• Nie Znaleziono Wyników

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JNfe 3 (1 0 7 6 ). Warszawa, dnia 18 stycznia 1903

r.

T o m X X I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUM ERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a r s z a w ie : rocznie rub. 8 , k w artaln ie rub. 2 . Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 1 0 , półrocznie rub. ó .

P ren u m ero w ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

R e d a k to r W szech św iata przyjm uje ze sp raw am i redakcyjnem i codziennie od godz. 6 do 8 w iecz. w lokalu redakcyi.

A d res R e d a k c y i: MARSZAŁKOW SKA N r. 118.

E . M A C H .

PO D O B IE Ń ST W O I AN ALO GIA JA K O M OTYW Y K IE R O W N IC Z E

B A D A N IA N A U K OW EG O.

Podobieństw o je s t to identyczność czę­

ściowa. Cechy przedm iotów podobnych po części zgadzają się z sobą, po części różnią się. A nalogia jednak jest to szczególny przypadek podobieństwa. Tu żadna z bezpośrednio postrzeganych cech jednego przedm iotu nie zgadza się c a ł­

kow icie z jakąbądź cechą drugiego, a jed n ak istnieją pomiędzy cechami jed ­ nego przedm iotu zw iązki zupełnie zgod­

ne i identyczne z tem i, jakie znajdujem y pom iędzy cechami drugiego przedm iotu.

Jeyons ‘) powiada, że analogia, je s t to

„podobieństw o głębsze11; m ożnaby ją też określić jak o podobieństwo abstrakcyjne.

Czasami analogia może być zupełnie u k ry ta dla bezpośredniego spostrzegania zmysłowego; może j ą dopiero odsłonić porów nanie zw iązków pojęciowych za­

chodzących pom iędzy cechami jednego

‘) Jevons. The principles of science. Lon­

dyn. 1892, str. 627.

przedmiotu, ze zw iązkam i pojęciowemi pomiędzy cechami [.drugiego. Maxwell *) nietyle daje określenie analogii, ile r a ­ czej podnosi jej w łasność najw ażniejszą dla przyrodnika, m ów iąc: „pod nazw ą analogii fizycznej rozumiem} częściowe podobieństwo, zachodzące pomiędzy p ra­

wami, rządzącem i jedną dziedziną zja­

wisk, a praw am i drugiej dziedziny, k tó ­ re spraw ia, że każda z nich służyć może za ilustracyą d ru g ie j11. Zobaczym y d a­

lej, że pogląd M axwella nie różni się od przedstaw ionego tu ta j. Hoppe 2) uw aża pojęcie „an alo g ii11 za zupełnie zbyteczne;

podług niego analogia, tak samo jak p o ­ dobieństw o wogóle, polega na zgodności pojęciowej, na zgodności co do pewnych cech. Tw ierdzenie to je s t zupełnie słusz­

ne, a jednak m am y w szelka 'a«yę od ­ różniać analogią od pojęcia bardziej ogólnego. Zw łaszcza przyrodnik czuje się do tego zmuszonym, gdyż uw zględ­

nienie analogii przynosi mu często poży­

tek. Z resztą nasuw a się jeszcze jedna u w a g a : naw et przedm ioty, których po­

dobieństwo wzajem ne bezpośrednio pod-

‘) Maxwell. Transact. of the Cambridge Philos. soc. Vol. X, str. 27. 1855 (Ostwalda Klasycy nr. 69).

J) Hoppe. Die Analogie. Berlin, 1873.

(2)

34

WSZECHŚW IAT

N r 3 pada pod zmysły, m ogą obok teg o przed­

staw iać analogię, zgodność związków , zachodzących pom iędzy cecham i w obrę­

bie każdego z nich; zgodność ta, zrozu­

m iała sama przez się, częstokroć byw a pomijana.

S postrzegane zm ysłam i podobieństw o spraw ia, że nieśw iadom ie i m im ow oli nasze zachow anie się, nasze odczyny ru ­ chowe wobec przedm iotów podobnych są podobne. B udzący się in te le k t ró w ­ nież zachow uje się podobnie wobec przed­

m iotów podobnych, ja k to w y k azał szcze­

gółow o S tern *) co do m yślenia ludow e­

go. J u ż pism a T ylora 2) z a w iera ją obfite przykłady w tej m ierze. Ze w zrostem p otęgi m yślenia pojęciow ego, dążność celow a do pozbycia się uczucia n iezad o ­ w olenia w sferze p raktyczn ej lub in te ­ lektualnej kieruje się rów nież podobień­

stw em lub sięg ającą głębiej analogią.

W jednej z daw niejszych sw ych ro z­

praw 3) określiłem an alo gię jak o w zajem ­ ny zw iązek pom iędzy system am i poję- ciowemi, w którym uśw iadam iam y sobie jasno zarów no różnicę pom iędzy dw um a pojęciam i hom ologicznem i ja k i zgod­

ność stosunków logiczny ch w każdej z dw u hom ologicznych p a r pojęć. Z da­

je się, że m atem atyka, w której, co praw da, rzeczy p rze d staw ia ją się n a j­

prościej, b y ła pierw szą dziedziną, gdzie objaw iło się w y raźn ie w yjaśniające, upraszczające, h eu rysty czn e znaczenie analogii, P rzy n ajm n iej A ry sto teles m ó­

w iąc o analogii, u ży w a je j dla stosun ­ ków ilościow ych (proporcyj). W ynalazek a lgeb ry polega n a d opatrzen iu się a n a ­ logii w działaniach rachunkow ych pom i­

mo całej rozm aitości odpow iednich liczb.

To, co je s t pojęciow o jednakow e, alg eb ra z a ła tw ia odrazu i raz nazaw sze. Gdzie w ielkości w y stę p u ją w rach u n k u w spo­

sób analogiczny, tam obliczyw szy tylko jednę, otrzym ać możemy pozostałe przez p ro stą zam ianę znaków , n a zasadzie

') W. Stern. Die Analogie im yolkstbiim- lichen Denken. Berlin, 1893.

2) Tylor. Początki cywilizacyi. W arsza­

wa, 1903.

3) Wykłady popularno naukowe.

analogii. G eom etrya K artezy usza posłu­

guje się au alo g ią pom iędzy alg eb rą a geom etryą, m echanika—a n alog ią p o ­ między płaszczyznam i a m om entam i i t. p.

K ażde zastosow anie m atem atyki do fizy-

| ki polega na uw zględnieniu analo gii p o­

m iędzy zjaw iskam i przyrody a operacya- mi rachunkow em i.

W ysoką w artość, ja k ą analo g ia m a dla poznania, uśw iadom ił sobie jasno ju ż

| K epler. R o zp atru jąc przecięcia stożkow e

! z p u n k tu w idzenia ich w łasności optycz­

nych, pow iada ‘) : „K oło zatem ma je d ­ no ognisko A, znajdujące się w środku

| figury; elipsa ma dw a ogniska A i B, 1 k tó ry ch odległość od środka fig u ry je s t

jed nakow a i tem w iększa, im bardziej fig u ra je s t w ydłużona. P a rab o la m a je d ­ no ognisko D w ew nątrz przecięcia, d ru ­ gie zaś należy sobie w yobrazić n a osi fig u ry albo w ew nątrz, albo zew nątrz przecięcia, w odległości nieskończenie w ielkiej od poprzedniego, w ten sposób, ażeby linia H G albo IG idąca od tego ślepego (nieświecącego) ogniska do ja ­ kiegokolw iek p unktu G przecięcia była rów noległa z osią. W hyperboli ognisko zew nętrzne F znajduje się tem bliżej w e­

w nętrznego E, im bardziej hyperbola je st zaokrąglona. I to ognisko, któ re dla

jednego z przecięć jest zew nętrznem , dla drugiego będzie w ew nętrznem i od­

w rotnie.

„W ynika stąd przez analogią, że na

| prostej (bierzem y tu linię pro stą tylko gw oli pełności analogii), oba ogniska schodzą się n a samej p r o s te j: będzie

| więc jedno ognisko, ta k ja k w kole.

W kole zatem ognisko znajduje się w s a ­ mym środku. W odległości najw iększej od najbliższego obwodu, w elipsie leży

; już bliżej, a w paraboli jeszcze znacznie bliżej; wreszcie w przypadku linii prostej odległość ogniska je s t najm niejszą, leży 1 ono bowiem na niej samej. W ten spo­

sób w przypadkach krańcow y ch —koła i prostej—ogniska schodzą się w jednym p u n k c ie : w pierw szym przypadku odle-

') Kepler. Opera, edidit Frisch. Tom II, str. 186. Figurę, zrozumiałą sarnę przez się,

| opuszczamy.

(3)

N r 3

W SZECHŚW IAT

35 głość ogniska je s t najw iększa, w drugim

leży ono na linii samej. W przypadku pośrednim , w paraboli, ogniska znajdują się w odległości nieskończonej jedno od drugiego; wreszcie elipsa i hyperbola m ają po dw a ogniska w odległości skoń­

czonej jedno od drugiego, przytem w elip­

sie oba ogniska znajdują się w ew nątrz figury, a w hyperboli jedno leży w e­

w nątrz, a drugie zew nątrz. W e w szyst­

kich przypadkach dochodzim y do tw ier­

dzeń, któ re się sobie przeciw staw iają.

