięcia elektrycznego. D alsze wnio­

ski z tej teoryi są n a stę p u ją c e : zjaw iska ele­

ktryczne i chemiczne zależą od jednych i tych samych przyczyn; elektryczne przyciąganie i odpychanie ciał w arunkuje chemiczne tworze­

nie się ich i rozpadanie. Co się tyczy m etali, to D avy sta ra się dowieść, że napięcie elek­

tryczne przy zetknięciu się dwu metali tem jest większe, im większą je s t ich siła powino­

wactwa. C ała różnica przyczyny, wywołują-

) Woda chemicznie czysta składa się jedynie z tlenu i wodoru. Przy działaniu strumienia elektrycznego na taką wodę otrzymujemy na dodatnim biegunie tlen, na tijemnym wodór.

cej chemiczne i elektryczne zjawiska, nie leży w niój samej, lecz w ilości m ateryj d z ia ła ją ­ cych. P rzy zjawiskach chemicznych działają na się najm niejsze cząstki ciał, przy elek try ­ cznych zaś większe masy. W ten sposób m u­

simy przypuścić, źe przy połączeniu chemicz- nem m a miejsce coś w rodzaju wyrównania różnoimiennych elektryczności, przy rozłoże­

niu zaś części składowe w racają niejako do tego stanu elektrycznego, w jakim się znajdo­

wały przed połączeniem. D latego też te czę­

ści, które są właściwie dodatnio elektryczne w skutek wzajemnego przyciągania różnoimien­

nych elektryczności otrzymujemy na biegu­

nie ujemnym, a ujemno elektryczne n a d o dat­

nim. N a tu raln ie starano się te własności e- lektryczne przenieść na najmniejsze cząstki ciał i Schweigger wypowiedział teoryją, po­

d łu g której ciało każde składa się z cząstek krystalicznych. K ryształk i te tyle m ają bie­

gunów ile kątów, przyczem dyjam etralnie przeciwległe kąty m ają też różnoim ienne elek­

tryczności. T rudno n atu ra ln ie było doszukać się w doświadczeniach dowodów prawdziwo­

ści tej ostatniej teoryi i była ona o tyle wa­

dliwą, o ile zupełnie dowolną. To też ani je ­ dnego obrońcy tej teoryi przytoczyć nie mo­

żemy. N ato m iast prawie wszyscy chemicy początku naszego stulecia przyjęli jednom yśl­

nie teoryją B erzeliusa ("1819). Uczony ten o bd arza każdy atom pewną ilością elek try ­ czności, bliżej nie określoną. Ilość elektry­

czności, zaw artej w jednym biegunie, nie ko­

niecznie powinna się równać ilości zawartej w przeciwległym. T ak np. w tlenie przew a­

ża ilość elektryczności ujem nej, w sodzie— do­

datniej. A bsolutna ilość elektryczności j e ­ dnego bieguna może być różną w różnych cia­

łach, od większej zaś lub mniejszej przewagi ilości elektryczności w różnoimiennych biegu­

nach zależy miejsce, jak ie ciało zajm uje w szeregu elektrycznym. Otóż to napięcie ele­

ktryczności, zależne w znacznej m ierze od tem peratury, je s t przyczyną zjawisk łączenia się różnoim iennych biegunów elektrycznych atom ów dwu różnych ciał. P rzyczyną więc powinowactwa chemicznego i, co za tem idzie, wszelkich reakcyj chemicznych jest, podług Berzeliusa, elektryczność.

Teoryje Davyego i Berzeliusa rzucają zu­

pełnie inne św iatło na przyczyny powstawa­

nia związków chemicznych. Obierlwie te ele­

(9)

Nr. 48 W 8ZRCH ŚW IA T. 7(M ktrochem iczne teoryje przyznają w związkach

istnienie jakichś dwu odrębnych, przeciwle­

głych sobie (pod względem własności fizycz­

nych) m ateryj. J u ż L aveisier zaczął rozwi­

ja ć pojęcie dualizmu w związkach chemicznych, lecz, trzeba przyznać, po raz pierwszy teoryją dualistyczna pojaw iła się tak jasno wyłożona u B etzeliusa pod postacią jego elektroche­

micznej teoryi. T eoryją ta w wielu wypad­

kach doskonale daje się zastosować. T ak np.