P oży teczn ą bowiem je s t rzeczą używ ać nazw geom etrycznych dla przeprow a­

dzania analogii. Lubię bardzo analogie ty c h najw ierniejszych moich mistrzów, św iadom ych w szystkich tajników przy­

rody; w geom etryi zw łaszcza należy się ich doszukiw ać, gdzie na podstaw ie napozór jak n ajbardziej niedorzecznych orzeczeń, m ożna z ich pom ocą zawrzeć nieskończoną liczbę przypadków pom ię­

dzy dw um a krańcami{]a środkiem, i w ten sposób sta w ia ją one jasno przed oczy nasze n ajgłębszą isto tę danej k w esty i“.

W ty ch klasycznych słow ach K epler podkreśla nietylko w artość analogii, ale zupełnie słusznie rów nież i zasadę cią­

głości, k tó ra jedynie z.iolna była p rzy ­ wieść go do tak iego stopnia abstrakcyi, um ożliw iającego ujęcie ta k głębokich ana- logij. Z w arsztatu badania starożytnego doszły nas bardzo skąpe wiadomości. P rze-

j

kazane nam zostały najw ażniejsze w yniki j badania. Sposób przedstaw ienia niekiedy całkow icie zasłania przed nami drogi badania, czego w ybitne przykłady znaj-

j

dujem y u Euklidesa. N iestety, ten sta- ro żytn y w zór znajdow ał częstokroć n a ­ śladow ców w naszych czasach, wbrew interesom nauki, w interesie błędnie ocenianej ścisłości. Myśl w tedy udow od­

niona je s t najzupełniej i najściślej, gdy przedstaw ione są m otyw y i drogi, które do niej doprow adziły i ug ru n to w ały ją.

Logiczne n aw iązanie do daw niejszych bardziej u tarty ch i niedyskutow anych m yśli m a się do tak iego udowodnienia, ja k część do całości. Myśl, której mo­

ty w y pow stan ia są jasno wyłożone, nie może zag inąć po wsze czasy, dopóki mo­

ty w y te pozostają w swej mocy i na

odwrót, możemy ją porzucić natychm iast, skoro tylko uznamy, że m otyw y ostać się nie mogą.

Obcow anie z klasykam i epoki odrodze­

nia nauk przyrodniczych 'dlateg o je s t źródłem takiej nieporów nanej rozkoszy i tak obfitych, trw ałych, niczem nie za­

stąpionych wskazań, że ci w ielcy a n ai­

wni mężowie nie przestrzeg ają żadnej tajem nicy cechowej; przejęci najczystszą radością, w ynik ającą z tego, że szukają i znajdują, kom unikują nam w szystko, co i ja k stało się dla nich jasnem . U K opernika, Stevina, Galileusza, G il­

berta, K eplera poznajem y kierow nicze m otyw y badania bez wszelkiego cere­

moniału, na przykładach uw ieńczonych najw iększem powodzeniem. D ośw iadcze­

nie fizyczne i m yślowe ‘), analogia, za­

sada prostoty, zasada ciągłości i t. p.

w szystkie te m etody zo stają nam p rzy­

swojone w jaknajprostszy sposób.

Oprócz tego kosm opolitycznego cha- { rak teru otw artości, nauka tych czasów

j

odznacza się jeszcze niezw ykłym polotem abstrakcyi. Z poznania pojedyńczych zjaw isk w yrasta wiedza; to też badanie starożytnych zazw yczaj ogranicza się do zjaw isk pojedyńczych. Ale kto dostaje w spuściźnie zasób bogaty, ten znajduje się w szczęśliwszem położeniu. Poszcze­

gólne skarby poznania przysw ojone i do­

brze mu znane przem ierzać może po­

rów naw czym rzutem oka w rozm aitym porządku i w szybkiej kolei. W rzeczach znacznie od siebie odległych w ykryw a pierw iastki wspólne, które dla odkryw cy lub początkującego zasłonięte były przez różnice. Zw łaszcza ta k a zm iana w przed­

m iotach' rozpatryw anych, k tó ra zachodzi w sposób ciągły, lub bardzo inałem i stopniam i, daje nam odczuć pokrew ień­

stwo pom iędzy dwum a, znacznie od sie­

bie odległemi ogniw am i szeregu i uśw ia­

damia nam to, co pomimo w szelkich zmian pozostało jednakie. W ten sposób uw ażać można parę przecinających się linij prostych za hyperbelę, linię prostą za dwie gałęzie hyperboli, które zeszły

’) Mach. Ueber Gedankenexpei imente. Zeit-

schr. f. physik. u. chem. Unierricht. X. 1897.

(4)

36

WSZECHŚW IAT

N r 3 się razem, linię p ro stą ograniczoną za

elipsę i t. p. D la K ep lera linie rów no­

ległe różnią się od p rzecinających prze­

w ażnie tylk o odległością p u nk tu przecię­

cia. D la w spółczesnego mu, lecz m łod­

szego od niego D esargu esa lin ia pro sta je s t to koło, którego środek znajduje się w nieskończenie w ielkiej odległości, sty cz­

n a je s t to sieczna, k tórej p u n k ty przecię­

cia zeszły się razem , niem al-styczna je s t to styczna w punkcie nieskończenie od­

ległym i t. p. P o g lą d y te, dla nas zro ­ zum iałe sam e przez się, stano w iły dla geom etry sta ro ż y tn e g o tru d no ść niezw al- czoną. Z podniesieniem poziom u a b stra k ­ cyi, pod kierow nictw em zasady ciągłości, w z ra sta oczyw iście i zdolność do ujm o­

w ania analogii.

(DN)

Tłum. Z. Szymanowski.

JAM ES D E W A R .

H IST O R Y A Z IM N A I Z E R A A B SO L U T N E G O .

S tresz cz e n ie m ow y w y g ło szo n ej n a o tw arcie zjazd u B ritish A ssociation w B elfaście w r. 1902.

(Ciąg dalszy).

W ażnem je s t rów nież zastosow anie po­

w ie trz a ciekłego i w odoru ja k o czynni­

ków analitycznych. G dy m ieszaninę g a ­ zów’ oziębiam y zapom ocą tlen u ciekłego, ty lk o bardziej odeń lo tn e g azy po zosta­

n ą w stanie gazow ym . G dy pozostałość tę znow u oziębim y w odorem ciekłym, w szy stk ie mniej lotne odeń g azy zam ie­

n ią się w ciecze lub ciała stałe. T aką w łaśn ie m etodą udało się w ydzielić hel z m ieszanin, gdzie znajd o w ała się z a ­ ledw ie jed n a ty siączn a je g o część.

Z apom ocą w y p aro w y w an ia w odoru s ta ­ łego obniżam y tem p e ra tu rę do 13— 14

stopni absolutnych, to w szakże stanow i o stateczn ą dotychczas granicę. W po­

ró w n an iu z tem i setk am i stopni, jakieśm y ju ż przebyć p otrafili, drobiazgiem się w y ­ daje pozostałe 13 stopni; lecz zdobyć tu ta j jeden jeszcze stopień poniżej, to co

innego niż w innych częściach skali te r- m ometrycznej; przezw yciężenie tych kilku stopni byłoby większym tryum fem , niż.

w szystkie dotychczasow e badania nad niskiem i tem peraturam i. Trudności są.

dw ojakie : zależne od m etody i od sam e­

go y natery ału. Zastosow anie używ anej do skraplania gazów m etody staje się coraz trudniejszem i bardziej kłopotli- wem, im przy niższych tem peraturach m am y pracow ać; przeskok od p ow ietrza ciekłego do w odoru ciekłego—tylko 60 stopni—je st z term odynam icznego pun­

k tu w idzenia rów nie trudnym , ja k prze­

zw yciężenie różnicy o 150 stopni m iędzy ciekłym chlorem a pow ietrzem . Możemy aż do pięciu stopni zbliżyć się do zera używ ając ciekłego gazu o ty le lotniej- szego od wodoru, o ile on przew yższa w ty m w zględzie azot; lecz n a w e t d ru g i gaz hypotetyczny, o tyleż znow u od p o - przedniejszego lotniejszy, nie w ystarczy, abyśm y dotrzeć m ogli do kresu pożądań.

N iepraw dopodobnem je s t zgoła, aby czło­

w iek m ógł kiedykolw iek dotrzeć do ze­

ra absolutnego. P o za ostatniem i g ran i­

cami atm osfery ziem skiej term om etr, k tó ­ rego w szystkie części byłyby d ostatecz­

nie przezroczyste dla w szelkiego ro d za­

ju promieni, w ykazyw ałby tem peraturę, praw dopodobnie do zera absolutnego- zbliżoną.

P rzypuszczając wszakże, że uda sią w szelkie przezw yciężyć trudności, że do­

trzem y aż do kilku stopni od zera abso­

lutnego, nie je s t n aw et w tedy pewnem , abyśm y się zbliżyli do opisyw anego nie­

kiedy stanu śmierci m ateryi. W szelkie przew idyw anie zjaw isk, jak ieb y się w ów ­ czas w idzieć dały, opiera się na założe­

niu, że istnieje ciągłość między zjaw i­

skami, zachodzącem i w tem peraturach dla nas dostępnych, a tem i, które w jesz­

cze niższych tem p eratu rach zachodzić będą. Czy założenie to je s t słuszne?

P ra w d ą jest, że wiele zmian we w ła sn o - ściach ciał zm ienia się statecznie w raz z tem peraturą, lecz przedw czesnem by­

łoby uw ażać za pewne, że zm iany po­

znane w zbadanych w arunkach w tym samym kierunku i z tem samem n atęże­

niem trw ać ibędą £w niezbadanych do ­

(5)

N r 3

WSZECHŚWIAT

37 tychczas obszarach. B adania nad niskie-

mi tem peraturam i bezpośrednio już do­

w iodły m ylności podobnego w nioskow a­

nia. Liczne dośw iadczenia nad m etala­

mi czystem i w ykazały, że w m iarę ozię­

b ian ia zm niejsza się ich opór elektrycz­

n y w tak iej mierze, że w temp. zera ab­

solutnego pow innyby w szystkie nie, mieć wcale opora; potw ierdzały to n aw et do­

św iadczenia dokonane zapom ocą pow ie­

trz a ciekłego. Lecz z pojaw ieniem się potężniejszego środka oziębiającego spraw dzenie powyższego poglądu oka­

zało się nieodzownem.

Zaobserw ow ano przedew szystkiem nie­

zgodność, u żyw ając term om etru, oparte­

go na oporze platyny, dla zm ierzenia tem p e ra tu ry wodoru, w rącego pod ci­

śnieniem atm osfery i pod zmuiejszonem;

w szystkie znane dotychczas ciecze w rą 'w niższej tem peraturze gdy są poddane zm niejszonem u ciśnieniu, a wodór ciekły w y d ał się pod tym względem w yjątkiem , g d y ż term om etr p latyn o w y nie w ykazał obniżenia tem peratury. P y tan ie, czy w o­

dór, czy też term om etr zachow ują się anorm alnie, zostało rozstrzygnięte przez zastosow anie innych sposobów term ome- trycznych; okazało się, że ze zm niejsza­

niem ciśnienia obniżała się tem p eratu ra w odoru ciekłego. Z aw iódł przeto (ter­

m ometr; innem i słow y opór elektryczny p laty n y w tem peraturze około —250° nie zm niejszał się w tym samym stosunku co w —200°. -W obec tego żadnych pod­

s ta w nie m a przypuszczenie,j,że w temp.

zera absolutnego p latyn a i inne metale, które zachow ują się analogicznie, będą doskonałym przew odnikiem elektryczno­

ści. Jakkolw iekbądź, wiadomość, że po­

trafiliśm y osiągnąć dostateczny stopień zimna, aby w jednej chociaż własności m atery i w yw ołać zmianę w !prawie, k tó ­ re w yraża zależność jej od tem peratury, w ystarcza, ażeby dowieść, że niezbędną j e s t nadzw yczajna ostrożność przy ro z ­

c ią g a n iu naszych wiadomości o w łasno­

ściach m ateryi na tem peratury, zbliżone

<lo zera absolutnego.

Lord K elyin przypuszcza, że m etale w pobliżu zera absolutnego posiadać

® ° g ą jeszcze bardziej ciekawe własności

I elektryczne. Z teoretycznych dociekań nad stosunkiem „elektronów 1* do a to ­ mów w yw iódł on m etal hypo tetyczn y , takiem i obdarzony w łasnościam i: p o n i­

żej jednego stopnia absolutnego je s t on doskonałym izolatorem , w dwu stopniach abs. posiada widoczne już przew odni­

ctwo, w '6 zaś stopniach przew odzi elek ­ tryczność bardzo dobrze. N apewno m oż­

na przepowiedzieć, że wodór ciekły je s t środkiem do w yjaśnienia w ielu ciemnych zagadnień fizyki i chemii i że skroplenie ostatniego z daw niejszych gazów dosko­

nałych pociągnie za sobą rów nie donio­

słe przyszłe odkrycia naukowe, ja k sk ro ­ plenie chloru w pierw szych lata ch w ieku ubiegłego.

Dalszym krokiem ku zeru absolutnem u jest znalezienie gazu bardziej od w odoru lotnego, a gaz taki znajduje się w kle- weicie; R am say oznaczył go jak o hel, wraz z wodorem szeroko na słońcu, gw iazdach i w^mgławicach rozpow szech­

niony. Olszewski zastosow ał doń m eto­

dę C ailleteta, oziębiając go pow ietrzem ciekłem jpod .ciśnieniem i pozw alając potem na szybkie rozszerzanie, nie do­

strzegł wszakże żadnych śladów sk ro ­ plenia, choćby w postaci m gły i w y ­ wnioskował na mocy swych doświadczeń, że punkt w rzenia $ helu leży około 9 stopni absolutnych. £Grdy jjw gazach, ulatujących ze źródeł w B ath, lord R ay- leigh w y krył nowe źródło helu, a w o ­ dór sta ł się dostępnym jako oziębiacz, dostrzeżono w helu, oziębianym w w o­

dorze ciekłym, tw orzenie się cieczy, lecz okazało się, że w ynikało to z nieznanej przedtem domieszki innych gazów, k tó ­ rych obecność w helu z tego źródła na rok ju ż przedtem stw ierdziłem , badając jego widmo. W oczyszczonym, przez usunięcie tej domieszki, helu n aw et pod ciśnieniem 80 atm osfer i w tem peraturze w odoru stałego, żadnych oznak skrople­

nia dostrzedz niepodobna; n aw et w chwili gw ałtow nego rozszerzania się żadna m gła się nie pojaw ia.

Okazało się tedy ostatecznie, że hel je s t bardziej lotny od wodoru, ciekłego czy stałego. Z adiabatycznego rozprę­

żania helu w powyższych w arunkach

(6)

38 N r 3 w ynika, że na krótko choćby osięgnął

on tem peratu rą 9 czy 10 sto p n i a b so lu t­

nych bez żadnych oznak skroplenia, jesz ­ cze niższą je s t przeto je g o tem p eratu ra | krytyczna. M usimy przeto przypuszczać, że p u n k t w rzen ia helu leży koło 5 sto p ­ ni absolutnych, hel ciekły jest przeto cztery razy bardziej lo tn y od w odoru ciekłego, ja k Sten znow u— od p ow ietrza

j

ciekłego.

Choć do przyszłości należy skroplenie helu, w szakże obecnie ju ż przew idzieć możemy pew ne w łasności tej cieczy;

będzie ona dw a raz y od ciekłego w odoru gęstsza, ciśnienie zaś k ry ty c z n e w yniesie zaledw ie 4—5 atm osfer. N apięcie po ­ w ierzchniow e cieczy będzie bardzo małe, ściśliw ość i rozszerzalność cztery razy większa, niż ciekłego w odoru, ciepła zaś do zam iany w p arę p o trzeba będzie czte­

ry ra z y m niej, niż dla w odoru.

Spółczynniki załam ania dla ciekłego tlenu, azotu i w odoru są praw ie ściśle proporcyonalne spółczynnikom ich w sta nie gazow ym , lord R a y le ig h zaś w y k a ­ zał, że spółczynnik załam an ia gazow ego helu je s t cztery raz y m niejszy, niż w o ­ doru, bez w zględu n a dw a raz y w iększą gęstość, m usim y przeto przypuszczać, że hel ciekły będzie p o siad ał cztery razy m niejszy spółczynnik załam an ia niż w o ­ dór; ze znanych zaś dotychczas cieczy w odór b ył najm niej załam ującą, hel prze­

to będzie p osiadał w y jątk o w e własności optyczne i będzie tru d n y do dostrzeżenia Może to w ytłum aczy, dlaczego podczas adiab aty czn eg o jeg o ro zp rężan ia nie do­

strzeżono m gły.

W obec ty ch w szystkich szczególnych w łasności cieczy, tru d n o powiedzieć, czy m am y możność obecnie w y tw a rz ać j ą i zbierać. Jeżeli w szakże tem peratura k ry ty c z n a nie je s t niższą od 8 stopni absolutnych, śm iało m ożem y przepow ie ­ dzieć, zn ając w arunki, w k tó ry ch dzięki użyciu ciekłego p o w ietrza w yw ołujem y zm iany w stanie w odoru, że podobna m etoda doprow adzi do skroplenia helu.

Jeżeli n a to m ia st te m p e ra tu ra kry ty czn a nie przenosi 6 sto p n i absolutnych, me­

toda, ta k ow ocna przy w odorze, nie da żadnej nadziei pow odzenia z helem.