łączenie się zasad z kwasami przy tworzeniu soli można sobie zapomocą tej teoryi dobrze objaśnić. W ciałach zaś, których zachowa­

nie się przy ich rozkładzie zapomocą strum ie­

nia elektrycznego je s t nieco zawikłanem lub mniej jasnem niż w powyższym wypadku, trudno się dopatrzeć działania elektryczności, jako bezpośredniej przyczyny utworzenia się związku. Gorliwi uczniowie Berzeliusa, jak również on sam, nie zwrócili na to uwagi i za­

stosowali elektrochem iczną teoryją do wszy­

stkich zjawisk chemicznych.

(d. 7i.).

LAMPY ELEKTRYCZNE PRZENOŚNE.

Raport G. Trouvego, odczytany na posiedze­

niu Akademii francuskiej w d. 3 Listopada 1884 r. przez p. Jamina.

L am pa elektryczna przenośna, którą mam zaszczyt przedstaw ić Akadem ii i k tórą nazy­

wam powszechną lam pą bezpieczeństwa, prze­

nośną, autom atyczną, niewywrotną i dającą się regulować, zpowodu własności, które po­

siada, m a służyć we wszystkich wypadkach gdy potrzeba św iatła żywego, chwilowego i nieprzedstaw iającego żadnego niebezpieczeń­

stwa. Przyrządów tego rodzaju obmyśliłem dwa typy, znacznie różniące się między sobą:

jeden je s t przeznaczony do celów przem ysło­

wych, w których bezpieczeństwo je s t pierw­

szym warunkiem , drugi zaś do oświetlenia domowego; nie zastępuje on lam p oświecają­

cych m ieszkanie przez czas dłuższy, lecz lam p ­ ki ligroinowe i t. p., ta k niebezpieczne i n ie ­ wygodne do przenoszenia, a potrzebne prawie

ciągle wżyciu domowem. Pierwszy ro d z a j,ta k nazwany typ przemysłowy, zaczyna działać do­

piero w chwili, kiedy człowiek posługujący się nim (studniarz, gazownik, górnik i t. p.) przy­

twierdzi go do pasa, ażeby mieć swobodne ręce. L am pa ta k a gaśnie sam a przez się, gdy się ją weźmie za rękojeść, albo gdy się za nią trzym a podczas przenoszenia.

L am pa drugiego rodzaju, k tó ra je s t prze­

znaczona do użycia domowego, przeciwnie za­

pala się autom atycznie gdy się ją weźmie za rękojeść, a gaśnie sam a przez się, gdy ją po­

stawi się na stole lub na jakiej innej podsta­

wie.

Ogólna budowa przyrządu w obudwu r a ­ zach je s t jed n a i ta sama. S k ła d a się on ze skrzynki lub naczynia z przegródkam i, które służy za zbiornik płynu do stosu mego pomysłu z dwuchrom ianem potasu, podobnego do te ­ go, ja k i przedstawiłem Akadem ii na jej posie­

dzeniu 19 M arca 1883 r..

Do pokrywy naczynia są przytw ierdzone sztabki cynkowe i węglowe, a lam pa żarowa

| jest otoczona podwój nem szkłem krysztalo-

j wem, które nadto je s t pokryte klatką m eta­

lową.

W obu tych rodzajach lam pa je s t przytwier- I dzona pionowo, albo też z boku stosu, zaopa­

trzonego w tym celu w pierścień metalowy.

Pokryw a razem ze sztabkam i cynkowemi i węglowemi może podnosić się i opadać w na­

czynie napełnione płynem, a ten ruch właśnie sprawia zapalanie się, regulowanie i gaśnięcie lampy. W pierwszym typie przyrządu ręk o ­ jeść je s t przytwierdzona do pokrywy, rozumie

się, że trzym ając lub zawieszając lam pę za tę rękojeść, utrzym uje się cynk i węgiel stosu na zewnątrz płynu. Skoro tylko puścimy rękojeść i zaczepimy lampę zapomocą h a­

czyka, przytwierdzonego z boku, cynk i wę­

giel zanurzają się w płynie i lam pa zapala się autom atycznie, a gaśnie jeżeli weźmiemy za rękojeść.

W drugim rodzaju przyrządu rękojeść nie je st ju ż przytwierdzona do pokrywy, ale znaj­

duje się na zbiorniku. N astępstw em tego jest, że kiedy trzym amy przyrząd za rękojeść, wtedy pokrywa może swobodnie opuścić się, cynki i węgle zanurzają się w płynie i lam pa zapala się.