Obecnie przypuszczam y, że hel ulegnie naszej metodzie, tylk o ja k o czynnika oziębiającego użyjem y w odoru ciekłego- pod zm niejszonem ciśnieniem m iast cie­

kłego pow ietrza, otrzym aną zaś ciecz zbieraćbyśm y m usieli w naczyniu o p o ­ dw ójnych ścianach, zanurzonem w w o ­ dorze ciekłym. Trudności p raktyczne i koszty będą ogromne, lecz osięgnięcie tem p eratu ry o pięć stopni od zera abso­

lutn ego odległej otw orzy now e w idno­

kręgi dla badań naukow ych, które n ie­

zm iernie rozszerzą nasze w iadom ości o w łasnościach m ateryi. R ozporządzać w naszych laboratoryach tem p e ra tu rą tak ą, ja k ą napoty k a kom eta niezm iernie od słońca o dległa—to w ielki tryu m f wiedzy.

Gdy obecny zam ach na hel, w R o yal

| In stitu tio n dokonyw any, zawiedzie, osta-

| tecznie uda on się nam, gdy przyjm iem y

! metodę, o p artą n a m echanicznem w y ­ tw arzan iu zim na skutkiem w ykonyw ania

j

pracy zew nętrznej. N iew ątpliw ie skrop-

j

lim y hel, pędząc zgęszczonym gazem I turbinę, otoczoną w odorem ciekłym.

Z czasem odkryjem y praw dopodobnie inne jeszcze gazy, od w odoru bardziej lotne. W roku 1896 napom knąłem , że

j

istnieje pew nie pierw iastek nieznany, k tó ry zapełni przerw ę m iędzy helem a argonem ; niebaw em spełniło się me przew idyw anie; później w roku 1901

| w yraziłem przypuszczenie, że istnieje,

| może, inny członek g ru p y helu o cięża­

rze atom ow ym zbliżonym do 2 i że bę­

dzie to gaz jeszcze bardziej lotny, k tó ry u łatw i nam dalsze zbliżenie się do zera absolutnego. Miejmy nadzieję, że kiedyś ta k i pierw iastek czy p ierw iastk i zo stan ą w ydzielone i identyfikow ane z koronem lub nebulem. G dyby z pośród niezn a­

nych gazów o niskiej tem peraturze k ry ­ tycznej niektóre posiadały w ysokie ci­

śnienie krytyczne, to tak ie g azy tru d n o się skraplające d ałyby ciecze o w łasn o ­ ściach fizycznych różnych od tych, do jak ich przyw ykliśm y. M ogą znow u is t­

nieć g azy o m niejszym ciężarze atom o­

wym i m niejszej gęstości niż wodór, lecz

w szystkie one, w edług naszych poglądów

na stan gazow y, m uszą przejść w stan

(7)

N r 3

W SZECHŚWIAT

39 ciekły zanim osiągniem y zero absolutne.

N a niew ielkiej pozornie przerw ie, k tó ra wodór sta ły od zera absolutnego oddziela, otw iera sią dla przyszłego chemika ob­

szerne pole badania.

Ja k k o lw ie k poruszającem je st skrople­

nie gazów opornych lecz doniosłość jego raczej na tem polega, że o tw iera ono dla badań now e obszary, rozszerza w idno­

k rą g w iedzy fizycznej i um ożliw ia badanie w łasności i zachow yw ania sią m ateryi w now ych zupełnie w arunkach. Ten dział w iedzy je s t zaledw ie w w ieku dzieciącym, lecz przew idzieć nie trudno jeg o szybki i szeroki rozwój, gdyż w ostatnich kilku lata ch urządzono kilka specyalnych labo- rato ry ó w kryogenicznych, a przyrządy do otrzym yw ania pow ietrza ciekłego sta ją sią pospolitem dopełnieniem zw y­

kłych pracow ni.

Obecny ocean ciekły, pom ijając chw i­

lowo w szystko oprócz wody, stanow ił w zam ierzchłych okresach dziejów ziemi część atm osfery, stopniow e zaś skrap la­

nie spow odow ane zostało przez stopniow e oziębianie pow ierzchni ziemi. Na ocean ten cisną pozostałe g azy nieskroplone, które rozpuszczają się częściowo w cie­

czy. G azy te z w ody wydzielić możemy i przekonyw am y się, że na 60000 obję­

tości p a ry wodnej w oda zaw iera 1 obję­

tość pow ietrza. D aje nam to zgruba stosunek gazów w zględnie opornych do łatw o dających się skraplać, ja k i istn iał­

by; g ^ y ocean zam ienił się w parę. P rz y ­ puśćmy, że pow ierzchnia ziemi ostygnie do 200° poniżej pu nktu zam arzania wo­

dy; g d y w szystkie oceany zam arzną, a zimno będzie trz y razy dotkliwsze, niż najtęższe mrozy północy, pojaw i się now y ocean pow ietrza ciekłego i całą pow ierzchnię globu na 35 stóp pokryje g rubą w arstw ą. Możemy doń zastoso­

w ać rozum owanie, poprzednio do oceanu w odnego się odnoszące, i przypuścić, że będzie on zaw ierał w roztw orze pewne gazy, trudniejsze do skroplenia, niż głów ­ ne składniki tego oceanu. A by je izolo­

w ać naśladow ać m usim y metody, służące do w ydzielania gazów z wody. P rz y ­

puśćmy, że naczynie z pow ietrzem cie­

kłem mającem tem peraturą, w yw ołaną przez jeg o parow anie, połączym y zapom ocą rurki z kondensatorem , oziębionym przez wodór ciekły; wówczas, wraz z pierw - szemi porcyam i pow ietrza przedestylują się rozpuszczone w niem bardziej lotne gazy, a poniew aż nie sk raplają się one w tem peraturze kondensatora, możemy je wypom pować. Oddzielimy w ten spo­

sób od pow ietrza ciekłego m ieszaniną, zaw ierającą z pośród znanych gazów wodór, hel i neon. Rzecz ciekawa, że między lotnością wody a tlenu zachodzi ten sam stosunek, co między powietrzem ciekłem a w odorem : now a analogia m ię­

dzy oceanem wody a pow ietrza ciekłe­

go. W ydzielone sposobem przytoczonym nadzw yczaj lotne gazy stanow ią 1/r,00„„

objętości powietrza, tę samę praw ie ilość, w jakiej pow ietrze rozpuszcza się w wodzie. Dowiedziono w ten sposób, że w odór wolny istnieje w atmosferze, lecz ilość jego je s t znacznie m niejsza od obliczonej przez G autiera zapom ocą spa­

lania, gdyż on podaje Ysooo! ja k w ynika z doświadczeń lorda R ayleigha, G autier w ytw orzył jakim ś sposobem więcej wo­

doru, niż można wydzielić z czystego powietrza.

Spektroskopow e badanie gazów po­

wyższych rzuca nowe św iatło na kw e- sty ą zorzy północnej i górnych w arstw atm osfery. P od wpływem w yładow ania elektrycznego ru rk i napełnione najlot- niejszem i składnikam i pow ietrza błysz­

czą jasnem pom arańczow em św iatłem , szczególnie wyraźnem koło bieguna od- jem nego. W spektroskopie widać, że światło, to składa się ze św ietlnych linij w czerwonej, pom arańczow ej i żółtej części widm a, które należą do wodoru, helu i neonu. Oprócz ty ch linij na ca­

łej długości widm a w idzialnego leżą liczne inne, mniej błyszczące; pochodze­

nie większości je s t nieznane. F ioletow a i poza-fioletow a część widma w spółza­

wodniczy w sile z czerw oną i żółtą.

Poniew aż praw dopodobnem jest, że w po­

śród ty ch gazów są i te, które znajdują

się w przestrzeniach m iędzyplanetarnych,

szukano usilnie linij w łaściw ych m gła-

(8)

40

WSZECHŚWIAT

N r 3 wicom, koronie słonecznej i zorzom pół­

nocnym. L inij z pew nością odpow iada­

jących m gław icow ym nie znaleziono, n a­

tom iast wiele zbliża się do w idm a koro­

ny słońca i zorzy północnej.

R ozw ażm y jed n ak uprzednio warunki, w jak ic h znajdują się górne w arstw y atm osfery.

W edług praw a D altona, popartego przez w spółczesną teo ry ą dynam iczną gazów, każdy składnik atm osfery tw o ­ rzy pod w pływ em siły ciążenia osobną atm osferę, w yjąw szy tem p eratu rę, n ie z a ­ leżną od innych, stosunek zaś m iędzy wspólną tem peratu rą, ciśnieniem a w znie­

sieniem nad pow ierzchnią ziem i możemy oznaczyć dla każdej poszczególnej tem ­ peratury. D la znanego w zniesienia i tem ­ p era tu ry możemy oznaczyć ciśnienie dla w szystkich składników g azow ych atm o ­ sfery i w yprow adzić skład procentow y atm osfery n a tej wysokości. G dyby a tm o ­ sfera na pow ierzchni ziem i o składzie obecnej atm osfery z a w iera ła

‘ / i o o o o

w o­

doru, n a w ysokości 37 m il (ang.) znaleźli­

byśmy ju ż 12% w odoru w obec 10u/o tle ­ nu; dw utlenek w ęg la zniknął. G dy zaś wzniesiemy się n a 47 mil, gdzie w obec grad ien tu 3,2° na milę, pan u je tem p era­

tu ra — 132°, azot i tle n będą ta k rozrze­

dzone, że głów nym pozostałym skład­

nikiem je s t wodór. W obec dw a razy w iększego g rad ie n tu tle n i azo t zostaną usunięte ju ż na w ysokości trzydziesto- siedmio m ilowej, gdzie p ano w ać będzie tem p eratu ra — ?20°. Stoney, B ry an i inni ro zp atry w ali stałość' składu najw yższych w arstw atm osfery, opierając się n a dy ­ nam icznej teory i gazów i, zdaje się, że zgodzono się, że w odór i hel tylko w bardzo drobnej m ierze u lata ć m ogą z atm osfery ziemi, m ożem y je uw ażać za stałe i niezbędne składniki górnych w arstw pow ietrza, zw ażyw szy, że różne zjaw iska, zachodzące w skorupie ziemi w yrów n y w ają m ożliw ą stra tę . W obec niskiego ciśnienia na podanych p o w y ­ żej w ysokościach te m p e ra tu ra nie zdoła skroplić tlenu lub azotu. G dy przyjm ie­

my jak o śi-eduią tem p e ra tu rę tlenu, wrą- cego pod ciśnieniem atm osferycznem , to dw utlenek w ęgla, z a w a rty w niższych

w arstw ach pow ietrza zam arznie w mgłę, jeżeli oziębią się one do tem peratury w arstw wyższych; to samo zdarzy się innym mniej lotnym gazom pow ietrza.

Może to w ytłum aczy pochodzenie chm u­

rek, obserw ow anych na wysokości 50 mil (ang.), dokąd para w odna dotrzeć nie może.

N a znaczniejszej jeszcze wysokości m usimy nap otk ać tem peraturę, w której pow ietrze ulegnie skropleniu, ja k to przypuszczali już F o u rier i Poisson, jeżeli tylko coś nie pow strzym a tem ­ p era tu ry od zbliżania się do zera. P o ­ chłanianie prom ieni u ltra - fioletow ych i częstość burz m agnetycznych m ogą w spółdziałać utrzym aniu wyższej tem pe­

ra tu ry przeciętnej.

Cała m asa pow ietrza pow yżej 40 mil w ynosi zaledw ie 1/ 7oo całej m asy atmo-

| sfery, tak , że deszcz czy śnieg pow ietrza ciekłego, jeżeli [n aw et się zdarza, musi być nadzw yczaj nikły. Jakkolw iekbądź, w razie osięgnięcia stanu rów now agi stałej, gęstsze gazy m uszą się nag ro m a­

dzać w dolnych w arstw ach, lżejsze—

w wyższych. Co praw da, próby pow ie­

trz a z 9 mil w zniesienia niczem się co do składu od pow ietrza na pow ierzchni ziemi nie różnią, choć tu, w edług nowej hypotezy, ilość tlenu w innaby spaść do

1 7

°/0 , a zaw artość dw utlenku w ęgla po­

w inna jeszcze bardziej się zmniejszyć.

Tem tylko to .o b ja śn ić możemy, że na tej w ysokości jeszcze m ieszają się ro z­

m aite w arstw y atm osfery. R uchy chmur

| na 6 mil w zniesionych, a poruszających się z szybkością 70 mil na godzinę, w y­

kazu ją istnienie potężnych prądów p o ­ w ietrza, któ re m ogą m ieszać rozm aite w arstw y. M amy zaw sze dow ody bezpo­

średnie, że dolne w arstw y atm osfery

m ogą się niekiedy podnosić na bardzo

znaczne wysokości, gdyż w czas g orący

i burzliw y w idziano chm ury na 17 mil

wysoko. M eteory i gw iazdy spadające

w ykazują istnienie atm osfery n a 100 mil

n aw et od pow ierzchni ziemi, i w fo to ­

grafiach widma tych zjaw isk, gdybyśm y

je otrzym ać potrafili, cenne w skazów ki

co do składu najw yższych w a rstw atm o ­

sfery znaleźćbyśm y mogli. D otychczas

(9)

N r 3

WSZECHŚWIAT

41 jed y n e w idm o m eteoru, sfotografow ane

przez P ick erin g a stw ierdza istnienie atm osfery z w odoru i helu, potw ierdza przeto naszą hypotezą.

(DN)

Streścił J. L.

Z W IE R Z Ę T A OLBRZYM IE Z E P O K MINIONYCH.

W edług prof. M. BOULEA.

(Ciąg dalszy).

Obok ty c h olbrzym ich smoków rośli­

nożernych istn iały dinosaury drapieżne,

m niejsze wzrostem , ale zato o potążnem i groźnem uzbrojeniu. E uropą zam iesz­

k iw ał M egalosaurus z mocnemi ja k stal pazuram i, a zębam i ostrem i ja k sztylety.

W Am eryce szerzył postrach Ceratosau- rus, dług i na 6 m, chodzący na dwu ty ln y ch łap ach o nadzw yczaj groźnie w ygląd ającej g ło w ie : na kościach noso­

wych znajdow ał sią płaski, ostry róg w kształcie siekiery; w yrostki kostne kości czołow ych osłaniały oczy, a pysk był uzbrojony 66 ząbam i stożkow atem i i mo­

cno śpiczastem i.

K u końcow i okresu mezozoicznego, kiedy sią ju ż zbliżał kres ich istnienia, dinosaury w ytw o rzyły now e form y nie m niej ciekaw e od poprzednich, chociaż o zupełnie odmiennym w yglądzie. Do tak ich należy T riceratops (fig. 4), któ re­

go sam a głow a m iała 2 m długości.

Było to zw ierzą roślinożerne, niczem jed n a k nie pi’zypomina.jące bezbronnych B ro n to sa u ró w : przeciw nie posiadało ono potążne uzbrojenie i najzuchw alszy d ra­

pieżny smok m usiał zaw ahać sią chwilą, zanim odw ażył sią rzucić n a Tricera- topsa.

P y sk tego gada uzbrojony był ostrym dziobem, na nosie sterczał jeden ró g płaski w kształcie ostrza siekiery, a na szczycie głow y 2 długie, śpiczaste rogi;

ty ł zaś głow y ochraniała kostna tarcza półokrągła o brzegu zębatym; w całej skórze rozsiane były liczne ząby kostne.

Trudno sobie naw et w yobrazić podobne­

go potw ora, odzianego w tak ą zbroją!

Dinosaury, zarów no drapieżne, jak i roślinożerne, p rzedstaw iają w y ­ łączne panow anie siły b ru ta ln e j:

im ponujące sw ą wielkością, o cho­

dzie powolnym i ciężkim, m usiały to być jednak zw ierzęta nadzw yczaj głupie i mało zmyślne. T ak przy­

najm niej sądzić należy z niezw ykle drobnych rozm iarów ich m ó z g u : posiadały one przew ażnie głow ę nadzw yczaj m ałą w stosunku do wielkości całego ciała, a m ózg zno- wuż nieproporcyonalnie m ały w po­

rów naniu do tej ju ż i ta k małej głow y (fig. 5). Prof. Marsh obli-

Fig. 5. Triceratops (odtworzony według M. Knighta).

czył, zachow ując ściśle proporcyonalność części ciała, że m ózg krokodyla dzisiej­

szego, który przecież nie należy do zw ie­

rz ą t zbyt zmyślnych, ma jednakże obję-

(10)

42

WSZECHŚW IAT

N r 3 tość sto raz y większą, niż m ózg B ronto-

saurusa.

Co ciekawsze, u niek tó ry ch z nich, ja k np. u Stegosaurusa, rdzeń pacierzo­

w y był szerszy od m ózgu : S tegosaurus m iał w ięcej sp ry tu w grzbiecie, niż w głowie!

Obok smoków w odnych i lądow ych okres drugorzędow y p osiadał jeszcze sm o­

ki latające czyli ptero sau ry (P terosauria).

Gad i zdolność do lo tu są to dw a poję­

cia, k tó re z n a tu ry sam ej nie d ają się jakoś zestaw ić razem . D ziś jednakże zestaw ienie ta k ie nie dziw i ta k bardzo nikogo, gad y bow iem la ta ją c e znam y już od czasów Cuviera, k tó ry pierw szy opisał niektóre ich g atu n k i, określił ich stanow isko system atyczne i n a d a ł im nazw ę P tero dactylus, nazw ę, w ybornie oddającą p o dstaw ow y c h a ra k te r tych zw ierząt.

B yły one tem w śród gadów , czem są dziś nietoperze w śród ssących : do lotu służyły im nie skrzydła w łaściw e, jak u ptaków , lecz błony lotne, ja k u n ieto ­ perzy, n a c ią g n ię te z boków tu ło w ia p o ­ m iędzy kończynam i tylnem i a ogonem z jednej strony, a przedniem i o nadm ier­

nie w ydłużonym czw artym palcu z dru­

giej T rzy pozostałe palce m iały długość zw ykłą i to w łaśnie odróżniało je od nietoperzy, u któ ry ch w szystkie palce kończyn przednich służą do n aciąg an ia błony lotnej.