(10)

762 W S Z E C H Ś W I A T . Nr 48.

P okryw a je s t połączona zapotnocą p rę ta z podstaw ą znajdującą się u dołu, na której opiera się lam pa, gdy ją chcemy postawić na stole lub na ziemi. Tym sposobem kiedy przyrząd je s t już niepotrzebny, wtedy stawia- my gdziekolwiek lam pę, cynki i węgle stosu

wać wysokość i utrzymywać we właściwem położeniu pokrywę.

P rzy rządy te służące do przemysłowego albo domowego użytku, wykonałem w formie cylindrycznej i dodałem do nich urządzenie

Lampa elektryczna Trouvśgo, przedstawiona w chwili, kiedy nie działa i w położeniu pochyłem, ażeby wykazać skuteczność przyrządu, zabezpieczającego od wywrócenia. Rysunek przedstawia

j ą w y3 rzeczywistej wielkości.

unoszą się po nad płyn i lam pa gaśnie. R e g u ­ lowanie przyrządów wykonywa się zapomocą m utry i wydłużonej śruby, wyciętej n a wyżej wspomnianym pręcie, który pozwala regulo-

zabezpieczające od wywrócenia a podobne do prętów parasola.

P rzyrządy przedstawione A kadem ii mogą dostarczyć św iatła o natężeniu, wyrównywa-

(11)

Nr 48. W S Z E C H S W I A T . 763 jącem co najwyżej pięciu świecom w ciągu

trzech godzin albo jednej świecy w ciągu piętnastu godzin; ale przyrządy te mogą być budowane co do wymiarów większe lub m niej­

sze od przedstawionego, oraz w tak i sposób że trwałość i natężenie ich św iatła mogą być powiększane w edług naszej woli. Lam py te są bardzo lekkie, równie łatw e do przeniesie­

nia ja k lam pa olejna lub świecznik, a oprócz podwójnego otoczenia lampy żarowej przed­

staw iają jeszcze bezwzględne bezpieczeństwo w użyciu, gdyż nie m ają żadnego kom utatora, nie może więc w nich powstać isk ra z powodu przerw ania obwodu i mogą być używane n a­

wet w atmosferze najbardziej wybuchowej.

F i g . 2.

Lampa elektryczna Trouvego w chwili działania. Pokrywa z węglami i cynkami opadła, a u dołu, widać podstawę, do której je s t przytwierdzony pręt, utrzym ujący tę pokrywę.

(12)

WSZECHŚWIAT. N r. 48.

mm ni mm

PO E K W A D O R Z E

przez

J a n a S z to lc m a n a .

R i o b a m b a.

(Ciąg dalszy).

N iektórzy wyprowadzają, nazwę R iobam ba od wyrazu R ayobam ba— coby miało znaczyć

„rów nina piorunów 41 '), od znacznej niby licz­

by piorunów, k tó ra tu rok rocznie spada.

Mnie się jed n ak zdaje, źe etym ologija ta dość je st sztuczna, raz dla tego, że istnieje przecież wyraz „rio“ oznaczający rzekę, a właśnie przez równinę riobam beńską przepływ a kilka znacznych strum ieni, ja k R io Lycan, R io San L uis i Rio C ham bo; a powtóre, źe ksiądz Yelasco, dobrze w tych rzeczach poinform o­

wany , nic nie wspomina o tem, aby kiedykol- wiekbądź R iobam ba nosiła nazwę R ayobam ­ ba. W każdym razie, czy „ rio “ czy „rayo“

nazwę tę odnieść należy do czasów po-podbo- jowych, gdyż ta k jeden ja k i drugi wyraz są pochodzenia hiszpańskiego i tylko dodano pó­

źniej indyjski bam ba, tw orząc tym sposobem nazwę mięszaną, co zresztą dość często spoty­

ka się w południowej Am eryce. Dziś m iasto noszące tę nazwę, stanowi stolicę prowincyi Chimborazo, ochrzczonej tak od k ró la K ordy- lijerów ekwadorskich.

Pasm o K ordylijerów w tein miejscu rozsze­

rza się znacznie, tworząc dwa g rzbiety—

wschodni i zachodni, między którem i rozciąga się obszerna rów nina, m iejscam i zupełna, miejscami zaś mniej lub więcej falista i j a r a ­ mi poprzecinana. Z a główny je d n a k g rz b ie t uważać należy zachodni, jako stanow iący lini- ją wodorozdziału między system am i A tlan ty k u i Pacyfiku, tu wznosi się dumnie, im ponująco

0 Bamba, pampa a w Ekwadorze często pamba zna­

czy w języku Quechua- -równinn.

olbrzym ia m asa góry Chimborazo, a w nie­

wielkiej od niego odległości drugi ze śnie­

żnych szczytów— Carahuayrazo; gdy jed n o ­ cześnie we wschodnim grzbiecie w ystrzelają góry T un gu rag ua i E l A ltar. Nieco dalej ku południowi, oba grzbiety łączą się w jeden węzeł, tworząc potężną masę zapadłego i wy­

gasłego wulkanu Asuay, który tylko czasowo śniegiem się pokrywa.