Smoki lata ją c e w y stę p o w a ły bardzo licznie przez cały czas trw a n ia okresu mezozoicznego. P o czątko w o były to fo r­

my nie duże, w ielkości od g o łęb ia do gęsi; następnie jad n ak osiągnęły znacz­

nie w iększy w zrost i ku końcow i tego okresu w epoce kredow ej niektóre m iały po 8 w sięgu.

W szystkie posiadały d łu g ą szyję i sto­

sunkow o ogrom ną głow ę o śpiczastym pysku, uzbrojonym zębam i; tu łó w n a to ­ m iast m iały niezw ykle drobny i szczupły.

Szkielet ich był n adzw yczaj lekki i sk ła­

dał się z kości pneum atycznych, ja k u ptaków ; w ogóle budow a b y ła znak o ­ micie przy stosow ana do la ta n ia . W edłu g zdania O w ena tak ieg o doskonałego p o łą ­ czenia siły i lekkości w szkielecie n ie

znajdujem y u żadnych innych k ręg o w ­ ców.

N a skam ieniałościach smoków la ta ją ­ cych nie zauw ażono n igd y najm niejszych śladów piór lub łusek; należy w ięc

| przypuścić, że skóra ich b y ła zupełnie naga.

Zanim rozstaniem y się z okresem dru- gorzędow ym , k tó ry m ożnaby było nazw ać epoką gadów , poświęcim y jeszcze p a rę słów ptakom ówczesnym, nie dla te g o w praw dzie, aby odznaczały się one impo- nującem i rozm iaram i, lecz dla tego, że szczątki ich należą bodaj że do najcie­

kaw szych skam ieniałości, jak ie znamy.

P ta k i ukazały się poraź pierw szy w po ­ łow ie okresu m ezozoicznego (w epoce j u r y ) : od tego czasu nie same już ty lko smoki lata ją c e unosiły się w przestw o-

| rzach pow ietrznych. N ie m usiały one jednak być zb yt liczne, skoro do te j

j

pory odnaleziono tylk o dw a okazy jed- ' nego z tak ich ptakó w (w łupku lito g ra ­

ficznym z Solenhofenu w B aw aryi).

P ta k ten, przezw any pierw optakiem (A rchaeopteryx), posiadał mniej w ięcej w zrost gołębia, a ciekaw y je s t z te g o względu, że w ykazuje połączone cechy gadów i ptaków . Z ogólnej postaci, b u ­ dowy gło w y i upierzenia, pokryw ającego całe ciało, był to p tak niew ątpliw y, obdarzony przytem bardzo dobrym lotem , ja k o tem można w nioskow ać ze znacz­

nych rozm iarów piór w skrzydłach. P o ­ siadał on atoli jednocześnie liczne cechy g a d ó w : przedew szystkiem szczęki je g o ptasiej głow y by ły uzbrojone zębam i, a już to jedno w ystarcza, aby go w y ­ różnić od w szystkich dzisiejszych ptaków ; n astępnie m iał on ogon długi, ja k u ja s z ­ czurek, złożony z 20 kręgów , do któ ry ch param i z praw ej i lewej strony były po- przytw ierdzane sterów ki. W skrzydłach znów je g o uderza t a osobliwość, że m iał on na nich zupełnie oddzielone i rozw i­

nięte po 3 palce, zakończone pazuram i tak, że kończyny przednie służyły mu nie ty lko do lotu, ja k dzisiejszym p ta ­ kom, ale jednocześnie i do chw ytania.

K u końcow i okresu drugorzędow ego

p tak i budow ą niew iele ju ż się różniły

od dzisiejszych, ale w szystkie posiadały

(11)

Nr 3

WSZECHSW1AT

43 szczęki zębate. Nie dosięgały one wcale

im ponującej wielkości gadów, najw iększe bowiem ze znanych nie przekraczały 1 m długości. Szczątki tych ptaków' znaleziono w pokładach kredy w A m e­

ryce północnej. Jed n e z nich (np. Hespe- rornis, dłu gi na 1 » ) m iały m ostek bez

j

grzebienia i skrzydła szczątkow e jak u strusiów ; inne, ja k nie w iększy od gołębia Ichthyornis, m iały grzebień na m ostku i silnie rozw inięte skrzydła. Ic h ­ th y o rn is nietylko la ta ł wybornie, ale rów nież dobrze pływ ał i nurkow ał, w y­

ław ia jąc z wody ówczesne ryby.

Z oologow ie ju ż oddaw na stw ierdzili pew ne cechy w spólne i pewTne pokre­

w ieństw o m iędzy gadam i a ptakam i. Ale dopiero paleontologia, odkryw szy istnie­

nie całego szeregu form przejściowych, ja k dinosaury, pterosaury, archaeopteryx,

j

w y jaśn iła należycie tę spraw ę i w y k a ­ zała, że mamy wszelkie dane do tw ie r­

dzenia, że ptak i są odpowiednio zmie- nionem i gadam i, ponieważ posiadam y dzisiaj cały szereg przejść od najbardziej ociężałego gada do najzw inniejszego i najruchliw szego ptaka.

III.

E d g a r Quinet, w swej stosunkow o mało znanej książce „o S tw orzeniu11 (La Cre- ation), stara się wykazać, że istnieje w ielka jedność, zarów no w dziejach przyrody, ja k i w dziejach ludzkości.

P ra w a , które rządzą losami państw i narodów , podobne są do praw kierują­

cych h isto ry ą ustrojów. U kazanie się now ej fau ny i now ej cyw ilizacyi odbywa się w sposób je d n a k o w y : m ateryał do nich je s t zawsze gotow y, chociaż nie zawsze zdajem y sobie z tego s p ra w ę :

„Gdzieś, w jakim ś zapadłym kącie znaj­

duje się ty p nieznany, k tó ry dotychczas nie m ógł rozw inąć się należycie; jak a ś narodow ość pogardzana, na k tó rą n ik t nie raczy ł naw et zwrócić u w a g i11.

E d g a r Q uinet ma słuszność.

W czasach, gdy egipcyanie wznosili olbrzym ie piram idy, gdy asyryjczycy bu­

dow ali swe dumne pałace, któż zajm o­

w ał się małym, skalistym kraikiem —Gre- cyą, gdzie m iał w krótce zak w itnąć wiek Peryklesa? A potem, któż m ógł przy ­ puścić, że z błot nad Tybrem wyjdzie now a cyw ilizacya, k tó ra sw ą w ielkość zbuduje n a ruinach greckiej?

H istory a św iata pierw otnego odsłania nam podobne fakty. W czasach, gdy w ielkie g ad y panow ały nad całą ziemią, to je s t w okresie mezozoicznym, w nie- i których jej częściach znajdow ały się 1 stw orzenia zupełnie odmienne, m iały bo­

wiem krew ciepłą, porosłe były włosem i posiadały sutki do karm ienia małych.

Ale te pierwsze ssące były to stw orzenia drobne i s ła b e : środowisko ówczesne nie sprzyjało ich rozwojowi.

W pierwszych brzaskach okresu keno- zoicznego (trzeciorzędow ego) w arunki istnienia u leg ają zmianie : w spaniała, ale ponura przyroda czasów drugorzędow ych przeżyła się, Zaczyna się epoka k w ia ­ tów, m otyli, ptaków ; epoka barw , woni i śpiewów. Olbrzymie tw ory o krw i zimnej, które dotychczas panow ały nad ziem ią niepodzielnie, są ju ż zbyt zróż­

nicowane, aby m ogły się przystosow ać do nowych w a ru n k ó w : m uszą w ięc ginąć!

D robne ssące przeciwnie, teraz w łaśnie znalazły się w świecie, najzupełniej dla nich odpowiednim; rozw ój ich teraz do­

piero zacznie iść w przyśpieszonem tem ­ pie, teraz i one będą m ogły stać się stw orzeniam i im ponującem i, nowym i p a ­ nam i św iata.

W śród ty ch drobnych ssących niektóre zresztą nie zm ieniły się w cale i prze­

trw a ły aż do naszych czasów w tej postaci, w jak iej w idział je św iat d a­

w niejszy. Są to zw ierzęta w orkow ate, które dziś znaleźć m ożna praw ie wy-

| łącznie w A ustralii, a które stanow ią

j

jeden z najniższych szczebli w drabinie rozw ojow ej ssących.

In n e n atom iast zaczęły się szybko roz- i w ijać i różnicow ać. Początkow o były

j

to form y nieznacznej wielkości, ale nad-

j

zw yczaj ciekawe, ja k Phenacodus, zn a­

leziony w Ameryce, w dolnym eocenie.

N a pierw szy rz u t oka szkielet tego

zw ierzęcia nie przedstaw ia nic godnego

(12)

44

WSZECHŚW IAT

N r 3 uw agi, ale, jeżeli mu się przyjrzym y

j

dokładniej, to przekonam y się, że łączy on w sobie ta k różnorodne cechy, że j można go uw ażać za ty p syntetyczny, za p u n k t w yjścia dla znacznej w iększo­

ści istniejących obecnie rzędów w g ro ­ m adzie ssaków . Czaszka je g o przy p o ­ m ina czaszkę zw ierzęcia gruboskórnego

Fig. 6. Czaszka Triceratopsa.

Zęby trzonow e m iały n a koronie sęczki rozrzucone, układ, od k tó re g o z ła tw o ­ ścią m ożna przejść do w szelkich kombi- nacyj sęczków, jak ie n a p o ty k am y u dzi­

siejszych ssących. R am ię okazuje wiele p odobieństw a do ram ienia drapieżnych, ale zato udo przypom ina udo nosorożców i koni. N og i były nastopne, o 5-ciu palcach i t. d. Słowem, bez w ielkich w ysiłków m ożna sobie w yobrazić zm ia­

ny, ja k ie m usiał przechodzić te n typ, żeby w y tw orzyć całą rozm aitość ssaków zarów no kopalnych, ja k i istniejących obecnie.

Z czasem zjaw iły się na ziem i w ielkie i ociężałe g atu nk i, k tó re przypom inają z postaci gruboskórne dzisiejsze, ja k Di- noceras (co znaczy zw ierzę o „strasznych ro g a c h 11), o dk ry ty przez M arsha w po­

kładach eoceńskich g ó r S kalisty ch (fig. 6), j a k niem niej dziw aczny d łu g i na 3,5 m B rontotherium czyli zw ierz piorunow y, rów nież am eiykański. Oba one m iały w sobie coś ze słonia, a coś z nosorożca, grube n o g i w k ształcie słupów , na p a l­

cach kopyta, a n a głow ie m niejszą lub w iększą ilość w yniosłości w kształcie rogów , ja k u dzisiejszych nosorożców.

W uzębieniu D inocerasa z w ra ca ją na siebie u w ag ę w ielkie, w y stające ostre k ły zupełnie, jak g d y b y by ł on zw ierzę­

ciem drapieżnem .

Czem jeszcze ciekaw sze są te p ierw ­

sze ssące, to stosunkow o nieznaczną objętością mózgu. K oń dzisiejszy (fig. 7) posiada m ózg stosunkow o znacznie w ięk­

szy, niż gruby i w ielki Dinoceras. Moż- naby przypuścić, że istnieje pew na kom- pensacya między siłą fizyczną a zdolno­

ścią um ysłową. O bjaw ten n apotykam y ju ż w drugiej grupie kręgow ców . Mózg ssaków dopiero z czasem osięgnął w ięk­

szą objętość i udoskonalił się.

Stopniow o te pierw otne gruboskórce straciły sw ą ociężałość, a chociaż form y ciężkie przechow ały się do dziś dnia, już a to li w eocenie w idzim y wśród ty ch ssaków w ydłużanie się kończyn i ró ż­

nicow anie się w dw u kierunkach, dą­

żenie ku dw u typom zw ierząt kopyto­

wych : z jednej stron y ku jednopalcow ym , t. j. koniom, z drugiej ku dwupalcowym , t. j. przeżuw ającym . P ra ty p y obu tych grap znał już Cuyier. Są to z jednej strony trójpałcow e P alaeotherium , oka­

zujące najw ięcej podobieństw a do dzi­

siejszych tapirów , ale o środkow ym p al­

cu w yraźniej w ydłużonym od dw u skraj-

Fig. 7. Dinoceras ingens (odtworzony, wedł. Marsha).

nycli, co sta n o w i p ierw sze z a c z ą tk i fo rm o w an ia się je d n o p a lc o w e g o ty p u konia; z d ru g ie j zaś c z te ro p alc o w e A no- p lo th eriu m , u k tó re g o oba sk ra jn e p a l­

ce b y ły skrócone, co w y ra ż a k ieru n e k ku d w u p a lc o w em u ty p o w i p rz e ż u w a ją ­ cych.

(DN)

B . Dyakowski.

(13)

N r 3

W SZECHŚW IAT

45

W IA DO M OŚCI B IB L IO G R A FIC Z N E .

— „Biom etrika”,

czasopismo angielskie, po­

święcone zastosowaniom metod matematycz­

nych wogóle, a statystycznych w szczegól­

ności—do badań biologicznych, ukończyło tom swój pierwszy. W obu ostatnich zeszytach znajdujemy tu nader wiele prac ciekawych, odnoszących się szczególniej do badań nad zmiennością ustrojów.

Więc mamy tu badania C. Hensgena nad zmiennością rysunku na muszli ślimaka Helix nemoralis. Uczony ten zbadał kilka odosob­

nionych od siebie „kolonij“ tego ślimaka, w rowach i na wałach dawnych fortyfikacyj strasburskich i wykazał rozmaitość owych rysunków, ich ułożenie, dziedziczenie i t. p.

J. J. Simpson streszcza wyniki swych po­

szukiwań nad związkiem pomiędzy dziewo­

rództwem a objawami zmienności, zestawiając je ze zmiennością ustrojów, rozmnażających się wyłącznie drogą bezpłciową, przez podział, jak np. wymoczki. Znajdujemy też tutaj dość dużo prac antropometrycznych. Tak p-na C. D. Faw cett podaje wyniki swych sześcioletnich badań kraniometrycznych nad przeszło 400 czaszek przedhistorycznych egip­

skich, zastanawiając się nad czterdziestoma różnemi cechami osteologicznemi, przyczem wykrywa różne ciekawe zjawiska współczyn- ności (korelacyi) pomiędzy owemi cechami.

Podług badań jej, przedhistoryczni nakwadzi mogli przedstawiać jednę rasę ze współcze­

snymi tebańczykami i koptami, pomimo, źe u tych ostatnich można zauważyć postęp roz­

wojowy pod względem niektórych cech antro­

pologicznych. Wychodząc z obserwacyj po­

wyższych, autorka twierdzi, że znając czas niezbędny dla wytworzenia pewnej określonej zmiany w budowie czaszki w danym stopniu i przypuszczając, że wszystkie zmiany w tym samym odbywają się postępie, można określić na sto tysięcy lat czas niezbędny dla wytwo­

rzenia się czaszki ludzkiej z czaszki o typie jeszcze zwierzęcym.

P-na Lewenz ogłasza w tymże tomie „Bio- m etriki“ swe spostrzeżenia nad zmiennością i korelacyą części składowych szkieletu ręki ludzkiej; p. Pearson opracowuje kwestye me­

tody i terminologii, oraz podaje rozbiór zna­

nej teoryi mutacyjnej H. de Vriesa. Znajdu­

jemy tu wreszcie rozprawę N. Blancharda nad dziedziczeniem atawistycznem, oraz Gal- tona nad różnorodnością indywidualną w obrę­

bie danej pewnej ludności.

Widzimy więc, że badania nad przejawami zmienności posiadają już organ własny, któ­

ry dla tej gałęzi biologii będzie niewątpliwie tem samem, czem znany „Archiy fur Entwi- ckelungsmechanik“ W. Rouxa, jest dla em- bryologii doświadczalnej.

J T.

— K alendarz naukow y.

Znane czasopismo an­

gielskie „Knowledge14 wydało w r. b. poraź trzeci kalendarz swój, przeznaczony dla przy­

rodników, i noszący tytuł „Knowledge Diary and Scientific Handbock“. Kalendarz ten, oprócz białych kartek, do zapisywania co­

dziennych obserwacyj naukowych, posiada wiele artykułów informacyjnych. Przy każ­

dym dniu widzimy tu wyszczególnienie zda­

rzeń, których rocznica na dzień ów przypa­

da, więc odkryć naukowych, publikacyj w dziejach nauki ważnych, nekrologią i waż­

niejsze zjawiska meteorologiczne. Znajdują się tam także dane astronomiczne i m eteoro­

logiczne, oraz mapy astronomiczne na każdy miesiąc, tablice porównawcze miar, wag i monet, tablice odległości widnokręgu we­

dług wysokości i wiele innych notat w tym rodzaju. Artykuły informacyjne odnoszą się do zakresu astronomii, i biologii. Więc mamy tu wskazówki co do używania spektroskopu, artykuły o wyborze mikroskopu, o prow a­

dzeniu obserwacyj meteorologicznych, o zbie­

raniu i badaniu skorupiaków, o botanice układniczej, o obserwacyach planet i gwiazd zmiennych, o zbiorach zoologicznych i t. p.

Wydawnictwo to, niezmiernie staranne, ma się cieszyć wielkiem powodzeniem wśród uczonej publiczności angielskiej.

J. T.

K R O N IK A N A U K O W A .

— Rubiny sztuczn e

otrzymał już Ebelmen (1847) uczony francuski, jednak tylko w postaci drobniutkich kryształków i cienkich blaszek krystalicznych. Usiłowania pp. Fremy i Ver- neuila nie lepszym uwieńczone zostały skut­

kiem. Obecnie p. Yerneuilowi udało się na­

reszcie otrzymać rubiny ważące kilka gramów.

Dopiął tego topiąc glinę, zawierającą ślady tlenku chromowego w płomieniu dmuchaw­

ki tlenowodorowej o stałej tem peraturze i zwiększając stopniowo kropelkę otrzymane­

go stopu przez dosypywanie proszku glinki z tlenkiem chromowym. Topienie udaje się najlepiej na druciku z glinki z domieszką potasu. Jak przypuszcza autor wymagana tu je st jak najmniejsza powierzchnia styczna stopu ze środowiskiem stanowiącem oparcie.