Równina, zaw arta między dwoma grzbieta­

mi, posiada prawie n a całej rozciągłości g runt piaszczysty, z wyjątkiem jedynie dość głębo­

kich jarów , którem i wspomniane rzeki płyną, a gdzie g ru n t przedstaw ia niewielkie równinki innego ch arak teru . N a oko sądzićby można, że g ru n t piaszczysty równiny riobambeńskiej musi być zupełnie jałowy, gdy przeciwnie, u- d ają się tu doskonale różne rośliny s tre f u- m iarkowanych, co prawdopodobnie przypisać należy domięszce popiołów wulkanicznych.

Gdym poraź pierwszy do R iobam ba od strony N a n te jech ał, widząc karłow ate i rzadko po­

siane łodygi kukurydzy, sądziłem, że albo su­

sza plon zniszczyła, albo że na tym jałowym, j a k mi się zdawało, gruncie, zbiór musi być nędzny. Gdym o to zapytał w R iobam ba, pokazano mi kłosy owego karłow atego mai- su —niewielkie wprawdzie, lecz bardzo g rub o­

z iarn iste i w najlepszym gatunku. K łos taki w yrasta tuź ponad ziemią, a często napół w gruncie zagrzebanym zostaje. Często zale­

dwie łokciowa łodyga posiada 3 a naw et 4 kłosy. Z ia rn a w niektórych gatunkach kuku­

rydzy dochodzą niem al wielkości ziaren bobu.

Nieporównany widok przedstaw ia się z R iobam ba w dzień pogodny i chm ur pozba­

wiony. Zwróciwszy się ku północy, widzimy na lewo olbrzym a Chim borazo do połowy białym śniegiem pokrytego; przy skośnych prom ie­

niach zachodzącego słońca uw ydatniają się wszelkie nierówności gruntu, rzucające cień z jednej strony. Sam szczyt, ten szczyt, na którym jeszcze noga ludzka nie stanęła, odzie­

wa lekki, przejrzysty obłok, jak b y welon dzie­

wicy, nieskalanej jeszcze niczyjem do tk n ię­

ciem. P oza nim i nieco na prawo C arahuay­

razo, pomimo niepospolitego wzniesienia, wy­

daje się niskim i nieznacznym; jakb y zawsty­

dzony wychyla swą b iałą głowę z poza ra m ie ­ nia swego potężnego sąsiada. K u północy przerwa, pozbawiona wyniosłych szczytów;

rzekłbyś olbrzym ia droga między olbrzymie-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przed rozpoczęciem analizy okresu dy- luwialnego w Niemczech Schmidt zatrzy ­ muje się jeszcze chwil kilka nad sprawą człowieka przedpaleolitycznego, jak o

Sam proces wywoływania daje się w taki sposób wyjaśnić, że wywoływacz nie działa na ziarna nieoświetlone; redukuje zaś tylko te miejsca, gdzie zarodki z

Natychmiast gasną wszystkie j lampy, co jest dowodem, że prąd przepłynął w przeważnej części przez wstęgę, a fakt ten daje się objaśnić tylko wtedy,

Stańmy w kierunku linij sił w ten sposób, żeby biegły one od dołu ku górze (od stóp ku głowie) i patrzmy na poruszający się przewodnik : jeżeli się on

dził po mistrzowsku. Utleniając cy- mol, Nencki zauważył już wtedy ciekawą bardzo różnicę, źe w organizmie utlenia się naprzód grupa propylowa a dopiero

grzewa się przytem wcale; widocznie więc energia chemiczna danej reakcyi w ogniwie nie objawia się w postaci energii termicz nej, lecz przemienia się w energią

Czwarty z wymienionych pasów żył, dla produkcji złota ważny bardzo, położony na wschodniej pochyłości Sierra Newady, jest w bezpośrednim związku ze skałami

skim zawartość krzemu i glinu, lecz przekonali się wkrótce, że te domieszki nie są przyczyną osobliwych własności tej stali. Zajęli się przeto ci uczeni