Rubiny w taki sposób otrzymane mają po ­ siadać wspaniałe ognie czerwone i zdaniem jubilerów, których ocenie je poddano, posia­

dają taką samę twardość iak naturalne i da­

dzą się doskonale szlifować.

J. S.

— Sk ały wodospadów Nilu

zdaleka zdają się^

posiadać lśniąco-czarne zabarwienie. Po bliż-

szem ich zbadaniu okazało się, że mamy tu

do czynienia z syenitami, granitami czerwo-

nemi i szaremi, porfirami i innemi skałami

wybuchowemi. Jednak skały te, zarówno jak

znajdujące się bardziej w górze rzeki skały

obfitujące w związki żelaza i manganu, po_

(14)

46

W SZECHŚW IAT

JNr 3 k ry te są wszystkie jakby lakierem czerwo­

nym. Niedawno analizy, przeprowadzone przez L orteta i Hugonnecąua wykazały, że barwa ta zależy od obecności na powierzchni skal tych cienkiej warstwy czarnego tlenku manganu, wypolerowanej aż do połysku przez działanie nieustanne przepływającej wody.

(La Naturę). J. T.

— W ielopalczastość d zied ziczn a

była już nieraz obserwowana i stanowi jeden z najbardziej uderzających przykładów dziedziczenia zbo­

czeń potwornych, występujących nagle w jed- nem pokoleniu (p W szechświat z r. z. nr. 52).

Przypadki takie są w sprzeczności z rozpo- wszechnionem przeświadczeniem o pow sta­

waniu gatunków nowych wyłącznie na drodze niezmiernie długiego nagromadzania się zmian nieznacznych, występujących coraz silniej wskutek ustawicznego krzyżowania się osob­

ników, cechy te posiadających. Obecnie w czasopiśmie angielskiem „Science11 p. H. B.

Torrey ogłosił niezmiernie ciekawe spostrze­

żenia, dotyczące wielopalczastości dziedzicz­

nej, bardzo silnie wyrażonej, stwierdzonej przez niego na trzech pokoleniach kotów.

W szystkie dotknięte zboczeniem tem osobniki pochodziły od kot&i nawpół zdziczałej, która posiadała na czterech łapach 22 p a lc e : po 6 na przednich (zamiast po 5) i po 5 na tylnych (zam. po 4). Po oswojeniu kotka ta była krzyżowana zawsze z samcami normalnemi.

W pierwszym jej pomiocie było 5 kociąt, a z nich 4 zupełnie normalne, a jedno z pię­

cioma palcami na kończynach przednich—

anormalnie ułożonemi i z sześcioma palcami na każdej z kończyn tylnych.

W drugim lęgu było kilka kociąt dotknię­

tych wielopalczastością (ilość ich jest niezna­

na). Z lęgu tego p. Torrey otrzymał jednę kotkę, posiadającą 6 palców na prawej łapce tylnej i 7 na lewej, kończyny przednie nor­

malne.

Ze skrzyżowania kotki tej z kotam i normal­

nymi p. Torrey otrzymał trzy lęgi. W pierw ­ szym połowa kociąt była dotknięta wielopal­

czastością; wychowało się stąd jedno tylko kocię o 6 palcach na każdej z kończyn.

W drugim lęgu większość kociąt posiadała podobną anomalię—wychowało się tu też jedno kocię, opatrzone w 7 palców na lewej i 6 na prawej kończynie przedniej, a po 6 na obu tylnych.

W trzecim pokoleniu było 5 młodych, a z nich troje wielopalczastych. Jedno z nich posiadało razem 12 palców na kończynach przednich i 10 na tylnych, drugie—12 na przednich i 8 na tylnych, wreszcie trzecie 14 na przednich i 10 na tylnych. W ostat­

nim przypadku widać jednak zanik nadlicz­

bowych palców na kończynach tylnych.

Tak więc samice dotknięte wielopalczasto­

ścią przekazywały ją dziedzicznie w danym przypadku prawie zawsze. Inaczej nieco rzecz się ma z samcami. Krzyżując kota, posia­

dającego 25 palców z samicami normalnemi, p. Torrey dotąd jeszcze nie otrzymał ani

[ jednego przypadku wielopalczastości. Dodać zresztą należy, że badacz wspomniany do­

tąd obserwacyj swych jeszcze nie zakończył i hoduje troskliwie całą ową anormalną „ro- dzinę“.

J. T.

— W pływ wiatru na ro ślin y

nie może ulegać zaprzeczeniu; roślinność z miejscowości wy­

bitnie wietrznych odznacza się różnemi cha- rąkterystycznemi cecham i: znajduje się tam mało drzew, pnie są zawsze mniej lub więcej niskie, gałęzie nieprawidłowo pogięte i po­

plątane, częstokroć rozwinięte tylko z jednej strony, mianowicie zasłoniętej od wiatru;

krzewy przeważają liczebnie, jak wogóle wszelkie rośliny niskie; układ liści w różycz­

kę należy do najpospolitszych; na pędach wzniesionych liście są przeważnie sztywne, wąskie; naskórek ich odznacza się specyalną budową, mającą na celu utrudnienie wyzie­

wania wody i t. d. Słowem roślinność miej­

scowości wietrznych okazuje właściwości, bę­

dące następstwem słabego oddziaływania wiatru, a jednocześnie zabezpieczające rośliny od szkodliwego jego wpływu.

W poglądach na przyczyny działania wia­

tru nie wszyscy uczeni zgodni są ze sobą.

Jedni upatrują tu przedewszystkiem działa­

nie mechaniczne, polegające na sprawianiu rozmaitych uszkodzeń, na zginaniu roślin, na wzajemnem potrącaniu liści oraz ich gałęzi.

Inni kładą główny nacisk na szkodliwy wpływ cząsteczek soli, które przynoszą w znacznych ilościach wiatry morskie, na wybrzeżach zaś właśnie morskich znajduje­

my najczęściej typową roślinność, przystoso­

waną do wiatrów. Pogląd to atoli jest zbyt jednostronny, gdyż równie charakterystyczne rośliny znajdujemy i w głębi lądów. Nie­

którzy chcieli znowuź widzieć w zimnie główne źródło zmian, jakie znajdujemy u ro ­ ślin, wystawionych na stałe działanie wiatru;

ale chociaż wpływ zimna na rośliny nie da się zaprzeczyć, trudno upatrywać w niem wyłącznie główną przyczynę, jednaki bowiem rodzaj działania na roślinność wywierają za­

równo wiatr, zimno, jak i gorąco. W ostat­

nich czasach zaczęto zwracać uwagę jeszcze na jeden czynnik, ujawniający się w działa­

niu wiatrów, a mianowicie na ich osuszający wpływ, na wzmożone parowanie wody za­

równo z samych roślin, jak i ziemi, na któ ­ rej wzrastają one. W skutek tego roślinność z miejscowości wietrznych cierpi na stały brak wody, a to staje się powodem bardziej karłowatego wzrostu, obumierania oddziel­

nych części roślin oraz występowania różnych urządzeń, powstrzymujących nadmierne paro­

wanie.

Osuszające działanie wiatrów na rośliny ocenił słusznie W iesner w r. 1887; następnie uzasadnili je W arm ing (r. 1889) i Kihlman (r. 1890), obecnie zaś bardzo gorąco wystąpił w jego obronie Adolf Hansen w książce

„o roślinności wysp wschodnio-fryzyjskich“

(Die Yegetation der ostfriesischen Inseln.

Darm stadt r. 1901).

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przed rozpoczęciem analizy okresu dy- luwialnego w Niemczech Schmidt zatrzy ­ muje się jeszcze chwil kilka nad sprawą człowieka przedpaleolitycznego, jak o

ności odjemnej, należy więc przyjąć, że stanowią w atomach odjemne końce ich pól elektrycznych. Wielkość elektronów odjemnych, których promień wrynosić ma

Natychmiast gasną wszystkie j lampy, co jest dowodem, że prąd przepłynął w przeważnej części przez wstęgę, a fakt ten daje się objaśnić tylko wtedy,

Stańmy w kierunku linij sił w ten sposób, żeby biegły one od dołu ku górze (od stóp ku głowie) i patrzmy na poruszający się przewodnik : jeżeli się on

dził po mistrzowsku. Utleniając cy- mol, Nencki zauważył już wtedy ciekawą bardzo różnicę, źe w organizmie utlenia się naprzód grupa propylowa a dopiero

grzewa się przytem wcale; widocznie więc energia chemiczna danej reakcyi w ogniwie nie objawia się w postaci energii termicz nej, lecz przemienia się w energią

Czwarty z wymienionych pasów żył, dla produkcji złota ważny bardzo, położony na wschodniej pochyłości Sierra Newady, jest w bezpośrednim związku ze skałami

skim zawartość krzemu i glinu, lecz przekonali się wkrótce, że te domieszki nie są przyczyną osobliwych własności tej stali. Zajęli się przeto ci uczeni